poniedziałek, 6 września 2010

Tusk w Indiach zachęca do inwestowania w Polsce: Witamy z otwartymi ramionami

Łukasz Konarski, Bangalore Indie, TOK FM, PAP
2010-09-06, ostatnia aktualizacja 2010-09-06 12:00

Donald Tusk i gubernator stanu Karnataka Hansraj Bhardwaj
Donald Tusk i gubernator stanu Karnataka Hansraj Bhardwaj
Fot. Łukasz Konraski / TOK FM

Donald Tusk rozpoczął wizytę w Indiach. Pierwszym etapem podróży jest miasto Bangalur, nazywane indyjską doliną krzemową. Tam na Polsko - Indyjskim Forum Inwestycyjnym przekonywał reprezentantów 135 przedsiębiorstw do inwestowania w naszym kraju. Tusk przypomniał, że Polacy w dobie walki z komunizmem, gdy powstawała Solidarność, wzorowali się na indyjskich doświadczeniach. Powoływali się na lekcję, jaką dał światu "wielki nauczyciel" Mahatma Gandhi.

W Indiach Donald Tusk został zaproszony na Forum Inwestycyjne
Fot. Łukasz Konraski / TOK FM
W Indiach Donald Tusk został zaproszony na Forum Inwestycyjne
Polsko - Indyjskie Forum Inwestycyjne
Fot. Łukasz Konraski / TOK FM
Polsko - Indyjskie Forum Inwestycyjne
Uczestnikami Forum były indyjskie firmy zainteresowane inwestycjami w Polsce. Swoich przedstawicieli wysłały przedsiębiorstwa z branży IT, przemysłu elektronicznego, energetycznego, gumowego, górnictwa, nieruchomości i transportu. Forum jest jak dotąd największym spotkaniem promującym Polskę wśród indyjskich inwestorów.

"Będziecie witani z otwartymi ramionami"

- Właśnie w Polsce będziecie witani z otwartymi ramionami niezależnie od tego jaki typ biznesu reprezentujecie - mówił Donald Tusk. Premier przekonywał, że Polska jest jednym z liderów w Unii Europejskiej. - Mówię o tym nie dlatego, aby chwalić osiągnięcia mojego rządu. Stwierdzam prosty fakt. Dzisiaj Polska odgrywa jedną z kluczowych ról. To jest otwarta brama dla Indii, otwarta brama do Europy - mówił premier.

Gdy w 2011 roku Polska będzie prowadziła prezydencję w Unii Europejskiej odbędzie się szczyt Unia - Indie. Tusk przekonywał, że w całej Unii trudno o większego przyjaciela Indii niż Polska. - To dobry zbieg okoliczności Będziemy chcieli z tego szczytu skorzystać, aby wielką satysfakcję mieli z tego mieszkańcy Unii Europejskiej, Indii i Polski w szczególności - mówił Donald Tusk.

"Nasz wielki nauczyciel Gandhi"

Tusk wyraził przekonanie, że Forum Inwestycyjne otworzy nowy rozdział w stosunkach polsko-indyjskich, zarówno w relacjach między państwami, jak i między firmami, ale także miedzy naszymi narodami. - Mamy nadzwyczajną wspólnotę doświadczeń, wartości, które łączą obywateli Indii i Polski, mimo dalekiej odległości między naszymi krajami i różnej historii - zaznaczył. Jak dodał, istnieją wartości, które łączą ludzi, a takimi wartościami - według niego - jest m.in. nadzwyczajna cierpliwość i przekonanie, że przemoc nie jest dobrym sposobem na rozwiązywanie konfliktów.

Tusk przypomniał, że Polacy w dobie walki z komunizmem, gdy powstawała Solidarność, wzorowali się na indyjskich doświadczeniach. Powoływali się na lekcję, jaką dał światu "wielki nauczyciel" Mahatma Gandhi. - Między Polską i Indiami nie ma niczego, co mogłoby dzielić nasze narody - zapewnił premier. Jak dodał, Polacy żywią autentyczny szacunek do Indii - dla ich kultury, historii, ale także dla osiągnięć gospodarczych.

- Indie są przykładem, że w kraju z ponad 1 mld mieszkańców, o niełatwej historii, możliwe są demokratyczne zmiany, które prowadzą naród indyjski do sukcesu gospodarczego - podkreślił szef polskiego rządu.

