środa, 16 stycznia 2008

Trzy żony górników spotkały się z prezydentową

awe, IAR
2008-01-16, ostatnia aktualizacja 39 minut temu
Zobacz powiększenie
fot. Robert Kowalewski / AG

Zakończyło się spotkanie małżonki prezydenta Marii Kaczyńskiej z żonami górników kopalni "Budryk". Żony strajkujących górników prawdopodobnie zostaną na noc w Warszawie. Taką informację przekazały dziennikarzom.

Zobacz powiekszenie
Fot. Jerzy Gumowski / AG
Maria Kaczyńska
- Pani prezydentowa wysłuchała żon górników i wyraziła nadzieję, że konflikt zostanie szybko rozwiązany na drodze porozumienia stron" - powiedział w środę wieczorem wiceszef Biura prasowego Kancelarii prezydenta Marcin Rosołowski. Jak wcześniej informowało Biuro Prasowe Kancelarii Prezydenta, w spotkaniu wziął też udział szef gabinetu Prezydenta Maciej Łopiński.

Po rozmowach jedna z kobiet, Anna Sękowska, powiedziała: "Pani prezydentowa powiedziała nam, że nas rozumie i popiera nasze starania. Uważamy, że zachowała się godnie, w przeciwieństwie do wicepremiera Waldemara Pawlaka". Żony górników powiedziały dziennikarzom, że spotkanie z żoną prezydenta nie było wcześniej zaplanowane.

Kobiety od popołudnia rozmawiają w Centrum Dialogu Społecznego z przedstawicielami resortu gospodarki. Przedstawiają sytuację w kopalni, gdzie strajkują ich mężowie. W spotkaniu uczestniczy grupa kilkudziesięciu kobiet oraz dwójka przedstawicieli resortu. W rozmowach biorą udział także śląscy senatorowie: Maria Pańczyk oraz Antoni Motyczka. Nie zostali natomiast wpuszczeni związkowcy z Sierpnia '80.

Żony w Warszawie, Pawlak w Lublinie

Kobiety przyjechały do Warszawy, by spotkać się z wicepremierem i ministrem gospodarki Waldemarem Pawlakiem, jednak dziś wyjechał on do Lublina na wcześniej umówione spotkanie. Waldemar Pawlak powiedział dziś, że żony górników z kopalni "Budryk" niepotrzebnie przyjechały do Warszawy. Przypomniał, ze porozumienie w sprawie płac w kopalni zostało uzgodnione we wrześniu ubiegłego roku. Wtedy też górnicy mieli mieć zagwarantowane podwyżki. Waldemar Pawlak wezwał związkowców z "Budryka", by spojrzeli w oczy 130 tysiącom górników ze Śląska, którzy dostali niższe podwyżki bądź wcale ich nie otrzymali. Minister gospodarki powiedział, że porozumienie w "Budryku" zerwali przedstawiciele trzech związków - po to, by uzyskać jeszcze większe pieniądze. Waldemar Pawlak podkreślił, że kwestie płacowe w kopalni "Budryk" powinna rozwiązać Jastrzębska Spółka Węglowa, a nie jego resort. Jak podkreślił, obecnie - w odróżnieniu od PRL-u - kopalnie nie są zarządzane ze stolicy.

Wręczyli petycje

Wcześniej żony górników wręczyły przedstawicielom ministerstwa petycję, w których opisały sytuację w kopalni oraz historię trwającego od miesiąca protestu. Żony górników z kopalni "Budryk" wręczyły przedstawicielce ministerstwa gospodarki petycję, w której opisana jest sytuacja w zakładzie.

W petycji, sygnowanej przez związkowców z Sierpnia '80 i Kadry, jej autorzy zarzucają ministerstwu gospodarki, że odżegnuje się od roli, jaką odegrało w zablokowaniu podpisania porozumienia w kopalni. Przedstawiciele ministerstwa twierdzili, że kompetencje w tej sprawie ma zarząd Jastrzębskiej Spółki Węglowej.

Zarzucają prezesowi kłamstwo

W półtorastronicowym dokumencie, opisana jest sytuacja w kopalni Budryk w Ornontowicach oraz historia nieudanych rozmów z zarządem Jastrzębskiej Spółki Węglowej. Sygnatariusze petycji oskarżają zarząd spółki wraz z prezesem o kłamstwa w sprawie zawarcia porozumienia. Zarzucają prezesowi Jastrzębskiej Spółki, że nazwał górników terrorystami w mediach, a nie w bezpośredniej rozmowie z nimi. W dalszej części komunikatu jego autorzy zaprzeczają jakoby celem strajku było zapewnienie bezkarności jego autorom.

Protest w kopalni Budryk trwa ponad miesiąc. W kopalni, 700 metrów pod ziemią, strajkuje ponad 150 górników. Trzysta metrów głębiej dziesięciu ich kolegów prowadzi głodówkę. Na powierzchni kopalni prowadzony jest natomiast strajk okupacyjny. Bierze w nim udział kolejnych 300 pracowników.

Polska - Niemcy 3:2

Pekin się zbliża
Przemysław Iwańczyk, Halle
Pekin się zbliża - wychrypiały polskie siatkarki. Chyba ze cztery, wszystkie mówiły to samo. Drugie zwycięstwo prawie na pewno dało im awans do półfinału olimpijskich kwalifikacji. Pokonały Niemki dopiero po tie-breaku. Grały źle, ale z charakterem
 
Po pierwszym meczu Polek w turnieju w Halle jeden z oficjeli FIVB (światowej federacji) gotów był przyjmować zakłady, że drużyna Marco Bonitty zagra w niedzielnym finale. Nie miał jedynie pewności, czy uda jej się zająć pierwsze miejsce.

Euforia udzieliła się także siatkarkom, które nie chciały zwracać uwagi na łatwe zwycięstwo Niemek w pierwszym meczu z Turcją i zapowiadały, że już w środę zapewnią sobie półfinał. Trenerzy byli nieco ostrożniejsi. - To będzie trudniejsze spotkanie niż pierwsze z Holenderkami - mówił jeszcze podczas rozgrzewki asystent Bonitty Mauro Masacci. Sam był tak zdenerwowany, że nie potrafił usiedzieć w miejscu i przechadzał się wzdłuż całego boiska. Obawiał się tzw. syndromu drugiego meczu, kiedy po pierwszej, wyraźnej wygranej przychodzi rozprężenie i dekoncentracja.

Okazało się, że zna zawodniczki bardzo dobrze. Brak precyzji, czujności w asekuracji, wiele nieskończonych ataków potwierdzało obawy Macchiego. Podsumowaniem tego seta była ostatnia akcja, kiedy Katarzyna Skowrońska wrzuciła piłkę w siatkę zamiast na drugą stronę boiska.

Bonitta wyglądał na spokojnego. Tylko po ewidentnych błędach na jego twarzy pojawiał się grymas. Kiedy drużynie szło dobrze, na przerwach technicznych siatkarki wręcz się nudziły, bo szkoleniowiec jakby nie chciał wytrącać ich z rytmu i tylko przyglądał im się z boku. W środku jednak trener aż kipiał. Nie tylko dlatego, że stawką był awans do półfinału. Po drugiej stronie na ławce siedział jego rodak Giovanni Guidetti, zresztą jeden z czterech włoskich selekcjonerów drużyn, którzy przyjechały do Halle. 36-letni selekcjoner Niemiec ponoć poprzysiągł sobie, że tak jak kiedyś Bonitta sięgnie z reprezentacją Włoch po mistrzostwo świata, a obecna praca jest tylko przystankiem do wielkiej kariery.

Dla kibiców ta rywalizacja w ogóle nie była istotna, bo wszystkie oczy skierowane były na Małgorzatę Glinkę. Choć od półfinału mistrzostw Europy w Turcji minęło blisko pięć lat, Niemcy dokładnie pamiętają ówczesny półfinał - przegrany z Polską - w którym Glinka zdobyła rekordową liczbę punktów. I to właśnie ona atakiem z lewego skrzydła zaczęła mecz. Niemieccy kibice znów z niedowierzaniem kręcili głowami, obawiając się, że w Halle może spotkać ich to samo, co w 2003 roku. Sposobu na nią nie znalazły również rywalki, które posyłały większość zagrywek właśnie na nią.

Sama Glinka, choć wielokrotnie sama rozstrzygała mecze, była zbyt słabą bronią na Niemki w przegranych setach. Nie miała wystarczającego wsparcia ani w Skowrońskiej, ani w Annie Podolec, która ją zmieniła. Obie notorycznie nie kończyły ataków, przy stanie Bonitta 7:14 w trzecim secie bezradnie rozłożył ręce i zostawił na boisku tę ostatnią. Kiedy jego drużyna przegrywała już 10 punktami, Włoch wpuścił wszystkie rezerwowe, licząc, że podstawowa szóstka - tak jak dzień wcześniej z Holandią - po przegranej partii zacznie następną zapominając o niepowodzeniu.

