środa, 23 lipca 2008

Fiskus będzie mógł walczyć o odszkodowania

ZMIANA PRAWA - Fiskus będzie uznawany za pokrzywdzonego. Organy podatkowe będą mogły być stroną w postępowaniach karnych. Skarb Państwa będzie miał możliwość dochodzenia roszczeń od podatnika.

Skarb Państwa będzie miał możliwość dochodzenia roszczeń od podatnika

Zmiany w przepisach od 1 stycznia 2009 r.

Zmiany w przepisach od 1 stycznia 2009 r.

ANALIZA

Za pokrzywdzonego uważa się organ podatkowy lub organ kontroli skarbowej, jeżeli zawiadomienie o uzasadnionym podejrzeniu popełnienia przestępstwa zostało złożone przez ten organ w związku z ujawnieniem w zakresie swojego działania, że istotne dla rozstrzygnięcia sprawy zdarzenia lub czynności, które ujawniono w toku postępowania w rzeczywistości nie miały miejsca lub nie mogły być przedmiotem prawnie skutecznej umowy. Takie zmiany zostaną wprowadzone do kodeksu postępowania karnego, przy okazji nowelizacji Ordynacji podatkowej. Co ten dość skomplikowany przepis będzie oznaczał w praktyce?

Zdaniem ekspertów, organy podatkowe i organy kontroli skarbowej będą mogły być stroną w prowadzonych postępowaniach. Co więcej, efektem takiego rozwiązania będzie możliwość dochodzenia przez Skarb Państwa roszczeń majątkowych od oskarżonego - podatnika.

Warunki do spełnienia

Zmiana w kodeksie postępowania karnego jest pochodną zmiany w Ordynacji podatkowej, którą wczoraj zaakceptował rząd. Jak tłumaczy nam adwokat Tomasz Rudyk z Baker & McKenzie, w założeniu przepisy te mają być korzystne dla podatników, szczególnie dla podatników działających w sposób legalny. Charakterystyczny zwrot za pokrzywdzonego uważa się wskazuje, że choć organ podatkowy nie będzie pokrzywdzonym (tym, którego przestępstwo dotyka bezpośrednio), będzie jednak uważany za takiego. Podobna konstrukcja funkcjonuje w odniesieniu do zakładu ubezpieczeń.

Przepis wskazujący zakres, w jakim organ podatkowy jest uważany za pokrzywdzonego, nie definiuje pojęcia szkoda ani nie podaje definicji dobro, którego szkoda dotyka. Wskazuje natomiast na trzy warunki formalne: złożenie zawiadomienia o przestępstwie; zawiadomienie dotyczy przestępstwa ujawnionego w zakresie działania organu podatkowego; polegającego na tym, że istotne dla rozstrzygnięcia sprawy zdarzenia lub czynności, które ujawniono w toku postępowania w rzeczywistości nie miały miejsca lub nie mogły być przedmiotem prawnie skutecznej umowy, które, spełnione łącznie, spowodują, że organ podatkowy będzie uważany za pokrzywdzonego.

- Rzeczywistym pokrzywdzonym będzie w takim przypadku uczestnik obrotu gospodarczego (podatnik), który jest ofiarą fikcyjnej transakcji lub umowy - podkreśla Tomasz Rudyk.

Ekspert jednocześnie zwraca uwagę na niedoskonałości redakcyjne omawianych przepisów. Trudno wyobrazić sobie ujawnienie zdarzeń lub czynności, które w rzeczywistości nie miały miejsca - podkreśla. Ten niefortunny skrót myślowy jest wyjaśniony dopiero w uzasadnieniu projektu.

- Taka konstrukcja powoduje, że przepis jest nieczytelny. Dodatkowo w przepisie mówi się o rozstrzygnięciu sprawy i postępowaniu (jak rozumiemy postępowaniu podatkowym), podczas gdy intencją przepisu jest spowodowanie udziału organu podatkowego w postępowaniu karnym - podkreśla Tomasz Rudyk. Przepis Ordynacji podatkowej jest obarczony tą samą wadą, dodatkowo powtarza o obowiązku zawiadomienia o przestępstwie przez organy państwowe i samorządowe, które w związku ze swoją działalnością dowiedziały się o popełnieniu przestępstwa.

Dodaje, że tak skonstruowany przepis pozwoli organom podatkowym wnioskować o wszczęcie postępowania na podstawie art. 27 ustawy o odpowiedzialności podmiotów zbiorowych za czyny zabronione pod groźbą kary.

Więcej praw dla fiskusa

Nowelizacja Ordynacji podatkowej przewiduje obowiązek zawieszenia postępowania podatkowego w razie powzięcia przez organ podatkowy uzasadnionego podejrzenia, że niektóre istotne dla sprawy okoliczności nie miały miejsca lub nie mogły być przedmiotem prawnie skutecznej umowy. Wówczas też organ podatkowy będzie zobowiązany do przekazania sprawy organom ścigania.

Zdaniem Michała Goja, menedżera w Ernst & Young takie rozwiązanie spowoduje, że kluczowe dla końcowego wyniku postępowania podatkowego fakty mogą być ustalane w ramach postępowania karnego, a nie w ramach postępowania podatkowego.

- Uznanie organów podatkowych czy organów kontroli skarbowej za pokrzywdzonych w niektórych postępowaniach karnych pozwoli tym organom na czynny udział w postępowaniach na prawach uczestnika - stwierdza Michał Goj. To zaś, jak twierdzi ekspert, oznacza coś więcej niż tylko prawo do wykorzystywania dowodów zgromadzonych w postępowaniu karnym dla potrzeb postępowania podatkowego.

Odszkodowanie od podatnika

Konsekwencją przyznania statusu pokrzywdzonego organowi podatkowemu lub organowi kontroli skarbowej będzie uzyskanie przez nie praw strony postępowania przygotowawczego i możliwość ubiegania się o pozycję strony w stadium postępowania jurysdykcyjnego (w charakterze oskarżyciela posiłkowego, oskarżyciela prywatnego bądź powoda cywilnego). Na ten aspekt zwraca uwagę mec. Bartosz Grohman, adwokat i senior counsel z kancelarii White & Case, który mówi w rozmowie z nami, że organy, których dobra naruszone zostałyby przestępstwem, korzystałyby z pełni praw w postępowaniu.

- Bez wątpienia efektem takiego rozwiązania będzie możliwość dochodzenia przez Skarb Państwa roszczeń majątkowych od oskarżonego - podatnika już na drodze postępowania karnego przez wytoczenie powództwa cywilnego, a w przypadku niektórych przestępstw korzystając też z możliwości zgłoszenia wniosku o naprawienie szkody - argumentuje Bartosz Grohman.

Wyjaśnia też, że w praktyce proponowane rozwiązanie powodować może również znaczne trudności natury organizacyjnej. Czynny udział organów administracji podatkowej przed sądem karnym (albo nawet sam monitoring takich spraw) zmusi Skarb Państwa do wyodrębnienia specjalnych komórek, przygotowania merytorycznego pracowników, których zadaniem będzie zajmowanie się uczestnictwem w postępowaniu karnym.

1 stycznia 2009 r. od tego dnia mają być wprowadzone zmiany w kodeksie postępowania karnego

Autor: Ewa Matyszewska

Źródło: GP

Artykuł z dnia: 2008-07-23, ostatnia aktualizacja: 2008-07-23 13:58

Księżycowe teorie spiskowe

Mariusz Koryszewski
2008-07-21, ostatnia aktualizacja 2008-07-23 16:22

39 lat temu człowiek postawił pierwszy raz stopę na Księżycu. Co prawda to 20 lipca 1969 roku ludzie wylądowali na Księżycu, ale dopiero 21 lipca padły słynne słowa Neila Armstronga: "To mały krok człowieka, ale wielki krok dla ludzkości". Okazuje się, że to nie jedyny mało znany fakt. Wielu ludzi ma wątpliwości, czy amerykańscy astronauci w ogóle byli na Księżycu.

Zobacz powiekszenie
fot. NASA
Amerykański astronauta na Księżycu
Zobacz powiekszenie
fot. NASA
Warto zwrócić tutaj uwagę na flagę i cienie
Zobacz powiekszenie
fot. NASA
Pod lądownikiem nie ma żadnego krateru
Rosjanie byli pierwsi w podboju kosmosu (pierwszy sztuczny satelita Ziemi, pierwszy człowiek na orbicie okołoziemskiej). Amerykanie postanowili więc za wszelką cenę przegonić ich w wyścigu na Księżyc. Tylko czy grali fair-play? Od lat pojawiają się plotki, iż wyprawy na Księżyc w ogóle nie było. Teoretycy konspiracji twierdzą, że lądowanie zostało zainscenizowane w Hollywood.

Oto najciekawsze i najczęściej padające argumenty zwolenników teorii, że wyprawa na Księżyc w 1969 roku była wielką mistyfikacją. Do każdej z nich dodane zostały kontrargumenty przeciwników teorii spiskowej. To tylko najciekawszy wycinek dyskusji. Pełną gamę argumentów znajdziecie na stronie zwolenników teorii spiskowej Człowiek na Księżycu oraz na stronie jej przeciwników Czy Człowiek był na Księżycu?