Jak dodał, świat, w tym także Polska zazdrości Indiom sukcesu gospodarczego, ale także postępów w dziedzinie edukacji i nowych technologii. - Jesteście jednym z najbardziej ambitnych narodów świata - ocenił premier.

Premier obiecał również, że Polska uprości proces przyznawania wiz dla Hindusów. Kolejna w programie jest wizyta w ośrodku dla niewidomych dzieci prowadzonym przez polskie zakonnice.

Źródło: Tokfm.pl

Stop Nierzetelni. Poszkodowani przez Jaworowicz zakładają stowarzyszenie

AGKO
2010-09-06, ostatnia aktualizacja 2010-09-06 12:57

Bohaterowie programu "Sprawa dla reportera" zarzucają Elżbiecie Jaworowicz: manipulację, nierzetelność, brak obiektywizmu. Do TVP wysłali już prośbę, by na pasku na dole ekranu podczas emisji jej programu szedł napis: "Osoby wypowiadające się w "Sprawie dla reportera" robią to na własne ryzyko i mogą za swoje słowa odpowiedzieć przed sądem" - donosi "Newsweek".

Elżbieta Jaworowicz
kapif
Elżbieta Jaworowicz
Elżbieta Jaworowicz to legenda. Jej program "Sprawa dla reportera" już 24 lata nie schodzi z telewizyjnej Jedynki. Ona - odznaczona Srebrnym Krzyżem Zasługi przez byłego prezydenta Aleksandra Kwaśniewskiego, zdobywczyni czterech Telekamer i Wiktora. Dziś posądzana o manipulację, wypaczanie faktów, brak obiektywizmu. Przez bohaterów swoich programów. Jej programy od lat mają ten sam sznyt: poszkodowani, skrzywdzeni ludzie walczą z wymiarem sprawiedliwości, nieuczciwym deweloperem czy bezduszną władzą. Teraz, niektórzy z nich, postanowili walczyć w sądzie z prowadzącą program. W Jeleniej Górze na Dolnym Śląsku kilkanaście osób czuje się skrzywdzonych przez Jaworowicz. Według "Newsweeka" to osoby, które od lat prosiły, by w "Sprawie dla reportera" pokazano ich przypadek: zostali oszukani przez Bogusława K. Miał wybudować mieszkania, oni wpłacili mu pieniądzem domy nie powstały. Program też nie, bo Bogusław K. w programie do tej pory występował jako biznesmen o nieposzlakowanej opinii. Z czasem stał się ekspertem.

Pretensję do Jaworowicz ma też Janusz Rawczuk. Bo Jaworowicz przedstawiła go jako alkoholika, sutenera, który swoją teściową, byłą żonę i córkę pozbawia dachu nad głową, bo musi spłacić swoje kilkunastomilionowe długi - przytacza jego historię "Newsweek". I pyta: Czego nie można się z programu dowiedzieć? - Tego, że żadna z kobiet, ani była żona, ani corka, nie traci dachu nad głową, bo jego eksżona jest bogatą bizneswoman, właścicielką dużej, znanej w mieście restauracji i okazałej willi - czytamy w tygodniku.

Skrzywdzonych jest więcej. Olga Chobot jako pierwsza postanowiła walczyć. Chciała, by Jaworowicz pokazała jak ciężko dojść praw w sądach i prokuraturze po konflikcie ze wspólniczką biznesową. Ale w "Sprawie dla reportera" o tym nie było. Było o samym konflikcie, który spowodował, że Olga straciła męża, wpadła w kłopoty finansowe i w każdej chwili mogła stracić dom. Wspólniczki Olgi w nagraniu nie było. Za to po programie podała Olgę do sądu, by ta przeprosiła za to, co mówiła w telewizji. Sprawę wygrała. A dla Jaworowicz stała się nagle natrętem - pisze Newsweek. Kobieta zaczęła szukać osób z podobnymi doświadczeniami. Tak powstało stowarzyszenie Stop Nierzetelni. "Fenomen polega na tym, że wśród nich są nie tylko ci, którzy zostali pokazani jako krzywdzący i twierdzą, że niesprawiedliwie, lecz także skrzywdzeni - ci, których Jaworowicz miała bronić. Lub skrzywdzeni przez ludzi przez nią w programie wychwalanych" - opisuje ich dziennikarz tygodnia.

