czwartek, 16 stycznia 2014

Mój szczerbaty górnik


Judyta Watoła, Dariusz Kortko 2011-12-16
  • Górnicy, którzy zginęli podczas pacyfikacji kopalni Wujek fot. IPN Katowice

Masakra w kopalni Wujek - 30 lat później. - Prokuratorzy kazali nam wpisywać "egzekucję prawnie uznaną". Zbuntowaliśmy się, bo jaka tu "egzekucja prawnie uznana"?! Wpisywaliśmy "zabójstwo przez postrzał" - mówią lekarze, którzy dokonywali sekcji zwłok górników. Pierwszy raz publicznie opowiadają o tamtych zdarzeniach

W niedzielę 13 grudnia 1981 r. było mroźno. W południe żony górników z Wujka zaczęły gotować obiady, bo mimo że był stan wojenny, szychty mężów nikt nie odwołał. Górnik przed robotą musi się dobrze najeść. 

W pracy dowiedzieli się, że Jan Ludwiczak, szef komisji zakładowej "Solidarności", został aresztowany. W poniedziałek kończyła się nocna zmiana, ale oni z kopalni nie wyszli. Rozpoczęli strajk i zażądali: uwolnić Ludwiczaka, odwołać stan wojenny, respektować Porozumienia Jastrzębskie. 

We wtorek w nocy pod kopalnię zaczęły podjeżdżać oddziały ZOMO, wojska i czołgi.

Obok kopalni przejeżdżały autobusy miejskie z centrum Katowic do Centralnego Szpitala Klinicznego.

Umorusani górnicy stali przy płocie, a pasażerowie machali im z autobusów. Uśmiechnięci górnicy odmachiwali. 

- 16 grudnia rano jechałam do pracy "dwunastką", przez szybę spojrzałam na jednego z górników. Spotkaliśmy się wzrokiem, pomachałam mu, odmachał i uśmiechnął się do mnie szeroko. Spostrzegłam, że jest szczerbaty, zapamiętałam jego twarz - wspomina dr Stanisława Kabiesz-Neniczka.

Rozkaz pacyfikacji dotarł do oddziałów pod Wujkiem 16 grudnia w południe. W blokach na osiedlu wyłączono prąd. Czołgi zrobiły wyłomy w murze kopalni, do środka wdarło się ZOMO. O godz. 12.30 ludzie na osiedlu usłyszeli strzały. Nikt nie widział, co się działo na miejscu, kopalnia została otoczona szczelnym kordonem. - Słychać było strzały, ale pomyślałam, że to tylko na postrach. Do głowy mi nie przyszło, że strzelają do ludzi - mówi lekarka.

Ktoś otworzył okna prosektorium

Zabitych przewieziono do Zakładu Medycyny Sądowej w Ligocie. - Rankiem 17 grudnia, idąc z przystanku do pracy, zauważyłem, że w budynku dawnego prosektorium są otwarte okna. Zdziwiłem się, kto w taki mróz otwiera okna? Jeszcze nie wiedziałem, że tam leżą górnicy - mówi Adam Korecki, technik sekcyjny. 

Prof. Władysław Nasiłowski, kierownik Zakładu Medycyny Sądowej, jeden z założycieli uczelnianej "Solidarności", przed wejściem do zakładu zastał milicjantów i żołnierzy. Cały zakład był obstawiony. Przywitał go prokurator wojskowy i kazał niezwłocznie zrobić sekcje zwłok. 

- Tego prokuratora znaliśmy wcześniej - mówi dr Krystian Rygol, specjalista medycyny sądowej. - Mieliśmy z nim dobre relacje. Ale jak przyszedł w mundurze, wszystko się zmieniło. Zrobiło się wrogo.

Ciała górników trzeba było przewieźć z dawnego prosektorium do nowego, w budynku zakładu. Jakieś 200 metrów. Wychodzili po nie parami: lekarz z laborantem. - Mieliśmy metalowe wózki na chyboczących się kółkach. Pchaliśmy je po śniegu i zamarzniętym lodzie - wspomina. - Nikt nas nie pilnował.

Korecki: - Ciała jednego czy dwóch górników leżały na katafalku. Reszta na ziemi pod ścianą. Ci, którzy otworzyli okna, nie znali się na rzeczy. Zwłoki muszą być przechowywane w zimnie, ale nigdy nie w temperaturze poniżej zera. 

Ułożyli ciała na stołach sekcyjnych. - Mieliśmy zacząć sekcje niezwłocznie, ale nie umieliśmy się pozbierać. Patrzyłem na ich ciała i myślałem, że to zbrodnia. Profesor stał nad jednym z górników i płakał - wspomina dr Rygol. - Podzieliliśmy się pracą. Każdy lekarz dostał swojego górnika.

