poniedziałek, 24 września 2007

Krzynówek dla Sport.pl: Gole z kadry niosą mnie w Bundeslidze

Rozmawiał Robert Błoński
2007-09-23, ostatnia aktualizacja 2007-09-23 21:48
Zobacz powiększenie
Jacek Krzynówek mija Timo Rosta z Energie
Fot. SVEN KAESTNER AP

Odkąd strzeliłem bramkę Rosji, przyszła forma i niebywała skuteczność - opowiada skrzydłowy reprezentacji, którego gol w 83. min dał Wolfsburgowi wyjazdowe zwycięstwo 2:1 z Energie Cottbus.

Zobacz powiekszenie
Fot. STEVEN GOVERNO AP
Jacek Krzynówek i 2:2 z Portugalią!!!


Robert Błoński: Niemcy piszą: "Krzynówek wygrał mecz dla VfL".

Jacek Krzynówek: To miłe, nawet nie wiedziałem. Trzech poprzednich spotkań nie udało się nam wygrać. Raz zremisowaliśmy, dwa razy przegraliśmy, choć w każdym z tych meczów jako pierwsi strzelaliśmy gola! W sobotę też prowadziliśmy 1:0, potem Marcelinho zdobył drugą bramkę, ale sędzia uznał, że Brazylijczyk był na spalonym. Kiedy Cottbus wyrównało, myślałem, żeby - nie daj Boże - nie powtórzył się scenariusz z poprzednich meczów. Ale nie, wygraliśmy. Energie ma słabszy zespół niż rok temu, sprzedali nam Radu oraz Munteanu i nie mają kim grać z przodu.

Jak padł zwycięski gol?

- Szczerze mówiąc, nawet nie wiem, jak piłka wpadła do bramki. Wyszliśmy z szybką kontrą. Zagrałem na prawą stronę do Dejagha. On wygrał pojedynek jeden na jednego i mi odegrał. Piłkę próbował przejąć Mariusz Kukiełka, doszło do małej przepychanki między nami. Mariusz wybił ją za lekko. Wymieniłem trzy podania z Josue i strzeliłem z ostrego kąta, z dziesięciu metrów.

Rzadko strzela pan bramki z pola karnego.

- Tym bardziej cieszę się z tego, co stało się w sobotę.

Skąd ta forma?

- Jestem bardzo dobrze przygotowany do sezonu. Ciężko trenowałem i nie miałem żadnych problemów ze zdrowiem. O trenerze Feliksie Magathcie krążą w Niemczech legendy, że jest katem dla piłkarzy, ale ja rzeczywiście takiego okresu przygotowawczego jeszcze nie przeżyłem. To znaczy: cieszę się, że przeżyłem. Byliśmy na dwunastodniowym zgrupowaniu w Austrii. Na tak długo w Bundeslidze zwykle się nie wyjeżdża. Trenowaliśmy trzy razy dziennie, biegaliśmy sprinty z piłkami lekarskimi po piachu. Wchodziło w nogi jak diabli, ale mnie wyszło na dobre. Mieliśmy przez ten czas tylko jedno wolne popołudnie. Ja nigdy nie miałem problemów z wydolnością. Tyle że po MŚ w Korei zerwałem więzadła krzyżowe w prawym kolanie. Pół roku w ogóle nie grałem w piłkę, dochodziłem do formy, a później trafiłem do Leverkusen. Od tamtej pory zdrowie dopisuje.

Ale Magath sadzał pana na ławce. Nie zagrał pan w dwóch pierwszych meczach sezonu... Do składu wszedł dopiero po meczu z Rosją w Moskwie.

- Trener nie wziął mnie na pierwszy mecz, w Pucharze Niemiec. Tuż przed pierwszym meczem ligowym, z Arminią, naciągnąłem mięsień. Nie mogłem wystąpić także i w drugiej kolejce, z Duisburgiem. Mimo tego władze klubu wyraziły zgodę, bym jechał na mecz kadry do Moskwy. Lekarz reprezentacji pozwolił mi grać, a trener Leo Beenhakker zaufał. To było moje pierwsze 90 minut w sezonie i mój pierwszy gol.

Felix Magath widział piękną bramkę w Moskwie?

- Nie wiem, nawet nie pytałem. Chciałbym, żeby zobaczył.

Ważne, że później wstawił pana do składu.

- W meczu z Rosją dostałem wiatru w żagle. Potem "poprawiłem" bramką na 2:2 w Lizbonie. Można powiedzieć, że gole zdobyte w reprezentacji niosą mnie i w Bundeslidze. Oby jak najdłużej.

O co Wolfsburg ma walczyć w tym sezonie?

- Najpierw chcemy uniknąć tego, co było w dwóch poprzednich, czyli nie bronić się przed spadkiem. Mamy mocniejszą drużynę niż rok temu. Doszło piętnastu zawodników! Trener Magath potrzebuje jednego: czasu. Nawet jak przegraliśmy dwa poprzednie mecze, nie robił żadnych nerwowych ruchów. Dokonał tylko dwóch zmian w podstawowej jedenastce, a jedna z nich była wymuszona - Brazylijczyk Grafite skręcił kostkę. W sobotę zagraliśmy innym systemem niż wcześniej, trzema napastnikami. Trener Magath raczej nie zmienia zawodników, tylko taktykę - w każdym meczu dostosowuje ją do przeciwnika.

Po raz pierwszy w tym sezonie Bundesligi zagrał pan od pierwszej do ostatniej minuty.

- Może to jest recepta na sukces zespołu? (śmiech). Cieszę się tylko, że pomogłem wygrać w Cottbus. Zasłużenie, bo byliśmy lepsi.

Dlaczego ma pan koszulkę z numerem 10? Jakoś nigdy nie palił się pan do gry z tym numerem?

