czwartek, 13 września 2007

PiS bierze Bendera, człowieka Radia Maryja

PAP, em
2007-09-14, ostatnia aktualizacja 2007-09-13 19:46

Ryszard Bender, lubelski senator LPR, wystartuje z list PiS do Senatu - powiedział wczoraj premier w Bytomiu.

Zobacz powiekszenie
Fot. Sławomir Kamiński / AG
Ryszard Bender
Jarosław Kaczyński nazwał Bendera "wybitnym historykiem", "o momentami kontrowersyjnej drodze życiowej", ale "te kontrowersje w porównaniu z kontrowersjami, jakie można by wiązać z życiorysami wielu tzw. autorytetów, są całkowicie żadne".

75-letni prof. Bender był posłem w PRL w latach 1976-80 i 1985-89. Potem należał do Stronnictwa Pracy, w latach 1991-93 do ZChN, potem do ROP, Ruchu Katolicko-Narodowego, a teraz - do LPR. Przewodniczy w Senacie siedmioosobowemu Klubowi Narodowemu.

Od 1994 r. współpracuje z Radiem Maryja. „Dzięki niemu mogło uzyskać koncesję i zaistnieć w Polsce »Radio Maryja »"- można przeczytać w życiorysie Bendera umieszczonym na jego stronie internetowej.

Bender ma takie zasługi dla o. Tadeusza Rydzyka, bo jako członek KRRiT walczył o koncesję dla Radia.

Kiedy na przełomie lat 2006 i 2007 pod adresem abp. Stanisława Wielgusa pojawiły się oskarżenia lustracyjne, Bender bronił hierarchy. Tak jak Radio Maryja. "Akcja ta ma na celu burzenie i rujnowanie autorytetów moralnych w Kościele rzymskokatolickim, ale jest też uderzeniem w podstawowe wartości państwa polskiego" - pisał w liście podpisanym przez senatorów klubu narodowego.

W lecie 2007 r. podpisał się pod listem obrońców Radia. Pisali oni m.in.: „Ci, którzy tak atakują Radio Maryja, robią to w imię obrony przestępczego »układu «”. Kiedy w 1996 r. biskup niemieckiej diecezji Essen przyznał nagrodę Władysławowi Bartoszewskiemu, Bender, wraz z grupą innych polskich profesorów, wysłał do biskupa list z wyrazami ubolewania. „Otrzymujemy stale pytania, zwłaszcza od młodych zaangażowanych chrześcijan, ileż razy trzeba się rozwodzić i zawierać ponowne małżeństwa, by móc występować w imieniu katolicyzmu?'” - pytali biskupa autorzy listu. Kwestionowali zasługi Bartoszewskiego dla katolickiej nauki społecznej. Pytali, co chce osiągnąć katolicyzm zarówno tu, jak i w Niemczech, skoro takim osobistościom nadaje rangę przykładu”.

Na Bendera w 2005 r. głosowało 89 tys. 813 osób.

Źródło: Gazeta Wyborcza

Min. Kamiński wymyślił nowy spot wyborczy PiS

knysz
2007-09-14, ostatnia aktualizacja 2007-09-13 21:17

Zobacz powiększenie

Spot nazywa się "Układy". Trwa zaledwie 30 sekund, ale ile w nim akcji. Tyle co w dwugodzinnym thrillerze. Nawet z podkładu muzycznego wieje grozą.

Zobacz powiekszenie
Kadr z reklamówki PiS
Zobacz powiekszenie
Kadr z reklamówki PiS


Filmik składa się z dwóch części.

Cz I: Niedawno temu w Polsce (22 sekundy)

Było tak: stolik, na nim walizka pełna zielonych, bezczelny (trzyma nogi na stoliku) i pewny siebie oligarcha z cygarem i jakiś przekupny urzędnik. Dochodzi do obrzydliwego aktu korupcji (urzędnik bierze walizkę) i oligarcha informuje kogoś telefonicznie: - Mamy ten kontrakt od rządu.

Ale jest jeszcze przeszkoda w postaci opozycji.

Oligarcha wie, co robić: - Trzeba jeszcze tylko posmarować opozycji i sprawa załatwiona.

Do rezydencji oligarchy przyjeżdża długowłosy mężczyzna, który przy lejącym się obficie alkoholu daje się skorumpować.

Oligarcha: - Mamy ich wszystkich w kieszeni.

Chwiejący się reprezentant partii opozycyjnej chowa forsę w kieszeni (czyli wziął o wiele mniej niż urzędnik) i rzuca się na szyję oligarsze, bełkocąc: - Mordo ty moja!



I tu przyznam w ogóle nie zrozumiałam intencji: dlaczego trzeba przekupywać opozycję, skoro przekupiony jest już rząd? I kto jest tą opozycją? Bo jeżeli tak było niedawno temu, w domyśle kiedy PiS nie rządził, to w opozycji byli właśnie bracia Kaczyńscy.