1. Galeria cieni

- Na zdjęciach cienie padają nierównolegle - zarzucają zwolennicy spisku.

- Nie zauważyli jednak, że cienie są nierównoległe, gdyż powierzchnia Księżyca też nie jest równa.

2. Na zdjęciach nie ma gwiazd!

- Dlaczego na wszystkich zdjęciach księżycowych nie widać gwiazd? Przecież na Księżycu brak atmosfery, więc gwiazdy powinny być bardzo dobrze widoczne!" - krzyczą dekonspiratorzy. W tamtych czasach NASA nie posiadała możliwości podrobić widoku nieba nad Księżycem - postanowiono tego nie robić, bo każdy astronom zauważyłby fałsz - konkludują.

- I od razu można wychwycić w tym rozumowaniu błąd logiczny. Fałsz z gwiazdami zauważyłby każdy astronom, a brak gwiazd już nie? Jest też racjonalne wytłumaczenie dlaczego gwiazd nie widać - to zasady fotografii. Na Księżycu jest bardzo jasno. Film musiał mieć krótki czas naświetlania, aby statek, powierzchnia Księżyca i astronauci nie byli tylko wielkimi białymi plamami. Trudno powiedzieć czy gwiazdy w ogóle były widoczne na Księżycu, ale nawet gdyby były, to oczywiste jest, że nie zostały uwiecznione na zdjęciu przy krótkim czasie naświetlania. Sam Neil Armstrong twierdził, że gwiazd nie widział.

Żeby to sprawdzić, warto zrobić eksperyment. Zapalcie sobie w nocy mocną lampę i zobaczcie czy stojąc w takim świetle dostrzeżecie jakieś gwiazdy. A warto dodać, że światło Słońca i odbitego światła od powierzchni Księżyca jest nieporównywalnie mocniejsze.

3. Powiewająca flaga?

- Flaga USA na zdjęciach dumnie powiewa na Księżycu. Ale przecież tam nie ma żadnej atmosfery - dziwią się zwolennicy spisku

- Przede wszystkim tkanina, zawieszona luźno w dół, tworzy swego rodzaju wahadło. Na Ziemi jej drgania są szybko tłumione przez otaczające powietrze - oczywiście, gdy nie wieje wiatr. Na Księżycu, raz wprawiona w ruch, będzie kołysać się bardzo długo.

4. Różnica w jakości zdjęć

- A dlaczego wideo materiały ze wczesnych misji Apollo są złej jakości - z późniejszych zaś o wiele lepszej? Co NASA ukrywa za złą jakością? - pytają się dociekliwi.

- To pytanie z gatunku tych naprawdę głupich. Po prostu dlatego, że sprzęt był w tamtych latach o wiele słabszy niż później. Po prostu - technika się rozwija. Jak widać nie wszyscy to rozumieją.



5. A gdzie krater?

- Logiczną rzeczą jest aby przy lądowaniu, pod silnikiem rakietowym modułu lądowania powstał krater. Tymczasem takiego krateru nie ma...

- Sądząc po filmach ukazujących lądowanie, ciąg silnika był o wiele za słaby, aby wykopać dziurę w gruncie. Z maksymalnym ciągiem silnik Apollo pracuje tylko w jednym momencie lotu - przy zejściu lądownika z orbity księżycowej.

6. A gdzie są wielkie kule ognia?

- Dlaczego nie widać płomienia, wydobywającego się z dyszy silnika?

- Siła i jasność płomienia zależy od tego, jakie paliwo się spala. Proste. Wielkie płomienie pojawiają się zazwyczaj jedynie w filmach, które wyolbrzymiają to dla lepszego efektu.

7. Kamera kierowana przez ducha?

- A kto kierował kamerą filmującą start Apolla 11? Przecież na Księżycu nikt nie pozostał!

- Kamera zostawiona przez astronautów na Księżycu była kierowana zdalnie z Houston. Moment startu był dokładnie ustalony, tak jak i kierunek lotu. Można więc było zsynchronizować 3-sekundowe wyprzedzenie czasowe spowodowane odległością do Księżyca.

8. Czy skafandry mogą dać właściwą ochronę?

- Jak można było ochronić się od próżni i zimna za pomocą gumowej tkaniny?

- Nie należy sądzić po pozorach. Te skafandry były wielowarstwowe (aż 25 warstw!). Skafander do podróży kosmicznej razem z plecakiem ważył na Ziemi 80 kg, co odpowiada 13 kg na Księżycu.

9. Zabójcze promieniowanie kosmiczne

- A co z rozbłyskami Słońca? Przecież astronauci na pewno otrzymaliby śmiertelną dawkę promieniowania! - dowodzą teoretycy spisku.

- Rozbłyski Słońca są bez wątpienia śmiertelnym niebezpieczeństwem dla ludzi znajdujących się poza ochroną pola magnetycznego Ziemi. Ale takie zjawiska nie zachodzą codziennie. Obserwacje Słońca pozwalają z dostateczną dokładnością stwierdzić prawdopodobieństwo wystąpienia takiego rozbłysku w najbliższym czasie. W czasie trwania programu Apollo (grudzień 1968 - grudzień 1972) miały miejsca jedynie 3 realnie groźne rozbłyski słoneczne.



10. Gdzie się podziały wszystkie aparaty?

- Gdzie te wszystkie aparaty teraz są? Taki aparat na pewno dzisiaj spowodowałby powstanie masy podejrzeń u każdego specjalisty od fotografii.

- Po prostu wszystkie aparaty pozostały na Księżycu. Przed startem z Księżyca astronauci wyrzucili z modułu wszystko, co było niepotrzebne - aparaty także. Uważano, że zamiast nich lepiej jest zabrać więcej skał księżycowych.

11. Komputery - dinozaury

- W czasach wypraw Apollo, w USA nie było komputerów, które są niezbędne do prawidłowych obliczeń i nawigacji podczas lotu na Księżyc. A ręczne wykonanie całego lotu z pewnością nie było możliwe.

- Oczywiście komputer montowany w statku Apollo był o wiele razy mniej wydajny od tego, który stoi teraz w domu przeciętnego użytkownika, ale to nie oznacza, że nie spełniał swoich zadań. Komputer montowany w lądowniku posiadał pamięć operacyjną 4kB, ferrytowe 15-bitowe CPU, 5000 tranzystorów - ważył 30 kg i kosztował 150 tys. dolarów. W latach 60 była to jedna z najnowocześniejszych jednostek. Ale nawet słaby komputer potrafi wykonać wiele obliczeń, jeżeli nie obciążać go niepotrzebnymi funkcjami. Zresztą nie wszystko wykonywano na komputerze. Skomplikowane obliczenia trajektorii były wykonywane na Ziemi, a potem były jedynie realizowane w statku na podstawie gotowych danych.

12. Jak lądownik mógł wystartować?

- Jak Amerykanie w ogóle wystartowali z Księżyca? Z Ziemi w kosmos startuje ogromna rakieta o setkach ton wagi. Jak dwóch ludzi wystartowało z Księżyca w małym lądowniku i bez żadnej pomocy? - nie dowierzają teoretycy spisku.

- Wystartować z Księżyca jest o wiele prościej, niż z Ziemi. Siła ciężkości na jego powierzchni jest około 6 razy mniejsza niż na naszej planecie. Pojazd dla startu z Księżyca i wejścia na orbitę powinien nadać sobie prędkość około 5 razy mniejszą niż na Ziemi. Ale to, że rakieta powinna rozpędzić się do 5 razy mniejszej prędkości nie oznacza, że może być 5 razy lżejsza. W rzeczywistości będzie lżejsza setki razy. Kolejną rzeczą jest brak atmosfery na Księżycu. Na Ziemi rakieta powinna posiadać zapas mocy, aby przezwyciężyć opór aerodynamiczny. Na Srebrnym Globie jest to niepotrzebne.

13. Grunt księżycowy to podróbka?

- Podstawowym dowodem na lądowanie człowieka na Księżycu jest grunt księżycowy. A gdzie dowody, że to rzeczywiście kamienie z Księżyca, a nie pochodzą z jakiegoś ziemskiego poligonu jądrowego? Albo zrobiony w laboratorium NASA na przykład?

- To przykład absolutnego braku wiedzy. Amerykanie przywieźli z Księżyca 380 kg gruntu księżycowego. Wypożyczało i badało grunt wielu zasłużonych naukowców z całego świata. ZSRR próbki też dostało. I ci wszyscy specjaliści nigdy nie doszli do wniosku, że grunt zebrano na jakimś poligonie. Przebywające przez miliardy lat w warunkach próżni, promieniowania kosmicznego i wysokiej temperatury, kamienie i pył uzyskały takie właściwości, że na Ziemi podobnych sfabrykować po prostu się nie da.

14. Dlaczego dzisiaj nie latamy na Księżyc?

- Dlaczego Amerykanie już nie latają na Księżyc? Kiedyś potrafili, a dzisiaj już nie potrafią? Ani razu na Księżycu nie byli po czasach Apollo - słusznie zauważają teoretycy mistyfikacji.

