Pokazywanie postów oznaczonych etykietą GRUZJA. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą GRUZJA. Pokaż wszystkie posty

poniedziałek, 19 kwietnia 2010

Jak prezydent Gruzji leciał na pogrzeb do Krakowa

Wojciech Lorenz 19-04-2010, ostatnia aktualizacja 19-04-2010 20:27

Informacje o pięciu międzylądowaniach prezydenta Gruzji w drodze na pogrzeb Lecha Kaczyńskiego w Krakowie są nieco przesadzone, ale podróż Micheila Saakaszwilego i tak była brawurową eskapadą

Prezydent  Saakaszwili wpisuje się do księgi kondolencyjnej na Wawelu
autor: Jerzy Dudek
źródło: Fotorzepa
Prezydent Saakaszwili wpisuje się do księgi kondolencyjnej na Wawelu
Trasa, jaką  przebył prezydent Gruzji
źródło: Rzeczpospolita
Trasa, jaką przebył prezydent Gruzji

Bezpośrednio przed uroczystościami przebywał z wizytą w Waszyngtonie. Aby dostać się do zamkniętej dla lotów rejsowych Europy, gruziński przywódca musiał wyczarterować samolot. – Ponieważ przestrzeń powietrzna nad Europą była zamknięta, Amerykanie nie chcieli się zgodzić na start. Nie wiem, jak zdołał ich przekonać. Chyba zażądał lotu na własne ryzyko – mówi nam gruziński dyplomata. I w niedzielę rano po dziewięciogodzinnym locie wylądował w Rzymie. Tam na gruzińskiego przywódcę czekał gruziński Air Force One – Bombardier CRJ-200 LR, niewielki samolot o zasięgu do 3,5 tys. kilometrów.

Ale Włosi także nie chcieli wydać prezydentowi Gruzji pozwolenia na start. Po kilku godzinach Saakaszwili podjął decyzję, że leci na własne ryzyko. Samolot wystartował z Rzymu ok. 13 i przez kilka godzin krążył nad Europą, szukając korytarzy wolnych od wulkanicznego pyłu. Skierował się nad Turcję, potem skręcił w stronę Ukrainy, wreszcie o 16.46 wylądował na lotnisku w Balicach. – Z oficjalnych informacji wynika, że samolot prezydenta Gruzji leciał prosto z Rzymu. Ścieżki przelotu nie jesteśmy w stanie odtworzyć, ale mogła być skomplikowana – mówi "Rz" rzeczniczka portu lotniczego Balice Justyna Zajączkowska.

Prezydent Gruzji był jednym z nielicznych światowych przywódców, którzy zdecydowali się na lot samolotem. Spóźnił się na niedzielne uroczystości w bazylice Mariackiej, ale udało mu się zdążyć na Wawel, gdzie po

środa, 30 września 2009

Raport o wojnie w Gruzji: Zaczęli Gruzini, ale po prowokacjach

ga gazeta.pl Reuters, IAR, PAP
2009-09-30, ostatnia aktualizacja 14 minut temu

Wojnę na Kaukazie w 2008 roku rozpoczęło gruzińskie bombardowanie Osetii Południowej - uznali autorzy raportu, który miał rozstrzygnąć kto odpowiada za konflikt z sierpnia 2008 roku. Jednak pierwsze strzały poprzedziła seria prowokacji i incydentów. Autorzy raportu alarmują, że ryzyko wybuchu kolejnej wojny jest wciąż wysokie.

Zbombardowana przez rosyjskie samoloty miasto Gori
Fot. Krzysztof Miller / AG
Zbombardowana przez rosyjskie samoloty miasto Gori
Wojna w Gruzji
fot. AP
Wojna w Gruzji
Unijny raport o wojnie w Gruzji
Fot. YVES HERMAN REUTERS
Unijny raport o wojnie w Gruzji
SERWISY
Do tej pory Gruzja i Rosja obwiniały się wzajemnie o rozpętanie konfliktu, który kosztował życie kilkuset osób i spowodował ucieczkę ze swoich domów dziesiątek tysięcy mieszkańców. Raport - przygotowany na zlecenie Unii Europejskiej - miał pokazać winnych rozpętania wojny. Dziś komisja niezależnych ekspertów ze szwajcarską ambasador Heidi Tagliavini na czele przedstawiła wyniki swojej pracy.

Wina Gruzji: Ostrzał Cchinwali

Raport stwierdza, że wojnę (w raporcie użyto słów: "zbrojną fazę konfliktu") rozpoczął gruziński ostrzał Cchinwali (stolicy Osetii Południowej) w nocy z 7 na 8 sierpnia 2008 roku.- Z punktu widzenia komisji, to Gruzja wywołała wojnę, atakując Cchinwali ciężką artylerią - oświadczyła jasno pani Tagliavini.

Z raportu wynika, że gruzińskie wojsko rozpoczęło działania wojenne, by przejąć kontrolę nad Osetią Południową, i nie stało się to - wbrew zapewnieniom prezydenta Micheila Saakaszwilego - w odpowiedzi na inwazję wojsk rosyjskich.

- Misja nie jest w stanie uznać za wystarczająco uzasadnione twierdzeń strony gruzińskiej co do rosyjskiej ofensywy zbrojnej dużych rozmiarów przed 8 sierpnia 2008 r. - głosi raport.

Odwetowe działania Rosji, byłyby usprawiedliwione, jednak zostały przeprowadzone z nadużyciem siły. Rosyjska obrona szybko przekształciła się w ofensywę na terytorium Gruzji. - Strona rosyjska także zasługuje na krytykę za znaczą liczbę naruszeń prawa międzynarodowego - podkreśliła ambasador Tagliavini

Wina Rosji: Prowokacje, paszporty, inwazja

Według raportu, to Moskwa odpowiada za wcześniejsze sprowokowanie napięcia wokół separatystycznych republik Osetii Południowej i Abchazji. Rosja jest też odpowiedzialna za podsycanie separatystycznych dążeń obu regionów, m.in. poprzez wydawanie rosyjskich paszportów mieszkańcom, a w czasie konfliktu - za inwazję rosyjskich wojsk na bezspornie gruzińskie terytorium.

Osetia Południowa i Abchazja nie miały prawa do secesji

Według autorów raportu, Południowa Osetia i Abchazja (kontrolowane obecnie przez Moskwę regiony Gruzji, które domagają się niepodległości) nie miały prawa do secesji. Raport stwierdza, że uznanie ich niepodległości przez Rosję "musi być uznane jako nieważne w świetle prawa międzynarodowego" i jako naruszenie prawa Gruzji do integralności terytorialnej i do suwerenności.

Czystki etniczne

W raporcie podkreślono, że zarówno siły rosyjskie i południowoosetyjskie, jak i gruzińskie są odpowiedzialne za łamanie międzynarodowego prawa humanitarnego. Według komisji, w czasie konfliktu dochodziło do czystek etnicznych. Ich ofiarą padli przede wszystkim Gruzini zamieszkujący Osetię Południową. Jednak autorzy raportu powstrzymali się przed wskazaniem osób odpowiedzialnych za te przestępstwa. Jednocześnie ryzyko nowej konfrontacji ocenili jako "poważne".

Rosja zadowolona z raportu

Pierwsze reakcje Moskwy i Tbilisi wskazują, że obie strony konfliktu będą na swój sposób interpretować ustalenia międzynarodowej komisji.

Strona rosyjska jest na ogół zadowolona z raportu. Rosyjscy politycy zwracają uwagę, ze raport wskazuje na Gruzję jako państwo, które pierwsze rozpoczęło działania wojenne.

Władimir Cziżow, przedstawiciel Rosji przy Unii Europejskiej powiedział, ze "sprawozdanie w rzeczy najważniejszej jest obiektywne, zawiera wniosek, że konflikt rozpoczął się od agresji Gruzji przeciwko Osetii Południowej". Ambasador Cziżow zwrócił uwagę, że raport zawiera ponad tysiąc stron i szczegółowe wnioski można będzie zrobić po jego analizie.

Gruzja: My nie zaczęliśmy

Według pierwszych reakcji Gruzji, raport potwierdza, że Rosja "cały czas" przygotowywała się do wojny. Minister ds. zjednoczenia Temur Iakobaszwili powiedział, że raport nie obwinia jego kraju za rozpoczęcie wojny. - Nie znajdziecie tam ani jednego słowa mówiącego, że to Gruzja zaczęła wojnę - mówił dziennikarzom Iakobaszwili. Zdaniem ministra, raport potwierdza, że wojna na Kaukazie w 2008 roku rozpoczęła się przed siódmym sierpnia.

- Raport dowodzi, że Rosja przez cały czas przygotowywała tę wojnę, a 7 i 8 sierpnia były kulminacją - mówił Iakobaszwili. Stwierdził też, że dokument nie dotyczy tego, "kto zaczął wojnę".

Wyważona reakcja UE

W przygotowanym zawczasu komunikacie prasowym Unia Europejska powitała z zadowoleniem przekazanie raportu i "odnotowała" jego tezy. - Podkreślając niezależny charakter raportu, UE wyraża nadzieję, że jego ustalenia przyczynią się do lepszego zrozumienia powodów i przebiegu zeszłorocznego konfliktu i - w szerszej perspektywie - będą stanowić w przyszłości wkład w międzynarodowe wysiłki w dziedzinie dyplomacji zapobiegającej (konfliktom) - głosi oświadczenie UE.

UE ponownie wezwała do "pokojowego i trwałego" rozwiązania konfliktu w Gruzji, przypominając konieczność pełnego poszanowania niepodległości, suwerenności i integralności terytorialnej państw na mocy prawa międzynarodowego.

UE nie uznała ogłoszonej w wyniku wojny, pod rosyjskim parasolem, niepodległości republik Osetii Południowej i Abchazji; wcześniej mediacja francuskiego przewodnictwa w UE doprowadziła do zawieszenia broni między stronami (porozumienia z 12 sierpnia i 8 września). Jego przestrzeganie monitoruje na miejscu ustanowiona 15 września unijna misja obserwacyjna. Pod egidą UE, ONZ i OBWE w Genewie toczą się, z trudnościami, rozmowy na rzecz unormowania sytuacji w Gruzji.

