piątek, 30 stycznia 2009

Jan Englert: Poczułem adrenalinę

Jacek Cieślak 30-01-2009, ostatnia aktualizacja 30-01-2009 07:14

Rozmowa z Janem Englertem. Aktor i szef narodowej sceny wyjaśnia, dlaczego zdecydował się zagrać u dyrektora innego teatru. Premiera spektaklu w reżyserii Grzegorza Jarzyny w TR w niedzielę.

Jan Englert: – Nie lubię sztucznych podziałów, grup, ideologii. Lubię dobry teatr. Jestem praktykiem
autor zdjęcia: Marcin Łobaczewski
źródło: Fotorzepa
Jan Englert: – Nie lubię sztucznych podziałów, grup, ideologii. Lubię dobry teatr. Jestem praktykiem

Rz: „T.E.O.R.E.M.A.T.” według Passoliniego opowiada historię włoskiego przemysłowca Paola, rozprzężenia i rozpadu jego rodziny pod wpływem wizyty tajemniczego Innego. Przemysłowca gra pan – artysta spełniony, dyrektor Narodowego, były rektor Akademii Teatralnej. Jak rozumieć taką decyzję obsadową Grzegorza Jarzyny?

Jan Englert: Niedawno Danusia Szaflarska, odpowiadając na pytanie, czemu zawdzięcza fantastyczną karierę w ostatnich latach, powiedziała, że jej koleżanki powymierały. Nagle zacząłem grać. U Wajdy, u Jarzyny. Dlaczego? Bo mi koledzy powymierali!

Ironizuje pan.

Nie mam wątpliwości, że Grzegorz Jarzyna świadomie wybrał do roli Paola człowieka, który ma w środowisku opinię poukładanego, z sukcesem. Jeżeli kojarzę mu się z czymś poważnym, zorganizowanym i jestem jeszcze dla niego atrakcyjny artystycznie – czuję się usatysfakcjonowany.

Tylko że w spektaklu Jarzyny ktoś taki jak pan traci grunt pod nogami, a jego rodzina się rozpada.

Rozpada, ale można też powiedzieć, że buduje na nowo. Być może uwalnia od czegoś, co nie było autentyczne. Diabli wiedzą, to nie jest jednoznaczne. Na pewno postać Innego nie da się sprowadzić tylko do seksualności, bo to spłaszcza zagadnienie. Inny jest kimś pomiędzy Diabłem i Chrystusem. Problemem mojego bohatera nie jest seks, lecz rozczarowanie własnym stosunkiem do świata. Jego porządek legł w gruzach.

Ale Paolo zachowuje pana dystans. Krzyczy do Innego: nie wrobisz mnie w skandal!

Inaczej. Pyta, co Inny proponuje zamiast moralności, bo przecież nie daje żadnej recepty, tylko niepewność. Nie jestem pewien, ale to może być również pytanie, jakie zadaje sobie Grzegorz Jarzyna, jeszcze niedawno młody teatralny rewolucjonista, którego napędem był bunt. Dziś jest dojrzałym mężczyzną, ma wątpliwości i próbuje rozliczyć się z samym sobą. Każdy z nas przeżywa taki moment, kiedy spoglądamy w przeszłość i pytamy, czy to wszystko, co robiliśmy, miało sens. Czy iść dalej tą samą drogą, czy ją zmienić. Warto podkreślić, że „T.E.O.R.E.M.A.T.” jest pierwszym od wielu lat przedstawieniem Jarzyny w Warszawie na macierzystej scenie Rozmaitości.

I po odejściu aktorskich gwiazd z Krzysztofem Warlikowskim. Wygląda na to, że „T.E.O.R.E.M.A.T.” odbuduje pozycję TR Warszawa i umocni Jarzynę.

Jest twórcą, który na to zasługuje, a ja mogę po megalomańsku powiedzieć, że mu pomagam, bo to jest również w interesie Narodowego. Im więcej dobrych teatrów – tym lepiej.

Spektakl obnaża też współczesną, mieszczańską Europę, która wyrzekła się Boga, a w jego miejsce uwielbiła bożka dobrobytu.

To cytat z Pasoliniego. Myślę, że Grzegorz Jarzyna czuje podobnie i dlatego sięgnął do twórczości Włocha. Wolę jednak mówić za siebie. Owszem, wszystkich nas uwiera gonitwa za dobrobytem, internetowe przyspieszenie i powierzchowność. Widzę u siebie w teatrze, że publiczność oczekuje tego, co jest uporządkowane. Tęskni do wartości. Trwa odwrót od anarchii, chaosu i fałszywie pojętej wolności. Polska mieszczańska publiczność, bo taka nam się już wykształciła, szuka granicy między sacrum i profanum, którą próbowano zatrzeć.

