Pokazywanie postów oznaczonych etykietą SLD. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą SLD. Pokaż wszystkie posty

środa, 4 czerwca 2008

Senyszyn kpi z Napieralskiego i Piekarskiej

Fot. Sławomir Kaminski / AG

- Stanowią dobraną parę z Kasią Piekarską, która też nie ma czasu, ale do płaczu i piastowania jest pierwsza - pisze o nowym przewodniczącym SLD Grzegorzu Napieralskim i wiceprzewodniczącej Piekarskiej na swoim blogu Joanna Senyszyn. W poprzednim składzie kierownictwa to ona była jednym z wiceszefów. Skarży się też, że w ekipie Napieralskiego brakuje "amatorów pracy"

"Nowo wybrany kompletnie nie wiedział, co ma mówić. Ostatecznie postawił na operę mydlaną. Ze łzami w oczach dziękował rodzicom, a zwłaszcza ojcu, żonie i dzieciom. Kajał się, że ma dla nich mało czasu i solennie przyrzekł, że będzie miał jeszcze mniej. Pod tym względem stanowią dobraną parę z Kasią Piekarską, która też nie ma czasu, ale do płaczu i piastowania jest pierwsza"

- pisze na blogu Senyszyn.

Na kongresie zwolennicy Olejniczaka napadli na Piekarską za to, że rano w TVN powiedziała ona, że zagłosuje na Napieralskiego (choć i tak wszyscy to wiedzieli), a Olejniczaka nazwała "plastikowym kandydatem". - Co ty robisz? Dlaczego gadasz, że popierasz Napieralskiego? Wyp... cię za to - krzyczał na Piekarską jeden z działaczy, podał w poniedziałek "Dziennik". Nasi reporterzy widzieli, jak Piekarska wyszła płacząc.

Z kolei w piątek Senyszyn w rozmowie z nami powiedziała wprost, dlaczego poprze właśnie Olejniczaka.

Dziś pisze, że nowe władze są nie tylko "amatorami pracy", którzy "stawiają na operę mydlaną" (kpi z Napieralskiego: "Ze łzami w oczach dziękował rodzicom, a zwłaszcza ojcu, żonie i dzieciom. Kajał się, że ma dla nich mało czasu i solennie przyrzekł, że będzie miał jeszcze mniej".) - zarzuca też Napieralskiemu brak wyrazistości i niedotrzymywanie słowa, dzięki którym został wybrany.

"Nawet się nie zająknął, kiedy z kongresowych materiałów wyrzucono uchwałę o świeckości państwa. Już mu nie jest potrzebna. Nowy byt kształtuje mu nową, ekumeniczną świadomość. Będzie przewodniczącym wszystkich tolerancyjnych katolików, a jego partia będzie mniej sojuszem, mniej lewicowa i mniej demokratyczna"

- drwi Senyszyn.

mar

Czytaj też: komentarz po kongresie

Senyszyn: Stawiam na Olejniczaka, bo jego wolą Polacy

poniedziałek, 12 maja 2008

Bagno SLD

Rozmowa z Tomaszem Nałęczem*
2008-05-10, ostatnia aktualizacja 2008-05-09 21:00

Zobacz powiększenie
LiD trafił na wyjątkowo niekorzystny klimat - wojny PO z PiS-em. Eksplozja popularności Platformy wzięła się nie z tego, że PO jest taka sympatyczna, tylko ze strachu przed PiS-em - mówi prof. Tomasz Nałęcz. Na zdjęciu liderzy LiD-u po ogłoszeniu wyników wyborów parlamentarnych w 2007 roku
Fot. Sławomir Kamiński / AG

Czekam na nową formację lewicową, a nie SLD w nowym makijażu - mówi Tomasz Nałęcz, były wicemarszałek Sejmu i poseł SLD.

Zobacz powiekszenie
Fot. Wojciech Olkuśnik / AG
Tomasz Nałęcz
Agata Nowakowska, Dominika Wielowieyska: SLD żyje bratobójczą walką o przywództwo Wojciecha Olejniczaka i Grzegorza Napieralskiego. Już wkrótce kongres SLD będzie wybierał swojego lidera.

Prof. Tomasz Nałęcz: Zwycięstwo Olejniczaka będzie dla mnie smutną wiadomością. Oznaczałoby, że zyskał akceptację aparatu, pochodną PZPR-owskiego betonu. Stał się jego sztandarem i zaakceptował tę rolę.

Kibicuje pan Napieralskiemu?

- Paradoksalnie ucieszyłaby mnie wiadomość o jego zwycięstwie, bo sytuacja byłaby czytelniejsza. Napieralski, choć trzydziestolatek bez doświadczenia w PZPR, bardzo szybko wszedł w buty aparatu. Stał się jego ucieleśnieniem. A Olejniczak chciał zrobić coś nowego i ciekawego.

Dziś już nie chce?

- Wszedł na śliską drogę. Mając poczucie własnej słabości, usiłuje się wzmocnić, przejmując część haseł przeciwnika - w tym przypadku Napieralskiego - który domagał się rozwodu z Demokratami.

To za kogo trzyma pan kciuki?

- Za nikogo. Czekam na nową formację lewicową, a nie SLD w nowym makijażu. Bo ile razy można się nabierać na tę samą sztuczkę?

Widzi pan szansę na powstanie nowej lewicowej partii? Tylko SLD ma struktury i pieniądze. Demokraci są w rozsypce. SdPl jest słaba.