Rada Etyki Mediów rozpatrzyła pierwsze skargi. Dwie uznała za zasadne. W obu przypadkach sposób realizacji programu uznała za nieobiektywny, niezgodny z podstawowymi standardami dziennikarskimi i etyką zawodową. Kolejne skargi sa rozpatrywane.

Pierwsza oficjalna rysa na wizerunku Jaworowicz pojawiła się dwa lata temu Krakowscy dziennikarze przyznali jej reporterską Antynagrodę Dziennikarzy. Za program o kamienicy przy ul. Szerokiej 12 w Krakowie. Jaworowicz tropiła w nim układ urzędniczo- prokuratorsko- policyjny, który niszczył właściciela kamienicy. W tym czasie prasa krakowska donosiła, że budynek przy Szarej 12 to rażąca samowola budowlana, burząca architektoniczny ład miejsca wpisanego na listę zabytków UNESCO.

Jaworowicz nie chciała rozmawiać z "Newsweekiem".

Źródło: Gazeta Wyborcza


Więcej... http://wyborcza.pl/1,75248,8340535,Stop_Nierzetelni__Poszkodowani_przez_Jaworowicz_zakladaja.html#ixzz0ymX6YMlx

Jasna Góra: Nowe szaty Królowej


Dorota Steinhagen
2010-09-05, ostatnia aktualizacja 2010-09-05 16:15

Szlachetne kamienie, cenne kruszce, zwykłe różańce i medaliki, meteoryty, kamienie z groty w Nazarecie, linia elektrokardiogramu i fragment Tupolewa, który rozbił się pod Smoleńskiem tworzą nową suknię dla Cudownego Obrazu


Fot. Piotr Deska / AG
Suknia została napisana z wotów, które Czarnej Madonnie przynieśli pielgrzymi. Tak, tak, napisana, bo suknia - jak ikona - jest pisana, a nie wykonywana. Ta pisana była modlitwą, bo zmaterializowaną modlitwą - jak twierdzi jej autor Mariusz Drapikowski, złotnik i bursztynnik z Gdańska - są dary, które na Jasną Górę niosą pielgrzymi, ci z kraju, i zza granicy. Modlitwę tę stanowią więc zarówno szlachetne kamienie i cenne kruszce, wykonane z nich wspaniałe klejnoty, jak i plastikowe różańce, aluminiowe medaliki, proste srebrne łańcuszki. Te proste dary artysta także wykorzystał pisząc suknię - Wotum Narodu. Razem z modlitwą spisaną przez paulinów umieścił je pod zewnętrzną warstwą sukni.

W sobotę suknia i korony - dar narodu - zostały uroczyście poświęcone. - Niech pragnienie dobra wspólnego przezwycięży egoizm i podziały, niech wszyscy sprawujący posługę władzy widzą w Tobie służebnicę Pana, uczą się służyć i rozpoznawać z mądrością potrzeby rodaków - modlił się przewodniczący uroczystości abp Józef Kowalczyk, prymas Polski.

W mszy udział brało ok. 10 tys. wiernych. Wśród nich - Mariusz Drapikowski. Kilka dni wcześniej tłumaczył nam, jak czytać napisane przez niego szaty. Bo w sukni - wyjaśniał - nie blask złota, brylantów, rubinów, czy szafirów jest ważny. Trzeba czytać znaki i symbole, które się w niej zawierają.

Niebieski kolor sukni Maryi - jako symbol jej czystości - i czerwień szaty Jezusa - czerwonej jak u Króla i jak jego krew przelana za odkupienie ludzi. Meteoryty, tuż pod dłonią Matki Bożej, wskazujące, że to ona jest gwiazdą przewodnią, która prowadzi do Chrystusa; kamienie z groty w Nazarecie, wydobyte w miejscu, w którym - zgodnie z tradycją - stał Archanioł Gabriel zwiastując Maryi i z Golgoty, miejsca śmierci jej syna.

- Ta suknia zawiera także bardzo współczesne znaki i symbole - wyjaśniał Drapikowski. - Na szacie Matki Boskiej pojawia się np. linia elektrokardiogramu. Na znak, że w sercu narodu bije serce Matki.

