Pokazywanie postów oznaczonych etykietą NIEMCY. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą NIEMCY. Pokaż wszystkie posty

niedziela, 27 września 2009

Hubert Wohlan: - Angela Merkel jest jak budyń

Krzysztof Ogiolda

- Przeciwnicy pani kanclerz mówią, że jej nie da się złapać za nogi i przygwoździć żadnym tematem. Bo jest jak budyń, którego gwoździem się do ściany nie przybije- mówi Hubert Wohlan, był szef sekcji polskiej Radia Deutsche Welle.

(fot. EPA/Carsten Rehder)

- W niedzielę Niemcy wybiorą posłów do Bundestagu. Jak wyglądają ostatnie dni kampanii wyborczej nad Renem?
- W powszechnej opinii kampania jest nudna. Mało jest w niej wystąpień polemicznych. Wszystko dlatego, że w Niemczech rządziła od roku 2005 wielka koalicja CDU/CSU-SPD. Nie sposób atakować politycznych przeciwników, a jednocześnie pokazywać, co się wspólnie przez cztery lata zrobiło. A zrobiono niemało. Gdyby nie kryzys finansowy, którego źródła nie leżą przecież w Niemczech, porządnie naprawiono by budżet kraju. Ostatnio wydano sporo pieniędzy na pobudzenie koniunktury i efekt tych reform jest mniej widoczny, ale wszystko było na dobrej drodze.

- Jaki wpływ na kampanię wyborczą ma kryzys?
- Decydujący. Jest to główny temat, zwłaszcza w wystąpieniach kanclerz Angeli Merkel. Ona jak nakręcona mówi wciąż o skutkach kryzysu i o tym, co trzeba będzie zrobić, jak się kryzys skończy. I to jest jedyna drobna różnica w programach CDU i SPD. Kiedy powróci koniunktura, lewica chce wracający strumień podatków wydać raczej na wzrost zapomóg społecznych. Chadecy woleliby obniżyć podatki dla najlepiej zarabiających, by ich sprowokować do reinwestowania. Różnice ideologiczne są jednak niewielkie, a w cieniu kryzysu znalazły się problemy edukacji, naprawy finansów państwa itd. Zaś o polityce zagranicznej w ogóle w kampanii się milczy.

- Faworytem są chadecy. A jak wygląda kondycja lewicy?
- To jest chyba najbardziej zajmujący Niemców problem. Tym bardziej że lewica jest niejednorodna. Składają się na nią die Linken Lafontaine'a - komunizujący, radykalni i mocno uzwiązkowieni, a także socjaldemokraci z SPD. Ci ostatni mieli fatalne notowania, ale ostatnio ich sondaże mocno się poprawiły. Lewica jest rozbita z powodów ideologicznych, bo od czasów Schrödera SPD przesunęła się ku środkowi sceny politycznej, ale także z powodu animozji personalnych między przywódcami SPD i die Linken. Głównym hasłem socjaldemokracji w tej kampanii jest sprawiedliwość społeczna. Wszystko po to, by nożyce między zarobkami robotnika i menedżera nie rozchodziły się jeszcze bardziej. By 30-letni menedżer splajtowanego banku nie dostawał odprawy rzędu miliona euro, bo to są rzeczy niezdrowe. Lewica Lafontaine'a taki bank najchętniej by upaństwowiła. Ja temu rozłamowi nie daję więcej niż 4-5 lat. Nowi liderzy partii lewicowych poszukają drogi do zjednoczenia.

- Dlaczego, przy wszystkich wysiłkach lewicy, faworytem wyborów pozostaje CDU i Angela Merkel?
- Przeciwnicy pani kanclerz mówią, że jej nie da się złapać za nogi i przygwoździć żadnym tematem. Bo jest jak budyń, którego gwoździem się do ściany nie przybije. Ucieka od polemiki. Nie sposób jej zaatakować, bo zarzuty po niej spływają. Na każdy odpowiada, że rozwiążemy ten problem spokojną ręką, że panuje nad wszystkim. Jej plakaty wyborcze sugerują, jakoby wiedziała, którędy droga. Skutek jest taki, że zdominowała kompletnie także partię CDU. Jej dawni oponenci kompletnie ucichli. Jedynym lekarstwem na całe zło kryzysu zdaje się być ona. A dane statystyczne przemawiają na jej korzyść. W Niemczech gospodarka drgnęła, wzrósł o dwa procent eksport i media to eksponują.