Część II : Teraz (8 sekund)

Oligarcha wyraźnie wzburzony miota się przed domem, rzuca do słuchawki: - Wiem, (tu wypikowane przekleństwo), że nie biorą! Trzeba skończyć z tym Ziobrą i Kaczyńskim. I wracamy do gry!

Lektor dramatycznym głosem: - Czy wrócą? Zdecyduj ty.

Do tego logo PiS i data wyborów.

Weekendowe zajęcie ministra Kamińskiego

PiS nie ukrywa, że pomysłodawcą spotu i współautorem scenariusza jest sekretarz stanu w Kancelarii Prezydenta Michał Kamiński. Ale PiS zapewnia, że wszystko jest w porządku, bo Kamiński na pomysł spotu wpadł w weekend, więc nie może być mowy o tym, że pracuje dla PiS w trakcie wykonywania swojej - opłacanej przez podatników - pracy w kancelarii.

Chcieliśmy o to zapytać samego Kamińskiego oraz Macieja Łopińskiego, szefa gabinetu politycznego prezydenta, ale nie chcieli o tym rozmawiać.

Źródło: Gazeta Wyborcza

Osiem sekund, które wstrząsnęły Niemcami

Adam Romański
2007-09-13, ostatnia aktualizacja 2007-09-13 23:55

Zobacz powiększenie
Dirk Nowitzki zdaje się nie dowierzać w to, co dzieje się na parkiecie
Fot. IVAN MILUTINOVIC REUTERS

To się może zdarzyć nawet w ćwierćfinale mistrzostw Europy, nawet w reprezentacyjnej hali Madrytu. Ledwie w ćwierćfinale Hiszpania - Niemcy rozegrano dwie pierwsze akcje, a już trzeba było przerwać spotkanie na 10 minut, bo zegar 24 sekund uparcie wskazywał tylko 20. Do końca pierwszej połowy niemal wszystkim akcjom towarzyszył beznamiętny głos spikera, który oznajmiał: - Eight seconds.


Osiem sekund zabrało nowego znaczenia w końcówce trzeciej kwarty, kiedy tuż po zejściu z boiska Dirka Nowitzkiego Hiszpanie zaatakowali rywali na całym boisku. I Niemcy nie tylko nie potrafili przez przepisowe osiem sekund przeproadzić piłki przez połowę, ale nawet szybciej trzy razy z rzędu (!) oddawali ją rywalom w ręce. To jest właśnie to, co wniósł do reprezentacji Hiszpanii trener Pepu Hernandez. Nie tylko liczenie na gwiazdy, ale także rzetelne taktyczne pomysły.

Tamte akcje publika w ogromnej (16 tysięcy miejsc) hali Palacio de Deportes przyjęła owacją na stojąco. Ale był to tylko początek hiszpańskich dożynek. Kolejne przechwyty, wsady, rzuty za trzy, także w ykonaniu rezerwowych sprawiły, że początkowe lekko stronnicze gwizdki sędziów nie miały żadnego znaczenia. 20 punktów, 30, 35, kolejne bariery pękały łatwo. A Dirk Nowitzki coraz bardziej sfrustrowany z 11 zaledwie punktami na koncie usiadł na ławce.

Hiszpańskiej fali uderzeniowej trudno się będzie przeciwstawić. W sobotę w półfinale spróbuje ktoś z pary Słowenia - Grecja. Moim zdaniem bez szans.

Hiszpania w ćwierćfinale mistrzostw Europy wręcz zdemolowała Niemców 83:55 (18:14, 22:13, 26:16, 17:12) w Madrycie. Gospodarze imponowali grą zespołową, a ich rywale bez Dirka Nowitzkiego byli bezradni
Najwięcej emocji, nie tylko wśród koszykarzy ale i kibiców, wzbudziła w pierwszej kwarcie awaria zegara, która spowodowała blisko 20-minutową przerwę. Wybiła ona z rytmu koszykarzy, ale już po kilku minutach już tego nie było widać.

Hiszpanie mieli przewagę od pierwszych minut i mimo, że w 12. minucie był remis 20:20 to widać było, że rozpędzona hiszpańska maszyna za chwilę "rozjedzie" rywali. Po 20 minutach gospodarze prowadzili 43:35, a w trzeciej kwarcie uzyskali 25 pkt przewagę (66:41).

Doskonale w obronie grał najskuteczniejszy do tej pory w zespole Hiszpanii Pau Gasol, a efektownymi akcjami w ataku popisywał się Rudy Fernandez. W czwartej kwarcie dwukrotnie gospodarze prowadzili różnicą 37 punktów (80:43, 82:45) i blisko czternastotysięczna publiczność mogła już tylko oklaskiwać efektowne zagrania swoich ulubieńców.

