wtorek, 2 września 2008

Agnieszka Radwańska za burtą US Open

Radwańska kontra Williams - o ćwierćfinał

Agnieszka Radwańska nie zagra w ćwierćfinale wielkoszlemowego US Open 2008. Polka stanęła dziś oko w oko z dwukrotną mistrzynią kortów na Flushing Meadows - Venus Williams. To był piekielnie trudny pojedynek. W pierwszym secie grająca jak maszyna Amerykanka rozjechała "Isię" 6:1. W drugim Radwańska walczyła jak lwica, ale musiała pogodzić się z porażką. Polka za burtą Wielkiego Szlema.

Radwańska - V. Williams 1:6, 3:6

I set
Polka ambitnie zaczęła mecz, chociaż zdecydowaną faworytką jest Venus Williams. Pierwszego gema wygrała rywalka, ale musiała mocno walczyć o każdą piłkę. Niestety, w drugim Amerykanka już takich problemów nie miała i po zaledwie pięciu minutach mieliśmy 2:0, a po kolejnych trzech minutach 3:0 dla Williams. W tym momencie zastanawialiśmy się, czy Radwańska jest jeszcze w stanie podjąć walkę w pierwszym secie.
Po chwili okazało się, że będzie ciężko. W czwartym gemie "Isia" zdołała raz udanie zakończyć wymianę, ale ze stanu 15:15 szybko zrobiło się 15:40 i kolejny punkt powędrował na konto Amerykanki. Piąty gem był emocjonujący. Najpierw przewagę wypracowała sobie Williams, a potem - dość niespodziewanie - Radwańska odrobiła stratę. Finisz należał jednak do grającej jak maszyna Venus. Szybkie wykończenie i było już 5:0 dla czarnoskórej gwiazdy z USA. W szóstym gemie wreszcie lepsza była Polka. Wiadomo już było jednak, że pierwszy set jest przegrany. "Isia" poszła jednak za ciosem i wypracowała sobie w siódmym gemie imponującą przewagę (40:0). Williams nie zamierzała się jednak poddawać i doprowadziła do wyniku 40:30 dla Radwańskiej, a potem do remisu. Z niemal wygranego gema zrobił się gem przegrany i ostatecznie na tablicy wyświetlił się wynik 6:1 dla Williams.

II set
Drugi set zaczął się udanie dla Polki. Radwańska wygrała pierwszego gema. Niedługo się jednak cieszyliśmy, bo chociaż "Isia", podbudowana punktem, rzuciła się do natarcia, to Williams ze stoickim spokojem odrabiała straty i drugi gem należał do niej. Kolejna odsłona drugiego seta wyglądała już jednak tak, jak byśmy chcieli - Radwańska długo walczyła o dominację w trzecim gemie i wreszcie się udało - Polka wygrywała w tym momencie z Williams 2:1 w drugiem secie. Po pierwszym secie wydawało się, że jest już "pozamiatane", ale Radwańska podjęła walkę. Tyle, że co odskoczyła Amerykance, to odrabiała ona straty. Z 2:1 dla "Isi" zrobiło się 2:2. Dopiero piąty gem dał prowadzenie Williams. Zwycięstwo w nim nie przyszło zresztą rywalce Polki łatwo. No, ale z 2:1 dla Agnieszki, zrobiło się 2:3. Venus nie cieszyła się długo. Radwańska postanowiła, że więcej głupich piłek w tym meczu oddawać nie zamierza i jak lwica biegała po korcie. Efekt? Remis 3:3. Następny gem to już natarcie Amerykanki - 4:3 dla niej. Tym razem "Isi" już nie udało się wyrównać. W ósmym gemie tego seta Williams wyszła na prowadzenie. Do zwycięstwa był jej potrzebny już tylko jeden gem. Wygrywała bowiem 5:3. I wygrała tego potrzebnego gema. Drugi set zakończył się wynikiem 6:3.

Przed meczem:
W meczu z Cibulkovą nasza najlepsza tenisistka wreszcie zaprezentowała mistrzowską formę. Mając w pamięci trzygodzinny maraton, jaki obie rozegrały zimą w Katarze, kibice byli przygotowani na długą bitwę na wyniszczenie. Nic z tych rzeczy. Tym razem Agnieszka wygrała ze Słowaczką 6:0, 6:3 w ciągu godziny i 16 minut.

"To był na pewno jeden z lepszych meczów w mojej karierze" - mówiła "Faktowi".

Teraz będzie musiała zagrać jeszcze lepiej - Venus Williams to absolutna czołówka.

>>> Zobacz także: Ile zarabia Radwańska

Unia potępia Rosję, ale bez sankcji

Unia potępiła Rosję. Na szczycie UE byli prezydent i premier

Partnerstwo z Unią Europejską albo okupacja Gruzji - taki wybór postawili wczoraj przed Rosją zebrani na specjalnym szczycie w Brukseli przywódcy UE. Unia użyła pod adresem Rosji twardych słów - stanowczo potępiła działania Kremla na Zakaukaziu. Uznała wręcz, że stosunki na linii Bruksela - Moskwa "znalazły się na rozdrożu" i jeśli Moskwa nie zmieni swojego zachowania, dojdzie do ich dalszego pogorszenia - pisze DZIENNIK.

czytaj dalej...
REKLAMA

Jak oceniać efekty szczytu? Prezydent Lech Kaczyński, który mocno zaangażował się w obronę Gruzji, uznał: "To kompromis na ocenę dobrą, może dobrą z minusem". Zgodny z tym był premier Donald Tusk: "To umiarkowany sukces, ale uzyskaliśmy jednolitą, rozsądną i stanowczą konkluzję, z której coś wynika".

>> Zobacz także: UE tylko grozi Rosji palcem

>>> Zobacz także: Polacy chcą sankcji dla Rosji

>>> Zobacz dyskusję na Forum: To Gruzini rozpętali wojnę?

Francuzi, którzy przewodzą obecnie Unii, chcieli poprzestać na ostrej retoryce. Mieli nadzieję, że obejdzie się bez żadnych natychmiastowych restrykcji. Do tego też zmierzali Włosi, Niemcy, Grecy i Hiszpanie. Jednak po trzech godzinach rokowań weto postawiła Wielka Brytania. To na jej wniosek postanowiono, że rokowania nad umową o partnerstwie między Unią a Rosją zostaną zawieszone do czasu, gdy Kreml wycofa swoje wojska na pozycje zajmowane przed 7 sierpnia. "Chcemy dobrych stosunków z Rosją, ale po tym, co się wydarzyło w ostatnich tygodniach, nie możemy udawać, że wszystko będzie nadal bez zmian" - oświadczył brytyjski premier.

Sam Brown zapewne nie przeforsowałby sankcji wobec Rosji, ale jeszcze przed rozpoczęciem szczytu premier Tusk uzgodnił z przywódcami Rumunii, Bułgarii, Czech, Słowacji, Finlandii, Słowenii i krajów bałtyckich, w jaki sposób domagać się stanowczej reakcji Brukseli. A w kluczowym momencie rokowań prezydent Kaczyński w emocjonalnym wystąpieniu oskarżył Rosję o "przeprowadzenie długo przygotowywanej agresji".

Co będzie dalej? Zgodnie z ustaleniami już 8 września do Moskwy i Tbilisi leci prezydent Sarkozy. Będzie starał się przekonać Rosję do wypełnienia unijnego planu pokojowego i wycofania wojsk z Gruzji. Jeśli i tym razem Kreml złamie słowo, podczas następnego szczytu w połowie października przywódcy UE mają podjąć "dalsze kroki". Jakie? Czy zdecydują się na sankcje? Na razie tego nie wiadomo.

Front państw przeciwnych zaostrzeniu kursu wobec Moskwy pozostaje silny. "Można za wszelką cenę izolować Rosję, upokarzać ją. Ale to nie będzie droga, jaką wybrała Francja, jaką wybrała Europa" - przekonywał wczoraj francuski premier Francois Fillon. "Z Rosją trzeba mówić twardo, ale nie można obcinać z nią więzi" - wtórowała mu kanclerz Angela Merkel. Kraje Unii, które sprowadzają 45 proc. swojego gazu i 30 proc. ropy z Moskwy, obawiają się, że otwarty konflikt z Rosją może wpędzić zachodnią Europę w poważne kłopoty.

Wyciągając z tego wnioski, przywódcy UE zapowiedzieli wczoraj, że zdwoją wysiłki na rzecz zapewnienia Europie bezpiecznych dostaw energii.

A na co może liczyć sama Gruzja? Unia obiecała ułatwienia wizowe i w przyszłości strefę wolnego handlu. Bruksela chce też pomóc gruzińskim władzom w odbudowie kraju, tak aby nie popadły w zależność od Moskwy. Przyspieszeniu ma ulec forsowany przez Polskę plan Partnerstwa Wschodniego. Jednak naszej delegacji nie udało się przekonać przywódców Unii do zatwierdzenia europejskiej perspektywy dla Ukrainy. "Staramy się znaleźć pośrednią drogę między obojętnością a członkostwem" - przyznał z rozbrajającą szczerością prezydent Nicolas Sarkozy.

