Mina pułapka nie kosztuje prawie nic. Wystarczy stary garnek, wydłubany z zardzewiałego pocisku ładunek, kabel i zwykłe bateryjki. Polscy żołnierze wystawiają przeciw takiej bombie wart pół miliona dolarów superpojazd MRAP albo rosomaka
Prymitywna, tania, ale pomysłowa technologia partyzantów, a przeciwko niej wyrafinowana i diabelnie droga technika najnowocześniejszych armii świata - tak wygląda konflikt w języku fachowców nazywany asymetrycznym. Już pierwsi polscy żołnierz posłani do Iraku w 2003 r. doświadczyli go na własnej skórze. Najbardziej groziły im nie starcia z rebeliantami, ale miny pułapki.
- Miny podkładane były dopiero wtedy, gdy tamci wiedzieli, że jedziemy - opowiada żołnierz z jednej z pierwszych zmian naszego kontyngentu. - Do zapalnika przymocowany był akumulatorek, a to odpalało się pilotem do telewizora.
Człowiek z pilotem w ręku stał kilkaset metrów dalej. To była niecelna broń, bo zamachowiec z daleka nie widział, gdzie dokładnie leży pocisk, musiał więc zaznaczyć miejsce podłożenia ładunku kupką kamieni, szmatą czy kawałkiem deski. Gdy pojazd Polaków przejeżdżał obok, zamachowiec odpalał ładunek.
Polacy szybko połapali się, że taki charakterystyczny punkt na drodze może oznaczać minę. - Innej obrony nie mieliśmy, o urządzeniach zagłuszających sygnał z pilota nikt nie słyszał - mówi nasz rozmówca. - Zaczęli je dopiero wprowadzać Amerykanie.
To było dobre rozwiązanie i sprawdza się do dzisiaj. Każdy pojazd w konwoju czy patrolu wyposażony jest w zagłuszarkę impulsu elektrycznego. Zagłuszarki (jedna kosztuje kilka tysięcy dolarów) alarmują też o próbie odpalenia ładunku. Żołnierze mają czas złapać zamachowca, zanim ten zorientuje się, że został namierzony.
Ale znalazł się sposób i na zagłuszarki.
Rebelianci zaczęli konstruować miny kładzione bezpośrednio na drodze. To rozwiązanie świetnie sprawdza się w Afganistanie, gdzie dróg praktycznie nie ma i wkopanie czegokolwiek w ziemię nie jest problemem. - Nie ma nic prostszego niż ręczne odpalenie ładunku. Żadna zagłuszarka tu nie pomoże - mówi saper, który na takie ładunki trafił już kilka razy w Iraku i Afganistanie.
Minę pułapkę robi się domowym sposobem, wsypując do garnka proch wydłubany z pocisku artyleryjskiego. Obok niej zapalnik i sznurek, kabel lub dratwa poprowadzone do człowieka, który z ukrycia zdetonuje ładunek.
Deska i brzeszczot
Polska armia jeździła na początku hummerami nieodpornymi na wybuchy min pułapek, co skończyło się głośnym protestem żołnierzy w czerwcu 2007 r. Ale z czasem saperzy nauczyli się, w jakim miejscu na trasie przejazdu konwoju może być mina. Nasi saperzy wydłubali wiele takich min pułapek. - Ile ich ominąłem, nawet nie chcę wiedzieć - mówi dowódca patrolu saperskiego w Afganistanie.
Polacy dostali w końcu lepsze hummery z pancerzem pod podłogą. Poczuli się bezpieczniej. Talibowie wymyślili więc sposób na deskę i brzeszczot.
Minę zakopują teraz na środku drogi, pomiędzy koleinami. Samochód nie najeżdża na minę, lecz na zakopaną w ziemi deseczkę. Pod nią znajdują się dwa brzeszczoty, które stykając się, zamykają obwód elektryczny i wywołują eksplozję miny znajdującej się niecały metr z tyłu.
Tak skonstruowana mina wybucha pod hummerem dokładnie pod miejscem, gdzie siedzą ludzie. Hummer, nawet opancerzony, takiej eksplozji nie wytrzyma, wylatuje w górę na kilka metrów.
- Proste, prawda? - mówi polski saper. - I nie kosztuje nic. Człowiek siedzi gdzieś daleko, daleko, przez komórkę dostaje cynk, że nadjeżdża patrol. Uzbraja ładunek zdalnie i może sobie iść, bo mina detonuje, gdy przejedzie nad nią auto.
Na rosomaka granatnik
Do Afganistanu pojechały też polskie rosomaki, które kosztują po kilkaset tysięcy dolarów każdy. W konwoju zielone czołgi, jak nazywają rosomaki Afgańczycy, jadą z przodu. Wybuch miny powoduje ich uszkodzenie, ale ludzie w środku wychodzą żywi.
