Pokazywanie postów oznaczonych etykietą ZDROWIE. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą ZDROWIE. Pokaż wszystkie posty

wtorek, 16 grudnia 2008

Zmarł Jan Grzebski, dwa lata temu wybudzony z 19-letniej śpiączki


us, PAP
2008-12-16, ostatnia aktualizacja 2008-12-16 13:17
Zobacz powiększenie
Jan Grzebski z żoną Gertrudą
 Fot. Tomasz Waszczuk / AG

Zmarł Jan Grzebski z Działdowa, który dwa lata temu wybudził się ze śpiączki po 19 latach. Wiadomość o cudownie wybudzonym mężczyźnie obiegła wówczas światowe media.Przyczyną śmierci był najprawdopodobniej zawał serca. Informację o śmierci Jana Grzebskiego potwierdził rehabilitant Wojciech Pstrągowski, który dzięki ćwiczeniom wybudził go ze śpiączki.

ZOBACZ TAKŻE
- Pan Jan miał w wakacje zawał serca, leżał wówczas w szpitalu w Olsztynie, miał przeprowadzoną koronografię, rehabilitacja została w tym czasie przerwana - powiedział Pstrągowski. Dodał, że Jan Grzebski zmarł w piątek, najprawdopodobniej miał drugi zawał.

Niewykluczone, że serce było osłabione z powodu wieloletniej śpiączki. Jak wyjaśnił Wojciech Pstrągowski, inaczej pracuje wówczas układ krążeniowo-oddechowy, inny jest metabolizm.

- Po wybudzeniu ze śpiączki przy rehabilitacji musieliśmy o tym pamiętać - podkreślił.

Zaznaczył, że zapamięta Jana Grzebskiego jako wzór pacjenta. Był zawsze uśmiechnięty i cierpliwy. - Myślę, że przez te półtora roku, gdy pan Jan odzyskał przytomność, był bardzo szczęśliwy, cieszył się życiem z żoną Gertrudą, która była jego oparciem - powiedział Pstrągowski.

W kwietniu Gertruda Grzebska, która 19 lat opiekowała się niezłomnie mężem i rehabilitant Wojciech Pstrągowski otrzymali z rąk wojewody warmińsko-mazurskiego złote krzyże zasługi. Krzyże nadał prezydent Lech Kaczyński.

Pani Gertruda opowiadała wówczas, że najtrudniejsze chwile, jakich doświadczyła w opiece nad mężem, były na samym początku jego walki z chorobą. - Najtrudniejsza to była ta chwila, gdy przywiozłam męża na noszach do domu i gdy położyłam go na wersalce. To była chwila, którą ciężko opowiedzieć. Jak można było powiedzieć dzieciom, że ich ojciec umiera, to było okropne - wspomina Grzebska.

Pytana, czy nie czuła się pozostawiona sama sobie i opuszczona przez środowisko medyczne odparła, że każdy kto zobaczył kartę informacyjną męża ze szpitala mówił, iż to człowiek do stracenia i że jego nie da się uratować.

Pogrążony w śpiączce przez 19 lat

Jan Grzebski z Działdowa zachorował w 1988 roku po wypadku. Do 2007 roku leżał bezwładny, nie był w stanie samodzielnie jeść, siedzieć czy mówić. W ubiegłym roku m.in. po serii ćwiczeń rehabilitacyjnych zaczął wracać do zdrowia. Specjaliści ocenili, że przebywał w stanie śpiączki alfa, a historia o jego wybudzeniu obiegła świat.

Po ogłoszeniu w mediach informacji o wybudzeniu z długoletniej śpiączki Grzebskiego dyrektor ds. opieki zdrowotnej SPZOZ w Działdowie dr Joanna Hensel, w którym pacjent był leczony zaprzeczyła, że była to śpiączka.

Podkreśliła wówczas, że zarówno neurolog, jak i anestezjolog ze szpitala w Działdowie, zgodnie uważają, iż "przynajmniej od 1990 roku nie było żadnego kryterium, które świadczyłoby o tym, że Jan Grzebski był w stanie śpiączki", przede wszystkim dlatego, że słyszał i rozumiał, co się do niego mówi. Jak twierdziła Hensel zdaniem specjalistów, można tu mówić o afazji, czyli zaburzeniach mowy i artykulacji, ale absolutnie nie o śpiączce. Dodała, że potwierdza to dokumentacja medyczna pacjenta.

Tymczasem dr hab Wojciech Hagner, kierownik kliniki rehabilitacyjnej bydgoskiego szpitala uniwersyteckiego, po kompleksowym zbadaniu pacjenta, który trafił do niego latem 2007 roku stwierdził, że Grzebski zapadł w tak zwany zespół zamknięcia, nazwany inaczej śpiączką typu alfa. Dodał, że nie jest to śpiączka mózgowa.

Prokuratura rejonowa w Iławie prowadzi w dalszym ciągu śledztwo po doniesieniu Gertrudy Grzebskiej w sprawie fałszowania dokumentacji medycznej w czasie gdy jej mąż był w śpiączce.

Jak poinformował PAP we wtorek prokurator Tytus Szymanek sprawa jest przewlekła i śledczy czekają na opinie biegłych dotyczące wpisów lekarskich. 

wtorek, 21 października 2008

Szpitale będą przekształcone w spółki

ika , pap , pmaj , zyt 21-10-2008, ostatnia aktualizacja 21-10-2008 19:02

Sejm przyjął ustawę zakładającą obligatoryjne przekształcenie zakładów opieki zdrowotnej w spółki kapitałowe. Za projektem głosowali posłowie PO i PSL. Poparcie wycofało SLD co oznacza, że koalicja nie będzie mogła odrzucić prezydenckiego weta.

Pielęgniarki zasiadły we wtorek na miejscach dla sejmowej publiczności
autor zdjęcia: Jakub Ostałowski
źródło: Fotorzepa
Pielęgniarki zasiadły we wtorek na miejscach dla sejmowej publiczności

Obligatoryjne przekształcenie zakładów opieki zdrowotnej w spółki działające w oparciu o prawo handlowe i przekazanie całości ich kapitału samorządom - zakłada ustawa o zoz-ach, którą we wtorek uchwalił Sejm.

Za przyjęciem ustawy opowiedziało się 231 posłów, przeciwnych było 191 natomiast 1 wstrzymał się od głosu.

Zgodnie z uchwaloną ustawą zoz-y zostaną obligatoryjnie przekształcone w spółki kapitałowe działające w oparciu o prawo handlowe. Samorządy otrzymają 100 proc. kapitału zakładowego, którym będą mogły dysponować. To one będą podejmować decyzje o ewentualnej sprzedaży udziałów.

Pielęgniarki krzyczały hańba

Siedzące na galerii pielęgniarki po głosowaniu krzyczały "hańba!" i wznosiły swoje transparenty.

Wcześniej posłowie nie zgodzili się na odrzucenie projektu ustawy, zakładającej przekształcenie zakładów opieki zdrowotnej w spółki kapitałowe. O odrzucenie wnioskował klub PiS. Przeciw wnioskowi PiS opowiedziało się 247 posłów, natomiast odrzucenia projektu chciało 155; 26 wstrzymało się od głosu. Ale batalia w Sejmie to dopiero początek drogi jaką muszą przebyć ustawy proponowane przez PO. Musi je jeszcze podpisać prezydent.

Sejm odrzucił też poprawkę PiS gwarantującą samorządom nie mniej niż 85 proc. udziałów w spółce kapitałowej prowadzącej zakład opieki zdrowotnej.

Jak podkreśliła minister zdrowia Ewa Kopacz, poprawka jest niezgodna z prawem UE.

W Sejmie trwają od 16 głosowania nad sześcioma projektami ustaw zdrowotnych autorstwa PO oraz nad zgłoszonymi do nich poprawkami. Głosowań zaplanowano blisko 200, mają potrwać ok. 7 godzin.

Lewica zmienia zdanie

Nie ma już żadnego paktowania - jest decyzja - zapewnił przewodniczący SLD Grzegorz Napieralski. Jedynie koalicjanci z PSL popierają proponowane przez Platformę przekształcenia w służbie zdrowia, ale na odrzucenie prezydenckiego weta to nie wystarczy.

- Platforma musi wycofać się z niektórych "brutalnych" zapisów - stwierdził Napieralski tuż przed rozpoczęciem głosowań nad pakietem ustaw zdrowotnych. - Klub Lewicy jest przeciw dwóm projektom ustaw zdrowotnych: o przekształceniu ZOZ-ów w spółki kapitałowe oraz o pracownikach ZOZ-ów - sprecyzował.