- Sporo zależy od rozstrzygnięcia na kongresie SLD. Olejniczak ma szanse na wygraną, ale jest to droga donikąd. To ocalenie ciała kosztem duszy. On uczyni SLD sympatyczniejszym i wiele osób może dać się zwieść tym pozorom. Sytuacja będzie dalej gniła. A próba zbudowania jakiejkolwiek alternatywy dla Sojuszu będzie o wiele trudniejsza.

Gdy Olejniczak przegra, to nie będzie miał już czego szukać w tej formacji. Przecież nie będzie nosił kapci za Napieralskim. Może wtedy ludzie z nim sympatyzujący zawarliby alians z innymi lewicowymi środowiskami. I pojawiłaby się szansa, by zepchnąć SLD na margines. Trzeba tego aparatowego wampira dobić osinowym kołkiem, bo on rodzi nowe dzieci, kształtuje postawy kolejnych pokoleń, czego żywym przykładem jest Napieralski.

Na razie panuje marazm. Po rozpadzie LiD-u lider SdPl Marek Borowski chyba się poddał. Zapowiedział, że nie wystartuje w wyborach na szefa swojej partii.

- Borowski nigdy się nie poddaje. To jest w nim wartościowe i zarazem niebezpieczne. On bez polityki nie potrafi żyć. Nie ma znaczenia, jaką funkcję będzie pełnił. Ma taki autorytet i charakter, że i tak będzie główną postacią tego środowiska.

Inni politycy SdPl - Marek Balicki i Andrzej Celiński - myślą o nowej formacji. Zachęcają do udziału w niej Włodzimierza Cimoszewicza. Może znów będzie kandydował na prezydenta i wokół jego osoby zbuduje się nowy ruch?

- Nie sądzę, aby wykorzystywanie wyborów prezydenckich do budowania nowej partii przyniosło efekty. Cimoszewicz, Borowski, Celiński i Balicki to ludzie bardzo wartościowi, ale dobijający sześćdziesiątki. W nowej formacji wystąpiliby w rolach ojców-założycieli. Stery powinni oddać trzydziestolatkom.

Jednak tylko SLD ma na lewicy znaną markę.

- Do tej pory był to argument ważący, ale z biegiem czasu tracił na znaczeniu. Coraz więcej osób nie chce już zaciskać zębów i głosować na tę partię. Zwłaszcza jeśli wróci Józef Oleksy i Leszek Miller. Bo dlaczego nie mieliby wrócić? Przecież to krew z krwi i kość z kości aparatu.

To wizja walki dobra ze złem w SLD, w której ostatecznym zwycięzcą jest aparat.

- W partii postkomunistycznej - SdRP, a potem SLD - od zawsze funkcjonowały dwa środowiska. Byli ludzie o mentalności aparatczykowskiej, nastawieni na przetrwanie. Bezideowi, postrzegający politykę tylko w kategoriach wpływów i władzy.

Drugie środowisko chciało budować prawdziwą lewicę, opierając się na zachodnioeuropejskich programach socjaldemokratycznych i nawiązując do pięknej tradycji PPS-u. W tym środowisku, nazwijmy je umownie autentycznymi reformatorami, też byli ludzie aparatu PZPR. Tu nie ma jasnych podziałów. Żeby nie być gołosłownym, podam przykład wręcz laboratoryjny - Janusz Zemke. Bez wątpienia człowiek aparatu, I sekretarz komitetu wojewódzkiego w Bydgoszczy. Szybko jednak się zmienił, jest jedną z pozytywnych postaci w Sojuszu i stracił cechy aparatczyka.

Jakie to cechy?

- Aparat to zwierzę, które genialnie wyczuwa koniunkturę. Jest wyćwiczone w socjotechnice i posiadło sztukę maskowania się w czasie kryzysu. Gdy w Polsce Ludowej oburzony lud palił komitety PZPR, a ludzie ginęli na ulicach, aparat potępiał winnych i ogłaszał się formacją reformatorską. Dokonywano makijażu i wszystko było po staremu. Gdy kryzys trwał dłużej, należało się przyczaić i przeczekać.

W wolnej Polsce ta taktyka się nie zmieniła. Na początku aparat miał świadomość, że komunistom wolno mniej, i trochę się hamował. Poza tym pilnował tego Kwaśniewski, który usiłował to środowisko zmieniać. To się nazywało szlifowaniem betonu. Ale Kwaśniewski wygrał wybory prezydenckie i SdRP pozostawiono Leszkowi Millerowi. Aparat przejął stery.

Przed Millerem był jeszcze Oleksy.

- Gdyby mnie ktoś zapytał, czy jest jakiś metr z Sevres aparatczyka, to byłby nim Oleksy. Nie wierzmy w jego piękne słowa, które on trzyma w zanadrzu na każdą okazję. To jest cecha aparatu - każdemu powiedzieć coś miłego i jednocześnie być o wszystkich złego zdania. Prawdziwego Oleksego zobaczyliśmy dzięki taśmom Gudzowatego.

Rozłam w SLD i wyjście Marka Borowskiego próbowano przedstawiać jako sprzeciw wobec aparatu. To zbyt naginana teza.

- Wręcz nieprawdziwa. To pęknięcie było bardziej towarzyskie, środowiskowe, a nie formacyjno-ideowe. Można znaleźć aparatczyków, już tych nowych, młodych, w SdPl. Oni uznali, że stara łódź tonie, więc trzeba wskoczyć do szalupy. Pomylili się w ocenie. To dowód, że nie były to perły tego środowiska.

I można znaleźć ludzi, którzy powinni się znaleźć w SdPl, a zostali w SLD. To jedna z przyczyn porażki partii Borowskiego, który brał wszystkich chętnych.

W ostatnich wyborach SdPl nie zawahała się sprzymierzyć z tym aparatczykowskim Sojuszem, podobnie Demokraci. Dlaczego LiD-owi się nie udało?

