piątek, 24 października 2008

Dramat Johna McCaina

Marcin Bosacki, Waszyngton
2008-10-24, ostatnia aktualizacja 2008-10-23 19:19

Dziesięć dni przed wyborami nad kandydatem Republikanów Johnem McCainem zbierają się już nie ciemne, ale ołowiane chmury

Zobacz powiekszenie
Fot. CARLOS BARRIA REUTERS
21 października, John McCain na wiecu w Bensalem w stanie Pensylwania
ZOBACZ TAKŻE
Poparcie dla McCaina w sondażach spada, przewaga finansowa konieczna do szturmu reklamowego w ostatnim tygodniu kampanii jest po stronie demokraty Baracka Obamy, a kandydatka McCaina na wiceprezydenta Sarah Palin przysparza republikanowi kolejnych kłopotów.

Same złe wiadomości i Palin na dodatek

W ostatnich czterech kampaniach prezydenckich w USA regułą było, że na dwa tygodnie przed głosowaniem różnice między rywalami malały. Na to też liczył sztab Obamy.

Rzeczywiście, po ostatniej debacie i wrzuceniu przez McCaina do sporu Józka Hydraulika, czyli wyborcy z Ohio, który na wiecu zarzucił Obamie chęć podwyższenia podatków, przewaga demokraty zaczęła maleć. Jednak w ostatnich dwóch dniach średnia z sondaży, których robi się teraz kilkanaście dziennie, znów pokazuje 7-8-punktowe prowadzenie demokraty - od 50 do 42-43 proc.

Wczoraj pojawiły się złe dla McCaina sondaże w kilku stanach. Pokazują np. ok. 10-punktową przewagę Obamy nie tylko w Pensylwanii, stanie raczej demokratycznym, na który jednak McCain wciąż liczy, ale także w kluczowym Ohio, gdzie George Bush wygrał w 2004 roku.

Komentatorzy wiążą to z poparciem dla Obamy Colina Powella, byłego szefa dyplomacji Busha, ale zwłaszcza z kolejnymi danymi o gospodarce mówiącymi, że recesja w USA jest pewna, a bezrobocie szybko rośnie.

To niejedyne złe wiadomości dla McCaina. Sarah Palin, która miała być jego cudowną bronią, coraz częściej staje się ciężarem. Kilka dni temu kandydatka na wiceprezydenta powiedziała w Karolinie Północnej, że "miło jest być w proamerykańskiej części kraju", co wywołało falę spekulacji, które części (wielkie miasta? lewicowa Kalifornia?) są antyamerykańskie. W końcu przedwczoraj Palin przeprosiła.

Palin zaprezentowała też odmienne od McCaina stanowisko w ważnej dla niektórych wyborców sprawie małżeństw gejowskich.

Cała czwórka kandydatów do Białego Domu deklaruje, że jest przeciw oficjalnemu nazywaniu związków homoseksualnych małżeństwami. Jednak McCain, podobnie jak Obama i jego kandydat na wiceprezydenta Joe Biden, jest przeciwny ogólnokrajowemu ich zakazowi, np. w konstytucji. Uważa, że decydować winny poszczególne stany. A Palin opowiedziała się za takim zakazem w całych USA.

Biden, "wiceprezydent" Obamy, też popełnia gafy. W niedzielę np. powiedział, że jeśli Obama zostanie wybrany, to on, Biden, "gwarantuje" kryzys międzynarodowy, bo świat będzie chciał "przetestować" młodego przywódcę.

Obamie, który już zaczął dość pokrętnie tłumaczyć się ze słów Bidena, znów przyszła w sukurs Palin, a właściwie tym razem nie ona sama, lecz katastrofa propagandowa Republikanów z nią związana.

W środę okazało się bowiem, że zarząd partii wydał na ubrania dla Palin i jej rodziny aż 150 tys. dol., co wywołało pomruki niezadowolenia kilku darczyńców prawicy.

Konserwatywni komentatorzy, ale też np. niezwiązana z nimi publicystka CNN Campbell Brown, zauważają, że nie były to pieniądze podatników, a liberalne w większości media nie badały na pierwszych stronach cen żakietów Hillary Clinton czy Michelle Obamy. Faktem jest jednak, że sprawa garderoby Palin zupełnie na dwa dni odsunęła w mediach w cień gafę Bidena.

Żałoba u Republikanów

Jeśli nastrój sztabu McCaina jest ponury, to w całej Partii Republikańskiej panuje niemal żałoba. Już dwa lata temu w wyborach prawica straciła większość zarówno w Izbie Reprezentantów, jak i Senacie. Teraz jednak grozi jej całkowita klęska.

Jak co dwa lata 4 listopada Amerykanie wybiorą całą Izbę i jedną trzecią spośród 100 senatorów. Na razie w Senacie Demokraci mają 49 członków - tyle samo co Republikanie - i rządzą izbą wyższą Kongresu tylko dzięki temu, że z reguły popiera ich dwóch senatorów niezależnych. Ale za 10 dni mogą wygrać aż od 10 do 12 miejsc w Senacie. To gwarantowałoby im absolutną większość, gdyż opozycja, która nie ma choćby 40 senatorów, nie ma już żadnego wpływu na prace Kongresu.

