sobota, 17 marca 2012

Sierżant Robert Bales. Ujawniono tożsamość sprawcy masakry w Afganistanie


asz, AP, Reuters, PAP
16.03.2012 , aktualizacja: 17.03.2012 08:31
A A A Drukuj
Sierżant Robert Bales (z prawej). Zdjęcie archiwalne opublikowane przez władze USAFot. Spc. Ryan Hallock APSierżant Robert Bales (z prawej). Zdjęcie archiwalne opublikowane przez władze USA
Ataku na afgańskich cywili dokonał sierżant sztabowy Robert Bales - ujawniły władze USA. Tydzień temu Bales zabił 16 osób, w tym kobiety i dzieci. - Mężczyzna może cierpieć na zespół stresu pourazowego (PTSD). Dzień przed masakrą widział, jak innemu żołnierzowi wybuch oderwał nogę - mówi prawnik Balesa.
Sierżant Robert Bales (z lewej). Zdjęcie archiwalne opublikowane przez władze USA
Fot. Spc. Ryan Hallock AP
Sierżant Robert Bales (z lewej). Zdjęcie archiwalne opublikowane przez władze USA
W nocy czasu polskiego Balesa przewieziono do więzienia Fort Leavenworth
Fot. Ed Zurga AP
W nocy czasu polskiego Balesa przewieziono do więzienia Fort Leavenworth
38-letni Bales wcześniej trzy razy służył na misjach w Iraku. W trakcie jednej z nich został ranny w głowę, później stracił część stopy. Do Afganistanu poleciał w grudniu.

- Ten profil pasuje do osoby cierpiącej na PTSD. Widział, jak jego kolega odniósł bardzo poważne obrażenia. To mogło być zapalnikiem. Od czasów Wietnamu wiemy, że tego typu wybuchy przemocy następują niedługo po byciu świadkiem śmierci czy zranienia towarzysza. Takie doświadczenie wywołuje napady szału - mówi specjalista od stresu pourazowego dr Roger Pitman.

16 ofiar ataku

Według mediów w nocy z soboty na niedzielę żołnierz oddalił się ponad 1,5 km od swojej bazy, chodził od drzwi do drzwi i włamał się do trzech domów. Wojskowy zabił co najmniej 16 cywilów, w tym dziewięcioro dzieci.

Mieszkańcy wsi opowiadali, że mężczyzna zebrał 11 ciał, w tym zwłoki czterech dziewczynek poniżej szóstego roku życia, i podpalił je. Reporter "NYT" widział ciała 16 ofiar, które przetransportowano do pobliskiej bazy wojskowej USA. Opisywał, że pięcioro dzieci miało po jednej ranie postrzałowej głowy. Na nogach i głowach niektórych dzieci widać było poparzenia.

Mieszkaniec jednej z wsi, Anar Gula, relacjonował po ataku, że "zabici zostali wszyscy członkowie jednej rodziny". - Ciała przykryto kocami i podpalono. Ugasiliśmy pożar - mówił.

Amerykańscy śledczy nieoficjalnie mówią, że przed opuszczeniem bazy Bales pił alkohol. Nadal nie wiadomo, ile wypił i czy miało to jakiś wpływ na jego zachowanie i czyn, którego dokonał.

John Demjanjuk nie żyje. Kat Żydów z Sobiboru miał 91 lat


Michał Gostkiewicz
17.03.2012 , aktualizacja: 17.03.2012 15:07
A A A Drukuj
John Demjanjuk w 2011 r.Fot. AP/Matthias SchraderJohn Demjanjuk w 2011 r.
John Demjanjuk, nazistowski nadzorca obozu koncentracyjnego w Sobiborze, nie żyje - informuje niemiecka policja. 91-letni starzec, z pochodzenia Ukrainiec, został skazany w Niemczech za zbrodnie wojenne. Sąd stwierdził, że jako strażnik w Sobiborze Demjanjuk brał udział w eksterminacji ponad 28 tysięcy Żydów.
Demjanjuk pochodził z Ukrainy, miał 91 lat. Był oskarżony o współudział w 28 060 mordach w czasie II wojny światowej. W precedensowym procesie w ubiegłym roku niemiecki sąd uznał go za winnego i skazał na 5 lat więzienia. Demjanjuk do końca twierdził, że jest niewinny.