- To prawda, ale nie miałem wielkiego wpływu. Dał mi go poprzedni szkoleniowiec Klaus Augenthaller. Chciałem "ósemkę", ale była zarezerwowana dla Mariana Christowa, więc dostałem "dychę". W ogóle to w poprzednim sezonie Augenthaller wymyślił sobie, że podstawowa jedenastka będzie grała z numerami od jednego do jedenastu. A poza tym "dycha" w Wolfsburgu traktowana jest specjalnie. Kilka lat temu nosił ją nieżyjący już, niestety, reprezentant Polski Krzysztof Nowak. Ciężka choroba przerwała jego karierę. Być może dostałem dziesiątkę po nim, jako kolejny Polak.

W 135 meczach w Bundeslidze zdobył pan 22 gole.

- Jeszcze prawie sto rozegrałem w II lidze, gdzie też strzeliłem 22 bramki. W 2004 roku miałem już podpisany kontrakt z Leverkusen, a mimo to Norymberga mnie nie puściła i dodatkowy rok spędziłem w II lidze. Tak więc tych występów w I lidze i bramek powinno być więcej. No, ale nie ma co narzekać, mam jeszcze dwuletni kontrakt z "Wilkami" i liczę, że to sobie odbiję.

W połowie października mecz eliminacyjny z Kazachstanem. Zbliżają się decydujące rozstrzygnięcia w walce o awans do Euro 2008.

- Szanse mamy ogromne. Meczów coraz mniej, nam i Finom zostały trzy, Portugalczykom i Serbom cztery, ale to wciąż Polska jest liderem grupy I. Już mówiłem, że teraz każdy mecz musimy traktować jak pojedynek ostatniej szansy, o wszystko. Nie wyobrażam sobie, byśmy 13 października nie wygrali z Kazachstanem w Warszawie. Na szczęście układ w tabeli jest taki, że nie musimy oglądać się na innych. Cel jest prosty: w październiku wygrana z Kazachstanem, w listopadzie - z Belgią w Chorzowie i zobaczymy, jaka będzie sytuacja przed ostatnim pojedynkiem grupowym, w Belgradzie. Ideałem byłoby jechać do Serbii, będąc pewnym awansu.

Liczby Krzynówka

7 - tyle oficjalnych meczów rozegrał tej jesieni (trzy w reprezentacji, cztery w Bundeslidze)

5 - tyle strzelił w nich bramek (dwa dla kadry, trzy dla Wolfsburga)

Radio Maryja: Teraz PiS

Jacek Hołub, Toruń
2007-09-24, ostatnia aktualizacja 2007-09-24 07:29

Z czwartkowego programu rozgłośni o. Rydzyka: - Dopiero premierowi Kaczyńskiemu udało się odzyskać państwo.

Zobacz powiekszenie
Fot. Wojciech Surdziel / AG
- Dziś Polska jest tutaj - mówił Jarosław Kaczyński, gdy jako pierwszy premier Polski przemawiał od ołtarza podczas pielgrzymki Radia Maryja 8 lipca w Częstochowie. - Tylko PiS ma szanse zrobić coś dla Polski - słychać teraz w Radiu Maryja


- Radio Maryja nie sprzyja żadnym ugrupowaniom politycznym, nie namawia do głosowania tylko na jedną partię - zadeklarował w ubiegły wtorek na antenie stacji redemptorysta o. Piotr Andrukiewicz, bliski współpracownik o. Rydzyka.

Przez ostatni tydzień słuchaliśmy toruńskiej rozgłośni. Na antenie wiele razy gościli politycy z list Prawa i Sprawiedliwości, z opozycji - ani razu.

Środa, wieczór. W warszawskim studiu przez niemal dwie godziny PiS-owski wicepremier Przemysław Gosiewski chwali dokonania rządu. - Powrót PO i LiD do władzy mógłby być sygnałem, że Polska cofa się o wiele lat - mówi. - Boję się, że rządy lewicowo-liberalne mogą służyć naruszaniu wielu wartości w Polsce. Pamiętamy nawoływania o potrzebie uznania związków homoseksualnych, niejednoznaczną postawę Platformy w sprawie ochrony życia, atak na media katolickie.

Prowadzący program o. Jan Król dopytuje: - Panie premierze, i teraz jeszcze główne punkty programu Prawa i Sprawiedliwości, mamy przecież kampanię.

- Przede wszystkim dokończymy walkę z korupcją, walkę z układami. Będzie to twarda walka, ale jest ona potrzebna ,abyśmy żyli w państwie sprawiedliwym i prawym - odpowiedział redemptoryście Gosiewski.

Na PiS. W tej chwili

W czwartek rano rozgłośnia transmituje mszę z toruńskiego kościoła redemptorystów. - Ludzie mnie pytają: Ojcze, na kogo mamy głosować. Ja tylko powiem: W tej chwili mam głosować na Prawo i Sprawiedliwość, jedynie ma szanse coś zrobić dla Polski. Inni nie mają szans - mówi podczas kazania w eterze redemptorysta z Torunia o. Stanisław Kuczek.

Tego samego dnia, audycja "Aktualności dnia", główny magazyn publicystyczny w Radiu Maryja. Redemptoryści łączą się telefonicznie z Elżbietą Kruk, szefową Krajowej Rady Radiofonii i Telewizji. Kruk będzie kandydatką PiS do Sejmu z Lublina. Najpierw krytykuje Platformę za użycie w swoim spocie wyborczym wizerunku o. Rydzyka (PO wykorzystała fragment nagrania jego wykładu dla studentów, w którym m.in. nazwał żonę prezydenta "czarownicą"). Kruk kwituje: - Atakuje się fundamentalne dla funkcjonowania społeczeństwa wartości chrześcijańskie.

- Jakie będą wyniki wyborów? - pyta prowadzący audycję redemptorysta.