Republikanie chwytają się dość dramatycznych rozwiązań. Znana senator z Karoliny Północnej Elizabeth Dole idąca łeb w łeb z kandydatem lewicy wypuściła właśnie reklamówkę, w której ostrzega wyborców, że tylko jej wybór może uchronić kraj przed kontrolą Demokratów nad wszystkimi organami władzy. Ku utrapieniu sztabu McCaina przyznała tym samym, że Obama Biały Dom ma już niemal w kieszeni.

Czy dla McCaina pojawiają się jeszcze jakieś światełka w tunelu? Owszem. Jego sztab zwracał wczoraj uwagę na sondaż AP i ośrodka GfK, który pokazywał tylko 1-punktową przewagę Obamy i podkreślał, że McCain odrobił w ostatnich dniach 5 punktów procentowych. Ale takie korzystne dla republikanina sondaże są 2-3. Sondaży, które pokazują zwiększającą się przewagę Obamy, jest ponad 10.

McCain ma też coraz większy kłopot z pieniędzmi. Jak pisze Jonathan Martin w dzienniku "Politico", cztery lata temu Bush mógł liczyć na wielomilionowe wsparcie niezależnych, ale wspierających go grup finansowanych przez wielki biznes, zwłaszcza naftowy. Ale McCain nie jest im równie bliski. - Nie ma kawalerii, która przyjdzie McCainowi na odsiecz - konkluduje Martin.

Sam Obama, który wczoraj poleciał na dwa dni na Hawaje, by być przy śmiertelnie chorej babci, stara się tonować euforię swej partii. Kilka dni temu na kolacji w Nowym Jorku powiedział: - Pamiętajcie o naszym nawyku wydzierania klęsk z paszczy zwycięstwa. O naszej zdolności do psucia okazji.

A Dan Pfeiffer, jeden z rzeczników Obamy, dodał: - Jesteśmy bardzo przesądnym sztabem. Nie wymawiamy słowa "zwycięstwo".

Źródło: Gazeta Wyborcza

Mózgi z Marsa i z Wenus



Michael McCarthy/01.08.2008 07:00

Mężczyźni i kobiety zachowują się inaczej, ponieważ ich mózgi są organami odmiennymi fizycznie
Wyglądają na zbudowane według różnych projektów genetycznych.
Według najnowszych badań neurologicznych różnice w połączeniach nerwowych oraz substancjach chemicznych są tak wielkie, że można wysnuć wniosek, iż istnieje nie jeden, lecz dwa rodzaje ludzkiego mózgu.

Fot. Getty Images/FPM


Być może mężczyźni rzeczywiście są z Marsa, a kobiety z Wenus. Postrzeganie obu płci jako pochodzących z różnych planet, jeśli chodzi o reakcje emocjonalne, stało się powszechne, odkąd amerykański psychoterapeuta John Gray napisał o tym w 1992 roku swoją słynną książkę.

Jednak jeszcze do niedawna różnice te tłumaczono często działaniem hormonów płciowych u dorosłych albo społeczną presją skłaniającą mężczyzn i kobiety do zachowywania się w określony sposób. Założenia te coraz częściej jednak bywają podważane, jak wskazują najnowsze badania neurologiczne opisane w raporcie zamieszczonym w "New Scientist". Staje się jasne, że między mózgami mężczyzn i kobiet występują liczne różnice anatomiczne.

Raport Hanny Hoag zwraca uwagę, że rozbieżności te mogą wyjaśnić sporo zagadek. Na przykład dlaczego mężczyźni i kobiety narażeni są na inne zaburzenia zdrowia psychicznego, czemu niektóre lekarstwa działają dobrze na jedną płeć, ale mają nikły wpływ na drugą, i dlaczego chroniczne bóle dotykają częściej kobiet niż mężczyzn.

Choć od dawna było wiadomo, że istnieją pewne różnice w budowie mózgu obu płci, sądzono, że ograniczają się one do podwzgórza, obszaru odpowiedzialnego między innymi za przyjmowanie pokarmu, walkę i popęd płciowy. Teraz jednak coraz wyraźniej przekonujemy się, że rozmiary wielu struktur w mózgu kobiety są inne niż u mężczyzny.

Przeprowadzone przez naukowców z Harvard Medical School badania dowiodły, że części przedniego płatu kontrolujące podejmowanie decyzji i rozwiązywanie problemów są proporcjonalnie większe u kobiet, podobnie jak kora limbiczna regulująca emocje. Inne badania wykazały, że odpowiedzialny za pamięć krótkotrwałą i orientację przestrzenną hipokamp jest również stosunkowo większy u pań niż u panów – "co może zaskakiwać, zważywszy stereotyp, że kobiety kiepsko czytają mapę", mówi raport.