10 miesięcy prac

UE powołała misję do ustalenia przyczyn i przebiegu konfliktu 2 grudnia ub.r., stawiając na jej czele doświadczoną w dyplomacji panią Tagliavini, która wcześniej kierowała misją obserwacyjną ONZ w Gruzji. Początkowo prace 19 ekspertów z dziedziny prawa międzynarodowego i humanitarnego, praw człowieka, historii i wojskowości miały się zakończyć do 31 czerwca; mandat misji został jednak przedłużony o dwa miesiące.

sobota, 19 września 2009

Czy Ukraińcy walczyli z Rosjanami podczas wojny w Gruzji

Piotr Kościński , Tatiana Serwetnyk 18-09-2009, ostatnia aktualizacja 19-09-2009 02:56

„Ukraińcy pomagali Gruzinom zestrzeliwać rosyjskie samoloty podczas ubiegłorocznej wojny” – twierdzi kijowski dziennik „Siegodnia”

Rosyjskie wojsko 7 km od gruzińskiego Gori
źródło: AFP
Rosyjskie wojsko 7 km od gruzińskiego Gori

Według gazety specjaliści spod Charkowa obsługiwali w Gruzji sprzedane temu krajowi samobieżne zestawy rakietowe Buk-M1. Baterie te wystrzeliwują rakiety ziemia-powietrze mające zasięg do 30 km i mogące razić cele na wysokości 14 km.

„Ukraina nie tylko sprzedała Gruzji po zaniżonej cenie (rzekomo osiem razy taniej niż cena rynkowa – red.) zestawy rakietowe Buk-M1, ale też wysłała tam grupę cywilnych specjalistów z miasta Bałakleja. Obsługiwali oni zestawy, z pomocą których Gruzini ostrzeliwali rosyjskie samoloty” – cytuje „Siegodnia” anonimowych rozmówców z Prokuratury Generalnej. Znane są nawet nazwiska ekspertów, którzy mieli się znajdować w Gruzji od 5 do 13 sierpnia 2008 r., czyli podczas wojny z Rosją. Oni sami twierdzą, że nie brali udziału w działaniach wojennych, ale przyznają, że obsługiwali baterie.

Służba Bezpieczeństwa Uk- rainy (SBU) oświadczyła, że „twierdzenia o udziale Ukraińców w wojnie w Gruzji nie odpowiadają prawdzie”. Podobne stanowisko zajęło Ministerstwo Obrony.

Eksperci w Kijowie są zgodni: twierdzenia „Siegodnia” to kłamstwo mające na celu podważenie reputacji Ukrainy, a także destabilizację sytuacji wewnętrznej w kraju.

– Wobec Gruzji nie zastosowano żadnych sankcji dotyczących eksportu broni. A to, że broń trafiała tam z Ukrainy, nie jest tajemnicą – mówi „Rz” Serhij Zgurec, analityk kijowskiego Centrum Badań Wojskowych, Konwersji i Rozbrojeń. – Ukraińcy nie mogli obsługiwać rakiet w Gruzji. Nie było takiej potrzeby. Grupa gruzińskich wojskowych przeszła w naszym kraju specjalne szkolenie z obsługi buków – dodaje Zgurec.

Zdaniem Ołeksija Danylczuka z ukraińskiego Centrum Bezpieczeństwa Międzynarodowego i Badań Strategicznych po konflikcie na Kaukazie Rosja wykorzystuje krytykę pod adresem Ukrainy, by odzyskać pozycję na rynku zbrojeniowym. – To dla Rosji istotne, bo Ukraina produkuje podobne rodzaje broni – mówi „Rz”.

W piątek na kijowskim lotnisku Boryspol został zatrzymany operator rosyjskiej telewizji Rossija Igor Biełokopytow, jeden z twórców filmu „Swój-obcy”, który opowiada o udziale Ukraińców w wojnie rosyjsko- gruzińskiej. Jak twierdził, „został zatrzymany i przeszukany przez ukraińskich funkcjonariuszy granicznych”. – Powiedziano mi, że za kłamliwą propagandę przeciwko Ukrainie mam na pięć lat zakaz wjazdu do tego kraju – mówił. Wojska pograniczne Ukrainy podważają jego wersję wydarzeń . Z kolei rosyjskie MSZ zażądało w tej sprawie wyjaśnień.

Rzeczpospolita

środa, 21 stycznia 2009

Rosja grozi sojusznikom Gruzji


Piotr Zychowicz , Tatiana Serwetnyk 21-01-2009, ostatnia aktualizacja 21-01-2009 11:11

Moskwa zapowiedziała, że zrewiduje stosunki z krajami, które będą dostarczać broń Tbilisi. Chodzi między innymi o Polskę i Ukrainę

Premier Rosji Władimir Putin
źródło: AFP
Premier Rosji Władimir Putin

Szef MSZ Siergiej Ławrow ostrzegł wszystkie państwa, które dostarczają Gruzinom broń. – Jeśli będą kontynuowały dostawy ofensywnej broni do Gruzji, ignorując to, jak taka broń była wykorzystywana w sierpniu [2008 roku podczas wojny rosyjsko-gruzińskiej – przyp. red.], to wyciągniemy z tego wnioski w naszych relacjach z tymi państwami – powiedział szef rosyjskiej dyplomacji.

Nie jest tajemnicą, że jednym z państw, które dostarczały broń Gruzji, jest Polska. W ostatnich latach przekazaliśmy Tbilisi 100 rakiet ziemia-powietrze typu GROM. Jak dowiedziała się „Rz”, to jednak nie wszystko. Gruzińska armia otrzymała od Polski również ładunki wydłużone. To specjalne sznury materiałów wybuchowych, które wystrzelone w stronę pola minowego powodują jego detonację i otwierają drogę dla czołgów i piechoty.

Po zakończeniu rosyjskiej inwazji Polska zaoferowała Gruzji jedynie nowe systemy broni obronnej. – O takich systemach jednak Ławrow nie mówił. Rosjanom chodzi tylko o broń ofensywną. Myślę więc, że nie mamy się czym przejmować – powiedział „Rz” chcący zachować anonimowość polski ekspert.

Poza tym, jak dowiedziała się „Rz”, kwestia dostawy tych systemów na razie jest zamrożona. – Ewentualne sankcje za dostarczanie broni do Gruzji nas nie dotyczą. Nie mamy bowiem zamiaru w najbliższym czasie niczego tam sprzedać – powiedział „Rz” polski dyplomata.

Oprócz Polski broń Gruzji dostarczały między innymi USA, Izrael, Czechy, Węgry i – przede wszystkim – Ukraina. Nic więc dziwnego, że w Kijowie słowa Ławrowa wywołały krytyczną reakcję. – Kreml chce osłabić potencjał Gruzji – powiedział „Rz” Walentyn Badrak, szef Centrum Badań Armii, Konwersji i Rozbrojeń w Kijowie.

Jego zdaniem Ukraina nie zrobiła niczego nielegalnego. – Broń sprzedawaliśmy zgodnie z zasadami prawa międzynarodowego – uważa Badrak. Według niego ewentualne sankcje mogą się okazać bronią obosieczną. – Uderzą one także w Rosję. Jej także sprzedajemy części do okrętów i samolotów wojskowych – dodał.

Według ekspertów do Gruzji trafia około 6 proc. ukraińskiego eksportu broni, podczas gdy dostawy do Rosji to aż 28 proc. Sama Rosja przed sierpniowym konfliktem dostarczała do Gruzji ciężarówki Kamaz, których używali podczas działań wojennych gruzińscy żołnierze.

Większość swojego sprzętu wojskowego Gruzja otrzymała w spadku po Związku Sowieckim. – Między innymi czołgi T-72, haubice 2C7 czy helikoptery serii Mi. Rosji zależy na tym, żeby to ona zarabiała na serwisie tego sprzętu i dostawach amunicji – mówi „Rz” pułkownik Anatolij Cyganok, szef Centrum Prognoz Wojennych instytutu IPiWA w Moskwie.

W poniedziałek prezydent Dmitrij Miedwiediew w specjalnym dekrecie nakazał wprowadzenie sankcji ekonomicznych wobec krajów, które dostarczają broń Gruzji. Konsekwencje mają zostać wyciągnięte również wobec handlujących z Gruzją prywatnych firm zbrojeniowych i osób indywidualnych.

Rzeczpospolita

poniedziałek, 24 listopada 2008

Prezydent: Usłyszałem strzały 30 metrów ode mnie

us, PAP
2008-11-23, ostatnia aktualizacja 2008-11-23 16:40

- Podjechaliśmy do miejsca, w którym Rosjan, zgodnie z planem prezydenta Sarkozy'ego, być nie powinno - powiedział polskim dziennikarzom prezydent Lech Kaczyński.

Zobacz powiekszenie
Fot. Kancelaria Prezydenta RP PAP
Limuzyna, którą z Tbilisi jechali prezydent Polski Lech Kaczyński i prezydent Gruzji Micheil Saakaszwili. Gruzja, 23.11.2008 r.
"Usłyszeliśmy serię z broni maszynowej, co było jakieś 30 metrów ode mnie" - powiedział dziennikarzom Lech Kaczyński.

Po południu kolumna samochodów z prezydentami Polski i Gruzji została ostrzelana w drodze z lotniska w Tbilisi do jednego z osiedli przy granicy z Osetią Południową.

"Tam nie powinno być Rosjan"

Prezydent, pytany dlaczego konwój pojechał w stronę Osetii, odpowiedział: - Żebym zobaczył, że Rosjanie są w miejscach, które nie są objęte planem (pokojowym ). Tam być ich nie powinno - dodał.

- Uważam, że zadaniem kogoś, kto czuje się sojusznikiem Gruzji i reprezentuje państwo Unii i NATO, było zobaczyć to miejsce - powiedział dziennikarzom prezydent.

- Ledwo dwóch prezydentów wyszło z samochodu, poszło kilka serii - relacjonował. - Najpierw przyglądałem się temu, żeby zobaczyć, co się dzieje, potem podszedłem do prezydenta Saakaszwilego, poszliśmy wolnym krokiem i zmieniliśmy samochody. Nie sądziłem, żeby było zagrożenie - dodał.