Na antenie jest już wiceminister transportu Bogusław Kowalski. - Wiele rzeczy jest rozpoczętych. Chcemy te rzeczy kontynuować dla dobra kraju, dla dobra narodu - odpowiada.

- Pan minister też myśli o kandydowaniu?

- Ponieważ jestem posłem Ruchu Ludowo-Narodowego, m.in. z panią poseł Sobecką, kandydujemy na listach PiS. Ubiegam się o mandat poselski ze wschodniego Mazowsza. Będę tam na piątym miejscu - precyzuje.

PO jest zacietrzewiona

Chwilę później na antenie jest już wiceminister finansów Marian Banaś. - W 1992 r. podjęto pierwszą próbę przywrócenia narodowi godności, szacunku do tradycji i wartości chrześcijańskich. I odzyskania dla niego państwa, które zostało zawłaszczone przez postkomunistyczne i liberalno-ateistyczne układy. Niestety, wówczas się nie udało, ale udało się premierowi Kaczyńskiemu - opowiada Banaś.

Sobota, "Aktualności dnia". Prof. Krystyna Czuba, b. senator AWS i medioznawca Uniwersytetu Kardynała Stefana Wyszyńskiego wykładająca w szkole o. Rydzyka, również krytykuje szefa PO Donalda Tuska za spot wyborczy. - Tak wielkiej pogardy, jakiej słuchaczom Radia Maryja dostarczyli politycy PO, to chyba nie zaznali - komentuje o. Piotr Andrukiewicz.

- To smutne, do czego można dojść w zacietrzewieniu - mówi Czuba.

- Przy jednoczesnym braku zaproponowania pozytywnych rozwiązań - dodaje o. Andrukiewicz.

Dzień wcześniej, piątek, także "Aktualności dnia". - Jaką rolę powinny spełniać katolickie media w czasie kampanii wyborczej? - pyta o. Jacek Cydzik.

Bp Pieronek: Agitują na całego

- Walka rozgrywa się poprzez media i między mediami, chodzi o to, że media promujące jednych kandydatów czy pewne środowiska chcą wyciszyć media, które promują innych kandydatów - odpowiada publicysta stacji prof. Piotr Jaroszyński, filozof z KUL i wykładowca w uczelni o. Rydzyka. - Tutaj się dokonuje manipulacji również na poziomie słownym. Określenie, że Kościół czy media katolickie mieszają się do polityki, oczywiście kompletnie nic nie znaczy, bo jest wolność dostępu do mediów. Media mogą sobie wybierać, z kim będą rozmawiać, a z kim nie - dodaje prof. Jaroszyński.

Tego samego dnia w Radiu ZET biskup Tadeusz Pieronek tak mówił o podobnych wypowiedziach: - Nie będę się ustosunkowywał do wypowiedzi ojca Rydzyka. On sam wie, w jakiej się znajduje sytuacji. Jak przez swoich pracowników zaleca, żeby nie brać udziału w kampanii wyborczej, i deklarują to, że nie będą brali udziału, a okazuje się, że agitują na całego. To jest po prostu nieuczciwe.

Prezydent na Greenpoincie: Powinniśmy nadal zwalczać patologie

Marcin Bosacki, Nowy Jork
2007-09-24, ostatnia aktualizacja 2007-09-24 08:47
Zobacz powiększenie
Prezydent Lech Kaczyński

- Liczę, że po wyborach Polska nadal będzie likwidować złe, patologiczne zjawiska, które charakteryzowały pierwsze 16 lat polskiej niepodległości - mówi do przedstawicieli Polonii w Nowym Jorku prezydent Lech Kaczyński.

Prezydent przyjechał do Stanów Zjednoczonych na doroczną sesję przywódców państw ONZ. Jednak podróżując po USA najwyraźniej chce pomóc swemu bratu i PiS przed zbliżającymi się wyborami, choć Kancelaria Prezydenta temu zaprzecza.

Polacy zagranicą, w tym spora część Polonii amerykańskiej, mogą głosować w wyborach parlamentarnych na listy warszawskie, gdzie startuje Jarosław Kaczyński. Spotkania z Polonią wypełnią jedną trzecią pobytu prezydenta w USA. Niedzielny wieczór Lech Kaczyński spędził na nowojorskim Greenpoincie, cały wtorek zajmie mu wizyta w Chicago. Spore fragmenty obu niedzielnych wystąpień prezydenta poświęcone były sytuacji politycznej w Polsce i wyborom.

"Jako prezydent nie mogę dawać rad wyborczych, ale..."

- Jako prezydent oddałem legitymację partyjną i nie mogę nikomu dawać rad wyborczych - mówi ł Lech Kaczyński na spotkaniu w Polskim Domu Narodowym na Greenpoincie. - Ale jestem przekonany, że dokonywana w ostatnich dwóch latach [rządów PiS] istotna zmiana w polityce zarówno wewnętrznej jak i zagranicznej, powinna być po wyborach kontynuowana. Polska musi twardo, nawet w trudnych warunkach międzynarodowych, dbać o swoje interesy. Polska musi też dbać o to, by wszyscy byli równi wobec prawa, by bogaci byli traktowani przez państwo i prawo tak jak wszyscy. Liczę, że po wyborach Polska nadal będzie likwidować złe, patologiczne zjawiska, które charakteryzowały pierwsze 16 lat polskiej niepodległości - mówił Lech Kaczyński.

"Istnieją utrudnienia w rozwoju polskości"

W kolejnym przemówieniu, po wieczornej mszy św. w polskim kościele św. Stanisława Kostki na Greenpoincie prezydent powiedział jeszcze jaśniej: - Istnieją utrudnienia w rozwoju państwa, narodu i w ogóle polskości. Nowe władze przez ostatnie dwa lata sporo z nich przezwyciężyły. Ale to nie jest nawet połowa, nawet jedna trzecia drogi. Chciałbym wierzyć, że za miesiąc w wyborach Polacy zdecydują, by ta droga mogła być kontynuowana.