W szatę Jezusa artysta wmontował także pomalowany na biało fragment metalu z biało-czerwoną szachownicą. To fragment Tupolewa, który rozbił się pod Smoleńskiem. - To wyraz hołdu wszystkim, którzy tam zginęli - mówił Drapikowski.

Nad fragmentem rozbitego prezydenckiego samolotu szeroka złota ślubna obrączka. Związana jest z nią niezwykła historia o tragicznej polskiej miłości i wierności. Obrączkę tę na palcu miał mężczyzna wieziony podczas okupacji do Auschwitz. Zdjął ją z palca, zawinął w kartkę papieru, na której napisał adres żony. Obrączka do żony trafiła, mężczyzna z obozu nie wrócił. Kobieta do swojej śmierci nie zdejmowała jej z palca. Na Jasną Górę rodzinną pamiątkę przyniosły ich dzieci. W sobotę z jasnogórskiego szczytu wzruszająca historię rodziny opowiadali córka i wnuk.

Suknia waży 17 kg. Powstawała dwa lata. Pracował nad nią Drapikowski i wszyscy jego pracownicy. Do tytanowego podkładu przy pomocy superprecyzyjnego lasera mocowali kolejne klejnoty, ostrożnie, by niczego nie uszkodzić. Bo jest np. w koronie Jezusa Chrystusa brylantowa brosza z atrybutami męki Pańskiej. To najprawdopodobniej fragment koron, które w darze dla Cudownego Obrazu przekazał król Władysław III Waza, a które później zaginęły i odnalazły się tylko we fragmentach.

Bo - jak twierdzą historycy - już na przełomie XV i XVI wieku korony dla Matki Boskiej Częstochowskiej przekazywali władcy i wielmoże: Władysław Jagiełło, Władysław IV Waza, królowa Eleonora, żona Michała Korybuta Wiśniowieckiego, August II. Sukniami - według Drapikowskiego - ikonę osłaniano początkowo dla ochrony przed sadzami z płonących świec. Dopiero potem - by oddać jej cześć. Dziś jasnogórski Cudowny Obraz ma dziewięć sukien. Dwie z nich są dziełem Mariusza Drapikowskiego. Suknię bursztynową napisał w 2005 roku, jako uzupełnienie dla papieskich koron, które w przeddzień śmierci pobłogosławił Jan Paweł II.

Najnowsze korony i suknia dla Cudownego Obrazu to dar Polaków z okazji wyjątkowej - sto lat temu, w 1910 roku, 22 maja na Jasnej Górze odbyła się uroczystość rekoronacji ikony Czarnej Madonny koronami podarowanymi przez papieża Piusa X. Zastąpiły pierwsze papieskie korony z 1717 roku, dar papieża Klemensa XI. W nocy z 22 na 23 października 1909 roku zostały one skradzione. Podejrzenie do dziś pada na władze carskie, zwłaszcza że car Mikołaj II koniecznie chciał podarować częstochowskiej ikonie własne korony. Polacy takiego daru od zaborcy nie chcieli. Papież Pius X uchronił Polaków od konieczności przyjęcia niechcianego daru. Na uroczystość nie mógł wówczas przyjechać metropolita lwowski, dziś święty abp Józef Wilczewski. Carskie władze nie dały mu pozwolenia na odwiedzenie Częstochowy. W stulecie tamtych wydarzeń kazanie z jasnogórskiego szczytu wygłosił jego następca, dzisiejszy metropolita lwowski abp Mieczysław Mokrzycki.

Źródło: Gazeta Wyborcza Częstochowa


Więcej... http://czestochowa.gazeta.pl/czestochowa/1,35271,8337762,Jasna_Gora__Nowe_szaty_Krolowej.html#ixzz0ymWPIHor

Dziennikarze dotarli do ważnego świadka katastrofy Tu-154M

Superwizjer TVN/16:14

Wrak prezydenckiego samolotu Tu-154

Dziennikarze "Superwizjera" TVN dotarli do Pawła Plusnina, jednego z najważniejszych świadków katastrofy pod Smoleńskiem, kontrolera lotów, który 10 kwietnia komunikował się z załogą Tu-154M. Do tej pory Plusnin tylko raz - w dniu samej katastrofy – udzielił bardzo lakonicznej wypowiedzi dla mediów.
Paweł Plusnin, o którym słuch zaginął kilka miesięcy temu, zdaniem wielu ukrywał się. Dziennikarze "Superwizjera" odnaleźli jego mieszkanie na jednym ze smoleńskich osiedli. Z początku unikał kontaktu z reporterami, w końcu zgodził się na rozmowę.