Sakaszwili: Zobaczcie, że Rosja nie zmieniła postępowania

Sakaszwili mówił polskim dziennikarzom po zdarzeniu, że jeśli ktokolwiek w Europie miał złudzenia, że Rosja zmieniła swoje postępowanie, "to niech tu przyjadą i sami zobaczą". Jak podkreślił, Lech Kaczyński "był tak odważny, że widział to na własne oczy".

niedziela, 23 listopada 2008

Zobacz moment, w którym padły strzały

Konwój wiozący prezydentów Polski i Gruzji został ostrzelany na górskiej drodze w Gruzji prowadzącej do granicy z Osetią Południową. Kamery dziennikarzy zarejestrowały moment, w którym padły strzały.
O strzelaninie mówi Wojciech Bojanowski
Jak mówił jadący w prezydenckim konwoju Wojciech Bojanowski, w oznakowanej kolumnie znajdowało się 5-8 samochodów. Za samochodem gruzińskiej policji jechała limuzyna z prezydentami Kaczyńskim i Saakaszwilim.


Prezydent chciał się przekonać

Prezydenci chcieli zobaczyć jeden z obozów dla uchodźców przy granicy z Osetią Południowej. Jak poinformował prezydent Lech Kaczyński po strzelaninie, głowy państw pojechały na tamte tereny, bo Gruzini chcieli pokazać, że Rosjanie nie respektują postanowień traktatu pokojowego i okupują terytorium Gruzji.

Konwój zostały zatrzymany na jednym z posterunków przez rosyjskich żołnierzy.

Strzały w kierunku konwoju

- Nagle - mówił Wojciech Bojanowski - usłyszeliśmy strzały. Dziennikarze usłyszeli, że mają położyć się na ziemi. Ze wstępnych informacji wynika, że strzały padły w stronę konwoju i natychmiast oddała je również ochrona kolumny.

Potem minister z Kancelarii Prezydenta Michał Kamiński poinformował, że zostały oddane trzy serie z karabinu maszynowego.

Prezydentom nic się nie stało
Południowoosetyjscy pogranicznicy nie przepuścili na teren Osetii... czytaj więcej »


Nie wiadomo na razie kto oddał strzały. Jak mówił, Wojciech Bojanowski, konwój już bezpieczny, wrócił do Tbilisi. Wcześniej prezydenci - ze względów bezpieczeństwa - zmienili samochód.

Na naprędce zorganizowanej konferencji prasowej po incydencie, prezydent Kaczyński mówił: - Zachowałem zimną krew, choć sytuacja wyglądała na dość groźną. Prezydent dodał, że usłyszał kilka strzałów z kałasznikowa. Te słowa również relacjonowali nasi reporterzy Wojciech Bojanowski i Justyna Bajer jako pierwsi:

Kaczyński prosi o pomoc dla Gruzji
- Nie mamy potwierdzonej informacji, że strzały oddali żołnierze rosyjscy,... czytaj więcej »


Prezydent Gruzji Michail Saakaszwili powiedział, że zaprosił innych europejskich przywódców, aby zobaczyli, jak Rosja nie przestrzega pokojowych porozumień. Prezydent Kaczyński przystał na ten plan.

- Uważam, że zadaniem kogoś, kto czuje się sojusznikiem Gruzji i reprezentuje państwo Unii i NATO, było zobaczyć to miejsce - powiedział dziennikarzom prezydent.

- Ledwo dwóch prezydentów wyszło z samochodu, poszło kilka serii - relacjonował. - Najpierw przyglądałem się temu, żeby zobaczyć, co się dzieje, potem podszedłem do prezydenta Saakaszwilego, poszliśmy wolnym krokiem i zmieniliśmy samochody. Nie sądziłem, żeby było zagrożenie. Nie potrafię powiedzieć, gdzie padły strzały, w ziemię, powietrze, czy do kogoś. Było ciemno - dodał Lech Kaczyński.
Prezydent Lech Kaczyński apeluje do NATO i Unii Europejskiej o zajęcie się... czytaj więcej »


Sakaszwili mówił polskim dziennikarzom po zdarzeniu, że jeśli ktokolwiek w Europie miał złudzenia, że Rosja zmieniła swoje postępowanie, "to niech tu przyjadą i sami zobaczą". Jak podkreślił gruziński przywódca, Lech Kaczyński "był tak odważny, że widział to na własne oczy".

- Nie sądzę, żeby wydarzyło się coś wyjątkowego. To zdarza się tutaj ludziom niemal codziennie (...) To są siły okupacyjne - powiedział prezydent Gruzji.

- To, co jest najważniejsze, to jeżeli ktokolwiek w Europie ma jakiekolwiek iluzje, że Rosjanie zmienili swoja postawę, niech przyjedzie i zobaczy - dodał.

Lech Kaczyński dodał jeszcze, że prezydenci pojechali w kierunku posterunku, przed którym ich zatrzymano, żeby zobaczyć, gdzie są Rosjanie.

- Zatrzymaliśmy się nie na samym posterunku, ale kilkadziesiąt metrów przed nim. Najpierw usłyszałem jakieś wrzaski, potem serię z broni maszynowej - powiedział prezydent.

"To terytorium gruzińskie"

Prezydencki minister Michał Kamiński w wypowiedzi dla TVN24 dodał, że według mapy drogowej miejscowość Alkhgori, w której doszło do ostrzału, powinna być w rękach Gruzinów. Kolumna natrafiła jednak na posterunek żołnierzy rosyjskich. - Ta wioska bezwzględnie powinna być pod kontrolą gruzińską - mówił minister dla TVN24.

Kamiński dodał, że wizyta w Alkhgori nie była planowana.

Kaczyński nie przerwał wizyty
Mija piąta rocznica rewolucji róż, czyli bezkrwawego przewrotu politycznego... czytaj więcej »


Po zdarzeniu rzecznik Ministerstwa Spraw Zagranicznych Piotr Paszkowski zapewnił, że wizyta prezydenta Kaczyńskiego będzie kontynuowana. Potwierdzał to również minister Michał Kamiński. Także szef Biura Bezpieczeństwa Narodowego Władysław Stasiak informował, że jego biuro wraz ze stroną rządową monitoruje sytuację.

Władze Osetii Południowej odcinają się od strzelaniny - twierdzą że nie mają z nią wspólnego. Rzeczniczka prezydenta Gruzji natomiast, o strzały oskarża stronę rosyjską.

Do Gruzji prezydent Lech Kaczyński pojechał na obchody piątej rocznicy bezkrwawej Rewolucji Róż.

Polko: Gruzja będzie musiała to wyjaśnić
Były dowódca jednostki GROM gen. Roman Polko jest przekonany, że niedzielny... czytaj więcej »


Zdaniem generała Romana Polko, byłego szefa jednostki specjalnej GROM, odpowiedzialność za incydent spoczywa na stronie Gruzińskiej. - Z pewnością gospodarz będzie musiał wyjaśnić dlaczego stało się coś co nie miało prawa się stać. Obojętnie czy strzały, które padły były ostrzegawcze czy wymierzone w kierunku konwoju - mówi Polko.

Według generała, nawet jeśli podróż do obozu uchodźców nie była wcześniej zaplanowanym punktem wizyty prezydenta Kaczyńskiego, to nigdy dwie głowy państwa nie poruszają się po terenie, który nie został wcześniej sprawdzony przez odpowiednie służby. Jak dodał Polko incydent nie był przypadkiem. - Z pewnością są siły, którym zależy by pokazywać, że Gruzja jest krajem niestabilnym. Taka sytuacja to ich sukces - stwierdził.

"Tam nie musi być niebezpiecznie"

Zdaniem Krzysztofa Dąbrowskiego z portalu kaukaz.pl, mimo incydentu, w samej Gruzji nie musi być teraz niebezpiecznie. Według niego, niektóre z części kraju, w tym również okolica, w której doszło do ostrzału, mogą być bardziej niebezpieczne, bo są głównymi szlakami transportowymi w kierunku Morza Czarnego. Przy nich, grasować mogą uzbrojeni przestępcy.

jjb/ŁUD/jaś//ram/kdj//mat

W Gruzji ostrzelano konwój z Lechem Kaczyńskim

rik, us, PAP, IAR
2008-11-23, ostatnia aktualizacja 2008-11-25 17:46
Zobacz powiększenie
Agenci ochrony osłaniają prezydenta Gruzji Saakaszwiliego i prezydenta Polski Lecha Kaczyńskiego po tym jak usłyszano strzały podczas przejazdu konwoju w okolicy granicy z Osetią Południową
Fot. POOL REUTERS

- Kolumna samochodów z prezydentami Polski i Gruzji została ostrzelana w drodze z lotniska w Tbilisi do jednego z osiedli przy granicy z Osetią. Nikomu nic się nie stało. Prezydent, pytany później, dlaczego konwój pojechał w stronę Osetii, odpowiedział: - Żebym zobaczył, że Rosjanie są w miejscach, które nie są objęte planem pokojowym. Tam być ich nie powinno - mówił.

Zobacz powiekszenie
Fot. POOL REUTERS
Prezydent Saakaszwili i Kaczyński w asyście ochrony
GALERIA ZDJĘĆ
Incydent mógł nie być do końca przypadkowy. Kolumna skręciła z drogi do wioski dla uchodźców, by pojechać w stronę rosyjskiego punktu kontrolnego przy granicy z Osetią Południową. Saakaszwili chciał pokazać Kaczyńskiemu, że Rosjanie nie przestrzegają porozumienia pokojowego.

Saakaszwili mówił polskim dziennikarzom po zdarzeniu, że jeśli ktokolwiek w Europie miał złudzenia, że Rosja zmieniła swoje postępowanie, "to niech tu przyjadą i sami zobaczą". Jak podkreślił, Lech Kaczyński "był tak odważny, że widział to na własne oczy".



Ukartowany atak?

Reporter TVN24 Wojciech Bojanowski, który był w jednym w samochodów w kolumnie, stwierdził, że pojawiły się spekulacje, czy całe zdarzenie nie było sfingowane przez samych Gruzinów.

- Samochód z dziennikarzami jechał na czele kolumny, a nie na końcu, jak to się zwykle dzieje. - Zaraz przed incydentem kierowca w szalonym tempie wyprzedził inne samochody

To może być świadczyć, o tym, że to zdarzenie było zaplanowane przez Gruzinów - powiedział Bojanowski.