Prezydent na obu wiecach mówił też o problemach Polonii. Obiecał przedstawić nowemu Sejmowi nowelizację ustawy o obywatelstwie, która pozwoliłaby starać się o polski paszport, co teraz jest niemożliwe, obywatelom innych państw, w tym USA. Co ciekawe, ponad rok temu to samo obiecywał na spotkaniach z Polonią w Chicago Jarosław Kaczyński, nowy wówczas premier.

Największy aplauz w Polskim Domu Narodowym prezydent Kaczyński zebrał w okolicznościach dość zaskakujących. Gdy spotkanie miało się już ku końcowi, prezydent podszedł po raz drugi do mikrofonu, by oznajmić, że chce powiedzieć jeszcze kilka ważnych zdań. - Chcę podziękować Polonii za walkę z kłamstwami o polskiej historii, zwłaszcza sformułowaniami takimi jak "polskie obozy zagłady". Jestem politykiem, który zrobił dużo dla poprawy stosunków Polski z Żydami, ale takie kłamstwa pojawiać się nie mogą. Na terenie Polski obozy zagłady były tylko niemieckie - mówił prezydent przy ogłuszających oklaskach.

Polonia: Wreszcie doczekaliśmy się prezydenta, który przychodzi do polskiego kościoła

Polonia nowojorska witała Lecha Kaczyńskiego bardzo ciepło. Na spotkanie w Domu Polskim przyszło około tysiąca Polaków, na mszę - ponad dwa tysiące. Rozmawiałem z Wojciechem Podgórskim, który na obu niedzielnych spotkaniach przez cały czas wznosił do góry polską flagę.

- Wreszcie doczekaliśmy się polskiego prezydenta, który przychodzi do polskiego kościoła - mówił pan Wojciech. - Wreszcie jest szansa, by Polska była Polską. Rozumie Pan? Dlaczego Pana gazeta przez te wszystkie lata tego nie chciała? Co robi teraz towarzysz Michnik?

"Pijany Kwaśniewski, krzyczący Tusk, prostak Lepper"

Stojąca obok pani Danuta Piekut, nauczycielka przybyła na Greenpoint 12 lat temu, dodawała, że pan Wojciech mówi za ostro". Ale i ona uważa, że bracia Kaczyńscy to "wreszcie ekipa, która prowadzi Polskę w dobrym kierunku". - Jak to możliwe, że wszyscy ich tak krytykują, ten pijany Kwaśniewski, krzyczący Tusk, prostak Lepper, nawet Wałęsa?

Gdy zauważyłem, że premier i prezydent też często bez pardonu atakują przeciwników politycznych, a Leppera sami wzięli do rządu, pani Danuta odpowiedziała: - Kaczyńscy tylko się bronią. Z dwojga złego na nich jednak trzeba głosować. Nie ma innej opcji.

Oprócz prezydenta aplauz tłumu pod Domem Polskim wzbudziła jeszcze tylko jedna osoba - Nelly Rokita. Prezydent przedstawiał ją "Moja nowa, z czego jestem bardzo dumny, doradczyni". Nelly Rokita, w oficjalnym protokole wizyty przedstawiana jako Nelly Arnold-Rokita, niedawno porzuciła PO i została doradcą prezydenta ds. kobiet. Nelly Rokita startuje w wyborach z warszawskiej listy PiS. Tej, na którą Polacy z USA mogą głosować. Po wizycie prezydenta w Stanach Polonii z pewnością łatwiej będzie to zapamiętać,

Wielki podryw

Rozmawiała Anna Zawadzka
2007-09-23, ostatnia aktualizacja 2007-09-21 15:46

Zobacz powiększenie

Pół biedy, jeśli koleś, z którym się prześpisz, okaże się twoim kuzynem. Ale na przykład kuzynem twojego eks? Zgroza

Zobacz powiekszenie
ANITA, 33 lata, politolożka, pracuje w agencji reklamowej.

Nie wychodzę do klubu, żeby wylądować z kimś w łóżku, ale idę po porcję swojego fanu. A fanem są między innymi mężczyźni. Umiem sprowokować kolesia, który mi się podoba. Ale nigdy sama nie podbijam. Bo co bym miała powiedzieć? "Cześć, podobasz mi się"? Czekam, aż ktoś podejdzie. Podrywanie to jest wysyłanie sygnałów i czekanie na zwroty. Ja to już robię bezwiednie. Nawet nie zauważam, kiedy zarzucam tę grzywę na plecy.

Chodzi o flirt?

O flirt, poznawanie, gadanie, komplementy, śmiechy.

Masz jakąś bajerę?

Zawsze na wejściu mówię, kim jestem. Dzięki temu możemy gadać, a on nie ma strachu, że go ciągnę do ołtarza.

Kim jesteś?

Copywriterką robiącą karierę, feministką, mam dwie prace i jedno dziecko, drugiego nie chcę, mieszkam z córką, nigdy nie chciałabym mieszkać z mężczyzną. Jeśli naprawdę faceci boją się babek po trzydziestce, to po takiej gadce będzie im łatwiej za dwa dni zadzwonić i umówić się do kina.

Kiedy ostatnio podrywałaś?

Tak ewidentnie? Tej zimy w Maroku. Był obłędnie piękny. Jak go zobaczyłam, wiedziałam, że coś być musi. Na stałe pracuje w USA, akurat przyjechał do rodziny, w moim hotelu pracował jego kuzyn. Wciągałam brzuch jak Halle Berry, wychodziłam z morza, otrząsałam się z kropli i rzucałam mu powłóczyste spojrzenia. Bajerowałam na całego. Po trzech dniach podszedł i spytał, co czytam. Zabrał mnie na dyskotekę dla lokalsów. Potem powiedział, że było dla niego ewidentne, co ja wyprawiam. Brutalnie mówiąc, widział, że się do niego mizdrzę. Najdalej zaszliśmy, całując się i słuchając w samochodzie Tupaca z kaset. Do łóżka bym się bała - obcy kraj, obcy facet.

