czwartek, 12 marca 2009

Trzeba było się ubezpieczyć

"Przekrój", PKo/12.03.2009 09:59
Cimoszewicz prostuje słynne słowa o powodzi

Włodzimierz Cimoszewicz

- Ta kwestia wraca do mnie do dziś - mówi Włodzimierz Cimoszewicz o swojej słynnej wypowiedzi z czasów powodzi 1997 roku, kiedy na pytanie o ewentualne odszkodowania od rządu odparł: "Trzeba było się ubezpieczyć". - Zaraz potem dodałem, że rząd oczywiście pomocy udzieli, ale tę część wypowiedzi już ucięto - mówi były premier.
- Próbowałem wydobyć to nagranie z archiwów TVP, ale mi go nie udostępniono. Dziennikarska manipulacja pozwoliła zaprezentować mnie jako człowieka nieczułego, zimnego, takiego, którego nie obchodzi los tysięcy poszkodowanych ludzi - tłumaczy Włodzimierz Cimoszewicz w "Przekroju".

- Ktoś, kto łatwo feruje wyrok na Cimoszewicza, powinien zajrzeć do szczegółowych wyników wyborów z 1997 roku. Największy przyrost poparcia SLD dostał na terenach powodziowych. Tam, gdzie ludzie na własne oczy widzieli, co rząd robi, a nie tylko to, co pokazuje telewizja - uważa ówczesny premier

Jednak nie swoją niefortunną wypowiedź Cimoszewicz uważa za największy błąd. - Największą porażką było wybranie złej drogi budowy autostrad. Trzeba było postawić na budowę ze środków publicznych, a nie przez prywatnych inwestorów - uważa były premier.

Cała rozmowa w najnowszym "Przekroju".

Jak premier Tusk kiwa kolegów

Na boisku beszta i nie znosi porażek

Premier Donald Tusk potrafi kiwać swoich przeciwników

Dziennikarze DZIENNIKA podpatrzyli Donalda Tuska na boisku podczas jednego z meczów, które stale rozgrywa z kolegami. Okazuje się, że w sporcie premier bywa nerwowy, a nawet agresywny. Potrafi krzyknąć "ruchy" albo wydać komendę w stylu "do nogi". W relacji czytamy, że "niepodzielnie rządzi na boisku i nie toleruje fuszerek". Uwielbia pozycję spaloną.

czytaj dalej...
REKLAMA

Donald Tusk jest zapalonym piłkarzem amatorem. Kopie od lat - nawet teraz, gdy jest premierem, potrafi rozegrać trzy mecze w tygodniu. W niedzielę grywa w Trójmieście w zespole starych przyjaciół z Wybrzeża. We wtorki i czwartki gra w Warszawie. Jest kapitanem drużyny rządowej, która ściera się z reprezentacją posłów PO.

Obejrzeliśmy, jak gra Tusk. On sam lubi porównywać futbol do drugiej swojej namiętności, czyli polityki. "Liczy się walka i zwycięstwo. Jeśli nie wychodzisz na boisko, by wygrać, to nie zawracaj ludziom głowy. Idź uprawiać jogging" - mówił w wywiadzie dla "Gazety Wyborczej".

Premier rządzi i krzyczy: "Do nogi!"

Jeśli wokół boiska stoją już BOR-owcy gotowi do hasania za piłką po krzakach, to znak, że za chwilę przyjedzie jedyny napastnik drużyny rządowej Donald Tusk. Inni gracze są już rozgrzani, kiedy na parking koło boiska zajeżdża czarne bmw z kogutem na dachu. Ochroniarz otwiera drzwi i z limuzyny wyskakuje Prezes Rady Ministrów w korkach, getrach, spodenkach i czerwonej koszulce reprezentacji Polski.

Pojawienie się jedynego napastnika dodaje wszystkim adrenaliny. Ubrani na biało posłowie PO i rządowi w czerwonych strojach wiedzą, że nie będzie lekko. Dlaczego? Tusk niepodzielnie rządzi na boisku i nie toleruje fuszerek. Na początku spotkania truchta w miejscu, klaszcze w ręce. Po chwili zajmuje swój ulubiony sektor, jakieś 60 - 80 m od własnej bramki. Przez pierwsze minuty jest spokojny, ale nie trwa to długo. Wraz z rozwojem gry budzi się w nim przywódca. Nagle krzyczy: "Do nogi! Podania do nogi!" i unosi ręce w geście irytacji.

Gra toczy się na przedpolu drużyny rządowej. Tuska to denerwuje. Stoi podparty rękami o biodra i szuka winnego. Winnym jest często Tomasz Arabski, szef Kancelarii Premiera. Minister, lewy obrońca, usiłuje zabłysnąć zgrabnym dryblingiem i wprowadzić piłkę do środka. Ale kiwka nie wychodzi. "Tomek" - krzyczy premier na całe boisko - "Ty nie rozgrywaj!".

Arabski jest jak sparaliżowany i taki zostanie do końca meczu. Od tej pory gra proste piłki i nie ryzykuje. Jednak po kilku minutach ma kolejną wpadkę. Podaje niecelnie i Tusk ustawiony tradycyjnie na spalonym znów podnosi głos: "Tomek, tak nie gramy!"

Premier nie znosi przegrywać

Opowiada poseł Platformy, który kiedyś regularnie kopał z Tuskiem: "Ludzie niechętnie występują w jego drużynie, bo się wydziera i ciągle ma pretensje. Wprowadza nerwową atmosferę.

Bywa, że jest naprawdę nieprzyjemnie. Kiedyś drużyna Tuska, który nie był wtedy jeszcze premierem, przegrywała jedną bramką. A szef Platformy bardzo nie lubi przegrywać. Tuż przed końcem meczu ówczesny poseł Czesław Fiedorowicz miał piłkę na prawym skrzydle. Znakomicie dośrodkował, ale jedyny napastnik nie sięgnął futbolówki. Ta przeleciała dosłownie kilka centymetrów nad jego głową.

"Tusk zaczął tak krzyczeć, że Fiedorowicz miał prawie łzy w oczach" - opowiada polityk PO. Fiedorowicz nie jest już posłem PO. O całej historii mówi dyplomatycznie. "To normalne u strzelających, że zwalają winę na tych, co im podają. Do tego Tusk nie lubi górnych podań. No i kiedy jest na boisku, liczy się dla niego tylko piłka" - tłumaczy.
"A jeśli chodzi o ochrzanianie?"
"Premier jest na boisku impulsywny. Byłem przez niego opieprzany, czasami niesłusznie, ale lubił ze mną grać, bo ja dobrze podaję" - wyjaśnia Fiedorowicz.