- Bo była to inicjatywa spóźniona. Dla mnie jako historyka było dość szokujące, że wielki, plebejski ruch, jakim była "Solidarność", stał się zaczynem wyłącznie partii prawicowych. Ta "Solidarność" z lat 80. to był ruch analogiczny do wielkiego, ludowego poruszenia z 1905 r., który dał wtedy ogromny impuls do rozwoju lewicy. Działacze "Solidarności" głosili lewicowe hasła, udając, że z lewicą nie ma to nic wspólnego. Nawet jak się zorientowali, jak niegdyś pan Jourdain, że mówią prozą, to się tego wypierali, bo proza to był język komunizmu.

W Polsce ludzie o lewicowych poglądach często są tradycjonalistami. To odstraszało ich od lewicy i to właśnie wykorzystał PiS.

- To był dylemat polskiej lewicy od zawsze, gdy dochodziło do zderzenia elit i mas. Elita lewicowa była wręcz ateuszowska, podczas gdy lewicowe doły życia bez Boga sobie nie wyobrażały.

To kiedy był ten dobry moment na centro-lewicową formację "ponad podziałami"?

- Sojusz mógł zawrzeć koalicję ze środowiskiem liberalnym dawnej "Solidarności". Dobre ku temu warunki pojawiły się w końcu lat 90., gdy Unia Wolności sparzyła się na rządach z AWS-em i gdy już opuścili ją gdańscy liberałowie. Gdyby Kwaśniewski rządził w SLD, to pewnie starczyłoby mu na to wyobraźni. Natomiast Miller i reszta aparatczyków postrzegała to jako bezsensowne dzielenie się tortem.

A wtedy mógł być to sojusz zdrowych partnerów, mogących mieć zdrowe dzieci. W 2007 r. to już był sojusz rozpaczy. SLD było przetrącone, przypominało wiarusa napoleońskiego powracającego z Moskwy. Demokraci też byli cieniem dawnego środowiska. Mimo to była jakaś szansa na zbudowanie w miarę silnego ugrupowania. Jednak LiD trafił na wyjątkowo niekorzystny klimat - wojny PO z PiS-em. Eksplozja popularności Platformy wzięła się nie z tego, że PO jest taka sympatyczna, tylko ze strachu przed PiS-em.

Aparat przestraszył się klęski wyborczej, więc zaakceptował LiD. Jaka miała być rola Olejniczaka i Kwaśniewskiego?

- LiD był realizacją odwiecznego marzenia Kwaśniewskiego, ale najbardziej na tej koalicji zależało Borowskiemu, który pamiętał o morzu nienawiści, jakie wzbiera w SLD na jego widok. Borowski przecież siadał do licytacji z bardzo marnymi kartami. LiD był dla niego szansą, bo wiedział, że koalicji SLD z SdPl Kwaśniewski nie będzie chciał patronować.

Z kolei Olejniczak dostrzegał problemy z aparatem. Nowa formacja pod patronatem Kwaśniewskiego bardzo mu się podobała, bo widział w niej szansę dla siebie jako szlifierza betonu.

Także aparat miał nadzieje, że coś ugra, że Demokraci trochę poprawią wizerunek Sojuszu, więc ostatecznie zrezygnował z buntu. Część aparatu zdawała sobie sprawę, że LiD ograniczy ich wpływy. Bała się, że będzie występować w roli kocmołucha, którego zamknie się w kuchni, gdy przyjdą goście. Gdyby nie było Demokratów i Borowskiego, prawdopodobnie Olejniczakowi nie starczyłoby sił, aby wypchnąć ikony aparatu z list wyborczych - czyli Millera i Oleksego.

Ale dziś aparat, doprowadzając do wyrzucenia Demokratów, działa też na swoją niekorzyść, bo wywołuje awanturę. A wyborcy awantur i podziałów nie lubią. To może doprowadzić do jeszcze większego osłabienia Sojuszu.

- Aparat jest formacją egoistyczną i bardzo przyziemną. Nie ma spojrzenia orła. Obserwuje świat z pozycji zwykłego drapieżnika, który widzi ofiarę i nie potrafi się pohamować, żeby jej nie złapać.

W tej rozgrywce nie chodziło o Demokratów, tylko o SdPl. Aparatczycy odreagowali tu złość do Borowskiego i chcieli się go pozbyć. Borowski wiedział, że wszystko zmierza do brutalnego mordobicia i sam sobie poszedł. I na to liczył aparat.

Paradoksalnie Borowski jest ideowo bardziej lewicowy niż Demokraci. A wyrzucenie Demokratów odbyło się właśnie pod hasłem: wracamy do prawdziwie lewicowych ideałów, nie idziemy na liberalne kompromisy.

- Ideały lewicowości nie mają nic do rzeczy. Aparat był wściekły, że kilkunastu jego przedstawicieli nie weszło do Sejmu, bo oddano miejsca na listach zdrajcom z SdPl.

Ponadto aparat doszedł do przekonania, że w 2010 r. nie ma szansy na dobry wynik wyborczy. SLD może dostać góra 12-14 proc. i po co się takim skromnym wynikiem dzielić z tymi, których się nienawidzi. Poza tym w aparatowym środku dominuje przekonanie, że by taki wynik osiągnąć, to trzeba wyżyłować pewne hasła, na które tamci nie będą się zgadzali. Stąd agresywny antyklerykalizm i skrajny populizm. Zrzucenie tego garbu - Demokratów i SdPl - ubrano w ideowy kostium.

Sam pan mówił, że aparat się uaktywnia, gdy jest coś do wzięcia. A tu idzie susza.