A w Paryżu?

W Maroku byłam z przyjaciółką i córką, trzeba było unikać smrodów. W Paryżu mogłam wziąć walizkę i wyjść. Pierwszy raz, odkąd mam córkę, wyrwałam się gdzieś sama, i to na trzy miesiące. Julkę urodziłam, mając 19 lat, więc nie zdążyłam sobie poszaleć. No to w Paryżu się wyszalałam. Miałam totalne wzięcie. Nie byłam gorsza, bo tam są faceci wszelkich kolorów skóry. Tak boscy, że zdarzało mi się gwizdać za nimi na ulicy.

Ilu zaliczyłaś?

Sześciu? Siedmiu? Ale na zasadzie regularnego randkowania. Łóżkowo dwóch. Z jednym pojechałam na dwa dni do Prowansji. Jak wróciłam, to go odcięłam, bo się zrobił namolowaty. Z innym poszłam na kurs rumby. Trzeci wziął mnie do teatru, czwarty do kina pod chmurką, piąty na plażę kabrioletem, chodziliśmy po knajpach, spędzaliśmy czas bez zobowiązań. Ważne było, że oni stawiają. Ja nie miałam kasy. Stać mnie było na bagietkę, jogurt dziennie i prezent dla Julki. To był komfort, że ktoś każdego wieczoru płaci za wszystkie moje drinki i kolację. Ale nie miałam poczucia, że jestem dziwką do towarzystwa, bo sama bawiłam się świetnie. A ponieważ nie podrywam dzieci - podobają mi się starsi faceci - ich stawianie było naturalne.

Miało dla nich znaczenie, że nie jesteś Francuzką?

W Paryżu mało kto jest Francuzem z krwi i kości. Przede wszystkim czułam, że jestem ładna. W Polsce mężczyźni nie podchodzą do mnie na ulicy, przewracając oczami z zachwytu i prosząc o numer telefonu. Tam w ogóle podrywało się łatwiej niż w Polsce, bo tutaj jest obciążenie małego miasta.

To znaczy?

Pół biedy, jeśli koleś, z którym się prześpisz, okaże się twoim kuzynem. Ale na przykład kuzynem twojego eks? Zgroza. W Maroku z kolei było łatwiej, bo na plaży mogłam świecić cycem. Zazwyczaj pokazuję, że jestem otwarta i fajna. Na zasadzie: podejdź, pogadajmy.

Jak sobie kogoś upatrzysz, to upolujesz?

Faceta, z którym byłam ostatnie cztery lata, podrywałam długo. Był strasznie oporny. Julka była już odchowana, ja uznałam, że po ciąży może warto by schudnąć. Wykupiłam karnet na basen, tam wypatrzyłam Jarka. Przez pół roku kupowałam tylko kostiumy kąpielowe i zasuwałam na basen w pełnym makijażu, żeby go poderwać.

Podrywałaś na sportsmenkę?

Nie, bo on to miał kompletnie w dupie. Był ratownikiem i nie takie sportsmenki oglądał na co dzień. Potem już nawet ręcznika nie brałam i było jasne, że przychodzę z nim gadać. No i nie schudłam. Ale faceta poderwałam, choć pies na baby to on nie był i szło jak po grudzie.

Jak się udało?

Zaprosiłam go na koncert do klubu Stodoła. Czekał z czekoladkami w kształcie serca, więc wiedziałam, że jestem w domu. Odczytał komunikat, że tu chodzi o randkę, a nie o muzykę.

Chciałaś go wyrwać na jedną noc?

Nie. Z Jarkiem chciałam być.

To jest taki sam podryw?

W przypadku facetów, których podrywam jednorazowo, nie boję się wyjść na idiotkę. A z nim byłam uważna, nie chciałam zrobić z siebie debilki.

Rozmawialiście potem o fazie podrywu?

Mówił, że był przerażony. Że jestem energiczną, pewną siebie, gadatliwą osobą i na pewno czegoś będę od niego chciała. Jasne, bardzo mu się podobałam, jestem świetna, inteligentna i piękna, ale on chciał się przed tym obronić. Nie obronił się. To moja siła i jego słabość zadecydowały, że uległ. A związek wyszedł, jak wyszedł: nie dał mi tego, czego od niego wymagałam, ale przecież nigdy mi tego nie obiecywał. Ja ciągle chciałam, żeby było więcej, mocniej, aktywniej, szybciej, w klimacie: "Rzuć mnie na misiurę przed kominkiem i zedrzyj ze mnie ubranie". Dla niego to jakiś kosmos. Nie ta bajka. I tak było przez cztery lata. Pod koniec żarliśmy się okropnie. Dobrze, że dostał propozycję pracy za granicą, bo gdybym miała wpadać na niego na mieście, byłoby mi żal. Strasznie chciałam, żeby to było na całe życie.

Jesteś zniechęcona do podrywania?

To mój szablon spędzania wolnego czasu, ale ten styl życia nie jest zdrowy. Gości, z którymi flirtowałam, nie umiałabym policzyć. To idzie w setki. Dziś nie szukam partnera ani na życie, ani nawet do seksu, więc może szkoda prądu? Czasem myślę: po co mi te emocje? Jestem dojrzałą, mądrą babą, dlaczego marnuję energię? Dlaczego tak strasznie potrzebuję, żeby jakiś kmiot chciał zapłacić za moje sex on the beach? Nie wiem. Ale mija kilka dni, a ja znowu chcę się wystroić, pójść w miasto, pogadać z ludźmi, być adorowaną.

Masz swoje typy?