Do momentu rozmowy z reporterami "Superwizjera" wypowiedź Plusnina ukazała się w mediach tylko raz. W dniu katastrofy rosyjski kontroler lotów udzielił jedynego wywiadu rosyjskiemu portalowi internetowemu Life News. Powiedział wówczas m.in., że proponował załodze prezydenckiego Tu-154 lądowanie na zapasowym lotnisku, ale załoga miała odmówić. Powiedział również, że wśród załogi wprawdzie były osoby znające język rosyjski, ale generalnie znajomość ta była słaba, trudność sprawiało załodze podawanie liczb w języku rosyjskim.

Fragment rozmowy Plusnina z dziennikarką Live News:

No, a dlaczego nie podali tego KWITU?

Plusnin: A skąd mam wiedzieć? Dlatego, że słabo znają język rosyjski.

A co? Wśród załogi nie było znających rosyjski?

Plusnin: Byli, ale dla nich liczby (po rosyjsku – przyp. tłum.) to jednak trudność.

Osoby, które znały kapitana Arkadiusza Protasiuka, pilota rządowego TU-154, były zaskoczone słowami Plusnina. Według współpracowników i przełożonych Protasiuka, doskonale posługiwał się on językiem rosyjskim.

Jak udało się ustalić dziennikarzom Superwizjera, w zeznaniach złożonych przed rosyjskimi śledczymi, przy udziale Wojskowego Prokuratora Wojskowego płk. Ireneusza Szeląga, dwa dni po katastrofie, Plusnin tłumaczył, że jedynie przypuszczał, że załoga polskiego TU-154 mogła słabo znać język rosyjski. Przypuszczenie to miało się zrodzić na skutek tego, że 7 kwietnia 2010, w dniu kiedy do Smoleńska przyleciała delegacja premiera Tuska, "niektóre załogi polskich samolotów słabo znały język rosyjski".

Plusnin opowiadał śledczym, że gdy zobaczył, że warunki na lotnisku Siewiernyj pogarszają się, zwrócił się do operacyjnego dyżurnego "Logiki", czyli sztabu kierującego lotnictwem wojskowo-transportowym Sił Powietrznych Federacji Rosyjskiej w Moskwie, aby rozważono możliwość skierowania polskiego samolotu na inne lotnisko. Nie chciał, by TU-154 wszedł w strefę obsługiwaną przez smoleńskie lotnisko, gdyż obawiał się ewentualnych problemów związanych z barierą językową. Gdy jednak doszło do kontaktu z załogą TU-154, Plusnin uznał, że włada ona wystarczająco językiem rosyjskim, by zrozumieć komendy wydawane przez dyspozytora lotów.

Jak udało się dowiedzieć redakcji "Superwizjera", zeznania te różnią się od tego, co Plusnin mówił śledczym w dniu katastrofy (i w dniu udzielenia wywiadu portalowi Life News) - 10 kwietnia powiedział, że przekazał "Logice" informację, że załoga polskiego samolotu słabo zna język rosyjski.

We wrześniu Paweł Plusnin skończy 49 lat. Uczył się w Szkole Lotnictwa Cywilnego w Rydze. W trakcie nauki uczęszczał na kurs frazeologii lotniczej – był to jego jedyny kontakt z nauką języków obcych. 10 kwietnia, w dniu katastrofy, od emerytury dzieliły go trzy dni.

Na wieży kontrolnej na lotnisku wojskowym Siewiernyj 10 kwietnia pracował jako starszy kierownik. Z jego zeznań wynika, że tego dnia, około godziny 5 czasu rosyjskiego przeszedł badania w punkcie medycznym i został dopuszczony do kierowania ruchem lotniczym (z zeznań, do których dotarł dziennik "Rzeczpospolita" wynika, że drugi z kontrolerów, Wiktor Ryżanko, najpierw zeznawał, że przeszedł badania pozytywnie, potem, że badań w ogóle nie przeszedł, bo "punkcie zdrowia nikogo nie było").