Wcześniej szef klubu Lewicy Wojciech Olejniczak zapewniał o poparciu dla rządowego projektu. - Różnice zdań miedzy działaczami Lewicy uda się zniwelować - zapewniał Napieralski.

Głównym warunkiem SLD jest zachowany wpływ państwa na służbę zdrowia. - Opieka zdrowotna musi być państwowa, bo państwo jest jedynym gwarantem - wyjaśniał Napieralski. Lewica jest zdecydowanie przeciwna prywatyzacji szpitali, bo "spółki prawa handlowego, zgodnie z kodeksem, muszą być nastawione na zysk".

- Jest decyzja polityczna czy merytoryczna, ja nie mam na nią wpływu - komentuje minister zdrowia Ewa Kopacz.

Koalicja nie odrzuci sama weta

PSL poprze pakiet ustaw zdrowotnych - zapowiedział szef klubu ludowców Stanisław Żelichowski. Poparcie koalicjanta wystarczy do przyjęcia ustawy, ale nie zapobiegnie odrzuceniu weta, które zapowiedział prezydent Kaczyński.

Rada Naczelna PSL przyjęła uchwałę, w której podkreślono, że Stronnictwo chce aby szpitale pozostały własnością publiczną.

Żelichowski tłumaczył, że przyjęcie tej uchwały miało być sygnałem dla Lewicy, że ich poprawka przewidująca, że spółki zarządzające zakładami opieki zdrowotnej otrzymają ich nieruchomości tyl

wtorek, 14 października 2008

Sterydy - Mały ptaszek w wielkiej klacie

Barbara Pajchert
Szeroka, wysunięta, nienaturalnie rozrośnięta szczęka. Przerwy między zębami. Wypryski… To typowa twarz „koksiarza”. Dopóki bierze sterydy, zachowuje się jak młody, podniecony byczek. Gdy przestaje brać, w najlepszym wypadku staje się impotentem

Wielu ludziom trudno pojąć, dlaczego to co, wielkie, twarde, nabrzmiałe, z fioletowymi pulsującymi żyłami – powoduje u niektórych taką fascynację. A jednak wybujałe bicepsy i uda jak rzepy, to marzenie wielu młodych chłopców.

- Zanim zacząłem brać anaboliki, wyglądałem jak "półdupek zza krzaka". Teraz moje ramiona w obwodzie, bez napompowania, mają 47 cm – mówi z satysfakcją 19-letni Darek. Wierzy, że duże mięśnie mają w życiu człowieka wyjątkowe znaczenie. On i jemu podobni, dla kilku centymetrów w barkach, wstrzykną sobie lub zjedzą najgorsze świństwo. Nawet gdyby miało ich to zabić.

Mirek kulturystykę uprawia już od kilku lat. – Jako szesnastolatek miałem fioła na punkcie klaty i trenowałem po kilka godzin dziennie. Ale treningi nie dawały takich efektów jak się spodziewałem. Nie mogłem osiągnąć muskulatury, jaką widziałem u innych, starszych kulturystów.

Młody człowiek szybko się dowiaduje, że wszystko da się zrobić, ale musi „koksować”. – Chłopakom, którzy przychodzą na siłownię się spieszy. Chcą bardzo szybko wyglądać tak, jak Arnold Schwarzenegger. Przychodzą zimą, by latem chwalić się na basenie masą mięśniową. I szybko dowiadują się, jak mogą to zrobić. Sterydy są bardzo łatwo dostępne. Można je bez żadnego problemu kupić w Internecie, a także w niektórych siłowniach i sklepach z odżywkami dla sportowców (spod lady) – mówi Konrad. B., właściciel siłowni. – Tym młodym chłopakom się wydaje, że jak będą więksi i silniejsi, to lepiej dadzą sobie radę w życiu. Chcą się poczuć pewniej. Dla nich mięśnie to oznaka siły, męskości, odwagi i władzy.

Obsesja na punkcie masy
Marek ma 21 lat. Jest ochroniarzem. „Koksuje”, bo wszyscy „koksują”. Efekty? – Wcale nie są natychmiastowe, jak niektórzy opowiadają. To zależy od tego, co się bierze. Dobre sterydy, nie zanieczyszczone chemicznie są drogie, więc kupuje się tańsze polskie albo sprowadzane ze Wschodu, z Ukrainy albo krajów azjatyckich. Od lat dużym wzięciem cieszą się sterydy weterynaryjne dla byków, koni wyścigowych czy nawet świń.

O tym, co potrafią uczynić z ciałem pochodne testosteronu, krążą w każdej siłowni legendy. – Głównym tematem szatnianych rozmów, oprócz dowcipów o blondynkach, są właśnie sterydy.

- W kiblach chłopcy robią sobie zastrzyki i chwalą się nowymi farmaceutycznymi zdobyczami – mówi Irek, który przez kilka lat handlował anabolikami. – Raz, pamiętam, sprzedałem pewien specyfik otłuszczonemu grubasowi. Nasłuchał się tych opowieści i zapragnął mieć ciałko jak Adonis. Tłumaczyłem mu, że najpierw powinien się odchudzić, ale miał to gdzieś. W parę miesięcy rozrósł się tak bardzo, że wyglądał jak hipopotam. Był pomarszczony i łysy. Miał poważne kłopoty z sercem. Jakiś czas potem przekręcił się na zawał.

Od wielu lat, niezmiennie jednym z popularniejszych specyfików jest metanabol, który jak większość sterydów jest pochodną testosteronu (męskiego hormonu płciowego, produkowanego przez jądra) syntetyzowanym w laboratorium. – Oni to łykają jak landrynki, bez chwili zastanowienia – mówi Irek. Jego zdaniem sterydy uzależniają psychicznie, jak większość narkotyków czy psychotropów. – Miałem klientów, którzy popadli w obsesję na punkcie swojej masy. Od rana do wieczora pozowali i napinali się do lustra. Myśleli tylko o tym, jak być jeszcze większym.

Uzależnienie wzmaga też jeden z mitów o sterydach, że jak się przestanie brać, to mięśnie zupełnie "sflaczeją".

Ciało za koks
Sterydy anaboliczne bierze się zazwyczaj seriami, powoli zwiększając dawki. – Powinno się je brać razem z odżywkami. Zwiększają syntezę białek, dlatego też, by osiągnąć dobre efekty, trzeba dostarczać organizmowi dużo wysokoenergetycznych, białkowych preparatów. Niezbędne są też aminokwasy, witaminy oraz mikro i makroelementy. A większość chłopaków nie ma kasy, by regularnie brać odżywki, które są drogie. Więc często można zobaczyć, jak jedzą ryż, który przynoszą sobie na siłownię w słoiczkach – mówi Konrad. B.

Zdarza się, że niektórzy chłopcy wzorem amerykańskich kolegów szukają sobie bogatych sponsorów, by mieć na „koks” i odżywki. Kupczenie umięśnionym ciałem to coraz popularniejszy sposób utrzymywania się młodych kulturystów. Jedni tylko pokazują się nago bogatym homoseksualistom. Inni pozują do zdjęć albo grają w filmach porno. Niektórzy mają stałych „opiekunów”, którzy za seksualne przysługi po prostu ich utrzymują.

Sami się proszą
Popyt na sterydy jest duży. Sprzedawcy na polskich preparatach mają 200, 300 proc. Przebicia, na zagranicznych – średnio 100 – 200 zł. O klientelę nie trzeba specjalnie zabiegać. – Przychodzi taki 16-letni dzieciak i nie ma pojęcia o tym, że jego kości nie są przygotowane, by unosić zwiększoną masę mięśniową. I robi z siebie kalekę. Ale sam się o to prosi – tłumaczy Irek. Dealerzy wykorzystując niewiedzę i naiwność młodych ludzi, bardzo często oszukują i sprzedają preparaty przygotowane z aspiryny albo mieszają sterydy z gipsem, talkiem czy pudrem. Zdarza się, że zamiast oryginalnych preparatów sprzedają podróbki. Zamiast popularnego winstrolu, sprzedają wodny testosteron, bo ma bardzo podobny wygląd, ale wart jest zaledwie jedną trzecią oryginalnego specyfiku. U dealerów i w Internecie można kupić także mnóstwo różnych środków odwadniających, których kulturyści używają tuż przed zawodami, by podkreślić rysunek mięśni. Jednym z najniebezpieczniejszych medykamentów jest lasix (furosemid), który odwadnia organizm, a przy okazji wytrąca sód, potas i elektrolity. To specyfik, który bardzo szybko może zabić. Znany na całym świecie kulturysta Mohammed Benaziza umarł po przedawkowaniu tego środka.