Dlatego talibowie szukają więc sposobu na rosomaka. Najpierw próbowali ostrzeliwać je z RPG, czyli ręcznego granatnika przeciwpancernego, broni niegdyś popularnej w armiach Układu Warszawskiego. Te granatniki to broń dziś powszechna na całym Bliskim Wschodzie. I tania - RPG chińskiej produkcji kosztuje zaledwie 100 dol.
Już kilka razy do polskich rosomaków strzelano z granatników, ale pociski ledwie lekko uszkodziły pancerz. Talibowie wymyślili więc nową konstrukcję miny pułapki bez elementów metalowych. Takiej miny nie znajdzie wykrywacz metalu. - Genialnie prosta konstrukcja - mówi polski saper, który widział już taką minę. Polacy wymyślili sposób i na tę minę, ale ze względu na bezpieczeństwo naszych żołnierzy nie będziemy go opisywać.
Amerykanie rosomaków nie mają, ale za to mają superpojazd MRAP. Ten specjalnie opancerzony pojazd zastępuje w Iraku i Afganistanie niebezpieczne hummery. Do tej pory skutecznie - w MRAP-ie zginął dotąd tylko jeden żołnierz.
MRAP ma pancerną podłogę w kształcie litery V, dzięki czemu eksplozja pod pojazdem rozchodzi się na boki. Kosztuje pół miliona dolarów, Pentagon zamówił 50 tys. takich pojazdów.
- Miny podkładane były dopiero wtedy, gdy tamci wiedzieli, że jedziemy - opowiada żołnierz z jednej z pierwszych zmian naszego kontyngentu. - Do zapalnika przymocowany był akumulatorek, a to odpalało się pilotem do telewizora.
Człowiek z pilotem w ręku stał kilkaset metrów dalej. To była niecelna broń, bo zamachowiec z daleka nie widział, gdzie dokładnie leży pocisk, musiał więc zaznaczyć miejsce podłożenia ładunku kupką kamieni, szmatą czy kawałkiem deski. Gdy pojazd Polaków przejeżdżał obok, zamachowiec odpalał ładunek.
Polacy szybko połapali się, że taki charakterystyczny punkt na drodze może oznaczać minę. - Innej obrony nie mieliśmy, o urządzeniach zagłuszających sygnał z pilota nikt nie słyszał - mówi nasz rozmówca. - Zaczęli je dopiero wprowadzać Amerykanie.
To było dobre rozwiązanie i sprawdza się do dzisiaj. Każdy pojazd w konwoju czy patrolu wyposażony jest w zagłuszarkę impulsu elektrycznego. Zagłuszarki (jedna kosztuje kilka tysięcy dolarów) alarmują też o próbie odpalenia ładunku. Żołnierze mają czas złapać zamachowca, zanim ten zorientuje się, że został namierzony.
Ale znalazł się sposób i na zagłuszarki.
Rebelianci zaczęli konstruować miny kładzione bezpośrednio na drodze. To rozwiązanie świetnie sprawdza się w Afganistanie, gdzie dróg praktycznie nie ma i wkopanie czegokolwiek w ziemię nie jest problemem. - Nie ma nic prostszego niż ręczne odpalenie ładunku. Żadna zagłuszarka tu nie pomoże - mówi saper, który na takie ładunki trafił już kilka razy w Iraku i Afganistanie.
Minę pułapkę robi się domowym sposobem, wsypując do garnka proch wydłubany z pocisku artyleryjskiego. Obok niej zapalnik i sznurek, kabel lub dratwa poprowadzone do człowieka, który z ukrycia zdetonuje ładunek.
Deska i brzeszczot
Polska armia jeździła na początku hummerami nieodpornymi na wybuchy min pułapek, co skończyło się głośnym protestem żołnierzy w czerwcu 2007 r. Ale z czasem saperzy nauczyli się, w jakim miejscu na trasie przejazdu konwoju może być mina. Nasi saperzy wydłubali wiele takich min pułapek. - Ile ich ominąłem, nawet nie chcę wiedzieć - mówi dowódca patrolu saperskiego w Afganistanie.
Polacy dostali w końcu lepsze hummery z pancerzem pod podłogą. Poczuli się bezpieczniej. Talibowie wymyślili więc sposób na deskę i brzeszczot.
Minę zakopują teraz na środku drogi, pomiędzy koleinami. Samochód nie najeżdża na minę, lecz na zakopaną w ziemi deseczkę. Pod nią znajdują się dwa brzeszczoty, które stykając się, zamykają obwód elektryczny i wywołują eksplozję miny znajdującej się niecały metr z tyłu.
Tak skonstruowana mina wybucha pod hummerem dokładnie pod miejscem, gdzie siedzą ludzie. Hummer, nawet opancerzony, takiej eksplozji nie wytrzyma, wylatuje w górę na kilka metrów.
