piątek, 28 października 2011

wywiad z Jerzym Wenderlichem

Wicelaska

Numer: 34/2010
Autor: IZA KOSMALA
Strona: 4

O książce, którą napisał, a której nie pamięta, o interpelacjach telewizyjnych i pomniku ofiar smoleńskich w kształcie krzyża "NIE rozmawia z JERZYM WENDERLICHEM, wicemarszałkiem Sejmu.

- Od niedawna w Pana starej komórce odzywa się chłopięcy głos: Dzień dobry, komórka marszałka Jerzego Wenderlicha, w czym mogę pomóc... Koledzy się z Pana nie nabijają? Bo żeby teraz się z Panem napić, trzeba najpierw wyjaśnić to jakiemuś chłopcu. - Mój telefon leży w sekretariacie, bo ciągle mam jakieś spotkania. Teraz zresztą za wiele okazji do picia nie mam. Gdy byłem dziennikarzem, w rok wypijałem tyle, ile teraz przez całą kadencję - choć i tak nie było tego dużo. Krępuje mnie ten mój zubożony wizerunek. W ogóle życie zdziadziało. Kiedyś jeszcze pani szef i jego żona dbali o właściwy poziom spożycia, czego sam doświadczałem, ale teraz i tam butelki porasta pajęczyna. No cóż, IV RP niejednego zepchnęła na manowce... - To może pali Pan jointy albo ma chociaż tatuaż? - Tatuaż tak. Nie miałem dojścia do tych, co "dziargają" profesjonalnie. Ponadto bałem się igły i atramentu, ktoś mi więc doradził, żebym najpierw wymyślił kształt, a później kupił pudełko zapałek i wcierał mocno siarkę w skórę. Narysowałem sobie tą siarką strzałkę. Zrobiła się z tego rana, dostałem jakiegoś zakażenia i zabrano mnie do szpitala. Dostawałem zastrzyki na tężec, ale strzałka z blizn została. To była trzecia klasa podstawówki. Jakie ja wtedy zrobiłem wrażenie na dziewczynach! - Przewodniczący Napieralski, reklamując Pana Sejmowi jako idealnego wicemarszałka, wyliczył: kochający ojciec, gra na skrzypcach i lubi ciężką pracę. Tymczasem Pan ma na sejmowym koncie tylko 6 interpelacji, w tym większość zespołowych, jedno zapytanie i jedno oświadczenie. - Ale to jest właśnie dowód na ciężką pracę. Gdy nie występowałem w telewizji, czyli nie miałem jeszcze twarzy, byłem w czołówce interpelujących posłów. Była to wówczas jedyna droga, żeby móc 0 coś zapytać rząd, a on mógł mi słać w odpowiedzi takie bajki, że rząd o tym myśli, ale nie może zrealizować. Dziś to, co mówię w telewizji, co ganię, o co wnoszę, jest skuteczniejsze. No i takich "TV-interpelacji" składam po kilkaset miesięcznie. Efekt jest większy, bo rząd nie koresponduje już tylko ze mną, ale z wielomilionową opinią publiczną, która to słyszała. - Podobno jak się Pan rąbnął, dając posłom ze swojego klubu sygnał do głosowania nie w tym momencie co trzeba 1 wszyscy zamiast zagłosować za, głosowali przeciw, to Pan zagłosował prawidłowo. - To był mój wielki błąd, bo bardzo nam, klubowi Lewicy, zależało na tym głosowaniu. Ja zagłosowałem akurat dobrze, ale w złym momencie podniosłem rękę. Ci, którzy nie patrzyli mi na ręce, lecz na światełko mojej elektronicznej maszynki, czyli m.in. Tadek Motowidło i Marek Wikiński, zagłosowali poprawnie. Reszta wyszła na moim błędzie tak, jak Ziobro na naciskach. Na szczęście przeszło to głosami Platformy i PSL. Ale żal we mnie do mnie za to pozostał. Zdarzyło się, że wściekły pomyślałem sobie: Jurek, do cholery, czy nie mogłeś zachować się jak głąb w mniej ważnej chwili?! - Żal mi Pana. Dawniej, gdy z trybuny sejmowej posłowie pieprzyli bzdury, Pan sobie wychodził na papierosa, a teraz musi Pan tam siedzieć jak dziad nawozie... - Dziad czasem z bata strzeli, a ja mam tylko dzwoneczek. Ale nie korzystam, żeby nie krzyczano, żem ministrant, którym - to rzadkie w SLD - nie byłem. Grałem za to w zespole bigbitowym u Rydzyka, co znaczy, że on był moim pierwszym menedżerem. Chociaż nie ma już w Sejmie Leppera, to lepperiada została i nauczyłem się na to wyłączać, bo to faktycznie nuda. Ale odżywam przy oświadczeniach, gdy posłowie oświadczają z trybuny np., że przecinali wstążkę na jakichś końskich zawodach, a następnie odznaczyli klacz o imieniu Mirinda oraz ogiera Wafla. Zachowuję powagę, ale w środku jakiś chochlik śmiechu mnie drapie. Nie znałem wcześniej tego uczucia. Każdy inaczej zresztą na moim miejscu spełniałby tę funkcję. Pewien jestem np., że prof. Iwiński nawet gdyby była debata o biopaliwach, i tak zawsze myślałby o lasce. - Lubi Pan podróżować? - Sam już nie wiem, bo chociaż stosunkowo późno, bo w 1981 