Szczęka jak ptasi dziób
Gdy zapytać chłopaków, którzy „koksują” czym są sterydy anaboliczne i co dzieje się w ich organizmach podczas ich zażywania, to okazuje się, że nie mają zielonego pojęcia. No, może z małymi wyjątkami. Za to potrafią jak z rękawa sypać nazwami specyfików, które zażywają. Zdaniem Irka to duży błąd. – Trzeba doskonale znać swój organizm oraz mieć dużą wiedzę o metabolizmie, żeby używać sterydów w miarę bezpiecznie. Zawodnicy robią to pod kontrolą lekarza, a wielu młodych chłopców, zapatrzonych w ciała znanych kulturystów, łyka czy wstrzykuje sobie co popadnie, rujnując nieodwracalnie własny organizm. Nawet niektóre odżywki czy mikroelementy mogą być groźne, gdy się ich nadużywa. Niestety, młodzi ludzie lubią przesadzać. Biorą sterydy, wlewają w siebie odżywcze koktajle i przetrenowują się, bo nie czują zmęczenia. Wszystko to w konsekwencji prowadzi do trwałych zmian w sercu i wątrobie.

Sterydowca można rozpoznać z daleka. Powiększają mu się kości szczęki i czaszki, rozjeżdżają zęby i robią między nimi spore przerwy. Podobno Schwarzenegger przestał „koksować”, gdy zauważył, że dolna szczęka wydłuża mu się jak ptasi dziób. Od razu widać też, kto bierze już bardzo długo, bo całą gębę ma w krostach i ropnych wykwitach. Sterydowiec jest zazwyczaj niezdrowo podniecony, a nawet agresywny. Jeden z silniejszych polskich sztangistów, po kuracji testosteronem poćwiartował rywala w interesach, inny zabił swoją dziewczynę. Obaj skończyli w więzieniu.

- Na początku zwykle jest euforia – mówi Konrad. – Jak gość jest na szczycie serii, to jest tak nabuzowany, że zerżnąłby nawet kaloryfer. Jego myśli krążą wyłącznie wokół seksu, jedzenia i spania. Gdy bierze się długo, a potem przestaje popada się z kolei w apatię. Często u siebie w siłowni obserwuję, jak gość siedzi kompletnie zamulony i przez pół godziny gapi się w ścianę. Czasem coś do siebie mruknie pod nosem. Potem nagle siada przy atlasie i ćwiczy intensywnie przez kilkanaście minut…

Od byczka do impotenta
W życiu każdego mężczyzny testosteron odgrywa szczególną rolę. Wpływa na cech płciowe, jak np. stopień owłosienia ciała, wysokość głosu i rozwój organów płciowych. Jest niezbędny do odbywania prawidłowych stosunków seksualnych, wzmaga syntezę białek i ich odkładanie w narządach ciała, co powoduje m.in. przyrost mięśni.

Sterydy anaboliczne, mówiąc najprościej, są laboratoryjnymi pochodnymi testosteronu. Przyjmuje się je albo w postaci tabletek, albo w zastrzykach. Sterydy doustne wykazują więcej działań ubocznych, bowiem muszą przebyć długą drogę przez układ trawienny i wątrobę nim trafią do mięśni. Długie ich stosowanie może prowadzić do bardzo wielu chorób.

- Duże dawki sterydów hamują czynność przedniej części przysadki mózgowej, co prowadzi do zahamowania wydzielania naturalnego testosteronu, a nawet zaniku jąder i powiększenia gruczołów mlekowych – tłumaczy lekarz endokrynolog. - Sterydy powodują tylko przejściowe zwiększenie pociągu płciowego, potem następują, często nieodwracalne zmiany popędu. Facet, krótko mówiąc, staje się dożywotnim impotentem. Wyjątkowo niebezpieczne jest branie sterydów przez młodych chłopców, u których bardzo często następuje zahamowanie wzrostu.

Specjaliści, trenerzy oraz sami sportowcy twierdzą, że nie ma dziś sukcesu sportowego bez sterydów. – Choćby nie wiadomo jak doskonała była struktura genetyczna, uzyskanie sylwetki na poziomie Mr. Olympia nie jest możliwe bez sterydów – twierdzi Greg Zulak, kulturysta. Jego opinie drukowane są w Internecie i pismach kulturystycznych i są pożywką dla młodych chłopców.

Ale czy warto dla doraźnych efektów do końca życia nie móc pójść do łóżka z kobietą? I co po wspaniałych bicepsach, gdy zanikną jądra?

czwartek, 24 kwietnia 2008

Rządowy szpital pozywa prezydenta za długi

rik, PAP
2008-04-24, ostatnia aktualizacja 2008-04-24 08:35

Szpital MSWiA z Gdańska chce pieniędzy od prezydenta. Za co? Za to, że karetka z tej placówki czuwała w pobliżu głowy państwa przez 71 dni w zeszłym roku, podczas urlopu Lecha Kaczyńskiego. Szpital wystawił rachunek na 214 tys. zł, ale zapłaty nie dostał. "Dziennik" dotarł do pozwu, z jakim placówka idzie do sądu.

Zobacz powiekszenie
Fot. Rafał Malko / AG
Lech Kaczyński
Szpital MSWiA domaga się od prezydenta Lecha Kaczyńskiego zapłacenia rachunków za opiekę medyczną podczas wakacyjnych pobytów głowy państwa w Juracie. Spór dotyczy karetki z załogą, która była przeznaczona do wyłącznej dyspozycji głowy państwa. Rozstrzygnie go warszawski sąd, do którego w najbliższych dniach trafi pozew szpitala.

"Dziennik" dotarł do treści pozwu podpisanego przez dyrektora oraz prawnika z trójmiejskiego szpitala. Wynika z niego, że szykuje się proces, jakiego dotąd w Polsce nie było. Z jednej strony na sądowej ławie zasiądą szefowie gdańskiego szpitala. Ich przeciwnikami - jak sami napisali w pozwie - mają być prezydent Rzeczypospolitej Polskiej oraz przedstawiciele Biura Ochrony Rządu.

Karetka stała w gotowości

- Szpital ma długi, jest w złej kondycji finansowej. Dlatego zapadła tam decyzja, aby domagać się spłaty rachunków co do złotówki - tłumaczy urzędnik resortu spraw wewnętrznych i administracji. Kością niezgody jest karetka należąca do szpitala.

Kancelaria Prezydenta oraz Biuro Ochrony Rządu domagały się, aby szpital podczas każdego pobytu prezydenta w nadmorskiej Juracie wysyłał tam karetkę reanimacyjną. Wraz z lekarzem i sanitariuszami stała w gotowości przez 24 godz. na dobę. Tylko latem i jesienią 2006 r. było to 71 dni. Z dokładnej statystyki przytoczonej w piśmie procesowym wynika, że było to 33 dni urlopu prezydenta i 38 przedłużonych wypadów weekendowych.

- Koszt wyliczyliśmy na 214 tys. zł. Tylko że tych rachunków nikt nie chce szpitalowi pokryć. Powiększają one straty szpitala -

mówi rozmówca gazety.

Urlop to nie oficjalna wizyta

Do 2006 r. koszty opieki medycznej prezydenta w Juracie szpitalowi zwracało Ministerstwo Spraw Wewnętrznych. Rachunki nie zostały uregulowane jeszcze w czasie rządów Prawa i Sprawiedliwości. Obecne kierownictwo resortu wywodzące się z Platformy Obywatelskiej nie ma zamiaru ułatwiać życia urzędnikom podległym Lechowi Kaczyńskiemu i zdecydowanie odmówiło zapłacenia rachunków.

Powód jest prosty: zgodnie z prawem koszty leczenia głowy państwa są refundowane w trakcie oficjalnych wizyt. A urlop oraz wypady weekendowe, według wykładni prawników szpitala i resortu, do takich nie należą. Również Kancelaria Prezydenta nie ma zamiaru płacić. Szpital po raz pierwszy o spłatę długu zwrócił się już pod koniec 2006 r. Jednak urzędnicy kancelarii Lecha Kaczyńskiego zdecydowanie odmówili dokonania przelewów.

