sobota, 16 lutego 2008

Hiszpania: cztery minuty, które wstrząsnęły Realem; Barcelona odrabia straty

mh (inf. wł.) /16.02.2008 21:55
AFP
W meczu 24. kolejki ligi hiszpańskiej Betis Sewilla pokonał lidera tabeli, Real Madryt 2:1 (2:1). "Królewscy" obie bramki stracili w przeciągu zaledwie czterech minut. Potknięcie Realu wykorzystała Barcelona, która pokonała Real Saragossa 2:1 i zmniejszyła stratę do "Królewskich" do pięciu punktów.
Mecz rozpoczął się zgodnie z oczekiwaniami - już w 6. minucie Royston Drenthe otworzył wynik spotkania. Gospodarze nie zamierzali rezygnować. W 32. minucie Edu doprowadził do wyrównania, a cztery minuty później Pavone dołożył kolejne trafienie. Do końca spotkania, pomimo okazji z obu stron, wynik nie uległ już zmianie.

Dla "Królewskich" to czwarta porażka w sezonie.
Jerzy Dudek cały mecz spędził na ławce rezerwowych Realu.

Potknięcie Realu wykorzystała Barcelona, która pokonała Real Saragossa 2:1. Pierwszą bramkę dla faworyta zdobył Thierry Henry. Po chwili gospodarze mieli doskonałą okazję do wyrównania, ale Diego Milito fatalnie przestrzelił z rzutu karnego. Tuż po przerwie Ricardo Oliveira zdołał pokonać bramkarza Barcelony. Kiedy wydawało się, że mecz zakończy się podziałem punktów, sędzia podyktował rzut karny dla gości. "11" pewnie wykorzystał Ronaldinho.

W innym sobotnim spotkaniu cenne zwycięstwo odniosła Sevilla FC, która pokonała Espanyol Barcelona 4:2.

PŚ w Willingen: triumf Norwegii, tylko Małysz to za mało

ws/PAP /16.02.2008 18:18
Jernej Damjan (PAP/Grzegorz Momot)
PAP
Norwegowie wygrali konkurs drużynowego Pucharu Świata w skokach narciarskich w niemieckim Willingen. Drugie miejsce zajęli Finowie, na trzeciej pozycji uplasowali się Austriacy. Polacy zajęli w pierwszej serii 10. miejsce i nie awansowali do finału.


Skoczkowie Norwegii objęli prowadzenie w konkursie po skoku Bjoerna Einara Romoerena, który wystąpił jako pierwszy w swoim zespole. Romoeren wylądował na 143,5 m, o jeden metr krótszy skok miał Fin Janne Happonen.
Po skoku pierwszej grupy zawodników faworyzowani Austriacy byli na 8. pozycji, gdyż Andreas Kofler uzyskał tylko 131,5 m. Reprezentacja Polski zajmowała 10. miejsce po skoku Kamila Stocha na odległość 126,5 m.

Dwa kolejne skoki reprezentantów Polski także nie były udane - Maciej Kot miał 118,0 m, Stefan Hula - 120,5 m i Polska spadła w klasyfikacji konkursu na 11. miejsce.

Skaczący jako ostatni z Polaków Adam Małysz uzyskał 137,0 m, ale polski zespół już wcześniej stracił szansę walki o awans do finałowej ósemki.

Po drugiej i trzeciej grupie zawodników rywalizujących w pierwszej serii, liderami byli Finowie, którzy objęli prowadzenie do doskonałym wyniku - 145,0 m - Harriego Olli. Na prowadzenie Norwegia wróciła po ostatnim skoku pierwszej serii, w którym Anders Jacobsen miał 143,0 m, natomiast lider ekipy Finlandii Janne Ahonen uzyskał 137,5 m.

Na trzecie miejsce po pierwszej serii zespół Austrii wyprowadził lider klasyfikacji generalnej Pucharu Świata Thomas Morgenstern lądując na 140,0 m. W pierwsze serii w zespole Austrii słabiej niż się można było spodziewać wypadli Andreas Kofler (131,5 m) i Martin Koch (128,5 m).

W serii finałowej, w której rywalizowało osiem zespołów, sporego pecha miał skaczący jako pierwszy w ekipie norweskiej Bjoern Einar Romoeren. Wylądował na 145,0 m, ale skoku nie ustał. Pomimo tego Norwegowie utrzymali prowadzenie w konkursie, choć ich przewaga nad Finami wynosiła niespełna siedem punktów.

W finale ponownie wysoką formą błysnął Morgenstern uzyskując 140,5 m. Poprawił się Martin Koch - 138,0 m. Dobrze zaprezentował się także Norweg Tom Hilde - 138,5 m oraz Słoweniec Jernej Damjan - 137,0 m. Fin Janne Ahonen i Norweg Anders Jacobsen oddali skoki po 136,0 m.

W niedzielę w Willingen zostanie rozegrany konkurs indywidualny. Początek pierwszej serii o godzinie 16.30. W polskim zespole zobaczymy Adama Małysza, Stefana Hulę i Macieja Kota, w kwalifikacjach odpadł Kamil Stoch.

Wyniki konkursu drużynowego:

1. Norwegia 1052,4 pkt (Bjoern Einar Romoeren 143,5/145, Anders Bardal 137,5/136,0, Tom Hilde 141,0/138,5, Anders Jacobsen 143,0/136,0)
2. Finlandia 1035,4 (Janne Happonen 135,0/142,5, Harri Olli 145,0/135,0, Matti Hautamaeki 136,0/133,5, Janne Ahonen 137,5/136,0)
3. Austria 999,4 (Andreas Kofler 131,5/132,5, Martin Koch 128,5/138,0, Gregor Schlierenzauer 138,5/133,5, Thomas Morgenstern 140,0/140,5)
4. Rosja 947,3
5. Niemcy 893,2
6. Słowenia 887,1
7. Szwajcaria 865,0
8. Japonia 853,6
...
9. Czechy 432,9
10. Polska 416,6
11. Francja 392,4
12. Kazachstan 298,2

Kowalczyk druga w Libercu

mik, PAP
2008-02-16, ostatnia aktualizacja 2008-02-16 19:13
Zobacz powiększenie
Fot. LUBOS PAVLICEK AP

Justyna Kowalczyk zajęła drugie miejsce w zawodach Pucharu Świata w biegach narciarskich w czeskim Libercu. Na dystansie 8,7 km techniką dowolną triumfowała Norweżka Astrid Jacobsen wyprzedzając Polkę o 0,4 s. Trzecia była Szwedka Charlotte Kalla - strata 7,0 s.

W czołowej trzydziestce znalazły się dwie kolejne reprezentantki Polski. Kornelia Marek była 25, a Sylwia Jaśkowiec 27. To pierwszy przypadek w historii PŚ, aby jednocześnie punkty zdobyły aż trzy Polki.

W programie zawodów znajdował się bieg na 10 km, jednakże ze względu na trudne warunki śniegowe dystans zmniejszony został o 1,3 km.

Justyna Kowalczyk stoczyła pasjonująca walkę o zwycięstwo z zajmująca trzecie miejsce w klasyfikacji generalnej PS Norweżką Astrid Jacobsem. Przegrała zaledwie o ułamki sekund. To siódme miejsce na podium podopiecznej trenera Aleksandra Wierietielnego w obecnym sezonie. 809 punktów Kowalczyk zdobyła w 18 biegach.

Liderką klasyfikacji, po 23 z 31 zawodów, jest Finka Virpi Kuitunen, która w sobotę zajęła odległą, 38.lokatę tracąc do triumfatorki 1.36,8. Słabą dyspozycję Finki wykorzystały jej najgroźniejsze rywalki Jacobsen i Kalla zmniejszając w klasyfikacji generalnej PŚ dystans do Kuitunen.

Wyniki rywalizacji na 8,7 km techniką dowolną:

1. Astrid Jacobsen (Norwegia) 20.54,6

2. Justyna Kowalczyk (Polska) strata 0,4

3. Charlotte Kalla (Szwecja) 7,0

4. Evi Sachenbacher-Stehle (Niemcy) 7,4

5. Walentyna Szewczenko (Ukraina) 8,6

6. Arianna Follis (Włochy) 10,0

7. Therese Johaug (Norwegia) 16,0

8. Jewgienia Miedwiediewa (Rosja) 17,2

9. Marit Bjoergen (Norwegia) 21,0

10.Claudia Nystad (Niemcy) 23,9

...

25. Kornelia Marek (Polska) 59,8

27. Sylwia Jaśkowiec (Polska) 1.07,3

Klasyfikacja generalna PŚ po 23 z 31 zawodów:

1. Virpi Kuitunen (Finlandia) 979 pkt

Arsenal rozgromiony na Old Trafford

kris
2008-02-16, ostatnia aktualizacja 2008-02-16 20:50
Zobacz powiększenie
Fot. DARREN STAPLES REUTERS

Manchester United pokonał Arsenal Londyn 4:0 w najciekawszym spotkaniu Pucharu Anglii. Bohaterem meczu był Portugalczyk Nani, który strzelił bramkę i miał asysty przy dwóch trafieniach.

