Marcin Wojciechowski, GAZETA WYBORCZA
2008-02-02, ostatnia aktualizacja 2008-02-01 20:51
Czy to przypadek, że Siemiona Mogilewicza - postradzieckiego Ala Capone - aresztowano w Moskwie tuż przed zmianą władzy na Kremlu?
Przez lata szukał go Interpol i służby specjalne kilkunastu państw, w tym amerykańskie FBI. Przypisywano mu zbrodnie, oszustwa, nielegalny handel bronią, ludźmi i narkotykami, sutenerstwo, a także tajemnicze pośrednictwo w dostawach rosyjskiego i turkmeńskiego gazu do Europy. A on spokojnie mieszkał w Rosji, wcześniej w Niemczech, Wielkiej Brytanii, na Węgrzech, w USA, Izraelu i na Ukrainie. Miał obywatelstwa kilku krajów, kilka żon i parę tożsamości. Jeździł po świecie pod fałszywymi nazwiskami. Kilka lat temu w Kijowie niemal oficjalnie spotkał się z ówczesnym szefem tamtejszych służb specjalnych Leonidem Derkaczem, człowiekiem do zadań specjalnych byłego prezydenta Leonida Kuczmy. Wydawało się, że jest nieuchwytny i ma lepsze stosunki z możnymi tego świata niż niejedna głowa państwa. Ale w końcu 24 stycznia ojciec chrzestny postradzieckiej mafii trafił za kratki za niepłacenie podatków, tak samo jak amerykański gangster wszech czasów Al Capone.
Siemiona Mogilewicza aresztowało w Moskwie 43 uzbrojonych po zęby funkcjonariuszy rosyjskiej policji skarbowej. Gdy zatrzymywano go po raz pierwszy, jeszcze w latach 70., za nielegalny handel walutą i złotem, wyglądało to dużo mniej efektownie.
Zaczynał od gry w trzy kartyDo rodzinnego Kijowa wrócił po studiach ekonomicznych we Lwowie. Dlaczego wybrał uczelnię lwowską? Ukraińscy Żydzi - zwłaszcza bez koneksji partyjnych - zwykle nie dostawali się na studia w Kijowie, bez względu na wynik egzaminu. Dziekani radzili po cichu rodzicom, by wysłali dziecko do innego miasta.
Po powrocie ze Lwowa Mogilewicz rzucił się w wir handlu walutą i złotem. Był cinkciarzem, kontrolował nielegalny hazard na kijowskim dworcu kolejowym, czyli grę w trzy karty i trzy naparstki. Miał sporo gotówki, chodził do drogich knajp, dobrze się ubierał. Nic dziwnego, że łatwo wszedł w towarzystwo złotej młodzieży.
- Przyjaźniłem się z synem ówczesnego I sekretarza Komunistycznej Partii Ukrainy Wołodymyra Szczerbickiego - chwalił się kilka lat temu w wywiadzie dla kijowskiego tygodnika "Stolicznyje Nowosti". - Ale Szczerbicki nie chciał, by jego syna otaczali podejrzani ludzie.
Za nielegalne kupno złotej monety, z której Mogilewicz chciał rzekomo zrobić medalik dla dziewczyny, skazano go na trzy lata. Po wyjściu szybko znów trafił za kraty, tym razem za cinkciarstwo. Naciął kijowskiego rzeźnika, niejakiego Juchimowicza, według dobrze znanego schematu. Czarnoskóry student przebrany za kongijskiego dyplomatę chciał sprzedać większą ilość dolarów. Mogilewicz był pośrednikiem w tym interesie. Gdy rzeźnik zapłacił stertę rubli, student i Mogilewicz rozpłynęli się jak we mgle w labiryncie kijowskich bram. Tym razem skończyło się na czterech latach więzienia.
Po wyjściu z więzienia stał się ostrożniejszy. W kijowskim półświatku miał pseudonimy: Siewa, Siema, Kidała, co w slangu oznacza: naciągacz. Naciągał głównie swoich rodaków, kijowskich Żydów, którzy od końca lat 70. coraz częściej dostawali pozwolenie na emigrację do Izraela i na Zachód. Skupował ich majątek za bezcen, brał rzeczy na przechowanie. Obiecywał, że rozliczy się później, i to w twardej walucie. Oczywiście, Żydzi nigdy nie zobaczyli należnych im pieniędzy.