W czwartym secie wszystkie Polki wyglądały na totalnie załamane, bo ustępowały Niemkom już czterema punktami. Wtedy Maria Liktoras zawołała koleżanki, wszystkie stanęły na środku boiska i rozmawiały ze sobą kilkanaście sekund. Nie chciały powiedzieć, o czym mówiły, ale w ostatniej chwili uciekły spod gilotyny. Gdyby poległy, nawet wygrana w ostatnim meczu mogła nie dać im awansu.

Glinka jak osiem lat temu kończyła niemal każdą piłkę, wreszcie pomagały jej także koleżanki. Kiedy po kilku kontrowersyjnych sytuacjach zespół Bonitty był coraz bliżej wygranej (23:18), trener Niemek rzucił ze złości tablicą o ziemię, za co dostał od sędziego żółtą kartkę, a jego drużyna straciła punkt. Było jasne, że tie break, jak w półfinale ME 2003, rozstrzygnie o wyniku.

I wtedy się zaczęło. Takiego koncertu biało-czerwone nie dały od lat. Podolec zaserwowała cztery kolejne asy, jej koleżanki nie myliły się w ataku, a Niemki wymownym spojrzeniem błagały o litość, by Polki już dały spokój. Nie dały. Broniły jak natchnione, nawet nieliczne nieudane ataki nie były w stanie je zdeprymować. - Jesteśmy wielkie. Wielkie - powtarzała po meczu Glinka. - Cieszę się z wygranej, ale jeszcze bardziej z tego, z jak beznadziejnej sytuacji wyszłyśmy. Takie zwroty rzadko się zdarzają, ale właśnie dla takich chwil uprawiam sport.

- A ja jestem szczęśliwy, choć przecież takie mecze już przeżywałem - dodał w rozmowie z "Gazetą" Bonitta. - Dla mnie to nie nowość i zdradzę, że wiedziałem, jak to będzie wyglądać. Że po pierwszym złym secie, drugi będzie dobry. Po trzecim czwarty, bo nasza drużyna jest jak sinusoida. Ale ciągle zwycięska. Mój mecz z Guidettim? To było takie moje małe zwycięstwo.

W czwartek Polki mają przerwę, w piątek ostatni mecz w grupie z Turcją.

Z kont mBanku i Multibanku zniknęły pieniądze

am/Alert24
2008-01-16, ostatnia aktualizacja 2008-01-16 12:41

Nasi czytelnicy zaalarmowali nas, gdy sprawdzili wczoraj wieczorem stan swoich kont bankowych w mBanku. Okazało się, że z ich kont zniknęły znaczne sumy pieniędzy. - Na moim koncie zarejestrowano 15 wypłat, mam wyczyszczone konto! - pisał zdenerwowany internauta. - Zostałem bez środków do życia.

Zobacz powiekszenie
Zobacz powiekszenie
Zrzut ekranowy ze swojego konta wysłał nam "pepe"
Obraz powielonych operacji na koncie.
Zobacz powiekszenie
Bronek
Zrzut ekranowy internauty, który wypłacił 20 zł z bankomatu, a operacja została zaksięgowana 15 razy
- Awaria nie powstała z winy mBanku. Visa International, która dostarcza karty płatnicze naszym klientom, miała 14 stycznia awarię, system błędnie księgował operacje polegające na wybierania pieniędzy z innych bankomatów niż Euronet - mówi Magdalena Ossowska, rzeczniczka prasowa mBanku (grupa BRE Banku). - Nie wiedzieliśmy o błędach, dopóki operacje płatnicze kartami nie zostały przez nas zaksięgowane. Nie wiemy jeszcze, jakie były przyczyny awarii. Jeśli tylko Visa usunie awarię, my jak najszybciej oddamy naszym klientom pieniądze. Mamy nadzieję, że już dziś przelewy dojdą na konta klientów.

Pan Marcin jest jedną z wielu osób, którym znikły pieniądze z konta. Gdy we wtorek w nocy próbował uzyskać jakiekolwiek informacje w m-Linii banku usłyszał: "Visa International ma awarię, nie możemy nic z tym zrobić".

- Zapytałem, kiedy odzyskam pieniądze i czy ktoś mnie o tym poinformuje. Dowiedziałem się jedynie, że mam sprawdzać stan mojego konta. Nie potrafili udzielić mi żadnej konkretnej informacji. Czuję się tak jakby ktoś mnie okradł. - mówi Marcin.

Ten sam problem dotknął również klientów banku Multibank.

- Umieściliśmy już stosowne oświadczenie na naszej stronie internetowej - mówi rzecznik banku Mateusz Żelechowski. - Pieniądze naszych klientów są bezpieczne i zostaną przelane na ich konta bankowe, gdy tylko Visa upora się z awarią, która polegała na błędnym zaksięgowaniu transakcji rozliczeniowych. Klienci, którzy pobierali pieniądze lub dokonywali płatności kartą od 14 stycznia mogą mieć źle zaksięgowane transakcje. Nie wiemy jakie są przyczyny awarii - dodaje.

Przed godziną 12 rzeczniczka mBanku Magdalena Ossowska poinformowała nas, że klienci mogą już w pełni bezpiecznie korzystać z kart płatniczych. Bank jeszcze dziś będzie zwracał pieniądze, które wyparowały z kont.

Sprawdziliśmy także jak wygląda sytuacja w innych bankach.

- Klienci banku WBK nie zgłaszali nam problemów z błędami w księgowaniu operacji. Mogą spokojnie używać kart płatniczych - mówi Grzegorz Adamski, rzecznik prasowy WBK. - Z kolei osoby, które pobrały w tym dniu pieniądze z naszego bankomatu i później miały źle zaksięgowane operacje, powinny złożyć reklamację w banku, który wydał im kartę - dodaje.

Pracownicy banku PKO BP nie mieli zgłoszeń od swoich klientów w sprawie błędów w księgowaniu wypłat z bankomatów.

***

Po południu na stronach Multibanku pojawił się komunikat Visa Europe: "Wczoraj, we wtorek 15 stycznia br., organizacja Visa Europe odnotowała wystąpienie w Polsce pewnych problemów dotyczących ograniczonej liczby transakcji wypłat z bankomatów, które mogły zostać błędnie zaksięgowane dwa lub więcej razy. Problemy te zostały usunięte; obecnie pracujemy z polskimi bankami członkowskimi, by skorygować ewentualne błędy związane z rozliczeniem transakcji. Serdecznie przepraszamy użytkowników kart Visa za ewentualne niedogodności. Mamy nadzieję na jak najszybsze rozwiązanie wszelkich kwestii, jakie mogły wyniknąć z tego powodu."

Jest terminarz polskiej grupy eliminacyjnej MŚ 2010

ACM, PZPN
2008-01-16, ostatnia aktualizacja 2008-01-16 13:31
Zobacz powiększenie
Leo Beenhakker na treningu
Fot. STEVEN GOVERNO AP

Po trwających trzy godziny negocjacjach federacjom, które los skojarzył w grupie 3 eliminacji MŚ 2010 udało się osiągnąć porozumienie i ustalić kalendarz gier. Polska rozpocznie eliminacje 6 września meczem u siebie ze Słowenią

- My mieliśmy już wszystko dogadane po czterdziestu minutach. Wczoraj wieczorem zawiązaliśmy koalicję z Czechami i dzięki temu bardzo szybko osiągnęliśmy porozumienie w sprawie naszych meczów. Jestem zadowolony, bo w stu procentach zrealizowaliśmy nasz plan - powiedział tuż po zakończeniu spotkania Prezes PZPN Michał Listkiewicz.

Biało-czerwoni jesienią tego roku rozegrają cztery mecze. Kwalifikacje rozpoczną od spotkania w Polsce ze Słowenią. W październiku podopieczni Leo Beenhakkera podejmować będą Czechów. Rewanż zaplanowany został na październik 2009 roku, a eliminacje zakończy mecz Polska - Słowacja.

- Przy negocjacyjnym stole niebagatelną rolę odegrali selekcjonerzy Polski i Czech. Można było odczuć, jak wielkim szacunkiem wszyscy darzą Leo Beenhakkera. Trochę kłopotów sprawiali Słoweńcy, ale w końcu i oni znaleźli wspólny język z innymi federacjami - podsumował rozmowy prezes PZPN.

Terminarz Polaków w el. MŚ 2010:

2008:
6.09: Polska - Słowenia
10.09: San Marino - Polska
11.10: Polska - Czechy
15.10: Słowacja - Polska

2009:
28.03: Irlandia Północna - Polska
1.04: Polska - San Marino
5.09: Polska - Irlandia Północna
9.09: Słowenia - Polska
10.10: Czechy - Polska
14.10: Polska - Słowacja

Giełda ostro w dół. Rynek na krawędzi załamania

tm, XTB, ISB
2008-01-16, ostatnia aktualizacja 2008-01-16 12:51

Dzisiejsza sesja na warszawskiej giełdzie rozpoczęła się od kolejnej panicznej wyprzedaży akcji. Indeks największych spółek GPW, WIG20 kilka minut po otwarciu tracił aż 5 proc. Przed południem było nieco lepiej, ale około 13.00 powróciliśmy do prawie 5-procentowych spadków.