Chodziło raczej o odrzucenie hipokryzji i poruszenie tematów, które były tabu. W nowym spektaklu Jarzyny też o to chodzi. Oglądamy próbę wyrzeczenia się bogactwa i powrotu do chrześcijaństwa w duchu świętego Antoniego.

Tak jak mówiłem, daje o sobie znać potrzeba świętości. Trzeba iść na pustynię przemyśleć sprawy, zrobić porządek z życiem duchowym.

A w polskim teatrze dokonać symbolicznego pojednania między Rozmaitościami a Narodowym, bo była wojna?

Nie ja ją wymyśliłem. Kiedy Maja Kleczewska zrobiła „Fedrę” w Narodowym, została ochrzaniona, że zdradziła. Wtedy uwierzyłem że są jacyś „my” i „wy”, „oni”. Ja się do nich nie zaliczam. Nie lubię sztucznych podziałów, grup, ideologii. Lubię dobry teatr. Jestem praktykiem.

A co pan czuł, przekraczając próg TR Warszawa?

Adrenalinę.

Podniecenie czy obawę?

A czego miałem się bać? Wchodziłem do tej głębokiej teatralnej wody powoli. Sam ze sobą uzgodniłem, że jeżeli poczuję się manipulowany, natychmiast się wycofam. Nie miałem cienia powodu. Starałem się logicznie rozwiązać wszystkie zadania aktorskie. Kiedy było trzeba – improwizowałem. Może za dużo gadałem. Jarzyna nie mówił wiele. Nie jest typem reżysera, który się dzieli wrażeniami. Ale twardo egzekwuje to, czego chce. To spotkanie było dla mnie szalenie ciekawe. Tak jak z Dejmkiem czy Grzegorzewskim. Mam nadzieję, że nie tylko dla mnie.

A czy pana znakomity „Iwanow” jest ukłonem w stronę Grzegorzewskiego?

Kiedy graliśmy „Iwanowa” w Sankt Petersburgu, został przyjęty więcej niż dobrze. Spotkanie po spektaklu z publicznością dało nam niezwykłą satysfakcję. Podkreślano, że jest to spektakl, w którym wreszcie bohaterami są autentyczni inteligenci, że są „czechowowscy”. A ukłon w stronę Grzegorzewskiego, jeśli jest – to przypadkowy. Pewnie zdarzyła mi się nieuświadomiona pożyczka, jaką każdy zaciąga u swoich wielkich poprzedników. To się, proszę pana, nazywa inspiracja.

Zasypywanie artystycznych podziałów

Niedzielna premiera najnowszego spektaklu Grzegorza Jarzyny w TR Warszawa, zainspirowanego filmami Piera Paolo Pasoliniego, to ważne wydarzenie dla teatru. Jarzyna od dawna bowiem nie reżyserował na tej scenie, którą kieruje od 1998 r. Zaprezentuje pierwsze przedstawienie po odejściu z zespołu TR reżysera Krzysztofa Warlikowskiego z kilkoma aktorskimi gwiazdami. Do współpracy zaprosił Jana Englerta, dyrektora Teatru Narodowego, co przez lata wydawało się niemożliwe ze względu na podziały artystyczne, pokoleniowe i towarzyskie.

W spektaklu „T.E.O.R.E.M.A.T.” grają również Jadwiga Jankowska-Cieślak, Danuta Stenka, Katarzyna Warnke, Jan Dravnel, Jan Englert, Rafał Maćkowiak, Sebastian Pawlak. Scenografia i kostiumy – Magdalena Maciejewska, muzyka – Jacek Grudzień, Piotr Domiński.

Rzeczpospolita

Mur nie do przebicia

Krzysztof Rawa , Tomasz Lorek 30-01-2009, ostatnia aktualizacja 30-01-2009 09:48

Australian Open. Finał debla jednak nie dla Łukasza Kubota. Mahesh Bhupati i Mark Knowles wygrali 6:3, 6:1

Serena Williams jest blisko czwartego zwycięstwa w Melbourne
źródło: Reuters
Serena Williams jest blisko czwartego zwycięstwa w Melbourne

Wynik mówi wszystko o przewadze zwycięzców. Kubot i jego austriacki partner deblowy Oliver Marach przyznali, że przegrali zasłużenie.

