czwartek, 17 stycznia 2008

Fiskus przekaże 1 procent bez prowizji za przelew

Grażyna J. Leśniak 17-01-2008, ostatnia aktualizacja 17-01-2008 07:46

Organizacje, które nie uzyskały statusu OPP do 30 listopada 2007 r., będą musiały czekać prawie półtora roku na pierwsze wpływy z tytułu 1 proc. PIT

Fundacje i stowarzyszenia, które mają status organizacji pożytku publicznego (OPP), a nie przekazały dotąd właściwemu urzędowi skarbowemu numeru swojego rachunku bankowego (na który mają trafiać wpłaty z tytułu 1 proc.), mogą to zrobić w każdej chwili.

– Wyznaczony przez nas termin 20 listopada 2007 r. był terminem instrukcyjnym. Te organizacje, które mają uprawnienie do otrzymywania wpłat, a które z różnych względów numeru konta nie podały, nie tracą przez to prawa do uzyskania pieniędzy z urzędów skarbowych – zapewnia Jakub Lutyk, rzecznik prasowy Ministerstwa Finansów. I dodaje: – W ich interesie jest jak najszybsze zgłoszenie numeru rachunku naczelnikowi urzędu skarbowego właściwego według siedziby organizacji. W przeciwnym razie urząd będzie miał kłopot z przekazaniem pieniędzy.

Liczy się wykaz

Niestety, nie każda organizacja pożytku publicznego będzie mogła liczyć na wpłaty z tytułu 1 proc. podatku od osób fizycznych w trwających już rozliczeniach za rok 2007. Zgodnie z art. 45 ust. 5g ustawy o podatku dochodowym od osób fizycznych (tj. PIT) pieniądze mogą otrzymać jedynie te stowarzyszenia i fundacje, które znalazły się w wykazie organizacji mających status OPP 30 listopada roku podatkowego. Wykaz ten do końca roku zobowiązany jest opublikować w drodze obwieszczenia w Monitorze Polskim minister pracy i polityki społecznej w porozumieniu z ministrem sprawiedliwości.

Na potrzeby tegorocznej akcji PIT informacji o organizacjach należy szukać w obwieszczeniu ministra pracy i polityki społecznej z 28 grudnia 2007 r. w sprawie wykazu organizacji mających status organizacji pożytku publicznego na 30 listopada 2007 r. (MP nr 99, poz. 1078). Wykaz dostępny jest też na stronie: www.pozytek.gov.pl.

W praktyce oznacza to, że organizacje, które uzyskały status organizacji pożytku publicznego po 30 listopada 2007 r., nie dostaną pieniędzy w tym roku. Pierwszych wpłat z tytułu 1 proc. mogą się spodziewać dopiero w 2009 r., gdy podatnicy będą się rozliczać z dochodów tegorocznych. A właściwie dopiero za półtora roku, czyli w lipcu 2009 r. – urzędy skarbowe mają bowiem na przesłanie pieniędzy trzy miesiące, licząc od zakończenia akcji PIT, czyli od 30 kwietnia (art. 45 ust. 5e). Łatwo więc wyliczyć, że terminem granicznym (tak zresztą jak w wypadku zwrotu nadpłat podatnikom) będzie 31 lipca.

1,6 mln podatników przekazało w rozliczeniu za 2006 r. wpłaty na rzecz organizacji pożytku publicznego – średnio po 65 zł

Istotne jest i to, że pieniądze zasilą konto fundacji czy stowarzyszenia pod warunkiem, że osoba, która chce się podzielić z nimi swoim podatkiem, złoży zeznanie roczne w terminie (art. 45 ust. 5f ustawy o PIT). W przeciwnym razie nie będzie mowy o przekazaniu pieniędzy na szczytny cel.

Przelew bez kosztów

Co ważne, w tym roku do OPP będą trafiały pełne kwoty 1 proc. podatku, bo urzędy skarbowe nie zamierzają potrącać kosztów przelewu bankowego, choć pozwalają im na to przepisy. Dzięki porozumieniu, jakie Ministerstwo Finansów podpisało z Narodowym Bankiem Polskim, bank centralny nie będzie pobierał prowizji od przekazywanych kwot.

Kopia PIT niepotrzebna

Wbrew pojawiającym się informacjom osoby, które zdecydują się za pośrednictwem urzędu skarbowego przekazać 1 proc. należnego podatku na rzecz określonej organizacji pożytku publicznego (a może być tylko jedna), nie mają obowiązku przynosić tej organizacji potwierdzonej (przez urząd skarbowy) kopii złożonego zeznania rocznego na dowód dokonanej wpłaty. – Takie żądanie jest bezprawne – podkreśla w rozmowie z „Rz” rzecznik prasowy Ministerstwa Finansów.

I bez tego każda organizacja będzie wiedziała, ile pieniędzy przekazali na jej konto podatnicy. Jak zapewnia ministerstwo, otrzyma bowiem specjalny raport. Podana w nim zostanie zarówno kwota wpłat ogółem z danego urzędu skarbowego, jak i w rozbiciu na kwoty indywidualne. W raporcie znajdą się również informacje dodatkowe, jeśli życzeniem podatnika było, aby 1 proc. jego podatku trafił na wskazany cel. – Ze względu na ustawę o ochronie danych osobowych stowarzyszenia i fundacje nie mogą jednak się spodziewać, że urzędy skarbowe podadzą im dane osób, które przekazały 1 proc. podatku – podkreśla Jakub Lutyk.

Masz pytanie, wyślij e-mail do autorki g.lesniak@rp.pl

To będzie sprawdzian

- Przepisy dotyczące przekazywania 1 proc. podatku na rzecz OPP zmieniły się od 1 stycznia 2007 r. Dopiero teraz jednak zostaną zastosowane pierwszy raz.