Zobacz powiekszenie
Fot. Charles Rex Arbogast AP
Rosnące ceny ropy naftowej i załamanie na rynku nieruchomości psują nastroje na światowych giełdach.
Możliwość wystąpienia paniki w dniu dzisiejszym zapowiadały nie tylko fatalne nastroje, w jakich warszawska giełda kończyła wtorkowe notowania (WIG -3,59 proc., WIG20 -4,33 proc., mWIG40 -2,33 proc.), ale przede wszystkim to co wydarzyło się już po zakończeniu sesji na GPW - napisał w komentarzu porannym Marcin R. Kiepas analityk X-Trade Brokers DM.

Silna przecena w USA (DJIA -2,17 proc., S&P500 -2,49 proc., Nasdaq Composite -2,45 proc.), której konsekwencją była dynamiczna wyprzedaż akcji na głównych azjatyckich parkietach (Nikkei -3,3 proc., Hang Seng stracił ponad 5 proc.), już same w sobie były złym prognostykiem. Nieciekawie prezentuje sie również sytuacja na giełdach europejskich, gdzie spadki przekraczają już 1 proc.

Na to nakładają się jeszcze bardzo źle przyjęte wyniki kwartalne Intela. W handlu posesyjnym w USA kurs akcji został przeceniony o ponad 14 proc. Tym samym zapowiadając silne spadki na Wall Street również w dniu dzisiejszym.

W sytuacji, gdy oczekiwania na obniżki stóp procentowych przez Fed, nawet te agresywne, nie stanowią już najmniejszego pretekstu do kupna (wczorajsza sesja to potwierdziła), jedynie bardzo dobre dane z USA mogłyby poprawić nastroje.

Dlatego też jedynym impulsem, który obecnie jawi się jako czynnik mogący zmienić nastroje, jest tylko duże cięcie stóp procentowych przez Fed w dniu dzisiejszym. Przy systematyczniej dewaluacji obniżek stóp procentowych, jak czynnika popytowego, taki zaskakujący ruch Fed, mógłby poprawić nastroje na jeden dzień, ale nie na dłużej. Problem w tym, że prawdopodobieństwo takiej nagłej obniżki na 2 tygodnie przed posiedzeniem Fed, też nie jest duże.

Aktualna sytuacja techniczna na wykresach polskich indeksów jest skrajnie zła. Indeks WIG20 realizuje formację podwójnego szczytu, która powinna sprowadzić go do 2800-2900 pkt. Najbliższe wsparcie na wykresie WIG to strefa 45390-46000 pkt., jaką tworzy szczyt z 12 maja 2006 roku oraz 38,2 proc. zniesienie wzrostów październik 2001 - lipiec 2007. Dla mWIG40, który w ostatnich dniach przełamał kilkuletnią linię hossy na wykresie dziennym, wsparcie stanowi natomiast poziom 3000 pkt. (psychologiczna bariera i szczyt z maja 2006 roku).

Obserwowaną w ostatnich dniach wyprzedaż akcji na warszawskiej giełdzie cechuje bardzo duża dynamika.

Silne wyprzedanie, w połączeniu z ewentualną paniką (to warunek konieczny!), może oznaczać, że giełda w Warszawie po dzisiejszej sesji znajdzie się bardzo blisko punktu zwrotnego. Oczywiście za wcześnie rozstrzygać, czy będzie to definitywny koniec spadków, czy też preludium do większej, trwającej nawet 1-2 miesiące, korekty.

Jest natomiast prawdopodobne, że kumulacja wszystkich niekorzystnych dla światowych rynków akcji czynników nastąpi w I półroczu 2008 roku, dlatego też druga połowa roku teoretycznie mogłaby przynieść silniejsze odreagowanie.

Wielki LeBron James!

ceg
2008-01-16, ostatnia aktualizacja 2008-01-16 13:36
Zobacz powiększenie
Fot. Nikki Boertman AP

LeBron James zdobył 51 punktów dla Cleveland Cavaliers w wygranym 132:124 meczu z Memphis Grizzlies. Cavaliers zwyciężyli, ale dopiero po dogrywce - James w czwartej kwarcie i dodatkowych pięciu minutach zdobył 25 punktów.

51 punktów to wyrównany rekord tego sezonu NBA - 5 grudnia tyle samo punktów zdobył dla Denver Nuggets Allen Iverson w spotkaniu z Los Angeles Lakers.

Ale we wtorek James nie tylko rzucał (18/28 z gry) - lider Cavaliers miał także osiem zbiórek i dziewięć asyst. Pod względem indywidualnym jego występ przeciwko Grizzlies był jednym z najlepszych w ostatnich latach w NBA.

- Wygraliśmy i to bardzo ważne. Dzisiaj liczył się każdy punkt - mówił James, który w tym sezonie rzuca przeciętnie po 29,8 punktu w meczu. - Przegrałem już kilka meczów, w których zdobywałem 50 punktów i w ogóle tego nie lubię. Ale takie osiągnięcie i wygrana - to dopiero ma znaczenie - dodał zawodnik Cleveland, który granicę 50 punktów przekroczył po raz czwarty. Jego rekord kariery to 56 punktów z marca 2005 roku.

Spośród aktywnych zawodników NBA najwięcej meczów z minimum 50 punktami na koncie rozegrał Kobe Bryant (21). 11 takich spotkań ma Iverson, po cztery James i Tracy McGrady. Trzykrotnie udało się to Shaquille'owi O'Nealowi.

Co reguluje prawo spadkowe?

Data: 16.01.2008 r.

Co określamy mianem "prawo spadkowe"?

Prawo spadkowe jest częścią prawa cywilnego. Jego normy są wyodrębnione w osobnej księdze k.c. na podstawie kryterium: normowania skutków prawnych śmierci człowieka (osoby fizycznej) jako podmiotu praw i obowiązków majątkowych w dziedzinie prawa cywilnego (gdy dla prawa rzeczowego i prawa zobowiązań podstawą wyodrębnienia jest charakter praw podmiotowych, jakie wynikają ze stosunków prawnych uregulowanych przepisami tych działów). Wiąże się ono ściśle z innymi działami prawa cywilnego.

Wymienione prawa i obowiązki majątkowe (prawa rzeczowe, wierzytelności i długi) z reguły (z wyjątkami) nie gasną z chwilą śmierci ich dotychczasowego podmiotu (czyli spadkodawcy), ale przechodzą – jako pewna całość (tj. spadek) – na inne osoby (czyli spadkobierców) - to zjawisko dziedziczenia.

Prawo spadkowe to dział prawa cywilnego, którego przepisy normują przejście spadku ze spadkodawcy na spadkobierców (czyli dziedziczenie). Prawo spadkowe normuje więc skutki prawne śmierci osoby fizycznej. Z reguły bowiem śmierć osoby, której przysługiwało określone prawo, nie pociąga za sobą wygaśnięcia tego prawa, lecz jego przejście na inne podmioty (np. na inne osoby fizyczne lub prawne).

Jaki jest przedmiot regulacji prawa spadkowego?

Prawo spadkowe musi określić (przedmiot):

1.   kto dziedziczy – czyli kto jest spadkobiercą; 

Spadkobiercami są:

  • bądź spadkobiercy testamentowi = osoby wskazane przez spadkodawcę na mocy jego aktu woli przejawionego w formie testamentu;
  • bądź spadkobiercy ustawowi = osoby wyznaczone przez ustawę (gdy spadkodawca nie skorzystał z możliwości powołania spadkobierców) na podstawie ich związku rodzinnego ze spadkodawcą opartego na więzi krwi (pokrewieństwo) lub więzi prawnej (małżeństwo, przysposobienie).

Potrzeba unormowania dziedziczenia ustawowego i testamentowego, określenia form testamentu i rozstrzygnięcia, jakie inne rozrządzenia (poza ustanowieniem spadkobiercy) mogą być zawarte w testamencie, np. zapis (czyli zobowiązanie spadkobiercy/-ów do spełnienia określonego świadczenia majątkowego na rzecz oznaczonej osoby).

2.   stanowisko prawne spadkobiercy:

  • wpływ woli spadkobiercy na zachowanie lub utratę jego praw i obowiązków nabytych w drodze dziedziczenia – przyjęcie lub odrzucenie spadku,
  • udowodnienie wobec osób trzecich faktu, iż jest on spadkobiercą – stwierdzenie nabycia spadku,
  • jego odpowiedzialność za długi spadkowe,
  • stosunki prawne między osobami, które dziedziczą ten sam spadek – wspólność majątku spadkowego, dział spadku.

3.   pewne instytucje pozostające w związku z dziedziczeniem, jak np.:

  • ochrona interesów najbliższych członków rodziny zmarłego – zachowek;
  • przeniesienie przez spadkobiercę w drodze umowy na inną osobę ogółu jego praw wynikających z dziedziczenia – zbycie spadku.