- Nie doceniacie aparatu. Jak się nie ma zahamowań, to w najgorszej sytuacji coś można złowić. Bo chyba nie są panie aż tak naiwne, aby sądzić, że Napieralski spotkał się z prezesem TVP Andrzejem Urbańskim w sprawie ustawy medialnej?

Ta susza nie jest aż tak dotkliwa, bo można wykorzystywać swoją pozycję języczka u wagi. Gdy prezydent będzie wetował rządowe propozycje, SLD zyskuje siłę. I przy każdej takiej okazji można coś utargować - jakieś stanowisko, jakieś wpływy. A los Urbańskiego zależy dziś w dużej mierze od SLD. Już widać pierwszy efekt - Piotr Gadzinowski dzięki sojuszowi SLD i PiS-u został wiceszefem rady programowej TVP.

Czy Sojusz nie brzydzi się paktować ze znienawidzonym PiS-em?

- Nie ma takiego cuchnącego bajora, przez które aparat by nie przeszedł, aby dojść do konfitur. A z drugiej strony PiS także udowodnił, że niczym się nie brzydzi. Jarosław Kaczyński pomstował na Leppera i Giertycha, po czym zrobił ich wicepremierami.

I jeżeli aparat stawia na taką taktykę, to musiał się też pozbyć Demokratów i Borowskiego, bo te środowiska mogłyby nie zdzierżyć takich świństw. Zaczęłoby się wyciąganie brudów na światło dzienne. A poza tym trzeba mieć swobodę także po następnych wyborach, bo a nuż bez owych 10 proc. zdobytych przez SLD nie uda się złożyć rządu? A Borowski mógłby bruździć, że nie wolno sprzymierzać się z liberałami, albo też chciałby jakichś posad. O nie, aparat sobie tego zdecydowanie nie życzy.

Władze SLD będą teraz wysuwać na plan pierwszy młode osoby, które z PZPR nie miały nic wspólnego, np. Anitę Błochowiak. To ma zadać kłam tezie o rządach aparatu.

- O przynależności do aparatu nie decyduje życiorys czy wiek, lecz sposób uprawiania polityki. Jeżeli panie wymieniają Anitę Błochowiak, to ja się uśmiecham. Mogłem tylko rozpaczać, że z komisji ds. afery Rywina wycofywany jest Ryszard Kalisz i zastępowany Anitą Błochowiak. Cel tej decyzji był jasny. Kierownictwo SLD było przerażone kierunkiem prac komisji. Mnie jako jej przewodniczącego nie można było wyrzucić, więc przynajmniej trzeba było odwołać niepewnego, hamletyzującego Kalisza. I wysłać do komisji młodą, cyniczną osobę, która zrobi wszystko, aby sobie zaskarbić wdzięczność kierownictwa partii. Błochowiak to sympatyczna osoba, ale jak człowiek jej się bliżej przyjrzy, to rysy Oleksego stają się bardzo widoczne.

SLD Olejniczaka stara się kreować na partię ideową. Olejniczak, ogłaszając ostry skręt w lewo, powołuje się na opinie Jacka Żakowskiego, Sławomira Sierakowskiego i środowisko "Krytyki Politycznej".

- Mało znam Sierakowskiego, ale jeżeli chciał w jakiś sposób wesprzeć Olejniczaka, to rozumiem jego zachowanie, bo widzę samego siebie sprzed lat. To jest dylemat ludzi, którzy chcieliby coś autentycznie na lewicy zmienić. Mają swoje marzenia, ale nie mają zaplecza. Widzą SLD, w którym są lepsi i gorsi politycy. Wtedy rodzi się pokusa, by wesprzeć tych lepszych w walce z tymi gorszymi. Tylko to się źle kończy.

SLD potrzebuje Sierakowskiego jako listka figowego. Ma alibi: "Oskarżacie nas o bezideowość, a my tu mamy za sojuszników niezainfekowane liberalizmem, lewicowe środowisko".

- Nie wierzę, że "Krytyka Polityczna" zostanie u boku Olejniczaka, gdy ten wygra partyjne wybory. Po co ma wchodzić w to bagno?

Sierakowski zachęca SLD do głoszenia radykalnych, lewicowych haseł: wysokich podatków, dużej roli państwa w gospodarce, utrzymywania państwowych monopoli i przywilejów dla różnych grup. To może podobać się wyborcom...

- Gdybym był Sierakowskim, to zadałbym sobie pytanie: a co będzie, gdy nadarzy się okazja, by te hasła drogo sprzedać? Wtedy aparat się nie zawaha. Miller kiedyś cierpiał, widząc Polaków szperających w śmietnikach, ale jak doszedł do władzy, to cierpienie to raptownie ustało. Mówię to z poczuciem wstydu i goryczy, bo sam brałem w tym udział. Uzdrawiano budżet kosztem tych ludzi.

Nie to było głównym źródłem klęski SLD i Millera, ale afery - Rywina i orlenowska.

- Afery też, ale one wynikały właśnie z tego sposobu myślenia: nie ma nic świętego, liczy się tylko socjotechnika i interesy. Jeśli ci młodzi ludzie z "Krytyki Politycznej" będą wspierali środowisko Sojuszu choćby z dystansu, to zgotują sobie marny los: albo zostaną zainfekowani chorobą aparatu, albo czeka ich rozgoryczenie.

W końcu to zrozumieją i nie będą angażować się w dwuznaczne układy, które już widać na horyzoncie. Bo jeśli TVP zaproponuje Sierakowskiemu prowadzenie własnego programu, to on nigdy nie będzie mógł być pewny, czy ta oferta jest skutkiem tego, że jest on ciekawą osobowością, czy też efektem tajnego targu między Urbańskim a SLD zawartego w związku z ustawą medialną.