SERWISY
Pierwszą bramkę dla "Czerwonych Diabłów" w 16. minucie zdobył Wayne Rooney. Na 2:0 podwyższył w 20. minucie Darren Fletcher, który wykorzystał dośrodkowanie Naniego. Portugalczyk wpisał się na listę strzelców 18 minut później, wykorzystując zagranie Michaela Carricka.

Po przerwie mecz się zaostrzył i 49. minucie, po brutalnym faulu na Evrze, czerwoną kartką ukarany został Emmanuel Eboue. "Czerwone Diabły" kontrolowały przebieg meczu a ich zwycięstwo, znowu po podaniu Naniego, przypieczętował Fletcher.

Z ławki rezerwowych spotkanie oglądali Tomasz Kuszczak i Łukasz Fabiański.

Największą niespodzianką Pucharu Anglii jest przegrana Liverpoolu na Anfield Road z drugoligowym Barnsley 1:2. Podopiecznych Rafy Beniteza w 90. minucie pogrążył Brian Howard. Po pierwszej połowie nic nie zapowiadało klęski gospodarzy. "The Reds" wygrywali 1:0, a pierwsza bramkę od grudnia strzelił Dirk Kuyt. W 57. minucie wyrównał Stephen Foster. Przez resztę meczu dominował Liverpool, ale cudów w bramce Barnsley dokonywał Luke Steele. W ostatniej minucie meczu Howard zapewnił Barnsley sensacyjne zwycięstwo.

Pewne zwycięstwo odnieśli piłkarze Chelsea Londyn. "The Blues" pokonali trzecioligowe Huddersfield Town 3:1, a dwie bramki zdobył Frank Lampard. Do siatki trafił również reprezentant Wybrzeża Kości Słoniowej, Salomon Kalou, który wrócił do klubu z Pucharu Narodów Afryki.

80. minut w barwach Southampton zagrał Marek Saganowski. Jego drużyna niespodziewanie przegrała z trzecioligowym Bristol Rovers 0:1. Polak nie wyróżnił się niczym szczególnym, miał tylko jeden, niecelny strzał. W 80. minucie został zmieniony przez Davida McGoldricka. Pięć minut później zwycięską bramkę dla Bristol zdobył Richard Lambert.

Wyniki spotkań Pucharu Anglii:

Bristol - Southampton 1:0

Cardiff - Wolverhampton 2:0

Chelsea - Huddersfield 3:1

Coventry - West Bromwich 5:0

Liverpool - Barnsley 1:2

Manchester United - Arsenal 4:0

Isinbajewa poprawiła rekord świata

hana, PAP
2008-02-16, ostatnia aktualizacja 2008-02-16 19:37
Zobacz powiększenie
Jelena Isinbajewa
Fot. Jasper Juinen / AP

Wynikiem 4,95, uzyskanym w Doniecku, Rosjanka Jelena Isinbajewa o 2 cm poprawiła należący do niej halowy rekord świata w skoku o tyczce, który ustanowiła rok temu właśnie w tym mieście.

SERWISY
Halowym rekordem świata - 4,95 m - dziewiętnasty mityng skoku o tyczce w Doniecku - najdłuższy w historii - wygrała Rosjanka Jelena Isinbajewa. Trzecie miejsce zajęła Monika Pyrek (MKL Szczecin), a czwarte Anna Rogowska (SKLA Sopot).

Jelena Isinbajewa rozpoczęła tegoroczny sezon z wysokiego pułapu. W przededniu zawodów, podczas konferencji prasowej, nie ukrywała, że zamierza poprawić swój halowy rekord świata, który wynikiem 4,93 ustanowiła rok temu w mieście Sergieja Bubki - inicjatora i organizatora imprezy. W sobotę poprawiła swój rekord o dwa centymetry.

Isinbajewa, która w nagrodę otrzymała 50 tys. dolarów, wyprzedziła rodaczkę Julię Gołubczykową (4,72), Monikę Pyrek (4,67), Annę Rogowską (4,62) i Brazylijkę Fabianę Murer (4,52). Te wszystkie zawodniczki już w środę (20 lutego) wystąpią w mityngu Pedro's Cup w bydgoskiej hali Łuczniczka. Jak poinformował PAP dyrektor imprezy Sebastian Chmara, - Jelena także dostanie 50 tys. dolarów jeśli poprawi halowy rekord świata, a 50 tys. euro za absolutny.

Co na to Isinbajewa? - Mam nadzieję - powiedziała, - że nie jest to mój pierwszy i ostatni halowy rekord w tym sezonie. Nie wykluczam takiej ewentualności, że dwudziesty drugi w karierze ustanowię w Bydgoszczy. Bardzo bym chciała. W tym bowiem mieście zaczęła się na dobre moja kariera.

Monika Pyrek przyznała, że w tak długo trwającym konkursie, w którym startowało 13 zawodniczek, jeszcze nie brała udziału. Według ekspertów i statystyków były to najdłuższe zawody w historii tej konkurencji.

- Od próby pierwszej uczestniczki, do ostatniej w wykonaniu Isinbajewej, upłynęło pięć godzin. Jeśli doliczę rozgrzewkę, to w hali spędziłam ponad siedem godzin- powiedziała wicemistrzyni świata z Helsinek (2005).

Pokerowa zagrywka Anny Rogowskiej, by zająć drugie miejsce, nie powiodła się. Po pierwszym strąceniu poprzeczki na wysokości 4,67, brązowa medalistka olimpijska ateńskich igrzysk dwie pozostałe próby przeniosła na 4,72.

25-letnia Isinbajewa, mistrzyni olimpijska z Aten, świata i Europy, trenowana przez Witalija Pietrowa, jest absolutną rekordzistką świata. 12 sierpnia 2005 roku pokonała na stadionie w stolicy Finlandii 5,01. Natomiast w Doniecku dwukrotnie poprawiała rekord świata w hali - w 2006 roku skoczyła 4,91 i 4,93 w 2007.

Organizatorem tego mityngu jest od samego początku 35-krotny rekordzista świata, 45-letni Sergiej Bubka. W 1978 roku, mając 15 lat, przeniósł się z Witalijem Pietrowem do Doniecka. W tym blisko dwumilionowym mieście trzykrotnie poprawiał rekord świata w skoku o tyczce: 17 marca 1990 roku - 6,05; 19 marca 1991 - 6,11 i 21 lutego 1993 - 6,15.

Tak wysoko nikt - jak dotychczas - nie skacze, ale konkurs mężczyzn stał na dobrym poziomie. Zwyciężył Ukrainiec Maksim Mazurik przed Rosjanami - Igorem Pawłowem i Jewgienijem Łukianienką - wszyscy z wynikami 5,81. Wyniki 19. mityngu w Doniecku:

tyczka kobiet

1. Jelena Isinbajewa (Rosja) 4,95 halowy rekord świata

2. Julia Gołubczykowa (Rosja) 4,72

3. Monika Pyrek (Polska) 4,67

4. Anna Rogowska (Polska) 4,62

5. Fabiana Murer (Brazylia) 4,52

tyczka mężczyzn

1. Maksim Mazurik (Ukraina) 5,81

2. Igor Pawłow (Rosja) 5,81

3. Jewgieni Łukianienko (Rosja) 5,81

Prezydent o sprawie Jakuba T.: nie ułaskawiam gwałcicieli

Lech Kaczyński
AFP

Prezydent Lech Kaczyński nie przewiduje ułaskawienia Jakuba T., Polaka skazanego na dożywocie za gwałt w Wielkiej Brytanii.
Nic o tym nie wiem i raczej gwałcicieli nie ułaskawiam - powiedział prezydent dziennikarzom w Wilnie, pytany o sobotnie doniesienia prasowe, że Polak skazany przez brytyjski sąd może zwrócić się o ułaskawienie.

28 stycznia ława przysięgłych sądu w Exeter uznała Jakuba T. za winnego obu zarzucanych mu czynów: gwałtu i umyślnego wywołania trwałych obrażeń na ciele 48-letniej Brytyjki. Za jeden i drugi czyn sąd wymierzył mu kary dożywotniego pozbawienia wolności. Obrońcy oskarżonego przygotowują apelację od tego wyroku. Sobotnie "Życie Warszawy" napisało, że gdy zawiodą wszystkie inne możliwości, Jakub T. może zwrócić się do prezydenta o ułaskawienie. - Taka możliwość od strony formalnej wchodzi w grę. Ale dopóki "piłka w grze", za wcześnie przesądzać, czy wystąpimy o ułaskawienie - powiedział "ŻW" mec. Mariusz Paplarczyk, jeden z polskich obrońców studenta z Poznania. Jak ocenia mecenas, decyzja o ewentualnej apelacji o której decyduje brytyjski radca królewski, może zapaść w ciągu najbliższych dwóch tygodni.

Rodzina i przyjaciele Jakuba T. zorganizowali w Poznaniu marsz sprzeciwu wobec skazania go.