Kancelaria nie widzi podstaw ponoszenia kosztów wynikających z przesłanych faktur - uzasadniła odmowę w czerwcu 2007 r. wicedyrektor zespołu obsługi organizacyjnej prezydenta RP Ewa Wiśniewska. W efekcie dyrekcja gdańskiego szpitala została na lodzie z niezapłaconymi fakturami - czytamy w "Dzienniku".

środa, 5 marca 2008

Religa z optymizmem walczy z nawrotem raka

rik
2008-03-04, ostatnia aktualizacja 2008-03-04 09:35

PRZEGLĄD PRASY. - Pokonam tego raka sk...syna. Wierzę w swoje wyleczenie - powiedział Zbigniew Religa. Profesor jak zwykle z podniesioną głową zmaga się z ciężką chorobą.

Zobacz powiekszenie
Fot. Darek Redos / AG
Zbigniew Religa
Zbigniew Religa, który walczy z nawrotem nowotworu, udzielił wywiadów dzisiejszym wydaniom "Super Expressu" i "Faktu". W ciągu kilku ostatnich tygodni przeszedł operację i był poddany chemioterapii. Przed tygodniem jego stan gwałtownie się pogorszył. -Wszystko było dobrze do grudnia. Co trzy miesiące robiłem badania kontrolne. Samopoczucie było dobre, pracowałem normalnie. Ale Grudniowa tomografia komputerowa wykazała powiększenie nadnercza. Świadczyło to o jednym: jest przerzut - opowiada Religa.

Lekarze zdecydowali się na operację, a po niej na zastosowanie chemioterapii. Religa poddany był temu leczeniu przez od końca stycznia i mimo, że jak przyznaje, to "ciężkie leczenie", to nie leżał w tym czasie w szpitalu. - Przyjąłem zasadę, że tak długo jak mogę, zamierzam normalnie funkcjonować - powiedział profesor Religa. W tym czasie był aktywny zawodowo. Wziął udział w sejmowej debacie o służbie zdrowia.

Mimo przyjmowania dużych dawek leków, czuł się dobrze. Problemy pojawiły się na początku lutego. - Nastąpiło istotne uszkodzenie produkcji szpiku. Okazało się, że mam praktycznie zero krwinek białych, co jest już zagrożeniem dla życia. Byle infekcja może człowieka zabić - mówi Religa. Lekarze zmienili trapię na klasyczną, aby pobudzić szpik potem usunęli przerzut przy pomocy kolejnej chemioterapii. Teraz profesor czeka na następne badanie tomografem i ma nadzieję, że nie będzie kolejnych przerzutów. - Jestem w tej chwili w okresie dochodzenia do siebie - określił swój stan.

Zbigniew Religa nie planuje w związku z problemami zdrowotnymi rzucać polityki. - Nie. Nie zamierzam nic zmieniać - mówi stanowczo. Będę zachowywać się tak jak obecnie. Zdobył się też na ocenę pomysłów nowej minister zdrowia Ewy Kopacz. - Nie podoba mi się pomysł wprowadzenie dodatkowych ubezpieczeń zdrowotnych. Najpierw powinien powstać koszyk świadczeń gwarantowanych. Czyli tych wszystkich procedur medycznych, za które będzie płacił MFZ - ocenia profesor Religa.

wtorek, 26 lutego 2008

Synowa Gierka oskarżana o wielkie przekręty

Poważne zarzuty inspektorów NIK

NIK zarzuca synowej Gierka gigantyczne przekręty

Sypiała w Hiltonie w apartamentach po 12 tysięcy złotych i na koszt szpitala latała klasą biznes za 8,5 tysiąca. Ustawiała też przetargi i wzięła milion złotych do własnej kieszeni za zlecone szpitalowi badania. Tak poważne oskarżenia stawiają byłej synowej Gierka, szefowej katowickiej kliniki okulistycznej, inspektorzy NIK.

"Nielegalnie, nierzetelnie, niecelowo i niegospodarnie" - tak ocenił zarządzenie szpitala przez profesor Ariadnę G.-Ł. prowadzący kontrolę Dariusz Jorg z katowickiej delegatury NIK. "Od pięciu lat zajmuję się zamówieniami publicznymi i nie przypominam sobie, żebym gdziekolwiek znalazł tak dużą skalę nieprawidłowości" - dodał.

Kosztowne podróże

Pani profesor lubiła podróżować za granicę. NIK wyliczyła, że rocznie wyjeżdżała 50 razy. Płacił szpital, a wyjazdy kosztowały krocie. Na przykład w 2005 roku wydano 12 600 złotych za nocleg w hotelu klasy Hilton, a przelot w klasie biznes kosztował 8500 złotych. W 2006 za jeden z noclegów zapłacono 5 tysięcy, a za przelot 8900 złotych.

Dwadzieścia trzy zagraniczne wyjazdy były sfinansowane przez firmy starające się o kontrakty w jej klinice.

Szpital przez ponad cztery lata nie miał głównego księgowego. O finanse dbała zastępczyni, która - być może za dobrą pracę - poleciała na koszt szpitala do San Francisco. Problem w tym, że na specjalistyczne sympozjum okulistyczne. Na pytanie kontrolerów, co finansista robił na lekarskim spotkaniu, Ariadna G.-Ł. odpowiedziała z rozbrajającą szczerością, że pani ta poleciała do USA, bo ma tam rodzinę. Podróż kosztowała 4700 złotych.

Dziwne zakupy

Po zbadaniu finansów placówki inspektorom NIK włosy stanęły dęba. Kupowano lekarstwa i sprzęt nie wiadomo po co. Drogie wyposażenie stało bezużyteczne.

Jak twierdzi NIK, w grudniu 2005 roku za 35 tysięcy złotych kupiono dwie sondy. Jedna nigdy nie była wykorzystana, druga sporadycznie.

W listopadzie tego samego roku szpital wzbogacił się za 690 tysięcy złotych o dwa specjalistyczne mikroskopy i stoły operacyjne. Ale pacjenci tego nie odczuli. Sprzęt nigdy nie był używany.

W 2007 roku szpital kupił za prawie 40 tysięcy aparat do leczenia rogówki, ale bez specjalistycznego leku. Aparat odstawiono więc do magazynu.

Według NIK, zaprzyjaźnione ze szpitalem, czy może z jego dyrektorką, firmy zawsze mogły liczyć na ratunek. Kupiono lek, który był kllinice niepotrzebny, bo - jak tłumaczyła pani profesor - trzeba było pomóc producentowi, znajdującemu się w trudnej sytuacji finansowej. Pominięto jednak procedurę przetargową.

Dwa miliony do prywatnych kieszeni

Do kieszeni pani profesor i jej zaufanych płynął strumień pieniędzy. NIK ustaliła, że podczas badań klinicznych leków firmy podpisywały dwie umowy - jedną ze szpitalem, a drugą z zespołem badaczy. Różnica w wynagrodzeniach była ogromna. Np. za przeprowadzenie dwóch badań szpital zyskał 62 tysiące złotych, a naukowcy ponad 2 miliony.

Milion wzięła sobie profesor G.-Ł., resztę podzieliła między współpracowników. Lekarze korzystali jednak ze sprzętu szpitala, a badania były prowadzone na pacjentach kliniki.

NIK wykryła też, że dyrektor wykorzystywała pełnioną funkcję publiczną do prowadzenia prywatnej działalności gospodarczej. Przekazywała na przykład leki do prywatnej placówki męża. Za darmo.

Dyrektor zaprzecza

Dyrektor placówki nie zgadza się z zarzutami NIK i oskarża Izbę o nierzetelność.

"Całe życie kierowałam się dobrem pacjenta i wszelkie moje działania były skierowane na zapewnienie chorym najlepszej opieki i wprowadzenie najnowszych metod leczenia. Wystąpienie przedstawiciela NIK i omówienie wyników kontroli stanowi ich wyłączną interpretację. W całej rozciągłości nie podzielam poglądów przedstawiciela NIK" - napisała profesor Ariadna G.-Ł. w oświadczeniu przekazanym mediom.

Władze Śląskiego Uniwersytetu Medycznego, który jest organem założycielskim szpitala, nie skomentowały informacji NIK. Czekają na dokumentację pisemną.

Sprawę przetargów przeprowadzanych przez szpital w latach 2002-2007 bada też katowicka prokuratura.