- Nowe zasady stanowią duże ułatwienie dla osób, które zechcą obdarować określone stowarzyszenie czy fundację. Zamiast bowiem samemu wpłacać pieniądze na konto wybranej organizacji, wystarczy, że jej nazwę i numer, pod którym została wpisana do KRS, podamy w zeznaniu rocznym, a wynikającą z tego rozliczenia kwotę przekaże sam urząd skarbowy.

- Pamiętajmy, że w jednym składanym przez nas formularzu PIT możemy wskazać tylko jedną organizację, na której konto mają trafić pieniądze.

Źródło : Rzeczpospolita

Polscy piłkarze ręczni rozpoczęli ME od porażki z Chorwacją 27:32

Tomasz Osowski
Mistrzowie olimpijscy - Chorwaci - lepsi od wicemistrzów świata - Polaków - na inaugurację mistrzostw Europy w Norwegii. Porażka 27:32 komplikuje sytuację biało-czerwonych w walce o medal. W piątek gramy ze Słowenią.


Przeczytaj, co o meczu mówi Bogdan Wenta

- To będzie niezwykle twardy mecz. Chorwaci grają bardzo agresywnie w obronie, my musimy przeciwstawić się tym samym - mówił przed spotkaniem kołowy polskiego zespołu Bartosz Jurecki. Tymczasem w pierwszych minutach defensywa biało-czerwonych była dziurawa jak szwajcarski ser i już po siedmiu minutach Chorwaci prowadzili 6:3. W naszym zespole wynik trzymał fantastycznie grający Mariusz Jurasik (aż 7 goli do przerwy!), dobrze grał również Grzegorz Tkaczyk. Zupełnie niewidoczne były za to nasze dwie największe strzelby - Marcin Lijewski i Karol Bielecki. Ten drugi na moment się przebudził (3 gole, ale na mizernym procencie skuteczności), słabego Lijewskiego z powodzeniem zastąpił jego młodszy brat Krzysztof. Jednak do walki poderwał Polaków świetnie broniący Sławomir Szmal. W 17. minucie po rzucie Tkaczyka był remis 8:8, za chwilę po trafieniu Bieleckiego po raz pierwszy i ostatni w tej części nasz zespół wyszedł na prowadzenie (9:8). Po następnych 10 minutach Chorwaci znów prowadzili 14:11, ale kolejne popisy Szmala w bramce i Jurasika w ataku pozwoliły biało-czerwonym doprowadzić przed przerwą do remisu 14:14.



Nieprawdopodobny przebieg miała druga połowa meczu. Aż do 53 minuty żadna z drużyn nie potrafiła uzyskać przewagi większej niż jeden gol. Raz prowadzili jedni, raz drudzy, najczęściej na tablicy wyników widniał jednak remis. W zespole Chorwacji nie do powstrzymania był jeden z najlepszych szczypiornistów świata Ivano Balić. Jego zaskakujące rzuty (w sumie 7 goli) i niekonwencjonalne akcje co chwila siały popłoch w naszej obronie. Z drugiej strony wciąż skuteczny był Jurasik, ale tylko on. Kiedy w końcówce mistrzowie olimpijscy wzmocnili defensywę, a wręcz fantastycznie zaczął bronić golkiper rywali Mirko Alilović, Polacy zupełnie się pogubili. Od stanu 25:25 w 52. minucie Chorwaci szybciutko strzelili pięć goli z rzędu i było po meczu.

Zespół Bogdana Wenty zaliczył więc falstart i teraz nie może pozwolić sobie już na żadną pomyłkę. Każda następna porażka oznaczać może koniec szans na medal mistrzostw Europy i awans na igrzyska w Pekinie, który wywalczy tylko triumfator (lub wicemistrz, jeśli wygrają Niemcy).

W drugim meczu naszej grupy Słowenia pokonała Czechy 34:32. Właśnie Słoweńcy będą w piątek kolejnym rywalem biało-czerwonych. Początek spotkania o godz. 20.15 (transmisja Polsat Sport).

Fotografie

Fot. ALEX GRIMM REUTERS
Trener Bogdan Wenta
Piłka ręczna>>ME piłkarzy ręcznych 2008>>Grupa A
DataDrużynyWynik
17.01.08 18:15Słowenia - Czechy34:32
17.01.08 20:15Chorwacja - Polska32:27
18.01.08 18:15Czechy - Chorwacja26:30
18.01.08 20:15Polska - Słowenia33:27
20.01.08 15:15Polska - Czechy
20.01.08 17:15Chorwacja - Słowenia
ME piłkarzy ręcznych - faza I
lp. Drużyna M Pkt bramki Z R P

Grupa A





1 Chorwacja 2 4 62-53 2 0 0
2 Polska 2 2 60-59 1 0 1
3 Słowenia 2 2 61-65 1 0 1
4 Czechy 2 0 58-64 0 0 2

Grupa B





1 Norwegia 2 4 59-47 2 0 0
2 Dania 2 2 58-51 1 0 1
3 Czarnogóra 2 1 49-57 0 1 1
4 Rosja 2 1 46-57 0 1 1

Grupa C





1 Niemcy 1 2 34-26 1 0 0
2 Węgry 1 2 35-28 1 0 0
3 Hiszpania 1 2 28-35 0 0 1
4 Białoruś 1 0 26-34 0 0 1

Grupa D





1 Szwecja 1 2 24-19 1 0 0
2 Francja 1 2 32-31 1 0 0
3 Słowacja 1 0 31-32 0 0 1
4 Islandia 1 0 19-24 0 0 1



Skład:

Kaleb, Sulic, Balic, Duvnjak, Lackovic, Vori, Horvat, Vukovic, Jerkopvic, Sprem, Spoljaric, Matlicic, Valcic J, Vukic, Valcic T, Alilovic, Cupic

32 : 27

14
:
14


17 stycznia 2008 godz. 20:15
Stavanger

Skład:

Szmal, Jaszka, Lijewski K, Kuchczyński, Tkaczyk, Jachlewski, Bielecki, Siódmiak, Wleklak, Weinar, Jurecki B, Jurasik, Jurecki, M, Kuptel, Tłuczyński, Lijewski M

Alkomaty nielegalne

Główny Urząd Miar nie będzie już legalizować alkomatów

Czy pijani kierowcy za kilka dni będą mogli czuć się bezkarni? Wszystko wskazuje na to, że tak. Główny Urząd Miar nie będzie już legalizować alkomatów - pisze DZIENNIK. A pomiar poziomu alkoholu w wydychanym powietrzu urządzeniem bez atestu adwokaci łatwo podważą przed sądem. Pozostanie tylko badanie krwi, którego kierowca może odmówić.