L. Kaczyński: o satelicie wiedziałem od Kamińskiego i Onet.pl

Prezydent Lech Kaczyński powiedział, że już dwie godziny przed informacją szefa BBN wiedział o awarii amerykańskiego satelity, od ministra w swojej kancelarii i w oparciu o Onet.pl.- Wiem jedno, że wczoraj pan minister Stasiak przekazał mi informację natychmiast po tym, jak ją otrzymał od ministra Klicha, z tym że już dwie godziny wcześniej znałem ją od ministra Kamińskiego i w oparciu o Onet.pl - powiedział dziennikarzom w Wilnie L.Kaczyński.

Prezydent, pytany czy jesteśmy przygotowani na takie zagrożenie, powiedział, że "żaden kraj nie jest przygotowany do końca, ale też trzeba jasno sobie powiedzieć, iż zagrożenie w tej chwili nie jest wielkie, jest wręcz minimalne". - Ja się dziwię, że zrobiono aż tego rodzaju spektakl związany z tym zagrożeniem. Takie zagrożenia się zdarzają - powiedział. Jak ocenił, Polska jest przygotowana do tego typu zagrożeń na dobrym poziomie.

Szef Biura Bezpieczeństwa Narodowego Władysław Stasiak przyznał w radiowej "Trójce", że dzwonił do niego minister obrony Bogdan Klich z informacją na temat awarii amerykańskiego satelity, którą - jak podkreślił - "niezwłocznie" przekazał prezydentowi.

W piątek minister Klich mówiąc na konferencji prasowej o awarii amerykańskiego satelity zapewnił, że o sprawie na bieżąco informowany jest premier, i szef MSWiA. Dodał, że wiedza przekazywana jest także prezydentowi za pośrednictwem szefa BBN. Klich mówił, że informację na temat satelity i jego przyszłych losów oraz możliwej reakcji ze strony amerykańskiej otrzymał w piątek przed południem.

- Po tym zacząłem kontaktować się z kim trzeba, tzn. z ministrem spraw wewnętrznych i administracji, z panem premierem oraz próbowałem się połączyć bezpośrednio z panem prezydentem. Niestety, telefon nie odpowiadał. W związku z tym wykręciłem telefon do pana ministra Stasiaka i przekazałem mu telefonicznie wszystkie informacje, jakie wówczas posiadałem z prośbą o przekazanie prezydentowi - podkreślił Klich.

Tymczasem minister w Kancelarii Prezydenta Michał Kamiński powiedział w piątek w TVN24, że Lech Kaczyński dowiedział się o satelicie od niego. - A ja dowiedziałam się z portalu internetowego Onet.pl - dodał.

Zdaniem Stasiaka, problem polegał na tym, że zanim wiadomość na temat satelity dotarła do niego - dotarła najpierw do mediów. "Ale to jest problem trochę innej natury" - zaznaczył. - Wycieki informacji się zdarzają - dodał.

W związku z awarią amerykańskiego satelity Bogdan Klich zdecydował o podwyższeniu - od poniedziałku - stanu gotowości w siłach zbrojnych. Jak podkreślił w piątek, ryzyko związane z upadkiem satelity na terytorium Polski jest "znikome".

Amerykański sztuczny satelita US193 został wyniesiony na orbitę w grudniu 2006 r. Amerykanie stracili kontrolę nad nim wkrótce potem wskutek awarii centralnego komputera, spowodowanej brakiem zasilania.

Prezydent George W. Bush nakazał zestrzelenie satelity za pomocą pocisku odpalonego z okrętu wojennego. Planuje się wykorzystanie rakiety taktycznej, która ma trafić w satelitę zanim ten wejdzie w atmosferę ziemską. Nie wiadomo jeszcze, kiedy operacja się rozpocznie. Przewiduje się, że zepsuty aparat zacznie wchodzić w atmosferę w pierwszym tygodniu marca.

Prezydent: Ćwiąkalski robi przedstawienie teatralne

Magda Gałczyńska, TOK FM, cheko, alx, PAP
2008-02-16, ostatnia aktualizacja 20 minut temu
Zobacz powiększenie
Zbigniew Ćwiąkalski
Fot. Mateusz Skwarczek / AG

Działania Zbigniewa Ćwiąkalskiego to przedstawienie teatralne - tak prezydent Lech Kaczyński skomentował wypowiedź ministra sprawiedliwości o ewentualnej odpowiedzialności b. premiera Jarosława Kaczyńskiego za zagłuszanie telefonów protestujących pielęgniarek..

Zobacz powiekszenie
Fot. Adam Kozak / AG
Pielęgniarki protestujące przed kancelarią premiera
Prezes UKE: Często się zdarza, że ktoś składa skargę i ją wycofuje - czytaj

- Ja myślę, że pan minister Ćwiąkalski jest osobą, która ma wielce oryginalne cechy i lepiej żeby był w palestrze, niż jako minister sprawiedliwości - powiedział w sobotę w Wilnie dziennikarzom prezydent Lech Kaczyński.

- Ja już wspominałem o tym panu premierowi Tuskowi przed jego (Zbigniewa Ćwiąkalskiego) nominacją. Wszelkie działania pana ministra to jest albo przedstawienie teatralne, albo działania stanowiące znak, informację dla tych, którzy naruszają prawo, że złe czasy się skończyły - dodał prezydent.

Prokuratura zbada sprawę zagłuszania pielęgniarek

Minister Zbigniew Ćwiąkalski powiedział w radiu TOK FM, że prokuratura zbada, dlaczego Polkomtel wycofał skargę do Urzędu Komunikacji Elektronicznej w sprawie zagłuszarek uruchomionych przez rząd podczas czerwcowego protestu pielęgniarek. Jeśli to Jarosław Kaczyński wydał polecenie zagłuszania pielęgniarek, może nawet trafić do więzienia - powiedział minister sprawiedliwości.

Na pytanie, czy były premier zostałby wówczas postawiony przed Trybunałem Stanu, minister powiedział: "Jeżeli w grę wchodzi przestępstwo, to wtedy oczywiście taka możliwość dla urzędującego wówczas premiera się pojawia, ale ja tego nie przesądzam, ponieważ chciałbym najpierw, żeby prokuratura ustaliła, czy i jaką rolę odegrał w tym wszystkim bezpośrednio Jarosław Kaczyński". Jego zdaniem możliwe jest, że "te decyzje zapadały na niższych szczeblach".

- Ale nie chcę gdybać, ponieważ za chwilę ukaże się informacja, że ja przesądziłem czyjąś odpowiedzialność - zaznaczył.

Ćwiąkalski: Nie powiedziałem, że to Kaczyński będzie odpowiedzialny

Ćwiąkalski dopytywany później o tę sprawę w TVN24 podkreślił, że "czyni się z tego nadmierną sensację". - Ponieważ nigdzie nie powiedziałem, że to Jarosław Kaczyński będzie odpowiedzialny i że trafi do więzienia - mówił minister. Dodał, że najpierw trzeba sprawdzić kto ostatecznie podjął taką decyzję, czy miał do tego prawo.

Jak wyjaśnił, decyzja o zagłuszaniu byłaby bezprawna, gdyby nie mieściła się w kompetencjach i zakresie uprawnień danej osoby. "Byłoby to przekroczenie uprawnień, gdyby z żadnych przepisów nie wynikało, że w tych okolicznościach tego typu decyzję można było podjąć" - ocenił w TVN24.

- Gdyby prokuratura udowodniła, że to były premier kazał latem 2007 zagłuszać pielęgniarki, przekroczyłby swoje uprawnienia. W grę wchodziłoby przestępstwo z art. 231 KK, czyli funkcjonariusz publiczny, który przekracza swoje uprawnienia i działa na szkodę jednostki lub dobra społecznego - mówił Ćwiąkalski w TOK FM. Zdaniem ministra, konsekwencją może być nawet kara pozbawienia wolności.

"Pielęgniarki mogą się uważać za pokrzywdzone"

Zdaniem Ćwiąkalskiego, pielęgniarki, które protestowały w Kancelarii Premiera, "z całą pewnością mogą się w tej sprawie uważać za pokrzywdzone, dlatego że taki status w tej fazie postępowania mógłby im przysługiwać, a zatem mogłyby być dopuszczone do czynności procesowych".

Jak dodał, prokuratura mogłaby zwrócić się do pielęgniarek, by te poddały się badaniom lekarskim. "Wszyscy wiemy, że mówi się o szkodliwości używania telefonów komórkowych - to tutaj to natężenie było odpowiednio większe" - uważa.

W sprawie wycofania przez Polkomtel skargi do UKE, do czego doszło latem 2007 roku, Ćwiąkalski zapewnił, że już na początku tygodnia będzie wiadome, czy prokuratura poczeka na wniosek Polkomtela, czy też zajmie się sprawą z urzędu. A chodzi o ewentualne naciski władzy na tę firmę, podległą Skarbowi Państwa.