Problemy profesor G.-Ł. zaczęły się rok temu, kiedy dziennikarz "Tygodnika Podhalańskiego", przygotowujący materiał o nieprawidłowościach w szpitalu, odwiedził ją w klinice. Powiadomił policję, że kobieta jest pijana.

Postępowania przeciwko profesor za pijaństwo w miejscu pracy umorzono.

poniedziałek, 4 lutego 2008

Jest śledztwo ws. "wybudzonego po 19 latach"

Prokuratura rejonowa w Iławie (Warmińsko- Mazurskie) wszczęła śledztwo, w którym sprawdza, czy lekarze nie sfałszowali dokumentacji medycznej Jana Grzebskiego. Mężczyzna w czerwcu 2007 roku wybudził się ze śpiączki alfa zwanej też stanem zamknięcia.
- Przesłaliśmy już odpowiednie dokumenty policji, która będzie prowadzić w tej sprawie czynności śledcze - poinformował prokurator rejonowy w Iławie Jan Wierzbicki. Według niego, śledztwo ma wyjaśnić, czy lekarze z Działdowa nie poświadczali nieprawdy w dokumentacji medycznej pacjenta.

Jan Grzebski w czerwcu 2007 roku był pokazywany we wszystkich polskich mediach jako pacjent "cudownie wybudzony ze śpiączki". Żona Grzebskiego, Gertruda, opowiadała wówczas odwiedzającym ją dziennikarzom, że przez 19 lat jej mąż nie chodził, nie mówił, czasem utrzymywał kontakt wzrokowy. Grzebska określała stan męża jako "niemoc". Mówiła, że jej mąż popadł w nią po tym, jak w 1988 roku został uderzony w głowę przez wagon kolejowy. Grzebski miał wtedy stracić przytomność i choć ją odzyskał po wypadku, z dnia na dzień stawał się coraz słabszy i tracił kontakt z otoczeniem. Początkowo Jan Grzebski przy pomocy żony próbował się leczyć, w klinice w Warszawie zdiagnozowano u niego guz mózgu. Nie zgodził się jednak na operację i wrócił do domu. Gertruda Grzebska opowiadała dziennikarzom, że od tamtej pory lekarze pojawiali się u jej męża sporadycznie. Z jej relacji wynikało, że przez 19 lat choroby odwiedzili go zaledwie kilka razy.

Jak się nieoficjalnie dowiedział ze źródeł zbliżonych do sprawy, to właśnie tę kwestię ma wyjaśnić śledztwo. W dokumentacji medycznej prowadzonej przez lekarzy z Działdowa mają widnieć wpisy z licznych wizyt domowych u Jana Grzebskiego. Dlatego rodzina Grzebskiego zawiadomiła prokuraturę o możliwości sfałszowania dokumentów przez lekarzy. Choć zawiadomienie wpłynęło do prokuratury w Działdowie, ta wyłączyła się z jego prowadzenia i po konsultacji z Prokuraturą Okręgową w Elblągu przekazała akta do Iławy.

Jan Grzebski zaczął powracać do zdrowia po tym, jak w kwietniu 2007 został pacjentem oddziału paliatywnego działdowskiego szpitala, a stamtąd trafił na rehabilitację. Po kilku tygodniach ćwiczeń zaczął coraz bardziej świadomie kontaktować się z otoczeniem, wymawiać pierwsze słowa, zyskiwać równowagę - siedzieć i wstawać. Rehabilitant Wojciech Pstrągowski mówił wówczas dziennikarzom, że Grzebski wybudził się ze śpiączki, a Hanna Koźmińska, ordynator oddziału paliatywnego, twierdziła, że Jan Grzebski był w "stanie wegetatywnym". Oboje podkreślali, że jego przypadek jest ewenementem.

Innego zdania była dyrektor szpitala w Działdowie Joanna Hensel. Jej zdaniem, Grzebski był w stanie afazji, tj. miał zaburzenia mowy.

W sierpniu 2007 r. Jan Grzebski przeszedł cykl specjalistycznych badań w szpitalu uniwersyteckim w Bydgoszczy. Zespół lekarzy pod kierunkiem dr hab. Wojciecha Hagnera stwierdził wówczas, że Grzebski znajdował się w stanie śpiączki alfa zwanej też stanem zamknięcia. Zdaniem Hagnera, stan ten wywołał nieoperowany guz w mózgu. Lekarze z Bydgoszczy po zdiagnozowaniu Grzebskiego podkreślali, że pacjent był "zaniedbany medycznie", miał słabo udokumentowaną historię choroby.

poniedziałek, 14 stycznia 2008

Premier po Radzie: Nie jestem zadowolony

mar
2008-01-14, ostatnia aktualizacja 2008-01-14 14:05

- Nie jestem zadowolony. Odczuwam lekki zawód - powiedział po obradach Rady Gabinetowej Donald Tusk. - Chcieliśmy rozmawiać szczegółowo. Prezydent znalazł tylko godzinę - mówił. - Z przykrością stwierdzam, że prezydent nie przedstawił żadnych propozycji ws. służby zdrowia - podkreślił. Z kolei Lech Kaczyński powiedział, że jest zatroskany ogólnymi informacjami, jakie otrzymał od ministrów i nadal nie wie, jak rząd chce zaspokoić roszczenia pracowników służby zdrowia.

Zobacz powiekszenie
Fot. Gazeta.pl
Prezydent Lech Kaczyński przemawia przed otwarciem obrad Rady Gabinetowej
Zobacz powiekszenie
Fot. TVN24
Ministrowie w drodze do Belwederu
Zobacz powiekszenie
Fot. TVN24
Premier przed wejściem do Belwederu
ZOBACZ TAKŻE


- Nie ukrywam, ze liczyłem, że pan prezydent będzie w stanie merytorycznie i z dobrą wola porozmawiać z nami o propozycjach, które złożyliśmy. Tymczasem pan prezydent wykorzystał całą swoją energię na zwołanie Rady Gabinetowej. Trwała ona niecałą godzinę lekcyjną. W ciągu tych 45 minut nie pojawiła się też żadna konkretna propozycja: usłyszeliśmy słowa, które padły podczas ostatniej kampanii prezydenckiej. Dlatego nie wiemy, czy jest wola współpracy - opowiadał premier o przebiegu obrad.

- Jeden konkret niestety usłyszeliśmy: pan prezydent powiedział, że jest skłonny zawetować jedną z naszych propozycji - ustawę o dobrowolnych dodatkowych ubezpieczeniach zdrowotnych - mówił szef rządu. - Utrudni to przygotowanie innych ustaw, m.in. o tzw. koszyku - podkreślił (ustawa o koszyku wprowadzi listę gwarantowanych przez obowiązkowe ubezpieczenie). - Poza tym, dodatkowe ubezpieczenia dałyby szansę na wprowadzenie do systemu dodatkowych pieniędzy bez zwiększenia składki - podkreślił Donald Tusk.

Tusk: Prezydent naburmuszony, nie chce współpracy

Premier ocenił, że prezydent prowadził obrady "w naburmuszonym stylu", przerywał minister Kopacz i nie chciał wysłuchać odpowiedzi. - Pan prezydent nie sprawiał wrażenia zainteresowanego odpowiedziami, jaki przygotowali moi ministrowie. Dotyczy to zarówno minister Kopacz, jak i ministra Rostowskiego, którego zgłoszenia do udziału w dyskusji pan prezydent nie zauważył - mówił Donald Tusk.

- Dotychczasowe deklaracje opozycji, jak i dzisiejsze spotkanie z prezydentem podkreślają ich nieprzygotowanie do dyskusji tzw. białego szczytu - ocenił premier. Jak jednak podkreślił, zaprasza do współpracy i liczy na nią, "mimo dzisiejszej wpadki prezydenta".

"Biały szczyt" w poniedziałek

Pierwsze spotkanie "białego szczytu" szef rządu zapowiedział na poniedziałek. Jak mówił, "do poważnej rozmowy" zaproszeni zostaną przedstawiciele zainteresowanych środowisk i autorytety z dziedziny ochrony zdrowia, etyki zawodowej, oraz menadżerowie i reprezentanci związków zawodowych

- Chciałbym przekonać pana prezydenta do dyskusji, nawet jeśli wymagałoby to czasu i cierpliwości. Dziś, mam wrażenie, chodziło bardziej o to, by pokazać, kto rządzi - dodał szef rządu. - Im bardziej szczegółowe były odpowiedzi ministrów, tym prezydent był bardziej zdenerwowany - relacjonował Tusk.