Do obszarów mózgu, które są większe u płci brzydkiej, należy płat ciemieniowy – przetwarza on sygnały z organów czuciowych i odpowiada za postrzeganie przestrzeni – oraz ciało migdałowate – kontroluje emocje oraz zachowanie społeczne i seksualne. – Sam fakt, że jakaś struktura jest innej wielkości, sugeruje różnice w sposobie funkcjonowania – twierdzi dr Larry Cahill z Ośrodka Neurobiologii Uczenia się i Pamięci w University of California w Irvine.

Jednym z obszarów badań są mechanizmy tłumienia bólu przez mózg. Być może u obu płci funkcjonują one odmiennie. To tłumaczyłoby, dlaczego kobiety potrafią lepiej znosić długotrwały ból i skąd biorą się różnice w reakcji na leki uśmierzające będące pochodnymi opium.

Zdrowie psychiczne to kolejna dziedzina, gdzie różnice w budowie mózgu mogą dostarczyć pewnych wyjaśnień. U kobiet dwukrotnie częściej niż u mężczyzn diagnozuje się depresję. Może to być związane z poziomem neuroprzekaźnika – serotoniny. Chłopcy z kolei są bardziej zagrożeni autyzmem, syndromem Tourette’a, dysleksją, ADHD i wczesną schizofrenią. Zdaniem Margaret McCarthy z University of Maryland w Baltimore częściowo odpowiedzialne za to są substancje zwane prostaglandynami, "nadające płeć" mózgowi chłopca już w czasie narodzin.

Trzecim przypadkiem, w którym odmienna budowa mózgu może tłumaczyć różnice w zachowaniu, jest konsumpcja narkotyków. Mężczyźni niemal dwukrotnie częściej niż kobiety używają kokainy (prawdopodobnie z uwagi na czynniki społeczne). Za to kobiety zażywające ten narkotyk uzależniają się szybciej i kiedy zaczynają szukać pomocy, zwykle znajdują się już w poważniejszym stadium nałogu.

Jednym z powodów, dla których fizjologiczne różnice między męskim a kobiecym mózgiem nie zostały zauważone wcześniej, może być fakt, że większość naszej wiedzy na temat tego organu pochodzi z badań nad mężczyznami i zwierzętami. "Jeżeli choćby cząstka wniosków nie sprawdza się w przypadku kobiet, oznacza to, że olbrzymi gmach wiedzy powstał na kruchych fundamentach" – konkluduje raport.

Profesor Jeff Mogil z McGill University w Montrealu w Kanadzie, który udowodnił znaczne różnice w odczuwaniu bólu przez mężczyzn i kobiety, stawia sprawę jeszcze ostrzej. Jest zdziwiony, że tak wielu naukowców nie uwzględniało w swoich eksperymentach samic zwierząt. – To skandaliczne – mówi. – Kobiety częściej odczuwają ból, a mimo to naszym podstawowym modelem w badaniach nad bólem jest samiec szczura.

***

Przewodnik po męskich i żeńskich systemach sterowania:

Podejmowanie decyzji i rozwiązywanie problemów:

kontroluje to płat czołowy, proporcjonalnie większy u kobiet.

Reakcje emocjonalne:

odpowiada za nie kora stara (limbiczna), również stosunkowo większa u kobiet.

Postrzeganie przestrzeni:

kontrolowane przez płat ciemieniowy regulujący nasze poruszanie się. Proporcjonalnie większy u mężczyzn.

Pamięć emocjonalna:

domena ciała migdałowatego, większego u mężczyzn. Przypominając sobie zdarzenie wiążące się z silnymi emocjami, mężczyźni uruchamiają prawą, a kobiety lewą stronę tego obszaru. Mężczyźni pamiętają sedno doświadczenia, a kobiety jego szczegóły.

Tłumienie bólu:

kontrolowane przez okołowodociągową substancję szarą w śródmózgowiu. Łagodzi ból u mężczyzn, choć niekoniecznie u kobiet.

***

Co o badaniach sądzą eksperci?

Rosie Boycott, założycielka "Spare Rib Magazine": – Między mózgiem kobiety i mężczyzny są istotne różnice. Pamiętam, jak w latach 70. moje przyjaciółki-feministki z nabożeństwem dawały swoim córeczkom do zabawy ciężarówki, a synków chciały nauczyć upodobania do różowego koloru. To nigdy się nie udało. Małe dzieci obojga płci miały odmienne preferencje co do kolorów oraz tego, czym chciały się bawić.

Oliver James, psycholog: – W kwestii roli genów lub środowiska niczego to nie dowodzi. To czyste spekulacje. Wielkość poszczególnych obszarów mózgu może zależeć od doświadczeń z dzieciństwa. Dla przykładu: kobiety molestowane seksualnie jako dzieci mają średnio o pięć procent mniejszą masę hipokampu niż te, które nie przeżyły takie doświadczenia.