"Bez pomocy Plusa trudno będzie ustalić szczegóły sprawy"

W przekonaniu "to jest sprawa dość jasna", że gdy operator nie może z jakiegoś powodu świadczyć usługi, "ma prawo do tego, żeby się domagać odpowiedniego postępowania i ukarania winnych, którzy mu to uniemożliwiają".

Według Ćwiąkalskiego, prokuratura może wszcząć postępowanie z urzędu. Jednak, jego zdaniem, bez pomocy Plusa trudno będzie ustalić szczegóły sprawy. "Ja myślę, że Plus tutaj miałby istotną rolę do odegrania, ponieważ celowe byłoby, żeby sprawdził wewnętrznie i ewentualnie taką informację do prokuratury skierował, że rzeczywiście ktoś tego typu naciski wywierał" - podkreślił.

Latem 2007 roku tysiące abonentów Plus GSM nie mogło rozmawiać przez komórki z powodu zagłuszarek użytych przeciwko czterem pielęgniarkom okupującym siedzibę rządu. Kontrolowany przez państwo właściciel Plusa poskarżył się do Urzędu Komunikacji Elektronicznej, jednak po trzech godzinach protest wycofał. O sprawie napisał dzisiejszy Dziennik. >>Więcej<<

L. Kaczyński: będziemy więcej znaczyć w Europie

Valdas Adamkus, Lech Kaczyński

Prezydent Lech Kaczyński, który bierze udział w uroczystościach w Wilnie z okazji 90. rocznicy odrodzenia Litwy, wyraził nadzieję, że Polska, Litwa, a także Łotwa i Estonia będą wspólnie coraz więcej znaczyć w Europie.
- Chciałem wyrazić nadzieję, że z Litwą, a także Łotwą i Estonią będziemy wspólnie coraz więcej znaczyć w Europie, że nasza wizja Europy, nasze doświadczenia, szczególnie jeśli chodzi o Wschód, będą miały coraz większy wpływ na Unię Europejską i NATO, dla dobra naszych narodów, ale także dla dobra Europy i stabilizacji na całym świecie - powiedział polski prezydent, który przybył do Wilna na zaproszenie prezydenta Valdasa Adamkusa.

W uroczystościach udział wzięli także prezydenci Łotwy i Estonii - Valdis Zatlers i Toomas Hendrik Ilves. L. Kaczyński: gratuluję Litwinom

Polski prezydent pogratulował całemu narodowi litewskiemu z okazji święta niepodległości. Jak mówił, okres międzywojenny okazał się czasem, którego nie da się zatrzeć. - Fakty wtedy stworzone były nieodwracalne - mówił Lech Kaczyński.

Prezydent wspomniał rok 1940, gdy państwo litewskie znalazło się pod okupacją sowiecką, a następnie także trudne dziesięciolecia, które potem nastąpiły w historii narodu litewskiego. - Ale naród litewski jest i był faktem - stwierdził. Dodał, że naród ten potrafił odzyskać niepodległość w warunkach, w których nawet optymistom wydawało się to bardzo trudne.

"Chcieć to móc"

- Stoję dzisiaj w stolicy państwa, które przed wiekami stworzyło wielkie imperium, które trwało, ale dla panowania nad tą wielką częścią Europy potrzebowało sojusznika. I wtedy przed wiekami znalazł się ten sojusznik - mówił Lech Kaczyński.

Przypomniał, że "w roku niepodległości narodów, Litwa jako pierwsza ogłosiła swoją niezależność i dzisiaj obchodzimy 90. rocznicę tego wydarzenia".

- Jeżeli kiedyś na świecie romantyczna zasada "chcieć to móc" okazała się rzeczywistością, to tu, u Was - podkreślił prezydent.

Jak ocenił, "Litwa jest konstruktywnym elementem tego wszystkiego, co wydarzyło się pozytywnego w Europie w ostatnich 20 latach". Stwierdził ponadto, że Litwa potrafi walczyć o swoje prawa i dodał, że jest głęboko przekonany, "jako prezydent państwa, które z Litwą ma niezwykle silne związki, że potrafimy o te prawa w Unii Europejskiej i NATO walczyć razem".

Lech Kaczyński życzył narodowi litewskiemu jak najwięcej sukcesów we wszystkich dziedzinach, w życiu gospodarczym, społecznym i kulturalnym.

Uroczyste obchody święta niepodległości

Zgodnie z polsko-litewskim porozumieniem prezydenci wzajemnie uczestniczą w obchodach niepodległościowych. Prezydent Adamkus uczestniczył m.in. w polskich obchodach Święta Niepodległości 11 listopada.

Przed uroczystościami na Placu Katedralnym, których częścią była parada wojskowa, prezydent uczestniczył też w uroczystej mszy św. w katedrze wileńskiej. Uroczyste obchody są kontynuowane w Operze i Teatrze Narodowym w Wilnie. Późnym wieczorem planowany jest powrót prezydenta RP do kraju.

16 lutego 1918 r. Litewska Rada Państwowa (Taryba) ogłosiła powstanie niepodległej Litwy. Dzień ten jest obecnie obchodzony na Litwie jako Dzień Odzyskania Niepodległości. Rada zamierzała powołać także rząd, ale nie dopuścili do tego Niemcy, okupujący wtedy jeszcze ziemie litewskie.

Przez kilka lat Litwini walczyli o odbudowę swego państwa. Przedmiotem sporu i walk były tereny północno-wschodniej części Suwalszczyzny oraz Wilno (które ostatecznie odzyskali dopiero po II wojnie światowej).

W 1940 r. państwo litewskie znalazło się pod okupacją sowiecką. Ponowne wyzwolenie nastąpiło 11 marca 1990 roku - kiedy Litwa ogłosiła deklarację niepodległości.

Rodzi się nowe państwo - Kosowo ogłosi niepodległość

Agnieszka Skieterska, Prisztina
2008-02-16, ostatnia aktualizacja 2008-02-15 20:38

W Kosowie zaczęła się wczoraj wielka fiesta przed niedzielnym ogłoszeniem niepodległości

Zobacz powiekszenie
Fot. Dominik Sadowski / AG
Demonstracja na rzecz niepodległości Kosowa w Prisztinie
 0,09MB
0,09MB
SERWISY
Ulice Prisztiny i albańskiej części Mitrovicy od piątkowego popołudnia mają barwy czerwono-czarne. Prawie na każdym sklepie, taksówce i prywatnym samochodzie powiewa flaga z albańskim czarnym dwugłowym orłem. Młodzi Albańczycy jeżdżą samochodami, wymachując ogromnymi sztandarami. Skandują tylko jedno hasło: "Pavarësi!" (Niepodległość!). Tak dwumilionowe Kosowo szykuje się na niedzielę, gdy liderzy kosowskich Albańczyków mają ogłosić oderwanie się od Serbii. W Europie powstanie nowe państwo.

Do stolicy ściągają też z Europy kosowscy emigranci. Arben z Norwegii, gdy tylko dowiedział się, że 17 lutego jego rodzinny region najpewniej ogłosi niepodległość, od razu kupił bilet na samolot do Prisztiny. - Wyjechaliśmy z Kosowa w 1990 roku, gdy miałem 11 lat. Ojciec działał wtedy w Demokratycznej Lidze Kosowa (partia zmarłego prezydenta Kosowa Ibrahima Rugovy). Z powodu serbskich represji nie miał pracy, a my nie mieliśmy z czego żyć. Mam nadzieję, że teraz Kosowo wreszcie zacznie się rozwijać ekonomicznie, a ja będę mógł tu zostać - opowiada.

W Serbach, których zostało w regionie ok. 100-200 tys., narasta strach. Nie chcą być rządzeni przez Albańczyków. Wczoraj zapowiedzieli, że utworzą własny parlament, do którego wybory odbędą się w czasie majowych wyborów samorządowych w Serbii.

Belgrad apeluje, by po ogłoszeniu niepodległości przez Prisztinę zostali w domach. Obiecuje im pomoc i zapowiada, że podobnie jak Rosja i Chiny nie uzna niepodległości Kosowa.

Współżycie dwóch narodów w Kosowie wygląda tak jak w Mitrovicy, mieście, w którym Serbów i Albańczyków oddziela od siebie most na rzece Ibar. W północnej, serbskiej części płaci się dinarami, chodzi do cerkwi i pisze cyrylicą. W południowej, albańskiej - rachunki wystawia się w euro, a pięć razy dziennie słychać muezinów wzywających na modlitwy w meczecie. Z jednej do drugiej części niemal nikt nie przechodzi, a granicznego mostu pilnują siły KFOR.

- Jak możemy tu razem żyć, kiedy Albańczycy rzucają granaty na nasze klasztory, zdemolowali dziesiątki cmentarzy i nas nienawidzą? - pyta 28-letni Mirko. W serbskiej części Mitrovicy w piątek było jednak bardzo spokojnie. Z ulic znikły nawet hasła: "Rosjo, pomóż!", które wisiały tu od miesięcy.

Nadzór na powstawaniem nowego państwa przejmie misja Unii Europejskiej, która wyśle do Kosowa prawie 2 tys. unijnych policjantów, prawników i urzędników. W Prisztinie na murach widać liczne graffiti przeciwko misji, ale wielu Albańczyków uważa, że misja jest potrzebna.