"Polska przehandlowała stanowisko ws. Gruzji"

Europejska lewica chce krytyki Tbilisi

Europejska lewica: Polska przehandlowała stanowisko ws. Gruzji

Czy kraje bałtyckie i Polska przehandlowały swoje stanowisko w sprawie Gruzji? Tak twierdzi Graham Watson, szef liberałów w Parlamencie Europejskim. Według niego, w zamian za naszą zgodę, by nie wprowadzać sankcji wobec Rosji, w deklaracji z wczorajszego szczytu w Brukseli pominięto krytykę Tbilisi. Tymczasem Gruzja oficjalnie zerwała stosunki dyplomatyczne z Moskwą a Rosja zarzuciła Tbilisi, że przygotowuje się do kolejnego ataku na Osetię Południową.

Jutro Parlement Europejski ma przyjąć rezolucję, w której potępi Rosję za działania w Gruzji. Ale czy tak się stanie? Lewicowe partie domagają się też krytyki gruzińskiego prezydenta. Według Watsona, przywódcy państw Wspólnoty słusznie potępili co prawda działania wojskowe i nieproporcjonalną reakcję strony rosyjskiej w Gruzji, ale zupełnie pominęli rolę Tbilisi w kaukaskim konflikcie.

Frakcja Zielonych chce wszczęcie śledztwa, które mogłoby wyjaśnić dokładny przebieg konfliktu - twierdzi tvn24.pl. Daniel Cohn-Bendit, lider frakcji, powiedział co pradwa, iż jest jasne, że głównym winowajcą w konflikcie rosyjsko-gruzińskim jest Moskwa, ale jednocześnie dodał, że chce, by w rezolucji Parlament Europejski skrytykował atak sił gruzińskich na region Cchinwali z 8 sierpnia. "Konfliktów na Kaukazie nie da się zakończyć za pomocą rozwiązań wojskowych" - tłumaczy europarlamentarzysta.

Zgadzają się z nim komuniści i socjaliści. W przygotowanej przez siebie rezolucji nawołują do "potępienia interwencji militarnej Gruzji w regionie Osetii Południowej w dniu 8 sierpnia oraz brutalnej i niewspółmiernej do tego ataku reakcji Rosji".

Gruzja zrywa z Rosją

Tymczasem Gruzja oficjalnie poinformowała o zerwaniu stosunków dyplomatycznych z Rosją. "Andriej Samaga, osoba numer dwa w ambasadzie Rosji w Tbilisi, został dziś wezwany przez ministra spraw zagranicznych, który wręczył mu oficjalną notę informującą Federację Rosyjską, że stosunki dyplomatyczne między państwami zostały zerwane" - powiedział rzecznik gruzińskiego MSZ.

Decyzja o zerwaniu stosunków dyplomatycznych została ogłoszona w piątek przez wiceministra spraw zagranicznych Gruzji Grigola Waszadze. "Otrzymaliśmy w Ministerstwie Spraw Zagranicznych instrukcje i zerwiemy relacje z Federacją Rosyjską. Ostateczna decyzja została podjęta" - mówił wtedy minister. Konsulaty gruzińskie w Rosji i rosyjskie w Gruzji nie przestaną jednak pracować ze względu na liczbę obywateli Rosji mieszkających w Gruzji i gruzińskich - w Rosji.

Rosja: Gruzja chce zaatakować Osetię Południową

"Z naszych danych wynika, że resorty siłowe Gruzji planują odbudowanie swojej obecności w kilku gruzińskich wioskach w Osetii Płd" - powiedział zastępca szefa Sztabu Generalnego sił zbrojnych Rosji, generał Anatolij Nogowicyn. "W tym celu odbywa się koncentracja jednostek specjalnych MSW i Ministerstwa Obrony Gruzji u granic administracyjnych Osetii Płd" - dodał.

Według Nogowicyna strona gruzińska prowadzi też "kompleksowe przygotowania do aktów dywersyjno-terrorystycznych na terytorium Osetii Płd. i Abchazji". "Władze Gruzji, korzystając z poparcia krajów NATO, przede wszystkim USA, kontynuują działania zmierzające do odbudowania sił i systemów dowodzenia wojskami" - oświadczył generał.

Kaczyński oddał swoje łóżko Tuskowi

Kaczyński dał Tuskowi swoje łóżko

Lech Kaczyński chwali Radosława Sikorskiego za ciężką pracę w kuluarach unijnego szczytu. Premier Donald Tusk mówi o "znaczącej roli" prezydenta w wypracowaniu rządowego stanowiska. Z ustaleń DZIENNIKA wynika, że w polskiej delegacji do Brukseli, nawet w podróży nie było najmniejszego zgrzytu. Mało tego. W samolocie TU-154 prezydent oddał do dyspozycji zmęczonego premiera... swoją leżankę. Skutek? Prezydent ma teraz przekonywać premiera, że w takim składzie powinni jeździć już zawsze.

czytaj dalej...
REKLAMA

Z informacji DZIENINIKA wynika, że to właśnie miła atmosfera w polskiej delegacji spowodowała, że po kilku godzinach poprawiła się także prezydencka ocena szczytu. W poniedziałek wieczorem oceniał go na "czwórkę z minusem". Wczoraj mówił, że jest "całkiem zadowolony". "Oczywiście, gdyby Unia składała się z samych Polsk, to by było inaczej" - dodał.

Tak prezydent oceniał szczyt >>>>

Co zrobi Parlament Europejski? >>>>

Nieoficjalnie politycy PO przyznają jednak, że premier popełnił błąd, nie protestując przeciwko wyjazdowi prezydenta na szczyt. "Teraz Kaczyński już nie odpuści, będzie chciał latać na każdy szczyt" - załamuje ręce jeden z ministrów. I nie jest daleki od prawdy. "Przecież było dobrze, prawda? Skutecznie, sympatycznie, spójnie, jednym głosem. Więc czemu mieliby nie jeździć w tym składzie na inne szczyty?" - mówi DZIENNIKOWI współpracownik prezydenta. I dodaje: "Proszę zauważyć, że to są szczyty szefów państw i rządów Unii Europejskiej. Prezydent jeździ więc jako szef państwa, a premier jako szef rządu i wszystko jest w porządku".

Unia tylko pogroziła Rosji >>>>

O tym, że w polskie delegacji panowała wyjątkowo dobra atmosfera, świadczy kilka obrazków z poniedziałku, które zrekonstruował DZIENNIK.

Poniedziałek, godzina 11.05. Z gdańskiego lotniska odlatuje rządowy Tu-154. Lech Kaczyński zajmuje pierwszą, najwygodniejszą salonkę. Kolejną premier. W trzeciej ich współpracownicy. Po kilku minutach prezydent zaprasza do siebie premiera. Mają ustalić wspólną strategię na szczyt. Nie mają z tym kłopotów. Kaczyński dostrzega, że premier jest zmęczony. Ten przyznaje, że powinien się zdrzemnąć, bo wstał już o 3 w nocy ze względu na uroczystości na Westerplatte. Prezydent proponuje, by Tusk skorzystał z jego leżanki. Sam przesiada się do salonki premiera.

Godzina 19.25. Wspólna konferencja prasowa prezydenta, premiera i szefa MSZ. "Minister ciężko pracował nad rozwiązaniami związanymi z podjęciem rozmów zakulisowych. Rozpoznanie w świecie ministrów spraw zagranicznych zawsze się w takiej sytuacji przydaje" - chwali nielubianego przez siebie Sikorskiego, Lech Kaczyński.

Godzina 21.50. W ogrodzie polskiego konsulatu premier udziela wywiadu TVN 24. "Cieszę się, że w Brukseli razem prezentowaliśmy stanowisko wyważone, wypracowane przez rząd ze znaczącą rolą prezydenta" - mówi Donald Tusk. W tym czasie Lech Kaczyński, który właśnie skończył spotkanie z premierem Gruzji, raczy się z ministrem Sikorskim czerwonym winem. Obaj żartują. Po chwili dołącza do nich premier. Zaczynają rozmawiać o wspólnych gdańskich znajomych.

"Ucichliśmy i zdumieni patrzyliśmy jak dwóch, zazwyczaj skaczących sobie do gardeł polityków rozmawia ze sobą tak, jakby nie było wyborów w 2005 r., jakby nie było tego wszystkiego między nimi przez ostatnie trzy lata" - opowiada uczestnik spotkania.

Jednak już kilka godzin po wylądowaniu na warszawskim Okęciu, czar poniedziałkowych wydarzeń prysł. Szef MSZ w Radio Zet wyraźnie dał do zrozumienia, że zapis o zacieśnaniu współpracy w polityce energetycznej nie był sukcesem prezydenta, a Wielkiej Brytanii. Chwilę wcześniej w RMF FM wicepremier Grzegorz Schetyna był pytany, czy taki wyjazd polskiej delegacji może się powtórzyć w przyszłości. "Mam nadzieję, że nie będzie musiało. Będziemy na przyszłość unikać i wspólnych szczytów i wspólnych lotów" - stwierdził polityk.