Wcześniej dokonał przeglądu pasa startów i ładowań oraz drogi manipulacyjnej. Przyjęcie lotniska odnotował w księdze „Przyjęcie i Zdanie Lotniska”, po czym przyjął raport od dyżurnego łączności o tym, że środki łączności są sprawne. Sprawdził również raporty pogodowe (nie przewidywały one pogorszenia pogody) i wydał polecenia przygotowania służb wsparcia i ustawienia punktów strażackich i sanitarnych.

Około 7 rano w wieży kontrolnej pojawił się major Wiktor Ryżenko, kierownik strefy lądowania. Godzinę później – pułkownik Nikołaj Krasnokutskij, zastępca dowódcy Jednostki Wojskowej w mieście Twer (z jednostki wojskowej w tym mieście został do Smoleńska oddelegowany również Ryżenko). O Krasnkutskijm niewiele wiadomo. Ten pilot wojskowy 1. klasy w latach 2007-2009 był dowódcą 103. Gwardyjskiego Krasnosielskiego Pułku Lotnictwa Transportowego, stacjonującego właśnie na lotnisku wojskowym w Smoleńsku. Dlaczego był w wieży kontroli smoleńskiego lotniska 10 kwietnia? Jaka była jego rola? Póki co, nie wiadomo. Ze słów Plusnina wynika, że "nie wykonywał on jakichś specjalnych obowiązków".

Ok. godz. 9:20 czasu rosyjskiego przyjął na lotnisku polski samolot Jak-40, w którym lecieli m.in. dziennikarze obsługujący uroczystość w Katyniu. Po polskim samolocie na lotnisku Siewiernyj wylądować miał rosyjski IŁ-76, jednakże ze względów pogodowych, odstąpił od lądowania i został przekierunkowany na lotnisko zapasowe "Wnukowo" w Moskwie.

Ok. godziny 9:20-9:25 (7:20-7:25 czasu polskiego) Plusnin miał dostać informację o tym, że polski TU-154 wystartował, około godziny 10:15 samolot nawiązał z nim kontakt. Plusnin twierdzi, że od razu poinformował załogę, że w Smoleńsku nie ma pogody i nie ma warunków do przyjęcia samolotu (przekazał załodze informacje: mgła, widoczność 400 metrów – jak wynika z jego zeznań, była to błędna informacja, bo widoczność w rzeczywistości wynosiła 800 metrów, uznał jednak, że zaniżając ją, zniechęci załogę do lądowania w Smoleńsku).

Poinformował również załogę o wyznaczonych lotniskach zapasowych (Mińsk, Witebsk, Wnukowo), które "do tego czasu zostały ustalone", ale ta miała odpowiedzieć, że stan paliwa pozwala na podejście do lądowania i ewentualne odejście na lotnisko zapasowe. Po wykonaniu przez samolot tzw. trzeciego skrętu (ok. 20 kilometrów od lotniska), Plusnin miał (według jego słów) wydać załodze komendę "na kursie lądowania, nie schodzić poniżej 100 metrów, być gotowym do wyjścia na drugi krąg". Załoga miała odpowiedzieć – zrozumiano. Po czwartym skręcie (ok. 17 kilometrów od lotniska), kiedy samolot wchodził na ostatnią prostą, kierowanie lądowaniem przejął Ryżenko, który na odległości ok. 1200-1500 metrów od pasa lądowania wydał komendę "horyzont" gdyż TU-154 obniżył się poniżej ścieżki zejścia. Odpowiedzią była według Plusnina cisza, dlatego sam wydać miał kilkukrotnie komendę „oddalić się na drugi krąg”. Również nie otrzymał odpowiedzi. Jak twierdzi Plusnin, wszystkie jego rozmowy z załogą samolotu były zapisywane na taśmę magnetyczną, która została zabezpieczona przez funkcjonariuszy FSB.