A.C. Grayling, filozof: – Odkrycie to dotyczy w istocie nie tylko różnic między płciami, ale także między populacjami oraz grupami etnicznymi, które mają skłonności do różnych chorób i zaburzeń. Na przykład dzieci traktujemy inaczej niż dorosłych, nic więc dziwnego, że Europejczyków postrzegamy inaczej niż Azjatów, a mężczyzn inaczej niż kobiety.

Phillip Hodson, psychoterapeuta: – Te dowody mogą być wykorzystywane do wzmacniania stereotypów i to jest niepokojące. Ludzie muszą pełnić swoje funkcje wymiennie: kobiety powinny umieć wykonywać tradycyjnie męskie prace i vice versa. Długotrwałe udane związki to te, w których ludzie są do siebie podobni. Nie wierzę, że "mężczyźni są z Marsa, a kobiety z Wenus". Wszyscy jesteśmy z Ziemi.

Judi James, badaczka języka ciała: – Nie zaskakują mnie te nowe wyniki. Podobne badania prowadzone są od lat. Sądzę jednak, że zamiast kategoryzować różnice, powinniśmy pielęgnować różnorodność, indywidualność ludzi i ich dziwactwa, a nie patrzeć na to, czy są mężczyznami, czy kobietami. Uważam, że takie twierdzenia tworzą zwykle stereotypy.

Natasha Walter, pisarka feministyczna: – Sądzę, że powinniśmy być ostrożni. Nie należy przeceniać znaczenia badań pokazujących małe rozbieżności ani zakładać, że różnice zawsze będą wyraźne. Rzecz jasna, między mózgiem kobiety i mężczyzny są pewne fizyczne różnice, ale nie muszą być one wrodzone czy niezmienne. Mogą być produktem naszego środowiska i okoliczności.

Janusz W. współpracował z "Fryzjerem"

Artur Brzozowski
2008-10-24, ostatnia aktualizacja 2008-10-24 09:43
Zobacz powiększenie
Janusz W.
Fot. Piotr Sk >rnicki / AG

Zarzuty ustawienia ośmiu meczów i współdziałania z "Fryzjerem" oraz wniosek o trzymiesięczny areszt - to efekt 12-godzinnego przesłuchania Janusza W.

SERWISY
Zdzisławowi K. grozi 5 lat więzienia, ale dalej chce być prezesem PZPN »

Były selekcjoner reprezentacji Polski Janusz W. przez cały czwartek był przesłuchiwany. Do wrocławskiej prokuratury wszedł o godz. 10 rano, wyszedł kwadrans po 22. Przesłuchiwali go prokuratorzy Krzysztof Grzeszczak i Robert Tomankiewicz. - Potwierdził większość faktów i okoliczności z materiału zebranego w śledztwie - mówi Edward Zalewski, szef XI Wydziału Zamiejscowego Prokuratury Krajowej we Wrocławiu. - Formalnie do winy się jednak nie przyznał. Przedstawiliśmy mu osiem zarzutów ustawiania meczów z okresu jego pracy w Świcie Nowy Dwór (w rundzie wiosennej sezonu 2003/04W. ratował ten klub przed degradacją z ekstraklasy) plus współdziałanie w kilku przypadkach z "Fryzjerem".

Po przesłuchaniu W. został z powrotem odwieziony do policyjnej izby zatrzymań. W piątek rano sąd rozpatrzy wniosek prokuratury o areszt trzymiesięczny. - Istnieją uzasadnione obawy, że podejrzany może mataczyć - wyjaśnia Zalewski.

Zdaniem prokuratury W. wręczał pieniądze sędziom i obserwatorom (w przypadku zatrzymanego w tej samej sprawie dzień wcześniej obserwatora Krzysztof P. również jest wniosek o trzymiesięczny areszt). Zalewski: - Na razie odmawiam odpowiedzi na pytanie czy W. korumpował również piłkarzy innych drużyn. Czy w korupcyjnym wątku Świtu Nowy Dwór kolejnymi zatrzymanymi będą piłkarze oraz inni trenerzy?

- Podejrzany w przypadku niektórych spotkań ma postawiony więcej niż jeden zarzut korupcyjny. Jednak na tym etapie śledztwa nic więcej nie mogę ujawnić - mówi Zalewski.

Kiedy Janusz W. ratował Świt przed spadkiem, klub miał przeznaczyć na korupcję kilkaset tysięcy złotych. Dwa dni wcześniej CBA zatrzymało trzech działaczy Świtu, którym również postawiono zarzuty. Oni mieli ujawnić rolę W. w kupowaniu meczów.

Według środowego "Przeglądu Sportowego" W. miał oferować łapówki od 20 do 30 tysięcy złotych kilku sędziom prowadzącym mecze Świtu. Gazeta wymieniła większość arbitrów prowadzących spotkania Świtu, gdy trenerem zespołu był Janusz W. Rozmawialiśmy z dwoma z tych sędziów. Obydwaj stanowczo zaprzeczają, że brali jakiekolwiek pieniądze za ustawianie meczów.