Nowa przeglądarka www CHROME

Kasia Staszewska , eww , karp 02-09-2008, ostatnia aktualizacja 02-09-2008 22:19

W 100 krajach świata Google ujawnił Chrome, nową przeglądarkę internetową. Ma być zarazem zaawansowana i prosta w obsłudze. Założenia szczytne. Czy się uda? Na razie wiadomo, że zaostrza się rywalizacja z Microsoftem

Serwis www.techcrunch.com udostępnił zrzuty widoku przeglądarki
źródło: techcrunch.com
Serwis www.techcrunch.com udostępnił zrzuty widoku przeglądarki
autor zdjęcia: Michał Karpiński
źródło: "Rz" Online
"Kurza twarz! Google Chrome się zawiesił. Uruchomić ponownie?" Udało nam się zawiesić nową przeglądarkę po kilkunastu sekundach użytkowania
źródło: www.google.com/googlebooks/chrome/#

- Google za pomocą komiksu Scotta McLouda uciął spekulacje na temat nowej przeglądarki sieciowej - podał serwis All Things Digital.

Zaprezentowana została wersja beta Chrome dla systemu Windows. Z czasem powstaną wersje dla Mac OS X i Linuksa.

Pierwsze opinie użytkowników nie są zbyt optymistycznie - zawodzi m.in. wbudowany słownik ortograficzny i system importowania zakładek z dotychczasowych przeglądarek. Nam udało się zawiesić przeglądarkę po kilkunastu sekundach użytkowania. Najciekawszy był jednak towarzyszący temu komunikat: "Kurza twarz! Google Chrome się zawiesił. Uruchomić ponownie?" (zrzut ekranu obok).

- Okno przeglądarki powinno być bardziej efektywne i proste..., czyste i szybkie. Przeglądarka jest stworzona do tego, by radzić sobie dobrze z współczesnymi skomplikowanymi aplikacjami. Google Chrome zapewnia lepszą ochronę przed niebezpiecznymi stronami internetowymi oraz lepszy silnik JavaScript V8, który potrafi obsługiwać aplikacje wciąż zbyt nowoczesne dla obecnych na rynku przeglądarek – czytamy na blogu Google’a.

Idealna przeglądarka wedle menedżerów produktu i inżynierów Google powinna być przede wszystkim stabilna i szybka oraz radzić sobie z obsługą skomplikowanych aplikacji. Niedopuszczalna jest sytuacja, w której przeglądarka zawiesza się, prowadząc do utraty ważnych danych.

Chrome bazuje na WebKicie, pierwotnie wykorzystywanym w przeglądarce Safari firmy Apple. Później ma zostać zintegrowany z Google Gears (oprogramowanie na zasadzie open source, udostępniające w trybie offline aplikacje webowe i serwisy internetowe).

Nowa przeglądarka "kopiuje" najlepsze wypróbowane pomysły konkurencji (speed dial Opery, prywatność surfowania typu "porn" z Explorera czy Safari).

- To musiało się stać. Google robi biznes w sieci, więc powinien mieć klarowną opinię na temat tego, jak te rzeczy powinny wyglądać. Zoptymalizuje Chrome'a pod kątem tego, co uważa za istotne – napisał na swoim blogu John Lilly, prezes Mozilli.

Jeśli Google we współpracy z Mozillą spróbuje złamać monopol Microsoftu, na pewno zaostrzy się zdrowa konkurencja, a być może także poprawi wygoda użytkowania przeglądarek. Jeśli to się uda, umocni się jednak także sieciowa hegemonia Google, znanego obecnie głównie z popularnej wyszukiwarki i usług internetowych.

Przedpremierowe komentarze internautów:

"Będzie musiała być cholernie dobra, żeby zmusić mnie do pozbycia się Firefoxa" kamikazeirishman

"Wreszcie odpowiedź na monopol Explorera, dzięki Bogu" tpaero

"Istnieją przeglądarki alternatywne wobec IE. Trzeba tylko ich poszukać. Zastępowanie jednego monopolu, innym lepszym monopolem to nie powód do świętowania" Roger511

posty: marketwatch.com

UŻYTKOWNICY PRZEGLĄDAREK W POLSCE:

1. Internet Explorer: 50,7 proc.

2. Firefox: 41,7 proc.

3. Opera: 6,8 proc.

4. Mozilla Suite: 0,3 proc.

5. Safari: 0,3 proc.

6. SeaMonkey: 0,1 proc.

UŻYTKOWNICY PRZEGLĄDAREK NA ŚWIECIE:

1. Internet Explorer: 73,02 proc.

2. Firefox: 19,22 proc.

3. Safari: 6,14 proc.

4. Opera: 0,69 proc.

5. Mozilla Suite: 0,08 proc.

6. Netscape: 0,69 proc.

7. Inne: 0,16 proc.

Źródło: Market Share

"Rz" Online

Mityng lekkoatletyczny w Lozannie - Asafa Powell 9,72

PAP, kd
2008-09-02, ostatnia aktualizacja 2008-09-02 22:44
Zobacz powiększenie
Fot. Mark J. Terrill AP

Jamajczyk Asafa Powell przebiegł w czasie wtorkowego mityngu Super Grand Prix w Lozannie 100 m czasie 9,72. To drugi wynik w historii. Szybciej ten dystans pokonał tylko jego rodak Usain Bolt wygrywając wyścig igrzysk olimpijskich w Pekinie w czasie rekordu świata - 9,69.

ZOBACZ TAKŻE
Drugim wydarzeniem w Lozannie była porażka mistrza olimpijskiego w biegu na 110 m ppł Dayrona Roblesa. Kubańczyk prowadził w biegu, ale potknął się na ostatnim płotku i metę minął z czasem 13,17 za triumfującym Amerykaninem Davidem Oliverem (13,02). Trzeci był Jamajczyk Richard Phillips (13,45).

Na 200 m pobiegł zwycięsca 100 i 200 m w Pekinie Jamajczyk Usain Bolt. Sprinter wygrał z czasem 19,63, który jest czwartym czasem w historii. szybciej biegał tylko Amerykanin Michael Johnson i... sam Usain Bolt, który na igrzyskach pobił na tym dystansie rekord świata (19,30).

Cheney jedzie do Gruzji

gaw 02-09-2008, ostatnia aktualizacja 02-09-2008 22:11

Wiceprezydent USA Richard Cheney wyjechał w podróż do Gruzji, Azerbejdżanu i Ukrainy - byłych republik dawnego ZSRR, których rządy wybrały prozachodnią orientację, z czym nie może się pogodzić Rosja.

Dick Cheney opuszcza gruzińską ambasadę, 18 sierpnia 2008 r.
źródło: AFP
Dick Cheney opuszcza gruzińską ambasadę, 18 sierpnia 2008 r.

Podróż spotyka się jednak ze sceptycznymi reakcjami w USA. Komentatorzy wątpią, by Cheneyowi udało się zniechęcić Rosję do dalszych kroków na rzecz odzyskania terytorium b. ZSRR jako swojej strefy wpływów - wobec wykluczenia opcji militarnej i braku poparcia dla twardej polityki przez zachodnioeuropejskich sojuszników Waszyngtonu.

Wizyta na Zakaukaziu ma podkreślić - jak wynika z oświadczenia Białego Domu i biura Cheneya - że USA wciąż mocno popierają niepodległość Gruzji, która padła niedawno ofiarą inwazji rosyjskiej, i że Ameryka ma istotne interesy strategiczne w tym regionie.

- Prezydent Bush uznał, że jest ważne, by wiceprezydent skonsultował się z sojusznikami w regionie na temat naszych wspólnych interesów bezpieczeństwa - powiedział w poniedziałek rzecznik Białego Domu Tony Fratto.

Biuro Cheneya oświadczyło, że "rosyjska agresja nie może pozostać bez odpowiedzi".

Administracja Busha kilkakrotnie stwierdziła, że nie uznaje niepodległości Abchazji i Południowej Osetii, gdyż terytorialna integralność Gruzji musi być zachowana. Pentagon wyklucza jednak użycie siły.

Jak pisze "Wall Street Journal", podróż Cheneya "może położyć fundament pod twardszą odpowiedź Zachodu na inwazję Gruzji" - ale nawet ten konserwatywny, popierający Republikanów dziennik wątpi, by podróż wpłynęła na politykę Rosji.

"Kraje zachodnioeuropejskie obawiają się eskalacji napięcia z rosnącą w siłę Rosją i mogą być niechętne wobec przyznania Gruzji członkostwa NATO, albo usunięcia Rosji z kluby G-8, czego chce (republikański kandydat prezydencki) John McCain" - pisze "WSJ".

Obserwatorzy oczekują, że w Tbilisi, gdzie Cheney spotka się z prezydentem Micheilem Saakaszwilim, wiceprezydent USA zaoferuje Gruzji nieco większą niż dotąd pomoc wojskową, w postaci np. przysłania większej liczby instruktorów do szkolenia gruzińskiej armii. Dotychczas pomoc ta ograniczała się tylko do szkolenia gruzińskiego kontyngentu udającego się do Iraku przez 100 instruktorów amerykańskich.

Jastrzębie republikańscy i popierający McCaina niezależny senator Joe Lieberman postulują jednak więcej - proponują, by dostarczyć Gruzji nowej broni ciężkiej, gdyż gruzińska została przetrzebiona przez Rosjan w czasie inwazji.

Planowana wizyta w Azerbejdżanie oznacza, że jednym z celów podróży Cheneya jest ratowanie rurociągu Ceyhan, prowadzącego znad Morza Kaspijskiego przez Gruzję do Turcji, a więc omijającego Rosję. Utrata niepodległości przez Gruzję prawdopodobnie przesądziłaby także o losie tego rurociągu, dostarczającego ropę naftową do Europy.