Rod Laver Arena, 11 czasu australijskiego, dach zasunięty z powodu skwaru. Kubot i Marach po raz pierwszy grali na najważniejszym obiekcie turnieju. Olbrzymie trybuny świeciły pustkami, z 15 tysięcy miejsc zajęte były może dwa tysiące. Widzowie bawili się grą, polskiego dopingu niemal nie było, Indusi byli głośniejsi. Polak i Austriak mieli się czym speszyć.

Zaczęli odważnie, spróbowali zaatakować, zdobyć pierwszego gema przy serwisie Bhupathiego. Nie wyszło. Po chwili przegrywali 0:3, bo sami stracili gema przy podaniu Austriaka.

Bhupathi bezskutecznie walczy o tytuł w Australii od dziesięciu lat. To jedyne trofeum, jakiego mu brakuje w deblowej karierze. Finał z braćmi Bryanami powinien być naprawdę dobry i jak pokazał półfinał, wcale nie jest przesądzone, że najsłynniejsi bliźniacy tenisa wygrają.

Todd Woodbridge, legenda gry podwójnej, komentator australijskiej stacji Channel 7, mówił: – Bhupathi i Knowles stworzyli mur przy siatce, a Kubot z Marachem nie mogą wyjąć ani jednej cegły.

Znakomita gra przy siatce, świetny bekhend Bhupathiego i błyskotliwe returny Knowlesa okazały się zbyt dobre dla pary polsko-austriackiej. Marach tłumaczył się bólem głowy, miał kłopoty z oddychaniem.

Pozostała bolesna lekcja na pożegnanie z Wielkim Szlemem i nowa umiejętność Kubota: po raz pierwszy w karierze miał okazję sprawdzić działanie „Jastrzębiego oka”, systemu weryfikującego pracę sędziów. Zareklamował jedną ich decyzję i okazało się, że miał rację. Cieszył się z tego, jakby wygrał mecz.

Polskie emocje jednak się w Melbourne nie skończyły, bo juniorka Sandra Zaniewska też awansowała do półfinału debla i dziś w nocy grała dalej.

Kobiece półfinały singlowe były zacięte, ale nie tak, by pisać o równej grze. Dinara Safina wygrała z Wierą Zwonariową dzięki chwilom koncentracji. Jelena Dementiewa skończyła serię tegorocznych zwycięstw na liczbie 15. Rosjanka dalej czeka na pierwszy sukces wielkoszlemowy. Serena Williams zagrała z nią najlepszy mecz w turnieju, co nie znaczy, że perfekcyjny. – Mogę być jeszcze lepsza – mówiła. Kobiecy finał rozstrzygnie, kto zabierze Jelenie Janković rankingowy numer 1.

Roger Federer awansował do finału pierwszy, wygrał bez straty seta z Andym Roddickiem. Szwajcar jest mocny i, jak chcieli jego kibice, będzie gonił rekord 14 wielkoszlemowych zwycięstw Pete’a Samprasa. Na razie ma 13. Rywala poznał dziś rano, gdy grali Rafael Nadal i Fernando Verdasco.

>Mężczyźni – 1/2 finału: R. Federer (Szwajcaria, 2) – A. Roddick (USA, 7) 6:2, 7:5, 7:5. Debel – 1/2 finału: M. Bhupathi, M. Knowles (Indie, Bahamy, 3) – Ł. Kubot, O. Marach (Polska, Austria) 6:3, 6:1; B. Bryan, M. Bryan (USA, 2) – L. Dlouhy, L. Paes (Czechy, Indie, 4) 6:3, 6:3.

>Kobiety – 1/2 finału: S. Williams (USA, 2) – J. Dementiewa (Rosja, 4) 6:3, 6:4; D. Safina (Rosja, 3) – W. Zwonariowa (Rosja, 7) 6:3, 7:6 (7-4). Debel – 1/2 finału: S. Williams, V. Williams (USA, 10) – C. Dellacqua, F. Schiavone (Australia, Włochy, 12) 6:0, 6:2; D. Hantuchova, A. Sugiyama (Słowacja, Japonia, 9) – N. Dechy, M. Santangelo (Francja, Włochy) 6:4, 6:3.

>Debel juniorek – 1/4 finału: A. Krunić, S. Zaniewska (Serbia, Polska) – W. Kamieńska, K. Pimkina (Rosja) 6:4, 6:7 (6-8), 10-8.