Dotychczas adwokaci, broniąc pijanych kierowców, zawsze domagali się świadectwa legalizacji alkomatu. Brak atestu albo numeru identyfikacyjnego urządzenia dawał podstawę do podważenia wyniku badania, a to prowadziło do uniewinnienia. Sądy często przyjmowały bowiem zasadę, że wskazanie takiego alkomatu nie jest wystarczającym dowodem na skazanie za jazdę po pijanemu. Z tego powodu policja musiała wyrzucić na śmietnik warte miliony złotych alkomaty Lion SD 400, które, choć miały pozytywną opinię Instytutu Ekspertyz Sądowych z Krakowa, nie zostały zatwierdzone przez Główny Urząd Miar.

Teraz okazuje się, że policjanci od 24 stycznia (wtedy wejdzie w życie rozporządzenie ministra gospodarki w sprawie prawnej kontroli metrologicznej urządzeń pomiarowych - przyp. red.) będą używać alkomatów bez legalizacji GUM. Dlaczego ministerstwo rezygnuje z atestowania urządzeń? "Bo zamiast tego wprowadzamy tzw. wzorcowanie" - tłumaczy Grzegorz Lang, zastępca dyrektora departamentu regulacji gospodarczych Ministerstwa Gospodarki. Wzorcowanie to wydawanie świadectwa rzetelności przez upoważnione laboratoria. W porównaniu z legalizacją, czyli aprobatą państwa, wymóg o wiele mniej formalny. "Państwo daje w tej dziedzinie więcej wolnego rynku" - przekonuje Lang.

Problem w tym, że jeszcze nie wiadomo, czy policja będzie miała obowiązek wzorcowania alkomatów. Skoro tak, a wkrótce przestaną być ważne atesty GUM, urządzenia na jakiś czas staną się nielegalne. Na jak długo? Grzegorz Lang nie wie. Jak wyjaśnia, zmiana systemu wymaga przygotowania wielu nowych aktów prawnych. Co zatem po 24 stycznia mają robić sądy? Czy będą uznawać wydruk z alkomatu nieposiadającego prawnej legalizacji? "To może być furtka, aby wyjść z sądu z prawem jazdy w kieszeni" - mówi nadkom. Jacek Dobrzyński, rzecznik KWP w Białymstoku. "Obrońca zawsze ma prawo kwestionować wskazania alkomatu" - tłumaczy mec. Jowita Grochowska z kancelarii adwokackiej w Białymstoku. I zapowiada, że będzie żądać wykazania, iż alkomat był sprawny technicznie i odzwierciedlał faktyczny stan spożycia alkoholu.

Pozostaje więc badanie krwi, ale kierowca może się na nie nie zgodzić. W tej sprawie przepisy bowiem wzajemnie się wykluczają. Konstytucja, kodeks postępowania karnego i ustawa o zawodzie lekarza mówią, że na pobranie krwi musi być zgoda pacjenta. Ustawa o ruchu drogowym przewiduje, że mimo braku zgody można pobrać krew, jeśli jest podejrzenie o prowadzenie w stanie nietrzeźwym. To samo mówi ustawa o wychowaniu w trzeźwości: jeżeli osoba jest podejrzana o przestępstwo, można ją poddać badaniu. Nawet mimo braku jej zgody.

Problem w tym, że lekarze nie godzą się na użycie siły. "Nigdy nie pobieram krwi, gdy pacjent nie wyraża na to zgody, i nikt nie może mnie do tego zmusić" - mówi Ryszard Wiśniewski, lekarz z zespołu reanimacyjnego Meditrans w Siedlcach. "To naruszałoby zasady etyki lekarskiej. Naraża też lekarza na odpowiedzialność w przypadku jakichkolwiek komplikacji, jeśli nawet tak prosty zabieg odbył się bez zgody pacjenta. Przepisy prawne są w tym wypadku dziurawe" - dodaje Wiśniewski.

Kilka lat temu lekarka Pogotowia Ratunkowego w Białymstoku została nawet oskarżona za odmowę pobrania krwi pijanemu kierowcy, który był agresywny i nie chciał poddać się badaniu. Sąd sprawę przeciwko niej umorzył.


Elżbieta Południk: Czy brak obowiązku legalizacji alkomatów daje większe szanse na obronę kierowcy przed sądem?
Marek Małecki: Jeżeli kierowcę poddano kontroli alkomatem niemającym atestów, obrońca na pewno będzie miał możliwości podważenia takiego dowodu. Jeśli urządzenie nie zostało poddane kontroli, może to w znacznym stopniu wpływać na jego wiarygodność. Adwokaci na pewno będą podnosić ten zarzut. Mec. Jakub Wende, którego uważam za autorytet w tej dziedzinie, twierdzi, że zdarzają się nieprawidłowości pomimo atestów. Np. bezprawne przedłużanie daty ważności alkomatów. To daje również furtkę do uniknięcia odpowiedzialności za jazdę po alkoholu.