Przystanek wiceprezydenta na Ukrainie dołączono do programu podróży w ostatniej chwili. Administracja George'a Busha obawia się, że Rosja może sprowokować secesję Krymu, zamieszkanego przez Rosjan, a w dalszej kolejności także odłączenie się od Ukrainy jej wschodnich jej terytoriów, o ludności rosyjskojęzycznej, prorosyjskiej i prawosławnej.

PAP

Supertajny telefon prezydenta w rękach ABW » Supertajny telefon prezydenta w rękach ABW

ABW testuje telefon prezydenta

Prezydent Lech Kaczyński już niedługo otrzyma specjalny telefon komórkowy do prowadzenia zaszyfrowanych rozmów. Agencja Bezpieczeństwa Wewnętrznego sprawdza jeszcze, czy do oferowanych przez producentów aparatów można się włamać i podsłuchać rozmowę. Jeśli okaże się to niemożliwe - wyda odpowiedni certyfikat i komórka zostanie dla prezydenta zakupiona - pisze DZIENNIK.

czytaj dalej...
REKLAMA

Nowy telefon komórkowy ma umożliwić głowie państwa prowadzenie poufnych rozmów. Obecnie prezydent ma własną prywatną, dość wysłużoną nokię i podobnie jak inne polskie VIP-y ośmioletni służbowy aparat komórkowy. Ale aparat ten ma niski poziom bezpieczeństwa: można przez niego wymieniać jedynie informacje zastrzeżone, czyli na pierwszym, najsłabszym poziomie utajnienia. Do takich należą bardzo ogólne informacje dotyczące np. planowanego przebiegu rozmów o charakterze międzynarodowym.

Przez nowy telefon prezydent będzie mógł powiedzieć więcej. Będzie on miał lepsze zabezpieczenia przed podsłuchami i umożliwi prezydentowi prowadzenie rozmów o charakterze poufnym, czyli na drugim poziomie utajnienia. Przez aparat będzie można przekazywać np. szczegółowe informacje o wylocie prezydenta do kraju ogarniętego wojną czy szczegóły strategii negocjacyjnych.

Jednak łączność na trzecim poziomie, tajnym, będzie możliwa tylko przez rządowe telefony kablowe. Nad tym systemem wciąż trwają prace. Z kolei informacji ściśle tajnych, np. o tym, jak służby specjalne chcą zlikwidować zagrożenie terrorystyczne, wcale nie przekazuje się telefonicznie, a jedynie - po specjalnym zaszyfrowaniu - można przesłać je przez kuriera.

MSWiA w ubiegłym tygodniu zakończyło trzymiesięczne testy sześciu różnych telefonów komórkowych dla VIP-ów, w tym dla prezydenta. Eksperci zajmujący się łącznością i tymczasowi użytkownicy z resortu sprawdzali m.in., czy telefony proponowane przez producentów są funkcjonalne i wygodne, na ile szybko łączą rozmowy, czy dobrze je szyfrują, jaka jest jakość głosu po zaszyfrowaniu go przez aparat. Sprawdzano też, czy rozmowy nie zrywają się, jeśli użytkownik spaceruje, a także jak długo działa bateria, gdy prowadzi się rozmowę zakodowaną. Niektóre aparaty odsyłano producentom do poprawek.

"Tak postępowaliśmy, jeśli telefony się zawieszały, niepoprawnie działała książka telefoniczna albo gdy nie można jej było zdalnie aktualizować" - mówi DZIENNIKOWI Piotr Durbajło, dyrektor departamentu infrastruktury teleinformatycznej w MSWiA. Teraz resort przygotowuje raport z testów. A ABW sprawdza, czy można rozszyfrować rozmowy prowadzone za pomocą aparatów. Jeśli pomyślnie przejdą certyfikację, zostaną zakupione z wolnej ręki. "Taki certyfikat trzeba odnawiać co kilka lat, bo nie tylko technika idzie do przodu. Potencjalni włamywacze do systemów też się doskonalą" - dodaje dyrektor Durbajło.

Czy prezydent jest zadowolony, że otrzyma nowy sprzęt? "Nowa komórka bardzo się przyda, bo prezydent coraz częściej i chętniej korzysta z telefonów komórkowych" - mówi jedna z byłych bliskich współpracownic prezydenta Kaczyńskiego.

Identyczne komórki do prowadzenia rozmów poufnych dostanie, oprócz prezydenta, najpierw kilka, a potem kilkadziesiąt osób w państwie. Będzie można z nich połączyć się z rządową linią stacjonarną. MSWiA zbudowało już specjalną bramkę w Warszawie, która ma to umożliwić.

Z nowych komórek nie będzie jednak można wysyłać poufnych SMS-ów i MMS-ów. MSWiA nawet nie zakładało takiej możliwości. Na samym początku uznało bowiem, że jest zbyt wielkie ryzyko, że informacja zostanie w komórce przez kogoś odczytana albo przesłana dalej.

Rekordowa świta prezydenta

Rekordowa świta prezydenta

Lech Kaczyński zgromadził wokół siebie najwięcej pracowników ze wszystkich dotychczasowych prezydentów - twierdzi "Newsweek". Dlaczego? "Kiedyś prezydent mógł liczyć na pomoc kancelarii premiera przy wykonywaniu swoich konstytucyjnych obowiązków. Na Donalda Tuska nikt rozsądny nie scedowałby uprawnień" - twierdzi Karol Karski z PiS.

czytaj dalej...
REKLAMA

Jak wylicza "Newsweek", za czasów Lecha Wałęsy w Kancelarii Prezydenta było 159 pracowników. Co ciekawe, Wałęsa najwyraźniej nie potrzebował doradców, bo takiego stanowiska w ogóle nie stworzono. Aleksander Kwaśniewski w ciągu 10 lat zatrudnił kolejne blisko 100 osób, w tym ośmiu doradców. W sierpniu 2005 roku w kancelarii było już 250 pracowników.

Prawdziwy wysyp urzędników zaczął się jednak, gdy PiS obiecywało tanie państwo. W 2006 roku dla Lecha Kaczyńskiego pracowało 306 osób, w tym czterech doradców. Teraz dla prezydenta pracuje już 321 osób, w tym 11 doradców.

Co na to Kancelaria Prezydenta? "Nie widzę u nas nadmiaru urzędników. Od dyrektorów biur wciąż słyszę utyskiwania na braki kadrowe" - przekonuje szef kancelarii Piotr Kownacki. "Pracy mamy wiele, bo dostajemy tysiące wniosków zarówno w sprawach nadania obywatelstwa, jak i ułaskawień. A biuro prawne i ustrojowe musi dokładnie analizować ustawy przesyłane z parlamentu, by pan prezydent mógł podjąć decyzję, czy projekt podpisze, czy też zawetuje albo odeśle do Trybunału Konstytucyjnego" - dodaje.

Szef komisji finansów publicznych Zbigniew Chlebowski (PO) alarmuje, że w Pałacu Prezydenckim zwiększa się nie tylko zatrudnienie, ale też nieprzyzwoicie rosną koszty utrzymania całego dworu. W 2005 roku na finansowanie Kancelarii Prezydenta przeznaczono w budżecie 840 tysięcy złotych. W tym roku utrzymanie świty Lecha Kaczyńskiego kosztuje podatników 1,15 miliona złotych. "W 2009 roku nie pozwolimy na podniesienie budżetu kancelarii, a może nawet go nieco zmniejszymy" - zapowiada Chlebowski.

Kiesy prezydenta bronią byli partyjni koledzy. "Kiedyś prezydent mógł liczyć na pomoc kancelarii premiera przy wykonywaniu swoich konstytucyjnych obowiązków. Na Donalda Tuska nikt rozsądny nie scedowałby uprawnień" - ocenia Karol Karski z PiS.

Wyborcy najwyraźniej są innego zdania. Według CBOS, jeszcze w 2006 roku pozytywnie oceniało prezydenta 35 procent respondentów. Z najnowszych badań wynika, że już tylko 25 procent.

SB szpiegowała sportowców dla Kwaśniewskiego » SB szpiegowała sportowców dla Kwaśniewskiego Zamknij X SB szpiegowała sportowców dla Kwaśniewskiego

Tajemnice Olimpiady w Seulu z 1988 roku

SB szpiegowała sportowców dla Kwaśniewskiego

Pracownicy i współpracownicy Służby Bezpieczeństwa stanowili 10 procent polskiej delegacji na igrzyska olimpijskie w Seulu w 1988 roku. O efektach swych działań informowali bezpośrednio Aleksandra Kwaśniewskiego, wtedy szefa PKOl - twierdzą dziennikarze "Misji Specjalnej".

czytaj dalej...
REKLAMA

Były prezydent Aleksander Kwaśniewski, w czasach gdy kierował Polskim Komitetem Olimpijskim. z własnej woli spotykał się z oficerami Służby Bezpieczeństwa pilnującymi polskich sportowców podczas olimpiady w Seulu - ujawnia, według "Rzeczpospolitej", program "Misja Specjalna", który zostanie wyemitowany dziś w TVP1 o 21:10.