- Mam już dość tych podejrzeń - podkreśla Grzegorz Gilewski, sędzia międzynarodowy. - Nie znam żadnego działacza Świtu. Nikt z przedstawicieli tego klubu ani trener W. nigdy nie obiecywali mi pieniędzy ani ich nie wręczali. W życiu zrobiłem wiele, żeby pokazać i udowodnić, iż jestem uczciwym człowiekiem. Jako pierwszy arbiter w Polsce podpisałem zawodowy kontrakt i równocześnie podpisałem stosowne weksle zabezpieczające. Gdybym został skazany prawomocnym wyrokiem, musiałbym zapłacić 250 tysięcy złotych kary. Nie chcę już mówić o korupcji w piłce, bo nie mam z nią nic wspólnego - kończy Gilewski, który prowadził mecz Świtu z Polonią Warszawa wygrany przez zespół trenera W. 2:1.

Jarosław Żyro prowadził spotkanie Świtu z Odrą Wodzisław. On również zaprzecza, że wziął jakiekolwiek pieniądze.

- To kompletne bzdury - zarzeka się Żyro. - Pamiętam, że mecz rozgrywany był w Wielką Sobotę. Nic ciekawego się nie działo. Do przerwy Odra prowadziła 1:0, a gracze Świtu nie sprawiali wrażenia, że dla nich jest to mecz o życie. Po przerwie Świt strzelił trzy gole i to wszystko. Nikt nie miał uwag, pretensji. Ekipa Odry absolutnie nic nie mówiła, nie narzekała. A im dość często zdarza się narzekać, że sędziowie krzywdzą ich na wyjazdach

Według naszych nieoficjalnych informacji nie można wykluczyć, że Janusz W. brał od działaczy pieniądze na kupowanie spotkań, ale czasami zostawiał je dla siebie.

- W. często przychodził i mówił, że potrzebuje kasy na "organizację" meczów - mówił działacz proszący o anonimowość. - Działał na kilka frontów, gdyż oprócz sędziów starał się neutralizować kilku piłkarzy przeciwnej drużyny. Przez wybranych graczy przekazywano im łapówki. Jednak mam wrażenie, że często W. większą część pieniędzy na łapówki zostawiał dla siebie. Liczył, że drużyna i tak wygra - podkreśla nasz rozmówca.

Co z funduszami w czasie bessy?

Bernard Waszczyk, analityk Open Finance
2008-10-23, ostatnia aktualizacja 2008-10-23 16:54

Czy fundusz może stracić wszystko? Czy to dobry moment żeby inwestować w fundusze? - tego typu pytania zadaje sobie teraz wielu inwestorów. Open Finance odpowiada na te najczęstsze.

Zobacz powiekszenie
Kupowanie "na górce" i sprzedawanie "w dołku" to postępowanie niezgodne nie tylko z podstawową zasadą inwestowania, ale po prostu wbrew logice, więc umorzenie jednostek uczestnictwa teraz to zły pomysł.
Drastyczne spadki cen akcji na światowych giełdach, będące pokłosiem kryzysu finansowego zapoczątkowanego w USA, dały się mocno we znaki także inwestorom znad Wisły. Szczególnie doświadczyli ich posiadacze jednostek funduszy inwestycyjnych, zwłaszcza ci, którzy rozpoczynali inwestowanie w latach 2006-2007. Choć w ciągu ostatniego roku wielu z nich wycofało pieniądze z funduszy, to mimo to Towarzystwa Funduszy Inwestycyjnych (TFI) wciąż mają sporą rzeszę klientów, którzy z rosnącą desperacją obserwują, jak oszczędności ich życia topnieją z dnia na dzień. Często szukają oni porady, kierując pytania do ekspertów. Na te powtarzające się najczęściej odpowiadamy poniżej.

Rok temu zainwestowałem w fundusz akcji i do tej pory straciłem już połowę pieniędzy, co robić? Sprzedać czy przeczekać? Jak długo funduszom może zająć odrabianie dotychczasowych strat?

Zakup funduszy mniej więcej przed rokiem, to inwestycja dokonana "na górce", na samym szczycie hossy. Wiemy o tym oczywiście patrząc z perspektywy czasu. Od tamtego czasu indeksy na warszawskiej giełdzie straciły na wartości już przeszło połowę i w opinii większości analityków spadki sięgnęły dna albo są go bliskie. Oznaczałoby to zatem, że jesteśmy blisko "dołka". Ponieważ kupowanie "na górce" i sprzedawanie "w dołku" to postępowanie niezgodne nie tylko z podstawową zasadą inwestowania, ale po prostu wbrew logice, wydaje się, że umorzenie jednostek uczestnictwa teraz to zły pomysł.

Faktem jest, że im więcej osób uważa, że giełdy sięgnęły dna, tym większe jest prawdopodobieństwo, iż tak właśnie jest. Gwarancji nie ma jednak żadnej. Może się zdarzyć, że ceny akcji jeszcze spadną. To , jak postąpić, zależy przede wszystkim od przyjętego horyzontu inwestycyjnego. Obecnie wygląda na to, że na odbicie trzeba będzie jeszcze trochę poczekać, być może nawet rok, zaś odrobienie strat, czyli powrócenie do poziomów sprzed roku, raczej nie nastąpi prędzej niż za 3-5 lat, a być może jeszcze później.