Jakie są możliwe scenariusze na sali sądowej?
Postępowanie sądowe może na pewno się wydłużyć. W przypadku, gdy wydruk alkomatu będzie jedynym dowodem, sąd na pewno powoła biegłego, który oceni prawidłowość działania alkomatu. Nie bagatelizowałbym jednak zwolnienia przez ministra gospodarki alkomatów z obowiązku prawnej kontroli metrologicznej. Policjant może dokonać po 15 minutach ponownego badania w celu uwiarygodnienia poprzedniego wydruku.

A co z badaniem krwi?
To najbardziej wiarygodny miernik i policjanci będą coraz częściej z niego korzystać, szczególnie gdy będą mieli świadomość, że wynik z alkomatu może być podważany. Kwestionowanie badań krwi jest praktycznie niemożliwe. Jednak zdarza się, że lekarze odmawiają pobierania krwi bez zgody pacjenta.

Co w sytuacji, gdy jedynym dowodem będzie nos policjanta?
Jeżeli jedynym dowodem jest zeznanie policjanta twierdzącego, że kierowca prowadził pojazd pod wpływem alkoholu, sąd zgodnie z fundamentalną zasadą procedury karnej winien rozpatrywać wszelkie wątpliwości na korzyść oskarżonego. Praktyka pokazuje jednak, że sądy często dają wiarę policjantom, którzy z racji wykonywanego zawodu są osobami zaufania publicznego. Dlatego wszystkim moim klientom przypominam, że jeśli mają ochotę na alkohol, to z wszelkich pomysłów na obronę swoich praw najtańsze jest skorzystanie z taksówki.

Zainteresowani podatkami mają szansę na nagrody i karierę

Konrad Piłat 16-01-2008, ostatnia aktualizacja 16-01-2008 10:02

Ruszają konkursy Moneta Aurea i Moneta Platina. Sprawdzają one wiedzę studentów o podatkach i rachunkowości.

Laureaci zeszłorocznych konkursów, Marek Muc i Maciej Machera
autor zdjęcia: Rafał Guz
źródło: Fotorzepa
Laureaci zeszłorocznych konkursów, Marek Muc i Maciej Machera

Skierowane są do studentów wszystkich polskich szkół wyższych, niezależnie od kierunku, roku i trybu studiów.

To już czwarta edycja podatkowego konkursu Moneta Aurea oraz druga Moneta Platina. Organizatorami są firma Deloitte, „Rzeczpospolita", portal interia.pl, Europejskie Stowarzyszenia Studentów Prawa ELSA Poland oraz AIESEC. Jest o co walczyć – na najlepszych czekają praktyki w Dziale Audytu i Doradztwa Podatkowego Deloitte, staże dziennikarskie w „Rz" oraz liczne nagrody rzeczowe, np. laptopy, rowery, kursy językowe o łącznej wartości przekraczającej 150 tys. zł. Może to być także doskonały start kariery zawodowej.

– Udział w konkursie to możliwość sprawdzenia nie tylko wiedzy, ale także umiejętności interpersonalnych. Warto podkreślić, że jego forma zbliżona jest do egzaminu na doradcę podatkowego, a to jeszcze zwiększa jego atrakcyjność – mówi Norbert Wasilewski, który wygrał pierwszą edycję Moneta Aurea. Przerodziło się to w dłuższą przygodę z prawem podatkowym – do dziś pracuje bowiem w Deloitte.

W obu konkursach obowiązują podobne zasady: 80 proc., czyli 300, pytań zostanie opublikowanych na stronie internetowej www.moneta.interia.pl. Już teraz można się zapoznać z ich pierwszą transzą (w ramce podajemy przykładowe pytania). Pozostałe powstaną na bazie artykułów publikowanych od jutra do końca marca na łamach „Rz".

Podstawowym warunkiem wzięcia udziału w konkursach jest wypełnienie formularza rejestracyjnego. Jest on dostępny na www.moneta.interia.pl. Można to zrobić już teraz. Następnie uczestnicy obu konkursów będą odpowiadać podczas testu online na losowo wybrane pytania. W konkursie Moneta Aurea odbędzie się to 9 kwietnia, a w Moneta Platina dzień później. Najlepsi przejdą do kolejnych etapów: testów oraz odpowiedzi ustnych. Uczestnicy ścisłego finału spotkają się w maju podczas uroczystej gali. Będą odpowiadać na to samo pytanie przed jury złożonym z profesorów prawa, dziennikarzy „Rz" i pracowników Deloitte oraz przed publicznością.

Przykłady pytań konkursowych

Zgodnie z ordynacją podatkową strona ma prawo do uczestnictwa w przeprowadzeniu dowodu:

a. zawsze

b. nigdy

c. jeżeli ustawa tak stanowi

d. jeżeli zezwoli na to naczelnik urzędu skarbowego

Zgodnie z konstytucją orzeczenia Trybunału Konstytucyjnego o zgodności ustawy podatkowej z konstytucją

a. obowiązują wyłącznie podatników

b. mają moc powszechnie obowiązującą i są ostateczne

c. mają moc powszechnie obowiązującą, jeżeli są ostateczne

d. obowiązują wyłącznie organy podatkowe

Źródło : Rzeczpospolita

Jakie prawa dałaby nam konwencja bioetyczna

Ewa Siedlecka
2008-01-17, ostatnia aktualizacja 2008-01-16 19:01

Szybki test: czy pracodawca mógłby powiedzieć: O, nie, nie zatrudnię pana, bo z badań genetycznych wynika, że będzie pan często chorował. TAK czy NIE?

Zobacz powiekszenie
Ewa Siedlecka
SERWISY
Odpowiedź: w większości krajów Europy - NIE, bo to nielegalne. W Polsce - TAK. Bo Polska od dziesięciu lat nie przystępuje do konwencji bioetycznej Rady Europy.