Siatkarze dalej od igrzysk?

2007-09-13, ostatnia aktualizacja 2007-09-13 19:18

Zobacz powiększenie
Fot. Kuba Atys / AG

Porażką z broniącymi tytułu Włochami zakończyli polscy siatkarze mistrzostwa Europy. Zajęli 11. miejsce, najgorsze od blisko dekady


Podczas ubiegłorocznego mundialu w Japonii Andrea Zorzi, mistrz świata i legendarny zawodnik, opowiadał, jak bardzo on i jego rodacy nienawidzili grania o miejsca "piąte i tym podobne". Włoch miał na myśli wszelkie mecze, które następowały po utracie szans na medale. Jego reprezentacji, przez ponad dekadę utrzymującej bezwzględną supremację w świecie, zdarzały się one niezmiernie rzadko, ale tym bardziej bolały. - Wyrzucają cię gdzieś do bocznej salki, trybuny zieją pustką, wynik nikogo nie obchodzi, a grać trzeba - wspominał Zorzi. Miał dobrą okazję, bo Włosi na MŚ zawiedli, zajmując właśnie piąte miejsce.

W moskiewskiej Hali Olimpijskiej nikogo się do pomniejszych salek nie spycha, ale Włosi i tak zapewne z trudem ścierpieli środowy mecz, bo oni mimo wielomiesięcznego kryzysu wciąż do drugoplanowych ról nie przywykli. Co jednak w takim razie powiedzieć o Polakach, wicemistrzach świata, jeśli jeszcze trzy miesiące temu wierzyliśmy, że lepsi od nich są na naszej planecie tylko bajeczni Brazylijczycy?

Biało-czerwoni pokonali Turków, dali się pokonać Belgom, Rosjanom, Finom, Bułgarom i Włochom. Turniej każdego dnia stawał się dla nich coraz większą udręką, a w środę można było odnieść wrażenie, że jakieś tajemnicze siły uparły się, by na całe życie zniechęcić ich do siatkówki. W pierwszym secie prowadzili 23:18, co jest w siatkówce przewagą miażdżącą, na pewnym poziomie wręcz gwarantującą sukces. Wtedy jednak za końcową linią stanął Lorenzo Perazzolo - rezerwowy! - i jął odpalać serwisowe petardy, wprost zbijając z nóg polskich przyjmujących. Rywale zdobyli siedem punktów z rzędu, chwilami pomagało im nieprawdopodobne wprost szczęście, jak wtedy gdy piłka po zbiciu Bartosza Kurka trafiła w głowę Luigiego Mastrangelo. Polacy wpadli wtedy w dołek, nie mogą winą za niepowodzenie obarczać mocami nadprzyrodzonymi, ale sytuacja zdawała się zbyt kuriozalna, by oprzeć się refleksji, że zwalają się na nich wszystkie nieszczęścia tego świata.

To nie był zły mecz, biało-czerwoni nieźle blokowali i zdołali nawet - mimo przegrania dwóch pierwszych setów - doprowadzić do tie-breaka. Niestety, znów nie wystarczyło im wytrwałości, konsekwencji i precyzji, by wygrać, choć włoski trener zdrowo poeksperymentował sobie ze składem. Polacy bardzo chcieli, woli walki odmówić im nie sposób, sportowej złości i poświęcenia też, ale twarde fakty są bezlitosne - rozegrali najgorsze ME od 1999 roku, kiedy nie zakwalifikowali się do turnieju finałowego. Teraz będą musieli walczyć w eliminacjach o awans do następnej imprezy, od czego się ostatnio odzwyczaili.

Smutnych konsekwencji jest jednak więcej. Zmalały szanse na "dziką kartę" pozwalającą wystąpić w listopadowym Pucharze Świata, bo choć międzynarodowa federacja (FIVB) sporo zarobiłaby na polsatowskich transmisjach telewizyjnych z meczów Polski, to nawet ona - często zachłanna i łamiąca zasadę fair play - musi do pewnego stopnia liczyć się z względami sportowymi. Dlatego nie musi wystarczyć argument, że biało-czerwoni są wicemistrzami świata i wysoko plasują się w międzynarodowym rankingu. A gdyby nie wystarczył, to odpadłaby jedna z szans awansu na igrzyska olimpijskie. Co więcej, zanim drużyna Raula Lozano zagra w eliminacjach kontynentalnych, będzie musiała bić się o udział w nich w preeliminacjach. Słowem, nasz punkt widzenia radykalnie się zmienił. Polska miała (ma?) celować w olimpijski medal, a dziś drżymy, czy w ogóle do Pekinu poleci.

Źródło: Gazeta Wyborcza