W 1985 r. Mogilewicz wyjechał do Moskwy, gdzie zetknął się z tamtejszym półświatkiem. Korzystając z pierwszych swobód pierestrojki, założył prywatną spółdzielnię Arbat-International. Firma zajmowała się przewozem ładunków. Korzystając ze znajomości w Odessie - głównym porcie byłego ZSRR nad Morzem Czarnym - Mogilewicz przewoził przez granicę to, czego inni nie potrafili wwieźć ani wywieźć z kraju. Interes kręcił się świetnie - Siemion wynajmował całe statki, płacąc łapówki celnikom i straży granicznej. Niewykluczone, że opłacał się albo był wykorzystywany przez służby specjalne, być może nie tylko radzieckie, co tłumaczy jego późniejszą wieloletnią bezkarność.
Kokosy w dworcowych szaletachUdowodnił, że maksyma "pieniądze nie śmierdzą" wciąż jest aktualna. Jeden z jego biznesów z lat 80. to sieć płatnych toalet na moskiewskich dworcach kolejowych pod nazwą Wnukowo-1. Kolej płaciła mu kolosalne pieniądze za utrzymanie szaletów. Interes szedł tak dobrze, że Mogilewicz założył podobną firmę na radzieckiej jeszcze Ukrainie pod nazwą Wnukowo-2.
Stale krążył między Moskwą a Kijowem. W każdym z tych miast miał inną żonę. Podobno wcale nie były o siebie zazdrosne. W epoce sprzed komputerowej ewidencji ludności łatwo było ukryć fakt bigamii. Był nieuchwytny dla organów ścigania. Jego firma wspierała nawet przez pewien czas moskiewską milicję, co było zakamuflowaną formą opłacania się za bezkarność i ochronę.
W 1990 r. Mogilewicz, podobnie jak setki tysięcy radzieckich Żydów, wyemigrował do Izraela, ale nie zagrzał w nim miejsca na długo. Szybko wyjechał na Węgry. Oficjalnie było to możliwe, bo poślubił trzecią żonę - obywatelkę Węgier. W Budapeszcie dał się poznać jako właściciel sieci domów uciech. Kupował również prywatyzowane przedsiębiorstwa, przede wszystkim zakłady jubilerskie i fabryki broni. Jego współpracownicy ogłaszali w sąsiednich krajach, że zakłady Mogilewicza zajmują się profesjonalną restauracją antycznej broni. Ponoć jego klientami były poważne muzea w krajach dawnego Układu Warszawskiego. Biznes upadł, gdy wyszło na jaw, że unikalne egzemplarze dawnych pistoletów, szabel i muszkietów wracające z restauracji nie są oryginałami, ale perfekcyjnie wykonanymi kopiami. Oryginały trafiały do kolekcjonerów i domów aukcyjnych na Zachodzie.
Kolejny przekręt Mogilewicza polegał na podrabianiu rosyjskich jajek Faberge. To jubilerskie cacka, wykonywane przed rewolucją październikową przez petersburskiego jubilera francuskiego pochodzenia na zlecenie rodziny carskiej i rosyjskich arystokratów. Na aukcjach osiągają zawrotne ceny.
Interesy na całym świecieNa początku lat 90. Mogilewicz został rezydentem postradzieckiej mafii we Włoszech. Pośredniczył w dostawach broni dla wszystkich stron konfliktu w byłej Jugosławii. Prawdopodobnie wtedy wyrobił sobie doskonałe kontakty z wpływowymi politykami i służbami specjalnymi wielu państw byłego ZSRR. Dziś nie jest już tajemnicą, że broń trafiała do Jugosławii głównie z magazynów Armii Czerwonej w Rosji, na Ukrainie, Białorusi, krajach Azji Środkowej. Sprzedaż musiała odbywać się za cichą zgodą ministrów obrony tych krajów, wysokich oficerów armii i służb specjalnych. Zyski szły na ich tajne konta w Szwajcarii, na Cyprze, w rozmaitych rajach podatkowych, być może także w niektórych krajach zachodnich.
Mogilewicz tak się rozzuchwalił, że próbował ponoć pośredniczyć w sprzedaży broni Iranowi wbrew sankcjom ONZ. "Wraz z dwoma wspólnikami z Moskwy próbował sprzedać za 20 mln dol. rakiety ziemia-powietrze oraz 12 transporterów opancerzonych" - pisało kilka lat temu "Słowo", gazeta rosyjskiej emigracji w USA. To wtedy zaczęły mu deptać po piętach zachodnie służby specjalne.
Zyski inwestował na giełdzie, m.in. w USA, gdzie dokonał tajemniczych machinacji na kwotę 150 mln dol., za co ściga go FBI i amerykańska skarbówka.