Niepodległością Kosowa żyją całe Bałkany. Władze Bośni i Hercegowiny od dawna mają problem z mieszkającymi tam Serbami, którzy grożą, że po ogłoszeniu niepodległości przez Kosowo przeprowadzą referendum i się odłączą. Macedonia boi się tego, jak zachowa się stanowiąca jedną czwartą ludności kraju mniejszość albańska skupiona w rejonie miasta Tetovo, przy granicy z Kosowem.

- Ogłoszenie niepodległości przez Kosowo może nie będzie w pełni legalne z punktu widzenia prawa narodowego, ale inne rozwiązanie byłoby jeszcze gorsze - komentuje dla "Gazety" b. minister spraw zagranicznych Adam Rotfeld.

Według naszych informacji Polska będzie jednym z pierwszych krajów, które uznają niepodległość nowego państwa.

Źródło: Gazeta Wyborcza

Sympathy for Britney Spears

2008-01-31



Każde czasy mają męczenników na swoją miarę. Popkultura to moloch z piecem całopalnym - wymaga ofiar. Jim Morrison wykorkował na krzyżu alkoholu, Bon Scott tak szarpał się ze swym wnętrzem, że aż wnętrze odpowiedziało i w rzygach utonął. Curt Cobain rozpieprzył w drzazgi struktury rocka i się zastrzelił. Z jednej strony tragedia, z drugiej konieczność dziejowa, moralna a nawet estetyczna - przecież już lepiej walnąć strzał w łeb lub w żyłę albo wymiotować do zgonu niż skończyć jak Ozzy.

Zaś na naszych oczach dokonuje się męczeństwo Britney Spears. Świat ma z tego niezły polew.

To oczywiście znak czasów, że zamiast rockowych indywidualistów kona i szarpie się gwiazdka, której wizerunek - dziewicy, małżonki, kabalistki, koleżanki Madonny oraz toksycznej władczyni podbrzuszy męskich - był równie prawdziwy jak Mikołaj żłopiący colę.

Pytanie, na ile Scott z Cobainem zmienili się w produkt, pozostaje otwarte, ale oni przynajmniej wyszli od autentyzmu. W tym sensie jest to znak czasów - kiedyś szaleli i konali od dragów i wódy ludzie niepokorni. Teraz to samo czyni dziewczyna kompletnie niesamodzielna, do tego głupia jak but, szczera jedynie we własnym cierpieniu.

Nieustannie dowiadujemy się czegoś nowego - że półzdechła księżniczka przeszła z kabały na scljentologię, prowadziła furę z niemowlakiem na kolanach i najpewniej była wtedy po dragach, że rozbiera się w sklepie, łyżkami wsuwa tablety ekstazy zmieszane z antydepresantami, rozwodzi się i schodzi na nowo, goli łeb i po prochach ląduje w wariatkowie. To wszystko jest niezwykle ciekawe, a to z tego powodu, że wariat jest zawsze bardziej interesujący od kogoś normalnego. Brak w tym jednak pewnego uczucia, które człowiek zdrowy żywi dla chorego - współczucia. Przeglądam notki o Britney, jej kochankach, dzieciach, cofniętym w rozwoju cwanym głąbie, który je spłodził, i nie znajduję grama ludzkiego odruchu, czegoś w stylu: "biedna dziewczyna", wybąkniętego choćby półszeptem.

To prawda - panna Spears od początku poddała się woli koncernów i gdyby jeden producent z drugim kazał jej żreć siano, dziś rżałaby jak koń
i udawała, że ma kopyta. Ale przecież gdybym już za bajtla tańcował przed kamerą, a w wieku lat nastu dowiedział się, że mogę sprzedawać miliony płyt i mokre sny, wszedłbym w to bez mydła i sam siano wsuwał. A potem nie ma przebacz, duszę sprzedajemy raz i na amen, potem można tylko zwariować z bolączki tej straty, co Britney czyni - trzeba przyznać - barwnie i z przytupem. Prosta prawda, raz się oddasz za szmal, dziwką jesteś po grób. Ta sprzedała się cała w pogoni za młodzieńczym marzeniem. Ludzie jednak mają ten zwyczaj, że popełniają błędy i cześć. Klamka zapada.

Nie wierzę tej dziewczynie, gdy śpiewa i tańczy, bo nie ma jej jak uwierzyć - strój, makijaż, filtry na kamerę zasłaniające niemal wszystko, resztę załatwi playback i taniec synchroniczny. Ale Britney rozmawiająca z Mattem Lauerem, zasmarkana i brzydka, w sukience zdartej z konającej Chinki (może) jest autentyczna jak zapalenie zęba, otwarte złamanie, cios w pysk. Gada bzdury i się plącze, to przecież ciemna strona kretynki, którą jest naprawdę, tej głupoty, którą wydestylowano i wsadzono w klip, w płytę kompaktową. Oczywiście kłamie: nie obchodzi mnie co myślą inni. Ależ obchodzi, bez myśli innych przecież jej wcale nie ma.

Wierzę też bez zastrzeżeń w list samobójczy, który ostatnio przy niej znaleziono. Oczywiście popisała tam ckliwe brednie "prosto z serca", a raczej ze straszliwego przekonania, że sorry, babe, nie ma żadnego one more time - pewne rzeczy są nieodwołalne
i jeśli już było się numerem jeden, to nie da się zniknąć, że jest świat, w którym nie można pozostać wrażliwym i normalnym jednocześnie. Stawiam też diamenty przeciw orzechom, że Cobain z Morrisonem zgodziliby się z tym bez zająknięcia, zresztą mówili to samo, tyle że ładniej. Ładność jednak w takich sprawach można sobie darować.

Britney jest głupia jak but, co zarzutu nie stanowi, bo ona ma przecież śpiewać i kręcić tyłeczkiem, a nie czytać Kanta w oryginale - pomysł, że każdy musi być bystry, pochodzi od idioty właśnie. W jej zachowaniach, które bawią prasę i miliony czytelników, należałoby dostrzec jednak niezdarne, rozpaczliwe poszukiwanie normalności. Nie umie tego robić, bo na tę lekcję czasu zabrakło. Wyszukuje sobie kolejnych prostych chłopów właśnie z tęsknoty za normalnością, nie rozumiejąc zupełnie, że taki Kevin jako ostatni dostrzeże w niej zwykłą dziewczynę. Urodziła dwoje dzieci, bo rodzina jest czymś normalnym, potrzebnym niemal każdemu na dowolnej szerokości geograficznej - słowem stara się ocalić dla siebie okruch zwyczajności. Niestety - jedyną zwyczajnością jest dla niej stan permanentnego zagubienia. Być może goli głowę, gdyż boi się w nią sobie strzelić.

To wieczna szarpanina - Britney od tęsknoty za prostotą wędruje ku odurzeniu, rozpaczliwie szaleje za dziećmi, by za chwilę popędzić na
imprezę, walnąć w palnik i zapomnieć. Potem rozpacza i tak dalej - toczy się to bez celu i sensu, a przecież właśnie to potrzaskanie i straszliwy ból wyróżnia ją spośród gwiazd i gwiazdeczek jej pokolenia, zdolnych przejąć się jedynie tym, że płyta się nie sprzedała. Po raz kolejny porównując Britney do innych męczenników świata muzyki, można powiedzieć, że przytup jej szaleństwa przyćmiewa wszystko, co wyczyniają zbuntowani rock'n'rollowcy.

Może to nieładnie wróżyć takie rzeczy, ale Britney niedługo umrze lub skończy w wariatkowie, gdzie spędzi resztę życia niczym kura bez głowy. Wraz z nią i jej kosztem przepadnie epoka głupich dziewczynek dostrojonych do potrzeb rynku muzycznego. Przepadnie nie dlatego, że ludzie, którzy ją zarżnęli, błysną wyrzutem sumienia. Po prostu się nie da, tak jak nie można już wypromować nowej Nirvany. Będą inne produkty sklecone do odmiennej koniunktury. Ale takich dziewczynek już nie będzie - być może więc kogoś ocaliła.

I żal mi jej, tak zwyczajnie, po ludzku.
Łukasz Orbitowski

Janusz Korwin-Mikke Zwariowany facet

2008-02-14



Nigdy nie będę pisał o polityce, ale akurat o Korwinie mogę. Ten zwariowany facet w muszce przecież żadnym politykiem nie jest - był w Sejmie raz, piętnaście lat temu, i to w czasach, gdy posłowali mężowie stanu w rodzaju Ibisza i Rewińskiego. Korwin przynależy do tego samego świata co Kuba Wojewódzki czy Doda. Jest częścią popkultury - podobnie jak cała jego partia, którą wszyscy internauci kochają przedziwną miłością niepozwalającą na przekroczenie progu wyborczego. Nawet jego ultrapopularny blog nie jest blogiem politycznym, ale platformą, gdzie Korwin-Mikke porusza tematy najróżniejsze.