Przed obradami szef rządu był dobrej myśli. - Jesteśmy skoncentrowani, bo czeka nas poważna praca - mówił premier tuż przed wejściem do Belwederu.

Prezydent : Ministrowie mówią zbyt ogólnie

Prezydent poinformował, że na jego pytania w sprawie służby zdrowia odpowiadała minister zdrowia Ewa Kopacz oraz premier Donald Tusk. - Odpowiedzi o tyle budzą moją troskę, że były dość ogólnie formułowane - zaznaczył. Po obradach prezydent ocenił jednak pozytywnie niektóre propozycje rządu, dotyczące na przykład wyceny majątku służby zdrowia. Lech Kaczyński opowiedział się przeciwko komercjalizacji służby zdrowia i wprowadzeniu współpłacenia pacjentów na leczenie. Zapowiedział, że w razie konieczności jeszcze raz zwoła Radę Gabinetową.

Prezydent przed posiedzeniem: Chodzi o bezpieczeństwo pacjentów

W krótkim przemówieniu przed otwarciem posiedzenia Rady Gabinetowej prezydent Lech Kaczyński powiedział będzie rozmawiał z ministrami zarówno o sprawach bieżących służby zdrowia (żądania lekarzy i pielęgniarek), jak i reformie modelu działania systemu. - Problemów jest wiele, ale sprowadzają się do jednego: do kwestii bezpieczeństwa pacjentów, zwłaszcza tych, którzy z powodów materialnych nie mogą sobie pozwolić na dodatkowe ubezpieczenia - powiedział prezydent.

- Rada Gabinetowa jest instytucja nadzwyczajną, prezydent zwołuje ją w sprawach szczególnie ważnych. Mogą być spory co do tego, czy coś jest szczególnie ważne czy nie. Jednak ws. dzisiejszej sytuacji w służbie zdrowia nie ma takich wątpliwości - podkreślił prezydent w krótkim przemówieniu.

Lech Kaczyński wymienił, jakie problemy stoją przed rządem: sprawa finansowania służby zdrowia i umów z pracownikami, a także plan działania w razie sytuacji awaryjnej oraz - w dłuższej perspektywie - opracowanie reformy modelu działania systemu opieki zdrowotne.

Prezydent o groźbie nieekwiwalentnej prywatyzacji

Problemy dotyczące reformy - wyliczał prezydent - związane są po pierwsze ze współpłaceniem, po drugie - z dobrowolnymi ubezpieczeniami i "związanym z tym w sposób oczywisty niebezpieczeństwem podziału pacjentów na dwie kategorie". Trzeci problem - powiedział Lech Kaczyński - to "groźba nieekwiwalentnej prywatyzacji, czyli swoiste uwłaszczenie się na olbrzymim majątku zamkniętych zakładów służby zdrowia przez różnego rodzaju grupy".

Obrady zamknięte dla mediów

Po kilkuminutowym przemówieniu zarządził przerwę techniczną, aby dziennikarze mogli opuścić salę. Po niej oficjalne otworzył obrad.

To pierwsze posiedzenie rządu pod przewodnictwem prezydenta odkąd premierem jest szef PO Donald Tusk. Zgodnie z konstytucją, w sprawach szczególnej wagi prezydent może zwołać Radę Gabinetową. Nie przysługują jej kompetencje Rady Ministrów. Media transmitowały jedynie powitalne przemówienie prezydenta. Obrady Rady Gabinetowej są zamknięte dla dziennikarzy.

piątek, 11 stycznia 2008

Płacić za receptę?

Judyta Watoła, Karwina
2008-01-11, ostatnia aktualizacja 2008-01-10 19:08

Brakuje pieniędzy na zdrowie, to może wprowadźmy dopłaty do leczenia? Jak to działa - sprawdziliśmy u Czechów, którzy właśnie te dopłaty wprowadzili

Zobacz powiekszenie
Fot. Paweł Sowa / AG
Środa w Karwinie, tuż za polską granicą: Michał Borkowski zapłacił właśnie w automacie za wizytę u lekarza


Szpital Karvina Raj tuż przy granicy z Polską. W poczekalni poradni chirurgicznej automat do pobierania opłat od pacjentów. Za poradę w godz. od 7-17 trzeba zapłacić 30 koron (ok. 4 zł), potem - trzy razy tyle.

Kiedy się zapłaci, automat wydaje kupon. Z nim idzie się do rejestracji.

- 30 koron to nie jest dużo - mówi Barbara Kantorova. Jest studentką, właśnie wróciła z kilkuletniego pobytu Australii. - Tam za wizytę u lekarza rodzinnego płaci się 60 dolarów, a u specjalisty 200 albo i 300. Potem ubezpieczalnia większość zwraca, ale nie ma co nawet tego porównywać.

Martina Mokrosova, pielęgniarka z rejestracji, mówi też, że dotychczas nikt się jej jeszcze na dopłaty nie poskarżył. W poczekalni spotykam jednak niezadowolonych. To polscy górnicy pracujący w kopalni w Karwinie. - Kolega już mi opowiadał, jak to jest. Za wejście do lekarza 30, potem osobno za zdjęcie, za gips - krzywi się Krzysztof Golub.

- To nieprawda. Opłata jest tylko jedna - zaprzecza dr Jan Karczmarczyk, dyrektor szpitala ds. medycznych. Karczmarczyk studiował medycynę w Katowicach, a że żona dalej pracuje w Polsce (jest neonatologiem w Szpitalu Śląskim w Cieszynie), świetnie orientuje się w problemach polskiej i czeskiej ochrony zdrowia. - W Czechach składka na zdrowie jest o wiele wyższa, lekarze lepiej zarabiają, ale i tak nie jest lekko. Ministrowie zdrowia zmieniają się średnio co pół roku. Ten, co jest teraz, to rekordzista, rządzi już od półtora roku. Chyba tylko dlatego wreszcie udało się wprowadzić te dopłaty.

Dopłaty obowiązują od 1 stycznia. Ich wprowadzenie poprzedziła kampania w mediach. - Do każdego dotarło, że będzie płacić, choć nie każdy wie, ile i za co - mówi Karczmarczyk, oprowadzając nas po szpitalu. Na internie rozmawiamy z panią Zdenką Zemanową. Jest emerytką. Jutro wychodzi ze szpitala po sześciu dniach leczenia. Wie, że za każdy dzień zapłaci 60 koron. - Wyjdzie 360. Idzie przeżyć. Za obiad w taniej restauracji też się płaci 60 koron, a tu jest za to jedzenie cały dzień. No i znam takich, co szli do szpitala nie z choroby, ale jak już pieniędzy na życie nie mieli. Teraz się to skończy - tłumaczy.

Pani Zdenka trafia w sedno: główny cel wprowadzenia dopłat to ograniczenie popytu na świadczenia medyczne, bo nie zawsze korzystający z nich pacjenci naprawdę ich potrzebują. - Teraz zanim kolejny raz wybiorą się do lekarza, będą się zastanawiać, czy warto wydać te 30 koron - mówi dr Karczmarczyk.

Poza poradniami i szpitalami Czesi muszą też płacić 90 koron za przyjazdy pogotowia z wizytą. Co innego wypadek czy reanimacja - wtedy dopłat nie ma.

W aptekach trzeba płacić po 30 koron za każdy lek na recepcie (maksymalnie na jednej mogą być wypisane dwa). Spodziewany efekt: pacjenci przestaną chodzić od specjalisty do specjalisty i wykupywać wszystkie wypisane recepty.

Z dopłat zwolniona jest część dzieci i osoby, o których niskich dochodach zaświadczy opieka społeczna. To konieczność, bo każdy zakład musi dokładnie sprawozdawać ubezpieczalni, który pacjent zapłacił, który się wymigał, a który od zapłaty jest zwolniony. Za rezygnację z pobierania dopłat grozi wysoka kara.

Pieniądze z dopłat zostają w kasie szpitala czy przychodni, ale mylą się ci, którzy spodziewają się wielkiego zastrzyku pieniędzy. - Nasz szpital ma 750 mln koron rocznego budżetu. Z dopłat zyskamy najwyżej 28 mln - mówi dyrektor z Karwiny. A dodatkowe pieniądze bardzo by się przydały, bo szpital w Karwinie wygląda podobnie do naszych: jedne oddziały są wyremontowane, ale na innych odrapane sprzęty.