- CDU jest partią bardzo zróżnicowaną. Merkel zyska poparcie wszystkich frakcji?
- Ma szanse. Jest wprawdzie protestantką rodem z byłej NRD i nie zawsze ma wyczucie wszystkich symboli, które w CDU są ważne. Pośrednio dała temu ostatnio wyraz Konferencja Episkopatu Niemiec, upominając się o obecność wartości chrześcijańskich w kampanii wyborczej. Biskupi nie oczekiwali ich raczej w programie SPD. Ale Angela Merkel robi postępy. Wie, że CDU ma w sobie silne skrzydło gospodarcze, ale także silne skrzydło katolickie. Jego symbolem był przez lata Konrad Adenauer. W ubiegłym tygodniu Merkel przyjechała do Nadrenii, poszła na grób Adenauera i głośno odmówiła pacierz, co było sygnałem wysłanym właśnie do katolickiego skrzydła partii. Jak powiedziałem, wewnątrzpartyjna opozycja w CDU praktycznie nie istnieje. Na dwa dni przed wyborami jest ona zatem murowanym faworytem do ponownego objęcia funkcji kanclerza Niemiec.

- Czy to wystarczy koalicji chadeków i FDP do zwycięstwa?
- Jeszcze trzy tygodnie temu wydawało się, że mają pewną wygraną. Sondaże dawały im 52 procent poparcia. W tej chwili bliżej jest do wielkiej koalicji, czyli do powtórki tego, co było przez minione cztery lata. A w powszechnej opinii wielka koalicja nie była taka zła. I to skutecznie blokuje dynamikę kampanii wyborczej. Zjednoczona lewica nie ma szans na wygraną. Ani arytmetycznie, ani ze względów ideowych. Teoretycznie mogłaby rządzić tzw. jamajka, czyli koalicja żółtych - FDP, zielonych - Die Grünen i czerwonych - SPD, ale na to nie zgadzają się zieloni. Więc "jamajka” też się nie uda.

- Wygrają wybory chadecy?
- Sondaże dają im 35-36 procent. SPD miała już taki moment w kampanii, że sondaże dawały jej ledwo 20 procent. Jak na partię masową był to wynik katastrofalny, najgorszy w historii tej partii. Ale ostatnio SPD się podnosi, dochodzi do 28-29 procent poparcia. Przyczynił się do tego Steinmeier, który z bezbarwnego dyplomaty przekształcił się w dobrego mówcę, który potrafi pozyskiwać serca wyborców.

- Co powtórka wielkiej koalicji oznacza dla stosunków polsko-niemieckich?
- Ostatnie cztery lata dla relacji Polska - Niemcy nie były złe. Steinmeier i Sikorski zrobili dobrą robotę. Warto podkreślić, że w pierwszym garniturze niemieckich polityków nie ma osób niezainteresowanych ich rozbudową. W Niemczech stało się rutyną, że w ważnych sprawach trzeba zadzwonić także do Warszawy, uzgodnić to z Polską. To się zakotwiczyło w umysłach takich polityków jak prezydent Kohler, jak przewodniczący Bundestagu Lammert, który z marszałkiem Sejmu Komorowskim utrzymuje tak bliskie relacje jak z żadnym z szefów parlamentów w całej Unii. To jest znakomita rzecz. Relacje polsko-niemieckie nie otrzymują wprawdzie wsparcia ze strony prezydenta RP i toczą się gdzieś ponad partią PiS, ale to powoduje po niemieckiej stronie raczej zwiększenie wrażliwości i to bardzo dobrze. Newralgiczne punkty w relacjach polsko-niemieckich są dziś załatwione. Nawet budowa muzeum upamiętniającego losy wypędzonych w Berlinie przestała drażnić. Fachowcy pilnie się przyglądają, jak to ma być pokazane, i są zgodni, że to nie jest wbrew doświadczeniom historycznym, że nie zaciera prawdy. Od strony gospodarczej też współpraca Polski i Niemiec przebiega bardzo dobrze. Nie ma powodów do niepokoju.