Lech Kaczyński i Micheil Saakaszwili odrzucali podejrzenia, że incydent mógł być przez nich ukartowany. - Oświadczam uroczyście, że takie sugestie to kłamstwo - mówił Kaczyński podczas wieczornej konferencji prasowej w Tbilisi. Natomiast Saakaszwili zapewniał, że nie spodziewał się po Rosjanach, że otworzą ogień. - W ten rejon jeżdżą obserwatorzy OBWE. Rosjanie zwykle tego nie robią - mówił Saakaszwili.

AFP: Tbilisi oskarża Rosjan o strzały w pobliżu konwoju

Władze w Tbilisi oskarżyły siły rosyjskie o oddanie strzałów podczas przejazdu konwoju samochodów wiozących prezydentów Gruzji i Polski. Prezydenci "odwiedzali punkt kontrolny w pobliżu Achałgori, gdy Rosjanie zaczęli strzelać" - powiedział agencji AFP rzecznik prezydenta Saakaszwilego Nato Parcchaladze.

- Prezydenci natychmiast odjechali - powiedział rzecznik dodając, że "nie jest jasne, czy strzały były wymierzone bezpośrednio w konwój czy w inny cel".

Reuters: Strzelali Osetyjczycy

Południowoosetyjskie siły bezpieczeństwa oddały strzały w powietrze, gdy kawalkada wioząca gruzińskiego i polskiego prezydentów zbliżyła się do separatystycznego regionu, co zmusiło ich do zawrócenia - podała agencja Reuters powołując się na świadka.

Agencja pisze, że świadek podróżujący z prezydentem Saakszwilim powiedział, że "umundurowani Osetyjczycy Południowi oddali strzały ostrzegawcze, gdy konwój zbliżył się na ok. 30 metrów do de facto granicy".

Kamiński: Strzały padły z rosyjskiego posterunku

- Mimo ostrzelania kolumny samochodowej z prezydentami Polski i Gruzji, L. Kaczyński dotarł inną trasą do obozu dla uchodźców na granicy z Osetią - ujawniła w TVP Info Małgorzata Gosiewska z Kancelarii Prezydenta.

Wcześniej media podawały, że strzały spowodowały zmianę planu wizyty i że prezydent wraca do Tbilisi.

Wizyta przy granicy z Osetią w obozie dla uchodźców, którzy ucierpieli w wyniku konfliktu rosyjsko-gruzińskiego, miała być pierwszym punktem programu wizyty w Gruzji prezydenta Lecha Kaczyńskiego.

- Jechaliśmy górską drogą w stronę Osetii, kolumna zatrzymała się, nie dojechaliśmy do celu, teraz wracamy do Tbilisi - poinformowała dziennikarka PAP, która towarzyszy L. Kaczyńskiemu. - Słyszeliśmy strzały, nie wiemy, co się stało - powiedziała.

- Jechaliśmy do miejscowości, która powinna być w granicach gruzińskich w wyniku traktatu pokojowego - relacjonuje Michał Kamiński. - Strzały padły ze strony posterunku rosyjskiego, na pewno nie od Gruzinów - dodał. Według prezydenckiego ministra były to trzy serie z karabinu maszynowego. - Pojawili się gruzińscy żołnierze. Prezydent zachował zimną krew, natychmiast kolumna samochodów zawróciła do Tbilisi. Samochody były bardzo dobrze oznaczone. Z przodu jechali gruzińscy żołnierze, może to do nich skierowane były strzały, może były to strzały ostrzegawcze, w powietrze - powiedział Kamiński.

Kaczyński o incydencie:

Prezydent Kaczyński twierdzi, że wizyta na posterunku rosyjskim na granicy gruzińsko - osetyjskiej była z nim uzgodniona. Polski prezydent powiedział dziennikarzom, że chciał się naocznie przekonać o tym, że Rosjanie nie wypełniają zobowiązań, przyjętych przez prezydentów Miedwiediewa i Sarkozy'ego.

- W miejscu, w którym padły strzały nie powinno być Osetyjców - powiedział na szybko zaimprowizowanej konferencji prasowej Lech Kaczyński.

- Ludzie będący w kolumnie tak naprawdę nie wiedzą, co się stało - mówi rzecznik MSZ Piotr Paszkowski, który jest w kontakcie z jednym z ministrów towarzyszących wizycie. - Nie wiemy, czy były to strzały w kierunku samochodów, czy w powietrze - dodał.

Prezydent: To było 30 metrów od nas | wideo




Lech Kaczyński na obchodach rocznicy Rewolucji Róż

Prezydent Lech Kaczyński poleciał do Gruzji, aby wziąć udział w obchodach piątej rocznicy Rewolucji Róż. W listopadzie 2003 roku Gruzini obalili rząd Eduarda Szewardnadze i odsunęli od władzy polityków związanych z dawnym Związkiem Radzieckim. Na czele pokojowych demonstracji stanął wówczas Micheil Saakaszwili.

Prezydent Lech Kaczyński stał na czele misji przywódców pięciu państw do Tbilisi w czasie sierpniowej wojny z Rosją. Polski prezydent ma się spotkać w Tbilisi z prezydentem Gruzji Micheilem Saakaszwili.


piątek, 5 września 2008

Amerykański okręt jest już w Poti. Rosja: Reakcji nie będzie

mm, PAP
2008-09-05, ostatnia aktualizacja 2008-09-05 13:13
Zobacz powiększenie
USS Mount Whitney wpływa do portu w Poti
Fot. Efrem Lukatsky AP

Amerykański okręt USS Mount Whitney, na pokładzie którego znajdują się artykuły pierwszej potrzeby dla mieszkańców Gruzji, zawinął do patrolowanego przez Rosjan gruzińskiego portu Poti nad Morzem Czarnym. Rosja nie planuje odpowiadać militarnie - oświadczył rzecznik rosyjskiego MSZ.

Zobacz powiekszenie
Fot. VASILY FEDOSENKO REUTERS
Port Poti jest patrolowany przez oddziały rosyjskie wojsko
Zobacz powiekszenie
Fot. OSMAN ORSAL REUTERS
Rosja zapowiada, że nie odpowie militarnie na przybycie okrętu
Zobacz powiekszenie
Fot. OSMAN ORSAL REUTERS
Na okręcie znajdują się artykuły pierwszej pomocy
ZOBACZ TAKŻE
SERWISY
Amerykanie w Poti

Okręt flagowy amerykańskiej VI Floty, USS Mount Whitney, jeszcze w środę, przepływał przez cieśniny Dardanele i Bosfor. Sugerowano, że podobnie jak wcześniejsze dwie jednostki amerykańskiej marynarki wojennej nie zawinie do zniszczonego w toku działań wojennych Poti, lecz do mniejszego i dysponującego gorszymi urządzeniami portu Batumi w południowo- zachodniej Gruzji.

Poti nadal jest patrolowane przez oddziały rosyjskich tzw. sił pokojowych - ich obecność określana jest przez Gruzję i jej zachodnich sojuszników jako nielegalna okupacja.

Rosja: Nie odpowiemy militarnie

- Rosja nie planuje odpowiadać militarnie na wzmożoną obecność okrętów USA na Morzu Czarnym - oświadczył rzecznik rosyjskiego MSZ Andriej Niestierienko. Wcześniej premier Rosji Władimir Putin otwarcie krytykował obecność okrętów NATO na Morzu Czarnym i zapowiadał odpowiedź, lecz nie precyzował jej charakteru.

Następnie rzecznik MSZ oświadczył, że wiceprezydent USA Dick Cheney zachęca Gruzję do agresywnych działań popierając starania władz w Tbilisi o członkostwo w NATO.

wtorek, 2 września 2008

"Polska przehandlowała stanowisko ws. Gruzji"

Europejska lewica chce krytyki Tbilisi

Europejska lewica: Polska przehandlowała stanowisko ws. Gruzji

Czy kraje bałtyckie i Polska przehandlowały swoje stanowisko w sprawie Gruzji? Tak twierdzi Graham Watson, szef liberałów w Parlamencie Europejskim. Według niego, w zamian za naszą zgodę, by nie wprowadzać sankcji wobec Rosji, w deklaracji z wczorajszego szczytu w Brukseli pominięto krytykę Tbilisi. Tymczasem Gruzja oficjalnie zerwała stosunki dyplomatyczne z Moskwą a Rosja zarzuciła Tbilisi, że przygotowuje się do kolejnego ataku na Osetię Południową.

Jutro Parlement Europejski ma przyjąć rezolucję, w której potępi Rosję za działania w Gruzji. Ale czy tak się stanie? Lewicowe partie domagają się też krytyki gruzińskiego prezydenta. Według Watsona, przywódcy państw Wspólnoty słusznie potępili co prawda działania wojskowe i nieproporcjonalną reakcję strony rosyjskiej w Gruzji, ale zupełnie pominęli rolę Tbilisi w kaukaskim konflikcie.

Frakcja Zielonych chce wszczęcie śledztwa, które mogłoby wyjaśnić dokładny przebieg konfliktu - twierdzi tvn24.pl. Daniel Cohn-Bendit, lider frakcji, powiedział co pradwa, iż jest jasne, że głównym winowajcą w konflikcie rosyjsko-gruzińskim jest Moskwa, ale jednocześnie dodał, że chce, by w rezolucji Parlament Europejski skrytykował atak sił gruzińskich na region Cchinwali z 8 sierpnia. "Konfliktów na Kaukazie nie da się zakończyć za pomocą rozwiązań wojskowych" - tłumaczy europarlamentarzysta.

Zgadzają się z nim komuniści i socjaliści. W przygotowanej przez siebie rezolucji nawołują do "potępienia interwencji militarnej Gruzji w regionie Osetii Południowej w dniu 8 sierpnia oraz brutalnej i niewspółmiernej do tego ataku reakcji Rosji".

Gruzja zrywa z Rosją

Tymczasem Gruzja oficjalnie poinformowała o zerwaniu stosunków dyplomatycznych z Rosją. "Andriej Samaga, osoba numer dwa w ambasadzie Rosji w Tbilisi, został dziś wezwany przez ministra spraw zagranicznych, który wręczył mu oficjalną notę informującą Federację Rosyjską, że stosunki dyplomatyczne między państwami zostały zerwane" - powiedział rzecznik gruzińskiego MSZ.