Rozwój medycyny, badań genetycznych i tzw. biotechnologii sprawia, że możliwe staje się stworzenie człowieka w probówce, hodowanie z komórek zarodkowych ludzkich organów do przeszczepów, "naprawianie" zarodków mających uszkodzone geny, ale też eliminowanie takich zarodków. Możliwe staje kupienie komórki jajowej pięknej kobiety albo plemników zdrowego, inteligentnego mężczyzny po to, żeby stworzyć sobie wymarzone dziecko. Dzięki znajomości genomu człowieka można przewidzieć jego przyszłe choroby. Pracodawca mógłby więc np. zażądać testów genetycznych od kandydata na pracownika, żeby uniknąć w przyszłości płacenia za jego zwolnienia chorobowe, a ubezpieczyciel - aby nie płacić za leczenie kogoś ze skłonnością do choroby wieńcowej.

Po to, żeby zdobycze nauki wykorzystywane były dla dobra, a nie przeciw człowiekowi, Rada Europy przed jedenastu laty przyjęła konwencję bioetyczną. Polska - której przedstawiciele uczestniczyli w pracach nad konwencją - podpisała ją w 1999 r., ale do dziś nie ratyfikowała.

Niektóre dziedziny Polska ma uregulowane podobnie jak w konwencji - np. transplantacje w ustawie o przeszczepianiu tkanek i narządów. Jednak większości spraw związanych ze zdobyczami biomedycyny nasze prawo nie reguluje. Zasady zapłodnienia in vitro określane są w prywatnych umowach między kliniką a dawcami komórek rozrodczych. Testami genetycznymi zajmują się zaś prywatne firmy, które w ogóle nie działają na podstawie prawa medycznego - to wolny, komercyjny rynek.

Jeśli Polska ratyfikuje konwencję, niektóre z tych dziur załatają się same. Skoro konwencja wprost zakazuje tworzenia embrionów ludzkich do celów naukowych oraz selekcjonowania zarodków ze względu na płeć, to - ponieważ ratyfikowaną umowę międzynarodową stosuje się bezpośrednio - takie działanie stanie się w Polsce automatycznie nielegalne.

W sondzie, którą zrobiła "Gazeta" (3 stycznia), przedstawiciele wszystkich ugrupowań parlamentarnych uznali, że nie ma przeszkód do ratyfikacji i nie zgłaszali do konwencji żadnych zastrzeżeń. Za opowiadają się też m.in. abp Józef Życiński i kardynał Stanisław Dziwisz. O ratyfikację konwencji zaapelował też RPO dr Janusz Kochanowski.

Rafał Grupiński odpowiedzialny w kancelarii premiera za strategię rządu powiedział nam, że premier zamówił ekspertyzy w sprawie skutków ratyfikacji konwencji i już powinny być gotowe. - Okazuje się, że konwencja nie odnosi się do tak drażliwych spraw jak aborcja czy eutanazja, więc problemy z dostosowaniem polskiego prawa nie będą tak wielkie.

Premier zamierza powołać dwa zespoły. Jeden - prawników, którzy opracują projekt dostosowania polskiego prawa do wymogów konwencji, i drugi, który wyda opinię natury etycznej. Drugi zespół - radę bioetyczną - zorganizuje wiceszef klubu PO Jarosław Gowin. Mają się w niej znaleźć eksperci z różnych dziedzin - od medycyny i biologii przez prawo do etyki i filozofii. Tworzenie takich rad zaleca m.in. Rada Europy.

Żeby ratyfikować konwencję, wystarczy, aby rząd wystąpił o to do Sejmu. Sejm uchwala zgodę, a prezydent podpisuje akt ratyfikacji. Od tego momentu konwencja staje się obowiązującym prawem. I może być bezpośrednio stosowana.



„Konwencja o ochronie praw człowieka i godności istoty ludzkiej wobec zastosowania biologii i medycyny” ustanawia reguły, jakimi muszą się kierować państwa-strony w takich m.in. sprawach, jak • eksperymenty medyczne na ludziach, • przeszczepy, • manipulacje genetyczne, • zapłodnienie in vitro, • postępowanie z ludzkimi zarodkami, • z komórkami jajowymi i plemnikami.

Nie odnosi się do problemu eutanazji, ale ustanawia zasadę, że nie można nikogo leczyć czy ratować mu życia bez jego zgody i należy respektować wcześniej wyrażone życzenia.

W konwencji są standardy minimum, więc państwa, które do niej przystępują, mogą uchwalić sobie surowsze prawo. Każde państwo może też zgłosić zastrzeżenia do wybranych przepisów.



Co m.in. jest w konwencji i jak to się ma do polskiego prawa

Naczelna zasada: "Interes i dobro istoty ludzkiej przeważa nad wyłącznym interesem społeczeństwa i nauki"

(art. 2)

Prawo do poszanowania woli chorego (w tym prawa do śmierci):

• Nie można wykonać żadnego zabiegu (także podać leku) bez swobodnej i świadomej zgody pacjenta, którego trzeba wcześniej wyczerpująco poinformować o wszystkich skutkach terapii (art. 5). Oznacza to m.in., że nie wolno zacząć leczenia, kontynuować go lub ratować życia bez zgody zainteresowanego (jeśli jest w stanie ją wyrazić) lub wbrew jego woli;

• Należy też brać pod uwagę wcześniej wyrażone życzenia co do interwencji medycznej, jeżeli w chwili, gdy jest potrzebna, pacjent nie może wyrazić woli - np. jest nieprzytomny. Najczęściej takie sytuacje dotyczą reanimacji czy przetaczania krwi (art. 9).

? Polskie prawo - ustawa o ZOZ-ach i o zawodzie lekarza - jest zgodne z tym standardem, ale nie zawsze przestrzegane.