- W Görlitz i okolicznych miastach pokazały się plakaty "Brońmy się przed Polakami”...
- … i zostały kompletnie zlekceważone przez politykę centralną. Krytykowany jest burmistrz Görlitz, że powinien zareagować mocniej i szybciej te plakaty zdjąć, ale to wszystko. Polacy ze Szczecina i okolic chętnie zaludniają niemieckie pustostany i to polityków na szczeblu komunalnym cieszy. Bo budynki nie niszczeją, a ich mieszkańcy płacą podatki. Plakaty, o których mowa, powiesiła partia NPD, w dodatku wysoko na latarniach, by trudno było je zdjąć, więc zrobiło się o nich głośno, ale to kompletny margines niemieckiej polityki.

- Jaka będzie w niedzielę frekwencja wyborcza?
- Jak na niemieckie warunki niska. Będzie bardzo dobrze, jeśli do urn pójdzie 67 procent uprawnionych, ale nie można wykluczyć także 60. To jest uboczny skutek wielkiej koalicji. Skoro rządzić będzie i tak zarówno lewica, jak prawica, to po co się wysilać. W dodatku programy wyborcze głównych partii i ich ideologie są do siebie bardzo podobne. Obywatele Niemiec nie będą wybierać między czarnym i białym, a to dodatkowo demobilizuje. Wreszcie w Niemczech ze względu na strukturę federacyjną wybory odbywają się permanentnie. Wyborca jest "wołany” do urn praktycznie co roku. Jest więc tym zmęczony. Jeśli frekwencja będzie wysoka, zyskają partie masowe CDU, SPD i CSU w Bawarii. Niska frekwencja premiuje małe, zwarte partyjki, które lepiej mobilizują swoich wyborców, typu NPD, czy też powstałe w tej kampanii: partia spirytualna - Fioletowi, partia rencistów, a nawet partia kobiet rencistów. Ale nie spodziewam się, by któraś z nich przekroczyła próg pięcioprocentowy.

niedziela, 26 kwietnia 2009

Bardzo długa nazwa niemieckiej ustawy

us, PAP
2009-04-26, ostatnia aktualizacja 23 minuty temu

Także Niemcom bardzo zależy na przezwyciężeniu globalnego kryzysu finansowego. Uchwalili w tym celu ustawę, której nazwa liczy aż 47 liter.

Jeden z uchwalonych w celu przezwyciężeniu kryzysu aktów prawnych nosi nazwę Ustawa o przyspieszeniu stabilizacji rynku finansowego. W języku niemieckim, chętnie łączącym wyrazy, cała ta nazwa jest jednym słowem: "Finanzmarktstabilisierungsbeschleunigungsgesetz", liczącym sobie "zaledwie" 47 znaków

piątek, 25 kwietnia 2008

Kanclerz Niemiec ma gorącą linię z Tuskiem

Merkel odwiedzi Polskę nawet trzy razy

Kanclerz Niemiec ma gorącą linię z Tuskiem

Niemiecka kanclerz Angela Merkel odwiedzi w tym roku Polskę z pewnością dwa, a być może nawet trzy razy - dowiaduje się DZIENNIK. Już tylko z prezydentem Francji szefowa niemieckiego rządu utrzymuje częstsze kontakty.

Polski premier był w Berlinie pod koniec zeszłego roku. Ale już szykuje się kolejny polsko-niemiecki szczyt. W połowie czerwca Merkel będzie gościem Tuska w Gdańsku. Szef rządu chce nie tylko pokazać swoje rodzinne miasto, ale także przekonać kanclerz do udziału Niemiec w budowie muzeum poświęconego II wojnie światowej.

W Polsce kolejny raz Merkel pojawi się już pod koniec sierpnia, tym razem w stolicy Dolnego Śląska. Ma wówczas otrzymać doktorat honoris causa Politechniki Wrocławskiej. Na tym nie koniec. Polscy i niemieccy dyplomaci pracują nad zorganizowaniem w Polsce pierwszego spotkania rządów obu państw w komplecie. Miałby się odbyć pod koniec tego roku. Jeśli pomysł wypali, tego typu konferencje będą od tej pory organizowane co roku, na przemian po jednej i drugiej stronie Odry.

Merkel jest też tym europejskim przywódcą, z którym Tusk najczęściej rozmawia przez telefon. Takie kontakty stały się regułą przed i po wizytach polskiego premiera lub niemieckiej kanclerz w Moskwie.

"Chcemy w ten sposób pokazać, że nic nie dzieje się za plecami Polski" - tłumaczą niemieckie źródła dyplomatyczne. Merkel i Tusk konsultują się także przed szczytami Unii Europejskiej, NATO i innym kluczowymi spotkaniami międzynarodowymi.