Owa impulsywność sprawie, że wielu zawodników woli grać w drużynie sejmowej, gdzie jest o wiele spokojniej. Andrzej Czerwiński (wiceszef klubu PO, w sportowym życiu były zawodnik Sandecji Nowy Sącz, 159 meczów i awans do III ligi) tak oto naświetla sprawę: "Jeśli ktoś czuje, że nie podoła, woli nie grać w drużynie premiera. Ja na przykład najczęściej gram w jego zespole. Na boisku widać naturalne cechy przywódcze Donalda Tuska, ale nie ma mowy, by premier zachowywał się niekulturalnie lub kogoś deprymował".

Premier gra na sępa
Tusk ma pięćdziesiątkę na karku, nieźle się rusza, ale brakuje mu techniki. Głowę trzyma nisko w dole, drobi kroki, nie gra w ogóle lewą nogą, zna jeden zwód na zamach i lubi podwórkowe uderzenie z karola, czyli z czuba. Nie cofa do obrony i gra na sępa, czyli czeka na piłki pod bramką przeciwnika. Dostaje ich sporo najczęściej od Cezarego Kucharskiego, byłego reprezentanta Polski i gwiazdy ekstraklasy, który od niedawna grywa z rządowymi.

"Kucharski jest po to, żeby wystawiać piłki Donaldowi na pustaka, czyli najlepiej tak, żeby napastnik był sam na sam z bramką" - śmieje się poseł PO i legendarny opozycjonista Arkadiusz Rybicki, który z Tuskiem kopie piłkę już od 24 lat. Rybicki też jest zapalonym piłkarzem, ale zachowuje racjonalny dystans: "Jesteśmy takimi amatorami patałachami, którzy lubią pograć w piłkę. Donald zawsze miał ciąg na bramkę. Nie bał się wchodzić między obrońców i był często kopany po kostkach. Teraz, gdy został premierem, kopią go mniej.

"Ale gra na sępa!"
"To chyba komplement dla napastnika" - odparowuje Rybicki.

Tymczasem mecz toczy się w najlepsze. Główną rolę gra oczywiście Cezary Kucharski. Walczy o piłki w środku boiska. Łatwo mija przeciwników i często wychodzi na czystą pozycję. Ale raczej nie uderza, tylko szuka możliwości wyłożenia piłki Tuskowi. Jednak napastnikowi nie idzie.

Dlatego czasem Kucharski musi sam strzelić na bramkę. Jako że jest fachowcem, to trafia do siatki i zaraz robi się 3:0 dla rządowej drużyny. Ale premier i tak może liczyć na komplementy. Spotkanie z małej trybuny obserwuje Jerzy Fedorowicz, poseł Platformy, krakowski reżyser i aktor, a prywatnie kibic. Po akcji Tusk - Kucharski ten drugi strzela bramkę. Fedorowicz nie zostawia wątpliwości, co było najlepsze. "Ładna bramka, Czarek, ale najpiękniejsze było otwierające podanie!" - woła na cały park, w którym rozgrywany jest mecz. Po chwili 61-letni Fedorowicz biegnie w krzaki, bo piłka wyleciała za ogrodzenie. BOR-owcy są jednak szybsi w wyciąganiu futbolówki z chaszczy.

Premier stoi wolny na środku
Tusk lubi grać w drużynie z dobrymi zawodnikami. Dlatego oprócz Kucharskiego i Czerwińskiego w rządowej paczce występuje na przykład Jakub Rutnicki. Młody poseł Platformy nie ma z rządem wiele wspólnego, ale ma za to bramkarską przeszłość m.in. w drużynie Sokoła Pniewy. Ale nawet Kuba musi się mieć na baczności. Chociaż przeciwnikom nie idzie i Rutnicki jest przez większość meczu bezrobotny, i tak nie uniknie zmycia głowy. "Ruchy, Kuba! Ty się dzisiaj przecież nie zmęczyłeś" - słyszy od premiera, gdy zbyt długo ociąga się z wybijaniem piłki.

Rutnicki wie, że jest na cenzurowanym. Chce odrobić i zagrywa wysoką piłkę do jedynego napastnika. Już w locie widać, że podanie nie dojdzie do Tuska.

"Przepraszam!" - krzyczy Rutnicki, uprzedzając burę. Donald Tusk ciągle nie może strzelić gola. Atmosfera robi się więc gęsta.

"Premier stoi wolny na środku" - woła ktoś z drużyny rządowej. Piłka szybuje do Tuska, ale znowu nic. Kilka kroczków w miejscu i strata. Aktywny robi się lewy pomocnik Grzegorz Schetyna. Usiłuje kiwać i dogrywać do napastnika. Organizuje grę na swoim skrzydle. Obrońca wyprowadza piłkę i podaje prostopadle do Schetyny. Żeby nie było wątpliwości, uprzedza podanie okrzykiem: "Szefie!".

Wicepremier ma niezłą prawą nogę, umie nią dobrze podać albo celnie strzelić. Biega, stara się walczyć w obronie. Jego piętą achillesową jest szybkość, a właściwie jej brak. Wszystko nieźle tylko trochę jak na zwolnionym filmie. Po kolejnej akcji Tusk wychodzi z siebie.

"Dlaczego gracie na półmetrze?!" - woła z pasją do swojego wicepremiera. "Dlatego!" - warczy Schetyna i podnosi rękę w konfrontacyjnym geście w stronę premiera.

To najeża Tuska jeszcze bardziej.
"Dlaczego wymuszasz podanie, kiedy masz dwóch zawodników na plecach" - krzyczy do Schetyny.

Premier się nie myli
Wicepremier odpuszcza, ale i tak jest jedynym zawodnikiem, który może się wdawać w takie przepychanki słowne z szefem rządu.

"Prawda jest taka, że między nimi często dochodzi do scysji na boisku, czasami musiałem być nawet rozjemcą" - wspomina Czesław Fiedorowicz.

Na boisku tak jak w polityce obowiązuje hierarchia. Schetyna ma jeszcze jeden rzadki przywilej. W tym meczu jest obok Tuska i Kucharskiego jedynym zawodnikiem, który może swobodnie zapędzać się pod pole karne przeciwników, a nawet uderzyć na bramkę. Inni członkowie rządowej ekipy prawie nie pozwalają sobie na takie harce.

Tę zasadę dobrze obrazuje akcja z końcówki spotkania. Młody zawodnik - ten, który wołał do Schetyny "szefie" - idzie lewym skrzydłem z piłką przy nodze. Schetyna wydaje dyspozycje: "Idziesz sam! Idziesz sam!", więc chłopak idzie. Sytuacja robi się jednak kłopotliwa, bo jest coraz bliżej bramki przeciwników, czyli w miejscu, w którym dotąd nie był. Jest blisko pozycji strzeleckiej, ale nie pozwala sobie na takie szaleństwo i oddaje piłkę szefowi, który momentalnie ją traci.