Dziennikarze "Misji" dotarli do dokumentów sprawy o kryptonimie "Seul". Wynika z nich, że aż dziesięć procent delegacji, która udała się do Seulu na igrzyska w 1988 roku, stanowili pracownicy i współpracownicy Służby Bezpieczeństwa. Spośród 229 członków polskiej ekipy 27 pracowało dla MSW. Agentami byli nie tylko sportowcy ale również lekarze, trenerzy i koordynatorzy dyscyplin

Aleksander Kwaśniewski podczas rozmowy jaką z własnej inicjatywy odbył wówczas z oficerem SB interesował się przede wszystkim niebezpieczeństwem związanym z tym, że niektórzy sportowcy wykorzystają pobyt za granicą i wybiorą wolność czyli odmówią powrotu do kraju. SB informowała Kwaśniewskiego o swoich podejrzeniach co do poszczególnych sportowców. Relacjonowała Kwaśniewskiemu, że zdobywca olimpijskiego złota w Moskwie - Władysław Kozakiewicz, który przybył do Seulu z Niemiec, gdzie wówczas mieszkał, może namawiać polskich kolegów do pozostania za granicą.

Dziennikarzom TVP nie udało się uzyskać komentarza Aleksandra Kwaśniewskiego do tej sprawy.

Pekin: Polak podejrzany o doping!

pm, PAP
2008-09-02, ostatnia aktualizacja 2008-09-02 22:48
Zobacz powiększenie
Dwójka Kujawski-Seroczyński świetie finiszowała, ale do brązu zabrakło 0,078 sekundy
Fot. Kuba Atys / AG

Kajakarz Adam Seroczyński, który startował w igrzyskach olimpijskich w Pekinie, jest podejrzany o stosowanie dopingu. Informację, którą podała stacja nSport, potwierdził szef szkolenia PZKaj. Witold Pawelec.

W organizmie Seroczyńskiego wykryto środek dopingujący clenbuterol. Kontrekspertyza ma być przeprowadzona w czwartek.

Podczas igrzysk w Pekinie Seroczyński, razem z Mariuszem Kujawskim, zajął czwarte miejsce w konkurencji K2 1000 metrów.

Seroczyński trzykrotnie startował w igrzyskach olimpijskich. Największy sukces odniósł w Sydney, gdzie startując w czwórce kajakowej zdobył brązowy medal.

Gruzja: To nie my zaczęliśmy tę wojnę

Wojciech Jagielski
2008-09-01, ostatnia aktualizacja 2008-09-01 13:54
Zobacz powiększenie
Fot. Sergey Ponomarev AP

Zagraniczni dyplomaci, którzy spotykali Saakaszwilego tuż przed wojną, opowiadali, że nie sprawiał wrażenia człowieka zapędzonego w ślepy zaułek. Nawet gdy wydzwaniał do zachodnich przywódców, już po wybuchu wojny, nie błagał o wojskową pomoc ani ratunek przed Rosją. Nie wierzył, że może pokonać Rosję. Wierzył jednak najwyraźniej, że potrafi ją przechytrzyć.

Zobacz powiekszenie
Fot. SHAKH AIVAZOV AP
Saakaszwili na ulicy w Batumi, maj 2004
Zobacz powiekszenie
Fot. AP
9 sierpnia 2008. Południowoosetyńscy separatyści przy zwłokach gruzińskiego żołnierza zabitego podczas walki o Cchinwali
Zobacz powiekszenie
Fot. DAVID MDZINARISHVILI REUTERS
11 sierpnia 2008. Dwa dni wcześniej rosyjskie samoloty zbombardowały gruzińskie miasto Gori leżące 80 km od Tbilisi. Na zdjęciu mężczyzna przed swoim domem zamienionym w ruinę. Tego dnia oddziały rosyjskie zajęły miasto
Zobacz powiekszenie
Fot. Bela Szandelszky AP
23 sierpnia 2008. Gruzińscy żołnierze wracając do splądrowanej przez Rosjan bazy wojskowej w Senaki
Przebieg konfliktu w Gruzji
Przebieg konfliktu w Gruzji
Jest siódmy sierpnia. Nad kilkunastotysięcznym miasteczkiem Cchinwali, południowoosetyjską stolicą, zapada zmierzch. - Miasto było jak wymarłe - opowiada Temuri Jakobaszwili, minister ds. zjednoczenia Gruzji, jeden z najbliższych zauszników prezydenta Saakaszwilego. Jakobaszwili jedzie na kolejne rozmowy z Osetyjczykami i Rosjanami. - Ale do rozmów nie doszło - opowiada. - Rosyjski ambasador z Tbilisi Jurij Popow po drodze do Cchinwali złapał gumę. Akurat tego dnia nie zabrał ze sobą zapasowego koła. A osetyjskiego przywódcy Eduarda Kokojtego nikt nie potrafił znaleźć w mieście. Czułem, że święci się coś niedobrego. Wciąż dochodziły nas wieści o nowych strzelaninach między Gruzinami a Osetyjczykami. Zapytałem dowódcę rosyjskich wojsk rozjemczych, co powinniśmy w takiej sytuacji zrobić. Powiedział, żebyśmy ogłosili jednostronne zawieszenie broni. Zadzwoniłem do prezydenta Saakaszwilego, a on się natychmiast zgodził.

Około 21 Jakobaszwili wraca do Tbilisi. Właśnie melduje się w gabinecie prezydenta, gdy docierają meldunki, że Osetyjczycy wciąż ostrzeliwują gruzińskie wsie, a 150 rosyjskich czołgów sunie w kierunku przebitego przez Kaukaz tunelu rockiego, łączącego gruzińską Południową Osetię z rosyjską Północną Osetią.

Gruzini twierdzili, że informacje te otrzymali od amerykańskiego wywiadu. Amerykanie nigdy tego nie potwierdzili.

Jest jeszcze siódmy sierpnia, dochodzi północ. Micheil Saakaszwili posłał swoje wojska do szturmu na Cchinwali.

- Nie miałem innego wyjścia. Jako prezydent musiałem bronić kraju przed obcym najazdem - twierdził w rozmowie z nami Saakaszwili, człowiek, który pięć lat temu kroczył na czele ulicznej rewolucji, która miała odmienić Gruzję i świat. Przepowiadano mu wtedy wielką przyszłość. Mówiono, że będzie nowym Dawidem Budowniczym, najwspanialszym z gruzińskich władców, pod którego panowaniem, przed prawie tysiącem lat, Gruzja była potęgą. Zamiast jednak zapewnić Gruzji nowe, złote czasy, młody władca ściągnął na nią wojnę, która zagroziła nie tylko jej wolności, ale spokojowi i porządkowi na świecie.

Błyskawiczna klęska

Zanim gruzińskie wojska wkroczyły do Cchinwali, skierowały na miasto artyleryjską nawałnicę. Gruzini strzelali między innymi z "katiusz" siejących zniszczenie, ale nienadających się do walk w mieście. Wkrótce po północy gruzińskie czołgi i piechota były już w mieście.

Ale już wieczorem ósmego sierpnia szczęście się odwróciło. Rozgromieni, zdziesiątkowani przez rosyjskie samoloty i czołgi, które przybyły na odsiecz Osetyjczykom, Gruzini musieli wyjść ze zdobytego miasta. Wojenna wyprawa, która miała przynieść im błyskawiczne zwycięstwo, a ich prezydentowi nieśmiertelną sławę, zakończyła się klęską.

Dziewiątego sierpnia rosyjskie pułki pancerne podchodziły pod gruzińskie Gori, a samoloty zrzucały bomby na drogi, mosty, koszary i lotniska. W Tbilisi bito na trwogę - czy Rosjanie zadowolą się zajęciem zbuntowanych gruzińskich prowincji - Południowej Osetii i Abchazji, czy też pomaszerują prosto na stolicę.

"To nie my zaczęliśmy tę wojnę" - powtarzali jednym głosem gruzińscy przywódcy podczas nocnych spotkań z zagranicznymi dziennikarzami. Z kolegami z gazet "Washington Post" i "The Economist" próbowaliśmy ustalić, jak doszło do wybuchu najnowszej z kaukaskich wojen. Nie sposób było jednak orzec, kto i kiedy oddał w niej pierwszy strzał, kto ją wywołał i kto był jej winien?

Może dlatego, że ta wojna dojrzewała zbyt długo?

Niepokojąca baśń

Niewielka, pocięta wąwozami i wciśnięta w południowe zbocza groźnego Kaukazu Południowa Osetia, choć piękna, dzika i prawie bezludna, zawsze kojarzyła mi się z czymś niepokojącym, pochmurnym, nierzeczywistym. Może dlatego, że toczyła się wojna, nocami słychać było strzały.

Kiedy przyjechałem tam po raz pierwszy, zimą 1991 r., południowoosetyjska stolica Cchinwali wydała mi się krainą z baśni Andersena. Na głównej ulicy miasta rozchichotane dzieci obrzucały się śnieżkami i piszcząc, wywracały się na ślizgawkach. Co odważniejsi chłopcy gonili przejeżdżające z rzadka samochody, próbując uczepić za zderzak sanki. Do zabawy przyłączyli się nawet młodzieńcy pod wąsem, aby popisać się fantazją przed narzeczonymi. Kończyło się to zwykle na pierwszym zakręcie. Samochód zwalniał, śmiałek fikał koziołka, a dzieciarnia pokładała się ze śmiechu. Śnieg sypał bez przerwy, drzewa i domy ginęły pod ogromnymi śnieżnymi czapami, świeciło słońce i nawet górujące nad miastem ponure kaukaskie szczyty nie zakłócały spokoju. Było pięknie.

