sobota, 24 marca 2012

Kara śmierci po białorusku - strzał w tył głowy


Andrzej Poczobut, Grodno, Mińsk
2012-03-24, ostatnia aktualizacja 2012-03-23 20:00

- Wcześniej było mi wszystko jedno, czy na Białorusi jest kara śmierci, czy jej nie ma. W ogóle o tym nie myślałam. Dziś jestem przeciwko zabijaniu skazanych - mówi Inessa Krutaja, ranna w zeszłorocznym zamachu w metrze w Mińsku

Władysłau Kawalou i Dzmitry Kanawałau skazani na karę śmierci i straceni
Fot. VASILY FEDOSENKO REUTERS
Władysłau Kawalou i Dzmitry Kanawałau skazani na karę śmierci i straceni
SERWISY
Był 11 kwietnia 2011 r., gdy na stacji Kastrycznickaja wybuchła bomba - dwa metry od miejsca, gdzie stała Krutaja. Cudem przeżyła. Dziś niewysoka 32-letnia szatynka porusza się o kulach i najprawdopodobniej do końca życia pozostanie inwalidką.

- Wątpiłam, że Dzmitryj Kanawałau i Władysłau Kawalou są winni, dlatego byłam przeciwko karze śmierci w stosunku do nich - tłumaczy Krutaja. Zaoferowała nawet matce Kawaloua nocleg, gdy ta przyjeżdżała z Witebska na toczący się w Mińsku proces.

Białoruska telewizja starała się podgrzać społeczne nastroje w trakcie kolejnych rozpraw i chętnie emitowała wypowiedzi osób, które były za karą śmierci dla Kanawałaua i Kawaloua. Wśród ofiar zamachu stanowiły one jednak wyraźną mniejszość. Proces był bowiem pełen wątpliwości: dowody takie jak nagrania wideo z kamer w metrze były montowane; nie przedstawiono motywu, jakim mieli kierować się skazani; na ich ubraniach nie było śladów materiałów wybuchowych; a oskarżeni mówili o wymuszaniu zeznań torturami.

Krutaja podkreśla, że jest przeciwna karze śmierci nie tylko dlatego, że na Białorusi nie ma niezawisłego sądownictwa i prawdopodobieństwo błędu sądowego jest bardzo wysokie. Obrzydzenie budzi w niej sposób, w jaki zabija się skazańców.

Białoruś jest jedynym europejskim krajem, w którym wykonywane są wyroki śmierci. Może na nią skazać za 14 rodzajów przestępstw, wśród których są terroryzm, spisek w celu przyjęcia władzy, ludobójstwo, różne morderstwa. Kara śmierci nie może być stosowana wobec kobiet, nieletnich oraz osób, które ukończyły 65 lat.

Skazaniec trafia do więzienia śledczego nr 1 w Mińsku. W dniu wykonania wyroku wprowadzany jest do jednej z cel, gdzie w obecności szefa więzienia, przedstawicieli prokuratury i MSW odczytuje mu się odmowę ułaskawienia przez prezydenta Aleksandra Łukaszenkę. Następnie skazańcowi zawiązywane są oczy, musi klęknąć, a kat - jeden z oficerów więzienia - strzela mu w tył głowy. Za wykonanie wyroku oficer dostaje dodatkowe wynagrodzenie. Ciała zabitych, zgodnie z instrukcją MSW, są potajemnie grzebane.

- Większość Białorusinów nie zdaje sobie sprawy, że jest u nas kara śmierci. Już po wykonaniu wyroku znajomi ze zdziwieniem pytali: to u nas rozstrzeliwuje się ludzi? - mówi Swietłana Żuk, której syn Andrej został rozstrzelany w marcu 2010 r.

27 lutego 2009 r. na drodze Soligorsk - Mińsk ktoś napadł na konwój, który wiózł pieniądze dla pracowników jednego z kołchozów, i zastrzelił kasjerkę, matkę dwójki małych dzieci, oraz ochroniarza. Bandyci zrabowali równowartość 20 tys. dol. MSW szybko ustaliło sprawców, wśród nich 25-letniego mieszkańca Soligorska Andreja Żuka. W trakcie śledztwa i w sądzie Żuk przyznał się do zabójstwa i wyraził skruchę. Został skazany na śmierć, a jego wspólnicy - na dożywocie i 13 lat więzienia.