W końcu szczęście uśmiecha się do jedynego napastnika. Kucharski na prawym skrzydle pięknie wrzuca na drugi słupek. Tusk ma niecały metr do pustej bramki. Nie myli się i robi się 4:0.

Premier wybucha
Chwila szczęścia trwa krótko, bo posłowie Platformy szybko trafiają na 4:1. Tusk stojący 80 m od swojej bramki wybucha: "Nie możesz go wpuszczać na czwarty metr! To jest twoja bramka!"

Robi się nieprzyjemnie. Zapada cisza, nikt nie ma odwagi się odezwać. Premier nie może się pogodzić ze stratą gola. Drepcze pod polem karnym przeciwnika i gawędzi z obrońcami: "Gracie dużo lepiej od nas" - przekonuje.

Ale to chyba nieprawda. Bo za chwilę drużyna rządowa zdobywa kolejną bramkę, znów bez udziału premiera.

Mecz się kończy. Zawodnicy poklepują się po plecach i idą do limuzyn.

Po dwóch dniach znowu ma się odbyć spotkanie. Tym razem jednak nad Warszawą przechodzi burza. Zawodników jest mało i trzeba grać na mniejsze bramki. Są najtwardsi, m.in. były premier Jan Krzysztof Bielecki i Arkadiusz Rybicki, znany gdański opozycjonista, oraz wicepremier Schetyna. Nie ma tylko premiera. Atmosfera jest swobodniejsza, nikt się nie spina i nie krzyczy.

Po kilkunastu minutach przyjeżdża Tomasz Arabski. Widać, że nie jest filarem drużyny rządowej, bo ma przygotowane dwie koszulki. Białą - gdyby przyszło mu grać po stronie Sejmu - i czerwoną, rządową.

Arabski chwacko idzie na lewą obronę sejmowych. Po kilku minutach okazuje się, że będzie miał szczególne zadanie. Na stadion przyjeżdża bmw premiera. W limuzynie siedzi trójmiejski Kaka, czyli Donald Tusk w koszulce genialnego Brazylijczyka z Milanu. Kaka od razu biegnie na pozycję spaloną i zaczyna rządzić drużyną. Arabski próbuje go kryć, ale nie robi tego na serio. Tym razem Tuskowi wychodzą wszystkie zwody i łatwo urywa się obrońcy. Mówiąc szczerze, Arabski broni dziadowsko.

Premier składa samokrytykę
Premier ma więc wiele okazji strzeleckich, ale nie trafia. Jedna z nich jest wyborna. Tusk ma piłkę z prawej strony pola karnego. Jest sam na sam. Strzela z czuba wysoko nad poprzeczką.

Chowa twarz w dłoniach. Krzyczy: "Jezu! Przepraszam!"

Skrucha nie trwa długo. Kaka ma pretensję do kolegów, którzy grają w bocznych sektorach boiska, że nie idą do przodu i nie zamykają akcji. Choć powinien być bardziej powściągliwy, bo w pięć minut stracił kilka razy piłkę, znów poucza z pozycji spalonej:

"Jeden do piłki."

"Andrzej! Za mało widzisz!"

"Po ziemi!"

"Ale wstań" - do leżącego po wślizgu kolegi z drużyny.

"We trzech byliście tam, bez zawodnika!" - do obrońców po udanej akcji przeciwników.

"Nie podnoś piły!"

I do siebie, po kolejnym pudle: "Co ja zrobiłem?!"

Po chwili Tusk, klaszcząc, mobilizuje kolegów do walki: "Naprawdę gramy!".

W końcu premierowi zaczyna wychodzić. Strzela piękną bramkę z woleja. Potem rządowej drużynie udaje się rozegrać szybką akcję. Ktoś podpowiada bramkarzowi, żeby szybko podał do Tuska, który czatuje na połowie przeciwników. Piłka dochodzi i Tusk po raz drugi trafia do siatki. Bramkarz jest wniebowzięty. Woła na cały park: "Dzięki za koncepcję!"

Tusk ma dobry moment w meczu i zasługuje na pochwały.
Andrzej Czerwiński, wiceszef klubu PO: "Jako instruktor sportowy muszę powiedzieć, że premier jest zwrotny, ma przegląd sytuacji, nie traci głowy na polu karnym. Ma talent, gdyby poświęcił się futbolowi, byłby nietuzinkowym piłkarzem!

Nawet opozycja go chwali. "On dobrze gra w piłkę" - mówi Jacek Kurski, który kiedyś często grywał z Tuskiem.

Premier woła: "Andrzeju!"
Mecz układa się doskonale dla rządowych. Schetyna przeprowadza modelową akcję, którą mają z Tuskiem opracowaną do perfekcji. Rybicki: "To ich firmowe zagranie".

Podaje w uliczkę do Tuska, który już czeka na spalonym, i dopełnia formalności. "Moja bramka!" - woła Schetyna, jakby nie chciał podzielić się sukcesem z jedynym napastnikiem.

Emocje gasną, kiedy piłka wypada za ogrodzenie i zawodnicy orientują się, że zza płotu patrzą na nich reporterzy DZIENNIKA. Nagle wszystko staje się uładzone, nikt już nie pokrzykuje, nie ma pretensji. Płowowłosy Kaka momentalnie zmienia styl zarządzania zespołem: "Andrzeju! Dobiegnij do tej piłki, nikt z nas nie uwierzy w to, że jesteś wolniejszy od przeciwnika".

Pawlak, konkubina i interesy robione na boku

Czego boi się Waldemar Pawlak

Matkę Waldemara Pawlaka spotkaliśmy przelotnie. 71-letnia kobieta Marianna Jadwiga Pawlak wskazywała nam drogę, stojąc przy płocie swojego domu we wsi Pacyna. Nie wiedzieliśmy wówczas, że mamy do czynienia z panią prezydent Fundacji Partnerstwo dla Rozwoju. To w fundacji lider PSL umieścił udziały firm, których był posiadaczem. Na papierze więc wicepremier nie ma prawie nic. Fundacją rządzą jego matka wraz z kolegą ze studiów.

Teoretycznie Waldemar Pawlak nawet nie mieszka u siebie. Żyje z konkubiną w apartamentowcu obok dworca w Żyrardowie. Codziennie koleją dojeżdża do pracy. Dwa połączone mieszkania, o łącznej wielkości 114 metrów, formalnie należą do jego towarzyszki - Iwony Katarzyny Grzymały.

Grzymała to osoba nieprzypadkowa. 44-letnia elegancka blondynka z Ciechanowa od lat zarabia w spółkach związanych z Pawlakiem. Przez 5 lat zasiadała w zarządach dwóch takich firm.