Ochrona w czasie eksperymentu leczniczego czy naukowego, zwłaszcza jeśli człowiek jest tak chory, że nie może wyrazić zgody na eksperyment:

• Na kimś, kto nie może wyrazić świadomej zgody (ma np. demencję, jest w śpiączce albo jest umysłowo upośledzony) eksperymenty czysto badawcze mogą być przeprowadzane tylko wyjątkowo i tylko wtedy, kiedy można się po nich spodziewać co najmniej korzyści pośrednich, np. opracowania metody leczenia osób w podobnej sytuacji (art. 17);

• W przypadku dzieci w wieku, w którym prawo krajowe nie daje im jeszcze prawa do dysponowania sobą, zgodę na eksperyment wyrażają prawni opiekunowie. Należy brać pod uwagę opinię dziecka. Podobnie jest z osobami ubezwłasnowolnionymi (art. 6);

• Osoby „poważnie” chore psychicznie można bez ich zgody leczyć (także eksperymentalnie) tylko wtedy, gdy zaniechanie leczenia (eksperymentu) „stwarza ryzyko znacznego uszczerbku dla jej zdrowia”. Takie osoby lub ich opiekunowie muszą mieć prawo odwołania się od decyzji lekarzy (art. 7).

Polska konstytucja stanowi, że nikt nie może być poddany eksperymentom naukowym, w tym medycznym, bez zgody.

!!! Ale regulacje ustawowe - ustawa o ZOZ-ach, o zawodzie lekarza i o ochronie zdrowia psychicznego - zdaniem fachowców wymagają poprawy, ponieważ są niejednoznaczne.

Prawo do informacji o stanie zdrowia:

• Nie wolno niczego ukrywać przez pacjentem - ma prawo wiedzieć wszystko o swoim zdrowiu i rokowaniach. Ale może zastrzec, że nie życzy sobie być informowanym (art. 10).

? Polskie prawo jest identyczne, ale często nieprzestrzegane: pacjentowi i jego rodzinie trudno uzyskać od lekarzy pełną informację.

Prawo do prywatności:

• Każdy ma prawo do zachowania w tajemnicy przed innymi swojego stanu zdrowia i informacji genetycznej o sobie (art. 10).

Polskie prawo jest zgodne z konwencją. Informacja o stanie zdrowia chroniona jest tajemnicą lekarską i ustawą o ochronie danych osobowych. Ta ostatnia uznaje ją za dane wrażliwe, których nie można przetwarzać bez zgody zainteresowanego.

Zakaz dyskryminowania na podstawie testów genetycznych:

• Zakazane są testy genetyczne, jeśli diagnoza ma służyć innym celom niż leczenie lub badania naukowe (art. 12).

!!! Polska konstytucja zakazuje wszelkiej dyskryminacji. Nie ma zakazu dyskryminacji genetycznej wyrażonego w ustawie. Zakazuje jej tylko kodeks etyki lekarskiej, który nie jest prawem powszechnie obowiązującym.

• „Każda forma dyskryminacji osób ze względu na dziedzictwo genetyczne jest zakazana” (art. 11).

Z tego zakazu konwencji wynika, że nie można np. uzależniać zawarcia ubezpieczenia zdrowotnego od przeprowadzenia badań genetycznych, wprowadzić obowiązkowych testów genetycznych, żeby zakazać posiadania dzieci nosicielom genu hemofilii, czy wprowadzić wyższą składkę na ZUS wobec osób genetycznie zagrożonych cukrzycą czy nadciśnieniem.

!!! W Polsce nie ma przepisów odnoszących się do tej sfery. Jest tylko zakaz przetwarzania danych genetycznych bez zgody - w ustawie o ochronie danych osobowych. A w ustawie o diagnostyce laboratoryjnej - zakaz przeprowadzania badań bez zgody. Na pobranie próbki DNA bez zgody zezwala kodeks postępowania karnego, ale tylko w przypadku osób podejrzanych o popełnienie przestępstwa.

Kodeks etyki lekarskiej dopuszcza testy genetyczne na potrzeby diagnostyki i do celów badawczych.

!!! W praktyce badania genetyczne w Polsce robią komercyjne prywatne firmy, które nie podpadają pod przepisy dotyczące ochrony zdrowia.

Ograniczenia nałożone na manipulacje genetyczne:

• Można zmieniać ludzki genom, ale tylko po to, żeby eliminować choroby i naprawiać uszkodzenia. I tylko w taki sposób, żeby te zmiany nie były dziedziczone (art. 13).

!!! Polskie prawo tej sfery nie reguluje. Ustawa o zawodzie lekarza zabrania przeprowadzania eksperymentu badawczego na „dziecku poczętym”, ale kwestią otwartą pozostaje, czy zmianę genomu w celu leczniczym można uznać za „eksperyment badawczy”.

Kodeks etyki lekarskiej dopuszcza „eksperymenty lecznicze” na embrionach w sytuacji, gdy spodziewane korzyści przewyższają ewentualne ryzyko.

Reguły dotyczące zarodków in vitro:

• Nie wolno selekcjonować komórek rozrodczych czy zarodków pod kątem płci dziecka, chyba że chodzi o uniknięcie choroby genetycznej związanej z płcią (art. 14);

• „Jeżeli prawo zezwala na przeprowadzanie badań na embrionach in vitro, należy zapewnić im odpowiednią ochronę. Tworzenie embrionów ludzkich do celów naukowych jest zabronione” (art. 18).

!!! Polskie prawo tej sfery nie reguluje.

Zakaz czerpania zysku z ludzkiego ciała:

• „Ciało ludzkie i jego części nie mogą, same w sobie, stanowić źródła zysku” (art. 21). Oznacza to zakaz kupowania czy sprzedawania nie tylko organów i tkanek, ale też komórek jajowych, spermy czy ludzkich zarodków.