r., dostałem po raz pierwszy paszport na Zachód - wcześniej mi odmawiano - to już się chyba napodróżowałem. -1 nic dziwnego. Ogarnął Pan w Sejmie najatrakcyjniejsze turystycznie parlamentarne grupy: polsko-malezyjską, polsko-meksykańską, polsko-saudyjską, polsko-turecką, polsko-tunezyjską i polsko-bułgarską. Zabrakło tylko Egiptu. - A właśnie się pani myli, bo to żadna turystyka. Nigdy nie byłem za granicą dlatego, że w nich zasiadam. Te bilateralne grupy to często takie nieożywione byty. Jak jest "chemia" pomiędzy ambasadorem a posłami, to coś się w grupie dzieje, a jak nie ma, to tylko raz w roku "wszystkiego najlepszego" z okazji święta narodowego. - Na Allegro za 9 zł kupiłam Pana książkę, Jak zostać ministrem" z autografem dla Katarzyny Chmury. Powinien mi Pan oddać tę forsę, bo to nie jest żadna książka, tyko zestaw wywiadów z eseldowskim rządem w 1997 r. - Dlaczego odmawia pani prawa, żeby się człowiek, przy okazji poseł, od czasu do czasu zabawił. Dałem tę książkę prof. Geremkowi, któremu bardzo podobał się mój wstęp do tych wywiadów. - A pamięta Pan, co Włodzimierz Cimoszewicz odpowiedział, gdy go Pan zapytał, jak się czuł w roli marszałka Sejmu? - Pewnie powiedział, że jak samotny biały żagiel. - Nie zgadł Pan. Cimoszewicz w Pana książce powiedział, że czuł się bardzo dobrze. A gdy zapytał Pan, od kogo zależy postrzeganie wicemarszałka, to co odpowiedział? - Muszę wrócić do tej książki. - Powiedział, że od niego samego. A od czego, zdaniem Cimoszewicza, zależy postrzeganie premiera? - Od ministrów? - Nie. Od innych. - No, czepia się pani jakichś banalnych protez językowych, których wszędzie pełno. W pani tekstach też czasem czytam: wytrzeszczył oczy z pożądania albo schronił się w cieniu drzewa, które łaskotało go chłodem falujących liści. - Po co pisać książki, których się samemu nie pamięta, no, chyba że ktoś Panu kazał ocieplić wizerunek ówczesnego rządu. Nie było wtedy internetu, ludzie wierzyli w radio, w książki. - Nikt mi nie kazał. Napisałem tę książkę, żeby być autorem książki. Dzięki temu ładniej wygląda moja biograficzna notka: Jerzy Wenderlich, poseł tylu i tylu kadencji, a na końcu: autor książki. - Są w niej dokładnie 2 interesujące zdania. Pierwsze nabrało sensu tylko dlatego, że jego autorka się zastrzeliła. Pamięta Pan, co powiedziała Panu Barbara Blida, gdy zapytał Pan, dlaczego odrzuciła na rzecz pracy w rządzie intratne finansowo propozycje z prywatnych firm? - Znając Basie, powiedziała, że szukała większych wyzwań. -1 dodała, że to prawdziwa przygoda. Miała rację. Drugie zdanie jest interesujące, bo szczere. Minister służb specjalnych Zbigniew Siemiątkowski wyznał Panu, że od swojej żony woli swojego kota. - Ha, łgarz jeden! Tamtego kota już z Siemiątkowskim nie ma, a tamta żona nadal jest. - Pana konwersja też jest interesująca. Z dziennikarza błyskawicznie został Pan politykiem. - Ja wszystko w życiu traktowałem bardzo serio. Jak paw puszyłem się, gdy mi, młodziutkiemu wówczas studentowi, po raz pierwszy opublikowano artykuł. Było to ze 100 lat temu, w "Gazecie Pomorskiej" ukazał się mój pierwszy tekst, było to 2 dni przed sylwestrem. Wyciąłem sobie ten kawałek gazety i nosiłem w kieszeni koszuli. Na sylwestrową imprezę zabrałem piękną dziewczynę, pokazałem jej i kolegom ten mój tekst, ale najmilsze było dla mnie to, jak sam go czytałem. Wychodziłem co chwilę do łazienki, dziewczyna myślała, że może mam niestrawność, a ja w toalecie po raz sześćdziesiąty siódmy wyciągałem tę moją dziewiczą publikację i szeptem ją sobie czytałem. - Wszyscy mówią, że teraz to Pan jest teoretykiem w SLD... - Teoretykami - w dobrym tego słowa znaczeniu - są posłowie branżowi, których w mediach nie widać. Zanim zagram w medialnym teatrze, często do nich dzwonię, żeby uzyskać niezbędną wiedzę. Potem ją sobie tylko układam w głowie tak, żeby jak najlepiej wykorzystać czas antenowy. - A co Pan powie w telewizji, jeśli pomnik ku pamięci ofiar smoleńskich przy Pałacu Prezydenckim będzie miał kształt krzyża? - Powiem, że nie czekam na ten monument, na głaz, na obelisk. Bo będzie to dziwny pomnik: wyszantażowany. Pomnik religii, a nie ofiar. Jest mi on niepotrzebny, żeby pamiętać o tej tragedii. Żyję dzięki bardziej subtelnym impulsom. Bo jestem prawdziwym romantykiem.