- Cel wysłania człowieka na Księżyc był specyficzny - była to demonstracja potęgi demokracji kapitalizmu w konfrontacji z komunizmem. Na ten cel prezydent Kennedy otrzymał od Kongresu USA aż 25 miliardów dolarów. Po osiągnięciu sukcesu, finansowanie obcięto w znaczącym stopniu. Obecnie nie jest łatwo powrócić do projektu podobnego do Apollo. Dokumentacja została zachowana, ale wszystko było projektowane na podstawie materiałów i wyrobów ówczesnego przemysłu. Elementy elektroniczne, na podstawie których budowano wszelkie systemy dawno wycofano z produkcji. Więc prawie wszystko trzeba byłoby od podstaw zaprojektować, zbudować i przetestować. Technologia rakietowa w ciągu lat prawie się nie zmieniła. Bardziej wydajnego paliwa, nadal nie znamy. Dlatego nie ma co liczyć na znaczące obniżenie kosztów. Póki co, brakuje też celu i mocnej motywacji.



15. Dlaczego nikt nie sfotografuje pozostałości na Księżycu?

- To dlaczego Amerykanie nie sfotografują modułów na Księżycu np. teleskopem Hubble'a? Wszyscy uwierzyliby wtedy w lądowanie.

- I gdzie tu logika? Masa zdjęć z Księżyca, setki minut rozmów i filmów, setki kilogramów gruntu księżycowego nie są dowodami, a jedno zdjęcie z teleskopu miałoby być koronnym dowodem? Nawet gdyby tak było, nie da się tego zrobić. Lądownik jest za mały, by mógł być dostrzeżony przez teleskopy. Poza tym Hubble należy przecież do NASA! Więc skoro NASA niby podrobiła tysiące zdjęć z lądowań, to co zmieni dziś to jedno zdjęcie? Zresztą Chińczycy planują za kilka lat lądowanie na Księżycu. Ale szybko w opinii amatorów spisków może się okazać, że oni też należą do spisku...



Najpoważniejszym argumentem, przemawiającym przeciwko teoretykom konspiracji są Rosjanie. Przede wszystkim gdyby to było kłamstwo, Rosjanie szybko by się o tym dowiedzieli - jako, że był to prestiżowy wyścig mocarstw, Amerykanie nie mogli ryzykować wpadki. W przypadku wykrycia oszustwa, staliby się pośmiewiskiem świata i okazaliby swoją technologiczną słabość. A tego właśnie chcieli przecież uniknąć ruszając na podbój Księżyca.

Żenujący spektakl na komisji. Śmiechy, ryki i wrzaski

asz, zsz
2008-07-23, ostatnia aktualizacja 2008-07-23 16:55
Zobacz powiększenie
Awantura na obradach komisji regulaminowej - debata nad odebraniem immunitetu Zbigniewowi Ziobrze
Fot. Wojciech Olkuśnik / AG

Na posiedzeniu komisji regulaminowej emocje ponosiły wszystkich. Posłowie przerzucali się okrzykami ("precz z komuną", "kłamca", "Targowica!"), nie dawali sobie dojść do głosu, obrażali i kpili. Co zadziwiające, większość polityków PiS świetnie się przy tym bawiła. Jolanta Szczypińska ostrzegała uśmiechnięte koleżanki: - Uspokójcie się, bo nas filmują.

Zobacz powiekszenie
Fot. Wojciech Olkuśnik / AG
Awantura na obradach komisji regulaminowej - debata nad odebraniem immunitetu Zbigniewowi Ziobrze
Zobacz powiekszenie
Fot. Wojciech Olkuśnik / AG
Awantura na obradach komisji regulaminowej - debata nad odebraniem immunitetu Zbigniewowi Ziobrze
Na dzisiejsze obrady komisji regulaminowej, podobnie jak wczoraj, przyszło bardzo wielu posłów. Komisja miała rozpatrzyć wniosek o uchylenie immunitetu Zbigniewowi Ziobrze. Przez ponad cztery godziny posłowie dyskutowali o niczym, nawzajem się przekrzykując i obrażając.

W okrzykach przeważali posłowie PiS. Powtarzały się chóralne wrzaski: "Hańba!", "Kłamca", "Uzurpator!", "Na Białoruś", "Cicho!". Wśród okrzyków indywidualnych wyróżniła się Beata Kempa ("Tu są jakieś bojówki Platformy Obywatelskiej! Chcemy wiedzieć, kto to jest!) i Jolanta Szczypińska ("A może jeszcze kara śmierci" - na wieść o możliwości usunięcia posła z obrad) i "Tak zwany panie marszałku" (anonim).

Nawet Jolanta Szczypińska próbowała nieco tonować swoich partyjnych kolegów. Kiedy zauważyła zbliżającą się kamerę telewizyjną, mitygowała swoje krzyczące i śmiejące się koleżanki: - Przestańcie. Pohamujcie się, bo teraz filmują nas!.

Politycy Platformy zdecydowanie ustępowali PiS-owi w zaciętości, poziomie hałasu i liczbie. Swoje zdanie wyrażali głównie oklaskami. Dopiero, gdy posłowie PiS wychodzili z sali, przedstawiciele PO krzyczeli: "Targowica wychodzi z sali!".

Czy posłowie, którzy blokowali pracę komisji, powinni być ukarani?

met
2008-07-23, ostatnia aktualizacja 2008-07-23 17:58

By nie dopuścić do uchylenia immunitetu Zbigniewowi Ziobrze, posłowie PiS rozpętali bezprecedensową awanturę na posiedzeniu komisji regulaminowej Sejmu, paraliżując jej pracę. Za takie zachowanie regulamin Sejmu przewiduje kary, nawet do 15 tys zł. Czy Prezydium Sejmu podejmie taką decyzję, czy też zachowanie posłów PiS pozostanie bezkarne?

Zobacz powiekszenie
Fot. Wojciech Olkuśnik / AG
Posiedzenie komisji regulaminowej
SONDAŻ
Czy posłowie, którzy blokowali posiedzenie komisji w sprawie uchylenia immunitetu Zbigniewowi Ziobrze powinni zostać ukarani?

Tak, powinni być ukarani karą pieniężną
Kara pieniężna jest w tym wypadku niewystarczająca
Nie powinni być ukarani wcale

SONDAŻ: Czy posłowie powinni zostać ukarani za paraliż komisji regulaminowej? Zagłosuj



Dla posłów, którzy uniemożliwiają pracę Sejmu lub jego organów regulamin przewiduje kary finansowe. Prezydium Sejmu może ukarać posła odbierając mu na maksimum trzy miesiące pół uposażenia poselskiego, albo całą dietę poselską. To może być dotkliwe.

O tym jak daleko posunęli się posłowie PiS, by zablokować prace komisji - relacja minuta po minucie





- To czego jesteśmy świadkami, stanowi zagrożenie dla normalnego funkcjonowania parlamentu. Po raz pierwszy w historii polskiego parlamentu uniemożliwiono pracę komisji sejmowej - mówił Marszałek Sejmu Bronisław Komorowski. - To jest teatr, cyrk kosztem polskiej demokracji, kosztem opinii o polskim parlamencie i o Polsce - uważa Komorowski.

Mimo tych ostrych słów, rzecznik Komorowskiego Jerzy Smoliński, na pytanie, czy marszałek zamierza ukarać finansowo posłów stwierdził tylko: - Marszałek nie brał tego pod uwagę.

Decyzję o ukaraniu podejmuje Prezydium Sejmu, czyli czyli marszałek razem z wicemarszałkami. Taka kara może wynieść nawet prawie 15 tysięcy złotych.Uposażenie posła wynosi obecnie 9892 zł i 20 groszy miesięcznie. Dzieląc tę kwotę na dwa i mnożąc przez trzy miesiące otrzymujemy 14838 zł i 30 groszy. Tyle może maksymalnie stracić poseł, który pozwoli sobie na blokowanie prac Sejmu, czy jego organu, a takim jest komisja.

Dietę poselską Prezydium Sejmu może zabrać całą maksimum na trzy miesiące. Wynosi ona 2473 zł 5 groszy miesięcznie. Czyli poseł może stracić 7420 złotych i 5 groszy.

Od decyzji Prezydium Sejmu o ukazaniu poseł może się odwołać, znowu do prezydium. Marszałek z wicemarszałkami ponownie rozpatrują sprawę, ale tym razem radzą się jeszcze Konwentu Seniorów. W skład konwentu wchodzą: marszałek, wicemarszałkowie oraz przewodniczący lub wiceprzewodniczący klubów parlamentarnych.

Palikot: Jeżeli prezydent przeprosi Sikorskiego, ja też przeproszę

mm
2008-07-23, ostatnia aktualizacja 54 minuty temu

- Polska nie zasługuje na takiego prezydenta - powiedział Janusz Palikot w rozmowie z Kamilem Durczokiem w "Faktach po Faktach". Zapewnił jednak, że jest gotów przeprosić Lecha Kaczyńskiego za nazwanie go "chamem", jeśli prezydent przeprosi ministra Radosława Sikorskiego za to, że podczas rozmowy w BBN potraktował go "jak śmiecia, jak rodzaj padliny".