- Przyniosłam mu paczkę, ale jej nie przyjęli. Początkowo mówili, że zabrano go do innego więzienia. Później wyszedł do mnie jeden z oficerów i powiedział, że został zabrany do miejsca, gdzie wykonuje się wyroki śmierci - opowiada Swietłana Żuk.

Władze więzienne odmówiły jej wskazania miejsca pochówku syna. Pojechała szukać jego grobu na mińskie cmentarze, ale nic nie znalazła. Do dziś nie wie, gdzie Andrej jest pogrzebany.

Białoruscy obrońcy praw człowieka przez lata byli osamotnieni w walce przeciwko stosowaniu kary śmierci. Poszczególne wyroki nie obchodziły opinii publicznej czy wręcz były przyjmowane z aplauzem. Sytuacja zmieniła się dopiero w trakcie procesu Kanawałaua i Kawaloua. Głośne przestępstwo, publiczny proces, narastające wątpliwości co do winy oskarżonych oraz surowy wyrok - to wszystko wstrząsnęło Białorusinami.

- Znacząca część społeczeństwa otwarcie krytykuje surowy wyrok na rzekomych zamachowców, co jest wynikiem braku zaufania do sądu. Taka sytuacja spowodowała dyskusję o dopuszczalności kary śmierci w ogóle - mówi Uładzimir Łabkowicz z Centrum Obrony Praw Człowieka "Wiasna". Jego zdaniem Białorusini uważają dziś najwyższy wymiar kary za metodę mało skuteczną w walce z przestępczością.

Większość białoruskiego społeczeństwa popierała dotychczas karę śmierci. Gdy w 1996 r. Łukaszenka, gorący zwolennik kary śmierci, zapytał w referendum, czy Białorusini są za zachowaniem najwyższego wymiaru kary, za było ponad 80 proc. głosujących.

Według ostatnich badań opinii publicznej, przeprowadzonych przez niezależny ośrodek badawczy NISEPI jeszcze przed procesem zamachowców za karą śmierci było 48,3 proc. pytanych, przeciw - 42,4.

Statystyki dotyczące kary śmierci są na Białorusi tajne. Szacuje się, że od 1991 r. wykonano od 200 do 400 egzekucji. Łukaszenka w ciągu swoich 17-letnich rządów tylko raz skorzystał z prawa łaski.

Człowiek, który ujawnił metody zabijania

- W Europie przekonałem się, że można żyć bez kary śmierci. I nie ma tu więcej przestępstw niż na Białorusi - mówi pułkownik Aleg Ałkajeu, który zanim w 2001 r. uciekł na Zachód, nadzorował 134 egzekucje skazanych na śmierć.

Zanim Ałkajeu dostał azyl polityczny w Niemczech, przepracował ponad 30 lat w służbie więziennej ZSRR, a później Białorusi. W 1996 r. został mianowany naczelnikiem więzienia nr 1 w Mińsku. Mieści się ono w położonej w centrum stolicy XIX-wiecznej twierdzy i jest jedynym miejscem na Białorusi, gdzie wykonuje się karę śmierci. Zgodnie z procedurą rozstrzeliwaniem skazańca dowodzi kierownik więzienia.

Ałkajeu popadł w konflikt z władzami, kiedy zorientował się, że wysokiej rangi funkcjonariusze MSW uczestniczyli w morderstwach politycznych przeciwników prezydenta Aleksandra Łukaszenki. - Na rozkaz ministra spraw wewnętrznych Jurija Siwakoua pozwoliłem dowódcy specnazu MSW Dzmitryjowi Pawluczence kilkakrotnie obejrzeć wykonanie kary śmierci. Później dwukrotnie wydawałem ministrowi pistolet, którym wykonuje się wyroki - opowiadał dziennikarzom Ałkajeu.

Początkowo nie rozumiał nagłego zainteresowania kierownictwa MSW bronią, z której strzałem w tył głowy zabija się skazańców. Gdy w latach 1999-2000 na Białorusi zaginęli liderzy opozycji: Jurij Zacharenka (były minister spraw wewnętrznych) i Jurij Hanczar (wiceprzewodniczący parlamentu) oraz biznesmen Anatol Krasouski, Ałkajeu porównał daty wydawania broni i zniknięcia tych osób. Doszedł do wniosku, że te wydarzenia są powiązane, o czym poinformował ówczesnego szefa Służby Bezpieczeństwa prezydenta Uładzimira Naumaua oraz przełożonych w MSW.