Był także zamieszany w aferę Bank of New York. Pod koniec lat 90. jedną z dyrektorek banku oskarżono o współudział w defraudacji gigantycznych kredytów na rzecz wsparcia reform w Rosji. Pieniądze miały trafić na zagraniczne konta osób z rosyjskiej wierchuszki. Do dziś nie wiadomo, kto zgarnął tę forsę, bo sprawie ukręcono łeb, ale zrujnowała ona wizerunek ówczesnego prezydenta Rosji Borysa Jelcyna i jego współpracowników, doprowadzając do poważnego kryzysu w stosunkach amerykańsko-rosyjskich.
Mogilewicz kontrolował także po cichu transport kolejowy na Ukrainie. Ponoć to on odpowiada za zabójstwa kilku wpływowych dyrektorów ukraińskiej kolei. Siergiej Uchaczewski, autor książki o mafii w byłym ZSRR, twierdzi, że nad Dnieprem Mogilewicz miał sieć nowoczesnych aptek, a na Zakarpaciu - wytwórnię podrabianych wódek, które sprzedawał w krajach postradzieckich. W Moskwie pod nazwiskiem kolejnej żony założył sieć perfumerii Arbat-Prestiż. Jego mafijno-biznesowe imperium rozciągało się od Izraela, przez USA i Wielką Brytanię, po Europę Środkowo-Wschodnią.
Nasz Henry Ford
Zgubiły go chciwość i rozmach. Pod koniec lat 90. był poszukiwany przez Interpol, miał zakaz wjazdu do większości państw cywilizowanych. Ostatni publiczny ślad jego działalności zanotowano w Kijowie, gdzie latem 1999 r. spotkał się z ówczesnym szefem ukraińskich służb specjalnych Leonidem Derkaczem.
W wywiadzie dla ukraińskiego tygodnika „Dzerkało Tyżnia” z września 1999 r. Derkacz bronił Mogilewicza jako „zwykłego przedsiębiorcę”, porównywał go do twórcy amerykańskiego imperium motoryzacyjnego Henry'ego Forda. Spotkało się to z gwałtownym protestem ambasady USA w Kijowie. „Mogilewicz jest jednym z »ojców chrzestnych « rosyjskiej mafii - mówił ówczesny ambasador USA na Ukrainie Steven Pifer. - Porównanie go do twórcy przemysłu samochodowego w USA w publicznym wywiadzie udzielonym przez szefa służby bezpieczeństwa Ukrainy odebraliśmy szczególnie boleśnie. Wywołuje to nasze wątpliwości co do powagi deklaracji władz Ukrainy o walce z przestępczością zorganizowaną”.
Po tym proteście Mogilewicz zapadł się pod ziemię. Spekulowano, że ukrywa się w Rosji lub Izraelu, bo tylko obywatelstwa tych dwóch krajów zachował. Oba państwa nie wydają swoich obywateli, nawet jeśli szuka ich Interpol.
Dziś wiadomo, że przez ostatnie osiem lat Mogilewicz mieszkał w Moskwie jako Siergiej Sznajder. Wraz ze wspólnikiem Władimirem Niekrasowem był właścicielem sieci eleganckich perfumerii Arbat-Prestiż, obecnych w niemal każdym większym mieście rosyjskim. Od stycznia 2005 r. rosyjska skarbówka prowadziła śledztwo przeciw firmie. Mogilewicza aresztowano pod zarzutem niezapłacenia 50 mln rubli podatków, czyli nieco ponad 2 mln dol. Grozi mu do sześciu lat więzienia.
Kto stoi za RosUkrEnergo?
Perfumeryjny biznes był prawdopodobnie dla Mogilewicza jedynie kolejną przykrywką. Od prawie dziesięciu lat jego nazwisko pojawia się w kontekście pośrednictwa w sprzedaży rosyjskiego i turkmeńskiego gazu na Zachód.
W 2002 r. na Węgrzech powstała tajemnicza firma Eural Trans Gas, z kapitałem zakładowym zaledwie 12 tys. dol. W zamian za dostawy różnych towarów do Turkmenii firma dostała prawo pośrednictwa w sprzedaży turkmeńskiego gazu do krajów WNP i na Zachód. Zarabiała dziesiątki milionów dolarów rocznie.
Choć nigdy nie udowodniono tego przed sądem, służby specjalne państw zachodnich są przekonane, że za tą strukturą stał Mogilewicz, a Eural Trans Gas był jedynie przykrywką, dzięki czemu część zysków ze sprzedaży postradzieckich surowców mogła trafiać do kieszeni tamtejszych elit. Mogilewicz znał wielu polityków z krajów WNP, potrafił się z nimi dogadać, był więc idealnym kandydatem, by stworzyć korupcyjną sieć niejasnych powiązań. Oficjalnie firmą Eural Trans Gas kierował ukraiński biznesmen Dmytro Firtasz, który przyznaje, że zna Mogilewicza, choć twierdzi, że nie jest to bliska znajomość.