Rzeczpospolita

Do Strasburga za Katyń

Justyna Prus 30-01-2009, ostatnia aktualizacja 30-01-2009 09:56

Przegrana przed sądem w Moskwie. – Sprawie katyńskiej szkodzi polityka – mówi „Rz” adwokat krewnych ofiar zbrodni NKWD.

Pamięć o Katyniu jest częścią polskiej tożsamości historycznej (na zdjęciu: Dzień Pamięci Ofiar Zbrodni Katyńskiej na warszawskich Powązkach, kwiecień 2008 r.)
autor zdjęcia: Jerzy Dudek
źródło: Fotorzepa
Pamięć o Katyniu jest częścią polskiej tożsamości historycznej (na zdjęciu: Dzień Pamięci Ofiar Zbrodni Katyńskiej na warszawskich Powązkach, kwiecień 2008 r.)

Kolegium Wojskowe Sądu Najwyższego Rosji oddaliło wczoraj zażalenia rosyjskich prawników reprezentujących rodziny dziesięciu ofiar mordu NKWD na polskich oficerach w Katyniu w 1940 roku.

Rosyjscy adwokaci Anna Stawicka i Roman Karpiński – reprezentujący krewnych ofiar zbrodni – domagali się uchylenia postanowienia Głównej Prokuratury Wojskowej Rosji z 21 września 2004 roku o umorzeniu śledztwa. Chcieli także, by umożliwiono ich klientom zapoznanie się z dokumentem, co wymagałoby odtajnienia śledztwa. Adwokaci żądali formalnego uznania rodzin pomordowanych za poszkodowanych. Sąd, utrzymując w mocy wyrok Moskiewskiego Sądu Wojskowego, wnioski odrzucił.

– Zamierzamy skierować skargę do Międzynarodowego Trybunału w Strasburgu – powiedział „Rz” mecenas Ireneusz Kamiński, pełnomocnik Rodzin Katyńskich. Oprócz wczorajszej decyzji sądu ma też zostać zaskarżona listopadowa odmowa rehabilitacji polskich ofiar Katynia. – Skarga jest w zasadzie gotowa, ale przed jej ostatecznym zredagowaniem musimy się zapoznać z pisemnym uzasadnieniem wczorajszej decyzji – tłumaczy Kamiński.

Czwartkowe posiedzenie toczyło się przy drzwiach zamkniętych, a dziennikarze zostali wyproszeni z sali sądowej. Rozprawa trwała niespełna 40 minut. Kolegium uznało, że sprawę należy rozpatrywać na podstawie sowieckiego kodeksu karnego obowiązującego w chwili popełnienia przestępstwa w 1940 roku. Zgodnie z nim przestępstwa pospolite, za jakie uznano tę zbrodnię, ulegają przedawnieniu po dziesięciu latach. Wyjątek stanowią „przestępstwa kontrrewolucyjne”, a – jak tłumaczył sędzia – zbrodnia katyńska takim nie była. W związku z tym wznowienie śledztwa byłoby niezgodne z prawem. Nasi rozmówcy, obecni na sali sądowej, określili panującą tam atmosferę jako groteskową.

W grudniu kolegium dwukrotnie odraczało rozpatrzenie zażalenia prawników, bo prokuratura „potrzebowała więcej czasu na zapoznanie się z uzupełnieniem do skargi kasacyjnej”.

– W końcu wykoncypowali, że nie zrobią ani kroku wstecz. Wydali nam twardą decyzję na „niet” – mówi Karpiński.

Prawnicy nie są zaskoczeni.

– Nie mieliśmy wielkich nadziei. Byliśmy na 90 procent przekonani, że właśnie tak to się skończy – mówi „Rz” mecenas Anna Stawicka. Ale skierowanie sprawy do Trybunału w Strasburgu wymagało wyczerpania drogi sądowej w Rosji. – Przeszliśmy przez wszystkie instancje. Teraz mamy otwartą drogę do Trybunału – dodaje.

Zdaniem Stawickiej starania Polaków nie dają skutku z powodów politycznych.

– Gdyby w Rosji liczyło się prawo, ta sprawa dawno by się już skończyła i byśmy wygrali. Ale w przypadku Katynia zawsze górę bierze polityka – mówi adwokat.