Zobacz powiekszenie
Fot. Wojciech Olkuśnik / AG
Janusz Palikot
Zobacz powiekszenie
Fot. Wojciech Olkuśnik / AG
Lech Kaczyński i Radosław Sikorski witają się przed spotkaniem

Palikot: Uważam prezydenta za chama



Palikot tłumaczy się z "chama"

Kamil Durczok pytał Janusza Palikota, czy nie uważa, że nazywając prezydenta "chamem" przyczynia się do "schamienia" i "zdziczenia" w polskiej polityce. Poseł PO odpowiedział wymijająco, przytaczając przykłady podobnych wypowiedzi padających z ust ojca Rydzyka i polityków PiS.
Zdaniem Palikota, to właśnie posłowie PiS uważają, że "wszystko im wolno". - Ziobrze nie można zabrać immunitetu, (...) o Lechu Kaczyńskim nie można nic powiedzieć... - wyliczał poseł.

Poseł PO przypomniał m.in. o tym, że Przemysław Gosiewski nazwał posła Pawła Zalewskiego "spadem politycznym", a Jarosław Kaczyński oskarżał Lecha Wałęsę o agenturalność. Palikot powiedział także, że mimo obietnic, prezydent wciąż nie opublikował raportu o stanie swego zdrowia. - Pan by się w takim razie sprzeciwiał pytaniu, czy prezydent Kaczyński kłamał? - spytał Kamila Durczoka. - To jakim językiem mamy o tym mówić? Po niemiecku, po rosyjsku? - pytał Palikot.

Janusz Palikot zapewniał jednak, że intencje jego wypowiedzi były słuszne. - Mam nadzieję, że przez takie działania doprowadzę do tego, że politycy PiS-u wreszcie się zastanowią, jakich oni używali określeń - mówił.

Jeśli prezydent przeprosi, ja też przeproszę

- Mówię to, co myślę. To jest moja wadą i zaletą - wyjaśniał Palikot. I powiedział o co miał żal do Lecha Kaczyńskiego. - Prezydent nie miał prawa potraktować ministra spraw zagranicznych jak śmiecia, jak nieistotnego człowieka, jak rodzaj padliny - mówił poseł PO.

- Jeśli prezydent przeprosi Sikorskiego za to, jak go potraktował, ja też go przeproszę.

- Nie boi się pan tego, co zrobi teraz partia? - spytał Kamil Durczok. - Prawdy się nie boję. Ona jest w polityce najważniejsza wartością - odpowiedział poseł PO.

Zawrotna kariera "chama" w polskiej polityce

Geremek: Zapomniano o Europie chrześcijańskiej

Michał Matlak 15-07-2008, ostatnia aktualizacja 15-07-2008 11:31

Europa łączyła się nie po to, aby mieć przestrzeń wolnego handlu, tylko po to, żeby obronić się przed niebezpieczeństwami. Za ubogą i nieprawdziwą uznałbym odpowiedź, że łączą nas tylko interesy gospodarcze - niepublikowany wywiad z prof. Bronisławem Geremkiem

Bronisław Geremek
autor zdjęcia: Jakub Ostałowski
źródło: Fotorzepa
Bronisław Geremek

Rz: Historycy podkreślają, że na ideę Europy składają się tradycje: grecka, rzymska, chrześcijańska i oświeceniowa. Ale czy europejscy politycy w ogóle mają ochotę czerpać z tego dziedzictwa? Korzystając z faktu, iż jest pan zarówno historykiem, jak i politykiem, chciałem zapytać: czy europejskie tradycje mają dziś dla polityka jakiekolwiek znaczenie?

W chwili obecnej proces integracji europejskiej doszedł do takiego momentu, w którym nie wystarczy odwołanie się do elementu gospodarczego. Jednolity rynek, wspólny pieniądz, zniesienie granic celnych, projekt czterech wolności zapisanych w traktacie rzymskim – to wszystko było możliwe przy odwołaniu się do wspólnoty interesów.

W chwili obecnej konstrukcja europejska przechodzi do wyzwania politycznego. Przecież Europa łączyła się nie po to, żeby mieć przestrzeń wolnego handlu, tylko po to, aby obronić się przed niebezpieczeństwami. Doświadczenia wojen europejskich miały znaczenie podstawowe. Aby Europa mogła stać się realnym bytem, musimy postawić sobie pytanie o tożsamość. Czy rzeczywiście istnieje coś takiego, co łączy kraje i narody składające się na Unię Europejską – poza interesem gospodarczym? To w sposób nieuchronny prowadzi do postawienia pytania o korzenie Europy.

Europa wytworzyła jedyną taką cywilizację, która nieustannie samą siebie podaje w wątpliwość

Ta kwestia była obecna także w bieżącej polityce, szczególnie w momencie dyskusji nad traktatem konstytucyjnym. Dosyć paradoksalnie, w pierwszym projekcie tego traktatu korzeni europejskich doszukiwano się wtedy w tradycjach: greckiej, rzymskiej i oświeceniowej, jakby nic się nie działo w okresie „tysiąclecia europejskiego”, pierwszego zjednoczenia Europy po rozpadzie Imperium Rzymskiego. Zapomniano o Europie chrześcijańskiej, która miała wspólne odwołanie nie tylko do religii, ale także do obyczaju, do wytworzonego wtedy prawa, języka, symboli. Przybysz z europejskiego kraju, który w tamtym czasie znalazł się w innym kraju europejskim, mógł czuć się tam u siebie. Proces budowania Europy politycznej każe nam, politykom, stawiać sobie pytania o tożsamość z dużą siłą.

A może jest tak, że na którąś z tradycji europejskich trzeba się zdecydować? Może odwołanie się do tradycji chrześcijańskiej wyklucza odwołanie do oświecenia? Być może taka właśnie była motywacja twórców projektu preambuły traktatu konstytucyjnego?

Pojawia się takie przekonanie po stronie niektórych przedstawicieli myśli chrześcijańskiej, a także po stronie tych, którzy promują oderwanie Europy od chrześcijańskich korzeni. Wolter, który nie był człowiekiem wiary, mówił jednoznacznie: Europa jest chrześcijańska. Ja jestem przeciwnikiem rozdziału tych tradycji. Większą wagę powinniśmy przywiązywać do tego, co stało się elementem wspólnym, który wynikał zarówno z tradycji religijnej, jak i niereligijnej. Takim elementem jest pojęcie osoby ludzkiej i jej godności. Ono może być wyrażone w języku religijnym przez fakt, że człowiek został stworzony na podobieństwo Boga, który oddał się w ofierze ludziom, ale także może być formułowane zasadą, że człowiek jest miarą wszechrzeczy. W obu tych tradycjach odnajdujemy pogląd, że człowiek jest w centrum. I właśnie to jest elementem łączącym.

Która z tych tradycji jest panu osobiście najbliższa? Czy któraś z nich inspiruje pana do działania?

Ja czerpię inspirację właśnie z połączenia tych tradycji. Umberto Eco, niezbyt chętny dla akceptacji chrześcijańskich korzeni Europy, dowodzi, że zasadą trwania cywilizacji chrześcijańskiej jest proces stałego kulturowego metysażu (mieszania ras). W podobnym duchu wypowiadał się Remi Brague, który jako przykład owego połączenia wskazywał rzymską adaptację myśli greckiej. Moim zdaniem powinniśmy poszukiwać takich elementów, które nie wykluczają i nie wyłączają. Które z elementów ma pan na myśli?

Leszek Kołakowski i Karl Jaspers podkreślali, iż Europa wytworzyła może jedyną taką cywilizację, która nieustannie zaprzecza sobie samej, która samą siebie ciągle podaje w wątpliwość. Chciałbym więc w naszym myśleniu połączyć dwie postawy: pierwszą, która źródeł naszego myślenia o Europie doszukuje się w myśleniu o osobie i godności ludzkiej, drugą, która zmierza do podkreślenia różnorodności, która formowała Europę, tych nieustannych kryzysów, nieustannego podawania się w wątpliwość. Wówczas uzyskujemy taki obraz cywilizacji europejskiej, który pokaże nam, po co łączą się ze sobą kraje tak odmienne jak kraje nordyckie i kraje śródziemnomorskie. Jeśli będziemy mieli taką postawę, to wytworzy się odpowiedź na pytanie, dlaczego właściwie chcemy być razem. Za ubogą i nieprawdziwą uznałbym odpowiedź, że łączą nas tylko interesy gospodarcze.

Wywiad przeprowadzono 7 maja 2008 r. w ramach projektu „Drugie porwanie Europy? Bruksela między Atenami a Jerozolimą”, prowadzonego przy wsparciu francuskiej Fundacji Schumana

Pożegnanie wybitnego intelektualisty

„Le Soir”

Polska straciła wielkiego Polaka, Europa – wielkiego Europejczyka, demokracja – jednego ze swoich największych obrońców, kultura – intelektualistę zaangażowanego, nauka – wielkiego historyka (...). A polityka straciła jednego z największych współczesnych strategów, który przez całe życie dawał dowód odwagi i wierności demokracji.