Wróci pan do polityki, jeśli powstanie nowa partia lewicowa w kontrze do SLD?

- Ten wywiad i moja nadzwyczajna szczerość są chyba jasnym dowodem na to, że absolutnie o tym nie myślę.

Rozmawiały Dominika Wielowieyska, Agata Nowakowska

*Tomasz Nałęcz - profesor historii, specjalista dziejów polskiego ruchu robotniczego. W latach 90 poseł Unii Pracy, a od 2001 - koalicji SLD-UP. Był wicemarszałkiem sejmu, a w latach 2003-2004 stał na czele komisji badającej sprawę Rywina. Z Socjaldemokracji Polskiej odszedł w 2005 roku do sztabu wyborczego kandydata na prezydenta Włodzimierza Cimoszewicza, a po wyborach wrócił do pracy na Uniwersytecie Warszawskim. Autor książek m.in: "Polska Organizacja Wojskowa 1914-1918" (1984), "Irredenta polska" (1987), "Rządy Sejmu 1921-1926" (1991), "Spór o kształt demokracji i parlamentaryzmu w Polsce w latach 1921-1926" (1994), "Historia XX wieku" (2000)

Źródło: Gazeta Wyborcza

sobota, 10 maja 2008

"Byli esbecy, którzy dobrze pracowali dla Polski" - Napieralski

Sekretarz generalny SLD Napieralski:

Napieralski: Lubię starocie, ale skansenu z Sojuszu nie zrobię

W Polsce należy doprowadzić do tego, by para homoseksualistów, bez żadnej ceremonii czy podpisywania aktów, miała takie same prawa jak para małżeńska – by mogli się wspólnie rozliczać z podatku, dziedziczyć po sobie, by nie mieli kłopotów ze sprawami majątkowymi. To się tym ludziom należy - mówi w rozmowie z DZIENNIKIEM Grzegorz Napieralski, sekretarz generalny SLD. Opowiada też Robertowi Mazurkowi o ambicjach politycznych, przyjaźni z Olejniczakiem, ważnej misji Kościoła i... szacunku wobec esbeków.

ROBERT MAZUREK: Wojciech Olejniczak SLD odchudził, ale na pańskiej diecie Sojusz umarłby z głodu.

GRZEGORZ NAPIERALSKI: Ja myślę inaczej. Jeśli wygram wybory na szefa partii, zaproponuję mu bliską współpracę i jestem przekonany, że jest ona możliwa. Nam nie wolno tracić ludzi na lewicy. Mój spór z Wojciechem Olejniczakiem nie jest kłótnią personalną, a polemiką programową.

To co was różni? W czym jest pan od niego lepszy?

Konsekwencja w działaniu - ja swoich poglądów na przykład na funkcjonowanie LiD nie musiałem zmieniać. Na ciężkie czasy lewicy potrzebny jest polityk twardy, waleczny, może nawet bezkompromisowy. Niezbędna jest czytelna walka o swoje przekonania.

Przyjaźni się pan z Olejniczakiem?

Skąd te wątpliwości? Na pewno można powiedzieć, że jesteśmy bardzo dobrymi kolegami.

Tak jak Brutus był bardzo dobrym kolegą Cezara?

Nie jestem specjalistą od starożytnego Rzymu.

Pytam, bo przez trzy lata, odkąd jest pan sekretarzem generalnym SLD, zajmuje się pan podkopywaniem pozycji przewodniczącego.

To bardzo błędna teza, krzywdząca także Wojciecha Olejniczaka.

Ale on tak myśli.

Przykro mi, że ktoś mu to wmówił, bo nie sądzę, by były to jego własne przemyślenia.

Sam by na to nie wpadł?

Bo tak się po prostu nie działo. A że były czasem między nami spory, że w niektórych rzeczach się nie zgadzaliśmy, mieliśmy inne poglądy, to chyba całkiem normalne. Czym innym są własne plany i ambicje, a czym innym działanie nieczyste, nie fair.

A jakie są pańskie ambicje?

Chciałbym być przewodniczącym SLD, bo zależy mi na dobru tej partii i mam na jej funkcjonowanie całkiem inny pogląd niż Wojciech Olejniczak i jego współpracownicy.

Jaki pan ma plan polityczny dla SLD. Co z Borowskim? Dogadacie się?

Nie wiem, czy jakiekolwiek rozmowy z Markiem Borowskim są jeszcze możliwe. Był w SLD i odszedł, był z nami w koalicji i odszedł, myślę więc, że trudno byłoby nam znaleźć cierpliwość do kolejnych rozmów, ale w SdPl są kapitalni ludzie i na pewno mogliby się znaleźć w szerokiej formule lewicy.

A co z Cimoszewiczem?

Powinien być orężem lewicy i powinien być przez nią wykorzystany.

Ale jemu bliżej do Celińskiego, Balickiego…

Myślę, że to im bliżej do niego i to oni chcą być koło niego, widząc w nim swą jedyną szansę na utrzymanie się na scenie politycznej i na miejsca w parlamencie. Nie ma tu nic ideowego, za tym stoi czysta kalkulacja.

To dlaczego Cimoszewicz daje się wykorzystywać? Dlaczego nie przyjdzie do was i nie powie: zróbcie mnie przewodniczącym, a wyprowadzę was z kryzysu?

Nie wiem, jak na taką propozycję zareagowałby SLD. Proszę pamiętać, że w Sojuszu jest z jednej strony ogromny szacunek do Cimoszewicza, a z drugiej strony nuta żalu za kampanię prezydencką. Ludzie wspominają to bez złośliwości, ale jest im przykro i odczuwają zawód.