W innych działach prawa cywilnego spotykamy przepisy, które stanowią, że pewne prawa i obowiązki w razie śmierci  ich dotychczasowego podmiotu przechodzą na oznaczone osoby niezależnie od tego, czy są one spadkobiercami, np.: 691 k.c. takich przepisów nie zalicza się do prawa spadkowego, gdyż odrywają się one od podstawowych pojęć tego działu prawa. Dziedziczenie opiera się na następstwie ogólnym, omawiane przepisy przewidują tylko następstwo pod tytułem szczególnym. Mają one jednak znaczenie dla wykładni i stosowania przepisów prawa spadkowego. Prawa i obowiązki majątkowe poddane następstwu szczególnemu są wyłączone z zakresu pojęcia spadku.

Prawo spadkowe reguluje przejście na spadkobierców spadku. Nie należą do niego przepisy, które przewidują przejście na spadkobierców praw i obowiązków wynikających z postanowień innych gałęzi prawa, m.in. prawa administracyjnego lub finansowego, np.:

  • art. 97-106 ustawy z 29 sierpnia 1997 r. – Ordynacja podatkowa – przewidujące odpowiedzialność spadkobierców i zapisobierców za zobowiązania podatkowe spadkodawcy; przepisy te nie mają natury cywilnoprawnej, mimo że Ordynacja podatkowa nakazuje odpowiednie stosowanie postanowień k.c. o przyjęciu i odrzuceniu spadku oraz o odpowiedzialności za długi spadkowe (art. 98 § 1 Ord.pod.).
  • przepisy prawa administracyjnego normujące określone kwestie związane ze śmiercią człowieka, np.: ustawa z 31 stycznia 1959 r. o cmentarzach i chowaniu zmarłych. 

Niektóre pojęcia z zakresu prawa spadkowego

W celu swobodnego poruszania się w zakresie problematyki prawa spadkowego należy wyjaśnić podstawowe pojęcia z nią związane. Zdefiniowania wymagają zatem pojęcia:

  • spadkodawca,
  • spadkobierca,
  • spadek,
  • dziedziczenie.

Spadkodawcą jest osoba fizyczna, po której śmierci majątek przechodzi na inne podmioty. Podkreślić należy, że spadkodawcą może być wyłącznie człowiek.

Dziecko poczęte, lecz nienarodzone (nasciturus), nie może być spadkodawcą. Przepisy Kodeksu cywilnego (dalej: K.c.) przyznały wprawdzie dziecku poczętemu warunkową zdolność prawną. Jednak warunek ma charakter zawieszający, tzn. jeśli dziecko urodzi się żywe, uważa się, że mogło być podmiotem praw i obowiązków już w okresie życia płodowego (np. mogło odziedziczyć spadek), jeśli zaś dziecko urodziło się martwe, warunek zawieszający nie spełnił się i uważa się, że nasciturus nie nabył żadnych praw ani obowiązków, jakby nigdy nie żył.

Spadkobiercą jest podmiot, na który przechodzi ogół praw i obowiązków zmarłego. Przy tym spadkobiercą może być nie tylko osoba fizyczna (człowiek), ale i osoba prawna (instytucja, której prawo przyznaje osobowość prawną). Spadkobiercą może być także dziecko poczęte, lecz nienarodzone w chwili otwarcia spadku. Zgodnie z art. 927 § 2 K.c. nasciturus dochodzi do dziedziczenia, jeśli urodzi się żywy.

Spadek to ogół praw i obowiązków majątkowych zmarłego przechodzący na spadkobierców. W skład spadku wchodzą wszystkie prawa i obowiązki majątkowe spadkodawcy, które nie wygasły w chwili śmierci (tzn. w momencie otwarcia spadku), a ponadto wchodzą także prawa i obowiązki, które nie istniały w chwili śmierci spadkodawcy, jak np. obowiązek zaspokojenia roszczeń o zachowek.

Dziedziczenie jest to przejście na skutek śmierci osoby fizycznej ogółu praw i obowiązków ze spadkodawcy na spadkobierców.

W ciągu życia każda osoba fizyczna uwikłana jest w szereg różnorodnych stosunków prawnych, z których wynikają jej prawa i obowiązki. Z chwilą śmierci część z nich wygasa, a część przechodzi na inne podmioty, czyli podlega dziedziczeniu. W celu omówienia zagadnień związanych z dziedziczeniem, należy dokładnie sprecyzować, jakie prawa i obowiązki wchodzą w skład spadku. W związku z tym można sformułować cztery kryteria, których spełnienie pozwoli uznać prawa i obowiązki zmarłego za wchodzące w skład spadku. Zatem w skład spadku wchodzą prawa i obowiązki:

  • mające charakter cywilnoprawny,
  • mające charakter majątkowy,
  • nie związane z osobą zmarłego w sposób ścisły,
  • nie przechodzące na oznaczone osoby niezależnie od tego, czy są one spadkobiercami.

Czy spadkobierca ma "prawo do spadku"?

Istnieje spór, czy przepisy polskiego prawa spadkowego statuują prawo podmiotowe odrębnego typu (jak prawa obligacyjne, czy rzeczowe inne działy) – szczególne prawo podmiotowe spadkobiercy, czyli prawo dziedziczenia (prawo do dziedziczenia, prawo do spadku) – np. A. Ohanowicz. Są jednak przeciwnicy tej konstrukcji (był nim J. Gwiazdomorski – uważał ją za zbędną i niewłaściwą).

Budowanie konstrukcji prawnych jest zadaniem nauki prawa, a nie ustawodawcy. Do chwili otwarcia spadku potencjalnemu spadkobiercy nie przysługuje żadne prawo podmiotowe względem majątku przyszłego spadkodawcy. Jest tu sytuacja prawna w szerokim znaczeniu, która obejmuje tylko niektóre, ale nie wszystkie przesłanki potrzebne do powstania prawa podmiotowego i która może, ale nie musi, doprowadzić do powstania prawa podmiotowego – szansa, ewentualność, która nie jest chroniona przez prawo.

Z chwilą otwarcia spadku (tzn. śmierci spadkodawcy) szansa przekształca się w rzeczywistość prawną. Uprawnienia, które spadkobierca nabywa z chwilą otwarcia spadku, nie stanowią tylko sumy praw i roszczeń, jakie dotychczas przysługiwały spadkodawcy. Otwarcie spadku oznacza, oprócz przejścia tych praw i roszczeń na spadkobiercę, również, że na rzecz spadkobiercy powstają pewne uprawnienia o charakterze prawokształtującym, których nie miał i nie mógł mieć spadkodawca – spadkobierca może przyjąć spadek wprost lub z dobrodziejstwem inwentarza albo go odrzucić (i w ten sposób ukształtować swoją pozycję względem przypadłego mu spadku). Prawo do dziedziczenia oznacza coś więcej niż tylko możność żądania wydania rzeczy, która w chwili otwarcia spadku znajdowała się w faktycznym władaniu spadkodawcy, bez względu na to, czy temu ostatniemu przysługiwało odpowiednie prawo.

O prawach "spadkowych" jako podgrupie praw majątkowych można mówić jedynie w tym sensie, że wynikają one z przepisów prawa spadkowego, nie stanowią natomiast odrębnego typu praw majątkowych. Zaliczone do nich prawo do zapisu i prawo do zachowku są prawami obligacyjnymi.   

Podstawa prawna:

  • Ustawa z dnia 23 kwietnia 1964 r. - Kodeks cywilny (Dz. U. 1964 r., Nr 16, poz. 93, ze zmianami)

Umowę okresową można mieć tylko dwa razy

Marta Gadomska 16-01-2008, ostatnia aktualizacja 16-01-2008 12:39

Nawet kilka lat pracownik może być zatrudniony terminowo, pod warunkiem że uzasadnia to charakter wykonywanej pracy. W przeciwnym razie pracodawca naruszy przepisy

Jeżeli szef zdecyduje się zawrzeć stosunek pracy, to spośród kontraktów terminowych proponuje umowę na:

Najpopularniejsza jest umowa na czas określony. Przepisy nie wskazują górnego limitu czasu, na jaki wolno ją zawrzeć. Zatem przyjęty okresowo do firmy pracownik może wykonywać swoje zadania rok, dwa lata, a nawet dłużej. Ale długi termin obowiązywania umowy na czas określony musi iść w parze z charakterem wykonywanej pracy.

Przykład 1

Na potrzeby wygranego kontraktu pracodawca tworzy nowe stanowisko pracy. Przyjęty pracownik ma być oddelegowany na cztery lata do pracy we Francji. Szef zawiera z nim umowę na czas określony, który upłynie za cztery lata od dnia, w którym strony zawrą umowę.

Termin obowiązywania umowy na czas określony wolno oznaczyć w dwojaki sposób. Pracodawca ma prawo np. wskazać konkretną datę albo zdarzenie, z upływem którego umowa ta się rozwiąże.

Przykład 2

Właściciel pensjonatu zatrudnił dwie osoby na czas określony. Jedną z nich jest menedżer, a drugą kelner do pracy w stołówce. Tę ostatnią przyjął do zakończenia sezonu zimowego i zamknięcia stołówki. Takie zdarzenie wpisał w jej umowie o pracę. Menedżera natomiast przyjął na dwa lata i jego umowa o pracę rozwiąże się 25 marca 2008 r.