Sam jego styl bycia przywodzi na myśl telewizyjne gwiazdy - Michał Wiśniewski nosi skóry, ma czerwień na łbie, złoto i cekiny, Wojewódzki udaje nastolatka, Korwin zaś gra człowieka z czasów minionych, chodzi w nieco przestarzałym, lecz na swój sposób pięknym stroju, a jego pomysłowość odbija się nawet na pisowni - w swoich książkach świadomie posługuje się polszczyzną sprzed reformy językowej z lat pięćdziesiątych (pisze na przykład "Jakób" zamiast "Jakub" itp). Zamiast śpiewać czy prowadzić program zajmuje się zawodowo wypowiadaniem kontrowersyjnych uwag, czasem kompletnie bzdurnych, będąc zresztą świetnym specjalistą od znajdowania paranoicznych

uzasadnień. Nieustannie podtrzymuje zainteresowanie sobą, pcha się wszędzie, i żeby go uniknąć, trzeba by pofrunąć na Księżyc - choć i tam zapewne tkwi już flaga UPR-u. Taka metoda. Nie kwestionuję jego autentyczności, kreować siebie też można szczerze. Być może także Michał Wiśniewski po prostu lubi wyglądać jak pajac.

Chcę pisać o Korwinie, bo ten facet był dla mnie ważny, gdy byłem dzieciakiem - zmuszał do myślenia, idąc pod prąd. Znam masę ludzi, z których uczynił przynajmniej weekendowych liberałów. Odprężamy się przy piosenkach, które lubimy; oglądając Władcę pierścieni, znajdujemy relaks. Korwin proponuje inny rodzaj wyluzowania, fantastyczny świat, w którym wszystko jest proste - niewidzialna ręka rynku pcha nas ku bogactwu lub w nędzę, ale to zależy wyłącznie od naszych zdolności, nieprawdopodobną wolność świata, gdzie nie trzeba się ubezpieczać, posyłać dziecka do szkoły i zapinać pasów w samochodzie, a masoni szepczą papieżowi do ucha, że kapłaństwo kobiet jest, cholera, superspoko. Oglądam film Jacksona i wierzę w jego Śródziemie, czytam Korwina i łykam bez zastrzeżeń, ale seans się kończy. Trzeba przewrócić stronę.

Korwin jest twarzą polskiego liberalizmu i przez lata był jego zagorzałym obrońcą, zawodowym polemistą, prawdziwym rycerzem wolnego rynku. Pal sześć,
że sam niczego nie wymyślił, powiela przecież tezy Adama Smitha i Mirosława Dzielskiego tak jak wokalista wyśpiewujący nuty, które wymyślili producenci. Trudno się do tego przyczepić, polemiści, interpretatorzy, popularyzatorzy myśli cudzej są przecież potrzebni. Sam liberalizm jest naprawdę pociągający, to idea zbudowana na prostej prawdzie, że każdy powinien decydować o sobie. I jeśli wysłuchamy argumentów Korwina, znajdziemy w nich jakiś sens.

Korwin nie znalazł jednak ani języka, ani pomysłu na siebie, by te wolnościowe myśli przybliżyć. Przeciwnie, czyni wszystko, by objawić się jako gość z innej planety, poczynając od wyglądu, a na dykcji kończąc. W tym sensie jego prawdy stają się prawdami wariata - a obłąkany przecież zawsze ma rację, tylko tak jakoś dziwnie poukładaną. Do tego sensowna nawet teza czy diagnoza ginie w morzu wypowiadanych przez Korwina nonsensów lub rzeczy nie na czasie - być może rzeczywiście szkoły nie powinny być koedukacyjne, ale kto dzisiaj myśli w ten sposób? Kto wierzy w masońskie spiski, nawet jeśli takowe, podobnie jak sami masoni, istnieją? Zamiast w celu przekonania Polaka do tezy najważniejszej - liberalizmu - zbliżyć się do jego sposobu myślenia, Korwin proponuje odrealnienie za odrealnieniem. Tak, mogliśmy wstąpić do NAFTA. Ale od początku było jasne, że tak się nie stanie. Obrazu klęski dopełnia kompletny brak intuicji faceta, gdy bierze się za prorokowanie - jeśli Korwin-Mikke powie, że akurat wygra Platforma Obywatelska, pewne jest, że Tusk z kolegami zbierze łomot na wyborach, i tak dalej. Właściwie sondaże są niepotrzebne, wystarczy zapytać faceta z muszką.

Rzecznikiem liberalizmu powinien być ktoś w typie Rafała Ziemkiewicza, a nie facet, który nade wszystko kocha wygłupy, a jego życie wypełniają teorie spiskowe.
Jedną taką błazenadę mam dla niego na teraz - oto socjaliści różnej maści, przyjaciele wysokich podatków i obowiązkowego zapinania pasów, zawiązali spisek, by nigdy do liberalizmu nie dopuścić. Opłacili więc Korwina-Mikke, wybrali go na rzecznika wrogiej sobie idei, by broniąc liberalizmu, kompromitował go nieustannie jako majaczący, ekscentryczny, ale bystry szaleniec. W ten sposób zapewnili sobie bezpieczeństwo.

Jestem szczerym liberałem, a gdybym do tego był Korwinem - albo bym się uwspółcześnił, albo zamilkł, koncentrując się na pracy pisarskiej, uważając przy tym na to, co tak naprawdę piszę. A w świat wypuściłbym uczniów, których przecież posiada, młode wilki, do tego śliczne jak Kwaśniewski w latach dziewięćdziesiątych, słowem kogoś, kto potrafi porozumiewać się językiem współczesności.

Współczuję Januszowi Korwin-Mikkemu, gdyż świat, o który walczył i zabiegał, już nie istnieje - zmierzamy w stronę państwa opiekuńczego i tego nie da się odkręcić. W Polsce liberalizmu nigdy nie będzie, sam termin jest dziś obelgą, a ten starszy pan prędzej czy później pojmie, jak bardzo się temu przysłużył, kierując się ku skrajnościom i zwyczajnie błaznując. Przykry to wniosek, jeśli się do niego dojdzie w jesieni życia. Korwin, robiąc z siebie show, zaprzepaścił wszystko, co miało dlań wartość - wygłaszał swoje tezy, jednocześnie czyniąc wszystko, by nie doczekały się spełnienia.

Może rzeczywiście jest agentem?
Łukasz Orbitowski

Będą limity przyjęć na aplikacje prawnicze


Tomasz Pietryga 15-02-2008, ostatnia aktualizacja 15-02-2008 08:04

Wprowadzenie jednego egzaminu dla wszystkich aplikacji prawniczych i powrót do krytykowanych kiedyś limitów przyjęć – to kontrowersyjne propozycje Ministerstwa Sprawiedliwości

Ten nowy pomysł zasadniczo różni się od propozycji, którą przedstawiliśmy w ubiegłym tygodniu („Minister Ćwiąkalski otwiera korporacje”, „Rz” z 4 lutego). Ustawa, której projekt wtedy opisaliśmy, m.in. obniżająca liczbę punktów egzaminacyjnych, ma być wprowadzona na okres przejściowy (jeden rok). Jest to spowodowane wyrokiem Trybunału Konstytucyjnego, który zakwestionował część przepisów tzw. ustawy Gosiewskiego.

Jednocześnie w ministerstwie prowadzone są prace nad zupełnie nowym systemem dostępu do zawodów prawniczych. „Rz” dotarła do jego założeń.

Wspólny dla wszystkich

Nowe zasady mają obowiązywać już od listopada 2009 r. Wtedy to absolwenci prawa pierwszy raz mają przystąpić do tzw. państwowego egzaminu I stopnia.

Jego zdanie będzie uprawniało do ubiegania się o wpis na dowolną aplikację prawniczą – sędziowską, prokuratorską, adwokacką, radcowską lub notarialną. Egzamin I stopnia składałby się z dwóch części. Pierwsza, obowiązkowa, byłaby testem sprawdzającym przygotowanie teoretyczne kandydata (wiedzę z zakresu prawa).

Osoba, która mimo pozytywnego wyniku nie zostanie przyjęta na aplikację z powodu braku miejsc, będzie mogła przystąpić do drugiej części egzaminu – z wiedzy praktycznej. Zdanie jej umożliwi wykonywanie zawodu doradcy prawnego. Egzamin ten przede wszystkim zweryfikuje umiejętności praktyczne z zakresu doradztwa (sporządzanie prostych pism procesowych, rozwiązywanie kazusu, recenzje przykładowego orzeczenia sądu itd.).

Przyjęcie takiej konstrukcji wynika z przywrócenia limitu przyjęć na aplikacje. Przy tym w wypadku aplikacji sędziowskiej, prokuratorskiej i referendarskiej limity będzie ustalał minister sprawiedliwości. Dla aplikacji adwokackiej, radcowskiej i notarialnej będą one ogłaszane przez korporacje. Jednocześnie ustawa określi procentowe minimum przyjęć na daną aplikację w stosunku do liczby osób wykonujących dany zawód prawniczy.