Pałac Prezydencki nie chce pozostać w tyle. Podczas niedawnego szczytu NATO w Bukareszcie Lech Kaczyński podjął ścisłe negocjacje z Merkel, aby uzyskać możliwie dużo dla Ukrainy i Gruzji. W ten sposób zdołał zatrzeć złe wrażenie, jakie wywołał w Berlinie obraz kanclerz Merkel na tle przedwojennej mapy Niemiec w czasie telewizyjnego orędzia prezydenta.

"Pani kanclerz nie jest obrażona na Lecha Kaczyńskiego" - zapewniają źródła w niemieckim MSZ. Już na jesieni na zaproszenie prezydenta przyjedzie do Warszawy prezydent RFN Horst Koehler.

Kalendarz spotkań na najwyższym szczeblu w tym roku uzupełnią też częste wizyty polskich i niemieckich ministrów i przewodniczących parlamentów. Z Berlina właśnie wrócił Bronisław Komorowski, w maju w Polsce będzie szef niemieckiego MON.

"Tylko z Francją mamy równie intensywne konsultacje polityczne" - mówi rzecznik ambasady Niemiec John Reyels. Od zawarcia w 1963 r. traktatu elizejskiego, który zapoczątkował pojednanie między oboma krajami, co kilka miesięcy są organizowane na przemian we Francji i Niemczech spotkania przywódców obu państw. A od 2003 r. co 6 miesięcy odbywają się też konsultacje rządów Francji i Niemiec.

Niemcy chciały, aby taki zwyczaj został zapoczątkowany w relacjach z Polską już od momentu przystąpienia naszego kraju do Unii w 2004 r. Spór obu państw o udział w interwencji Polski w Iraku i budowę gazociągu pod Bałtykiem uniemożliwił jednak spełnienie tego projektu. Stosunki między oboma państwami pozostały też napięte w trakcie dwuletnich rządów PiS.

środa, 16 kwietnia 2008

Były kanclerz Niemiec Helmut Kohl bierze ślub

mm, PAP
2008-04-15, ostatnia aktualizacja 2008-04-15 15:31

Były kanclerz Niemiec Helmut Kohl chce się ponownie ożenić. Tę informację dziennika "Bild" potwierdził we wtorek szef biura Kohla, Urlich Pohlmann.

Zobacz powiekszenie
Fot. JOCKEL FINCK AP
Helmut Kohl
Wybranką 78-letniego byłego polityka jest 43-letnia Maike Richter.

Według "Bilda" Kohl poinformował o swoich planach rodzinę i najbliższych przyjaciół. Ślub miałby się odbyć możliwie szybko, ale Pohlmann nie zdradził szczegółów na temat terminu wesela. Poinformował, że uroczystość będzie miała prywatny charakter.

Maike Richter jest ekonomistką, pracuje w niemieckim Ministerstwie Rolnictwa. W czasie, gdy Kohl był szefem niemieckiego rządu, zajmowała się sprawami rolnictwa w Urzędzie Kanclerskim.

W 2005 roku, cztery lata po śmierci pierwszej żony Hannelore, Helmut Kohl przedstawił panią Richter publicznie jako swoją towarzyszkę życia.

"Jestem bardzo wdzięczny za to, że jeszcze raz mogę doświadczać szczęścia i przeżywać piękny okres w życiu" - powiedział wówczas.

Maike Richter od dawna pojawia się u boku Kohla przy oficjalnych okazjach. Razem spędzili m.in. urlop na Sri lance w czasie świąt Bożego Narodzenia w 2004 roku, kiedy Azję Południowo-Wschodnią nawiedziło tragiczne tsunami. W zeszłym roku razem uczestniczyli w gali w Fundacji im. Konrada Adenauera z okazji 50. rocznicy podpisania Traktatów Rzymskich.

Jak informuje "Bild", zanim zabrzmią weselne dzwony były kanclerz musi jednak dojść do zdrowia. Siedem tygodni temu przewrócił się w swoim domu w Ludwigshafen-Oggersheim i doznał urazu czaszki. Jeszcze tej samej nocy zoperowano go w klinice uniwersyteckiej w Heildelbergu. Nieco wcześniej Kohl przeszedł też operację kolana.