- Zarządziłem, żeby sekcje przeprowadzać ze szczególną starannością - pamięta prof. Nasiłowski. - Zawsze staramy się jak najlepiej, ale tym razem bałem się, że będą naciski, że dojdzie do jakichś machinacji. Wszystkie dokumenty sporządzaliśmy w wielu kopiach, jedne zostały w zakładzie, inne ukryliśmy.

Przewidywałem, że prokuratorzy wojskowi i esbecy będą chcieli przejąć zwłoki górników po sekcjach. Pospiesznie napisałem tekst oświadczenia, że zwłoki należy wydawać wyłącznie rodzinom. Podsunąłem to prokuratorowi. Podpisał.

Prokurator: Rozkaz niewykonalny

Dr Rygol: - Podczas sekcji od razu było widać, że nie były to strzały przypadkowe. Kule trafiały w głowy, klatki piersiowe.

- Spojrzałam na twarz górnika, któremu miałam robić sekcję. To był ten mój szczerbaty, który się do mnie jeszcze wczoraj uśmiechał - mówi dr Kabiesz-Neniczka. - Umówiliśmy się między sobą, że jeśli ktoś znajdzie w ciele górnika kulę, postara się ją zatrzymać. Większość ran była na przestrzał, ale akurat u "mojego" górnika był wlot, nie było wylotu. Znalazłam tę kulę, ale prokurator patrzył mi na ręce. Zabrał ją.

Prof. Nasiłowski: - W prosektorium ginęły dowody. Musieliśmy przy wojskowych rozbierać ciała. Zabrali nie tylko kulę, ich ubrania też. Szkoda, bo ten pocisk mógł być ważnym dowodem. Dzięki niemu można było ustalić, który z zomowców zabił, wystarczyło przeprowadzić badania balistyczne. Nie zrobiono tego.

Do karty zgonu każdego górnika lekarz musiał wpisać przyczynę zgodnie z międzynarodową klasyfikacją. - Prokuratorzy kazali nam wpisywać numer, który oznaczał "egzekucję prawnie uznaną" - mówi dr Rygol. - Wtedy w Polsce była kara śmierci. Zbuntowaliśmy się, bo jaka tu "egzekucja prawnie uznana"?! Wpisywaliśmy "zabójstwo przez postrzał". 

Prokurator zadzwonił do swoich przełożonych. Meldował, że "rozkaz jest niewykonalny". Z rozmowy wynikało, że jego przełożony się burzył, a prokurator tylko powtarzał: "Niewykonalny". 

Wszyscy górnicy mają wpisane w kartach zgonu "zabójstwo przez postrzał". Wyszliśmy z tego czyści.

Przyszli do domu, wyciągnęli pistolet

- Wieczorem 17 grudnia przyszli do mnie do domu - mówi prof. Nasiłowski. - Wyciągnęli pistolet i położyli na stole. Nie grozili, tylko powiedzieli, że władze chcą same dysponować zwłokami. Odmówiłem. Partyzanta, który przeżył wojnę, nie da się tak łatwo straszyć.

Kiedy potem wojskowi, którzy byli w zakładzie, próbowali jeszcze przeszkadzać, gdy oddawaliśmy ciała rodzinom, wyjmowałem oświadczenie prokuratura garnizonowego i pokazywałem, że on tak kazał.

Korecki: - Byli dwaj esbecy, którzy cały czas kręcili się przy rodzinach. Udawali, że oni też są rodziną. Siedzieli z nimi i ich słuchali.

Prof. Nasiłowski: - Staraliśmy się jakoś pielęgnować rodziny górników. Robiliśmy herbatę, podawaliśmy krople na serce. Bardzo im współczułem, płakałem z nimi, bo to był straszny szok. Staraliśmy się ich jakoś pocieszać. Pytacie, jak można pocieszać w takiej chwili? Mówiliśmy, że ich bliscy zapłacili życiem za to, co uznawali za wielką wartość. Za wolność i godność. Wujek był zbrodnią na naszej nadziei, dlatego tak jaskrawo to przeżywaliśmy.

- Krewni chcieli zobaczyć ciała zmarłych - mówi dr Kabiesz-Neniczka. - Denerwowali się, że im się nie pozwala. W końcu powiedzieliśmy prokuratorowi, żeby do nich wyszedł i jakoś im to wyjaśnił. Ale on był jeszcze bardziej zdenerwowany niż my. Bał się wyjść do rodzin. W końcu wyszedł, ale nie w mundurze, tylko w lekarskim kitlu.