Ale już nocą pod miastem wybuchła gwałtowna strzelanina między partyzantami z osetyjskiego pospolitego ruszenia i otaczającymi miasto gruzińskimi ochotnikami, którzy chcieli je zdobyć i stłumić rebelię Osetyjczyków.

Osetyjczyków nie lubią na Kaukazie. Górale z Dagestanu, Czeczenii czy Gruzji uważają ich za obcych, przybłędów. Niechęć do Osetyjczyków bierze się tu także z tego, że zawsze stawali po stronie Rosji, gdy ta podbijała Kaukaz. Osetyjczycy wsparli też rosyjskich bolszewików, gdy ci w 1921 r. wyruszyli w nową wyprawę wojenną przeciwko Gruzji. Gruzini nigdy nie zapomnieli Osetyjczykom tej zdrady i czarnej niewdzięczności. To przecież gruzińscy książęta przed wiekami, pozwolili im osiedlać się na ich ziemiach w Szida Kartli (tak Gruzini nazywają Południową Osetię). Nie bronili im tam mieszkać, uprawiać ziemię. Nigdy jednak nie zgodziliby się na oderwanie tej krainy od reszty Gruzji.

Bolszewicy nagrodzili zdradę Osetyjczyków autonomią, jaką nadali Szida Kartli. Zmienili jej też nazwę na Republikę Południowoosetyjską. Gdy na początku lat 90. rosyjskie imperium przeżywało kolejny kryzys, a Gruzja ogłaszała niepodległość, Osetyjczycy postanowili oderwać się i uniezależnić od Tbilisi. Wybuchła wojna. Osetyjczyków było tu więcej, a dodatkowo wspierali ich Rosjanie. Pobili więc Gruzinów, przepędzili ich z Cchinwali. Pod gruzińską kontrolą pozostało tylko dziewięć dużych wsi leżących między Cchinwali i łańcuchem Kaukazu.

Moim gospodarzem w Cchinwali był Ludwik Czybirow, wykładowca z miejscowego instytutu pedagogicznego. Odkąd wybuchła wojna, pozostawał bez żadnego zajęcia. Jak wszyscy mężczyźni w Południowej Osetii. Z czasem jedni zaciągali się do partyzanckich oddziałów, inni brali za przemyt lub rozbój. Jeszcze inni, jak Czybirow, zajmowali się polityką. Czybirow został nawet wybrany na prezydenta Południowej Osetii. Wieczorami, podejmując mnie w domu wódką i marynowaną kapustą, tłumaczył, że przyszłość Południowej Osetii leży w zjednoczeniu z siostrzaną, ale leżącą w Rosji, na północnym zboczu Kaukazu, Północną Osetią. "Za mało nas jest, byśmy mogli żyć niezależni od innych" - zamyślał się.

Gruzini zawsze obawiali się, że Rosjanie mogą zechcieć połączyć Osetyjczyków z obu stron gór. To dlatego Eduard Szewardnadze panujący w latach 70. jeszcze jako komunistyczny sekretarz z kremlowskiego namaszczenia tak bardzo sprzeciwiał się planom przewiercenia przez kaukaskie skały czterokilometrowego tunelu, który miał łączyć obie Osetie. Ze sobą i z Rosją. Ale Rosjanie i tak zbudowali tunel rocki.

Nikt chyba sobie nie wyobrażał, że Południowa Osetia może stać się przyczyną nowej, kaukaskiej wojny, że poróżni Wschód z Zachodem. Istniała cicho, na uboczu, nikomu nie wadząc. Gruzini, za słabi, by stłumić bunt Osetyjczyków, zaczęli nawet doszukiwać się korzyści choćby z tanich zakupów na szemranych osetyjskich targowiskach. Także przywódców przemytniczej republiki zdawał się urządzać stan ni to pokoju, ni to wojny, który zapewniał im bezkarność.

Inne lato

Nowa wojna dojrzewała być może już wiosną 2008, gdy Gruzja wystąpiła o przyjęcie do NATO i nie spotkała się z wyraźną odmową. A już na pewno w lutym, gdy wbrew Rosji Zachód uznał rozbiór jej bałkańskiej siostry Serbii i niepodległość Kosowa. Kreml zapowiedział wtedy, że nie widzi powodu, by podobnie nie postąpić na Kaukazie i nie poprzeć secesji gruzińskich prowincji Abchazji i Południowej Osetii.

Najpierw spodziewano się wojny w Abchazji, do której Rosja zaczęła przerzucać wojska i zestrzeliwać nad nią gruzińskie samoloty szpiegowskie.

- Robili to, byśmy nie mogli przekazać na Zachód dowodów, że planują wojnę - opowiadał mi Temuri Jakobaszwili. - Chcieli ukryć, że budują schrony dla czołgów i armat, podziemne zbiorniki z paliwem dla czołgów, remontują kolej z Suchumi do Oczamcziry, by łatwiej przerzucać wojska i amunicję.

Latem rosyjskie samoloty zaczęły latać nad inną zbuntowaną gruzińską prowincją - Południową Osetią.

- Tam też Rosjanie zaczęli budować zbiorniki z paliwem dla czołgów - mówił Jakobaszwili. - Musiało im się spieszyć, bo zatrudnianym do roboty miejscowym Osetyjczykom płacili nawet po tysiąc dolarów za miesiąc.

Zwykle latem w Południowej Osetii, nawet w czasach najbardziej pokojowych, dochodziło do strzelanin między Gruzinami, Osetyjczykami i rosyjskimi żołnierzami, którzy choć formalnie odgrywali rolę rozjemców, nie ukrywali swoich osetyjskich sympatii. Mało kto więc się przejął, gdy w lipcu na gruzińsko-osetyjskim pograniczu znów zagrzmiały strzały.

- Tym razem jednak sprawy miały się inaczej - opowiada Jakobaszwili. - Po raz pierwszy od wielu lat Osetyjczycy zaczęli ostrzeliwać nie tylko nasze posterunki, lecz także gruzińskie wioski. Kiedy poszliśmy na skargę do Rosjan, powiedzieli, że nie są w stanie powstrzymać Osetyjczyków.

W lipcu na północnych zboczach Kaukazu zaprawiona w bojach w Czeczenii rosyjska 58 armia przeprowadziła wielkie ćwiczenia wojenne.

W tym samym czasie na południowych zboczach Kaukazu trwały manewry, w których poza gruzińskim wojskiem uczestniczyło ponad tysiąc żołnierzy z USA.

W Południowej Osetii wciąż trwała strzelanina, ludzie ginęli po obu stronach, a Gruzini i Osetyjczycy obwiniali się nawzajem o prowokowanie do wojny.

Pod skrzydła Zachodu

Kiedy Saakaszwili posyłał wojsko na Południową Osetię i ogłaszał początek operacji przywracania tam konstytucyjnego porządku (w 1994 r. pod tym samym hasłem prezydent Rosji Borys Jelcyn zaczynał inwazję na Czeczenię), najważniejsi przywódcy świata w Pekinie szykowali się na uroczyste otwarcie olimpiady.

Gruziński prezydent twierdził potem, że Rosjanie specjalnie wybrali na początek wojny dzień, gdy prezydenci i premierzy odpoczywali na wakacjach (jak rosyjski prezydent Dmitrij Miedwiediew) lub gościli w Pekinie (jak rosyjski premier Władimir Putin). Saakaszwili też wybierał się do Chin, w ostatniej chwili odwołał podróż.

Ale dzień rozpoczęcia olimpiady sprzyjał również Gruzinom, jeśli to oni zdecydowali się wykorzystać narastający konflikt z Rosją, stłumić bunt Południowej Osetii i przy okazji na dobre wyrwać się spod dominacji Kremla pod skrzydła Zachodu.

Czy Saakaszwili byłby jednak aż takim pyszałkiem, by wydać wojnę potężnej Rosji? I wierzyć w wygraną? Dlaczego tak łatwo dał się zwabić Rosji w pułapkę? O tym, że Rosja ją zastawia, nie tylko wiedział, ale wkoło rozpowiadał.

- Nie zamierzaliśmy najeżdżać na Rosję, lecz jedynie bronić własnego państwa, a Południowa Osetia do niego wszak należy - tłumaczył mi wicepremier Gia Baramidze. - Gdyby udało się nam zamknąć tunel rocki, uniemożliwić Rosji przerzucenie wojsk przez Kaukaz, kto wie, jak by się to wszystko potoczyło? Nie daliśmy jednak rady zawalić tunelu. Wysadziliśmy tylko most. Rosjanie go szybko naprawili.

Zagraniczni dyplomaci, którzy spotykali Saakaszwilego w ostatnich dniach poprzedzających wojnę, opowiadali, że nie sprawiał wrażenia człowieka przygnębionego, zaszczutego, zapędzonego w ślepy zaułek. Nawet gdy wydzwaniał do zachodnich przywódców już po wybuchu wojny, nie błagał o wojskową pomoc ani ratunek przed Rosją.

Nie wierzył już w pojednanie z przywódcami Południowej Osetii i Abchazji, nie wierzył w zgodę z Rosją ani w obiecywane przez Zachód odzyskanie zbuntowanych prowincji drogą politycznych targów. - Zachodnia Europa potrafi tylko gadać i gadać - powiedział mi.