Jeszcze kilka lat temu wraz z Pawlakiem mieszkała w obskurnym bloku z wielkiej płyty w Żyrardowie. Dzięki pieniądzom zarabianym na styku prywatno-publicznym mogli przenieść się do atrakcyjnego mieszkania. Zresztą Grzymała nie kupiła apartamentu od dewelopera - jak większość z nas. Nabyła go od firmy, która kiedyś była własnością Pawlaka, a dziś jest zarządzana przez jego kolegę.

Strażacki interes

Iwona Katarzyna Grzymała to postać z "towarzystwa Waldemara Pawlaka", w którego skład wchodzą sąsiedzi ze wsi, koledzy ze studiów i straży pożarnej.

Większość interesów "towarzystwa" jest związana z ochotniczymi strażami pożarnymi. Związek strażaków ochotników to wielka organizacja. Liczy 700 tysięcy członków skupionych w ponad 18 tysiącach oddziałów. Zarząd Główny, którego prezesem od lat jest Pawlak, kontroluje ogromny majątek. Nie są to prywatne fundusze, ale publiczne środki. Rocznie strażacy ochotnicy dostają między 50 a 60 milionów złotych dotacji, m.in. z resortów spraw wewnętrznych czy obrony. Z tych funduszy "towarzystwo Pawlaka" potrafi uszczknąć coś dla siebie.

Przykładem może być spółka Internetowy Instytut Informacji - 3i. Firma od lat żyje ze straży: zarabia na obsłudze informatycznej strażackiego zarządu, a nawet świadczy im usługi portiersko-recepcyjne.

Waldemar Pawlak nie ma czystego sumienia. Jako prezes strażaków ochotników pozwalał zarabiać firmie, w której przez pięć lat prezesowała jego konkubina. Co więcej - sam był udziałowcem spółki "3i" i rzeczywiście kontroluje ją do dziś.

Pawlak w odpowiedziach na pytania podkreśla, że strażacki związek zawsze działa transparentnie - organizuje konkursy i przetargi.

Usiłowaliśmy sprawdzić w straży pożarnej, co zdecydowało o wyborze 3i. Dyrektor Jerzy Maciak nie wspomina o konkursach i przetargach: "Firma realizowała wiele ciekawych projektów. Zaproponowała nam współpracę".

Związki lidera PSL z 3i datują się od początku lat dwutysięcznych. "Jej działalność była dla mnie interesująca z punktu widzenia zawodowego" - napisał nam Pawlak. Firma miała też inną zaletę, o której wicepremier nie wspomina - należała do dzieci jego kolegów strażaków.

Konkubina i sąsiad przejmują władzę

Byłego prezesa 3i Tomasza Szkopka spotykamy w Płocku, w galerii handlowej, gdzie prowadzi knajpę. Chcemy się dowiedzieć, skąd w niewielkiej spółce wziął się dwukrotny premier.

"Potrzebowaliśmy pieniędzy na rozwój. A Pawlaka znałem, bo to kolega mojego ojca, który działa w straży" - tłumaczy 32-letni dziś mężczyzna. Szkopek pochodzi z Dobrzykowa, leżącego 25 km od Pacyny, gdzie mieści się dom rodziny Pawlaków.

Zaraz po przyjściu Pawlaka do firmy zmieniła ona siedzibę i wynajęła pokój w siedzibie zarządu głównego strażaków - w centrum Warszawy, tuż koło uniwersytetu.

Dzięki temu ruchowi Pawlak mógł doglądać prywatnego interesu, bo w tym samym budynku zajmował gabinet prezesa Zarządu Głównego Związku Ochotniczych Straży Pożarnych. Było to absurdalne, bo Pawlak był najemcą biura (jako udziałowiec 3i) i wynajmującym (jako szef strażaków).

"Wynajem jest realizowany na równych zasadach dla wszystkich kontrahentów" - odpiera zarzuty polityk.

W 2003 roku w spółce 3i doszło do rewolucji. Władzę przyjęła w niej konkubina Pawlaka - Iwona Katarzyna Grzymała oraz 23-letni wówczas Krzysztof Filiński (obecnie szef Agencji Rozwoju Mazowsza z politycznego nadania). Pawlak nie pamięta, od kiedy zna Filińskiego. Filiński przypomina sobie, że Pawlaka "miał przyjemność poznać podczas jednej z konferencji informatycznych". Ciekawe, bo obaj są sąsiadami ze wsi Pacyna, która liczy 220 mieszkańców.

Po przejęciu władzy przez konkubinę i sąsiada dotychczasowi wspólnicy, z Pawlakiem na czele, pozbyli się firmy. Podarowali udziały Fundacji Partnerstwo dla Rozwoju, związanej z ludźmi PSL.

Tak więc formalnie Pawlak pozbył się udziałów i związków z 3i jeszcze w 2003 r. Ale tylko pozornie.

Minęło ledwie trzy miesiące, a Pawlak został prezydentem fundacji. Dziś prezydentem już nie jest. Co nie oznacza, że stracił wpływ na organizację. Dlaczego? Jeszcze w 2006 r. przekazał pełnię władzy innej osobie. Komu? Swojej matce Mariannie Jadwidze Pawlak. W ten sposób 71-letnia kobieta dowodzi organizacją, która jest właścicielem 3i, spółki wyrosłej na strażackiej kasie.

"O ile wiem, wspólnie z zarządem dobrze radzi sobie ze sprawowaniem funkcji" - chwali matkę wicepremier.

Zlecenie dla kolegi

Konkubina Pawlaka chciała robić polityczną karierę. W 2001 r. startowała do Sejmu, z tej samej PSL-owskiej listy, co jej protektor Waldemar Pawlak. Przegrała i porzuciła politykę dla biznesu. W 2003 roku została prezeską firmy 3i, ale weszła też do zarządu spółki Plocman.Tak się składa, że Plocman należy do Wojciecha Nowysza, kolegi Pawlaka ze studiów. Przed przyjściem konkubiny Pawlaka Plocman przeżywał ciężkie chwile. "Był to rok przetrwania", napisali właściciele w sprawozdaniu z 2002 r., tłumacząc 150-tysięczną stratę. Pojawienie się Grzymały było jak dotknięcie czarodziejską różdżką. Sprawozdanie z 2003 r. jest entuzjastyczne: przychody milion złotych, zysk prawie 90 tys., a do tego duże wydatki na reklamę i promocję.

Co się stało? To proste. Plocman zaczął robić interesy z ochotniczą strażą pożarną. Oto nagle w 2003 r. zarząd główny Związku Ochotniczych Straży Pożarnych, kierowany przez Pawlaka, zlecił Plocmanowi opracowanie specjalnego oprogramowania i przeszkolenia ludzi. Dzięki tej współpracy Plocman przeżył kilka tłustych lat. Firma dostawała od strażaków pieniądze w formie "grantów" w latach 2003, 2004 oraz 2007, a w 2005 r. podpisała z nimi umowę na rozwój systemu komputerowego, jego wdrażanie, promocję i szkolenia.