Rozpoczęło się nieformalne dochodzenie, które wskazało na istnienie "szwadronu śmierci" - specjalnej grupy, która eliminowała rywali Łukaszenki. Zgodę na jej powołanie - zdaniem Ałkajeua - wydał ówczesny szef Rady Bezpieczeństwa Białorusi Wiktar Szejman.

W wyniku działań operacyjnych, które nadzorował prokurator generalny Aleg Bażełka, ustalono, że Zacharenkę, Hanczara i Krasouskiego zabił osobiście Pawluczenka. Został on aresztowany, ale Łukaszenka już następnego dnia kazał go wypuścić. W listopadzie 2000 r. prezydent zdymisjonował Bażełkę i szefa KGB Uładzimira Mackiewicza, prokuratorem generalnym mianował zaś Szejmana.

W czerwcu 2001 r. na Zachód uciekli dwaj prokuratorzy, którzy prowadzili dochodzenie w sprawie zaginięć polityków. Ujawnili oni szereg dokumentów dotyczących tej sprawy, w tym zeznania Ałkajeua. On sam udzielił wtedy wywiadu niezależnym mediom, w którym potwierdził prawdziwość słów śledczych, i uciekł za granicę. W 2006 r. ukazała się książka Ałkajeua "Ekipa do zabijania", gdzie szczegółowo opisał i procedurę wykonywania wyroków na Białorusi, i działalność "szwadronów śmierci".

Najgłośniejsze wyroki śmierci na Białorusi 

25-letni Dzmitry Kanawałau i Władysłau Kawalou skazani w listopadzie 2011 r. za zamach w metrze w Mińsku w kwietniu zeszłego roku, w którym zginęło 15 osób, a blisko 400 zostało rannych. Proces wzbudził wiele wątpliwości co do winy oskarżonych, mimo to prezydent Aleksander Łukaszenka nie zdecydował się na ich ułaskawienie i zamianę kary, np. na dożywocie. Wyrok wykonano w marcu br.

38-letni oficer MSW Aleksander Siargiejczyk, który w latach 1992-2006 w okolicach Grodna zabił i zgwałcił co najmniej 11 młodych kobiet. Po skazaniu w maju 2007 r. przyznał się do kolejnych kilkunastu morderstw. Wyrok wykonano najprawdopodobniej w lipcu 2010 r.

41-letni Siarhiej Marozau, szef gangu, który w latach 1990-2004 działał na wschodzie Białorusi. Marozau został uznany za winnego dokonania bądź zlecenia 19 morderstw, kilkunastu porwań, gwałtów i rabunków. Na karę śmierci zostali skazani też jego wspólnicy Walery Garbaty i Igar Danczenka. Wyroki wykonano na początku 2008 r.

31-letni Wasyl Juzepczuk skazany w czerwcu 2009 r. za zamordowanie sześciu samotnych starszych kobiet w celach rabunkowych. Wyrok wykonano w marcu 2010 r.

28-letni Aleg Gryszkawiec i 29-letni Andrej Burdyka skazani w maju 2010 r. za potrójne morderstwo w celach rabunkowych. Uzbrojeni w noże bandyci napadli na mieszkanie w jednym z bloków w Grodnie, zabijając gospodarzy i porywając ich 11-letniego syna. Wyrok wykonano w lipcu 2011 r.

Źródło: Gazeta Wyborcza


Więcej... http://wyborcza.pl/1,75477,11410034,Kara_smierci_po_bialorusku___strzal_w_tyl_glowy.html?utm_source=HP&utm_medium=AutopromoHP&utm_content=cukierek1&utm_campaign=wyborcza#ixzz1q4BCJTC8

Wybory w USA. "To jedyny kandydat, który mówi to, co myśli". "Amerykański biznes wykupiłby zabójcę, żeby zastrzelił takiego prezydenta"