Nie jestem snobką. Gruby facet w brzydkich adidasach, który przez godzinę opowiada, jak idzie biznes sprzedaży tapet, w ogóle mi nie przeszkadza. To właśnie chcę dostać. Tę inność. Koleżanka często mi mówi: "Ależ ten koleś, z którym zostałaś, był brzydki!". Ale przecież nie przedstawiam go babci, nie ląduję z nim w łóżku. A flirt jest fajny. Pozwalam się odwieźć do domu, i tyle.

Żaden potem nie wydzwaniał?

Bywają namole, ale jak facet mnie niczym konkretnym nie wkurwi, to mogę z nim iść do kina, nawet jak wiem, że nigdy się w nim nie zakocham. Dopóki rozumie zasady - nie ma problemu.

Jakie są zasady?

Nie pójdę z nim do niego, nie zaproszę go do siebie.

Ulubione miejsca?

Zdarza mi się wsiąść w taksówkę, wysiąść w centrum, wejść do pierwszej knajpy, która mi się spodoba. Siadam przy barze, kupuję piwo, wyciągam papierosy, daję tym sygnał, że posiedzę tu czas jakiś, więc jak chcesz, możesz ze mną porozmawiać. Nie mam stresu, że ktoś pomyśli: "Prostytutka", albo że ktoś mnie napadnie.

Szukasz seksu?

Zdarzyło się, ale celem jest rozmowa. Potrzeby seksualne zaspokajam w romansie - spotykam się z kimś średnio co dziesięć dni, gotujemy razem, śpimy razem, rano wracam do siebie. A mimo to nadal chcę chodzić do klubów i siadać przy barze. Po pracy czasem dzwonię po opiekunkę do Julki, maluję usta i idę do pobliskiej Magnolia Café na piwo. Ja mam głód ludzi, a w reklamie są ciągle te same twarze. Chcę spotykać ludzi z innych bajek. Czuję się niespełniona, jeśli wrócę do domu, nie pogadawszy. To nie tak, że jak nie dostanę porcji komplementów od jakiegoś Don Juana, jest mi źle. Często rozmawiam z kobietami. Np. barmankami. To też jest fajne.

GABI, 24 lata, pracuje w korporacji prawniczej.

Wchodzę do knajpy branżowej, napiję się z dziewczyną piwa, zaraz ktoś do niej podchodzi i pyta: "Ty wiesz, kto to jest?!". Opinia się za mną ciągnie, ale ja już się uspokoiłam.

Kiedy szalałaś?

To było strasznie szczenięce. Zaczęłam chodzić do branżowych knajp, jak miałam 15 lat. A tam średnia wieku 25-30. Zawsze podobały mi się starsze dziewczyny. O 10-15 lat. Zrobiłam się taka jak one. Ścięłam włosy. Kręciło mnie łamanie kodów, wchodzenie w nowe środowisko. Udało mi się w pół roku rozpracować system tych ludzi, wkraść się w ich łaski. Uznałam, że istnieje kluczyk do każdej osoby. Szukałam go, dopóki nie znalazłam.

Szukałaś kluczyka do każdej lesbijki w Warszawie?

Jak już poznałam wszystkie, to czyhałam na nowe.

Jak?

Powiedziałam dziewczynie, z którą teraz się spotykam, że idę opowiadać o podrywaniu. "Ty i podryw? Gabi, ty robisz jedną niesamowitą rzecz - jeżeli kogoś podrywasz, to ta osoba czuje, że istnieje tylko ona". To fakt. Daję kobietom poczucie wyjątkowości. Skuteczność stuprocentowa. A ja potrafię w ciągu sekundy przerzucić się na drugą osobę i robić to samo. Jedna rzecz to koncentracja, druga - olanie. Jeśli trzymasz na odległość, masz gwarantowane, że laska będzie się w ciebie coraz mocniej wkręcać. Im mniej po sobie pokażesz, tym więcej zdobędziesz. Ja robię tak: jak kogoś poznaję, daję jej przedsmak raju. Pokazuję, co może zyskać. A potem trzymam na dystans. I wtedy ona zaczyna się za mną uganiać. Takie jest smutne prawo.

Skąd wiedziałaś, kiedy kluczyk został dobrze dobrany?

Kiedy widziałam, że ona już poleci na każde moje skinienie.

To znaczy pójdzie z tobą do łóżka?

Z tym był pewien problem. Miałam 15 lat, seks mnie czasami interesował, ale nie był w centrum uwagi. A wielu dziewczynom, najczęściej dużo ode mnie starszym, chodziło właśnie o seks. Znajdowałam się w sytuacjach łóżkowych, wcale ich nie chcąc. Z mojej perspektywy podryw był niewinny i na emocjach, a one chciały do końca. Konsumpcji. Albo seksualnej, albo związkowej, miłosnej. Musiałam się wykręcać.

Uciekałaś pod osłoną nocy?

Jak dziewczyna była zbyt nachalna, przerzucałam się na inną, żeby tamtą ocucić. Straszne rzeczy robiłam. Ale i straszne przeżyłam. Dziewczyna laski, którą podrywałam, podcinała sobie żyły u mnie w domu. Miałam mnóstwo scen zazdrości, z nożami włącznie. Wiele razy ktoś chciał mnie lać. Najczęściej czyjaś dziewczyna.

Byłaś od tych podrywów uzależniona?

Moje poczucie wartości było. To jest świetny sposób na polepszenie nastroju. Czujesz się źle, idziesz w miasto i załatwiasz sobie kogoś, kto jest w ciebie totalnie wpatrzony. Czasem robiłam to zadaniowo, żeby nie wyjść z wprawy. Jak miałam parotygodniową przerwę, zaczynałam się martwić, czy jeszcze potrafię.

Nie myślałaś, że bawisz się tymi dziewczynami?

Robiłam to świadomie. Mnie interesowały ich emocje. W którym momencie zaczną się angażować, wystawią tak, że będę mogła je dowolnie złamać. To niesamowite, jak strasznie ludzie potrzebują ciepła. Ja potrafiłam je dawać.