"Przyniosło to nam korzyści finansowe oraz pozwoliło zająć wysoką pozycję na polskim rynku oprogramowania dla gmin" - tak o współpracy ze strażakami napisali w sprawozdaniu finansowym właściciele Plocmana.

Zastrzyk gotówki pomógł spółce, na wszystkim skorzystali bliscy i znajomi Pawlaka. Kolega ze studiów dostał dobre zlecenie, konkubina pracę w zarządzie. Na dodatek powiązana z Pawlakiem firma 3i została udziałowcem Polcmana. A wszystko za strażackie pieniądze.

System, który nie działa

Za co strażacka organizacja pod dowództwem Pawlaka płaciła spółce związanej z Pawlakiem?

Chodziło o oprogramowanie. Strażacy wspierali projekt utworzenia w całej Polsce Gminnych Centrów Reagowania. Te komórki miały powstać w każdej gminie. Zatrudnieni w nich ludzie, używając komputerów i systemów łączności, dbaliby o bezpieczeństwo w chwilach katastrof. Biznes polegał na tym, że straż dostarczała komputery, a Plocman oprogramowanie. Płocka spółka zajmowała się także szkoleniem. Zresztą nie tylko ona - na szkoleniach i wgrywanie oprogramowania załapała się opisana już spółka 3i. Projekt - choć przesiąknięty nepotyzmem - wygląda na sensowny. Niestety tylko na papierze. System wdrażany pracowicie od 2003 r. objął zaledwie 100 gmin, a w dodatku nie działa.

Przekonaliśmy się o tym sami, odwiedzając gminy na północnym Mazowszu.

W Młodzieszynie pani sekretarz gminy była zadowolona, bo dzięki akcji mogła skomputeryzować urząd. A do czego przydaje się system?

"Jeśli przyjdzie kontrola, to będziemy przygotowani, bo z komputera można wydrukować instrukcje" - tłumaczy Zofia Fabisiak.

Do tego realnie sprowadza się rola „specjalistycznego oprogramowania”. Nie pomoże ono pani Fabisiak ani jej gminie w czasie klęski żywiołowej na przykład do skoordynowania działań z sąsiadami. Bo sąsiedzi oprogramowania nie kupili.

Dlaczego?

"Nie potrzebuję oprogramowania, żeby zapytać sąsiada, czy ma pożyczyć worki z piachem" - tłumaczy wójt pobliskiego Iłowa Roman Kujawa. "Jak potrzebuję worków, to chwytam za telefon, a jak telefon nie działa, tego ma od tego radiostację".

W komputerowe instrukcje wójt także nie wierzy: "Każda gmina ma swoją specyfikę i nie ma programu, który napisze uniwersalną instrukcję. Jak mi wyleje Wisła, to wiem, co robić, bo mam własną instrukcję. Plocman dobijał się do mnie ze programem, ale ich odprawiłem".

W oddalonym o 20 kilometrów Brochowie GCR działa, ale tylko w piątki, bo pracownik zatrudniony jest na część etatu.

Oprogramowanie Plocmana kupił Czosnów pod Nowym Dworem Mazowieckim. Tam za sprawy kryzysowe odpowiada Andrzej Zawadzki. Jak przystało na byłego wojskowego Zawadzki utrzymuje w dokumentach wzorowy porządek i ma przygotowaną instrukcję na każdy rodzaj zagrożenia: od powodzi do obecności dywersantów w Kampinosie.

Wszystko zrobione na komputerze przy użyciu edytora tekstów Word. " A program Plocmana?" pytamy. "Mówiąc szczerze, nie używam" - mówi były wojskowy.

Umowa z samym sobą

Przedstawiciele Polcmana i 3i przyznają, że zarobili na współpracy ze strażakami, ale w rozmowach z nami powtarzają: "To nie były duże pieniądze".

Mają racje. Tu nie chodzi tylko o pieniądze. Obserwując system, który Pawlak utkał, doszliśmy do wniosku, że polega on na sieci powiązań, przysług, wzajemnemu wspieraniu się. Działa to trochę na zasadzie chłopskiej samopomocy: dziś mnie się wiedzie, to ci pomogę, ale liczę na to samo z twojej strony, gdy mnie powinie się noga.

Pawlak zna to z gorzkiego doświadczenia. Gdy jako dwukrotny były premier znalazł się na marginesie, rękę podał mu znajomy - potentat zbożowy Zbigniew Komorowski.

Zrobił byłego szefa rządu prezesem podupadającej Warszawskiej Giełdy Towarowej.

Pawlak bał się funkcji. "Chciał gwarancji, że giełdę da się wyprowadzić na prostą. Mówił mi: były premier, który przegrał w partii i zbankrutował razem z giełdą, to byłby mój koniec" - wspomina Artur Żur z zarządu WGT.

Jednak giełda nie zbankrutowała. Pawlak zaczął odbudowywać pozycję.

Ciekawe, że choć był prezesem giełdy należącej do kolegi, nie cofnął się przed prywatą. Jednym z przykładów jest użyczenie pomieszczeń Fundacji Partnerstwo dla Rozwoju. Giełda nie miała z tego ani złotówki. Fundacja zyskała świetną lokalizację przy Nowym Świecie, w jednym z najdroższych miejsc w Warszawie. W przesłanych nam odpowiedziach wicepremier zdradza, że przy Nowym Świecie był tylko adres do korespondencji dla fundacji. To dziwne tłumaczenie, bo w dokumentach sądowych jest mowa o siedzibie fundacji. Gdzie w takim razie jest fundacja, której prezydentuje matka wicepremiera?

To nie koniec. W 2004 r. Warszawska Giełda Towarowa podpisała umowę ze spółką Wyszukiwanie Informacji Profesjonalnej - WIP. WIP zobowiązywała się "do zarządzania i nadzorowania działalności kontrahenta".

Założycielem i głównym udziałowcem WIP był wtedy sam Waldemar Pawlak. Wyszła z tego ciekawa konstrukcja biznesowa. Teoretycznie prezes giełdy bierze pieniądze za to, że giełdą zarządza. Tymczasem Pawlak wynajął do zarządzania firmę WIP. Wygląda więc na to, że umówił się sam ze sobą i jeszcze na tym zarobił. "Umowa została zawarta za wiedzą i akceptacją rady nadzorczej WGT" - broni się lider PSL.