Pan był wobec pomysłu LiD bardzo krytyczny.

I sceptyczny.

To dlaczego pan w nim tak długo trwał?

Uważałem, że błędem było zawężenie formuły LiD tylko do czterech partii. Trzeba było uwzględnić związki zawodowe, środowiska emeryckie, mniejszych partnerów niegdyś z nami współpracujących. Widać też było, że wielu działaczy i wyborców Partii Demokratycznej nie zrozumiało i nie poparło tego projektu. Ja proponowałem, by - jak we Włoszech - przyjąć formułę wielkiej unii łączącej wszystkich.

Problem SLD nie polega na tym, że porzucił inne środowiska lewicowe, bo ich nie ma, ale że nie znalazł sposobu na wyborców. Nie przekonaliście nie tylko elektoratu PO, ale nawet Samoobrony.

To prawda, zagłosowało na nas bardzo niewielu wyborców Samoobrony. Platforma wygrała na niechęci do PiS, bo udało jej się przekonać wyborców, że jest główną siłą opozycyjną. My nie potrafiliśmy pochwalić się naszymi osiągnięciami, a dawaliśmy się wpychać w tłumaczenie z tego, co było w przeszłości, nieustannie biliśmy się w piersi.

Gdy krytykowaliście PiS za upartyjnianie państwa, byliście średnio wiarygodni, ludzie nie chcieli was słuchać.

Ale było wiele rzeczy, które nam się udało i na ich temat też milczeliśmy. Poza tym nie potrafiliśmy walczyć o swoje pomysły, swoje idee. Naszym problemem było również to, że nie znaleźliśmy języka do komunikowania się z wyborcami. Niech pan zwróci uwagę na przekaz informacji w RMF czy "Zetce": w trzy minuty sześć newsów. Pojawiły się tabloidy i trzeba posługiwać się bardzo prostym i czytelnym komunikatem.

Pana komunikat był prosty: na pohybel czarnym, niech żyją czerwoni i PRL. Pan się z Olejniczakiem podzielił rolami?

Nie rozumiem?

Panowie są do siebie podobni, a grają różne postaci: Olejniczak otwarty, niekontrowersyjny, na procesję pójdzie - i pan: betonowy, towarzysza do piersi przytuli, klechę psem poszczuje. Taki teatr, który kiedyś robił Kwaśniewski z Millerem.

Bardzo ciekawy podział, ale takiego rozdania ról między nami nie było, naprawdę. Nie przybrałem żadnej maski i nie odgrywam pozorowanej roli.

Mam wrażenie, że pan, miłośnik staroci, chciałby zrobić z SLD skansen. Manifestowalibyście sobie ze szturmówkami i byłoby miło.

Rzeczywiście lubię starocie i zabytki, ale nie mam zamiaru robić z Sojuszu partii anachronicznej.

Pan jest w stanie wygrać w SLD, ale nie z SLD w wyborach.

Tego pan nie wie.

Stawiam taką tezę. Bo pański sentyment do PRL i ostry antyklerykalizm nie pociągną tłumów. To trafia do starych działaczy SLD, ale tylko do nich.

Proszę nie sprowadzać moich wypowiedzi tylko do tego, to straszne zawężenie. Od dwóch lat walczę w Sejmie o innowacje i informatyzację, o badania naukowe. Chcę powołania komisji sejmowej, rozmawiam z kolejnymi ministrami, ale prawicowe rządy to blokują. Poświęcam temu mnóstwo czasu, a pan pyta tylko o PRL i Kościół.

Bo poczytałem pańskie wypowiedzi. Pan albo atakuje PiS, rzadziej Platformę, albo Kościół, albo wreszcie dba, by powiedzieć coś miłego o PRL. I w efekcie macie 3 procent poparcia, nie 30.

Proszę mnie nie obwiniać o trzyprocentowe poparcie! A to, że opozycja jest krytyczna wobec rządzących czy konkurencyjnych partii, to chyba normalne, prawda? Jak rządziło PiS, to byłem wobec niego bardzo krytyczny…

Tracąc miarę.

Kiedy?

Rządy PiS to było państwo totalitarne.

A nie było? Jak czytam, że prezes partii rządzącej wzywa prokuratorów i czyta akta, to jak to nazwać?

Nadużycie, może przestępstwo, ale totalitaryzm?!

Jak spoglądałem na działania PiS, które po kolei wprowadzało instytucje i mechanizmy rodem z totalitaryzmu, to miałem prawo tak mówić.

Jakie to instytucje?

A jak się tworzy pozostające bez kontroli parlamentu Centralne Biuro Antykorupcyjne podległe rozkazom jednej tylko osoby, czyli premiera, to co to jest?!

A wie pan, kto powołuje komendanta głównego policji?

Minister spraw wewnętrznych.

A szefa CBA?

Premier.

Więc co za różnica? Obie te instytucje nie podlegają parlamentowi, tylko rządowi.

Na szczęście PiS rządziło tylko dwa lata i nie zdążyło wszystkiego zniszczyć.

Nie bronię PiS.

Mnie się wydaję, że pan jednak broni.

Ma pan rację: wydaje się panu.

(śmiech)

Bo nie bronię PiS, tylko proporcji. Niech pan ich krytykuje, ile wlezie, ale niech szanuje ofiary prawdziwego totalitaryzmu i unika takich słów, bo to nadużycie.

Jak pan zauważył, żyjemy w państwie demokratycznym, więc mogę mieć na ten temat inny pogląd niż pan, prawda? I mogłem uważać, że kiedy rządziło PiS, wszystko prowadziło w stronę totalitaryzmu.