Zbrodnia katyńska przed rosyjskimi sądami

Rehabilitacja

∑ Ośrodek Memoriał skierował do sądu pierwszej instancji wnioski w sprawie rehabilitacji 17 rozstrzelanych oficerów. siedem wniosków już rozpatrzono odmownie, kolejne będą rozpatrywane 6 lutego.

∑ Adwokaci Anna Stawicka i Roman Karpiński reprezentują krewnych dziesięciu ofiar. Po odmowie w dwóch instancjach sprawa zostanie skierowana do Trybunału w Strasburgu.

Odtajnienie i uchylenie decyzji o umorzeniu Śledztwa

∑ Po odmowach sądów dwóch instancji Memoriał skierował sprawę do sądu trzeciej instancji i jednocześnie do Trybunału w Strasburgu.

∑ Po wczorajszej odmowie Sądu Najwyższego adwokaci Stawicka i Karpiński przygotowują wraz z innymi prawnikami skargę do Trybunału Praw Człowieka w Strasburgu.

Opinia dla „Rz”

prof. Paweł Wieczorkiewicz, historyk, sowietolog

Tu nie ma mowy o przypadku. Sądy w Rosji – szczególnie gdy orzekają o takich sprawach – nie są niezawisłe. Takie decyzje są przygotowywane w gabinetach politycznych Kremla. Znowu mamy więc sytuację, w której Rosja oficjalnie zapewnia o chęci współpracy i ułożenia dobrosąsiedzkich stosunków z Polską, a jednocześnie robi coś takiego. Bo Katyń to największa zadra w stosunkach polsko-rosyjskich. Trup w szafie, który zatruwa te relacje. Bez pełnego przyznania się i wyjaśnienia masakry naszych oficerów Rosjanie nie mają co marzyć o pojednaniu z Polską. Putin doskonale zdaje sobie z tego sprawę. Polska nie jest jednak dla niego partnerem, ale potencjalnym przeciwnikiem, państwem, które stoi na drodze Rosji do Europy. Dlatego chce nas przedstawić jako pieniaczy i awanturników.

Nie powinniśmy się tym jednak przejmować. Nasi politycy powinni zdać sobie sprawę, że są momenty, w których trzeba powiedzieć non posummus. Że nadszedł czas na obronę priorytetów. Musimy zjednoczyć nasze siły z Ukraińcami, Bałtami i innymi narodami doświadczonymi przez Związek Sowiecki i Rosję i głośno mówić o naturze Rosjan. Niestety, ten naród ceni u przeciwników tylko siłę i zdecydowanie. Okazanie słabości wobec Rosji może się skończyć tragicznie. Damy palec i zaraz wezmą całą rękę, a potem zaczną dusić za gardło.

—not. p.z.

Aleksander Gurianow, Komisja Polska Stowarzyszenia Memoriał

Kolegium Wojskowe Sądu Najwyższego uznało, że należy do tej sprawy zastosować kodeks karny obowiązujący w chwili przestępstwa, czyli w 1940 roku. Na jego mocy przedawnienie następuje po dziesięciu latach, chyba że sprawa dotyczy przestępstwa kontrrewolucyjnego. Podczas wczorajszej rozprawy uznano, że tak nie było. Zakwalifikowano je jako przestępstwo pospolite – zgodnie z artykułem 193-17 p. „b”: „nadużycie władzy przez osobę z kadry dowódczej Armii Czerwonej”. Rodzą się różne pytania, na przykład, na jakiej podstawie wszczęto postępowanie w 1990 roku, skoro dziesięcioletni okres przedawnienia dawno upłynął? Ale najważniejsze i najstraszniejsze jest to, że Kolegium Wojskowe usankcjonowało – nie badając jej – całkowicie arbitralną kwalifikację tego czynu przez Główną Prokuraturę Wojskową jako nadużycie władzy przez osoby wojskowe. Tym samym z kręgu oskarżonych wyłączono Józefa Stalina i innych członków politbiura, którzy wydali zgodę na ten mord. Tak więc w istocie rzeczy wczorajsze postanowienie sądu usankcjonowało zwolnienie od odpowiedzialności członków Biura Politycznego, przede wszystkim Józefa Stalina! Znaczenie tego postanowienia wykracza daleko poza kwestię zbrodni katyńskiej, gdyż może oznaczać zamiar rozszerzenia tego zwolnienia na wszystkie zbrodnie reżimu sowieckiego.

Oficjalna strona Stowarzyszenia Memoriał

www.memo.ru

Rzeczpospolita