Ciepło było najczęściej pasującym kluczykiem?

Ciepło było na wejściu. A potem były indywidualne strategie. Do niektórych należało zagadać w stylu: "Ej, lala, może zatańczymy?", innym trzepnąć zdanie z Cortázara. Lubiłam przymierzać strategię do osoby.

Zdarzało ci się nie wcelować?

Wtedy należy natychmiast zmienić taktykę. Bez żalu. I od nowa.

Spotkałaś orzechy nie do zgryzienia?

Kilka takich chodzi po świecie. Ale ogółem uważam, że dziewczyny są za proste. Nigdy nie mogłam zrozumieć, jak laska jest w stanie oddać mi się po kilku godzinach znajomości. Ja bym tego nigdy nie zrobiła. To zbyt intymne. Jakby ktoś mnie na pierwszej randce przeleciał, czułabym się jak szmata. Myślałam: "Co to są za ludzie, że tak się nie szanują?".

Ty też traciłaś do nich szacunek?

Tak, ale do siebie też. One miały lepsze intencje niż ja.

Ile dziewczyn poderwałaś?

Ponad setkę. Było, ale się skończyło. Przestałam wyrywać dla sportu. Kontroluję się. I swoją mimikę, bo wszyscy mi mówią, że strzelam oczami. Czasem spojrzę i to już wystarczy.

Zdarzyło ci się, że ktoś wyrywał ciebie?

Ostatni rok spędziłam w Kolumbii i Chile. W branżowych klubach za każdym razem ustawiała się przede mną kolejka pedałów przekonanych, że jestem kolesiem. W Chile w ogóle nie ma blondynów, a Europejczyka spotkasz raz na rok, więc miałam podwójne wzięcie. Co robiły w tym momencie lesbijki? Tylu gejów nie może się mylić! No i przepadłam. Dlatego potem chodziłam na imprezy stricte lesbijskie. W Kolumbii kobiety nie mają krótkich włosów. Byłam ewenementem, więc regularnie miałam defiladę. Zagadywały po angielsku, odpowiadałam płynną hiszpańszczyzną i były ugotowane. Przychodziłam z jedną, wychodziłam z inną. Ale podrywać trzeba z głową, zwłaszcza w obcym miejscu.

Z głową - to znaczy jak?

Najpierw poderwać dziewczynę z samochodem. Do Chile przyjechałam w czwartek, w piątek poszłam do klubu. Koksik, zabawa do rana. Nad ranem zagadałam dziewczynę, okazało się, że miała auto. Dziewczyna był fajna, ale chodziło o to, żeby się poruszać po mieście. Poznałam inną z motorem. Dobrze się złożyło, bo mieszkała dziesięć minut drogi od mojego hotelu.

Podrywałaś też heteryczki?

W klubie, do którego teraz chadzam, mam opinię tej, która przebranżawia. Magda, moja eks, była hetero. Jak ją poznałam - długie włosy, spódniczka, makijaż, dziewczęcość. I inteligencja. To widać po ludziach. Inteligencję zawsze można wyhaczyć w tłumie, a ja strasznie nie lubię głupich ludzi. Magda jest szalona, ale łeb na karku ma. Najpierw się strasznie całowałyśmy. Ale byłyśmy porobione na ekstazy, więc myślałam, że nic więcej nie będzie, choć strasznie chciałam. Pojechałyśmy do niej. Jeszcze po drodze mówiła, że z dziewczyną sobie nie wyobraża. No ale jakoś tak wyszło. W ciągu miesiąca obcięła włosy, zmieniła styl. Dziś jest total lesbą.

Klara - dziewczyna, z którą się teraz spotykam - wygląda jak ze snów polucyjnych nastolatka: hetero seksbomba. Wczoraj miałyśmy przeprowadzkę. Napatoczyło się trzech kolesi, pomogli nam wnieść pralkę. Smalili do Klary cholewy. Zaprosili ją na imprezę, nie chcieli odpuścić. Stanęłam w drzwiach, spojrzałam bykiem i wycedziłam basem: "No nie wiem, chłopaki, może potem do was dobijemy, na razie idziemy coś zjeść". Myślałam, że będą się burzyć. Spuścili oczy i poszli. Klara mówi, że wzięli mnie za chłopaka.

ANIA, 23 lata, studiuje ekonomię, pracuje w TVN.

Mam złą sławę wśród kobiet.

Dlaczego?

Gdybym spotkała dziewczynę taką jak ja, potwornie by mnie wkurzała.

Czyli jaką?

W obecności facetów włącza mi się jakiś guzik. Nie potrafię nad tym zapanować.

Podrywasz?

To fatalne słowo. Zachowuję się zdecydowanie inaczej niż przy kobietach. Kokietuję.

To znaczy co robisz?

U Milana Kundery znalazłam genialną definicję kokieterii: to zachowanie, które ma dać drugiej osobie do zrozumienia, że spółkowanie jest możliwe, ale ta możliwość nie może być pewnością.

Kokietujesz wszystkich czy tylko wybranych?

Tylko tych, którzy mnie zauroczą. Czasem chorobliwie.

Kokieteria dla kokieterii czy z celem na horyzoncie?

Kokieteria to droga do zdobycia cielęciny, wołowiny, tego męskiego mięsa, które potem strasznie szybko się nudzi. Bywa, że przelotna sytuacja przeradza się w prawdziwe uczucie, czasem romans, krótki lub nawet długi związek. Pewnego dnia budzisz się i nie wiesz, co ci się w tej osobie tak podobało. To straszna chwila. Jak już mam to, czego chciałam, to coś przestaje być atrakcyjne.

Gdzie jest granica między romansem a związkiem?

W poczuciu wyłączności. Przywiązania, wierności, zobowiązania. I oczekiwania tego z drugiej strony.