Po kilku sekundach od wydania ostatniej komendy "oddalić się na drugi krąg", Plusnin usłyszał lekki wybuch, po czym kilkukrotnie wywołał sygnał wywoławczy "101". Odpowiedzią była cisza. Kontroler wydał wszystkim służbom ratunkowym komendę udania się w rejon przypuszczalnego upadku TU-154, gdyż nie słyszał dźwięku jego silników. Więcej już TU-154 nie zobaczył na ekranie wskaźnika samolotu. Dopiero wtedy zrozumiał, że samolot spadł.

Jak opowiada Rafał Kowaleczko, drugi pilot Jaka-40, który lądował w Smoleńsku przed TU-154, jeden z kontrolerów ("niewysoki, grubawy , w wieku ok. 40-50 lat") wybiegł z wieży bardzo zdenerwowany. O zdenerwowanym mężczyźnie zeznaje również Artur Wosztyl – "z wieży wyszedł kolejny mężczyzna w mundurze, wzrost około 160-165, krótko ostrzyżony, jasny blondyn, masywnej budowy ciała". Było widać, że jest zdenerwowany, trzęsły mu się ręce, odpalał papierosa. Przed kontrolerem z wieży, według Artura Wosztyla, miał wyjść mężczyzna w mundurze, który "udał się w kierunku pojazdów zabezpieczenia. Po chwili pojazdy ruszyły na sygnale".

Załoga Jaka-40 rozmawiała z drugim z mężczyzn, który wyszedł z wieży, a który wyglądem przypomina Pawla Plusnina. Pytali go o ciśnienie, jakie podał TU-154 (na wysokości lotniska czy uśrednione ciśnienie na poziomie morza), kontroler był jednak tak zdenerwowany, że nie był w stanie odpowiedzieć na ich pytania.

MAK: zaczęto pisać raport końcowy w sprawie katastrofy

2010-09-06, ostatnia aktualizacja 17 minut temu

Wiceprzewodniczący Międzypaństwowego Komitetu Lotniczego (MAK) Oleg Jermołow powiedział, że eksperci MAK praktycznie zakończyli już prace analityczne związane z badaniem okoliczności katastrofy TU-154M i przystąpili do redagowania raportu końcowego.

Miejsce katastrofy pod Smoleńskiem
Fot. Mikhail Metzel ASSOCIATED PRESS
Miejsce katastrofy pod Smoleńskiem
Według Jermołowa, zwykle sporządzanie takiego raportu zajmuje od półtora do dwóch miesięcy

Międzypaństwowy Komitet Lotniczy (MAK) przekazał w Moskwie przedstawicielowi Polski Edmundowi Klichowi dokumenty dotyczące remontu kapitalnego, jaki prezydencki Tu-154M przeszedł w drugiej połowie 2009 roku w zakładach lotniczych Awiakor w Samarze. Dokumentacja - osiem tomów akt włożonych w siedem opasłych segregatorów - do Warszawy zostanie dostarczona pocztą dyplomatyczną. PAP dowiedziała się nieoficjalnie, że nastąpi to w środę.

Zaprezentowane dokumenty są w Polsce znane. Są to kopie materiałów odebranych przez stronę polską po remoncie samolotu; uległy one zniszczeniu w katastrofie Tu-154M 10 kwietnia. Każda z kopii została oficjalnie potwierdzona za zgodność z oryginałem. Dokumentację tę Polska otrzymała również na nośnikach elektronicznych.

- Dokumentacja ta w pełnym zakresie odpowiada na pytania dotyczące wszystkich operacji technologicznych przeprowadzonych w zakładach remontowych, a także jakości remontu kadłuba, silników, systemów, a także wnętrza samolotu - oświadczył wiceprzewodniczący MAK Oleg Jermołow.

Wśród dokumentów przekazanych pułkownikowi Klichowi, przedstawicielowi Polski przy MAK, są również wyniki eksperymentu, który przeprowadzono na symulatorach lotu. W jego ramach zmodelowano podejście polskiego TU-154M do lądowania na lotnisku w Smoleńsku. Eksperyment przeprowadzili wspólnie rosyjscy i polscy eksperci ora piloci.

W eksperymencie uczestniczyli rosyjscy i polscy eksperci oraz piloci. Piloci wykonali cztery próby posadzenia maszyny. Jedna z nich - gdy założono, że odejście nastąpi z wysokości 20 metrów - zakończyła się katastrofą.