Michał Gostkiewicz
15.03.2012 , aktualizacja: 24.03.2012 16:28
A A A Drukuj
Ron PaulFot. Charlie Riedel APRon Paul
Media nie traktują go poważnie. Komentatorzy wymieniają nazwiska słabszych od niego kandydatów do nominacji prezydenckiej Republikanów, a jego pomijają. - Bo Ron Paul mówi to, co myśli - mówi portalowi Gazeta.pl korespondent "GW" w USA Mariusz Zawadzki. - Ale snuje nierealne wizje - komentuje były szef działu zagranicznego "GW" Bartosz Węglarczyk.
Ron Paul ze swoimi zwolennikami na wiecu wyborczym podczas prawyborów w Dakocie Północnej
Fot. Charles Rex Arbogast AP
Ron Paul ze swoimi zwolennikami na wiecu wyborczym podczas prawyborów w Dakocie Północnej
Ron Paul na wiecu wyborczym w Illinois
Fot. Seth Perlman AP
Ron Paul na wiecu wyborczym w Illinois
Ron Paul na wiecu wyborczym w Illinois
Fot. Seth Perlman AP
Ron Paul na wiecu wyborczym w Illinois
USA, stan Iowa, 3 stycznia 2012 r. Pierwsze z serii prawyborów mających wyłonić kandydata Partii Republikańskiej na prezydenta Stanów Zjednoczonych. Mitt Romney i Rick Santorum dostają po 25 proc. głosów. Tuż za nimi, z 21 proc., jest Ron Paul. W Nevadzie jest trzeci, w New Hampshire i Minnesocie drugi. Jego wyniki sugerują, że to poważny pretendent do republikańskiej nominacji. Ale tak nie jest.

Jeden z najpopularniejszych amerykańskich komików, John Stewart, w swoim programie "The Daily Show" pokazał, jak wygląda to w praktyce. Trwa debata, Ron Paul kończy przemówienie, publiczność gotuje mu owację, a telewizja kpi. Prezenter mruga porozumiewawczo do widzów, jakby chciał powiedzieć: "No tak, cały Ron Paul. I tak nie ma szans, bo jest Ronem Paulem". Czyli kim?

- Jest bardzo nietypowym kandydatem. Na wojnę i walkę z narkotykami ma poglądy bardziej liberalne (według amerykańskich standardów) niż Obama, a na budżet i deficyt - bardzo prawicowe. Gdyby mówił mniej o redukcji obecności wojskowej USA na świecie, a więcej o budżecie i oszczędnościach, to wypadałby lepiej w sondażach. Ale on mówi to, co myśli - mówi portalowi Gazeta.pl Mariusz Zawadzki, korespondent "Gazety Wyborczej" w USA.

"Ron Paul to amerykański Korwin-Mikke"

- Nawet jeśli nie wygra w żadnym stanie, to wkłada kij w mrowisko. Pokazuje inny sposób myślenia, zmusza do zastanowienia - mówi Zawadzki. Niedawno napisał, że "Ron Paul jest dość powszechnie lekceważony i uważany za szaleńca".

Ten "szaleniec" to stary polityczny wyga, wieloletni kongresmam, z którym w Polsce chętnie porównuje się Janusz Korwin-Mikke. I tak samo jak on jest niewybieralny.

- Ron Paul jest amerykańskim odpowiednikiem Janusza Korwin-Mikkego. Dla jednych to, co mówi, jest słuszne, dla innych nie. Ale to, co mówi, jest po prostu niewykonalne - mówi portalowi Gazeta.pl Bartosz Węglarczyk, były szef działu zagranicznego "Gazety Wyborczej".

- Trudno traktować poważnie kogoś, kto chce wyprowadzić Amerykę z ONZ. A wyjście z WTO? Może i Ameryka by wyszła, ale reszta nie i USA zostałyby same, z gigantycznymi cłami na amerykańskie towary. Amerykański biznes wykupiłby zabójcę, żeby zastrzelił takiego prezydenta - dodaje.

Niechciany papież wolnego rynku

77-letni Paul startował do Białego Domu w 1988 r., w 2008 i w 2012 r. I za każdym razem mówił i mówi wyborcom to samo. Zmniejszyć federalny budżet, zabrać amerykańskie wojska z Iraku i Afganistanu. Do tego zlikwidować większość federalnych agencji rządowych i wyprowadzić Amerykę z NAFTA i WTO (bo to "zarządzanie handlem"). Jeżeli istnieje gdzieś wzorzec ekonomicznego konserwatysty, to Ron Paul może służyć za model.

Chwali się, że nigdy nie głosował za zwiększeniem deficytu budżetowego i chce znieść jakikolwiek udział rządu federalnego w obszarze ochrony zdrowia, tłumacząc, że wolny rynek sam spowodowałby obniżkę cen usług zdrowotnych. Byłby szczęśliwy, gdyby wartość dolara znów miała odbicie w rezerwach złota. Ten wierny wyznawca austriackiej szkoły ekonomii poświęcił życie na tłumaczenie Amerykanom, że to wolny rynek doprowadzi ich do indywidualnej wolności. Z takimi poglądami Ron Paul powinien być liderem wyścigu o nominację GOP. Tak jednak nie jest.