Według policji z niemieckiego Rosenheim Demjanjuk zmarł w domu starców, w którym oczekiwał na rozpoczęcie rozprawy apelacyjnej w niemieckim sądzie. Po skazaniu go w ubiegłym roku sąd nakazał jednak zwolnienie mężczyzny ze względu na wiek. Policja z Traunstein, która zajmuje się sprawą, podkreśla, że śmierć zbrodniarza analizuje "w zwykłym trybie".

Skazany za współudział w 28 tys. morderstw

W marcu 2009 r Demjanjuk został pozbawiony amerykańskiego obywatelstwa i na mocy umowy o ekstradycji - wydany Niemcom. Dwa lata później sąd w Monachium skazał go na 5 lat więzienia. Wyrok na 91-letniego emerytowanego pracownika zakładów Forda, ustanowił rok temu precedens w niemieckim prawie. Nie dość, że po raz pierwszy niemiecki sąd wydał wyrok w sprawie o nazistowskie zbrodnie na człowieka, który nie jest Niemcem, to nietypowa było samo oskarżenie. Demjanjuk nie dostał zarzutów zamordowania konkretnych osób. Został skazany jako strażnik obozu śmierci w Sobiborze, który miał współudział w wymordowaniu 28 tys. Żydów.

Sprawa "Iwana Groźnego". Kim był Demjanjuk?

Wokół tożsamości Demjaniuka przez lata narastały wątpliwości. Po wojnie, w 1952 r., wyemigrował do USA. Cały czas - już jako John Demjaniuk - utrzymywał, że większość II wojny światowej spędził w niemieckim obozie dla jeńców wojennych. Kilkadziesiąt lat po wojnie przeżył spokojnie w USA. Tymczasem pojawiły się podejrzenia, że John Demjanjuk i "Iwan Groźny", wspominany przez nielicznych ocalałych więźniów Sobiboru bezwzględny kat i okrutnik, to jedna i ta sama osoba.

W 1988 r. Demjanjuk został wydany Izraelowi. 18 kwietnia izraelski sąd stwierdził, że oskarżony jest "Iwanem Groźnym", "winnym wszystkich zarzucanych mu zbrodni wojennych, zbrodni przeciw narodowi żydowskiemu oraz zbrodni przeciw ludzkości". Szubienica dla Demjanjuka była już gotowa, ale światło dzienne ujrzały dokumenty radzieckich sądów, według których jako "Iwan Groźny" została w ZSRR skazana inna osoba.

"Był częścią nazistowskiej maszynerii śmierci"

Demjanjuk błyskawicznie wrócił do USA i odzyskał obywatelstwo. Ale w 2002 znów je utracił, a Departament Sprawiedliwości, choć już nie utożsamiał go z "Iwanem Groźnym", wciąż zarzucał mu służbę w obozach koncentracyjnych i obozach śmierci. Z USA domniemany zbrodniarz trafił do Niemiec. Schorowany, na wózku inwalidzkim (choć co do jego złego stanu zdrowia istniały wątpliwości), przez cały proces niemal się nie odzywał.

Jednym z dowodów procesowych niemieckiej prokuratury była karta identyfikacyjna SS, która miała być kartą młodego Demjaniuka i potwierdzać jego szkolenie w obozie SS w Trawnikach i transfer do Sobiboru. Obrona twierdziła, że kartę sfałszowało KGB. Według ekspertów sądowych karta była autentyczna. I to m.in. na tej podstawie sędzia Ralph Alt wydał skazujący wyrok, stwierdzając, że 91-letni Demjaniuk był częścią nazistowskiej "maszynerii śmierci".