Nie częściej niż dwa razy

Pracownicy zatrudnieni na czas określony muszą pilnować, aby szef nie przekroczył ustawowego limitu nawiązywania takiej umowy jednej po drugiej. Zgodnie bowiem z art. 251 k.p. trzecia umowa zawarta na czas określony przekształca się w bezterminową, jeśli przerwa między rozwiązaniem a nawiązaniem kolejnego kontraktu nie była dłuższa niż miesiąc.

Pracownicy pytają, jak policzyć miesiąc, ile on ma dni. Według Sądu Najwyższego jest to 31 dni (art. 114 kodeksu cywilnego w związku z art. 300 k.p. – wyrok z 15 lutego 2000 r., I PKN 512/99).

Uwaga! Do limitu umów terminowych nie zalicza się umowy na okres próbny (wyrok SN z 7 lutego 2001 r., I PKN 229/00).

Przykład 3

Druga umowa pracownika na czas określony rozwiązała się 30 września 2007 r. Szef obiecał, że przedłuży mu zatrudnienie, ale trzecią umowę wręczył do podpisania dopiero 2 listopada 2007 r. Ponownie był to kontrakt na czas określony. Pracownik interweniował u pracodawcy, powołując się na zasadę, że trzecia umowa terminowa powinna się przekształcić w bezterminową.

Pracownik nie miał racji. Trzecia umowa na czas określony przekształciłaby się w bezterminową, gdyby została zawarta przed 1 listopada br. Tymczasem tu okres między rozwiązaniem drugiej a zawarciem trzeciej umowy przekraczał 31 dni. Oznacza to, że pracodawcy nie obowiązuje art. 25 [1] k.p., a trzecia umowa zawarta na czas określony traktowana jest ponownie jako pierwsza.

Są wyjątki

Zasady, że trzecia umowa na czas określony przekształca się w bezterminową, nie stosuje się też, gdy pracownika zatrudniono na zastępstwo innego.

Przykład 4

Szef dwukrotnie podpisał z asystentką głównej księgowej umowę terminową. Ostatnia rozwiąże się 15 stycznia br. Pracodawca nie może zaproponować jej stałego zatrudnienia, ale jednocześnie nie chce kończyć z nią współpracy. Uznał, że przyjmie ją na miejsce osoby z księgowości, która od 1 września przebywa na sześciomiesięcznym zwolnieniu lekarskim. Planuje zawrzeć z asystentką umowę na zastępstwo na podstawie art. 25 k.p. Będzie to już trzecia umowa, ale na czas określony.

Pracownik zastępca nie może rościć żadnych praw, nawet gdy szef zawarł z nim już dwa kontrakty terminowe. Wszystko dlatego że żadna umowa na zastępstwo nie przekształci się w bezterminową bez względu na ilość zawieranych takich umów.

Jeszcze inny wyjątek dotyczy umów zawieranych przed 1 maja 2004 r. Po tym terminie (przystąpienie Polski do Unii Europejskiej) zaczął ponownie obowiązywać art. 251 k.p. Zakaz wielokrotnego zawierania umów terminowych odnosi się tylko do pracodawców, którzy zawarli je po tym dniu.

Przykład 5

Pierwszą umowę na czas określony pani Joanna podpisała 12 kwietnia 2004 r. Kolejną terminową szef zawarł z nią 1 stycznia 2005 r. do 31 grudnia 2006 r. Trzecią umowę na czas określony miała od 1 stycznia 2006 r. Nie będzie to jednak umowa bezterminowa. Pierwszą zawartą na czas określony, która podlega art. 251 k.p., jest ta zawarta od 1 stycznia 2005 r. Poprzednią pani Joanna podpisała jeszcze przed przystąpieniem Polski do UE.

Nie zawsze wypowiesz

Umowa na czas określony rozwiązuje się z upływem okresu, na jaki została zawarta. Natomiast jej wypowiedzenie jest dopuszczalne za dwutygodniowym okresem, jeśli:

  • umowę zawarto na dłużej niż sześć miesięcy,
  • s

  • trony umowy przewidziały możliwość jej wcześniejszego wypowiedzenia.

Kodeks pracy przewiduje wyjątkowe sytuacje, gdy umowę na czas określony wolno wypowiedzieć, choć nie są spełnione te warunki. Będzie tak przy ogłoszeniu upadłości lub likwidacji firmy albo gdy przyczyny wypowiedzenia takiego kontraktu leżą po stronie pracodawcy zatrudniającego co najmniej 20 pracowników.

Wypowiadając umowę na czas określony, należy pamiętać też o tym, że okres wypowiedzenia upłynie w sobotę (art. 30 § 21 k.p.).

Przykład 6

Umowa o pracę na czas określony przewidywała możliwość jej rozwiązania za dwutygodniowym wypowiedzeniem i pracownik złożył je 2 stycznia 2008 r. Wydawać by się mogło, że okres wypowiedzenia upłynął mu 16 stycznia w środę. Tymczasem stanie się to dopiero w sobotę 19 stycznia. W tym dniu zakończy się jego stosunek pracy.

Sobota i ostatni dzień miesiąca to terminy stałe, określone w kodeksie pracy. Nie ma zatem znaczenia to, że w firmie pracownika sobota jest dniem wolnym od pracy. Umowa rozwiązałaby się nawet wtedy, gdyby ostatni dzień miesiąca przypadał w święto lub niedzielę.

Piotr Wojciechowski, zastępca dyrektora w Departamencie Prawnym w Głównym Inspektoracie Pracy

Zawarcie długoletniej umowy na czas określony może uzasadniać jedynie charakter wykonywanej pracy. Jeżeli zatrudniony uzna, że jest inaczej, pracodawca naraża się na zarzut, że okres zatrudnienia jest niezgodny z celem umowy. Potwierdził to Sąd Najwyższy. Uznał, że zawarcie długoterminowej umowy o pracę na czas określony z dopuszczalnością jej wcześniejszego rozwiązania za dwutygodniowym wypowiedzeniem może być uznane jako obejście przepisów prawa pracy, ich społeczno-gospodarczego przeznaczenia lub zasad współżycia społecznego (wyrok z 7 września 2005 r., II PK 294/04).

Do czasu, gdy wykona zadanie

Innym rodzajem kontraktu terminowego – określonego w kodeksie pracy – jest umowa na czas wykonania określonej pracy. Różni się ona od tej zawartej na czas określony głównie tym, że strony nie mogą z góry określić ścisłego terminu obowiązywania takiego kontraktu.

Pracownicy pytają zatem, kiedy się on zakończy. Z chwilą zrealizowania konkretnego zadania, na potrzeby którego umowę zawarto. Natomiast wcześniejsze wypowiedzenie tej umowy jest dopuszczalne tylko w razie:

  • ogłoszenia upadłości bądź likwidacji firmy,
  • redukcji etatów z przyczyn niedotyczących pracownika u pracodawcy zatrudniającego co najmniej 20 pracowników.

Wtedy umowę na czas wykonywania określonej pracy wolno rozwiązać za dwutygodniowym wypowiedzeniem.

Czy radni mogą być stroną

Maria Weber 16-01-2008, ostatnia aktualizacja 16-01-2008 09:59

Radni jednej z warszawskich dzielnic uznali, iż – broniąc interesu publicznego – powinni być stroną w postępowaniu administracyjnym

Przymiot strony w postępowaniu administracyjnym budzi wątpliwości zarówno wśród radnych, jak i gmin. Te ostatnie postarały się w 1994 r., aby możliwość ich wyłączenia od załatwienia spraw, w których są stronami, została wykreślona z kodeksu postępowania administracyjnego.Od tego czasu mnożą się pytania, czy i kiedy mogą być stronami. Dotyczy to też radnych, którzy uważają, że broniąc interesu publicznego, powinni być stroną w postępowaniu administracyjnym.

Na początku 2006 r. radni jednej ze stołecznych dzielnic zaskarżyli w Samorządowym Kolegium Odwoławczym decyzję prezydenta Warszawy o warunkach zabudowy. SKO sprawę oddaliło, twierdząc, iż nie mogą być stroną, gdyż ten przymiot wywodzi się z prawa materialnego, a tym wszak nie dysponowali. Od tego postanowienia radni odwołali się do Wojewódzkiego Sądu Administracyjnego w Warszawie. Popełnili jednak błąd formalny. Zamiast uchwały rady przedstawili jedynie stanowisko rady. Sąd uznał, że nie może rozpatrzyć skargi na postanowienie SKO z przyczyn formalnych. Zdaniem sądu rada dzielnicy jako organ kolegialny wyraża swoją wolę wyłącznie w formie uchwały. Powstaje zatem pytanie: czy złożenie uchwały dałoby szansę radnym na uznanie ich za stronę, czy też tylko na rozpatrzenie sprawy przez sąd?

Bez względu na wynik wydaje się, iż sprawa dopuszczenia radnych do postępowania administracyjnego nie została w prawie jednoznacznie przesądzona. Kodeks postępowania administracyjnego w art. 28 mówi, iż stroną jest każdy, czyjego interesu prawnego lub obowiązku sprawa dotyczy. Na ogół sądy odnoszą ten przepis wyłącznie do prawa materialnego, dlatego pomija się rolę radnego. Są jednak precedensy, że SKO brało pod uwagę jego skargę.