Skoro wojna z Rosją miała być nieunikniona, jedynym wyjściem dla Gruzji było spróbować rozegrać ją po swojemu. Gdyby gruzińskim wojskom udało się błyskawicznie zająć i utrzymać Cchinwali, odciąć Rosjanom jedyną drogę przez tunel rocki, a przede wszystkim ukryć się przez rozjuszonym Kremlem za plecami Zachodu, stawiając świat przed faktem dokonanym, Saakaszwili mógłby ogłosić się zwycięzcą. Odzyskałby choć jedną z prowincji, uwolnił z rosyjskich sideł. Nie jest szaleńcem, nie wierzył, że może pokonać Rosję. Wierzył jednak najwyraźniej, że potrafi ją przechytrzyć.

Urodzony zwycięzca

Nigdy przecież nie przegrywał, kroczył od triumfu do triumfu, nie popełniał błędów, był mądrzejszy, przebieglejszy od innych. Wychodził cało z każdej opresji. Był urodzonym zwycięzcą.

Robił dokładnie to, co trzeba i kiedy trzeba. Wiedział, kiedy trzasnąć drzwiami i wypowiedzieć wierność staremu prezydentowi Eduardowi Szewardnadzemu, który sprowadził go z zagranicy i wziął do rządu na ministra sprawiedliwości. Saakaszwili nie uczestniczył w politycznych zawieruchach i wojnach, jakie targały Gruzją, gdy po rozpadzie Związku Radzieckiego zdobywała niepodległość. Dzięki wujowi dyplomacie, który wziął go na wychowanie, dorastał za granicą, kształcił się w Kijowie, Florencji, Strasburgu, Nowym Jorku i Waszyngtonie. Wracał ze świata z walizkami wypchanymi ideami filadelfijskiej demokracji, rozsadzała go energia i pragnienie czynu.

W spętanym intrygami i korupcją, bezwolnym rządzie Szewardnadzego wytrzymał tylko rok. Wystąpił przeciwko niemu dokładnie w chwili, gdy Gruzini przestali uważać starego władcę za zbawcę, który wyratował ich z wojen i biedy, i zaczęli wytykać mu powolność, niechęć do reform, skłonność do kumoterstwa.

Wystarczyło, by zwrócił się przeciwko Szewardnadzemu, a stał się ulubieńcem ulicy, która wybrała go sobie na burmistrza Tbilisi. Jesieną 2003 r. młody Saakaszwili wywołał uliczną rewolucję, na której czele maszerował, ściskając w ręce czerwoną różę. Tak ją też nazwano - rewolucją róż.

Już wcześniej wpadł w oko Amerykanom, którzy postanowili spróbować wypchnąć Rosję z Kaukazu. Szewardnadze, owszem, zabiegał o względy Zachodu, szkolił na Zachodzie swoje wojsko, budował rurociągi, którymi przez Gruzję, omijając Rosję, kaspijska ropa miała wędrować w świat. Stary władca liczył się jednak ze zdaniem Rosji, starał się jej w niczym nie urazić. Nieufnie i powolnie wprowadzał też w kraju rynkowe reformy, mitrężył z postępem.

Saakaszwili, wychowany na Zachodzie, a więc nieobciążony cechami wszczepianymi w Związku Radzieckim osobnikom homo sovieticus, zdawał się mieć wszystkie cechy, jakie według strategów z Waszyngtonu powinien mieć nowoczesny przywódca w krajach wyzwalających się z tyranii. Amerykański bogacz i filantrop George Soros wydał w Gruzji miliony na pozarządowe organizacje, które miały krzewić tam wolność i demokrację, a w rezultacie stanęły na czele rewolucji róż. Wkrótce scenariusz powtórzył się na Ukrainie (wcześniej w Serbii), w Kirgizji, Libanie. Popierane przez USA kolorowe rewolucje miały zaprowadzić na świecie nowy porządek oparty na przywództwie Ameryki.

Saakaszwili, gruziński złoty chłopiec, ulubieniec i bohater, który w styczniu 2004 r. wygrał prezydenckie wybory, zdobywając 96 proc. głosów, postawił wszystko na Amerykę. Europą w ogóle nie zamierzał sobie zawracać głowy. Z czasem uznał użyteczność sojuszu z Polską i państwami bałtyckimi broniącymi interesów Gruzji w Europie, a jednocześnie prowadzącymi bardzo proamerykańską politykę.

Przymierze uderza do głowy

Z Rosją Saakaszwili wojny nie szukał, ale w zgodę z nią także nie wierzył. Odkąd objął władzę, zaogniła się sytuacja w Abchazji i Południowej Osetii, do której jeszcze jesienią 2003 r. można było się wybrać zwykłym autobusem z Tbilisi. W przeciwieństwie do ugodowego, cierpliwego, ważącego każde słowo Szewardnadzego Saakaszwili nie ukrywał, że do końca swojego 10-letniego panowania zamierza Gruzję zjednoczyć i przyłączyć do NATO. W parę tygodni po swojej elekcji zdusił bunt południowej prowincji Adżaria, wkrótce potem podporządkował Gruzji część wąwozu Kodori w Abchazji. Nie liczył na to, że jego rządy zyskają przyzwolenie, a tym bardziej przychylność Rosji. Wierzył jednak, że przed jej gniewem uchronią go przyjaciele z Ameryki.

Pod rządami Saakaszwilego Gruzja stała się jednym z najwierniejszych sojuszników USA na świecie. Drogę z międzynarodowego lotniska w Tbilisi do miasta, a także jeden z miejskich placyków nazwano imieniem prezydenta George'a W. Busha, który obiecał Saakaszwilemu, że poprze jego starania o przyjęcie Gruzji do NATO. Gruzin nie tylko posyłał swoich żołnierzy na szkolenie do USA, ale także dwa tysiące najlepszych oddał na wojnę do Iraku. Więcej wojska w Iraku mieli ostatnio tylko Amerykanie i Brytyjczycy. Kiedy wstąpił na tron, kaspijska ropa szerokim korytem popłynęła przez Gruzję w świat, omijając nieprzyjaciół Ameryki - Rosję i Iran.

Tylko Izrael dostawał od USA więcej pieniędzy niż Gruzini. Izrael pomagał zresztą Amerykanom zbroić i szkolić gruzińskie wojsko, dostarczał m.in. artylerię i bezzałogowe samoloty szpiegowskie, podsyłał instruktorów.

Władza i przymierze ze światowym mocarstwem uderzyło młodym gruzińskim przywódcom do głów. Pewni siebie i swoich racji nie przejmowali się ani tym, co sądzi polityczna opozycja, ani rodacy, wyborcy. Nie przejmowali się też - jak wcześniej Szewardnadze - przywódcami z Kremla, którzy widzieli w nich samo zło, uważali za amerykańskie marionetki, jankeski desant na Kaukazie.

Saakaszwili zaś obiecywał nie tylko złamać bunt Abchazji i Południowej Osetii, ale także sprawić, że Gruzja już nigdy więcej nie będzie rosyjskim wasalem. Przekonany, że Amerykanie wybawią go z każdych kłopotów, pozwalał sobie na więcej i więcej. Zawsze impulsywny i łatwo popadający w typową dla gruzińskich polityków przesadę publicznie naśmiewał się nawet z mizernego wzrostu rosyjskiego przywódcy Władimira Putina, przezywając go "liliputinem".

Tylko król nie musi być niecierpliwy

Nawet jego wrogowie przyznają, że odmienił Gruzję. Ukrócił korupcję, zaczął płacić pensje i emerytury, a jego poddani - podatki. Gruzińskie państwo nie tylko wreszcie zadziałało, ale także zarabiało, bogaciło się. Jego reformy, często bolesne, zyskiwały mu wielu nieprzyjaciół. Ale liczący sobie ledwie 40 lat prezydent ani myślał się z czegokolwiek tłumaczyć, kogokolwiek przekonywać. Jeszcze zarozumialsi i bardziej pyszni, wszystko lepiej wiedzący byli jego ministrowie i dworzanie.

Kiedy zeszłej jesieni dziesiątki tysięcy demonstrantów wyszło na ulice Tbilisi, by żądać jego dymisji, dawny ludowy trybun posłał przeciwko tłumowi policję uzbrojoną w pałki, gaz łzawiący i armatki wodne. Rozegnał i pobił opozycyjne wiece, wprowadził stan wyjątkowy, zamknął nieprzyjazne stacje telewizyjne i gazety. Dopiero wtedy usłyszał napływające z Zachodu głosy oburzenia i rozczarowania.

Ale i tu nie zawiódł go nieomylny instynkt. Żądali, by ustąpił? Złożył więc prezydencki urząd i zaraz ogłosił nową elekcję. Rozbita i - jak to w Gruzji - skłócona opozycja nie miała szans na wygraną w wyborach, które Saakaszwili ogłosił plebiscytem zaufania wobec własnej osoby. Wygrał, ale zagłosowało na niego niewiele ponad połowę Gruzinów. Między innymi po to, by odzyskać dawne poparcie, z nową siłą zabrał się za wprowadzanie Gruzji do NATO i jednoczenie państwa.