„Le Figaro”

Frankofon i frankofil, przyczynił się do upadku żelaznej kurtyny i ponownego zjednoczenia Europy. Był wyjątkowo błyskotliwy, a jednocześnie bardzo prosty. Potrafił cierpliwie słuchać (...) Był znakomitym europejskim intelektualistą, wielkim humanistą, jedną z tych ponadprzeciętnych osób, które od czasów Monteskiusza znaczą historię naszego kontynentu.

„Frankfurter Allgemeine Zeitung”

Bronisław Geremek uosabia, jak niewielu przedstawicieli jego pokolenia, typ niedostosowanego intelektualisty: wszechstronnie wykształcony, aktywny politycznie, moralnie niezłomny... Przygotował Polskę do misji europejskiej i po wejściu Polski do Unii nie unikał konfliktu z braćmi Kaczyńskimi, których krytykował za ich eurosceptycyzm.

„New York Times”

W jego życiu pełnym niezwykłych osiągnięć najważniejszym był chyba udział w negocjacjach przy Okrągłym Stole, które utorowały drogę wyborom w 1989 roku i w konsekwencji dały władzę „Solidarności”, zapoczątkowując pokojowy kres komunistycznej kontroli nad Polską. W wywiadzie z 1998 roku powiedział „NYT”, że nie rozważał wyjazdu z Polski w 1968 roku w reakcji na antyżydowską kampanię. – Jeśli nie podoba mi się polityka mojego kraju, muszę ją zmienić – podkreślał.

„Corriere della Sera”

W czasach komunistycznej dyktatury w Polsce był jednym z najważniejszych dysydentów, jednym z najtęższych umysłów lat „Solidarności”. W Polsce demokratycznej został ministrem spraw zagranicznych, a ostatnio, kierując się tymi samymi wartościami, uparcie sprzeciwiał się ultrakonserwatywnemu skrętowi firmowanemu przez braci Kaczyńskich.

Raport: Bronisław Geremek 1932-2008

Rzeczpospolita

Przez Izrael do Białego Domu

Piotr Zychowicz , amk 23-07-2008, ostatnia aktualizacja 23-07-2008 20:11

Czarnoskóry kandydat zapewnia o sympatii do Izraela. Czy przekona do siebie żydowskich wyborców w USA?

Barack Obama
źródło: AFP
Barack Obama
źródło: AFP
źródło: AFP

Podczas odwiedzin w Izraelu Barack Obama spotkał się z całą tamtejszą elitą polityczną: premierem, prezydentem, przywódcą opozycji i ministrami. Złożył wieniec w Yad Vashem i pojechał do miasteczka Sderot, które zostało najbardziej dotknięte przez palestyński ostrzał rakietowy.

– Izrael i USA łączą historyczne więzy. Tej przyjaźni nie da się zerwać – mówił Barack Obama na płycie lotniska w Tel Awiwie. – Przyjechałem tu, aby zapewnić, że chcę utrzymać te wyjątkowe relacje. Bardzo zależy mi na bezpieczeństwie Izraela.

Obama potępił terroryzm, wezwał Iran do wstrzymania programu nuklearnego i rozwodził się nad wielkimi osiągnięciami żydowskiego państwa, które obchodzi w tym roku 60. rocznicę powstania. Według komentatorów słowa Obamy, choć wypowiedziane w Izraelu, nie były wcale skierowane do Izraelczyków.

Ich prawdziwymi odbiorcami mają być jego potencjalni wyborcy: amerykańscy Żydzi. Według sondaży Obama może bowiem liczyć na znacznie mniej żydowskich głosów niż poprzedni kandydaci Partii Demokratycznej. Popiera go również znacznie mniej Żydów, niż popierało jego partyjną konkurentkę do nominacji prezydenckiej Hillary Clinton.

– Gra nie toczy się tylko o Żydów, bo wielu z nich ma lewicowe poglądy i tak czy owak poprą Obamę. Stawką są głosy wielkiej grupy Amerykanów o proizraelskim nastawieniu. To właśnie ich chce do siebie przekonać demokratyczny kandydat – powiedział „Rz” znany konserwatywny dziennikarz z USA Daniel Pipes.

Według niego ludzie ci traktują Obamę z dużą podejrzliwością. Pamiętają bowiem, że jako młody człowiek był prawdopodobnie muzułmaninem, a w swoich wypowiedziach dotyczących Bliskiego Wschodu krytykował Izrael. Jego najgłośniejszą wypowiedzią, która wywołała skandal, było stwierdzenie, że „żaden naród nie cierpi tak jak palestyński”.

– Gdy to mówił, nie myślał jeszcze o prezydenturze i był szczery. To był właśnie prawdziwy Barack Obama. Dziś przemówienia piszą mu doradcy, którzy starają się go przedstawić w odpowiednim świetle. To, co widzimy, to kampania wyborcza. Jako prezydent Obama może zająć zupełnie inne stanowisko – uważa Daniel Pipes.

Na razie kandydaci demokratów i republikanów Obama i John McCain prześcigają się w proizraelskich deklaracjach. Niedawno Obama powiedział, że Jerozolima powinna zostać „niepodzielną stolicą Izraela”. Wywołało to z kolei oburzenie Palestyńczyków. Aby zatrzeć złe wrażenie, podczas wizyty w Izraelu Obama odwiedził Zachodni Brzeg Jordanu, gdzie spotkał się z prezydentem Autonomii Mahmudem Abbasem.

Obama też jest berlińczykiem?

Potworne korki w centrum i zamknięta dla ruchu część miasta wokół Kolumny Zwycięstwa – tak wygląda stolica Niemiec, którą odwiedzi dziś Barack Obama. Wieczorem kandydat na prezydenta USA wygłosi przemówienie w miejscu, gdzie w ostatnich latach kończyła się Parada Miłości. Nie w Londynie, nie w Paryżu, lecz właśnie w Berlinie. – Podkreśli w ten sposób dystans wobec polityki George’a W. Busha, którego wiernym sojusznikiem była zawsze Wielka Brytania – ocenia Joseph Braml z Towarzystwa Polityki Zagranicz- nej. Paryż odpada, bo – jak się nieoficjalnie mówi – w USA nie traktuje się Francji jako wiarygodnego sojusznika. Czy jak Kennedy powie, że jest berliń- czykiem? Tego nie wiadomo.

– Cieszę się, że poznam senatora – oznajmiła kanclerz Angela Merkel. Przyznała, że to z jej inicjatywy nie doszło do wystąpienia Obamy pod Bramą Brandenburską. Jej zdaniem Brama nie powinna być tłem w kampanii wyborczej w USA.

Rzeczpospolita

Prokuratura zajmuje się wypowiedzią Palikota

reg 23-07-2008, ostatnia aktualizacja 23-07-2008 19:18

- Uważam prezydenta Lecha Kaczyńskiego za chama - powiedział wczoraj Janusz Palikot w TVN24. Dzisiaj warszawska prokuratura okręgowa wszczęła z urzędu postępowanie wyjaśniające, czy doszło do znieważenia prezydenta.

Janusz Palikot
autor zdjęcia: Marian Zubrzycki
źródło: Fotorzepa
Janusz Palikot

Taki czyn zagrożony jest karą do trzech lat więzienia.

Prokurator Mateusz Martyniuk poinformował, że prokuratura zwróci się m.in. do TVN24 o nagranie, na którym zarejestrowana jest wypowiedź posła.

Palikot odnosił się do zeszłotygodniowej publikacji "Dziennika", dotyczącej spotkania prezydenta Lecha Kaczyńskiego i szefa MSZ Radosława Sikorskiego ws. tarczy antyrakietowej. - Uważam prezydenta Lecha Kaczyńskiego za chama. Rzeczywiście jego wypowiedzi, które przytacza "Dziennik" dotyczące sposobu protokołowania spotkania z ministrem spraw zagranicznych są chamskie i one go kompletnie dyskredytują jako prezydenta tego kraju - powiedział Palikot we wtorek w TVN24.

Własne zawiadomienie w sprawie wypowiedzi Palikota złożył do prokuratury PiS. Szef klubu PiS Przemysław Gosiewski poinformował również, że posłowie Prawa i Sprawiedliwości skierowali do Komisji Etyki Poselskiej wniosek o ukaranie Palikota za słowa o Lechu Kaczyńskim.

Prezes PiS Jarosław Kaczyński jest sceptyczny, jeśli chodzi o przyszły rezultat postępowania prokuratury w sprawie Palikota.

- To jest pytanie o praworządność w Polsce - stwierdził. Przypomniał, że w Polsce Kodeks karny chroni "naczelne organa państwa" przed obraźliwymi wypowiedziami. Jak podkreślił, z tego powodu zapadały już w Polsce "wyroki łącznie z wyrokami bezwzględnego pozbawienia wolności".

Jak mówił, sąd I instancji skazał kilka lat temu na półtora roku więzienia szefa Samoobrony Andrzeja Leppera za nazwanie ówczesnego prezydenta Aleksandra Kwaśniewskiego "leniuchem".

- W tej chwili z jakiś powodów, których w ramach prawa nie da się wyjaśnić, prokuratury postępowania o obrazę obecnego prezydenta Rzeczypospolitej, umarzają. Jest wobec tego pytanie, czy to będzie kontynuowane - powiedział prezes PiS.