Demjaniuk nie zareagował na wyrok

John Demjaniuk nie żyje

13:18, 17.03.2012 /Spiegel


ZBRODNIARZ WOJENNY ZMARŁ W DOMU OPIEKI

Archiwum TVN24
John Demjaniuk, strażnik obozu koncentracyjnego, nazistowski zbrodniarz wojenny nie żyje. Skazany w 2011 roku za współudział w zabójstwie co najmniej 28 060 Żydów zmarł w Bawarii, w domu opieki. Miał 91 lat.
Informację lokalnego radia potwierdziła Komenda Główna Policji w Rosenheim, w Górnej Bawarii Południowej w sobotę - poinformował dziennik Der Spiegel. 91-latek zmarł w domu opieki w Bad Feilnbach koło Rosenheim. Policja nie chce na razie komentować przyczyn 
John Demjaniuk, uznany przez niemiecki sąd za winnego pomagania w... czytaj więcej »
śmierci. Prokuratura w Traunstein wszczęła już dochodzenie w sprawie zgonu.

Głośny proces

Demjaniuk, według prokuratury, służył jako strażnik w obozie koncentracyjnym w Sobiborze od marca do września 1943 r. Nie udowodniono mu żadnego konkretnego czynu, jednak sąd przychylił się do argumentacji prokuratury, że obóz służył planowemu mordowaniu ludzi, dlatego każdy, kto w nim służył, jest współwinny.

Jego obrońca w czasie procesu twierdził, że rzekoma legitymacja służbowa nr 1393 z obozu, to fałszywka rosyjskiej KGB. W swojej mowie końcowej, na której wygłoszenie potrzebował aż pięciu dni, oskarżał Niemców o próbę relatywizowania swojej winy za holokaust. Jak mówił, Demjaniuk to "ofiara represji" i "kozioł ofiarny", który pokutuje za niemieckie zbrodnie.

Demjaniuk nigdy jednak nie trafił za kratki. Sąd tuż po wyroku nakazał wypuścić 91-letniego zbrodniarza, motywując swoją decyzję bardzo podeszłym wiekiem skazanego.

"Iwan Groźny"

Iwan Demjaniuk urodził się w 1920 roku na Ukrainie. W 1940 roku mając 20 lat wstąpił do Armii Czerwonej. W 1942 roku dostał się do niemieckiej niewoli. Później zdecydował się jednak na współpracę z Niemcami i był szkolony w obozie SS w Trawnikach. Służył tam 
Prokuratura w Bawarii wszczęła nowe śledztwo w sprawie byłego strażnika... czytaj więcej »
jako strażnik w obozie koncentracyjnym w Sobiborze.

Po wojnie Demjaniuk podawał się za uchodźcę. W 1952 r. udało mu się wyemigrować do Stanów Zjednoczonych. W USA, przyjął imię John i pracował tam jako mechanik samochodowy.

Kilkadziesiąt lat później, z zebranych dowodów wynikało, że to on może być tzw. "Iwanem Groźnym" z obozu w Treblince. W 1986 roku został więc wydany Izraelowi, a w 1988 roku, ze względu na współudział w zamordowaniu ponad 800 000 Żydów, został skazany na karę śmierci. Po pięciu latach uniewinnił go Sąd Najwyższy Izraela. Wtedy Demjaniuk wrócił do swojej rodziny w Seven Hills, w stanie Ohio.

Jednak Główny Urząd Ścigania Zbrodni Narodowosocjalistycznych w Ludwigsburgu zarządał ponownego rozpatrzenia jego sprawy. W maju 2009 roku Demjaniuk, którego Stany Zjednoczone pozbawiły obywatelstwa, został deportowany do Niemiec.

John Demjaniuk został uznany przez niemiecki sąd w maju 2011 r. za winnego pomagania w zamordowaniu 28 tysięcy Żydów w Sobiborze i skazany za to na pięć lat pobytu w zakładzie karnym.