Dwa lata temu warszawskie SKO uznało skargę jednego z radnych na decyzję prezydenta Warszawy ustalającą warunki zabudowy dla osiedla mieszkaniowego i uchyliło zaskarżoną decyzję oraz przekazało organowi I instancji do ponownego rozpatrzenia. W dziewięć miesięcy później to samo SKO, zapewne w innym składzie, umorzyło postępowanie odwoławcze rady dzielnicy, ponieważ uznało brak przymiotu strony. Czy jednak przyznanie przymiotu strony należy wywodzić tylko z prawa materialnego?

Rola radnego

WSA podkreślił w uzasadnieniu argument radnych, iż jedną z przesłanek uznania ich za stronę w rozumieniu art. 28 k.p.a. jest możliwość żądania czynności organu ze względu na ustawowy obowiązek podmiotu kierującego żądanie. Przypomniał też wyrok NSA z 10 marca 1989 r., w którym stwierdzono, iż status strony wynika z mocy samego prawa i dotyczy podmiotów, których interesy prawne lub obowiązki zostały skonkretyzowane w danym postępowaniu. W tym konkretnym wypadku rada dzielnicy powołała się na obowiązek zaspokajania potrzeb zbiorowych mieszkańców dzielnicy. Radni twierdzili, iż mają interes prawny, broniąc dotychczasowego przeznaczenia działki, której dotyczyła decyzja o warunkach zabudowy, jak również interesu samej gminy ze względu na sąsiednią działkę (park), która stanowi własność komunalną.

Zdaniem wielu prawników radnym nie może przysługiwać przymiot strony, ponieważ osobą prawną jest organ wykonawczy, czyli gmina. Nie znaczy to, iż są pozbawieni możliwości obrony swoich racji. Po pierwsze mogą złożyć zawiadomienie o popełnionym przestępstwie, a po drugie – starać się z mocy art. 156 ust. 1 k.p.a. o postępowanie z urzędu (zbadanie sprawy) przez SKO.

Sądy mówią nie

O ile jednak sądy nie chcą przyznać radnym przymiotu strony, o tyle rzadko kogo interesuje, czy gmina powinna być stroną w danej sprawie. Istnieją bowiem sytuacje, w których nie może ona występować jednocześnie jako strona i jako organ rozpoznający sprawę. Dzieje się tak np. w razie zwrotu nieruchomości spadkobiercom, gdy stanowi ono mienie komunalne. Właściwym organem byłby wówczas starosta, ale co zrobić, jeśli funkcję tę pełni prezydent miasta na prawach powiatu? Podejmuje przecież decyzję we własnej sprawie.

Wobec braku przepisów pozwalających na wyłączenie organu gminy w takiej sytuacji można natomiast skorzystać z art. 24 k.p.a. dotyczącego pracowników samorządowych. Jest nim także prezydent pełniący funkcję starosty. Podlega wówczas wyłączeniu, bez możliwości przekazania pełnomocnictw swoim zastępcom lub innym pracownikom organu samorządowego. Kto w tej sytuacji powinien wydać decyzję? Z orzeczenia Naczelnego Sądu Administracyjnego, do którego trafiło kilka takich spraw, wynika, że wyłączenie prezydenta czyni organ gminy niezdolnym do załatwienia sprawy. Wówczas na mocy art. 26 § 3 k.p.a. podlega ona załatwieniu przez organ wyższego stopnia, np. SKO lub wojewodę, który może wyznaczyć inny organ samorządowy do jej załatwienia.

Co mówi k.p.a.

Artykuł 28. Stroną jest każdy, czyjego interesu prawnego lub obowiązku dotyczy postępowanie albo kto żąda czynności organu ze względu na swój interes prawny lub obowiązek.

Spór o kamienicę z restauracją Wierzynek wygrali byli właściciele

Danuta Frey 16-01-2008, ostatnia aktualizacja 16-01-2008 10:32

Nacjonalizacja kamienicy, w której znajduje się słynna restauracja, może zostać wkrótce unieważniona.

autor zdjęcia: Łukasz Trzciński
źródło: Fotorzepa

Naczelny Sąd Administracyjny oddalił skargi kasacyjne prezydenta Krakowa i spółki Wierzynek SA, obecnego właściciela kamienicy w Rynku Głównym w Krakowie i mieszczącej się w niej znanej restauracji (sygn. I OSK 1931/06).

– Budynek należał od połowy XIX w. do rodziny Tomaszewskich – opowiada Andrzej Ossowski, jeden z byłych współwłaścicieli. – W 1945 r. Mikołaj Książek założył tu, za zgodą rodziny, Gospodę pod Wierzynkiem. Prywatna restauracja stała się rychło państwową. W latach 70. dotychczasowych współwłaścicieli wykwaterowano na czas remontu kapitalnego. Nigdy już na Rynek Główny 16 nie wrócili. Wykorzystując ustawę z 1959 r. o remontach i nadbudowie (uchyloną w 1997 r.), w 1983 r. całą nieruchomość przejął Skarb Państwa. Budynek został bowiem adaptowany do potrzeb restauracji, a koszt remontu przekroczył 50 proc. wartości technicznej kamienicy. Decyzję o wywłaszczeniu i odszkodowaniu skierowano również do osób zmarłych i nieznanych z miejsca pobytu.

Gdy w 1991 r. byli współwłaściciele wystąpili o unieważnienie nacjonalizacji, ich pierwszy wniosek załatwiono odmownie. Od tej pory przez ponad 17 lat zapadały różne decyzje. Kilkakrotnie wypowiadało się Samorządowe Kolegium Odwoławcze, dwukrotnie NSA. Sprawa się skomplikowała, gdy w 2001 r. budynki wraz z restauracją zostały sprzedane obecnej spółce Wierzynek SA.

W 2002 r. kolegium stwierdziło nieważność decyzji wywłaszczeniowej w części skierowanej do osób zmarłych lub nieznanych z miejsca pobytu. W pozostałej części odmówiło unieważnienia. Wierzynek SA oraz prezydent Krakowa zaskarżyli decyzję kolegium do Wojewódzkiego Sądu Administracyjnego w Krakowie, a następnie wnieśli skargi kasacyjne do NSA.

Adwokat Józef Forystek, reprezentujący spółkę, argumentował podczas rozprawy w NSA, że WSA powinien zawiesić postępowanie do czasu ustalenia pełnego kręgu współwłaścicieli nieruchomości, mających potwierdzone prawa spadkowe. Adwokat Wojciech Czerwień, pełnomocnik byłych współwłaścicieli, odpowiadał, że oznaczałoby to dalsze kilkanaście lat czekania. Za rozstrzygające dla sprawy uznał stwierdzenie WSA, że nie było podstaw do zastosowania przepisów, które odbierały własność.

NSA ocenił, że krakowski WSA trafnie unieważnił decyzję kolegium. Skierowanie jej m.in. do osób nieżyjących uznał za rażące naruszenie prawa. W odniesieniu do pozostałych współwłaścicieli powołał się na generalne zasady wyrażone w konstytucji i konwencji praw człowieka.

– Nie można formalistycznie stosować przepisów, zwłaszcza ustawodawstwa socjalistycznego, które pozbawiało obywateli własności. Trzeba rozważyć, jakie to miało skutki dla tych, którzy szukają ochrony, a obywatele muszą mieć prawo do szybkiego rozpoznania sprawy. Żeby nie musieli szukać tej ochrony w Strasburgu – powiedziała sędzia Barbara Adamiak.

Po wyroku NSA sprawa wraca do kolegium z wyraźnymi wskazówkami NSA i WSA. Współwłaściciele kamienic będą się domagać ich zwrotu w naturze. Zdaniem pełnomocnika spółki decyzja z 1983 r. wywołała nieodwracalne skutki prawne, a więc po ewentualnym stwierdzeniu jej nieważności może przysługiwać jedynie odszkodowanie od Skarbu Państwa.

Jenna Jameson - królowa porno - idzie na emeryturę

reuters
Ten dzień przejdzie do historii jako jeden z najsmutniejszych w historii kinematografii. Największa gwiazda porno Jenna Jameson ogłosiła światu, że przechodzi na emeryturę!

Jenna Jameson ogłosiła swoją decyzję na rozdaniu nagród w branży porno w Las Vegas.

Już nigdy nie rozłożę nóg w tej branży! Nigdy!

Miejmy nadzieję, że Jennie nie będzie się nudzić na emeryturze.

A teraz trochę backgroundu, dla tych którzy nie widzieli ról Jenny.

Chciała pójść w ślady swojej matki i zostać showgirl w Las Vegas, ale jej wzrost (175 cm) okazał się dyskwalifikujący. Została więc striptizerką (zarabiała nawet 2000 dolarów w jeden wieczór) i zaczęła pozować w magazynach dla panów.