Jeśli indywidualny horyzont inwestycyjny jest znacznie krótszy, a pieniądze mają już konkretne przeznaczenie i wiemy, że niedługo będą potrzebne, to pozostają dwie możliwości. Po pierwsze, jeśli to możliwe, to planowany zakup można sfinansować w całości bądź w części z kredytu i nie wychodzić z inwestycji, licząc że przyszłe zyski zrekompensują dodatkowe koszty wynikające z konieczności zaciągnięcia kredytu. Po drugie, można pogodzić się ze stratą i wycofać pieniądze. W pierwszym przypadku trzeba policzyć, jakie musielibyśmy mieć zyski, żeby zrekompensowały one koszt kredytu. Z kolei decydując się na umorzenie jednostek warto to robić stopniowo, na raty (np. co tydzień), a nie wszystko na raz. Dzięki temu ogranicza się ryzyko trafienia na "dołek dołków".

W lepszej sytuacji są osoby, które także rozpoczęły inwestowanie przed rokiem, z tą jednak różnicą, że nie dysponowały żadnym kapitałem, a dopiero zaczęły go gromadzić, np. otwierając plan systematycznego oszczędzania z funduszem. Oczywiście one także straciły, jednak w ich przypadku nie było jednego konkretnego momentu wejścia na rynek (a więc zakupu jednostek funduszy), bo proces ten był rozłożony w czasie. Z każdym kolejnym miesiącem, za tę samą odkładaną systematycznie kwotę, osoby te nabywały coraz większą liczbę jednostek, obniżając ich średnią cenę zakupu. Zaprocentuje to w przyszłości, bo szybciej zarobią.

Czy to dobry moment żeby inwestować w fundusze? A jeśli tak, to w jakie?

Te same powody, które sprawiają, że umarzanie jednostek funduszy teraz wydaje się mało racjonalne, zwiększają atrakcyjność funduszy dla tych wszystkich, którzy dopiero przymierzają się do rozpoczęcia inwestowania. Szanse na załapanie się "na dołek" można obecnie ocenić jako spore, ale jest też pewne "ale".

Ekonomiści i politycy zapewniają, że polska gospodarka jest w dobrej kondycji, podobnie jak nasze banki i generalnie system finansowy jako całość. Nie można jednak zapominać, że dynamiczny wzrost gospodarczy odbywał się głównie za sprawą popytu krajowego, wspieranego rosnącymi dochodami i szeroką akcją kredytową. W związku z globalnym kryzysem finansowym polskie banki zaczęły jednak drastycznie zaostrzać warunki udzielania kredytów, co w znacznym stopniu może spowodować zwolnienie tempa wzrostu PKB. Nikt na pewno nie wie jak duży będzie to wpływ, ale prognozy na przyszły roku są coraz niższe.

Także pogarszająca się sytuacja w USA, a głównie w Europie Zachodniej, będzie rzutować na Polskę. Unia Europejska jest naszym głównym partnerem handlowym. Problemy naszych sąsiadów, są również naszymi problemami, co doskonale obrazuje przykład stojących na progu recesji Niemiec, do których trafia mniej więcej jedna czwarta naszego eksportu. Jak bardzo wydarzenia na świecie wpłyną na naszą gospodarkę, przekonamy się najpewniej w ciągu najbliższych miesięcy. Trzeba mieć to na uwadze, przymierzając się do inwestowania i pamiętać, że co nagle to po diable.

Najważniejszymi kwestiami, jakie powinno się rozstrzygnąć przed podjęciem jakichkolwiek decyzji, jest indywidualna skłonność do ryzyka i horyzont inwestycyjny. Im ta skłonność większa i im dłuższy horyzont, tym większą uwagę powinno się poświęcić funduszom angażującym aktywa głównie w akcje. W miarę obniżania się progu akceptacji dla ryzyka i/lub skracania horyzontu inwestycyjnego, większy nacisk należy kłaść na bezpieczniejsze instrumenty, czyli - w kolejności od bardziej do mniej ryzykownych - fundusze zrównoważone, stabilnego wzrostu, z ochroną kapitału, obligacji i rynku pieniężnego.

Jednak z inwestycjami nie ma się co spieszyć. Dlatego - zwłaszcza dysponując większą kwotą - zakupy należy rozłożyć na raty. W obecnej sytuacji najlepiej byłoby rozłożyć je przynajmniej na pół roku. Takie postępowanie uśrednia i optymalizuje cenę zakupu przy mocno wahających się kursach. Nie można też zapomnieć, aby "nie wkładać wszystkich jajek do tego samego koszyka". Zamiast jednego funduszu określonej kategorii, wybierzmy dwa lub trzy - zmniejszymy w ten sposób ryzyko, że trafimy na fundusz, który poradzi sobie najgorzej. Lepiej też nie inwestować wszystkiego w jedną klasę aktywów, czyli np. w akcje, ale rozłożyć ryzyko pomiędzy fundusze o różnym jego natężeniu.