Decyzja o zerwaniu stosunków dyplomatycznych została ogłoszona w piątek przez wiceministra spraw zagranicznych Gruzji Grigola Waszadze. "Otrzymaliśmy w Ministerstwie Spraw Zagranicznych instrukcje i zerwiemy relacje z Federacją Rosyjską. Ostateczna decyzja została podjęta" - mówił wtedy minister. Konsulaty gruzińskie w Rosji i rosyjskie w Gruzji nie przestaną jednak pracować ze względu na liczbę obywateli Rosji mieszkających w Gruzji i gruzińskich - w Rosji.

Rosja: Gruzja chce zaatakować Osetię Południową

"Z naszych danych wynika, że resorty siłowe Gruzji planują odbudowanie swojej obecności w kilku gruzińskich wioskach w Osetii Płd" - powiedział zastępca szefa Sztabu Generalnego sił zbrojnych Rosji, generał Anatolij Nogowicyn. "W tym celu odbywa się koncentracja jednostek specjalnych MSW i Ministerstwa Obrony Gruzji u granic administracyjnych Osetii Płd" - dodał.

Według Nogowicyna strona gruzińska prowadzi też "kompleksowe przygotowania do aktów dywersyjno-terrorystycznych na terytorium Osetii Płd. i Abchazji". "Władze Gruzji, korzystając z poparcia krajów NATO, przede wszystkim USA, kontynuują działania zmierzające do odbudowania sił i systemów dowodzenia wojskami" - oświadczył generał.

Cheney jedzie do Gruzji

gaw 02-09-2008, ostatnia aktualizacja 02-09-2008 22:11

Wiceprezydent USA Richard Cheney wyjechał w podróż do Gruzji, Azerbejdżanu i Ukrainy - byłych republik dawnego ZSRR, których rządy wybrały prozachodnią orientację, z czym nie może się pogodzić Rosja.

Dick Cheney opuszcza gruzińską ambasadę, 18 sierpnia 2008 r.
źródło: AFP
Dick Cheney opuszcza gruzińską ambasadę, 18 sierpnia 2008 r.

Podróż spotyka się jednak ze sceptycznymi reakcjami w USA. Komentatorzy wątpią, by Cheneyowi udało się zniechęcić Rosję do dalszych kroków na rzecz odzyskania terytorium b. ZSRR jako swojej strefy wpływów - wobec wykluczenia opcji militarnej i braku poparcia dla twardej polityki przez zachodnioeuropejskich sojuszników Waszyngtonu.

Wizyta na Zakaukaziu ma podkreślić - jak wynika z oświadczenia Białego Domu i biura Cheneya - że USA wciąż mocno popierają niepodległość Gruzji, która padła niedawno ofiarą inwazji rosyjskiej, i że Ameryka ma istotne interesy strategiczne w tym regionie.

- Prezydent Bush uznał, że jest ważne, by wiceprezydent skonsultował się z sojusznikami w regionie na temat naszych wspólnych interesów bezpieczeństwa - powiedział w poniedziałek rzecznik Białego Domu Tony Fratto.

Biuro Cheneya oświadczyło, że "rosyjska agresja nie może pozostać bez odpowiedzi".

Administracja Busha kilkakrotnie stwierdziła, że nie uznaje niepodległości Abchazji i Południowej Osetii, gdyż terytorialna integralność Gruzji musi być zachowana. Pentagon wyklucza jednak użycie siły.

Jak pisze "Wall Street Journal", podróż Cheneya "może położyć fundament pod twardszą odpowiedź Zachodu na inwazję Gruzji" - ale nawet ten konserwatywny, popierający Republikanów dziennik wątpi, by podróż wpłynęła na politykę Rosji.

"Kraje zachodnioeuropejskie obawiają się eskalacji napięcia z rosnącą w siłę Rosją i mogą być niechętne wobec przyznania Gruzji członkostwa NATO, albo usunięcia Rosji z kluby G-8, czego chce (republikański kandydat prezydencki) John McCain" - pisze "WSJ".

Obserwatorzy oczekują, że w Tbilisi, gdzie Cheney spotka się z prezydentem Micheilem Saakaszwilim, wiceprezydent USA zaoferuje Gruzji nieco większą niż dotąd pomoc wojskową, w postaci np. przysłania większej liczby instruktorów do szkolenia gruzińskiej armii. Dotychczas pomoc ta ograniczała się tylko do szkolenia gruzińskiego kontyngentu udającego się do Iraku przez 100 instruktorów amerykańskich.

Jastrzębie republikańscy i popierający McCaina niezależny senator Joe Lieberman postulują jednak więcej - proponują, by dostarczyć Gruzji nowej broni ciężkiej, gdyż gruzińska została przetrzebiona przez Rosjan w czasie inwazji.

Planowana wizyta w Azerbejdżanie oznacza, że jednym z celów podróży Cheneya jest ratowanie rurociągu Ceyhan, prowadzącego znad Morza Kaspijskiego przez Gruzję do Turcji, a więc omijającego Rosję. Utrata niepodległości przez Gruzję prawdopodobnie przesądziłaby także o losie tego rurociągu, dostarczającego ropę naftową do Europy.

Przystanek wiceprezydenta na Ukrainie dołączono do programu podróży w ostatniej chwili. Administracja George'a Busha obawia się, że Rosja może sprowokować secesję Krymu, zamieszkanego przez Rosjan, a w dalszej kolejności także odłączenie się od Ukrainy jej wschodnich jej terytoriów, o ludności rosyjskojęzycznej, prorosyjskiej i prawosławnej.

PAP

Gruzja: To nie my zaczęliśmy tę wojnę

Wojciech Jagielski
2008-09-01, ostatnia aktualizacja 2008-09-01 13:54
Zobacz powiększenie
Fot. Sergey Ponomarev AP

Zagraniczni dyplomaci, którzy spotykali Saakaszwilego tuż przed wojną, opowiadali, że nie sprawiał wrażenia człowieka zapędzonego w ślepy zaułek. Nawet gdy wydzwaniał do zachodnich przywódców, już po wybuchu wojny, nie błagał o wojskową pomoc ani ratunek przed Rosją. Nie wierzył, że może pokonać Rosję. Wierzył jednak najwyraźniej, że potrafi ją przechytrzyć.

Zobacz powiekszenie
Fot. SHAKH AIVAZOV AP
Saakaszwili na ulicy w Batumi, maj 2004
Zobacz powiekszenie
Fot. AP
9 sierpnia 2008. Południowoosetyńscy separatyści przy zwłokach gruzińskiego żołnierza zabitego podczas walki o Cchinwali
Zobacz powiekszenie
Fot. DAVID MDZINARISHVILI REUTERS
11 sierpnia 2008. Dwa dni wcześniej rosyjskie samoloty zbombardowały gruzińskie miasto Gori leżące 80 km od Tbilisi. Na zdjęciu mężczyzna przed swoim domem zamienionym w ruinę. Tego dnia oddziały rosyjskie zajęły miasto
Zobacz powiekszenie
Fot. Bela Szandelszky AP
23 sierpnia 2008. Gruzińscy żołnierze wracając do splądrowanej przez Rosjan bazy wojskowej w Senaki
Przebieg konfliktu w Gruzji
Przebieg konfliktu w Gruzji
Jest siódmy sierpnia. Nad kilkunastotysięcznym miasteczkiem Cchinwali, południowoosetyjską stolicą, zapada zmierzch. - Miasto było jak wymarłe - opowiada Temuri Jakobaszwili, minister ds. zjednoczenia Gruzji, jeden z najbliższych zauszników prezydenta Saakaszwilego. Jakobaszwili jedzie na kolejne rozmowy z Osetyjczykami i Rosjanami. - Ale do rozmów nie doszło - opowiada. - Rosyjski ambasador z Tbilisi Jurij Popow po drodze do Cchinwali złapał gumę. Akurat tego dnia nie zabrał ze sobą zapasowego koła. A osetyjskiego przywódcy Eduarda Kokojtego nikt nie potrafił znaleźć w mieście. Czułem, że święci się coś niedobrego. Wciąż dochodziły nas wieści o nowych strzelaninach między Gruzinami a Osetyjczykami. Zapytałem dowódcę rosyjskich wojsk rozjemczych, co powinniśmy w takiej sytuacji zrobić. Powiedział, żebyśmy ogłosili jednostronne zawieszenie broni. Zadzwoniłem do prezydenta Saakaszwilego, a on się natychmiast zgodził.

Około 21 Jakobaszwili wraca do Tbilisi. Właśnie melduje się w gabinecie prezydenta, gdy docierają meldunki, że Osetyjczycy wciąż ostrzeliwują gruzińskie wsie, a 150 rosyjskich czołgów sunie w kierunku przebitego przez Kaukaz tunelu rockiego, łączącego gruzińską Południową Osetię z rosyjską Północną Osetią.

Gruzini twierdzili, że informacje te otrzymali od amerykańskiego wywiadu. Amerykanie nigdy tego nie potwierdzili.

Jest jeszcze siódmy sierpnia, dochodzi północ. Micheil Saakaszwili posłał swoje wojska do szturmu na Cchinwali.

- Nie miałem innego wyjścia. Jako prezydent musiałem bronić kraju przed obcym najazdem - twierdził w rozmowie z nami Saakaszwili, człowiek, który pięć lat temu kroczył na czele ulicznej rewolucji, która miała odmienić Gruzję i świat. Przepowiadano mu wtedy wielką przyszłość. Mówiono, że będzie nowym Dawidem Budowniczym, najwspanialszym z gruzińskich władców, pod którego panowaniem, przed prawie tysiącem lat, Gruzja była potęgą. Zamiast jednak zapewnić Gruzji nowe, złote czasy, młody władca ściągnął na nią wojnę, która zagroziła nie tylko jej wolności, ale spokojowi i porządkowi na świecie.