"On mówi rzeczy, których przeciętny Amerykanin nie pojmuje"

- Chociaż to, co mówi, jest często bardzo rozsądne, ciągle wielu Amerykanów uważa Paula za kandydata niepoważnego, człowieka, który snuje jakieś nierealne wizje - mówi Mariusz Zawadzki.

- On uważa, że Amerykanie powinni pozamykać większość ze swoich baz, przestać być światowympolicjantem i zająć się rozwojem Ameryki. To jest coś, czego przeciętny Amerykanin nie jest w stanie pojąć - podkreśla Zawadzki.

- Załóżmy, że kandyduję na prezydenta Polski. W związku z deficytem budżetowym proponuję: zlikwidować armię i ambasady. To ma sens, bo trzeba ratować polski budżet? Człowieka, który przedstawi taki plan, nie można poważnie traktować. Na tym polega populizm. W dłuższym okresie pomysły Rona Paula się nie opłacą Ameryce - kontruje Węglarczyk.

Ekonomiczny konserwatysta Paul jest też przeciwny aborcji. Ale nawet to nie pomaga mu - ginekologowi, który pomógł przyjść na świat 4 tys. dzieci - zyskać sympatii konserwatywnej prawicy. A mówi jeszcze więcej rzeczy, które się jej nie podobają. Nikogo nie dziwi, że jest przeciw karze śmierci, nikogo nie dziwił też flirt Paula z libertarianami, z ramienia których startował w 1988 r. na prezydenta, bezlitośnie krytykując Reagana. Ale nikogo też nie dziwi, że media nie traktują Paula do końca poważnie.

- Szczególnie w telewizji Fox News, składającej się głównie z jastrzębi, którzy już dawno zaatakowaliby Iran czy Pakistan, bardzo nie lubią Rona Paula. On pokazuje absurdalność takich przekonań, to, że nie mają racji. I go flekują: nie pokazują, nie mówią, jakby w ogóle nie istniał - komentuje Zawadzki.

Prezydent Paul. Człowiek z zasadami

Ale Ron Paul inaczej po prostu nie potrafi. Wnuk emigrantów z Niemiec wychował się w rodzinie, gdzie dorośli nie pracowali tylko w Boże Narodzenie. Jako chłopiec roznosił gazety i strzygł trawniki. Poszedł na studia medyczne, które opłacał z pracy na zmywaku. I już wtedy każdemu, kto chciał słuchać, mówił, że kraj idzie w złym kierunku, bo wydaje za dużo pieniędzy, a rząd ma zbyt dużą władzę nad ludźmi - opisuje młodość Paula "New York Times". Czytał klasyków austriackiej ekonomii - von Hayeka i Ludwiga von Misesa. W swoim gabinecie ubogich leczył taniej lub za darmo, a zyski inwestował w złote monety po 132 dolary za sztukę. Dziś są warte ok. 2 tys. dolarów. Na czym dorobił się Paul? Zainwestował zgodnie ze swoimi przekonaniami - w złoto i inne metale szlachetne. Nie po raz pierwszy udowodnił, że wie, jak zbierać pieniądze.

Umie zbierać pieniądze, nie umie zbierać głosów

To, co umyka części amerykańskich mediów, także konserwatywnych, to miliony dolarów. A dokładniej< a class=c1n href="http://elections.nytimes.com/2012/campaign-finance">31,1 mln dolarów, które zebrał do tej pory na swoją kampanię Ron Paul. To drugi wynik wśród Republikanów (Romney zebrał 63,7 mln, Obama - ponad 150 mln). Dlaczego zatem, skoro skutecznie zabiega o pieniądze, nie przekłada się to na poparcie w prawyborach? Dlaczego wciąż nie odniósł żadnego zwycięstwa w walce o nominację GOP?