Zdarza ci się być w relacji stroną bardziej zaangażowaną?

Schemat jest taki: na początku wszystkich moich związków to ja jestem bardziej skłonna do poświęceń. Po pół roku sytuacja się odwraca. Po kolejnym pół roku uciekam.

Ty kończysz?

Tak, bo oni strasznie chcą się żenić. Pierwsze oświadczyny przeżyłam w IV klasie liceum.

Jak kokietujesz?

Kokieteria to jest rzecz wrodzona, a nie wyćwiczone gesty, miny i słowa. Wyssałam to z mlekiem matki. I kocham to. Inaczej nie byłabym w tym taka dobra.

Robisz to świadomie?

Słyszę w swoim głosie i widzę w swoich ruchach, że mechanizm się włączył. Gdy kokietujesz, każda część twojego ciała, każde zachowanie musi podsuwać facetowi przypuszczenie, że może coś z tego będzie.

Są tacy, na których to nie działa?

Na pewno, ale ja ich nie spotkałam. Może wybieram takich, którzy mogą mi ulec. Mężczyźni lubią być kokietowani. To łechcze ich ego.

Masz koleżanki, które polują tak jak ty?

Z jedną przyjaźń się skończyła, bo była megalomanką. Pewną, że nie ma faceta, który by nie dostał na jej punkcie odjazdu. Ja nie czuję się boginią. Znam swoje mankamenty, nie jestem gwiazdą. Kiedyś w ogóle nie miałam koleżanek, bo kobiety nie są w stanie mnie zaakceptować. Teraz mam kilka. Staram się nie pokazywać przy nich tej strony mojego życia, żeby nie rodzić konfliktów.

Może się ciebie boją. Masz jakieś granice?

Nie kokietuję żonatych, bo nigdy nie chciałabym, żeby ktoś kokietował mojego męża, jeśli go będę miała. Myślę, że w świecie wszystko działa na zasadach wzajemności. Ale nie mogę powiedzieć, że nie zdarza mi się kokietować facetów, o których wiem, że są zajęci.

A chłopak twojej przyjaciółki?

Nigdy. Chyba że kobiety, której nie lubię. Mogę wtedy zrobić to na złość. W liceum jedna dziewczyna robiła mi kiepski PR. Kumplowała się z moim chłopakiem, była o niego zazdrosna. Myśmy się rozstali, ona zaczęła chodzić z niejakim Piotrusiem, szkolnym przystojniakiem. Chłopiec był jak z żurnala, dopóki się nie odezwał. Inteligencją nie grzeszył. Poderwałam go jej, a potem szybko to skończyłam, no bo ile można patrzeć na obrazek.

Wiek?

Najstarszy był starszy o 13 lat. Najmłodszy był młodszy o rok.

Od kiedy kokietujesz?

Od wakacji między podstawówką a liceum. Wcześniej miałam tylko kolegów, wtedy pierwszy raz uprawiałam seks. Zrobiłam to z ciekawości. Trochę dziś żałuję, bo to mogła być fajna sprawa, gdyby zachować ją dla kogoś wartego świeczki.

Tamten nie był?

Nie wiem, bo nawet go dobrze nie znałam.

Ilu ich było?

Osiemnastu. Chociaż podobno kiedy mężczyzna mówi, ile miał w życiu kobiet, to trzeba to podzielić przez trzy, a kiedy kobieta - pomnożyć.

Podrywasz na imprezach?

Brzydzi mnie to. Miewałam jednorazowe przygody, ale zawsze z kimś, kogo znałam. Seks w klubowej toalecie po 15 minutach znajomości musi być straszny. Przecież najprzyjemniejsze jest dążenie do niego. Sam seks bywa rozczarowujący. Im bardziej oni mówią, że są lepsi, tym w rzeczywistości są gorsi. Mam kolegę, z którym, nim do czegoś doszło, długo się kumplowałam. Opowiadał mi tysiąc historii o Mulatkach, blondynkach, brunetkach, każdych. Belmondo z setką kobiet na ogonie. Kiedy doszło co do czego, byłam potwornie rozczarowana.

Wyobrażasz sobie, że kiedyś zakochasz się do grobowej deski?

Marzenia mam przeciętne: miłość, mąż, rodzina, dzieci, dom, pies i ogródek. Ile można funkcjonować, skacząc z kwiatka na kwiatek? Ciężko na tym budować życie. Ja już właściwie jestem zakochana w facecie, z którym mam związek. Ale w związkach, niestety, zawsze przychodzi moment, kiedy zaczynam tęsknić za motylkami w brzuchu.

Nie boisz się łatki puszczalskiej?

Mam to gdzieś. Nie wiem skąd, ale mam dobrze zakorzenione poczucie własnej wartości. Umiem puszczać mimo uszu plotki na swój temat.

Jakie plotki?

Niesmaczne. Pełne niewybrednych epitetów. Rozpuszczane przez kobiety, nigdy przez mężczyzn.

Rodzice się o ciebie nie martwią?

Mam bliski kontakt z mamą. Nie podoba jej się to, ale uważa, że mój tyłek - moja sprawa.

Szanujesz facetów, z którymi sypiasz?

Ostatnio odwiedziłam kolegę, który studiuje w Londynie. Nie ma stałej dziewczyny, mieszka z czterema kumplami. Rozmawiają tylko o zaliczaniu i laskach. Pierwsze trzy dni to było zabawne, czwartego miałam dosyć, piątego myślałam, że ich zabiję. Kolega wrócił z imprezy nad ranem. Zapytałam, jak było. "Jakbym powiedział, że nie zaruchałem, tobym skłamał". Ble. Okropne. Nigdy nie wypowiedziałam się tak na temat mężczyzny, z którym mnie coś łączyło, i mam nadzieję, że żaden nie wypowiedział się tak na mój temat.