Obecnie były kanclerz przechodzi rehabilitację, w której wspiera go przyszła żona.

Helmut Kohl był kanclerzem od 1982 do 1998 roku i jednym z architektów zjednoczenia Niemiec. W 1960 roku poślubił Hannelore Renner. Cierpiąca na ostrą alergię na światło 68-letnia kobieta odebrała sobie życie 4 lipca 2001 roku w domu rodzinnym w Ludwigshafen-Oggersheim.

środa, 5 marca 2008

Love story na Gustloffie

Bartosz T. Wieliński, Berlin
2008-03-05, ostatnia aktualizacja 2008-03-04 23:17

"Gustloff", telewizyjna opowieść o tragicznej ucieczce z okrążonego przez Armię Czerwoną Gdańska, to słabe widowisko. Mimo to film obejrzało 10 mln Niemców.

Zobacz powiekszenie
Fot. EAST NEWS
3 kwietnia 1937 r. - budowa "Gustloffa" w Hamburgu. Wilhelm Gustloff był członkiem NSDAP odpowiedzialnym za struktury nazistowskiej partii w Szwajcarii. W 1936 r. zastrzelił go w Davos student żydowskiego pochodzenia
ZOBACZ TAKŻE
Rekonstrukcja ostatniego rejsu "Wilhelma Gustloffa", wycieczkowca pływającego pod banderą III Rzeszy, ma trzy godziny. Dwie części pokazano w niedzielę i poniedziałek. Telewizja ZDF wydała na nie 10 mln euro. Film Josepha Vilsmaiera (twórca m.in. "Stalingradu") reklamowano jako niemiecką odpowiedź na "Titanica".

30 stycznia 1945 r. "Gustloff" odbił od portu w Gdyni, wioząc 10 tys. uciekinierów przed Armią Czerwoną (w tym wiele dzieci). W nocy, gdy wycieczkowiec znajdował się w pobliżu Łeby, storpedowała go radziecka łódź podwodna. "Gustloff" tonął ponad godzinę, na jego pokładzie rozgrywały się dantejskie sceny - ludzie tratowali się, walcząc o miejsce w szalupie. Z katastrofy udało się uratować jedynie tysiąc pasażerów, reszta zamarzła w lodowatym Bałtyku.

Zatopienie "Gustloffa" stało się symbolem tragedii niemieckich uciekinierów kultywowanym nie tylko przez organizacje wypędzonych. Günter Grass poświęcił katastrofie książkę "Pełzając rakiem", gdzie tonący statek stał się metaforą upadku nazizmu.

Od dobrych kilku lat niemieckie telewizje regularnie przedstawiają dwuczęściowe produkcje poświęcone najnowszej niemieckiej historii. ZDF pokazał film o bombardowaniu Drezna, SAT 1 o moście powietrznym do podzielonego Berlina, kiedy w 1948 r. Rosjanie zablokowali zachodnie sektory. Rok temu państwowa ARD zaprezentowała "Ucieczkę" - film o arystokratycznej rodzinie z Prus Wschodnich, która ucieka przed nadchodzącymi Sowietami.

Wszystkie filmy nakręcono według podobnego schematu. Są w nich konflikt rodzinny, miłość i zdrada. A wielka historia służy tylko za tło dla losów bohaterów.

W przypadku "Gustloffa" śledzimy losy dobrodusznego kapitana Hellmutha Kehdinga (granego przez Kaia Wiesingera), którego zadaniem jest przeprowadzenie statku z Gdyni do Kilonii.

Kapitan walczy z oficerami niemieckiej Kriegsmarine, by na statek wpuszczono jak najwięcej uciekinierów, by dostarczono nań łodzie ratunkowe, aby mogła nim też uciec jego narzeczona. A jednocześnie musi się zmierzyć z własnym bratem, zagorzałym nazistą, który mimo że III Rzesza przestaje istnieć, wciąż poluje na sabotażystów. Zresztą przykładów bezsensownej wiary w Führera jest w filmie więcej. Partyjni bonzowie organizują na statku imprezę z okazji 12. rocznicy przejęcia władzy przez Hitlera - przypadła dokładnie 30 stycznia. W tym właśnie momencie wojska Żukowa docierały do Odry, a generała Pattona zbliżały się do Renu.