!!! Ustawa transplantacyjna zakazuje handlu ludzkimi organami, tkankami i komórkami, ale nie dotyczy to komórek rozrodczych i zarodkowych - postępowanie z nimi w ogóle nie jest uregulowane.

Kto może interpretować konwencję:

• „Opinie doradcze” w sprawach, których dotyczy konwencja, może wydawać Europejski Trybunał Praw Człowieka (w Strasburgu). Nie są one wiążące. Prawo zadawania takich pytań ma rząd danego kraju (art. 29).



Debata publiczna:

• Kwestie bioetyczne powinny być przedmiotem szerokiej debaty publicznej, aby tworzone prawo nie było narzucaniem jakiegoś poglądu etycznego, ale powstawało na zasadzie społecznej zgody (art. 28).

Na naszej-klasie znaleziono zdjęcie klasy IV RP!

Fot. za wykop.pl

Czy uczniowie kogoś Ci nie przypominają?

To zdjęcie krąży w sieci od rana, pojawiło się także na portalu wykop.pl. Jak podoba Ci się wspaniała klasa Ędwarda Ąckiego - IV RP

Widzew zdegradowany, Zagłębie wciąż czeka na wyrok

Jacek Sarzało
2008-01-16, ostatnia aktualizacja 2008-01-16 20:53

Zobacz powiększenie
Były działacz Widzewa Wojciech Sz. przyznał się do udziału w ustawianiu meczów
Fot. Małgorzata Kujawka / AG

Wydział Dyscypliny PZPN ukarał w środę za korupcję Widzew Łódź degradacją o klasę niżej, sześcioma punktami ujemnymi i karą finansową w wysokości 35 tysięcy złotych. Zagłębie Lubin poczeka na decyzję do 24 stycznia.



Widzew płaci za grzechy z drugiej ligi, z sezonu 2004/05. Ustawił wtedy 12 meczów i awansował do baraży o pierwszą ligę (przegranych potem z Odrą Wodzisław). Zagłębie nieczysto grało rok wcześniej. Według dokumentów zebranych przez prokuraturę we Wrocławiu ustawiło dziewięć spotkań i awansowało do ekstraklasy.

Skąd więc tak różne decyzje w sprawach klubów, które zawiniły w porównywalny sposób? Działacze WD nie widzieli możliwości porozumienia się z Widzewem co do wysokości sankcji. Łódzki klub chciał się poddać karze, ale proponował minus 8 pkt w przyszłym sezonie i 300 tys. zł kary. Dla WD było to nie do przyjęcia, a ponieważ - jak powiedział jego przewodniczący Michał Tomczak - Widzew nie zamierzał zaproponować surowszego wyroku, dotkliwa kara została orzeczona już dzisiaj.

Orzeczenie zapadło w tzw. trybie spornym, co oznacza, że łodzianie mają prawo odwołania. I, jak od razu zapowiedział prezes klubu Bogusław Sosnowski, zrobią to. Działaczom WD zawsze chodziło zaś głównie o to, żeby w momencie wydawania wyroków za korupcję jednocześnie odbierać klubom prawo do odwołań, a to umożliwia właśnie tryb dobrowolnego poddania się karze. Już jednak widać, że spory z Widzewem w instancjach odwoławczych będą trwały.

Jak dowiedzieliśmy się nieoficjalnie w przypadku Zagłębia, czyli klubu, którego właścicielem jest jedna z najbogatszych polskich spółek skarbu państwa (czyli mocno upolityczniona) KGHM - PZPN bardziej boi się wejść w spór i oczekuje, że mistrzowie kraju ukarzą się sami, co zamknie im furtkę do odwołań. Zagłębie zaproponowało minus 15 pkt w nowym sezonie. Nie zadowoliło to WD, ale... nie na tyle, by działacze już w środę wydali - podobnie jak w przypadku Widzewa - wyrok skazujący.

Mecenas Tomczak nie chciał odpowiedzieć na pytanie, ile minusowych punktów zaproponowanych przez Zagłębie by go satysfakcjonowało, ani czy oczekuje tego, że klub z Lubina sam poprosi o degradację. Mistrz Polski ma zorganizować w najbliższych dniach konferencję prasową, na której przedstawi stanowisko klubu. Prezes lubinian Robert Pietryszyn nie chciał tego robić w środę, bo stwierdził, że ma zakaz WD. - Ten wieczór spokojnie spędzę z żoną - powiedział tylko. Przedstawiciele Wydziału Dyscypliny po raz kolejny zaś obiecali, że już za tydzień na pewno wydadzą decyzję w sprawie Zagłębia...

Czy będzie to koniec kar za korupcję w polskiej piłce? Niekoniecznie. WD jest zmobilizowany zapowiedziami uchwalenia przez związek tzw. uchwały abolicyjnej, która uniemożliwiałaby karne degradacje od czerwca 2008 r. Nieoficjalnie mówi się, że następne w kolejce do ukarania są Jagiellonia Białystok i Cracovia. Problem tylko w tym, czy prokuratura we Wrocławiu zdąży jeszcze wiosną przekazać WD nowe materiały ze śledztwa.

Degradacja Widzewa oznacza, że znani są już dwaj spadkowicze z Orange Ekstraklasy. Oprócz łodzian jest to ukarane na początku sezonu Zagłębie Sosnowiec. Oba zespoły walczyć będą jednak o to, aby nie znaleźć się w III lidze, co nastąpi, jeśli zajmą miejsca spadkowe.


Gross - chłopiec do bicia

Marcin Wojciechowski
2008-01-16, ostatnia aktualizacja 2008-01-16 18:44

"Super Express" zamieścił karykaturę, na której Gross uczy polskie dzieci antysemityzmu. Grossa przedstawiono podobną kreską, jaką propaganda hitlerowska przedstawiała Żydów. Czekam na następne rysunki w rodzaju "Gross to ltyfus, zaraz"

Nie pamiętam innego programu "Warto rozmawiać", w którym prowadzący Jan Pospieszalski tonowałby, zamiast podgrzewać dyskusję, łagodził, a nie pogłębiał kontrowersje. A tak właśnie było w poniedziałek podczas debaty o polskim antysemityzmie w trakcie II wojny światowej i po niej na kanwie książek "Strach" Jana Grossa oraz "Po zagładzie" Marka Chodakiewicza.