- Proste, prawda? - mówi polski saper. - I nie kosztuje nic. Człowiek siedzi gdzieś daleko, daleko, przez komórkę dostaje cynk, że nadjeżdża patrol. Uzbraja ładunek zdalnie i może sobie iść, bo mina detonuje, gdy przejedzie nad nią auto.
Na rosomaka granatnik
Do Afganistanu pojechały też polskie rosomaki, które kosztują po kilkaset tysięcy dolarów każdy. W konwoju zielone czołgi, jak nazywają rosomaki Afgańczycy, jadą z przodu. Wybuch miny powoduje ich uszkodzenie, ale ludzie w środku wychodzą żywi.
Dlatego talibowie szukają więc sposobu na rosomaka. Najpierw próbowali ostrzeliwać je z RPG, czyli ręcznego granatnika przeciwpancernego, broni niegdyś popularnej w armiach Układu Warszawskiego. Te granatniki to broń dziś powszechna na całym Bliskim Wschodzie. I tania - RPG chińskiej produkcji kosztuje zaledwie 100 dol.
Już kilka razy do polskich rosomaków strzelano z granatników, ale pociski ledwie lekko uszkodziły pancerz. Talibowie wymyślili więc nową konstrukcję miny pułapki bez elementów metalowych. Takiej miny nie znajdzie wykrywacz metalu. - Genialnie prosta konstrukcja - mówi polski saper, który widział już taką minę. Polacy wymyślili sposób i na tę minę, ale ze względu na bezpieczeństwo naszych żołnierzy nie będziemy go opisywać.
Amerykanie rosomaków nie mają, ale za to mają superpojazd MRAP. Ten specjalnie opancerzony pojazd zastępuje w Iraku i Afganistanie niebezpieczne hummery. Do tej pory skutecznie - w MRAP-ie zginął dotąd tylko jeden żołnierz.
MRAP ma pancerną podłogę w kształcie litery V, dzięki czemu eksplozja pod pojazdem rozchodzi się na boki. Kosztuje pół miliona dolarów, Pentagon zamówił 50 tys. takich pojazdów.
Ale znalazła się oczywiście i metoda na MRAP-a. To ładunek znany od angielskiego skrótu EFP, czyli pocisk formowany wybuchem. Pocisk jest tu przykryty powłoką sferyczną, najczęściej z miedzi, która w momencie wybuchu zostaje z ogromną siłą wyrzucona w stronę celu. Rozgrzana miedź w locie przybiera kształt ostrego pocisku i przebija bardzo gruby pancerz.
Problem rebeliantów polega jednak na tym, że EFP musi zostać bardzo precyzyjnie odpalony. Zamachowcy używają do tego albo czujnika ruchu (przecięcie wiązki światła przez pojazd powoduje eksplozję), albo czujnika ciepła, który reaguje na wysoką temperaturę silnika.
EFP zaczęła zabijać amerykańskich żołnierzy w Iraku, ale ta technologia jest już stosowana także w Afganistanie. Według naszych informacji właśnie EFP zabiła tam w czerwcu polskiego żołnierza.
Amerykanie wymyślili więc kolejną ochronę - przed pojazdami montują wysięgniki, które przecinają wiązkę światła, powodując przedwczesną - o ułamek sekundy - eksplozję EFP. Na tych samych wysięgnikach montowane są malutkie grzejniki, które wysyłają ciepło, imitując silnik.
- Prymitywna technologia jest diabelnie skuteczna, a przeciw niej trzeba wydawać miliony dolarów - mówi polski saper. - Czy kogoś jeszcze dziwi, dlaczego tak trudno z nimi wygrać?
Źródło: Gazeta Wyborcza
Problem rebeliantów polega jednak na tym, że EFP musi zostać bardzo precyzyjnie odpalony. Zamachowcy używają do tego albo czujnika ruchu (przecięcie wiązki światła przez pojazd powoduje eksplozję), albo czujnika ciepła, który reaguje na wysoką temperaturę silnika.
EFP zaczęła zabijać amerykańskich żołnierzy w Iraku, ale ta technologia jest już stosowana także w Afganistanie. Według naszych informacji właśnie EFP zabiła tam w czerwcu polskiego żołnierza.
Amerykanie wymyślili więc kolejną ochronę - przed pojazdami montują wysięgniki, które przecinają wiązkę światła, powodując przedwczesną - o ułamek sekundy - eksplozję EFP. Na tych samych wysięgnikach montowane są malutkie grzejniki, które wysyłają ciepło, imitując silnik.
- Prymitywna technologia jest diabelnie skuteczna, a przeciw niej trzeba wydawać miliony dolarów - mówi polski saper. - Czy kogoś jeszcze dziwi, dlaczego tak trudno z nimi wygrać?