Błyskawiczna klęska

Zanim gruzińskie wojska wkroczyły do Cchinwali, skierowały na miasto artyleryjską nawałnicę. Gruzini strzelali między innymi z "katiusz" siejących zniszczenie, ale nienadających się do walk w mieście. Wkrótce po północy gruzińskie czołgi i piechota były już w mieście.

Ale już wieczorem ósmego sierpnia szczęście się odwróciło. Rozgromieni, zdziesiątkowani przez rosyjskie samoloty i czołgi, które przybyły na odsiecz Osetyjczykom, Gruzini musieli wyjść ze zdobytego miasta. Wojenna wyprawa, która miała przynieść im błyskawiczne zwycięstwo, a ich prezydentowi nieśmiertelną sławę, zakończyła się klęską.

Dziewiątego sierpnia rosyjskie pułki pancerne podchodziły pod gruzińskie Gori, a samoloty zrzucały bomby na drogi, mosty, koszary i lotniska. W Tbilisi bito na trwogę - czy Rosjanie zadowolą się zajęciem zbuntowanych gruzińskich prowincji - Południowej Osetii i Abchazji, czy też pomaszerują prosto na stolicę.

"To nie my zaczęliśmy tę wojnę" - powtarzali jednym głosem gruzińscy przywódcy podczas nocnych spotkań z zagranicznymi dziennikarzami. Z kolegami z gazet "Washington Post" i "The Economist" próbowaliśmy ustalić, jak doszło do wybuchu najnowszej z kaukaskich wojen. Nie sposób było jednak orzec, kto i kiedy oddał w niej pierwszy strzał, kto ją wywołał i kto był jej winien?

Może dlatego, że ta wojna dojrzewała zbyt długo?

Niepokojąca baśń

Niewielka, pocięta wąwozami i wciśnięta w południowe zbocza groźnego Kaukazu Południowa Osetia, choć piękna, dzika i prawie bezludna, zawsze kojarzyła mi się z czymś niepokojącym, pochmurnym, nierzeczywistym. Może dlatego, że toczyła się wojna, nocami słychać było strzały.

Kiedy przyjechałem tam po raz pierwszy, zimą 1991 r., południowoosetyjska stolica Cchinwali wydała mi się krainą z baśni Andersena. Na głównej ulicy miasta rozchichotane dzieci obrzucały się śnieżkami i piszcząc, wywracały się na ślizgawkach. Co odważniejsi chłopcy gonili przejeżdżające z rzadka samochody, próbując uczepić za zderzak sanki. Do zabawy przyłączyli się nawet młodzieńcy pod wąsem, aby popisać się fantazją przed narzeczonymi. Kończyło się to zwykle na pierwszym zakręcie. Samochód zwalniał, śmiałek fikał koziołka, a dzieciarnia pokładała się ze śmiechu. Śnieg sypał bez przerwy, drzewa i domy ginęły pod ogromnymi śnieżnymi czapami, świeciło słońce i nawet górujące nad miastem ponure kaukaskie szczyty nie zakłócały spokoju. Było pięknie.

Ale już nocą pod miastem wybuchła gwałtowna strzelanina między partyzantami z osetyjskiego pospolitego ruszenia i otaczającymi miasto gruzińskimi ochotnikami, którzy chcieli je zdobyć i stłumić rebelię Osetyjczyków.

Osetyjczyków nie lubią na Kaukazie. Górale z Dagestanu, Czeczenii czy Gruzji uważają ich za obcych, przybłędów. Niechęć do Osetyjczyków bierze się tu także z tego, że zawsze stawali po stronie Rosji, gdy ta podbijała Kaukaz. Osetyjczycy wsparli też rosyjskich bolszewików, gdy ci w 1921 r. wyruszyli w nową wyprawę wojenną przeciwko Gruzji. Gruzini nigdy nie zapomnieli Osetyjczykom tej zdrady i czarnej niewdzięczności. To przecież gruzińscy książęta przed wiekami, pozwolili im osiedlać się na ich ziemiach w Szida Kartli (tak Gruzini nazywają Południową Osetię). Nie bronili im tam mieszkać, uprawiać ziemię. Nigdy jednak nie zgodziliby się na oderwanie tej krainy od reszty Gruzji.

Bolszewicy nagrodzili zdradę Osetyjczyków autonomią, jaką nadali Szida Kartli. Zmienili jej też nazwę na Republikę Południowoosetyjską. Gdy na początku lat 90. rosyjskie imperium przeżywało kolejny kryzys, a Gruzja ogłaszała niepodległość, Osetyjczycy postanowili oderwać się i uniezależnić od Tbilisi. Wybuchła wojna. Osetyjczyków było tu więcej, a dodatkowo wspierali ich Rosjanie. Pobili więc Gruzinów, przepędzili ich z Cchinwali. Pod gruzińską kontrolą pozostało tylko dziewięć dużych wsi leżących między Cchinwali i łańcuchem Kaukazu.

Moim gospodarzem w Cchinwali był Ludwik Czybirow, wykładowca z miejscowego instytutu pedagogicznego. Odkąd wybuchła wojna, pozostawał bez żadnego zajęcia. Jak wszyscy mężczyźni w Południowej Osetii. Z czasem jedni zaciągali się do partyzanckich oddziałów, inni brali za przemyt lub rozbój. Jeszcze inni, jak Czybirow, zajmowali się polityką. Czybirow został nawet wybrany na prezydenta Południowej Osetii. Wieczorami, podejmując mnie w domu wódką i marynowaną kapustą, tłumaczył, że przyszłość Południowej Osetii leży w zjednoczeniu z siostrzaną, ale leżącą w Rosji, na północnym zboczu Kaukazu, Północną Osetią. "Za mało nas jest, byśmy mogli żyć niezależni od innych" - zamyślał się.

Gruzini zawsze obawiali się, że Rosjanie mogą zechcieć połączyć Osetyjczyków z obu stron gór. To dlatego Eduard Szewardnadze panujący w latach 70. jeszcze jako komunistyczny sekretarz z kremlowskiego namaszczenia tak bardzo sprzeciwiał się planom przewiercenia przez kaukaskie skały czterokilometrowego tunelu, który miał łączyć obie Osetie. Ze sobą i z Rosją. Ale Rosjanie i tak zbudowali tunel rocki.

Nikt chyba sobie nie wyobrażał, że Południowa Osetia może stać się przyczyną nowej, kaukaskiej wojny, że poróżni Wschód z Zachodem. Istniała cicho, na uboczu, nikomu nie wadząc. Gruzini, za słabi, by stłumić bunt Osetyjczyków, zaczęli nawet doszukiwać się korzyści choćby z tanich zakupów na szemranych osetyjskich targowiskach. Także przywódców przemytniczej republiki zdawał się urządzać stan ni to pokoju, ni to wojny, który zapewniał im bezkarność.

Inne lato

Nowa wojna dojrzewała być może już wiosną 2008, gdy Gruzja wystąpiła o przyjęcie do NATO i nie spotkała się z wyraźną odmową. A już na pewno w lutym, gdy wbrew Rosji Zachód uznał rozbiór jej bałkańskiej siostry Serbii i niepodległość Kosowa. Kreml zapowiedział wtedy, że nie widzi powodu, by podobnie nie postąpić na Kaukazie i nie poprzeć secesji gruzińskich prowincji Abchazji i Południowej Osetii.

Najpierw spodziewano się wojny w Abchazji, do której Rosja zaczęła przerzucać wojska i zestrzeliwać nad nią gruzińskie samoloty szpiegowskie.

- Robili to, byśmy nie mogli przekazać na Zachód dowodów, że planują wojnę - opowiadał mi Temuri Jakobaszwili. - Chcieli ukryć, że budują schrony dla czołgów i armat, podziemne zbiorniki z paliwem dla czołgów, remontują kolej z Suchumi do Oczamcziry, by łatwiej przerzucać wojska i amunicję.

Latem rosyjskie samoloty zaczęły latać nad inną zbuntowaną gruzińską prowincją - Południową Osetią.

- Tam też Rosjanie zaczęli budować zbiorniki z paliwem dla czołgów - mówił Jakobaszwili. - Musiało im się spieszyć, bo zatrudnianym do roboty miejscowym Osetyjczykom płacili nawet po tysiąc dolarów za miesiąc.

Zwykle latem w Południowej Osetii, nawet w czasach najbardziej pokojowych, dochodziło do strzelanin między Gruzinami, Osetyjczykami i rosyjskimi żołnierzami, którzy choć formalnie odgrywali rolę rozjemców, nie ukrywali swoich osetyjskich sympatii. Mało kto więc się przejął, gdy w lipcu na gruzińsko-osetyjskim pograniczu znów zagrzmiały strzały.

- Tym razem jednak sprawy miały się inaczej - opowiada Jakobaszwili. - Po raz pierwszy od wielu lat Osetyjczycy zaczęli ostrzeliwać nie tylko nasze posterunki, lecz także gruzińskie wioski. Kiedy poszliśmy na skargę do Rosjan, powiedzieli, że nie są w stanie powstrzymać Osetyjczyków.

W lipcu na północnych zboczach Kaukazu zaprawiona w bojach w Czeczenii rosyjska 58 armia przeprowadziła wielkie ćwiczenia wojenne.

W tym samym czasie na południowych zboczach Kaukazu trwały manewry, w których poza gruzińskim wojskiem uczestniczyło ponad tysiąc żołnierzy z USA.

W Południowej Osetii wciąż trwała strzelanina, ludzie ginęli po obu stronach, a Gruzini i Osetyjczycy obwiniali się nawzajem o prowokowanie do wojny.

Pod skrzydła Zachodu

Kiedy Saakaszwili posyłał wojsko na Południową Osetię i ogłaszał początek operacji przywracania tam konstytucyjnego porządku (w 1994 r. pod tym samym hasłem prezydent Rosji Borys Jelcyn zaczynał inwazję na Czeczenię), najważniejsi przywódcy świata w Pekinie szykowali się na uroczyste otwarcie olimpiady.

Gruziński prezydent twierdził potem, że Rosjanie specjalnie wybrali na początek wojny dzień, gdy prezydenci i premierzy odpoczywali na wakacjach (jak rosyjski prezydent Dmitrij Miedwiediew) lub gościli w Pekinie (jak rosyjski premier Władimir Putin). Saakaszwili też wybierał się do Chin, w ostatniej chwili odwołał podróż.