- Popierają go głównie młodzi ludzie. On jest w gruncie rzeczy dość czarującą osobą, byłem na paru jego wiecach - podkreśla Zawadzki. - Janusz Korwin-Mikke wygrywa w każdym sondażu na najpopularniejszego polityka w polskim internecie i nie został prezydentem. Młodzi w większości wyborcy Rona Paula patrzą na świat czarno-biało. Jakbym miał 15 lat, też bym go poparł - mówi w rozmowie z Gazetą.pl Węglarczyk. Zawadzki broni kongresmana: - Kiedy słucha się innych polityków amerykańskich, to człowiek jest wręcz pewien, że oni nie mówią tego, co myślą, tylko to, co ktoś tam chciałby usłyszeć - mówi. I dodaje: - Kiedy się słucha Rona Paula, nie ma się żadnych wątpliwości, że - to jego największa wada - ten człowiek mówi to, co myśli.

Ron Paul poprze Romneya? Za jaką cenę?

Z jednym wyjątkiem - Paul nie atakuje najpoważniejszego pretendenta do republikańskiej nominacji Mitta Romneya. - Jest za wolnym rynkiem. Nie będzie Romneyowi wyrzucał jego przeszłości biznesmena - tłumaczy Zawadzki. Czy poparcie Paula mogłoby pomóc Romneyowi? - To mało prawdopodobne, ale gdyby Romney nie zdobył odpowiedniej liczby delegatów przed główną konwencją wyborczą GOP, to Ron Paul urośnie rzeczywiście w siłę - przewiduje korespondent "GW".

Na razie jednak kongresman Ron Paul pozostaje na uboczu kampanii. Media, jeśli poświęcają mu czas antenowy, to głównie po to, by pokazać, jak znów powiedział coś, co być może jest i prawdą, ale nie przysporzy mu wyborców. Najlepiej podsumował to Michael Tanner z think tanku Cato Institute: - On chce 100 procent lub nic. I czasem kosztuje go to utratę 99 proc.

Rosjanie ZASZYLI ŚMIECI w brzuchu GOSIEWSKIEGO - kolejny SKANDAL w sprawie SMOLEŃSKA

Przerażające wyniki sekcji zwłok tragicznie zmarłego w katastrofie smoleńskiej Przemysława Gosiewskiego (†46 l.).

Publikacja: 24.03.2012 02:00 | Aktualizacja: 23.03.2012 20:39

Przerażające wyniki sekcji zwłok tragicznie zmarłego w katastrofie smoleńskiej Przemysława Gosiewskiego (†46 l.).

Zobacz też

To wyjątkowo trudne chwile dla rodziny Przemysława Gosiewskiego (†45 l.), ...

- W ciele Przemysława Gosiewskiego zaszyto przedmioty, które tam się nie powinny znaleźć - potwierdził wczoraj informacje "Gazety Polskiej Codziennie" mec. Rafał Rogalski (36 l.). Jak twierdzi dziennik, w jamach brzusznych ofiar katastrofy zaszyto m.in. rękawiczki, gazy, a nawet drewno czy ziemię! W ocenie mecenasa doszło do znieważenia zwłok polityka PiS.

- Cześć wobec zmarłego wymaga, aby sekcję wykonać w sposób właściwy i nie zaszywać takich przedmiotów, które tam nie powinny się znaleźć. Aczkolwiek wszelkie składanie zawiadomień w tym przedmiocie będzie analizowane przez moją mocodawczynię - wyjaśniał na antenie rmf.

Obrzydliwy i niegodny sposób, w jaki Rosjanie obeszli się z ciałem Gosiewskiego, to niejedyne zarzuty pod ich adresem.


Potwierdziły się też wcześniejsze przypuszczenia dotyczące nieprawidłowo przeprowadzonych oględzin. Tuż po katastrofie źle oszacowano wzrost i wagę byłego wicepremiera. W moskiewskim protokole napisano m.in., że miał on 175 cm wzrostu.

- Mamy do czynienia z niedbalstwem. Zwłoki zostały zachowane w stanie dobrym, pomimo że mogły być w zdecydowanie lepszym, gdyby Rosjanie nie zamykali ciał w workach - wyjaśniał Rogalski.

Przeprowadzone po poniedziałkowej ekshumacji badania potwierdziły jego tożsamość. Okazuje się jednak, że Rosjanie bez szacunku potraktowali jego zwłoki. W ciele byłego posła i wicepremiera znaleziono bowiem zaszyte kawałki drewna, śmieci i ziemię! Zwłoki Gosiewskiego zawinięte były w worek.

Rosjanie zaszyli śmieci w brzuchu Gosiewskiego

Więcej
http://www.se.pl/wydarzenia/kraj/rosjanie-zaszyli-smieci-w-brzuchu-gosiewskiego-kolejny-skandal-w-sprawie-smolenska_247243.html