W końcu Pawlak zdecydował się sprzedać udziały w WIP. Komu? Znanej już Fundacji Partnerstwo dla Rozwoju, której akurat był szefem, zanim przekazał obowiązki matce. Pawlak sprzedał sam sobie udziały za 45 tys. zł. Do tej pory w poselskich oświadczeniach majątkowych nie ujawnił, że dostał taki zastrzyk gotówki. Dlaczego? Polityk wyjaśnia, że fundacja ma kilka lat na wypłacenie mu pieniędzy. "Stosownie do przelewów będę te informacje zamieszczał w oświadczeniu" - pisze wicepremier. Mija się z prawdą. Z umowy wynika, że dostał już 3/4 kwoty w trzech ratach, a w kolejnych oświadczeniach sejmowych nie ma o tym słowa.

Gdzie mieszka wicepremier

Dziś prezesem firmy WIP i członkiem zarządu Fundacji Partnerstwo dla Rozwoju jest Krzysztof Szpoton. Oczywiście kolega Pawlaka ze studiów, a w zeszłej kadencji jego asystent poselski.

WIP mieści się w zwykłym mieszkaniu w al. Solidarności w Warszawie. Drzwi zamknięte są na głucho, nie ma szyldu, a sąsiedzi o spółce nie słyszeli. Szpoton tłumaczy to tajemniczo, że działalność spółki nie polega na przyjmowaniu klientów, a utrzymywanie sekretarek podnosiłoby koszty.

Jednak skoro nie potrzebne mu pomieszczenia, po co WIP zainwestowała w lokale w Żyrardowie? W 2006 r. spółka, biorąc kredyt i 50. tysięczną pożyczkę od osoby, której tożsamości Szpoton nie chce ujawnić, kupiła dwa sąsiadujące mieszkania w nowym apartamentowcu. Po co firmie mieszkania w Żyrardowie, skoro nawet w Warszawie nie korzysta z siedziby? Prezes tłumaczy, że chodziło o rozszerzenie działalności na nowe obszary. Jakie? Tajemnica.

Nie minął rok, a okazało się, że mieszkania WIP wcale nie są potrzebne. Ale się nie zmarnowały. Zamieszkali w nich Pawlak i jego konkubina Iwona Katarzyna Grzymała.

"Lokale zostały sprzedane pani Iwonie Katarzynie Grzymale na podstawie wyceny rzeczoznawcy" - tłumaczy sucho prezes Szpoton.

Dlaczego tak dziwną drogą Pawlak zdobywa wraz konkubiną mieszkania w Żyrardowie? Czy WIP rzeczywiście potrzebowała mieszkań? Kim był tajemniczy pożyczkodawca firmy WIP? Po co lider ludowców pozbywa się udziałów w spółkach (WIP i 3i) i parkuje je w kontrolowanej przez siebie fundacji? Dlaczego do oświadczenia majątkowego nie wpisuje, że zarobił na sprzedaży udziałów? Czy to wszystko oznacza, że Pawlak ukrywa majątek? Pytania są zasadne. Tym bardziej że takie zarzuty również publicznie stawia wicepremierowi jego długoletnia małżonka Elżbieta.

Kariera pani Iwony

W listopadzie 2007 r. Waldemar Pawlak wrócił na polityczny szczyt. Został wiceszefem rządu i ministrem gospodarki. Jego konkubina zaczęła dyskretnie wycofywać się ze spółek.

W grudniu 2007 r. odeszła z Plocmana, w styczniu 2008 r. przestała być prezesem 3i.

Przyszedł czas na karierę w instytucjach państwowych. W przesłanych odpowiedziach wicepremier zaprzecza, że pomagał w karierze Iwony Katarzyny Grzymały i podkreśla jej kompetencje - znajomość języków, dyplom SGH czy pracę dla Międzynarodowego Funduszu Walutowego.

5 lutego 2008 Iwona Katarzyna Grzymała objęła stanowisko doradcy prezesa Polskiej Organizacji Turystycznej. POT to firma, która jest łupem dla polityków. Ale Katarzyna Draba, rzeczniczka POT, przekonuje, że w przypadku zatrudnienia pani Grzymały decydowały kompetencje. W POT krąży informacja, że Grzymała miała przeskoczyć na fotel wiceprezesa. "Dziennikarze zaczęli opisywać nepotyzm PSL w różnych instytucjach i z nominacji zrezygnowano. Grzymała niepyszna odeszła z POT z końcem września" - opowiada nasz informator. Z państwowej branży turystycznej konkubina wicepremiera trafiła do Konfederacji Pracodawców Polskich, którą kieruje Andrzej Malinowski, były polityk PSL i kolega Pawlaka. W departamencie zagranicznym KPP Grzymała długo miejsca nie zagrzała. Po kilku tygodniach w konfederacji już jej nie było.

Waldemar Pawlak prawie codziennie rano wyjeżdża pociągiem z Żyrardowa do Warszawy. Bez asysty BOR, cicho i dyskretnie, tak jak sobie zaplanował. Nawet redaktor naczelny lokalnej gazety, która ma siedzibę na parterze w apartamentowcu Pawlaka, nie wie, że dwa piętra wyżej mieszka premier.

Czego się boi Waldemar Pawlak

Oficjalnie wicepremier nie ma prawie nic

Czego się boi Waldemar Pawlak?

Wicepremier zbudował wokół siebie towarzysko-biznesowy układ. Zaufani Pawlaka żyją dzięki temu, że mogą uszczknąć trochę publicznego grosza. Czy to przypadek, że spółka 3i - przez ostatnich 5 lat zarządzała nią Iwona Katarzyna Grzymała, konkubina Pawlaka - buduje strażackie strony internetowe, wgrywa oprogramowanie do strażackich komputerów, a nawet prowadzi portiernię w Domu Strażaka?

czytaj dalej...
REKLAMA

Pewnego poranka na peronie w Żyrardowie Waldemar Pawlak zauważył, że jest obserwowany. Śledziło go dwóch dobrze zbudowanych mężczyzn. Mimo że byli ubrani w zwykłe kurtki i dżinsy, wicepremier rozpoznał jednego z nich - był to funkcjonariusz Biura Ochrony Rządu. Rozeźlony Pawlak po przyjeździe do Warszawy zrobił karczemną awanturę. Twierdził, że BOR go inwigiluje i zażądał wyjaśnień.

>>>Dziś w DZIENNIKU: "Towarzystwo" od strażackiego interesu

Szef BOR tłumaczył się, że nie miał złych intencji. Trudno mu było przyjąć do wiadomości, że wicepremier odpowiedzialny za gospodarkę jeździ samotnie do pracy podmiejską kolejką. I tylko dlatego wydelegował dwóch ludzi, którzy codziennie skoro świt jechali do Żyrardowa, żeby o siódmej rano po kryjomu wsiąść z Pawlakiem do pociągu. Jednak wicepremier był nieugięty. Powiedział, że nie życzy sobie towarzystwa i ma być tak, jak ustalono: BOR zaczyna go chronić dopiero po przyjeździe do Warszawy.