Po werdykcie sądu w Monachium władze landu szukały dla niego miejsca pobytu w domu opieki dla osób starszych. Było to jednak trudno ze względu na to, że Demjaniuk był "bezpaństwowcem". Wreszcie trafił on do domu opieki w Bad Feilnbach jako "wymagający opieki". Demjaniuk zostanie pochowany w Niemczech na koszt państwa.

ab,adso/iga
 

"Nie ma daty śmierci ani miejsca pochówku"

18:48, 17.03.2012 /TVN24


MATKA ROZSTRZELANEGO: ONI TEGO NIE ZROBILI

TVN24
- Dzisiaj w skrzynce znalazłam list z Sądu Najwyższego, w którym napisano, że został wykonany wyrok na moim synu. Nie ma daty śmierci ani informacji o miejscu pochówku - mówi w rozmowie z TVN24 matka Uładzisłaua Kawalioua, straconego na Białorusi za współudział w zamachu w mińskim metrze.
Skazany przez białoruski sąd na karę śmierci za zamach w mińskim metrze w 2011 roku Uładzisłau Kawaliou został stracony - takie zawiadomienie z Sądu dotarło do rodziny Białorusina. O drugim skazanym, Dźmitryju Kanawałau, nie ma żadnych informacji od 30 listopada, dlatego istnieje podejrzenie, że również został stracony. Informował o tym jeden z białoruskich portali, ale wiadomość ta nie została potwierdzona.

Kara śmierci wykonywana jest na Białorusi przez rozstrzelanie.

W trakcie procesu, który zakończył się w listopadzie ubiegłego roku, Kanawałau został uznany za sprawcę zamachu, a Kawaliou został skazany za współudział i niepoinformowanie o przestępstwie. 
Apele matki skazanego na śmierć za współudział w zamachu na mińskie metro w... czytaj więcej »
      Dzisiaj w skrzynce znalazłam list z Sądu Najwyższego, w którym napisano, że został wykonany wyrok na moim synu. Tu mam dokument, dzięki któremu odbiorę z urzędu stanu cywilnego świadectwo zgonu. Tu czytamy: wyrok Sądu Najwyższego z dnia 30 listopada został wykonany. Jest podpis zastępcy przewodniczącego. Nie ma daty śmierci ani informacji o miejscu pochówku. Nie informują mnie o tym      
Matka rozstrzelanego Uładzisłaua Kawalioua


- Dzisiaj w skrzynce znalazłam list z Sądu Najwyższego, w którym napisano, że został wykonany wyrok na moim synu. Tu mam dokument, dzięki któremu odbiorę z urzędu stanu cywilnego świadectwo zgonu. Tu czytamy: wyrok Sądu Najwyższego z dnia 30 listopada został wykonany. Jest podpis zastępcy przewodniczącego. Nie ma daty śmierci ani informacji o miejscu pochówku. Nie informują mnie o tym - mówi w rozmowie z TVN24 matka jednego ze skazanych, Lubou Kawalioua.

"Muszę poznać prawdę i będę walczyć do końca" 

Jak mówi, ostatni raz widziała się z synem 11 marca podczas specjalnego widzenia. W lutym nie dostałam zgody na spotkanie. Chyba wszystko mieli zaplanowane, bo o tym, że mogę się zobaczyć z synem, dowiedziałam się 10 marca, czyli dzień wcześniej. Nie rozmawialiśmy o zamachu: podczas widzeń nie wolno było o tym rozmawiać. Rozmawialiśmy tylko o codziennych sprawach – o przyjaciołach i o tym, co w domu. Na 1000 procent oni tego nie zrobili (nie dokonali zamachu -red.). i są na to dowody w aktach sprawy. Są tam badania i ekspertyzy, które potwierdzają ich niewinność - uważa matka straconego.

Według niej w procesie popełniono wiele błędów: wszystkie wnioski obrony i świadków wybuchu były uchylane, a adwokaci nie mieli dostępu do skazanych. - Było tam dużo różnych okoliczności, których sąd nie brał pod uwagę. Rozważał tylko jedną wersję wydarzeń: wszystkie dowody obrony były odrzucane. Teraz muszę dojść do siebie i zastanowić się, kto może mi pomóc. Muszę poznać prawdę i będę walczyć do końca - zapewnia.

jk/tr