- Czeski przykład powinien pozbawić złudzeń polskich lekarzy, którzy tak chętnie mówią o dopłatach. W naszych warunkach mogłoby się nawet zdarzyć, że dostalibyśmy mniej pieniędzy. Bo mielibyśmy mniej pacjentów, a od ich liczby uzależnione są wpływy szpitali - komentuje Andrzej Sośnierz, były szef NFZ.

Czeska składka zdrowotna wynosi 13 proc., czyli tyle, ile PiS chciałby osiągnąć w 2012 r. Ale i to okazało się za mało, kiedy lekarze zaczęli walczyć o podwyżki. Dziś w szpitalach zarabia się tam półtora, dwa razy więcej niż w Polsce. Z punktu widzenia pacjentów różnic wielkich nie ma. Ten sam standard leczenia, te same świadczenia, mimo że Czesi wydają na zdrowie 8 proc. PKB, czyli prawie dwa razy więcej od nas. Publiczne szpitale mają straty, raz na kilka lat trzeba je oddłużać. Przy tym osiem działających w kraju szpitali klinicznych ma tyle długów, ile wszystkie pozostałe razem wzięte. Problemy mają też ubezpieczalnie: z początkowych 16 zostało osiem. Inne zbankrutowały. 2008 rok to jednak czas zmian. Wprowadzono dopłaty, a wkrótce na czeski rynek ma wejść pierwsza prywatna ubezpieczalnia.

Źródło: Gazeta Wyborcza

czwartek, 10 stycznia 2008

Co się działo na oddziale prof. Religi przed przyjściem dr. G ?

Agnieszka Kublik, Monika Olejni, rind
2008-01-10, ostatnia aktualizacja 2008-01-10 17:44

Dr Marek Durlik, były dyrektor szpitala MSWiA w Warszawie opowiada Agnieszce Kublik i Monice Olejnik o kulisach aresztowania dr. Mirosława Garlickiego. Wywiad ukaże się w sobotniej Gazecie Wyborczej w ramach cyklu "Dwie na jednego"

Zobacz powiekszenie
Fot. Jerzy Gumowski / AG
Doc. dr hab. Marek Durlik, Agnieszka Kublik i Monika Olejnik
Agnieszka Kublik & Monika Olejnik: Prof. Antoni Dziatkowiak, konsultant do spraw kardiochirurgii szpitala MSWiA mówi, że dr Mirosław Garlicki obejmował oddział w stanie "lenistwa i nieróbstwa". Przed Garlickim oddziałem szefował prof. Zbigniew Religa. Było tam aż tak źle?

Doc. dr hab. Marek Durlik, chirurg, do 16 lutego 2007 r. dyrektor szpitala MSWiA w Warszawie: - Prof. Dziatkowiak ma wiedzę, by to ocenić, bo on z tymi kolegami operował i spotykał się jako konsultant. Ja powiem tylko o liczbach: po przyjściu Garlickiego ilość trudnych operacji kardiochirurgicznych wzrosła trzykrotnie. Prof. Religa był lubiany przez asystentów, bo często go po prostu nie było w szpitalu, np. w związku z jego działalnością polityczną.

To prawda, że Garlicki zastał po Relidze rozpity zespół lekarzy?

- Nie jest tajemnicą, że w wielu zespołach było normą okazyjne picie alkoholu dostarczanego przez pacjentów. Te butelki były w szpitalach wszędzie.

Garlicki skończył z piciem?

- Tak, jest abstynentem i fanatycznym wrogiem alkoholu.

Religa miał do Pana żal, że przyjął Pan Garlickiego?

- Tak. Religa rywalizował z Dziatkowiakiem, więc i z Garlickim. Bo z ośrodkiem Religi w Zabrzu nagle zaczął konkurować ośrodek krakowski Dziatkowiaka. Okazało się, że jest tam taki młody doktor Garlicki, niezwykle sprawny technicznie, dyspozycyjny, może w każdej chwili wsiąść do samolotu i pobrać serce, przeszczepić a pacjenci przeżywają. Całe środowisko wiedziało o tej rywalizacji.

W tej całej sprawie od początku do końca chodzi o ambicje, o ludzką zawiść. Ja od początku mówiłem, że nie można niszczyć szpitala, Garlickiego, bo cała sprawa polega na ludzkiej zawiści.

Pamięta pan komentarz Religi po konferencji CBA o Garlickim?

- Tak. Powiedział, że "są świnie i ludzie". Wystąpił bardzo zdecydowanie przeciw Garlickiemu. Byłem bardzo zaskoczony.

Ale też Religa publicznie powiedział, że nie ma mowy o zabójstwie i potwierdził to w ekspertyzie dla prokuratury.

- Nie wyobrażam sobie, aby mógł wydać inną opinię. Wiele miesięcy później niemiecki ekspert światowej sławy kardiochirurg prof. Roland Hetzer to potwierdził.



"Dwie na jednego" Agnieszki Kublik i Moniki Olejnik z dr Markiem Durlikiem w sobotniej Gazecie Wyborczej. Dr Durlik opowiada m.in. o rodzinie jednego z ministrów rządu PiS próbującej wręczyć po operacji kopertę pewnej sławie medycznej.

środa, 9 stycznia 2008

PiS zapowiada Pakiet Religi

mar, PAP
2008-01-09, ostatnia aktualizacja 2008-01-09 16:48

Klub PiS zapowiada pakiet ustaw dotyczących służby zdrowia - "Pakiet Zbigniewa Religi". PiS zaapelowało też w środę do rządu o przesłanie zapowiedzianych projektów ustaw dotyczących służby zdrowia także do opozycji.

Zobacz powiekszenie
Fot. Marcin Kucewicz / AG Zobacz powiekszenie
Fot. Grzegorz Skowronek / AG
Podczas konferencji prasowej w Sejmie były minister zdrowia Zbigniew Religa poinformował, że pierwszy z projektów PiS zakładający zwiększenie składki zdrowotnej trafił w środę do Sejmu. Projekt zakłada podnoszenie składki zdrowotnej o 1 pkt. proc. co roku, aż do poziomu 13 proc.

Szef sejmowej Komisji Zdrowia, były wiceminister zdrowia Bolesław Piecha poinformował, że w pakiecie Religi znajduje się także projekt zakładający przeznaczenie połowy środków zgromadzonych w Funduszu Pracy i Funduszu Gwarantowanych Ubezpieczeń Pracowniczych do Narodowego Funduszu Zdrowia.

PiS odpowiada na projekty PO

Według zapowiedzi Piechy, PiS chce też zmodyfikować ustawę o sieci szpitali, która miałby podzielić je na "niezbędne" (które pozostaną własnością publiczną) oraz te, które będą mogły zostać skomercjalizowane. PiS - mówił Piecha - chce też przedstawić Sejmowi projekt ustawy wprowadzający koszyk świadczeń zdrowotnych.

Na proponowany przez PO projekt dotyczący praw pacjentów, który - jak mówił Piecha - zakłada wprowadzenie instytucji Rzecznika Praw Pacjenta, PiS odpowiada projektem noweli ustawy o izbach lekarskich, który już trafił do Sejmu.

Projekt, jak zapowiadano już w grudniu, ma na celu zwiększenie uprawnień poszkodowanych pacjentów. Według projektu, pokrzywdzony pacjent będzie występował w postępowaniu przed sądami lekarskimi jako strona, a nie jak dotychczas - jako świadek; zakłada też przyspieszenie procedur.

Zgodnie z propozycją PiS, postępowanie wyjaśniające mogłoby trwać maksymalnie sześć miesięcy.

Piecha: Czy opozycja w Polsce jest aż tak trędowata?

PiS - mówił Piecha - jest zaniepokojone nieformalnym spotkaniem rządu we wtorek. Jak podkreślał, rząd powinien działać "w oparciu o transparentne zasady", a efekty jego prac należy podawać do wiadomości publicznej. Piecha podkreślił też, że PiS nie zna treści projektów dotyczących służby zdrowia, które - jak mówił poseł - wedle zapowiedzi premiera, miały być przekazane w środę klubom. - Czy opozycja w Polsce jest aż tak trędowata, że nie zasługuje na to, by rząd przedstawił te projekty również opozycji, byśmy mieli czas, aby się z nimi zaznajomić? - pytał poseł. - Bardzo bym prosił, aby pakiety ustaw przedstawiane przez rząd trafiały również do opozycji - apelował.