>>> Pawlak tkwi po uszy w nepotyzmie – piszą dziennikarze śledczy DZIENNIKA

"Zachowanie Pawlaka było dziwne. Jakby się czegoś obawiał, krępował albo miał jakieś tajemnice" - mówi wysoki rangą urzędnik Ministerstwa Spraw Wewnętrznych.

>>>Pawlak: Nagonka na PSL to jak marzec '68

Wicepremier zbudował wokół siebie towarzysko-biznesowy układ. Zaufani Pawlaka żyją dzięki temu, że mogą uszczknąć trochę publicznego grosza. Czy to przypadek, że Plocman, firma kolegi wicepremiera jeszcze ze studiów, podpisuje kilka umów z ochotniczą strażą pożarną? Buduje system informatyczny, szkoli ludzi. A spółka 3i? Przez ostatnich 5 lat zarządzała nią Iwona Katarzyna Grzymała, konkubina Pawlaka. Firma buduje strażackie strony internetowe, wgrywa oprogramowanie do strażackich komputerów, a nawet prowadzi portiernię w Domu Strażaka.

Sam Pawlak, który jest szefem zarządu głównego Związku Ochotniczych Straży Pożarnych, nie widzi w tym nic niestosownego.

Dziś wicepremier jest jednym najuboższych polityków. Mieszka w Żyrardowie, w pięknym 114-metrowym apartamencie. Ale nie jest u siebie, bo mieszkanie należy do jego partnerki życiowej. Ciekawe, że Iwona Katarzyna Grzymała nie kupiła lokalu od dewelopera, ale od firmy. Zresztą nieprzypadkowej. Zakładał ją sam Waldemar Pawlak, prezesem jest kolega lidera ludowców, z którym znają się także ze studenckich czasów. Po co warszawskiej spółce był potrzebny apartament w Żyrardowie? Od kogo firma wzięła pożyczkę, by go kupić? Dlaczego sprzedała go po roku przyjaciółce wicepremiera? Tego prezes spółki wyjaśnić nie chce.

Pawlak nie ma już żadnych udziałów w firmach, również tych, które żyją ze strażackich pieniędzy. Nie ma, bo wszystkie podarował albo sprzedał. Komu? Fundacji Partnerstwo dla Rozwoju. Oczywiście fundacja też nie jest przypadkowa. Jej prezydentem jest 71-letnia kobieta - Marianna Jadwiga Pawlak, prywatnie matka wicepremiera.

>>>Pawlak robi z nas idiotów

» SONDA
Jak oceniasz działania Waldemara Pawlaka opisane przez dziennikarzy śledczych DZIENNIKA?
Jest jeszcze jeden problem. Pawlak, choć udziały w jednej ze spółek sprzedał ponad 3 lata temu, nigdy nie odnotował przypływu 45 tys. zł w oświadczeniu majątkowym. Dlaczego? Tłumaczy, że fundacja jego matki ma mu wypłacić pieniądze w ratach, w ciągu kilku lat. Udało nam się odnaleźć stosowne zapisy w sądzie - wynika z nich, że wicepremier już dawno powinien otrzymać większą część pieniędzy. Nie dostał gotówki czy ukrywa majątek, o co oskarża go małżonka Elżbieta Pawlak?

Pawlak wrócił na szczyty władzy pod koniec 2007 roku. Został wicepremierem, ministrem gospodarki, liderem koalicji rządowej. Wtedy też jego konkubina zaczęła dyskretnie wycofywać się ze spółek, które żyją ze strażackiego majątku. Przeszła do administracji państwowej. Została doradcą prezesa w Polskiej Organizacji Turystycznej. Potem na krótko trafiła do Konfederacji Pracodawców Polskich, którą kieruje Andrzej Malinowski, kolega Pawlaka. Wicepremier zarzeka się, że nie pomagał jej w karierze, a o wszystkim decydowały kompetencje 44-letniej eleganckiej ekonomistki z Ciechanowa.

Więcej czytaj w dziś DZIENNIKU i na stronie DZIENNIK.PL

”Towarzystwo”od strażackiego interesu

Czego boi się Waldemar Pawlak?

Czego boi się Waldemar Pawlak w towarzystwie od strażackiego interesu?

Iwona Katarzyna Grzymała to postać z ”towarzystwa Waldemara Pawlaka”, w którego skład wchodzą sąsiedzi ze wsi, koledzy ze studiów i straży pożarnej. Większość interesów ”towarzystwa” jest związana z ochotniczymi strażami pożarnymi.

czytaj dalej...
REKLAMA

Związek strażaków ochotników to wielka organizacja. Liczy 700 tysięcy członków skupionych w ponad 18 tysiącach oddziałów. Zarząd Główny, którego prezesem od lat jest Pawlak, kontroluje ogromny majątek. Nie są to prywatne fundusze, ale publiczne środki. Rocznie strażacy ochotnicy dostają między 50 a 60 milionów złotych dotacji, m.in. z resortów spraw wewnętrznych czy obrony. Z tych funduszy "towarzystwo Pawlaka" potrafi uszczknąć coś dla siebie.

» SONDA
Co Waldemar Pawlak powinien zrobić po publikacji DZIENNIKA na temat jego kontrowersyjnych powiązań biznesowych?

>>> Pawlak tkwi po uszy w nepotyzmie – piszą dziennikarze śledczy DZIENNIKA

Przykładem może być spółka Internetowy Instytut Informacji - 3i. Firma od lat żyje ze straży: zarabia na obsłudze informatycznej strażackiego zarządu, a nawet świadczy im usługi portiersko-recepcyjne.

>>>Przeczytaj, czego się boi Waldemar Pawlak?

» SONDA
Jak oceniasz działania Waldemara Pawlaka opisane przez dziennikarzy śledczych DZIENNIKA?
Waldemar Pawlak nie ma czystego sumienia. Jako prezes strażaków ochotników pozwalał zarabiać firmie, w której przez pięć lat prezesowała jego konkubina. Co więcej - sam był udziałowcem spółki 3i i rzeczywiście kontroluje ją do dziś.
Pawlak w odpowiedziach na pytania podkreśla, że strażacki związek zawsze działa transparentnie - organizuje konkursy i przetargi.

Usiłowaliśmy sprawdzić w straży pożarnej, co zdecydowało o wyborze 3i. Dyrektor Jerzy Maciak nie wspomina o konkursach i przetargach: "Firma realizowała wiele ciekawych projektów. Zaproponowała nam współpracę."

Związki lidera PSL z 3i datują się od początku lat dwutysięcznych. "Jej działalność była dla mnie interesująca z punktu widzenia zawodowego" - napisał nam Pawlak. Firma miała też inną zaletę, o której wicepremier nie wspomina - należała do dzieci jego kolegów strażaków.