Ale dzień rozpoczęcia olimpiady sprzyjał również Gruzinom, jeśli to oni zdecydowali się wykorzystać narastający konflikt z Rosją, stłumić bunt Południowej Osetii i przy okazji na dobre wyrwać się spod dominacji Kremla pod skrzydła Zachodu.

Czy Saakaszwili byłby jednak aż takim pyszałkiem, by wydać wojnę potężnej Rosji? I wierzyć w wygraną? Dlaczego tak łatwo dał się zwabić Rosji w pułapkę? O tym, że Rosja ją zastawia, nie tylko wiedział, ale wkoło rozpowiadał.

- Nie zamierzaliśmy najeżdżać na Rosję, lecz jedynie bronić własnego państwa, a Południowa Osetia do niego wszak należy - tłumaczył mi wicepremier Gia Baramidze. - Gdyby udało się nam zamknąć tunel rocki, uniemożliwić Rosji przerzucenie wojsk przez Kaukaz, kto wie, jak by się to wszystko potoczyło? Nie daliśmy jednak rady zawalić tunelu. Wysadziliśmy tylko most. Rosjanie go szybko naprawili.

Zagraniczni dyplomaci, którzy spotykali Saakaszwilego w ostatnich dniach poprzedzających wojnę, opowiadali, że nie sprawiał wrażenia człowieka przygnębionego, zaszczutego, zapędzonego w ślepy zaułek. Nawet gdy wydzwaniał do zachodnich przywódców już po wybuchu wojny, nie błagał o wojskową pomoc ani ratunek przed Rosją.

Nie wierzył już w pojednanie z przywódcami Południowej Osetii i Abchazji, nie wierzył w zgodę z Rosją ani w obiecywane przez Zachód odzyskanie zbuntowanych prowincji drogą politycznych targów. - Zachodnia Europa potrafi tylko gadać i gadać - powiedział mi.

Skoro wojna z Rosją miała być nieunikniona, jedynym wyjściem dla Gruzji było spróbować rozegrać ją po swojemu. Gdyby gruzińskim wojskom udało się błyskawicznie zająć i utrzymać Cchinwali, odciąć Rosjanom jedyną drogę przez tunel rocki, a przede wszystkim ukryć się przez rozjuszonym Kremlem za plecami Zachodu, stawiając świat przed faktem dokonanym, Saakaszwili mógłby ogłosić się zwycięzcą. Odzyskałby choć jedną z prowincji, uwolnił z rosyjskich sideł. Nie jest szaleńcem, nie wierzył, że może pokonać Rosję. Wierzył jednak najwyraźniej, że potrafi ją przechytrzyć.

Urodzony zwycięzca

Nigdy przecież nie przegrywał, kroczył od triumfu do triumfu, nie popełniał błędów, był mądrzejszy, przebieglejszy od innych. Wychodził cało z każdej opresji. Był urodzonym zwycięzcą.

Robił dokładnie to, co trzeba i kiedy trzeba. Wiedział, kiedy trzasnąć drzwiami i wypowiedzieć wierność staremu prezydentowi Eduardowi Szewardnadzemu, który sprowadził go z zagranicy i wziął do rządu na ministra sprawiedliwości. Saakaszwili nie uczestniczył w politycznych zawieruchach i wojnach, jakie targały Gruzją, gdy po rozpadzie Związku Radzieckiego zdobywała niepodległość. Dzięki wujowi dyplomacie, który wziął go na wychowanie, dorastał za granicą, kształcił się w Kijowie, Florencji, Strasburgu, Nowym Jorku i Waszyngtonie. Wracał ze świata z walizkami wypchanymi ideami filadelfijskiej demokracji, rozsadzała go energia i pragnienie czynu.

W spętanym intrygami i korupcją, bezwolnym rządzie Szewardnadzego wytrzymał tylko rok. Wystąpił przeciwko niemu dokładnie w chwili, gdy Gruzini przestali uważać starego władcę za zbawcę, który wyratował ich z wojen i biedy, i zaczęli wytykać mu powolność, niechęć do reform, skłonność do kumoterstwa.

Wystarczyło, by zwrócił się przeciwko Szewardnadzemu, a stał się ulubieńcem ulicy, która wybrała go sobie na burmistrza Tbilisi. Jesieną 2003 r. młody Saakaszwili wywołał uliczną rewolucję, na której czele maszerował, ściskając w ręce czerwoną różę. Tak ją też nazwano - rewolucją róż.

Już wcześniej wpadł w oko Amerykanom, którzy postanowili spróbować wypchnąć Rosję z Kaukazu. Szewardnadze, owszem, zabiegał o względy Zachodu, szkolił na Zachodzie swoje wojsko, budował rurociągi, którymi przez Gruzję, omijając Rosję, kaspijska ropa miała wędrować w świat. Stary władca liczył się jednak ze zdaniem Rosji, starał się jej w niczym nie urazić. Nieufnie i powolnie wprowadzał też w kraju rynkowe reformy, mitrężył z postępem.

Saakaszwili, wychowany na Zachodzie, a więc nieobciążony cechami wszczepianymi w Związku Radzieckim osobnikom homo sovieticus, zdawał się mieć wszystkie cechy, jakie według strategów z Waszyngtonu powinien mieć nowoczesny przywódca w krajach wyzwalających się z tyranii. Amerykański bogacz i filantrop George Soros wydał w Gruzji miliony na pozarządowe organizacje, które miały krzewić tam wolność i demokrację, a w rezultacie stanęły na czele rewolucji róż. Wkrótce scenariusz powtórzył się na Ukrainie (wcześniej w Serbii), w Kirgizji, Libanie. Popierane przez USA kolorowe rewolucje miały zaprowadzić na świecie nowy porządek oparty na przywództwie Ameryki.

Saakaszwili, gruziński złoty chłopiec, ulubieniec i bohater, który w styczniu 2004 r. wygrał prezydenckie wybory, zdobywając 96 proc. głosów, postawił wszystko na Amerykę. Europą w ogóle nie zamierzał sobie zawracać głowy. Z czasem uznał użyteczność sojuszu z Polską i państwami bałtyckimi broniącymi interesów Gruzji w Europie, a jednocześnie prowadzącymi bardzo proamerykańską politykę.

Przymierze uderza do głowy

Z Rosją Saakaszwili wojny nie szukał, ale w zgodę z nią także nie wierzył. Odkąd objął władzę, zaogniła się sytuacja w Abchazji i Południowej Osetii, do której jeszcze jesienią 2003 r. można było się wybrać zwykłym autobusem z Tbilisi. W przeciwieństwie do ugodowego, cierpliwego, ważącego każde słowo Szewardnadzego Saakaszwili nie ukrywał, że do końca swojego 10-letniego panowania zamierza Gruzję zjednoczyć i przyłączyć do NATO. W parę tygodni po swojej elekcji zdusił bunt południowej prowincji Adżaria, wkrótce potem podporządkował Gruzji część wąwozu Kodori w Abchazji. Nie liczył na to, że jego rządy zyskają przyzwolenie, a tym bardziej przychylność Rosji. Wierzył jednak, że przed jej gniewem uchronią go przyjaciele z Ameryki.

Pod rządami Saakaszwilego Gruzja stała się jednym z najwierniejszych sojuszników USA na świecie. Drogę z międzynarodowego lotniska w Tbilisi do miasta, a także jeden z miejskich placyków nazwano imieniem prezydenta George'a W. Busha, który obiecał Saakaszwilemu, że poprze jego starania o przyjęcie Gruzji do NATO. Gruzin nie tylko posyłał swoich żołnierzy na szkolenie do USA, ale także dwa tysiące najlepszych oddał na wojnę do Iraku. Więcej wojska w Iraku mieli ostatnio tylko Amerykanie i Brytyjczycy. Kiedy wstąpił na tron, kaspijska ropa szerokim korytem popłynęła przez Gruzję w świat, omijając nieprzyjaciół Ameryki - Rosję i Iran.

Tylko Izrael dostawał od USA więcej pieniędzy niż Gruzini. Izrael pomagał zresztą Amerykanom zbroić i szkolić gruzińskie wojsko, dostarczał m.in. artylerię i bezzałogowe samoloty szpiegowskie, podsyłał instruktorów.

Władza i przymierze ze światowym mocarstwem uderzyło młodym gruzińskim przywódcom do głów. Pewni siebie i swoich racji nie przejmowali się ani tym, co sądzi polityczna opozycja, ani rodacy, wyborcy. Nie przejmowali się też - jak wcześniej Szewardnadze - przywódcami z Kremla, którzy widzieli w nich samo zło, uważali za amerykańskie marionetki, jankeski desant na Kaukazie.

Saakaszwili zaś obiecywał nie tylko złamać bunt Abchazji i Południowej Osetii, ale także sprawić, że Gruzja już nigdy więcej nie będzie rosyjskim wasalem. Przekonany, że Amerykanie wybawią go z każdych kłopotów, pozwalał sobie na więcej i więcej. Zawsze impulsywny i łatwo popadający w typową dla gruzińskich polityków przesadę publicznie naśmiewał się nawet z mizernego wzrostu rosyjskiego przywódcy Władimira Putina, przezywając go "liliputinem".

Tylko król nie musi być niecierpliwy

Nawet jego wrogowie przyznają, że odmienił Gruzję. Ukrócił korupcję, zaczął płacić pensje i emerytury, a jego poddani - podatki. Gruzińskie państwo nie tylko wreszcie zadziałało, ale także zarabiało, bogaciło się. Jego reformy, często bolesne, zyskiwały mu wielu nieprzyjaciół. Ale liczący sobie ledwie 40 lat prezydent ani myślał się z czegokolwiek tłumaczyć, kogokolwiek przekonywać. Jeszcze zarozumialsi i bardziej pyszni, wszystko lepiej wiedzący byli jego ministrowie i dworzanie.

Kiedy zeszłej jesieni dziesiątki tysięcy demonstrantów wyszło na ulice Tbilisi, by żądać jego dymisji, dawny ludowy trybun posłał przeciwko tłumowi policję uzbrojoną w pałki, gaz łzawiący i armatki wodne. Rozegnał i pobił opozycyjne wiece, wprowadził stan wyjątkowy, zamknął nieprzyjazne stacje telewizyjne i gazety. Dopiero wtedy usłyszał napływające z Zachodu głosy oburzenia i rozczarowania.