- Aby nastała prawdziwa zgoda, potrzeba czasu - ostrzegał Szewardnadze. Saakaszwilemu zawsze brakowało cierpliwości. Teraz też nie zamierzał czekać. Może gdyby był stary jak Szewardnadze, może gdyby ogłoszono go królem. Może wtedy miałby czas i siłę czekać. Ale kto by czekał, by przejść do historii jako następca Dawida Budowniczego, skoro do końca panowania zostało mu ledwie pięć lat drugiej i ostatniej kadencji?

Nie dajcie się wciągnąć w tę wojnę

Postawił wszystko, by zgarnąć całą pulę. I przegrał.

Gruzińskie wojsko okazało się za słabe, by stawić czoło Rosjanom. Nie potrafiło nawet zawalić tunelu w kaukaskich górach.

- Z Czeczenami trzeba się nieźle postarać, żeby ich pokonać - mówił zagranicznym dziennikarzom rosyjski oficer w zajętym przez Rosjan Gori. - A Gruzini? Ci to nawet bić się nie potrafią. Wojna z nimi to straszna nuda.

- Nie spodziewaliśmy się takiego uderzenia ze strony Rosji - mówił mi gruziński premier Lado Gurgenidze.

- A czego innego mogliście się spodziewać, posyłając wojska do Południowej Osetii? - pytaliśmy.

- Na pewno nie tego, że Rosja, członek Rady Bezpieczeństwa NZ i OBWE, pośle przeciwko nam czołgi, a swoim pilotom rozkaże zrzucać bomby na nasze miasta - odparł.

- Spodziewaliśmy się od Zachodu czegoś więcej niż słów otuchy - powiedział Radiu Swoboda Irakli Alasania, gruziński ambasador przy ONZ.

- Jeśli Saakaszwili i jego ludzie sądzili, że w kaukaskiej wojnie Zachód obroni go przed Rosją, którą sam rozjuszył, to się grubo przeliczył - mówił Nick Grono z organizacji International Crisis Group.

Dziennikarze "New York Timesa" ustalili, że decydując się na posłanie wojsk do Południowej Osetii, rząd Gruzji liczył na amerykańską pomoc w razie odwetowej inwazji ze strony Rosji. Powołując się na dyplomatyczne i wojskowe źródła, gazeta podała, że Gruzini najwyraźniej nie zrozumieli albo nie wzięli sobie do serca przestróg, jakich od wiosny nie szczędzili im dyplomaci z USA. - Nie dajcie się pod żadnym pozorem wciągnąć do wojny z Rosją. Nie macie z nią najmniejszych szans - powtarzali Amerykanie.

Szefowa dyplomacji Condoleezza Rice w lipcu w Tbilisi domagała się od Saakaszwilego, by wyrzekł się wojny i obiecał to na piśmie. W sierpniu, tuż przed wybuchem wojny, przestrzegali Gruzinów Daniel Fried odpowiadający w Departamencie Stanu za Europę i Matthew Bryza zajmujący się sprawami Kaukazu. - Nie dajcie się zwabić w pułapkę - mówili.

"New York Times" podał, że rząd prezydenta Busha, może z wyjątkiem "jastrzębia" wiceprezydentem Dickiem Cheneyem, nigdy nie zamierzał wspierać wojskowo Gruzji w wojnie z Rosją. - Niemożliwe, żeby Gruzini nie zrozumieli tego, co im sygnalizowaliśmy - mówił gazecie zakłopotany amerykański dyplomata. - Niemożliwe, by to, że pomagaliśmy im szkolić żołnierzy, których oni posyłali do Iraku, wzięli za obietnicę naszego wojskowego poparcia.

"New York Times" podał też, że Saakaszwili nie uprzedził Waszyngtonu o planowanej wyprawie wojennej na Południową Osetię.

- Doskonale wiedzieli, że nigdy byśmy się na to nie zgodzili - powiedział gazecie amerykański dyplomata. - Postanowili więc zrobić swoje. A potem prosić o wybaczenie albo pomoc.

To ja jestem celem Rosji

Saakaszwili, a wraz z nim Gruzja, poniósł swoją pierwszą prawdziwą klęskę. Zbuntowane prowincje nie tylko nie zostały odbite, ale wszystko wskazuje na to, że oderwały się na dobre, a Rosja uznała ich niepodległość.

Rosjanie zmiażdżyli gruzińskie wojsko, pobili je, upokorzyli, splądrowali i zniszczyli pobudowane i wyposażone przez Amerykanów wojenne bazy, koszary i magazyny broni. Zamarły wiodące przez Gruzję rurociągi z kaspijską ropą.

Szansa, że Gruzja zostanie przyjęta do NATO, i tak nikła, teraz właściwie przestała istnieć. Jeśli stara Europa, nie chcąc drażnić Rosji, bała się zaprosić do Sojuszu Gruzinów, gdy kłócili się z Rosją, na pewno nie zgodzi się na to, gdy toczą z nią prawdziwą wojnę.

Zachód wymusił na Gruzji rozejm, w którym nie było nawet wzmianki o integralności terytorialnej gruzińskiego państwa. Tylko prezydenci Polski i państw bałtyckich oburzali się, że porozumienie o zawieszeniu broni jest nowym układem monachijskim sankcjonującym zbrojną agresję i zabory.

Rozejm zezwala rosyjskim wojskom na utworzenie prawie 20-kilometrowej strefy buforowej na gruzińskiej ziemi, poza granicami Południowej Osetii. Posterunki Rosjan mogą unieruchomić najważniejszy szlak komunikacyjny kraju, drogę łączącą wschodnią Gruzję i Tbilisi z czarnomorskimi portami Batumi i Poti na zachodzie. Przed wojną jeździły tędy karawany ciężarówek z towarami do Baku i dalej, aż do odciętej od morza Azji Środkowej. Odkąd wybuchła wojna, handel zamarł.

- Ta droga to kręgosłup Gruzji - uważa Lawrence Sheets, były korespondent Reutersa z Tbilisi - Przetrącić go to uśmiercić gruzińską gospodarkę, która w ostatnich latach stała się oazą rozwoju i reform na pustyni postkomunistycznej korupcji i nepotyzmu. Długie lata zeszły Zachodowi, by przebić przez Gruzję niezależny od Rosji szlak handlowy dla całej Azji Środkowej. Teraz wzdłuż tego szlaku stoją rosyjscy żołnierze.

Saakaszwili nie ma złudzeń, że celem Rosjan jest on sam, że nie spoczną, póki nie strącą go z prezydenckiego tronu w Tbilisi. Gospodarcza blokada i rozbicie buforowymi strefami Gruzji na udzielne dzielnice ma wywołać chaos i bezkrólewie, by w końcu sami Gruzini wyszli na ulice stolicy i zażądali głowy władcy, który zamiast złotych czasów ściągnął na nich kłopoty i biedę.

W dniu, gdy rosyjskie wojska zajęły Gori, zwolennicy Saakaszwilego zorganizowali w Tbilisi wielki wiec, by Gruzini mogli zademonstrować swoją jedność. Z trybuny przed gmachem parlamentu prezydent wołał, że Gruzja nie da się rzucić na kolana, że będzie walczyć, nie spocznie, póki ostatni rosyjski żołnierz nie opuści jej ziemi.

Chyba tylko Gruzini potrafią świętować klęski jak najwspanialsze zwycięstwa.

Polityczni wrogowie Saakaszwilego, a tych nigdy mu nie brakowało, na razie milczą solidarni w nieszczęściu z prezydentem. Ale czas rozliczenia nadejdzie. Lewan Gaczecziladze, pokonany przez Saakaszwilego w prezydenckiej elekcji, już dziś domaga się nowych wyborów, nowego plebiscytu zaufania dla władcy. W 1992 r., przegrawszy wojnę secesyjną w Abchazji, Szewardnadze złożył dymisję, którą w końcu uproszony przez rodaków wycofał.

Nino Burdżanadze, jedna z trojga przywódców rewolucji róż (trzeci z nich, premier Zurab Żwanija, w niewyjaśnionych do końca okolicznościach otruł się gazem w wynajętym mieszkaniu), poróżniwszy się z Saakaszwilim i jego dworem, wiosną wycofała się ostentacyjnie z polityki. Dziś mówi, że zamierza do niej wrócić choćby po to, by zadać rządzącym "kilka trudnych pytań".

Giorgi Chaindrawa, dawny towarzysz Saakaszwilego, już dziś nazywa go "skończonym idiotą i awanturnikiem, który wplątał Gruzję w z góry przegraną wojnę".

Alegorią klęski, jaką poniósł Saakaszwili, była jego wizyta w zbombardowanym przez Rosjan, ale wciąż pozostającym w gruzińskich rękach frontowym miasteczku Gori. Ubrany w zieloną kamizelkę kuloodporną i otoczony wianuszkiem dziennikarzy prezydent zamierzał właśnie wygłosić na ulicy krótkie przemówienie, gdy któryś z jego ochroniarzy krzyknął: kryć się!

Saakaszwili rzucił się do ucieczki, zostawiając za sobą zaskoczonych korespondentów. Po chwili runął jak długi na ziemię przywalony kamizelkami kuloodpornymi i ciałami żołnierzy ze świty przybocznej. Alarm okazał się fałszywy. Za szykujący się do ataku rosyjski samolot strażnicy prezydenta wzięli dobiegający z miasta warkot gruzińskich czołgów, które uciekały z Gori przed nadciągającymi Rosjanami.