Czekoladki generała

Kopie dokumentów z sekcji zwłok zachowały się w Zakładzie Medycyny Sądowej. Papiery uporządkowane, spięte w szarej teczce. Dzięki temu po latach łatwo odtworzyć, że:

* badania sekcyjne zostały wykonane pod kierunkiem profesora przez asystentów Katedry i Zakładu Medycyny Sądowej Śląskiej Akademii Medycznej: dr. Jerzego Szczepańskiego, dr. Jarosława Wędrychowskiego, dr. Krystiana Rygola, dr Stanisławę Kabiesz-Neniczkę, dr. Konrada Kowalskiego i dr Urszulę Pałkę; 

* przy badaniach obecny był prokurator Karol Koch. Protokoły z sekcji sporządzono w kopiach, których drugie egzemplarze (trzecie pozostały w zakładzie) miały być wydane na potrzeby kancelarii generała Jaruzelskiego i które prokurator Koch w tym celu zabrał; 

* 17 grudnia 1981 r. wykonano badania sekcyjne sześciu górników: Zenona Zająca, lat 22 - postrzał klatki piersiowej uszkadzający płuca i aortę; Ryszarda Gzika, lat 35 - postrzał śmiertelny mózgo-czaszki; Zbigniewa Wilka - postrzał od tyłu w okolicy lędźwi z uszkodzeniem jelit i dużego naczynia żylnego; Bogusława Kopczaka, lat 28 - postrzał brzucha z uszkodzeniem jelit i krwotokiem do jamy otrzewnej; Józefa Czekalskiego, lat 48 - postrzał klatki piersiowej w okolicy łuku żebrowego z uszkodzeniem naczyń krwionośnych brzucha; Józefa Gizy, lat 24 - postrzał śmiertelny szyi z rozerwaniem tętnicy szyjnej;

* dwa dni później odbyła się sekcja Andrzeja Pełki, lat 19, który zmarł w Szpitalu Górniczym w Katowicach Ochojcu (postrzał w głowę z uszkodzeniem mózgu); 4 stycznia 1982 r. wykonano sekcję zwłok Joachima Gnidy (zmarł 2 stycznia z wyniku postrzału głowy z uszkodzeniem podstawy czaszki), a 26 stycznia zbadano zwłoki Jana Stawisińskiego, lat 22, który zmarł w Szpitalu Górniczym w Katowicach 25 stycznia 1982 r. w wyniku przestrzału czaszki z uszkodzeniem obu półkul mózgu.

Tuż przed świętami 1981 r. do szpitala w Ligocie w odwiedziny do rannych górników przyjechał gen. Roman Paszkowski. Był wojskowym, którego w dzień po wprowadzeniu stanu wojennego mianowano na wojewodę katowickiego. Nie zajmował się pacyfikacją kopalni. Towarzyszący mu oficer niósł kosz wypełniony prezentami: czekolady, pomarańcze i kawa. W czasie gdy sklepy świeciły pustkami, to były prawdziwe rarytasy. Górnicy nie chcieli prezentów. 

Śledztwo umorzone

20 stycznia 1982 r. wojskowa Prokuratura Garnizonowa w Gliwicach umorzyła śledztwo wobec 17 funkcjonariuszy plutonu specjalnego ZOMO. Wszyscy przyznali się do użycia broni, ale zapewniali, że strzelali w górę, na postrach. 

W 1990 r., gdy komisja sejmowa zapytała prof. Nasiłowskiego, co o tym sądzi, odpisał: "We wszystkich przypadkach uderza względna celność postrzałów zadanych w zasadzie w ważne dla życia anatomicznie miejsca, tj. głowę, klatkę piersiową, tułów".

PS Prokurator Karol Koch awansował do Naczelnej Prokuratury Wojskowej, z której odszedł w 1997 r. Nie udało nam się do niego dotrzeć.

Gen. Roman Paszkowski był wojewodą katowickim do 1985 r. Do 1990 był szefem Rady Ochrony Pamięci Walk i Męczeństwa. W kwietniu 1989 organizował pierwszą pielgrzymkę Rodzin Katyńskich do Katynia. Zmarł w 1998 r. 

Dziewięciu zabitych, 21 rannych

24 czerwca 2008 r. Sąd Apelacyjny w Katowicach ogłosił: zomowcy, którzy 16 grudnia 1981 r. pacyfikowali kopalnię Wujek, są winni śmierci dziewięciu górników. 

Romuald Cieślak, dowódca plutonu, został skazany na sześć lat więzienia za sprawstwo kierownicze zabójstwa. 14 szeregowych członków plutonu za udział w bójce z użyciem broni palnej dostaje wyroki od trzech i pół roku do czterech lat. 

Z procesu obronną ręką wychodzi Marian Okrutny, były wiceszef Milicji Obywatelskiej w Katowicach (uniewinniony), i Teopold Wojtysiak (sprawa umorzona, bo do górników nie strzelał). 

Oskarżony gen. Czesław Kiszczak ze względu na stan zdrowia był sądzony w odrębnym procesie w Warszawie (w 2008 r. sprawa została umorzona z powodu przedawnienia).

To był już trzeci proces. W dwóch poprzednich zomowcy byli uniewinniani, a sądy wyższych instancji uchylały wyroki uniewinniające. - W 1981 r. można było z łatwością ustalić, kto strzelał - dodaje prof. Nasiłowski. - Wystarczyło pozbierać kule i dopasować do broni.