Ktoś, kto ośmiela się tak ostro jak pan krytykować rząd, w totalitaryzmie ląduje w więzieniu, a nie w studiu TVN 24.

Skoro jest pan przy TVN, to przypominam, jak PiS bardzo ostro krytykowało tę stację i Polsat, a równocześnie pojawiły się teczki założycieli i dyrektorów tych stacji. I uważa pan, że to było w porządku, że to nie była próba nacisku? Ja jakoś łączyłem te fakty.

Tylko że od tego do totalitaryzmu daleka droga. Różnica między Polską za rządów PiS a dyktaturą jest taka, że pan spędzał wakacje nad Balatonem, a nie we Wronkach czy Rawiczu.

Zgoda, nie chciałbym się znaleźć ani we Wronkach, ani w Rawiczu, ale podtrzymuję swoje zdanie na temat rządów Prawa i Sprawiedliwości. Chyba mogę mówić, co myślę?

Może pan, nawet jeśli to sprzeczne z faktami. Zmieńmy temat. Prześcignął pan Joannę Senyszyn…

No nie, daleko mi do profesor Senyszyn! Bardzo się cieszę, że ktoś taki jest w SLD, ale ja się z nikim nie ścigam. Moje poglądy są proste: państwo powinno być od Kościoła oddzielone, ale nie powinno z nim walczyć.

I kto to mówi?!

Czemu się pan śmieje?

Cieszy mnie pańskie poczucie humoru z rana.

Ładna pogoda, świeci słońce…

Więc i pana się żarty trzymają.

Mam znakomity humor, ale w sprawie Kościoła wypowiadałem się serio. Wiara jest prywatną sprawą każdej osoby.

Pan, politolog z wykształcenia, musi wiedzieć, że to kalka języka komunistycznej propagandy.

Nie wiem, w jakiej książce i kto tak pisał, ale mówię to, co myślę. Wierzący powinni mieć prawo chodzenia do kościoła, posyłania dzieci na religię, ale niech to będzie poza polityką, poza szkołą, poza urzędami.

Za Platformy w urzędach już uczą religii?

Nie, wiszą tam krzyże, tak samo jak w Sejmie, a religia ma być na maturze.

Historia tańca już jest. Mamy więc dyktaturę Isadory Duncan?

Państwo powinno chronić wszystkich, także prawosławnych, protestantów, ludzi innych wyznań i niewierzących. Po to jest kościół, miejsce kultu, by tam nauczać religii, a państwo nie może obrażać niczyich uczuć.

W jaki sposób państwo, zezwalając na nauczanie religii w szkołach, bo to nie jest obowiązkowe, obraża uczucia niewierzących?

Pan źle stawia pytanie. Ja po prostu twierdzę, że państwo powinno być neutralne światopoglądowo. Czemu tylko jedna z religii ma być uprzywilejowana?

Prawosławni też mają religię w szkołach.

Ale to znikomy procent.

Bo ich jest po prostu mniej, ale nikt im tego nie zabrania. Mówi pan, że obecność symboli religijnych w urzędach czy religia w szkołach obrażają niewierzących. Pytam więc: jak?

Państwo ma być świeckie, szkoła ma dostarczać wiedzę, a od jej roli wychowawczej są godziny wychowawcze.

Dobrze, postawię pytanie inaczej: 90 procent rodziców posyła dzieci na religię. Dlaczego chce im pan tego zabronić?

Nie zna pan ludzi, którzy posyłając dziecko na religię woleliby jednak, by lekcje te odbywały się w salkach katechetycznych, bo tam jest całkowicie inna atmosfera?

Ach, więc pan z troski o Kościół chce usunąć religię ze szkół?

Z troski o dzieci, o ich rodziców, nie tylko o Kościół.

Czemu się pan tak troszczy?

Ja się nie troszczę, ale wspomni pan moje słowa, że za jakiś czas wielu młodych ludzi, przez takie właśnie lekcje religii, będzie odchodziło od Kościoła.

Powinniście więc się cieszyć i kibicować, by religia była codziennie. Wtedy wcześniej do was ci młodzi przylecą.

Ale ja wcale nie chcę prowadzić z nikim wojen ani na siłę odbierać Kościołowi wiernych. Nie neguję roli Kościoła w naszej historii i jego pozycji. Chcę tylko jasnego oddzielenia spraw państwa od religii. I mówię prosto: nie walce z Kościołem, nie obrażaniu kogokolwiek.

Znowu się panu żart udał.

Nie chcę z nikim walczyć, ale mówię tylko, że jest za dużo Kościoła w polityce. Najlepszy przykład o. Rydzyk, który uprawia politykę i wpływa na to, co się dzieje państwie.

Wpływa instytucjonalnie?

No właśnie nie.

W takim razie tak samo szkodliwy jest Sławomir Sierakowski, bo nie będąc posłem, wpływa na polityków SLD.

On jest publicystą, ma do tego prawo.

Oczywiście. Tak samo jak ja czy o. Rydzyk. Z o. Rydzykiem problem może mieć Kościół, a nie państwo.

A ma państwo.

Jeśli polityk słucha o. Rydzyka, to jego problem. Rozliczą go wyborcy.

LPR już rozliczyli. Niech ludzie głosują na kogo chcą, ale Kościół powinien kierować się Dekalogiem, a nie uprawiać politykę.

Znów się pan troszczy o Kościół. Nie pański cyrk, nie pańskie małpy.

(śmiech) Ale pan naprawdę broni o. Rydzyka?

Tak.

No to gratuluję panu.