Ale i tu nie zawiódł go nieomylny instynkt. Żądali, by ustąpił? Złożył więc prezydencki urząd i zaraz ogłosił nową elekcję. Rozbita i - jak to w Gruzji - skłócona opozycja nie miała szans na wygraną w wyborach, które Saakaszwili ogłosił plebiscytem zaufania wobec własnej osoby. Wygrał, ale zagłosowało na niego niewiele ponad połowę Gruzinów. Między innymi po to, by odzyskać dawne poparcie, z nową siłą zabrał się za wprowadzanie Gruzji do NATO i jednoczenie państwa.

- Aby nastała prawdziwa zgoda, potrzeba czasu - ostrzegał Szewardnadze. Saakaszwilemu zawsze brakowało cierpliwości. Teraz też nie zamierzał czekać. Może gdyby był stary jak Szewardnadze, może gdyby ogłoszono go królem. Może wtedy miałby czas i siłę czekać. Ale kto by czekał, by przejść do historii jako następca Dawida Budowniczego, skoro do końca panowania zostało mu ledwie pięć lat drugiej i ostatniej kadencji?

Nie dajcie się wciągnąć w tę wojnę

Postawił wszystko, by zgarnąć całą pulę. I przegrał.

Gruzińskie wojsko okazało się za słabe, by stawić czoło Rosjanom. Nie potrafiło nawet zawalić tunelu w kaukaskich górach.

- Z Czeczenami trzeba się nieźle postarać, żeby ich pokonać - mówił zagranicznym dziennikarzom rosyjski oficer w zajętym przez Rosjan Gori. - A Gruzini? Ci to nawet bić się nie potrafią. Wojna z nimi to straszna nuda.

- Nie spodziewaliśmy się takiego uderzenia ze strony Rosji - mówił mi gruziński premier Lado Gurgenidze.

- A czego innego mogliście się spodziewać, posyłając wojska do Południowej Osetii? - pytaliśmy.

- Na pewno nie tego, że Rosja, członek Rady Bezpieczeństwa NZ i OBWE, pośle przeciwko nam czołgi, a swoim pilotom rozkaże zrzucać bomby na nasze miasta - odparł.

- Spodziewaliśmy się od Zachodu czegoś więcej niż słów otuchy - powiedział Radiu Swoboda Irakli Alasania, gruziński ambasador przy ONZ.

- Jeśli Saakaszwili i jego ludzie sądzili, że w kaukaskiej wojnie Zachód obroni go przed Rosją, którą sam rozjuszył, to się grubo przeliczył - mówił Nick Grono z organizacji International Crisis Group.

Dziennikarze "New York Timesa" ustalili, że decydując się na posłanie wojsk do Południowej Osetii, rząd Gruzji liczył na amerykańską pomoc w razie odwetowej inwazji ze strony Rosji. Powołując się na dyplomatyczne i wojskowe źródła, gazeta podała, że Gruzini najwyraźniej nie zrozumieli albo nie wzięli sobie do serca przestróg, jakich od wiosny nie szczędzili im dyplomaci z USA. - Nie dajcie się pod żadnym pozorem wciągnąć do wojny z Rosją. Nie macie z nią najmniejszych szans - powtarzali Amerykanie.

Szefowa dyplomacji Condoleezza Rice w lipcu w Tbilisi domagała się od Saakaszwilego, by wyrzekł się wojny i obiecał to na piśmie. W sierpniu, tuż przed wybuchem wojny, przestrzegali Gruzinów Daniel Fried odpowiadający w Departamencie Stanu za Europę i Matthew Bryza zajmujący się sprawami Kaukazu. - Nie dajcie się zwabić w pułapkę - mówili.

"New York Times" podał, że rząd prezydenta Busha, może z wyjątkiem "jastrzębia" wiceprezydentem Dickiem Cheneyem, nigdy nie zamierzał wspierać wojskowo Gruzji w wojnie z Rosją. - Niemożliwe, żeby Gruzini nie zrozumieli tego, co im sygnalizowaliśmy - mówił gazecie zakłopotany amerykański dyplomata. - Niemożliwe, by to, że pomagaliśmy im szkolić żołnierzy, których oni posyłali do Iraku, wzięli za obietnicę naszego wojskowego poparcia.

"New York Times" podał też, że Saakaszwili nie uprzedził Waszyngtonu o planowanej wyprawie wojennej na Południową Osetię.

- Doskonale wiedzieli, że nigdy byśmy się na to nie zgodzili - powiedział gazecie amerykański dyplomata. - Postanowili więc zrobić swoje. A potem prosić o wybaczenie albo pomoc.

To ja jestem celem Rosji

Saakaszwili, a wraz z nim Gruzja, poniósł swoją pierwszą prawdziwą klęskę. Zbuntowane prowincje nie tylko nie zostały odbite, ale wszystko wskazuje na to, że oderwały się na dobre, a Rosja uznała ich niepodległość.

Rosjanie zmiażdżyli gruzińskie wojsko, pobili je, upokorzyli, splądrowali i zniszczyli pobudowane i wyposażone przez Amerykanów wojenne bazy, koszary i magazyny broni. Zamarły wiodące przez Gruzję rurociągi z kaspijską ropą.

Szansa, że Gruzja zostanie przyjęta do NATO, i tak nikła, teraz właściwie przestała istnieć. Jeśli stara Europa, nie chcąc drażnić Rosji, bała się zaprosić do Sojuszu Gruzinów, gdy kłócili się z Rosją, na pewno nie zgodzi się na to, gdy toczą z nią prawdziwą wojnę.

Zachód wymusił na Gruzji rozejm, w którym nie było nawet wzmianki o integralności terytorialnej gruzińskiego państwa. Tylko prezydenci Polski i państw bałtyckich oburzali się, że porozumienie o zawieszeniu broni jest nowym układem monachijskim sankcjonującym zbrojną agresję i zabory.

Rozejm zezwala rosyjskim wojskom na utworzenie prawie 20-kilometrowej strefy buforowej na gruzińskiej ziemi, poza granicami Południowej Osetii. Posterunki Rosjan mogą unieruchomić najważniejszy szlak komunikacyjny kraju, drogę łączącą wschodnią Gruzję i Tbilisi z czarnomorskimi portami Batumi i Poti na zachodzie. Przed wojną jeździły tędy karawany ciężarówek z towarami do Baku i dalej, aż do odciętej od morza Azji Środkowej. Odkąd wybuchła wojna, handel zamarł.

- Ta droga to kręgosłup Gruzji - uważa Lawrence Sheets, były korespondent Reutersa z Tbilisi - Przetrącić go to uśmiercić gruzińską gospodarkę, która w ostatnich latach stała się oazą rozwoju i reform na pustyni postkomunistycznej korupcji i nepotyzmu. Długie lata zeszły Zachodowi, by przebić przez Gruzję niezależny od Rosji szlak handlowy dla całej Azji Środkowej. Teraz wzdłuż tego szlaku stoją rosyjscy żołnierze.

Saakaszwili nie ma złudzeń, że celem Rosjan jest on sam, że nie spoczną, póki nie strącą go z prezydenckiego tronu w Tbilisi. Gospodarcza blokada i rozbicie buforowymi strefami Gruzji na udzielne dzielnice ma wywołać chaos i bezkrólewie, by w końcu sami Gruzini wyszli na ulice stolicy i zażądali głowy władcy, który zamiast złotych czasów ściągnął na nich kłopoty i biedę.

W dniu, gdy rosyjskie wojska zajęły Gori, zwolennicy Saakaszwilego zorganizowali w Tbilisi wielki wiec, by Gruzini mogli zademonstrować swoją jedność. Z trybuny przed gmachem parlamentu prezydent wołał, że Gruzja nie da się rzucić na kolana, że będzie walczyć, nie spocznie, póki ostatni rosyjski żołnierz nie opuści jej ziemi.

Chyba tylko Gruzini potrafią świętować klęski jak najwspanialsze zwycięstwa.

Polityczni wrogowie Saakaszwilego, a tych nigdy mu nie brakowało, na razie milczą solidarni w nieszczęściu z prezydentem. Ale czas rozliczenia nadejdzie. Lewan Gaczecziladze, pokonany przez Saakaszwilego w prezydenckiej elekcji, już dziś domaga się nowych wyborów, nowego plebiscytu zaufania dla władcy. W 1992 r., przegrawszy wojnę secesyjną w Abchazji, Szewardnadze złożył dymisję, którą w końcu uproszony przez rodaków wycofał.

Nino Burdżanadze, jedna z trojga przywódców rewolucji róż (trzeci z nich, premier Zurab Żwanija, w niewyjaśnionych do końca okolicznościach otruł się gazem w wynajętym mieszkaniu), poróżniwszy się z Saakaszwilim i jego dworem, wiosną wycofała się ostentacyjnie z polityki. Dziś mówi, że zamierza do niej wrócić choćby po to, by zadać rządzącym "kilka trudnych pytań".

Giorgi Chaindrawa, dawny towarzysz Saakaszwilego, już dziś nazywa go "skończonym idiotą i awanturnikiem, który wplątał Gruzję w z góry przegraną wojnę".

Alegorią klęski, jaką poniósł Saakaszwili, była jego wizyta w zbombardowanym przez Rosjan, ale wciąż pozostającym w gruzińskich rękach frontowym miasteczku Gori. Ubrany w zieloną kamizelkę kuloodporną i otoczony wianuszkiem dziennikarzy prezydent zamierzał właśnie wygłosić na ulicy krótkie przemówienie, gdy któryś z jego ochroniarzy krzyknął: kryć się!

Saakaszwili rzucił się do ucieczki, zostawiając za sobą zaskoczonych korespondentów. Po chwili runął jak długi na ziemię przywalony kamizelkami kuloodpornymi i ciałami żołnierzy ze świty przybocznej. Alarm okazał się fałszywy. Za szykujący się do ataku rosyjski samolot strażnicy prezydenta wzięli dobiegający z miasta warkot gruzińskich czołgów, które uciekały z Gori przed nadciągającymi Rosjanami.