Sama niemiecka historia opowiedziana jest w "Gustloffie" tak jak na to pozwala niemiecka polityczna poprawność. Pokazuje się ją z perspektywy jednostki, a nie narodu. Nikt wyraźnie nie mówi, że to Niemcy są sprawcami, choć całość nie pozostawia wątpliwości, że Niemcy swój los zawdzięczają nazistom.

Przez "Gustloffa" nie przewijają się gestapowcy ani esesmani. Film pokazuje za to, jak brutalni wobec własnych obywateli potrafili być oficerowie marynarki wojennej polujący na szpiegów czy wojskowa żandarmeria. "Gustloff" obala więc mit rycerskich sił zbrojnych, które nie popełniały na wojnie zbrodni.

Z drugiej strony niemiecka prasa oburza się, że rolę szwarccharakteru gra radiotelegrafista z "Gustloffa", który zdradził załodze łodzi podwodnej położenie okrętu. Postać wymyślono na użytek filmu, ale dla komentatorów odżywa w niej lansowany przez nazistów "mit ciosu w plecy", który Niemcom mieli zadać bolszewicy.

Polskiego widza drażni powtarzana nazwa Gotenhafen. Twórcy słowem nie wyjaśnili widzom, że chodzi o Gdynię.

Film w Niemczech zebrał kiepskie recenzje. „To zmarnowana szansa” - pisze „Frankfurter Allgemeine Zeitung”. I wytyka reżyserowi, że dał się ponieść iluzji nakręcenia filmu o morskiej katastrofie, który byłby opowieścią o społeczeństwie i jednocześnie love story. „Nie udało się zrobić tego, co dokonał Cameron w »Titanicu «” - pisze „FAZ”.

Źródło: Gazeta Wyborcza

środa, 20 lutego 2008

Liechtenstein idzie na wojnę z Niemcami

Bart, Berlin, AFP
2008-02-20, ostatnia aktualizacja 2008-02-19 22:53

Niemiecki skandal podatkowy przeradza się w konflikt dyplomatyczny. Liechtenstein zarzuca Berlinowi pogwałcenie suwerenności i grozi sankcjami

- Niemcy nie rozumieją, jak należy się odnosić do zaprzyjaźnionego państwa. Jesteśmy małym narodem, ale jesteśmy suwerenni - grzmiał wczoraj następca tronu Liechtensteinu książę Alois. Dopiekł jeszcze Niemcom, mówiąc, że mają najgorszy system podatkowy świata, a problemy ze swoimi nieuczciwymi podatnikami powinni rozwiązywać u siebie.

To echa skandalu, którym od tygodnia żyją Niemcy. Okazało się, że setki bogatych obywateli, w tym ludzie z pierwszych stron gazet, przelewało pieniądze na konta liechtensteinskiego banku LGT, by nie płacić podatków. Skarb państwa stracił na tym ponad 3 mld euro.

Sprawa nie oburzyłaby tak księcia Aloisa, gdyby w sprawę nie wmieszały się specsłużby. Jego kraj słynie w Europie jako raj podatkowy, w którym bankierzy raczej nie pytają klientów, skąd pochodzą pieniądze na ich kontach. Agenci niemieckiego wywiadu BND zwerbowali wysokiego urzędnika bankowego, a ten za 4 mln euro sprzedał Niemcom płytę DVD z danymi nieuczciwych podatników.

Dla księstwa takie działanie to prawie cassus belli. - To pogarda dla państwa prawa - ocenił książę Alois. Działanie BND określił jako szpiegostwo. Jednak OECD już ogłosiła, że władze księstwa są współwinne oszustw podatkowych.

Liechtenstein zamierza teraz wyciągnąć konsekwencje wobec informatora BND. Szuka go teraz cały aparat sprawiedliwości księstwa. Prokuratura w Vaduz wszczęła śledztwo w sprawie "złamania tajemnicy bankowej na rzecz czynników zagranicznych". Nie wyklucza też postępowania przeciwko agentom niemieckiego wywiadu. Według "Spiegla" informator poprosił Niemców o ochronę.

Dziś o aferze będą w Berlinie rozmawiać Angela Merkel z szefem rządu księstwa Otmarem Haslerem. Berlin domaga się od Liechtensteinu przejrzystości w sektorze bankowym. Ale w tak histerycznej atmosferze (Haslera nie chcą w Berlinie widzieć m.in. Zieloni) trudno liczyć na jakikolwiek kompromis.

Źródło: Gazeta Wyborcza