Bronię o. Rydzyka przed zarzutem, że szkodzi państwu. On szkodzi Kościołowi, ale to już spór wewnątrzkościelny.

Powtarzam, że ojca Rydzyka jest za dużo w polityce i w państwie. On ma prawo wypowiadać się o polityce, ale zarówno on, jak i hierarchowie Kościoła nie tylko wypowiadają się na tematy polityczne, ale i uzurpują sobie prawo wpływania na podejmowanie decyzji.

Tak samo jak publicyści, lobbyści i wszelkie grupy nacisku.

Ale Kościół powinien zajmować się czymś innym. On ma uczyć ludzi wiary, uczyć ich, co jest grzechem, a co nie jest, mówić co jest dobre, a co nie, a nie udzielać rad politykom.

Myśl eklezjalna Grzegorza Napieralskiego powinna zostać włączona do programu seminariów duchownych.

Dziękuję za uznanie. Jak widać, zostaniemy przy swoich poglądach.

Zostawmy Kościół. Pan często odwołuje się do sentymentów peerelowskich.

Po prostu chcę być uczciwy wobec historii, bo każdy okres ma swoje zalety i cienie.

O zaletach PRL mówi pan wciąż. Widzi pan jakieś jego cienie?

Dostrzegam, ale wolałbym dostrzec również to dobro, które się wtedy wydarzyło. O cieniach mówią na okrągło wszyscy, a tu znalazł się ktoś, kto ośmielił się powiedzieć, że w PRL nie wszystko było złe, że lata 1945 - 1989 to nie tylko pasmo nieszczęść, że działo się dużo wspaniałych rzeczy.

A że przy okazji mordowali ludzi, to drobiazg.

Zło i zbrodniarzy trzeba ścigać, powinny się tym zajmować prokuratury, sądy. I winni niech znajdą się za kratkami, ale nie oceniajmy wszystkich zbiorowo, zabierając emerytury czy renty.

Oficerowie SB i UB powinni mieć przywileje emerytalne?

Byli przecież tacy, którzy dobrze pracowali dla Polski. Podszedł kiedyś do mnie na spotkaniu z wyborcami jeden z oficerów SB, który całe życie zajmował się rozbijaniem szajek przemytniczych. Czy mam go za to karać, bo był w SB?

Niech dostanie uczciwą emeryturę. I tak będzie niezła. Nie widzę powodu, by go jeszcze nagradzać dodatkami.

Bo rozbijał szajki przemytników?

To jego wersja. Jakoś umiarkowanie ufam opowieściom esbeków.

A ja uważam, że przywileje powinni mieć ludzie, którzy dobrze pracowali dla Polski. I sądzę, że każdy przypadek należy oceniać indywidualnie, a nie odbierać je dzisiaj wszystkim.

To się spodoba eseldowskiemu betonowi, ale tym programem nie zwojuje pan świata.

No dobrze, mój dziadek odbudowywał wodociągi w Szczecinie. Mam go potępiać? Nawet w tej rzekomo strasznej partii jak PZPR byli porządni, uczciwi ludzie.

Jak pański ojciec, etatowy pracownik aparatu PZPR?

To nie był żaden wysoki szczebel, pracował w Komitecie Wojewódzkim w Szczecinie.

Pytał pan go o to, co robił?

Nie pytałem i nie pytam.

Ja z moim ojcem często rozmawiam o jego pracy.

A ja z moim rozmawiam o wielu sprawach, ale o tym nie. Nie ciekawi mnie, jakie stanowiska piastował. Wiem, że to bardzo uczciwy, prawy człowiek i jest moim znakomitym doradcą.

W czym panu doradza?

W sprawach życiowych.

Ojciec ukształtował pana politycznie?

Wybory polityczne kroczą zupełnie innymi ścieżkami, kształtowały mnie inne wydarzenia. Pamiętam, jak zaczęły się przemiany ustrojowe, mama traciła pracę w Polmozbycie, inni ludzie też, w domu się nie przelewało, a politycy spierali się, czy orzeł powinien mieć koronę, czy nie.

Hm, spory o orła to koniec 1989 roku, a wtedy jeszcze nie było planu Balcerowicza i nikt nie bankrutował.

Niemożliwe, ja to zapamiętałem z lat 90., chodziłem wtedy do technikum.

Konstytucję i godło zmieniano w grudniu 1989 roku.

No nie wiem, w każdym razie politycy spierali się o rzeczy drugo- i trzeciorzędne.

Pan jest człowiekiem wierzącym?

Tak. Miałem ślub kościelny, sam jestem ochrzczony i ochrzciłem dzieci, ale to sprawy prywatne.

Więc ich nie ciągnijmy. Mimo to uważa pan, że Polsce potrzebny jest - jak to określa Sierakowski - "skok zapaterowski"?

Tak, ale przypominam, że początek sukcesów Zapatero wziął się od obietnicy porozumień z wielkimi grupami pracowników. Zaczęło się od jego polityki społecznej, oferty socjalnej.

Hiszpania wprowadziła małżeństwa homoseksualne.

W Polsce należy doprowadzić do tego, by taka para, bez żadnej ceremonii czy podpisywania aktów, miała takie same prawa jak para małżeńska - by mogli się wspólnie rozliczać z podatku, dziedziczyć po sobie, by nie mieli kłopotów ze sprawami majątkowymi. To się tym ludziom należy.

A adopcja dzieci?

Nie. Nie jestem zwolennikiem pomysłu, by takie pary miały prawo do adopcji.

31 maja będą to poglądy nowego przewodniczącego SLD?

Nie wiem, ale jestem przekonany, że wygram.


Grzegorz Napieralski, sekretarz generalny Sojuszu Lewicy Demokratycznej