Projekt założeń do ustawy został już rozpatrzony przez Komitet Rady Ministrów i rekomendowany rządowi.

Z mieszanymi uczuciami

Pomysł z mieszanymi uczuciami przyjmują przedstawiciele samorządów.

– Podoba mi się to, że wreszcie myśli się o kompleksowym rozwiązaniu sprawy dostępu do zawodów prawniczych – mówi Andrzej Michałowski, wiceprezes Naczelnej Rady Adwokackiej. Dodaje jednak, że część propozycji jest dyskusyjna.

– Chodzi m.in. o osoby, które po egzaminie miałyby świadczyć doradztwo prawne. W projekcie nie zaznaczono, co z obecnymi doradcami, którzy dziś świadczą pomoc prawną. Są to również ludzie bez wykształcenia prawniczego. Zapomniano określić, czy takie osoby w dalszym ciągu będą świadczyły swoje usługi, czy też np. zostaną wykreślone z rejestru prowadzenia działalności gospodarczej – mówi adwokat.

Michałowskiemu nie podoba się też użycie sformułowania „limity przyjęć”, które bardzo źle się kojarzą i zostały już w przeszłości zniesione.

– Sam zamysł może być jednak słuszny. Chodzi tu przede wszystkim o dostosowanie naboru do możliwości szkoleniowych sądów i samorządów prawniczych w poszczególnych okręgach. Dzisiejsze doświadczenie pokazuje bowiem, że masowość aplikacji znacznie obniża poziom kształcenia.

– Jeżeli znajdzie się racjonalny sposób ustalenia, ilu aplikantów w danych okręgach można rocznie wyszkolić, wpłynie to tylko na jakość usług prawniczych – dodaje adwokat. I jednocześnie zastrzega: – Jeżeli limity miałyby być wprowadzone jedynie po to, aby tworzyć jakieś sztuczne progi w dostępie do zawodu, pomysł ten ma niewielkie szanse na realizację.

Młodzi krytykują

Reformę krytykuje za to środowisko młodych prawników.

Proponowany przez ministra Zbigniewa Ćwiąkalskiego system powiela wszystkie mechanizmy, które są przyczyną ograniczenia przez samorządy dostępu do świadczenia zastrzeżonych na ich rzecz usług. Zmierzają do zlikwidowania jedynej konkurencji dla adwokatów i radców w postaci wielotysięcznej rzeszy prawników świadczących usługi poza korporacjami prawniczymi – mówi Andrzej Prus ze Stowarzyszenia Doradców Prawnych.

Co się zmieni

- wprowadzenie limitu przyjęć (obecnie o przyjęciu na aplikacje decyduje liczba punktów)

- jeden egzamin na wszystkie aplikacje (obecnie odrębne)

- egzamin państwowy dla doradców prawnych (obecnie świadczą pomoc bez egzaminów)

masz pytanie, wyślij e-mail do autora: t.pietryga@rp.pl

Źródło : Rzeczpospolita

Sąd Najwyższy zdecyduje, czym jest balkon

ksta 16-02-2008, ostatnia aktualizacja 16-02-2008 09:24

7 marca Sąd Najwyższy ma rozstrzygnąć, czy balkon jest częścią danego mieszkania, czy też zarazem może stanowić część wspólną nieruchomości. Będzie to ważne dla rozwiązania sporu, czy za remont balkonu ma płacić wyłącznie właściciel lokalu, czy też cała wspólnota mieszkaniowa.

autor zdjęcia: Łukasz Trzciński
źródło: Fotorzepa
autor zdjęcia: Rafał Guz
źródło: Fotorzepa

Zdewastowane balkony to poważny problem dla właścicieli budynków. Często są one podwiązywane siatkami, by odpadający tynk nie zrobił nikomu krzywdy. Tak radzą sobie wspólnoty mieszkaniowe, zobowiązane do remontów niszczejących elementów domów, a nie mające wystarczających finansów na remonty.

Trudność stwarza też ustalenie, kto ma płacić za remonty balkonów. Pytanie prawne w takiej sprawie rozstrzygnie w marcu Izba Cywilna SN. Zadał je Sąd Apelacyjny w Gdańsku, rozpatrując spór na tym tle między gminą miasta a jedną ze wspólnot.

W 2007 Sąd Okręgowy w Gdańsku, na wniosek gminy, uchylił uchwałę tej wspólnoty, nakładającą na wszystkich jej członków (w tym i gminę) obowiązek sfinansowania remontu balkonów. Sąd przyznał rację gminie, że nie są one częścią wspólną, tylko przynależą do poszczególnych lokali, których właścicieli obciąża koszt remontu. Wspólnota twierdzi, że balkony są elementami konstrukcyjnymi elewacji, a więc remont to obowiązek wspólnoty.

Sąd powołał się na uchwałę SN z 2002, który uznał, że balkon jest częścią składową wyodrębnionego lokalu, a koszty jego utrzymania nie obciążają wspólnoty, ale właściciela lokalu.

Rozpatrując odwołanie wspólnoty, Sąd Apelacyjny nabrał jednak wątpliwości, których - jego zdaniem - dotychczas nie rozstrzygnięto.

Jak napisał SA we wniosku do SN - do którego dotarł PAP - "konieczne jest ujednolicenie orzecznictwa w tego rodzaju sporach, skoro zagadnienie to budzi poważne wątpliwości interpretacyjne".

Według SA, nie jest jasne, czym jest balkon, na który wejście jest tylko z danego mieszkania - bo ustawa o własności lokali z 1994 nie wymienia go ani jako części składowej lokalu, ani jako części wspólnej. Według ustawy, do lokalu mogą przynależeć, jako części składowe, "pomieszczenia przynależne" (np. garaż, piwnica, strych), ale balkon trudno zaliczyć do pomieszczeń - uważa SA.

SO uznał, że skoro ustawa zalicza do nieruchomości wspólnej te części budynku, które nie służą wyłącznie do użytku właścicieli lokali, to balkony - służące do wyłącznego użytku - nie są częściami wspólnymi.

SA z jednej strony przypomina, że skoro balkonu (z którego korzysta wyłącznie właściciel) nie da się odłączyć od lokalu bez jego istotnej zmiany, to przemawia to za uznaniem balkonu za część składową lokalu. Z drugiej jednak strony SA zwraca uwagę, że zewnętrzne części balkonów są elementami elewacji budynku - która stanowi część wspólną nieruchomości.

SA pyta, czy każdy remont balkonu powinien obciążać wyłącznie właściciela - zwłaszcza, gdy stan balkonu, z którego odpadają kawałki tynku, zagraża bezpieczeństwu. "Rozkruszenie betonu stanowiącego ściankę zewnętrzną balkonu stanowi jednocześnie uszkodzenie elewacji budynku. To przemawiałoby za uznaniem, że koszt remontu tego elementu balkonu obciąża wszystkich członków wspólnoty" - pisze SA. Według niego, rodzi się też pytanie, kogo obciąża koszt remontu posadzki balkonu.

Według SA, inny problem to zewnętrzne ścianki balkonów, które powinny być ze względów estetycznych malowane jednolicie - co należy do uprawnień wspólnoty. "Inaczej każdy sam decydowałby, czy już go malować, jaką farbą i jakim kolorem" - podkreśla SA.

- Wydaje się, że można uznać, iż nie każdy zakres remontu powinien obciążać wyłącznie właściciela lokalu, przy którym balkon się znajduje, tzn. koszt remontu elementów konstrukcyjnych i zewnętrznych balkonu może obciążać wszystkich członków wspólnoty - stwierdził SA. Według niego, nie wyklucza to obciążania członka wspólnoty, który uszkodził balkon.

Odpowiedź SN na pytanie prawne wiąże tylko ten sąd, który je zadał; inne sądy mogą, ale nie muszą, brać jej pod uwagę.

Wspólnoty mieszkaniowe - które tworzy ogół właścicieli lokali danej nieruchomości - powstawały od 1995. Szacuje się, że obecnie jest ich ponad 120 tysięcy. Właściciele decydują wspólnie o kolejności remontów budynku i o wielkości wydatków.

Źródło : PAP

Prokuratorzy uciekają do innych zawodów


Agata Łukaszewicz 16-02-2008, ostatnia aktualizacja 16-02-2008 08:53

Chcą być samodzielni i niezależni. Kiedy nie mogą, zmieniają pracę. W 2007 r. z prokuratury odeszło najwięcej osób w ciągu ostatnich lat

źródło: Rzeczpospolita

Ponadsześciotysięczna rzesza prokuratorów powoli maleje. Coraz częściej odchodzą z zawodu. W 2007 r. zrzekło się stanowiska 51 prokuratorów. To najwięcej od pięciu lat. Jaki jest powód? Ci, którzy odeszli, mówią jednym głosem – głównym powodem były naciski przełożonych i silne im podporządkowanie. Dopiero w następnej kolejności wymieniają niskie zarobki czy chęć sprawdzenia się w innym zawodzie.