Jak powiedział, na razie jeszcze nie można ocenić pracy nowej minister zdrowia Ewy Kopacz, ponieważ nie przedstawiła póki co żadnych konkretów. Piecha dodał, że jak na razie widział tylko projekt dotyczący powołania instytucji Rzecznika Praw Pacjenta.



Religa: Kopacz tylko modyfikuje nasze projekty



Religa odpierał podczas konferencji zarzuty, że niewiele udało mu się zrobić, gdy rządził resortem. Podkreślał m.in., że to w ostatnich dwóch latach o 30 proc. wzrosły zarobki w służbie zdrowia. - Była to podwyżka ogromna w sensie możliwości, ale niewystarczająca, ja o tym wiem - powiedział.

Były minister zdrowia podkreślił też, że propozycje, o których obecnie mówi minister Kopacz są podobne do projektów ustaw przygotowanych w ministerstwie pod jego kierownictwem. - Identyczne ustawy były przygotowane w ministerstwie zdrowia i one zostały - zaznaczył.

W jego ocenie, nie jest możliwe, by w ciągu pięćdziesięciu dni przygotować koszyk składający się z kilkudziesięciu tysięcy opisanych procedur medycznych (chodzi o koszyk świadczeń). Religa powiedział, że "rozumie, że korzysta się z koszyka", który był przygotowany przez poprzedni rząd.

Według Religi, nowa minister powinna to przyznać i powiedzieć, że opiera się na propozycjach poprzedników, modyfikując je.

Szef klubu PO Zbigniew Chlebowski przekazał w środę dziennikarzom trzy projekty ustaw dotyczących reformy ochrony zdrowia. Są to projekty: o ochronie indywidualnych i zbiorowych praw pacjenta i o Rzeczniku Praw Pacjenta, o prywatnych uzupełniających ubezpieczeniach zdrowotnych oraz o zakładach opieki zdrowotnych.

Kopacz: Decentralizacja NFZ w 2010

mar
2008-01-09, ostatnia aktualizacja 2008-01-09 15:38
Zobacz powiększenie
Ewa Kopacz
Fot. Sławomir Kamiński / AG

Minister zdrowia Ewa Kopacz zapowiedziała podczas posiedzenia sejmowej Komisji Zdrowia, że regulacje, które pozbawią Narodowy Fundusz Zdrowia pozycji monopolisty wejdą w życie w 2010 r. Zaprzeczyła też twierdzeniom polityków PiS, jakoby zapowiadane przez nią projekty reform były oparte na projektach Prawa i Sprawiedliwości. - Doceniam wysiłki ministra Religii, ale zabrakło w jego planach wyceny - oceniła, dodając, że nie popełni tego błędu.

SONDAŻ
Decentralizacja NFZ i przekształcenie ZOZ-ów w spółki prawa handlowego:

to dobry kierunek, zapobiegnie m.in. zadłużaniu się szpitali. Popieram
Nie popieram: może zmiejszyć bezpieczeństwo i dostęp pacjentów do świadczeń
Nie wiem, jak ocenić reformę

- Jak mogą być oparte o projekty PiS? Mój projekt o prawach pacjenta to 2006 rok, ich projekt o prawach pacjenta, który nigdy nie zafunkcjonował, to rok 2007 - powiedziała Kopacz w Sejmie przed posiedzeniem Komisji Zdrowia.

Zwróciła także uwagę na projekt PO o zakładach opieki zdrowotnej, która - jak zaznaczyła - "wzbudzał tyle emocji i kontrowersji w kampanii wyborczej". - Jak to mógł być ich projekt? - pytała szefowa resortu zdrowia.

- Projekt o dodatkowych ubezpieczeniach nigdy nie zafunkcjonował, jeśli chodzi o PiS. Lista leków refundowanych, koszyk świadczeń gwarantowanych. Widzieliście go państwo - nie. Oni mówili o gwarantowanym, ja mówię o niegwarantowanym - podkreśliła Kopacz.

Rząd stawia na krótkie, zdecydowane ruchy

- Chcemy, aby system ochrony zdrowia był naprawiany krótkimi, zdecydowanymi ruchami, bez szkody dla pacjentów - powiedziała minister zdrowia.

Przedstawiając posłom plany na najbliższe cztery lata, zapowiedziała, że pierwsze zdecydowane ruchy przeprowadzi w pierwszej połowie tego roku.

Pierwsza będzie ustawa o restrukturyzacji Zakładów Opieki Zdrowotnej (ZOZ), która będzie projektem poselskim. Kopacz zwróciła się do posłów z prośbą, aby nie szukali w tym złej woli. Wyjaśniła, że pozwoli to na skrócenie procedury legislacyjnej o trzy miesiące i przełoży się na sytuację finansową szpitali.

ZOZ-y spółkami prawa handlowego

Kopacz powiedziała, że projekt ustawy o restrukturyzacji zakłada fakultatywne przekształcanie ZOZ-ów w spółki prawa handlowego z samorządem lokalnym jako głównym udziałowcem. Dodała, że dobrze by było, aby w tych spółkach pracowali prawdziwi menedżerowie, niekoniecznie lekarze. Według niej, wymogiem powinny być odpowiednie kwalifikacje do zarządzania.

Minister powiedziała, że chciałaby, aby zarówno publiczne ZOZ-y, jak i nowo powstałe spółki prawa handlowego były równo traktowane przy dostępie do środków publicznych.

Minister zdrowia pytana była także o rolę szefa doradców premiera Michała Boniego w reformie systemu opieki zdrowotnej. Media donoszą, że teraz to Boni miałby zająć się przygotowaniem reformy ochrony zdrowia. Dopytywana, czy to Boni będzie pracował nad projektami ustaw zdrowotnych, odpowiedziała: "gwarantuję, że nie".

Balicki i Sośnierz atakują Kopacz

Kopacza zwróciła się do opozycji, zwłaszcza PiS o wspólna prace nad projektami. Marek Balicki zarzucił ej, że to właśnie opozycja chce współpracy, zgodziła się na okrągły stół, przy którym omówiono by szczegóły projektów, ale rząd nie odpowiedział. Oskarżył ja też o brak planów doraźnych i długofalowych. - Mamy zapowiedź zapowiedzi - stwierdził, dodając, że ustaw nie ma jeszcze nawet na papierze. Powtórzył też zarzuty PiS, że projekty powinny być inicjatywą rządu, nie - poselską. Inaczej - podkreślił - oznacza to, że projekty są tak złe, że nie przeszłyby konsultacji międzyresortowych.

- Oczekujemy konkretów dotyczących trybu pracy nad projektami i współpracy z opozycją. Trzeba też pamiętać, że są partnerzy społeczni - podsumował Balicki (choć na wczorajszej konferencji strona rządowa wyraźnie zapowiedziała, że przedstawiciele służby zdrowia będą włączeni w prace).

Również Andrzej Sośnierz zaapelował do Kopacz o doprecyzowanie szczegółów i spytał m.in. o to, skąd weźmie pieniądze (Kopacz zapowiedziała, że będzie ich szukać w systemie i sprzeciwiła się zwiększaniu składki i współpłaceniu przez pacjentów za łączenie) oraz, czy rzeczywiście uważa, że uda się postawić służbę zdrowia na nogi bez dodatkowych środków uzyskanych przez zwiększenie składki (Kopacz uważa, że tak). Poparł go Zbigniew Religa, który odniósł się też do zarzutów rządu nt. tego, że w czasie jego urzędowania w ministerstwie nie wdrożono żadnych reform. - Nie mówcie mi, że nic nie zostało zrobione! - mówił wzburzony Religa, przywołując m.in. swoje projekty, które przeszły konsultacje w ministerstwach oraz podwyżkę dla pracowników służby zdrowia. - Małą, ale tylko taka była wtedy możliwa - dodał.

Cztery ustawy zapoczątkują reformę

We wtorek, po nieoficjalnym spotkaniu ministrów na temat ochrony zdrowia, premier zapowiedział pakiet otwarcia reform w ochronie zdrowia, złożony z czterech ustaw. Trzy projekty ustaw rozpoczynających reformę będą inicjatywą poselską.

W środę w Sejmie PiS domagało się informacji rządu o rozwiązaniach w służbie zdrowia. Marszałek Sejmu Bronisław Komorowski zapowiedział, że zamierza wprowadzić taką informację do porządku następnego posiedzenia Sejmu.