Czy fundusz może stracić wszystko?


Jedną z podstawowych właściwości funduszy otwartych jest dywersyfikacja, czyli zróżnicowanie portfela inwestycyjnego. Jest ona bardzo szczegółowo opisana w odpowiedniej ustawie, ale z grubsza sprowadza się do tego, że fundusz nie może lokować więcej niż 5 proc. aktywów w papiery wyemitowane przez jeden podmiot (nie dotyczy to skarbu państwa). Oznacza to, że w portfelu przeciętnego funduszu znajduje się co najmniej kilkanaście, a w praktyce zazwyczaj kilkadziesiąt różnych pozycji.

Jako przykład weźmy jeden z działających na rynku funduszy mieszanych, którego aktywa nieco przekraczają 500 mln zł, co czyni go funduszem średniej wielkości. Na koniec czerwca br. w jego portfelu znajdowały się akcje 54 spółek oraz 14 serii papierów dłużnych (głównie obligacji skarbu państwa). Żeby ten fundusz stracił wszystko, wartość jego poszczególnych lokat musiałaby spaść do zera. Zbankrutować musiałoby zatem zarówno państwo, jak i kilkadziesiąt mniejszych i większych firm notowanych na giełdzie. Choć teoretycznie jest to oczywiście możliwe, to należy jednak postawić sobie pytanie, jakie są szanse na to, aby przytrafiło się to prawie 40-mln państwu w środku Europy?

Czy pieniądze w funduszu są bezpieczne w przypadku bankructwa banku lub TFI?

Polskie regulacje prawne, wzorowane na najlepszych rozwiązaniach funkcjonujących na rozwiniętych rynkach kapitałowych, w pełni zabezpieczają interes uczestników funduszy. Każdy fundusz posiada odrębną osobowość prawną, nie jest zatem częścią majątku jakiejkolwiek instytucji, a jedynie osób, które ulokowały w nim swoje pieniądze. Środki te nie trafiają na konto TFI, tylko są deponowane w tzw. banku depozytariuszu, który nie może być kapitałowo powiązany z TFI. Zadania TFI ograniczają się do zarządzania funduszem, czyli do dokonywania zleceń kupna i sprzedaży instrumentów finansowych. Nie jest możliwe, aby np. pracownik TFI przelał na prywatne konto pieniądze zgromadzone w funduszu.

Uczestnicy funduszy są też zabezpieczeni na wypadek kłopotów banku depozytariusza. Zgodnie z ustawą, przechowywane przez niego aktywa funduszu lub wpłaty dokonane na jego rachunek nie mogą być przedmiotem egzekucji kierowanej przeciwko depozytariuszowi, nie wchodzą do masy upadłości i nie mogą być objęte postępowaniem naprawczym. Oznacza to, że w przypadku bankructwa banku przechowującego aktywa funduszu, w który zainwestowaliśmy, nasze pieniądze są całkowicie bezpieczne.

Odnosi się to także do sytuacji, w której plajtuje samo TFI. Zarządzanie funduszem przejmuje w takim przypadku inna firma, a jeśli nie ma chętnych, fundusz jest likwidowany i wszystkie środki - proporcjonalnie do liczby posiadanych jednostek - wracają do właścicieli. Nie ma możliwości, żeby ewentualne długi TFI były pokrywane z aktywów funduszu (oczywiście poza naliczanym regularnie od średniej wartości aktywów wynagrodzeniem za zarządzanie, którego wysokość jest wyraźnie określona w prospekcie informacyjnym). Warto też zauważyć, że przez cały czas poszukiwania nowej firmy zarządzającej, klienci zachowują możliwość umorzenia posiadanych jednostek (sprzedaż nowych jest wówczas wstrzymana).

Czy fundusz może wstrzymać wypłatę środków?

Tak, w ściśle określonej sytuacji fundusz może zawiesić odkupywanie jednostek uczestnictwa na dwa tygodnie. Dotyczy to m.in. sytuacji, gdy w okresie ostatnich dwóch tygodni suma wartości odkupionych przez fundusz jednostek uczestnictwa oraz jednostek, których odkupienia zażądano, przekracza 10 proc. wartości aktywów netto funduszu. W szczególnych przypadkach, za zgodą Komisji Nadzoru Finansowego, możliwość umorzenia jednostek może zostać zawieszona na okres dłuższy od dwóch tygodni, nie przekraczający jednak dwóch miesięcy.

Brzmi to być może niepokojąco, ale należy pamiętać, że jest to zapis w pewnym stopniu mający na celu także ochronę naszych pieniędzy. Jeśli z jakiegoś powodu wszyscy uczestnicy w jednym momencie zapragnęliby otrzymać swoje pieniądze, fundusz musiałby sprzedawać aktywa szybko i po każdej (coraz niższej) cenie, co w oczywisty sposób byłoby niekorzystne dla uczestników.