Zdaniem Jarosława Kaczyńskiego, "zgodnie z prawem, bardzo niedługo Sejm powinien rozpatrywać wniosek o uchylenie immunitetu" Palikota.

Jak dodał szef PiS, poseł PO "dopuszcza się już nie po raz pierwszy przestępstwa, a Platforma Obywatelska najwyraźniej to toleruje".

- Obecność takich panów jak na przykład pan Niesiołowski, czy pan Karpiniuk wskazuje na to, że to jest metoda i że po prostu ci ludzie, w sensie kulturowym, dobrze wyrażają charakter Platformy Obywatelskiej, stąd są tam nie tylko tolerowani, ale wręcz promowani - uważa prezes PiS.

Jak dodał, "każda przyzwoita partia, takiego pana (jak Palikot ) już dawno by się pozbyła, a się nie pozbywa". - Są tego jakieś powody i ja je znajduję przede wszystkim w pewnym typie kultury, w której wielu członków - chociaż pewnie nie wszyscy z Platformy Obywatelskiej - uczestniczy, jest na pewnym poziomie kulturalnym, budzącym wątpliwości - ocenił lider PiS.

Chlebowski: oczekiwane przeprosiny, bez konsekwencji

Szef klubu PO Zbigniew Chlebowski powiedział, że oczekuje od posła Janusza Palikota przeproszenia prezydenta. Dodał jednocześnie, że nie będzie wobec posła wyciągał konsekwencji.

Chlebowski przyznał też, że nie ma w jego partii akceptacji dla wypowiedzi Palikota. Jak ocenił, wypowiedź posła była "niefortunna, niepotrzebna, szkodliwa". "Ale emocje, jakie towarzyszą oskarżeniom polityków PiS, kierowanych pod adresem premiera, powodują również emocjonalne reakcje w moim klubie" - zastrzegł.

PAP

Korupcja wygrała: Zagłębie w Ekstraklasie, Arka i Widzew w I lidze, czy będzie baraż?

Jacek Sarzało, Artur Brzozowski, cg
2008-07-23, ostatnia aktualizacja 2008-07-23 20:28
Zobacz powiększenie
Fot. Lukasz Giza / AG???????

Trybunał Arbitrażowy przy PKOl anulował degradację Widzewa za korupcję i wstrzymał na miesiąc karę dla Zagłębia Lubin, które również miało spaść z ekstraklasy za ustawianie meczów. PZPN radził w środę, co z tym zrobić, ale decyzje mają zapaść dopiero w czwartek. Także o ewentualnym barażu i... odwołaniu zaplanowanej na ten weekend inauguracji ligi!

Będzie przełożenie inauguracji Ekstraklasy? »

Trybunał Arbitrażowy przy PKOl to złożone z prawników 24-osobowe ciało powołane do rozstrzygania sporów sportowych, jeżeli strony nie mogą dojść do porozumienia we własnych związkach. Obraduje na ogół w trzyosobowym składzie. Widzew i Zagłębie odwołały się do trybunału od wyroków PZPN, który ukarał kluby degradacją za kupowanie meczów.

Maria Zuchowicz była w zespole podejmującym decyzję w sprawie Zagłębia Lubin. - Postanowiliśmy, że decyzję wydamy za miesiąc, ale do tego czasu wstrzymujemy wykonalność orzeczeń dyscyplinarnych podjętych przez PZPN, ponieważ ich wykonanie mogłoby przynieść nieodwracalne skutki - powiedziała "Gazecie Wyborczej" i portalu Sport.pl.

W sprawie Widzewa orzekała m.in. Romana Trocika-Sosińska. - Niestety jest na urlopie. Podejmowała decyzję w sprawie Widzewa i Zagłębia, ale poszła już do domu. Z tego, co wiem, z urlopu wróci w połowie przyszłego tygodnia. Ja nie potrafię podać uzasadnienia podjętych przez trybunał decyzji - tłumaczyła nam Katarzyna Grabska z PKOl, która opiekuje się Trybunałem Arbitrażowym.

Czym uzasadnia decyzje Zuchowicz? - Nie muszę tego tłumaczyć - ucięła.

Wyjaśniła tylko, że jedyną prawną metodą odwołania się od postanowień trybunału jest wniosek o kasację do Sądu Najwyższego. Stwierdziła też, że trybunału nie interesuje, co będzie dalej. - My wydaliśmy wyrok. Nic więcej nie mamy zamiaru robić - podsumowuje.

Kilka godzin po wyroku trybunału w trybie nagłym spotkała się z PZPN Ekstraklasa SA. Najpierw zdecydowano bezwarunkowo złożyć broń i przywrócić Zagłębie do ekstraklasy, a Widzew do pierwszej ligi (dawnej drugiej). Powstał ponoć nawet projekt, by rozegrać baraż Piast Gliwice - Jagiellonia Białystok na wypadek, gdyby... Trybunał przy PKOl "ułaskawił" też Koronę. Sęk w tym, że zdegradowana w poniedziałek przez PZPN Korona nie złożyła jeszcze nawet odwołania! Wieczorem okazało się jednak, że były to tylko propozycje, a oficjalne decyzje ma podjąć zwołany na czwartek w trybie nagłym zarząd PZPN.

To koniec walki z korupcją

W styczniu Zagłębie i Widzew zostały przez Wydział Dyscypliny PZPN zdegradowane za ustawianie meczów w drugiej lidze - Zagłębie w sezonie 2003/04, Widzew rok później. Związkowy Trybunał Piłkarski (druga i ostatnia instancja związkowa) podtrzymał wyroki. W środę trybunał przy PKOl nie stwierdził, że w Widzewie nie było korupcji. Uznał jednak, że czyny się przedawniły, ponieważ zostały popełnione w sezonie 2004/05, a wtedy w regulaminie PZPN obowiązywał zapis o dwuletnim okresie przedawniania się takich przestępstw. Dwa lata od ostatniego ustawionego meczu łodzian minęły w maju 2007 roku, a postępowanie wszczęto pół roku później (i nie ma znaczenia, że wtedy obowiązywały już przepisy, że korupcja nie przedawnia się nigdy).

Ale ten argument zbija Michał Tomczak, były szef Wydziału Dyscypliny (to pod jego kierownictwem wydział zdegradował Widzew i Zagłębie). - Przecież w grudniu 2005 roku uchwalono zmianę w statucie PZPN, która wydłużała okres nieprzedawniania czynów korupcyjnych do pięciu lat. Ten tekst został przez sąd zarejestrowany i stanowi obowiązującą treść statutu. Prawdopodobnie w środę trybunał posługiwał się starą wersją statutu - mówi Tomczak. I twierdzi, że to bardzo dziwne, że nikt ze związku nie zadbał, by w trybunale przy PKOl znalazła się właściwa wersja statutu PZPN.

- W październiku 2007 r. ten sam trybunał rozpatrywał odwołania KSZO Ostrowiec, Arki Gdynia i Górnika Łęczna, uznał, że korupcja w futbolu nie ulega przedawnieniu, czyli, słusznie zresztą, zastosował się do obowiązujących wtedy przepisów - przypomina Adam Gilarski, szef WD PZPN. Uważa też, że orzeczenie kończy walkę z korupcją w polskim futbolu, bo każda ewentualna decyzja skazująca, która zapadnie w PZPN, zostanie natychmiast zaskarżona do PKOl. - W czwartek miałem się spotkać z działaczami Jagiellonii Białystok, przeciw której również trwa postępowanie korupcyjne. Ale teraz nie widzę sensu.

- Trybunał nie miał prawa podjąć takiej decyzji, to jest absolutny skandal - twierdzi Tomczak. - Oni odrzucili nie tylko wyroki dwóch organów PZPN, ale też zmienili swoje decyzje sprzed roku. Dlaczego wtedy zadecydowali inaczej w sprawie Arki, Górnika Łęczna czy KSZO Ostrowiec. Hipokryzją jest decyzja w sprawie Lubina. Dlaczego wstrzymano ją o miesiąc, a kwestię Widzewa całkowicie umorzono? To jest zmuszenie PZPN do włączenia lubińskiego zespołu do rozgrywek ekstraklasy. Takie orzeczenie oznacza przyzwolenie na korupcję - podkreśla.

W Widzewie triumfują

- To zwieńczenie naszych wielomiesięcznych wysiłków o praworządność podczas procesów dyscyplinarnych w PZPN - mówi Bogusław Sosnowski, prezes klubu. - Nie można bowiem karać kogoś, zarzucając mu działania niezgodne z prawem, samemu jednocześnie łamiąc przepisy i podstawowe zasady, jakimi powinni kierować się orzekający w procesach dyscyplinarnych. Proces Widzewa w PZPN prowadzony był w sposób wyjątkowo nierzetelny, co dało nam podstawy do walki o to, aby w przyszłości kluby miały szanse na sprawiedliwe, uczciwe i zgodne z prawem traktowanie przez organy związkowe.