Prokuratorzy, którzy zdobyli wiedzę, doświadczenie i zawodowy prestiż, zaczynają coraz bardziej szanować swoje decyzje i przestają godzić się z ingerowaniem w prowadzone sprawy – tłumaczy „Rzeczpospolitej” były prokurator, obecny adwokat Ryszard Kuciński. I dodaje, że w śledztwie niezależność prokuratora powinna być odpowiednikiem niezawisłości sędziowskiej. A tak nie jest.

Nie chcą pracować pod presją

O tym, że prokuratura jest zbyt blisko polityki, mówi się od lat. Tyle samo trwa dyskusja o jej reformie. Kilka dni temu Ministerstwo Sprawiedliwości przedstawiło swoje propozycje w tej sprawie. Projekt gruntownych zmian jest już gotowy. Prokuratorem generalnym nie będzie minister sprawiedliwości, lecz doświadczony prawnik. Szefowie prokuratur będą zaś powoływani na kadencje.

205 osób - tylu prokuratorów w ostatnich sześciu latach odeszło z zawodu z innego powodu niż przeniesienie w stan spoczynku

Zmiany mają uchronić tę instytucję przed politycznymi naciskami – tak brzmi uzasadnienie. Problem jest więc oczywisty dla wszystkich. A rosnąca z roku na rok liczba odejść mówi sama za siebie. W 2003 r. stanowiska prokuratora zrzekło się 25 osób, w 2007 r. już 51.

– Zimą 1998 r. odbył się pierwszy zjazd prokuratorów. Właśnie wtedy padł postulat, by ograniczyć wpływy i naciski. To był pierwszy i ostatni zjazd – wspomina mecenas Kuciński, jeden z jego organizatorów.

Inny prokurator Krzysztof Parulski nawet zrzekł się stanowiska.

– Właśnie z powodu uwarunkowań politycznych i sposobu kierowania prokuraturą ludzie odchodzili z pracy – mówi „Rz”. Sam Parulski ostatecznie został, bo, jak twierdzi, po zmianie władzy zmieniły się standardy pracy. Mówi się też o reformie i odcięciu prokuratury od wpływów politycznych.

– Na to liczą prokuratorzy – dodaje.

Nie najgorsze pensje

Zarobki prokuratorów nie są najgorsze i to nie one są powodem odejść. Zależą od stanowiska zajmowanego w hierarchii prokuratorskiej. Mają na nie wpływ również wyniki pracy, a premie pozostawia się decyzji przełożonych. Młodzi prokuratorzy mogą liczyć na pensję w granicach 5 tys. zł, a doświadczeni – między 6 tys. a 8 tys. zł. Zarobki prokuratorskie zależą też od miejsca zatrudnienia: więcej zarabia się w prokuraturach apelacyjnych niż w rejonowych.

To nie niskie zarobki czy atrakcyjne oferty pracy są głównym powodem rezygnacji z zawodu prokuratora. Najczęściej odchodzą ci, którzy nie chcą dłużej podporządkowywać się ingerencjom przełożonych.

masz pytanie, wyślij e-mail do autorki: a.lukasiewicz@rp.pl

Źródło : Rzeczpospolita

Kobiety hokejowych gwiazd

15.02.200814:20
Willa Ford

Nawet mierni zawodnicy z NHL są w stanie zdobyć serca dziewczyn, za noc z którymi 9 na 10 facetów* dałoby robić na sobie eksperymenty medyczne. To przynajmniej niedawno udowadniał Miszeffsky. Nie jest jednak tak, że gorsi mają lepiej. Oto lista najpiękniejszych pań, które wolały oglądać swych mężczyzn w Meczach Gwiazd, niż aby ci mieli dla nich więcej czasu, bo znów nie zmieścili się w składzie.

Izabella Scorupco

Akcent patriotyczny. Iza między 1996 a '98 była żoną Mariusza Czerkawskiego. Była też dziewczyną Bonda, co jest najdobitniejszym przykładem tego, że jest ładna. Polski Książę zaliczył zaś występ w All-Star Game i przez kilka lat był jednym z najlepszych graczy New York Islanders, co pokazuje, że hokejowym frajerem nie był.

Candace Cameron

Myślicie, że jej nie znacie? To się mylicie, bo grała D.J. Tanner w popularnym niegdyś serialu ?Pełna chata?. Od 1996 ma własną pełną chatę, którą dzieli z Valerim Bure i trójką ich dzieci. Tak, Valeri to gorszy brat Pavla. Tak, ona naprawdę kiedyś tak wyglądała.

Anna Kurnikowa

Ania nigdy nie gustowała w hokejowych cieniasach. Na rozkładzie ma Pavla Bure i Siergieja Fedorova, którzy mają po sześć występów w Meczach Gwiazd i nie mniej rekordów i nagród niż ich była panna ról w reklamach. O Kurnikowej i jej hokejowym guście pisaliśmy już kiedyś tu.

Hilary Duff

Gwiazdka filmów dla młodocianych wyraźnie gustuje w sportowcach. Niegdyś prowadzała się z futbolistą Mattem Leinartem, potem zaś dała się wyrwać hokeiście Mike'owi Comrie'emu. Osobiście mam nadzieję, że jeśli im nie wyjdzie, to młoda aktorka/wokalistka (hahaha) spiknie się z irlandzkim piłkarzem Damienem Duffem. Prawda, że byłoby zabawnie?

Willa Ford

Na szczęście Willa nie śpiewa tak, jak wygląda. Na szczęście wygląda tak, jak gra jej mąż - Mike Modano - jeden z najwybitniejszych hokeistów amerykańskich w historii. Z ciekawostek kiedyś spotykała się z osobą o podobnym do swojego talencie muzycznym, czyli Nickiem Carterem z Backstreet Boys.

Angelica Bridges

Patrząc na płomiennowłosą piękność wiem jedno - jak będę duży chce być jak Sheldon Souray, obrońca Edmonton Oilers, który z Angeliką jest żonaty. Bridges niegdyś grała w ''Słonecznym Patrolu''. Teraz śpiewa w grupie Strawberry Blonde. Jeśli Sheldon poziomem gry zacznie równać do wokalu żony, to możemy się go spodziewać w polskiej lidze. A wtedy nad Wisłę przyjedzie i ona...

* Ten jeden dałby robić sobie eksperymenty za noc z pozostałymi dziewięcioma.

bazyl

Korea Północna świętuje 66. urodziny "Drogiego Przywódcy"

cheko, PAP
2008-02-16, ostatnia aktualizacja 22 minuty temu
Zobacz powiększenie
Koreańskie miasto Pyongyang udekorowane flagami narodowymi z okazji urodzin Kim Dzong Ila
Fot. AP

Korea Północna świętowała w sobotę 66. urodziny "Drogiego Przywódcy" Kim Dzong Ila serią "atrakcji", mających przynieść wymęczonej biedą ludności chwilę radości - wynika z doniesień prasy północnokoreańskiej.

Zobacz powiekszenie
Fot. AP
Wysocy rangą politycy pólnocnokoreańscy celebrują w Domu Kultury w Pyongyang 66. urodziny Kim Dzong Ila
Zobacz powiekszenie
Fot. AP
Pływacy przygotowują się do występu mającego uświetnić urodziny wodza
Wśród mieszkańców rozprowadzono dodatkowe racje żywnościowe, a restauracje w Phenianie otrzymały "wielkie ilości węgorza" - informuje kanał telewizji lokalnej Chosun Chungang. Wszyscy otrzymali także z tej okazji 2 dni wolne.

"Chrońmy rewolucyjne kierownictwo własnym życiem"

Główny dziennik kraju, "Rodong Sinmun", opublikował długi artykuł wychwalający Kima za to, że dzięki niemu KRLD stała się "silnym krajem nie do pokonania".

- Musimy bezustannie jednoczyć się wokół władz zgodnie z hasłem: "chrońmy rewolucyjne kierownictwo pod przywództwem towarzysza Kim Dzong Ila własnym życiem!" - napisała gazeta.

- Partia jest zdecydowana do 2012 r. przekształcić matkę-ojczyznę w silne państwo nie tylko pod względem politycznym i wojskowym, lecz także gospodarczym - czytamy.

Urodziny Kim Dzong Ila są - obok urodzin jego ojca Kim Ir Sena - jednym z największych świąt w Korei Północnej.

Urodziny pod gwiazdą i podwójną tęczą

W tym roku dochodzi do nich w momencie, gdy międzynarodowe negocjacje na temat północnokoreańskiego programu nuklearnego znalazły się w martwym punkcie. Waszyngton oskarża Phenian, że wbrew umowie nie dostarczył pełnej listy swoich programów nuklearnych, KRLD zaś twierdzi, że przekazała taką listę w listopadzie.

Według oficjalnie głoszonej legendy, kiedy mały Kim przyszedł na świat na górze Paekdu - najwyższym wzniesieniu kraju - 16 lutego 1942 r., na niebie pojawiła się gwiazda i podwójna tęcza. Większość historyków sądzi jednak, że urodził się on w obozie szkolenia partyzantów komunistycznych w Rosji, skąd jego ojciec kierował walką przeciwko japońskim najeźdźcom.