Pomimo istnienia takiej możliwości żaden fundusz w Polsce dotychczas nie zdecydował się na taki krok. Przede wszystkim dlatego, że mogłoby to wywołać panikę na całym rynku, a ponadto oznaczałoby to także utratę wiarygodności przez taki fundusz. Nawet jeśli w przeszłości dochodziło do sytuacji, w których warunki opisane w ustawie były spełnione, to w celu zaspokojeniu żądań klientów TFI korzystały z krótkoterminowych pożyczek w bankach.

Źródło: Open Finance

Giełda i złotówka w czarnej dziurze

Indeksy na warszawskiej giełdzie spadły najniżej od pięciu lat

To był prawdziwy czarny czwartek dla polskiej gospodarki. Indeks WIG na giełdzie spadł do najniższego poziomu od pięciu lat, a złoty leciał w dół, pustosząc budżety tych Polaków, którzy mają kredyty w walutach. Na dodatek bankom zaczęło brakować franków szwajcarskich. Są już pierwsze ofiary - to ludzie, którzy nie mogą zapłacić za kupione mieszkania - pisze DZIENNIK.

czytaj dalej...
REKLAMA

"To najgorsze dni warszawskiej giełdy. Nie działa już nic, żadne techniczne zabiegi. To wyłącznie gra emocji i paniczna wyprzedaż wszystkiego, co się da" - mówi Tomasz Binkiewicz z domu maklerskiego Banku Ochrony Środowiska. "W tej chwili grają rolę tylko i wyłącznie emocje. Inwestorami rządzi psychika uciekającego stada, a kryzys zamienia się w gospodarcze tsunami" - wtóruje mu Marcin Kiepas z XTB.

Złotówka w ciągu kilku godzin straciła wczoraj na wartości prawie 5 proc. W południe padła psychologiczna granica 3 zł za dolara, brytyjski funt przebił granicę 5 zł, jedynie dwóch groszy zabrakło euro do poziomu 4 zł - nasza waluta tak tania ostatni raz była ponad dwa lata temu. Na ratunek ruszyły rząd i NBP, których przedstawiciele zgodnie deklarowali, że kondycja polskiej gospodarki jest dobra, a osłabienie złotego - chwilowe. Po tych zapewnieniach rynek się trochę uspokoił - o godz. 16 za jedno euro płacono 3,88 zł, dolar kosztował 3,03 zł, zaś funt - 4,87 zł.

Ale kryzys zaczął się wylewać poza giełdę. Oto jego pierwsze efekty, które dotykają ludzi niemających z nią nic wspólnego:

Niektóre banki wstrzymały wypłaty kredytów udzielanych we frankach szwajcarskich. Nawet tym klientom, którzy mają już podpisane umowy kredytowe. Efekt: są ludzie, którzy kupili mieszkania na kredyt, ale nie dostali przelewu z banku. Namawiani są do zamiany franków na złotówki. Problem w tym, że wówczas miesięczna rata staje się znacznie droższa.

O co najmniej jedną piątą zdrożał sprzęt elektroniczny. Najszybciej rosną ceny komputerów. Sprzęt kupiony jeszcze dwa miesiące temu za 1,5 tys. zł teraz kosztuje nawet ponad 2 tys.

Podrożały samochody sprowadzane z USA - jeszcze do niedawna hit rynku. Ich ceny wzrosły w ciągu ostatnich tygodni o blisko jedną trzecią. Efekt: nie opłaca się już sprowadzanie aut tańszych niż za 50 tys. zł. Jedynie samochody luksusowe są wciąż tańsze za oceanem niż u nas.

Wkrótce zdrożeją bilety lotnicze i wycieczki zagraniczne. Biura podróży dopiero przeprowadzają kalkulacje, ale szacują, że nawet o prawie 30 proc., bo o tyle w ostatnich tygodniach podrożały dolar i euro. Najbardziej stracą ci, którzy nie wykupili wycieczki z opcją ceny gwarantowanej.

Na razie uratowane zostaną ceny żywności, nie podrożeją również wina i sery z zagranicy - ich ceny negocjowane są dwa - trzy razy w roku. Gdy jednak wyczerpią się zapasy, nowe partie powinny być droższe o blisko 10 - 15 procent. Na pewno zdrożeją też m.in. herbata i cytrusy.

Aż dwukrotnie - z 3 do 6 proc. - wzrósł odsetek firm, które planują zwolnienia. Jeszcze trzy miesiące temu 29 proc. przedsiębiorstw chciało przyjmować nowych pracowników. Dziś już tylko 19 proc. - Wchodzimy w fazę spowolnienia gospodarczego - twierdzi portal Money.pl.

Po takich informacjach mało kto ma wątpliwości: odrabianie „czarnego października” może teraz zająć wiele miesięcy. "Przez ostatnie 2 lata było pięknie, ale miesiąc miodowy zawsze kiedyś się kończy" - mówi Robert Gwiazdowski z Centrum Adama Smitha.