Ale Widzew walczy o więcej. Klub złożył też skargi do UEFA i ministra sportu Mirosława Drzewieckiego na - zdaniem łódzkich działaczy - bezprawne przyznanie Polonii Bytom licencji na grę w ekstraklasie. Jeśli minister uzna racje Widzewa, to w ekstraklasie zastąpi on właśnie Polonię. - Nie wiem, kiedy może zapaść decyzja, bo swoje argumenty przedstawił też PZPN i trwa analiza materiałów - mówi Sosnowski.

Kto zagra w Ekstraklasie »

PKOl uchylił degradację Widzewa Łódź

guu , nag 23-07-2008, ostatnia aktualizacja 23-07-2008 17:44

Trybunał Arbitrażowy do spraw Sportu przy Polskim Komitecie Olimpijskim uchylił decyzje Polskiego Związku Piłki Nożnej o degradacji Widzewa Łódź o jedną klasę rozgrywkową i umorzył postępowanie

autor zdjęcia: Marian Zubrzycki
źródło: Fotorzepa

Nie zapadł wyrok w sprawie Zagłębia Lubin, które także odwołało się od decyzji związku. Postępowanie odroczono do 22 sierpnia, a do tego czasu wstrzymano wykonanie zaskarżonych decyzji.

- Decyzja Trybunału Arbitrażowego stanowi zwieńczenie naszych wielomiesięcznych wysiłków o praworządność podczas procesów dyscyplinarnych w PZPN. Nie można bowiem karać kogoś zarzucając mu działania niezgodne z prawem samemu jednocześnie łamiąc przepisy i podstawowe zasady, jakimi powinni kierować się orzekający w procesach dyscyplinarnych – powiedział Bogusław Sosnowski, prezes KS Widzew Łódź SA.

Przewodniczący Wydziału Dyscypliny PZPN Adam Gilarski uważa,wyrok trybunału przy PKOl stanowi koniec rozliczania afery korupcyjnej w polskim futbolu.

Widzew czeka jeszcze na decyzję Ministra Sportu w sprawie licencji Polonii Bytom, od której zależy, czy w nowym sezonie zagra w Ekstraklasie.

O 16.00 w siedzibie Polskiego Związku Piłki Nożnej rozpoczęło się zebranie komisji ds. Nagłych PZPN. Komisja ma się ustosunkować do werdyktu Trybunału Arbitrażowego.

Trybunał Arbitrażowy do Spraw Sportu przy Polskim Komitecie Olimpijskim pełni funkcję Sądu Polubownego powołanego do rozstrzygania sporów związanych z działalnością sportową. Stronami postępowania mogą być kluby, związki sportowe i osoby fizyczne uprawiające sport. Trybunał jest też instytucją odwoławczą od decyzji dyscyplinarnych i regulaminowych Polskich Związków Sportowych
PAP

Polskie siatkarki wygrały z mistrzyniami świata

dsz, PAP
2008-07-23, ostatnia aktualizacja 2008-07-23 19:09
Zobacz powiększenie
Po udanym zagraniu Małgorzata Glinka śmieją się od ucha do ucha
Fot. Kuba Atys / AG

Polska pokonała w Moskwie Rosję 3:1 (25:18, 25:23, 25:20, 19:25) w sparingowym meczu siatkarek. Trenerzy umówili się na rozegranie czterech setów. Po nienajlepszych występach podopieczne Marco Bonitty w końcu zaprezentowały dobrą grę i wskoczyły na olimpijski poziom.

Gajgał: Nie przeczuwałam »

Polska pokonała w Moskwie Rosję 3:1 (25:18, 25:23, 25:20, 19:25) w sparingowym meczu siatkarek. Trenerzy umówili się na rozegranie czterech setów.

Wygrana na pewno może napawać optymizmem, ponieważ sytuacja wokół kadry nie była w ostatnich tygodniach najlepsza. Dochodziła do tego nie należąca do prostych selekcja , którą trener Bonitta musiał przeprowadzić, w związku ze zbliżającymi się wielkimi krokami igrzyskami olimpijskimi w Pekinie. Co prawda, było to tylko spotkanie sparingowe, ale Polki w końcu pokazały, że stać je na wygrywanie z najlepszymi i grę na wysokim poziomie. Cieszy zwłaszcza styl zwycięstwa - Polki wygrywały sety pewnie.

Obie drużyny przygotowują się do występu w igrzyskach olimpijskich w Pekinie.

We wtorek polska drużyna przegrała 1:3 (21:25, 12:25, 22:25, 27:25).

Polskie siatkarki czeka jeszcze jeden sparing z mistrzyniami świata. Do Warszawy ekipa wróci 24 lipca, a następnego dnia uda się do Belgradu na sparingi z Serbią i Rosją. 1 sierpnia o 17.00 reprezentacja Polski złoży w stołecznym Centrum Olimpijskim ślubowanie, a dzień później odleci do Pekinu.

Bonitta: Mam dwanaście równorzędnych zawodniczek »

Beenhakker: Jestem gotowy na kolejną rundę

Michał Kołodziejczyk 23-07-2008, ostatnia aktualizacja 23-07-2008 12:06

Leo Beenhakker: Nowych asystentów wybrałem sobie sam, a Jan de Zeeuw pozostanie w sztabie, bo nie słucham podszeptów ludzi ograniczonych umysłowo – mówi „Rz” trener reprezentacji Polski

źródło: Rzeczpospolita

RZ: Hasło: „Polska w Euro 2008” kojarzy się panu z...?

Leo Beenhakker: Rozczarowaniem. Jestem zwariowany na punkcie pracy, lubię czuć, że wszystko jest w moich rękach. Na turnieju tego nie czułem, najlepsi piłkarze przyjechali w słabej formie. To się zdarza, ale boli, że zdarzyło się akurat podczas mistrzostw. Nie obwiniam jednak poszczególnych zawodników. Poza wszystkim byliśmy zwyczajnie słabsi od rywali. Dlatego zafundowaliśmy kibicom powtórkę nędznych filmów z 2002 i 2006 roku. Z jakichś powodów Polacy nie potrafią grać w turniejach. Jest problem w psychice, po czterech dniach piłkarze nie potrafią ponownie się skupić.

Zrezygnuje pan z gwiazd, które rozczarowały w tym filmie?

Nie miałem gwiazd, tylko zgraną ekipę, która nakręciła kilka ciekawych odcinków w eliminacjach. To normalne, że co dwa lata reprezentacja potrzebuje przewietrzenia. W jak dużym stopniu, trudno mi na razie powiedzieć. Nie skreślę nagle wszystkich i nie postawię na nowych, bo ich nie ma. Za kilka dni we Wronkach przyjrzę się młodym piłkarzom z polskiej ligi, kilku z nich sprawdzałem ostatniej zimy, ale na mistrzostwa Europy nie byli jeszcze gotowi.

Polscy kibice poczuli się oszukani. Jeśli przed Euro były trener Realu mówi, że ma za sobą jedno z najlepszych zgrupowań w życiu, to chyba można było mu wierzyć?

Gdyby kibice zobaczyli nasze treningi, przekonaliby się, że nie kłamałem. Patrzyłem na piłkarzy i myślałem sobie: „Jezu Chryste, nie wiedziałem, że mogą być tacy szybcy, odważni, że mogą wkładać w zajęcia tyle serca”. Nie było jednej minuty imprezowania, marnowania czasu. Dlatego później tak bardzo bolało, że nie potrafiliśmy treningów przełożyć na mecz. Maciek Żurawski był świetny i nagle zgubił formę. Kuba Błaszczykowski zaczął mieć problemy ze zdrowiem. Nie szukam wymówki, po to jest w kadrze 23 zawodników, żeby radzić sobie w takich sytuacjach. Ale dla nas Błaszczykowski jest tym, kim dla Portugalii Cristiano Ronaldo, a Żurawski to nasz Deco.

Od początku ufał pan Żurawskiemu, zrobił go pan kapitanem. Miał do tego predyspozycje?

W pierwszej połowie meczu z Niemcami widać było, że ma problem z nogą, więc zapytałem go, czy da radę dalej grać. Powiedział, że wszystko jest w porządku, i próbował dalej. Chciał wziąć odpowiedzialność za drużynę, ale zdecydowałem, że musi zejść z boiska. Gdy po badaniach okazało się, że już nie zagra, bez żadnej dyskusji pozostał z drużyną. Inni powiedzieliby: do widzenia, bawcie się dobrze, jadę na urlop.

To może błędem było ufanie Ebiemu Smolarkowi czy Jackowi Krzynówkowi?

To normalne, że im zaufałem. Smolarek był najlepszym strzelcem w eliminacjach, Krzynówek pracował w nich jak wół. Nie wiem, co się stało, że nie potrafili udowodnić swojej wartości w Austrii. Równy turniej rozegrał tylko Dariusz Dudka, niezły był Roger, ale może być dużo lepszy. Fantastycznie zaprezentował się Artur Boruc.

Drużyna Jerzego Engela miała świetne kwalifikacje, zawiodła na mundialu 2002. Tak samo drużyna Pawła Janasa. Zawiódł także zespół Beenhakkera, więc może nie chodzi tu o jedną osobę. Dlatego zdenerwowany powiedziałem, że jeśli ktoś uważa mnie za winnego zła w polskim futbolu, mogę odejść. Na spotkaniu po mistrzostwach zamiast zacząć wielką dyskusję o przyczynach słabości i próbach naprawy, wszyscy zajęli się tym, kto ma mi wybrać nowego asystenta. To było równie rozczarowujące jak nasz występ.