Byłego prezesa 3i Tomasza Szkopka spotykamy w Płocku, w galerii handlowej, gdzie prowadzi knajpę. Chcemy się dowiedzieć, skąd w niewielkiej spółce wziął się dwukrotny premier.

» SONDA
Jak Donald Tusk powinien zareagować na doniesienia dotyczące interesów Waldemara Pawlaka?
"Potrzebowaliśmy pieniędzy na rozwój. A Pawlaka znałem, bo to kolega mojego ojca, który działa w straży" - tłumaczy 32 letni dziś mężczyzna. Szkopek pochodzi z Dobrzykowa, leżącego 25 km od Pacyny, gdzie mieści się dom rodziny Pawlaków.
Zaraz po przyjściu Pawlaka do firmy zmieniła ona siedzibę i wynajęła pokój w siedzibie zarządu głównego strażaków - w centrum Warszawy, tuż koło uniwersytetu.
Dzięki temu ruchowi Pawlak mógł doglądać prywatnego interesu, bo w tym samym budynku zajmował gabinet prezesa Zarządu Głównego Związku Ochotniczych Straży Pożarnych. Było to absurdalne, bo Pawlak był najemcą biura (jako udziałowiec 3i) i wynajmującym (jako szef strażaków).

"Wynajem jest realizowany na równych zasadach dla wszystkich kontrahentów" - odpiera zarzuty polityk.

W 2003 roku w spółce 3i doszło do rewolucji. Władzę przyjęła w niej konkubina Pawlaka - Iwona Katarzyna Grzymała oraz 23-letni wówczas Krzysztof Filiński (obecnie szef Agencji Rozwoju Mazowsza z politycznego nadania). Pawlak nie pamięta, od kiedy zna Filińskiego. Filiński przypomina sobie, że Pawlaka "miał przyjemność poznać podczas jednej z konferencji informatycznych". Ciekawe, bo obaj są sąsiadami ze wsi Pacyna, która liczy 220 mieszkańców.

Po przejęciu władzy przez konkubinę i sąsiada dotychczasowi wspólnicy, z Pawlakiem na czele, pozbyli się firmy. Podarowali udziały Fundacji Partnerstwo dla Rozwoju, związanej z ludźmi PSL.

Tak więc formalnie Pawlak pozbył się udziałów i związków z 3i jeszcze w 2003 r. Ale tylko pozornie.

>>>Polacy: Tusk powinien rządzić bez PSL

Minęły ledwie trzy miesiące, a Pawlak został prezydentem fundacji. Dziś prezydentem już nie jest. Co nie oznacza, że stracił wpływ na organizację. Dlaczego? Jeszcze w 2006 r. przekazał pełnię władzy innej osobie. Komu? Swojej matce Mariannie Jadwidze Pawlak. W ten sposób 71-letnia kobieta dowodzi organizacją, która jest właścicielem 3i, spółki wyrosłej na strażackiej kasie.

"O ile wiem, wspólnie z zarządem dobrze radzi sobie ze sprawowaniem funkcji" - chwali matkę wicepremier.

Matkę Waldemara Pawlaka spotkaliśmy przelotnie. Marianna Jadwiga Pawlak wskazywała nam drogę, stojąc przy płocie swojego domu we wsi Pacyna. Ale wtedy nie wiedzieliśmy jeszcze, że mamy do czynienia z panią prezydent Fundacji Partnerstwo dla Rozwoju.

Więcej czytaj dziś DZIENNIKU

Jak Pawlak giełdą kierował



Dawid Tokarz
Puls Biznesu, pb.pl,12.03.2009 02:57
Czytaj komentarze(20)

„PB” prezentuje nowe fakty z kariery biznesowej wicepremiera. Przeszedł już wiele. Także straty na transakcjach walutowych.

Opisując stworzony przez wicepremiera Waldemara Pawlaka układ towarzysko-biznesowy, żyjący z publicznych pieniędzy, „Dziennik” wywołał burzę. Historię Warszawskiej Giełdy Towarowej (WGT), którą szef PSL zarządzał w latach 2001-2005, potraktował jednak marginalnie. Niesłusznie. Jak w soczewce widać w niej wspomaganie prywatnych celów państwowymi pieniędzmi.

Prezesem WGT, kontrolowanej przez potentata rynku zbóż Zbigniewa Komorowskiego, Pawlak został w maju 2001 r. Początki były ciężkie, ale już w 2003 r. WGT zarobiła 2,7 mln zł netto. W 2004 r. Pawlak i Komorowski postanowili sprzedać działkę w Warszawie o powierzchni 1,75 ha. Działkę kupił jeden z deweloperów za 7,2 mln EUR. By zabezpieczyć się przed ryzykiem walutowym Pawlak postanowił zawrzeć kontrakty terminowe na ponad 6 mln EUR. Skorzystanie z transakcji zabezpieczających nie było dobrym rozwiązaniem. Przez dwa miesiące kurs euro wzrósł z 4,02 do 4,25 zł i trzeba było przełknąć dużą stratę (ponad 1 mln zł).

Sprzedaż nieruchomości nie poprawiła sytuacji WGT. Z akt rejestrowych spółki wynika, że i po niej, grozi jej utrata płynności. Mimo to wicepremier z PSL może dobrze wspominać przygodę z WGT. Tylko w 2005 r. za „zarządzanie i nadzorowanie” spółki zainkasował 285 tys. zł.

Beneficjentem pieniędzy nie był on, a jego firma: Wyszukiwanie Informacji Profesjonalnej (WIP, Pawlak pracował tam jeszcze w 2006 r.). „Dziennik” ujawnił, że to ta spółka w 2006 r. kupiła apartament w Żyrardowie, by rok później sprzedać go Iwonie Katarzynie Grzymale, prywatnie konkubinie Pawlaka. Nam udało się dowiedzieć, że WIP na tej transakcji straciła. Mieszkanie kupiła za 329 tys. zł, a sprzedała za 315 tys. zł, przy czym ceny nieruchomości w tym czasie wzrosły o ponad 30 proc.

WIP specjalizuje się w dziwnych transakcjach. W czerwcu 2005 r. kupiła 12 zestawów komputerowych tylko po to, by od razu wynająć je Fundacji Rozwoju (FR), należącej do PSL i kierowanej przez… Waldemara Pawlaka. Dlaczego FR, która – jak pisaliśmy w „PB” – dysponuje dużym majątkiem, sama nie kupiła potrzebnych jej komputerów, a zamiast tego wolała regularnie co miesiąc płacić aż 7 tys. zł spółce, też kontrolowanej przez wicepremiera Pawlaka? To i wiele innych pytań, dotyczących niejasnych interesów Waldemara Pawlaka na razie pozostaje bez odpowiedzi. Wczoraj nie udało nam się do niego dotrzeć.