Jenna Jameson

W filmach porno zaczęła grać, by zemścić się na chłopaku. Ten ją zdradził, więc Jenna postanowiła dać mu nauczkę. Teraz można powiedzieć, że dała mu nauczkę z nawiązką, bo od 1994 ("artystyczny" debiut) grała nieprzerwanie - aż do teraz - w filmach porno i jest uważana za najlepszą aktorkę w tym biznesie.

Jenna Jameson

Jest bogata, popularna, a teraz będzie ponętną emerytką.

Błąd w prawach jazdy! Sprawdź, czy masz ważne

Masz słaby wzrok i jeździsz autem? Sięgnij po swoje prawo jazdy i sprawdź kod w ostatniej rubryce. Twój dokument może być nieważny. Wszystko przez zamieszanie w przepisach, do których nie dostosowali się lekarze i wydziały komunikacji.

Problem dotyczy kierowców, którzy mają kłopoty ze wzrokiem i okulista nakazał im noszenie w trakcie jazdy np. okularów lub szkieł kontaktowych. Wtedy na odwrocie prawa jazdy, w ostatniej rubryce ramki, powinien być wpisany specjalny kod, który określa rodzaj korekty wzroku.

Kod 01 nieważny

Do 1 stycznia 2002 roku wydziały komunikacji wydawały takim kierowcom prawo jazdy z kodem "01", określającym tylko "konieczność używania szkieł korekcyjnych podczas jazdy". Jest ono ważne i kierowca może sobie dowolnie wybrać, czy założy dziś okulary, czy szkła kontaktowe.

Ale na początku 2002 r. zmieniły się przepisy i urzędy - według różnych interpretacji - powinny wpisywać rozszerzony kod, określający dokładnie, co powinien nosić kierowca: okulary, szkła kontaktowe czy np. opaskę. I zamiast dwucyfrowego kodu 01 powinien być wpisany kod czterocyfrowy.

Niestety, część okulistów i urzędów nie uwzględa zmian. Nadal wystawiano dokumenty z "niepełnym" kodem, czyli cyframi "01". A to oznacza, że te prawa jazdy - w myśl przepisów - mogą być niezgodne z prawem.

Jeśli kod 01 został wpisany do prawa jazdy po 1 stycznia 2002 r., to znaczy, że lekarz wystawiający orzeczenie nie zapoznał się z przepisami, podobnie jak urzędnik z wydziału komunikacji, który przyjął takie orzeczenie, bo powinien je odesłać do poprawy - tłumaczy dziennikowi.pl Jacek Antoni Piątkiewicz, dyrektor Centrum Naukowego Medycyny Kolejowej, zajmującego się m.in. szkoleniem lekarzy wydających zgodę na kierowanie pojazdami.

Powołuje się przy tym na rozporządzenie ministra infrastruktury z 14 grudnia 2001 roku w sprawie wzorów dokumentów stwierdzających uprawnienia do kierowania pojazdami.

Piątkiewicz tłumaczy, że jeżeli w orzeczeniu lekarz umieszcza ograniczenia wynikające ze stanu zdrowia kierowcy wówczas wpisuje jego kod. Dla wzroku są to cyfry 01 uzupełnione o kod oznaczający rodzaj korekty wady (okulary, szkła itp.). Oznacza to jedgo zdaniem, że prawa jazdy wydane od początku 2002 roku z kodem 01 są niezgodne z polskim prawem.

"Zajmiemy się tą sprawą i pilnie zbadamy, skąd powstał ten problem. Postaramy się jak najszybciej go rozwiązać" - obiecuje dziennikowi.pl Adam Rapacki, wiceminister spraw wewnętrznych i administracji, odpowiedzialny za pracę policji.

Sprawdź, jaki masz kod

Jakie kody - zgodnie z rozporządzeniem ministra - powinny być na ważnym prawie jazdy, wystawionym po 1 stycznia 2002 roku? Sprawdź w ostatniej rubryce, na odwrotnej stronie swojego prawa jazdy, pierwsze cztery cyfry:

01.01 - musisz nosić okulary

01.02 - musisz nosić soczewki kontaktowe

01.03 - musisz mieć szkła ochronne

01.04 - musisz nosić szkło matowe

01.05 - musisz mieć przepaskę na oko

01.06 - możesz nosić okulary lub szkła kontaktowe

Czasem po tych cyfrach wpisywany jest numer 71, co oznacza wtórnik dokumentu. Jeśli są tam inne cyfry, nie dotyczą one wady wzroku.

Okulary czy szkła kontaktowe?

Ale to nie koniec problemów niedowidzących kierowców. Niestety, nawet jeśli mają wpisane właściwe kody i ich prawa jazdy są ważne, i tak muszą jeszcze sprawdzić, czy jeżdżą w tym, w czym powinni.

Co to znaczy? Załóżmy, że na blankiecie jest wpisany kod 01.01. Oznacza to, że kierowca może prowadzić samochód wyłącznie w okularach. Kłopoty zaczynają się, kiedy zamiast nich - np. dla wygody - założy szkła kontaktowe. Dociekliwy policjant może wlepić za to mandat.

"Ponieważ taryfikator nie przewiduje grzywny za takie wykroczenie, policjant może zastosować mandat uznaniowo, od 20 do nawet 500 złotych" - tłumaczy dziennikowi.pl komisarz Artur Zawadzki z Wydziału Profilaktyki w Ruchu Drogowym Komendy Głównej Policji.

Podobny problem może spotkać kierowców używających tylko soczewek kontaktowych (kod na prawie jazdy - 01.02). Według prawa, taki kierowca nie może z kolei prowadzić auta w okularach.

Wyjściem z sytuacji dla takich osób jest... nowe prawo jazdy. "Wypadałoby wymienić blankiet prawa jazdy na nowy. Wówczas w rubryce powinien zostać wpisany kod <01.06>, oznaczający okulary lub szkła kontaktowe. Wtedy można kierować autem, niezależnie od tego, którą z metod poprawy wzroku wybierzemy” - tłumaczy komisarz Zawadzki.

Jaka grozi kara?

Czym grozi kierowanie z "prawkiem 01”? Teoretycznie policjanci mogą uznać, że dokument jest nieważny. W przypadku kontroli policjant może więc zatrzymać prawo jazdy i wlepić mandat.

Ale to tylko teoria, bo o istnieniu "nielegalnych prawek z kodem 01" - jak przyznają nam nieoficjalnie sami policjanci - nie wiedzą nawet funkcjonariusze drogówki.

Co robić?

Najlepiej więc wyrobić nowe prawo jazdy. Problem w tym, że to duży koszt, a wydziały komunikacji nie chcą za to płacić.

"Niech właściciel takiego prawa jazdy zwróci się do nas osobiście, wtedy indywidualnie rozpatrzymy jego wniosek" - powiedzieli nam urzędnicy wydziału komunikacji na warszawskiej Pradze Południe. Oficjalnie nikt nie chce tego komentować.

Wydanie nowego dokumentu kosztuje ok. 70 zł. Do tego trzeba dołożyć zdjęcie, nowe orzeczenie lekarskie (w Warszawie taka wizyta może kosztować nawet 150 zł) z adnotacją, że kierowca może prowadzić zamiennie w okularach lub szkłach kontaktowych, plus ksero starego prawa jazdy.

GIODO zwizytuje Naszą-klasę

Vadim Makarenko, Agnieszka Kołodyńska-Walków
2008-01-16, ostatnia aktualizacja 2008-01-16 07:51

Zaalarmowany skargami Generalny Inspektor Ochrony Danych Osobowych wszczyna kontrolę serwisu Nasza-klasa.pl. Szczegółowe informacje o sobie zamieściło tam już 6 milionów Polaków

Zobacz powiekszenie
- Dobrze, że nie zdążyłam zamieścić w internecie zdjęcia swojej córki - mówi z ulgą prawniczka, jedna z użytkowniczek serwisu Nasza-klasa.pl
SONDAŻ
Czy korzystasz z Naszej klasy?

Tak
Nie

Inspektor ogłosi to dzisiaj na konferencji prasowej. Jak dowiaduje się nieoficjalnie "Gazeta", do GIODO docierają kolejne pisemne skargi na to, co dzieje się z danymi użytkowników.

Na urzędnikach robi też wrażenie wielkość zbioru danych Naszej-klasy - to jedna z największych baz w Polsce, której bezpieczeństwa ma strzec prywatna firma.

Kolejne osoby uświadamiają sobie, jakie zagrożenie niesie beztroskie opowiadanie o swoim prywatnym życiu na forum 6 milionów użytkowników. Ludzie piszą o tym w blogach i w listach do prasy.

Portal Gazeta.pl i dziennik "Metro" pisały o policyjnych tajniakach, którzy zostali zdekonspirowani, gdy ich koledzy ze szkół policyjnych zamieścili klasowe zdjęcia.

Prawniczka z Wrocławia opowiedziała nam ostatnio o pogróżkach, które dostała od byłego klienta. Odnalazł ją na Naszej-klasie. Straszył, że "policzy się" z nią, bo "położyła sprawę". - Dobrze, że nie zdążyłam zamieścić w internecie zdjęcia swojej córki - mówi z ulgą prawniczka.