Może po prostu nie było innych pomysłów?

Bez przesady, w zarządzie macie chyba z dziesięciu byłych selekcjonerów.

Jeśliby wierzyć we wszystko, co o mnie napisano po mistrzostwach Europy... Pozbierałem się jednak, dam radę

W czasie eliminacji wydawało się, że połową sukcesu była wiara, jaką natchnął pan piłkarzy. Podczas mistrzostw Leo Beenhakker zachowywał się jednak nie w swoim stylu. Po meczu z Austrią powiedział pan na przykład, że nie mamy już szans na awans.To do mnie nie pasowało? Przecież zawsze byłem realistą.

I dziwił się pan, że piłkarze nie pokonali w ostatnim meczu Chorwatów?

To, co stało się w meczu z Austrią, było niewiarygodne. Takie rozczarowanie... Skoro nawet premier Donald Tusk powiedział, że zabiłby sędziego, to chyba ja miałem prawo powiedzieć, że w wyjście z grupy już nie wierzę.

Zawsze powtarzał pan, że w reprezentacji wszyscy jesteście jednością, a po turnieju zrzucił winę na swoich asystentów. Podczas meczów siedział pan na ławce w towarzystwie Mike’a Lindemanna, Fransa Hoeka, Jana de Zeeuwa. Dla Bogusława Kaczmarka i Adama Nawałki zabrakło tam miejsca, był tylko Dariusz Dziekanowski...

Na nikogo nie zrzucałem winy, a pracę na mistrzostwach mieliśmy profesjonalnie podzieloną. Bobo Kaczmarek miał obserwować mecz z trybun i być w łączności z Dziekanowskim, który siedział obok mnie. Kiedy się okazało, że UEFA zabrania telefonowania z boiska, ustaliliśmy, że Kaczmarek będzie przekazywał swoje uwagi w przerwie. Jan Urban i Adam Nawałka obserwowali mecze rywali. Wszyscy się na to zgodzili. Dlaczego znowu szuka się brudów tam, gdzie jest czysto?

Skoro współpraca tak świetnie się układała, to dlaczego Kaczmarek, Dziekanowski i Nawałka są teraz bezrobotni?

Zacznijmy od początku: w 2006 roku ustaliliśmy w PZPN, że Dziekanowski za kilka lat będzie moim następcą. Kaczmarek został zatrudniony, bo w Polsce zna nie tylko każdego piłkarza, ale także jego teściową i psa. W czasie eliminacji dołączył do nas Adam Nawałka, bo Dziekanowski miał problemy osobiste, a kiedy wrócił, nie chciałem rezygnować z trenera, który go zastępował. Później się jednak okazało, że opcja z Dziekanowskim jako selekcjonerem z wielu powodów wypalić nie mogła, Kaczmarek sam zrezygnował, bo miał ofertę z Arki Gdynia, a PZPN – zupełnie rozsądnie – chciał, by mojej pracy przyglądał się jakiś młody polski trener. Z wszystkimi członkami poprzedniego sztabu rozstaliśmy się w przyjaźni. Nikogo nie poświęcałem dla własnego dobra.

Rafał Ulatowski to trener, który może być pana następcą?

Nie wiem, pracuję z nim od tygodnia. Ma talent, ufam mu. Wbrew temu, co mówią niektórzy, nikt mi niczego nie narzucał. Tylko dzięki mojej woli z kadrą pracują także Andrzej Zamilski i Radosław Mroczkowski.

Nie zgodził się pan na dymisję Jana de Zeeuwa, któremu zarzuca się, że jest menedżerem i handluje piłkarzami.

Zarzuca mu się przede wszystkim, że ma holenderski paszport. Gdybym zobaczył, że ma jakiś dodatkowy interes, pierwszy wykopałbym go z kadry. On nie reprezentuje piłkarzy, tylko wykonuje świetną robotę logistyczną. Ograniczonych umysłowo, którzy chcą go zwolnić, nie słucham. Jan szykuje już zresztą kilka pozwów.

Kontrowersyjną postacią jest też fizjolog Lindemann, który dużo obiecywał, a potem Polacy nie mieli siły na trzy mecze.

Wykonał fantastyczną pracę, piłkarze za nim szaleli, a jest tak kontrowersyjny, że niedawno podpisał świetny kontrakt w Hamburger SV. Jego głównym zadaniem była pomoc zawodnikom w dochodzeniu do sprawności po kontuzjach. To jest reprezentacja, a nie klub, tu się tylko wyostrza szczegóły, a nie pracuje nad całością. Nie zrobię sprintera z kogoś, kto 100 metrów biega w 14 sekund. Zaproponowałem pracę Lindemannowi, bo jest fachowcem. Kiedy pracowałem w Trynidadzie, miałem tylko jednego holenderskiego asystenta, w Meksyku – żadnego, w Turcji – żadnego, w Hiszpanii – żadnego. Zawsze szukam ludzi najpierw tam, gdzie pracuję. Jeśli takich nie ma, moim zadaniem jest znaleźć najlepszych gdzie indziej.

Skonfliktowany z Fransem Hoekiem Tomasz Kuszczak nadal jest w pana drużynie?

Bramkarzy mam dwóch: Artura Boruca i Łukasza Fabiańskiego. Jeśli któryś z nich nie będzie mógł przyjechać na zgrupowanie, poszukam następnego. Oni trenowali z Hoekiem i jakoś przeżyli. Co do Kuszczaka... Nie wiem, czy go powołam.

W Bad Waltersdorf pokłócił się pan z Jakubem Błaszczykowskim czy z jego menedżerem Jerzym Brzęczkiem?

Krótko przed zamknięciem listy zawodników Kuba przeszedł badania, po których – przy trzech świadkach – powiedział mi, że nie jest gotów na mecz z Niemcami. Zapytałem o zdanie lekarza. Odpowiedział, że jeśli rehabilitacja przebiegnie idealnie, to piłkarz może zagrać część meczu z Chorwacją, trudno stwierdzić jak dużą. Zrezygnowałem z Błaszczykowskiego, chociaż ta decyzja bardzo mnie bolała, bo to świetny piłkarz, uważam go za niezbędnego reprezentacji. Później nastąpiła trudna rozmowa z Brzęczkiem, któremu próbowałem powiedzieć, że problem jego kuzyna jest większy, niż mu się wydaje.

To znaczy?

Nie jest normalne, że w ciągu kilku miesięcy tak młody piłkarz ma problem z tą samą kontuzją. Że tak wielkiego talentu nie jest w stanie wytrzymać jego ciało. Radziłem Brzęczkowi, by znalazł jakiegoś specjalistę. Ja nie jestem lekarzem, ale słyszałem o przypadkach, że urazy mogą wynikać z nieprawidłowego ułożenia bioder czy odrobinę krótszej jednej nogi. Prosiłem Lindemanna, żeby wskazał specjalistę, jeśli Błaszczykowski czy Brzęczek się do niego zwrócą. W tej samej sprawie zadzwoniłem do Hansa Joachima Watzkego, menedżera Borussii, bo moim obowiązkiem jest pomóc Kubie.

To prawda, że Błaszczykowski ostatecznie nie zwołał konferencji prasowej właśnie po interwencji Watzkego?

Nie wiem. Rozumiem Kubę. Był rozczarowany i szukał winnych, Beenhakker był pierwszy z brzegu. Czasem tak bywa, że coś powiesz pod wpływem emocji, a następnego dnia rano zastanawiasz się, co też najlepszego narobiłeś.

Jacek Bąk sam zrezygnował z występów w kadrze. Pan zamknie drzwi przed kimś innym?

Nie, będę powoływał najlepszych. 80 procent drużyny mam, ale muszę poczekać, aż ruszą ligi, zadzwonić do trenerów, zapytać o dyspozycję zawodników. Piłkarze w Austrii zrobili wszystko, żeby było dobrze, podporządkowali temu życie prywatne. Myśli pan, że taki Krzynówek nie chciał wygrać z Niemcami? Byliśmy jednak dziwnie wypaleni, podobny problem mieli na przykład Czesi.

Jak pan myśli, ilu kibiców wierzy w powodzenie eliminacji do mundialu?

Nie wiem. Może 60, może 70 procent?

Wielu z nich traktowało pana jak półboga, a teraz już wiedzą, że jest pan tylko człowiekiem.

Pamiętam, jak w 2006 roku pojechałem do Bełchatowa i miałem przyjemność poznać Oresta Lenczyka. Powiedział mi wtedy: „Leo, w Polsce, jak odniesiesz sukces, to będziesz bogiem, jak przegrasz – będziesz znaczył mniej niż kawałek gówna na bucie”. Teraz powoli się okazuje, że miał rację. Zapewne wszyscy znają słowo szacunek, ale nie wszyscy znają jego znaczenie. Jeśliby czytać wszystko, co o mnie napisano po Euro... Pozbierałem się jednak, dam radę. Jestem gotowy na kolejną rundę.

Rzeczpospolita