- Próby zostały przeprowadzone w czerwcu lub lipcu, nie pamiętam dokładnej daty. Odbyły się na symulatorze na lotnisku Szeremietiewo. Zostały wykonane cztery zajścia w różnych konfiguracjach, w różnych warunkach. W wariancie odejścia z 20 metrów samolot zderzył się z ziemią - powiedział Klich. Przedstawiciel Polski przy MAK dodał, że w części "lotów" sam uczestniczył jako drugi pilot. Proszony o ocenę przekazanych mu dokumentów, Klich odparł:

- Nie mnie je oceniać. Sam nie jestem w stanie ich przeanalizować. Będzie je analizowała w Polsce grupa pana Millera (szefa MSWiA).

Jermołow poinformował, że w najbliższym czasie strona polska otrzyma również dokumenty potwierdzające kwalifikacje zawodowe oraz poziom wyszkolenia ogólnego i specjalistycznego kontrolerów lotów z lotniska Siewiernyj w Smoleńsku, którzy pracowali tam 10 kwietnia.

PAP dowiedziała się także, że MAK przygotowuje już dla Polski kolejną porcję dokumentów z prowadzonych przez siebie badań przyczyn i okoliczności katastrofy prezydenckiego samolotu. Niewykluczone, że ich przekazanie nastąpi już w przyszłym tygodniu. Na razie nie wiadomo, co się znajdzie wśród tych materiałów.

Wojskowy prokurator okręgowy w Warszawie płk Ireneusz Szeląg poinformował w czwartek, że polska prokuratura w śledztwie smoleńskim bada obecnie kwestie związane z organizacją i zabezpieczeniem lotu.

- Prokuratorzy wyjaśniają również okoliczności udzielania zamówienia na remont samolotu Tu-154 w Samarze - powiedział Szeląg.

Prokurator dodał, że zwrócono się do szeregu instytucji o stosowną dokumentację w tym m.in. do Inspektoratu Wsparcia Sił Zbrojnych w Bydgoszczy i do Departamentu Zaopatrywania Sił Zbrojnych MON. Prokuratura wystąpiła też do instytutu technicznego wojska o wszelkie informacje dotyczące stwierdzonych i sygnalizowanych usterek lub awarii samolotu.

Tupolew, który rozbił się 10 kwietnia na lotnisku Siewiernyj koło Smoleńska, został poddany remontowi kapitalnemu w zakładach lotniczych Awiakor w Samarze w okresie od czerwca do grudnia 2009 roku. Remont taki każda maszyna musi przejść co pięć lat. Samolot został wyprodukowany w samarskich zakładach w 1990 roku.

W czasie zeszłorocznego przeglądu sprawdzono wszystkie systemy Tu-154M, remontowi kapitalnemu poddano trzy silniki, a także zmodernizowano wnętrze maszyny. Taki sam remont kapitalny w Samarze przeszedł właśnie drugi z polskich tupolewów. Odbiór samolotu planowany jest na połowę września.

Zakłady lotnicze Awiakor w Samarze są częścią korporacji Russkije Maszyny, która w 100 proc. należy do kompanii inwestycyjnej Bazowyj Element, kontrolowanej przez Olega Deripaskę, oligarchę uważanego za przyjaciela premiera Rosji Władimira Putina.

W lipcu Edmund Klich wystosował pismo do władz Międzypaństwowego Komitetu Lotniczego, w którym poprosił o udostępnienie różnych materiałów z prac MAK. W sierpniu ponowił swój wniosek. Przedstawicielowi Polski przy MAK chodzi m.in. o dokumentację lotniska w Smoleńsku, raport z oblotów technicznych tego lotniska, zapis rozmów z wieży kontroli lotów w dniu katastrofy i protokoły przesłuchań świadków.

Odpowiadając na pierwsze z pism Klicha, MAK wyjaśnił, że nie zawsze wszystko może mu udostępnić, gdyż lotnisko w Smoleńsku jest wojskowe, więc tego rodzaju kwestie muszą być uzgadniane z wojskiem.

W katastrofie tupolewa pod Smoleńskiem 10 kwietnia zginęło 96 osób, w tym prezydent RP Lech Kaczyński i jego małżonka Maria. Polska delegacja leciała do Katynia na uroczystości upamiętniające 70. rocznicę mordu NKWD na polskich oficerach.