Pod wpływem nacisków Zachodu Eural Trans Gas wycofał się po trzech latach z wszelkiego pośrednictwa w handlu rosyjskim i środkowoazjatyckim gazem, ale nazwisko Firtasza pojawiło się ponownie na początku 2006 r., gdy Rosja zaczęła sprzedawać swój gaz Ukrainie za pośrednictwem kolejnej tajemniczej firmy RosUkrEnergo. Zarejestrowano ją w szwajcarskim raju podatkowym Zug. Połowę udziałów ma w niej rosyjski Gazprom, połowę tajemniczy biznesmeni z Ukrainy, m.in. Firtasz. Amerykańskie służby specjalne za wszelką cenę próbowały zbadać, czy za Firtaszem znowu nie stoi Mogilewicz i do kogo naprawdę trafiają milionowe zyski z działalności RosUkrEnergo.
Przedstawiciele ukraińskich władz wielokrotnie zapewniali, że nic nie wiedzą o strukturze własnościowej RosUkrEnergo, co brzmi mało wiarygodnie. Gazprom twierdzi, że na wybór tego pośrednika nalegały władze Ukrainy. Prawdy ustalić nie sposób.
- Nie rozumiem, dlaczego takie państwa, jak Rosja i Ukraina, dopuszczają do gigantycznych rozliczeń między sobą bardzo podejrzanego pośrednika, który zarabia gigantyczne pieniądze nie wiadomo za co. To musi budzić wątpliwości i rozmaite podejrzenia - mówił mi amerykański dziennikarz Roman Kupchinsky, wieloletni szef ukraińskiej sekcji Radia Swoboda, który prowadził własne śledztwo w sprawie RosUkrEnergo. Skłania się on ku tezie, że za RosUkrEnergo może stać Mogilewicz, który ponoć pojawiał się osobiście w kuluarach negocjacji gazowych między Kijowem i Moskwą na początku 2006 r.
Wolna droga dla Miedwiediewa
Trudno uwierzyć, by aresztowanie Mogilewicza przez rosyjską skarbówkę pod zarzutem niepłacenia podatków było przypadkowe. Być może chodzi o to, by wreszcie wyeliminować kiedyś pożytecznego, a dziś niewygodnego już pośrednika w dostawach gazu na Ukrainę. Nowa ukraińska premier Julia Tymoszenko chce się pozbyć wszystkich pośredników gazowych. Ma o tym rozmawiać podczas swej pierwszej wizyty w Moskwie pod koniec lutego. Popiera ją prezydent Ukrainy Wiktor Juszczenko, choć krytycy zarzucają mu, że wcześniej przez długi czas tolerował istnienie RosUkrEnergo.
Z aresztowania Mogilewicza przez Rosjan zadowoleni są Amerykanie, choć na pewno woleliby mieć go we własnych rękach. Być może zatrzymanie gangstera ma osłodzić Zachodowi coraz większy autorytaryzm w Rosji, jawne deptanie swobód demokratycznych i prześladowanie opozycji.
A może chodzi także o to, by oczyścić pole Dmitrijowi Miedwiediewowi, który w cuglach wygra marcowe wybory prezydenckie. Miedwiediew od 2000 r. stał bowiem na czele rady nadzorczej Gazpromu - rosyjskiego giganta gazowego, przez rok był nawet jego wiceprezesem. Gdyby kiedyś znalazły się dowody, że robił interesy za pośrednictwem gangstera poszukiwanego przez Interpol, byłaby to straszna plama na wizerunku nowego prezydenta Rosji. Lepiej więc aresztować Mogilewicza, skazać go pod dowolnym pretekstem i trzymać pod kluczem we własnym więzieniu. Wszak w więzieniu w każdej chwili może mu się przydarzyć nieszczęśliwy wypadek albo tajemnicza choroba.
"Mogilewicz dotąd wymyślał schematy, zawsze bardzo korzystne dla Rosjan - napisała po jego aresztowaniu "Ukraińska Prawda". - Za wymyślenie Eural Trans Gas czy RosUkrEnergo powinien dostać tytuł Bohatera Rosji. Mogilewicza można poświęcić jedynie wtedy, gdy Putin zacznie czyścić drogę swemu następcy".
Źródło: Gazeta Wyborcza