Pielęgniarka z Łodzi sfotografowała się w czepku z napisem "Siostra pawulon", przekonana, że zdjęcie pokazuje tylko koleżankom z klasy. Za makabryczny żart - pavulonem mordowano pacjentów w łódzkim pogotowiu - skarcił ją przypadkowy internauta.

Choć rzeczniczka GIODO Małgorzata Kałużyńska-Jasak nie potwierdza informacji o kontroli, jej urząd powiadomił już o niej firmę Nasza Klasa Sp. z o.o. z Wrocławia.

- To będzie standardowa kontrola - pociesza się Maciej Popowicz, absolwent informatyki, jeden z założycieli Naszej-klasy.pl. - Dokładamy wszelkich starań, by udostępnione nam dane użytkowników były bezpieczne.

Popowicz nie wyklucza, że kontrola "może wykazać jakieś drobne uchybienia". Przyznaje, że dziennie firma dostaje cztery tysiące skarg. Najczęściej piszą ludzie, których zdjęcia bez ich zgody umieszczono w Naszej-klasie.pl.

- Współpracujemy też z policją. Chodzi o przypadki lżenia danej osoby na forach klasowych - mówi Popowicz.

Twórca Naszej-klasy sam niedawno usunął własne imię i nazwisko z serwisu. Znajomi mogą go odnaleźć tylko wtedy, gdy przypomną sobie jego szkolny pseudonim.

O to chodzi w Naszej-klasie - by odnaleźć znajomych ze szkolnych lat i z nimi podyskutować. To możliwe właściwie tylko wtedy, gdy podamy o sobie prawdziwe dane - nazwisko, rok urodzenia, ukończoną szkołę, klasę.

Serwis zachęca jednak, by podać więcej informacji - numery telefonów, numer Gadu-Gadu; zamieścić aktualne i archiwalne zdjęcia.

Dane wszystkich są dostępne praktycznie dla każdego, o ile ten, który je podaje, nie zablokuje konkretnego użytkownika.

- Chyba tylko banki i firmy ubezpieczeniowe mają dane o większej liczbie Polaków - mówi Ewa Kulesza, była Inspektor Ochrony Danych Osobowych.

I opowiada, jak wygląda kontrola takich danych. Kontrolerzy mogą żądać dostępu do wszystkich dokumentów oraz systemów informatycznych. Mogą przesłuchiwać pracowników, kopiować dokumenty. Mogą kontrolować firmę od godz. 6 do 22.

- Nie mogą jednak zakłócić działalności serwisu - podkreśla Kulesza.

A więc użytkownicy Naszej-klasy.pl do zakończenia kontroli jej nie odczują.

Maciej Popowicz przyznaje, że bezpieczeństwo nie było do tej pory priorytetem twórców serwisu. Przytłoczony napływem nowych klientów serwis co chwilę się zawieszał. Firma kupiła 160 nowych serwerów, ich instalacja zakończy się w lutym. - Nowe zabezpieczenia są już gotowe, ale nie mieliśmy czasu ich uruchomić. Jeszcze tylko dwa, trzy tygodnie - obiecuje.

Naszą-klasę założyli dwa lata temu czterej studenci Uniwersytetu Wrocławskiego. W ub.r. niemiecki fundusz inwestycyjny European Founders zapłacił im 3 mln zł za jedną piątą udziałów. Nasza-klasa.pl miała wtedy zaledwie 700 tys. użytkowników. Prywatne dane jednej osoby wyceniono wtedy na 21,42 zł.

Jeśli pomnożymy tę kwotę przez 6 mln użytkowników, których Nasza-klasa.pl ma dziś, wartość studenckiego przedsięwzięcia przekroczy 128 mln zł.

Wyprzedaż może przybrać formę paniki


(XTB, pb/16.01.2008, godz. 08:52)
Prognozowanie skrajnych scenariuszy, nie tylko dla rynków akcji, jest zawsze obarczone dużym ryzykiem. Jednak w środę 16 stycznia 2008 roku to ryzyko wydaje się znacznie mniejsze niż zwykle.`
Nie jest to dobra wiadomość dla posiadaczy akcji spółek notowanych na warszawskiej giełdzie. Prognoza na dzień dzisiejszy, brzmi bowiem jak wyrok. Sprowadza się ona do jednego słowa: panika.

Wyprzedaż akcji w środę może przyjąć formę paniki, podobnej do tej z 16 sierpnia 2007 roku. Indeks WIG20 w czasie tej pamiętnej sesji tracił w ciągu dnia już 6,5 proc., żeby ostatecznie zakończyć dzień spadkiem o 5,4 proc. Przecena pozostałych indeksów była jeszcze większa. Indeks szerokiego rynku w czasie sesji tracił 8,4 proc., mWIG40 spadał o 11,3 proc., a sWIG80 o 11,7 proc.

Możliwość wystąpienia paniki właśnie w dniu dzisiejszym zapowiadają nie tylko fatalne nastroje w jakich warszawska giełda kończyła wtorkowe notowania (WIG -3,59 proc., WIG20 -4,33 proc., mWIG40 -2,33 proc.), ale przede wszystkim to co wydarzyło się już po zakończeniu sesji na GPW.

Silna przecena w USA (DJIA -2,17 proc., S&P500 -2,49 proc., Nasdaq Composite -2,45 proc.), której konsekwencją była dynamiczna wyprzedaż akcji na głównych azjatyckich parkietach (Nikkei -3,3 proc., Hang Seng na godzinę przed zakończeniem sesji tracił ponad 5 proc.), już same w sobie są złym prognostykiem.

Na to nakładają się jeszcze, bardzo źle przyjęte wyniki kwartalne Intela. W handlu posesyjnym w USA kurs akcji został przeceniony o ponad 14 proc. Tym samym zapowiadając silne spadki na Wall Street również w dniu dzisiejszym.

W środę na rynki akcji napłynie fala publikacji makroekonomicznych z USA, które zostaną uzupełnione kilkoma raportami z Europy. Inwestorzy m.in. dowiedzą się jak w USA kształtowała się w grudniu inflacja CPI i produkcja przemysłowa oraz poznają opinię Fed na temat amerykańskiej gospodarki, zawartą w Beżowej Księdze.

Wątpliwe, żeby publikowane dziś raporty pomogły rynkom akcji. W sytuacji gdy oczekiwania na obniżki stóp procentowych przez Fed, nawet te agresywne, nie stanowią już najmniejszego pretekstu do kupna (wczorajsza sesja to potwierdziła), jedynie bardzo dobre dane z USA mogłyby poprawić nastroje. Takie dane są jednak mało prawdopodobne.

Można również mieć wątpliwości, czy publikowane przed sesją wyniki JP Morgan Chase, Wells Fargo i ASML mogą stać się potencjalnym impulsem do zmiany nastrojów. Przy obecnych fatalnych nastrojach, wymagałoby to lepszych od oczekiwań wyników nie jednej, ale wszystkich spółek. To zaś stoi pod dużym znakiem zapytania.

Dlatego też jedynym impulsem, który obecnie jawi się, jako czynnik mogący zmienić nastroje, jest tylko duże cięcie stóp procentowych przez Fed w dniu dzisiejszym. Przy systematyczniej dewaluacji obniżek stóp procentowych, jak czynnika popytowego, taki zaskakujący ruch Fed, mógłby na jeden dzień poprawić nastroje. Jednak nie na dłużej. Problem w tym, że prawdopodobieństwo takiej nagłej obniżki na 2 tygodnie przed posiedzeniem Fed, też nie jest duże.

Aktualna sytuacja techniczna na wykresach polskich indeksów jest skrajnie zła. Indeks WIG20 realizuje formację podwójnego szczytu, która powinna sprowadzić go do 2800-2900 pkt. Najbliższe wsparcie na wykresie WIG to strefa 45390-46000 pkt., jaką tworzy szczyt z 12 maja 2006 roku oraz 38,2 proc. zniesienie wzrostów październik 2001 - lipiec 2007. Dla mWIG40, który w ostatnich dniach przełamał kilkuletnią linię hossy na wykresie dziennym, wsparcie stanowi natomiast poziom 3000 pkt. ( psychologiczna bariera i szczyt z maja 2006 roku).

Obserwowana w ostatnich dniach wyprzedaż akcji na warszawskiej giełdzie, cechuje dawno niewidziana dynamika. Pokazuje to m.in. 14-dniowy RSI, który po wczorajszej sesji znalazł się na najniższym poziomie od października 2000 roku.

Silne wyprzedanie, w połączeniu z ewentualną paniką (to warunek konieczny!), może oznaczać, że giełda w Warszawie po dzisiejszej sesji, znajdzie się bardzo blisko punktu zwrotnego.

Oczywiście za wcześnie rozstrzygać, czy będzie to definitywny koniec spadków. Czy też preludium do większej, trwającej nawet 1-2 miesiące, korekty.

Jest natomiast prawdopodobne, że kumulacja wszystkich niekorzystnych dla światowych rynków akcji czynników, nastąpi w I półroczu 2008 roku. Dlatego też druga połowa roku, teoretycznie mogłaby przynieść silniejsze odreagowanie.