Pospieszalski musiał łagodzić, bo jego niektórzy goście wypowiadali tak kontrowersyjne tezy, że nawet idący pod prąd poprawności politycznej autor i prowadzący "Warto rozmawiać" wydawał się zszokowany.

Już na wstępie Chodakiewicz, autor polemicznej wobec Grossa książki "Po zagładzie", ogłosił, że każdy Polak, który podpisał volkslistę lub został komunistą "w sensie etycznym" automatycznie przestawał być Polakiem. Nie ma więc problemu polskiej odpowiedzialności za cokolwiek, bo wszyscy Polacy, którzy dopuścili się niecnych czynów w czasie II wojny światowej i po niej, "w sensie etycznym" nie byli już Polakami.

- To bardzo łatwa i wygodna wersja historii. Nie zgadzam się z nią - polemizował filozof i publicysta Janusz A. Majcherek. Jako przykład podał Feliksa Dzierżyńskiego, polskiego szlachcica, który tworzył podwaliny imperium bolszewików i jego policji politycznej. Ani Chodakiewicz, ani wtórujący mu inny prawicowy historyk Bogdan Musiał nie mieli wątpliwości, że gdy Dzierżyński stał się bolszewikiem, automatycznie przestał być Polakiem, więc jego zaangażowanie w bolszewizm nie brudzi nam rąk. Ale żaden z nich nie potrafił powiedzieć, czy Żydzi służący po wojnie w UB albo zajmujący stanowiska w komunistycznym aparacie represji i władzy również automatycznie przestawali być Żydami z powodu swoich wyborów etycznych.

Musiał oskarżał o eksterminację Polaków filozofa Zygmunta Baumana służącego po wojnie w KBW i wykrzykiwał, że Jakub Berman (szef bezpieki w latach powojennych) ma na koncie znacznie więcej ofiar niż wszyscy polscy antysemici razem wzięci. Musiał nie dodał tylko, czy to wystarczający powód, by usprawiedliwić antysemickie ekscesy w powojennej Polsce.

Chodakiewicz starał się udowodnić za pomocą tabelek ze swojej książki, że po II wojnie światowej Żydzi zabili prawie tyle samo Polaków, co Polacy Żydów. Gdy Majcherek nieśmiało polemizował, że liczba ofiar żydowskich w latach powojennych była kilkakrotnie większa, Chodakiewicz stwierdził, że nikt poza nim tych spraw nie badał.

Nic dziwnego, że opierając się na tezach Chodakiewicza, "Rzeczpospolita" kilka dni temu zatytułowała swój materiał na pierwszej stronie "Polacy i Żydzi: kto się kogo bał?". Obecny w studiu "Warto rozmawiać" redaktor naczelny "Rz" Paweł Lisicki był już jednak znacznie bardziej powściągliwy w sądach niż w piątkowym komentarzu, w którym oskarżył Grossa, że traktuje Polaków jak podludzi, i porównał go w sposobie pisania o Polsce i Polakach do angielskiego historyka, apologety Hitlera - Davida Irvinga. W poniedziałek Lisicki zarzucał Grossowi jedynie nadmierne uogólnienia oraz ostry, konfrontacyjny język. Na uwagi prowadzącego, że przecież antyżydowskie pogromy Kielcach, Rzeszowie, Krakowie oraz szereg innych wystąpień antysemickich w Polsce w latach 1944-47 są niepodważalnym faktem, Lisicki odpowiadał: "To przecież oczywistość. Nikt tego nie podważa. Nie ma co o tym w ogóle rozmawiać".

Jeśli tak, to nie rozumiem, czego czepia się „Rz", starając się za wszelką cenę udowodnić, że „Strach" Grossa to książka nieprawdziwa, szkodliwa i zła. W zeszłym tygodniu potępił ją Rafał Ziemkiewicz, z dumą ogłaszając, że jej nie przeczyta, bo z góry wie, że jest fałszywa. Mimo to już dwa razy Ziemkiewicz zabrał głos w polemice wokół Grossa. W poniedziałek na łamach „Rz" odsądził książkę Grossa od czci i wiary historyk z IPN Piotr Gontarczyk. Zrobił to jednak dość kulturalnie. Bardziej dosadny był w wywiadzie dla „Super Expressu". „[Gross] nigdy nie prowadził żadnych poważnych badań historycznych. Wypowiada się o sprawach, o których nie ma do końca pojęcia. Jego książka » Strach «należy do zjawisk popkultury, funkcjonuje na zasadzie szokowania, przyciągania do siebie mediów i podobnych mu » naukowców «" - mówi Gontarczyk.

Na podstawie wywiadu z Gontarczykiem naczelny "SE" Sławomir Jastrzębowski oskarża Grossa o "intelektualne oszustwo". Komentarz naczelnego okraszono karykaturą, na której Gross uczy polskie dzieci antysemityzmu. Grossa przedstawiono podobną kreską, jak propaganda hitlerowska przedstawiała odrażających Żydów.

Czekam na następne rysunki w rodzaju "Gross to tyfus, zaraza". Redaktorom "SE" podpowiem, że gdyby zawiodła ich wyobraźnia, w zbiorach Żydowskiego Instytutu Historycznego są setki antysemickich karykatur z XIX w. i lat przedwojennych. Może coś się przyda. Ciekaw też jestem, kto kogo przebije. Może "Rz" nie pozostanie w tyle za "SE". W tym towarzystwie Pospieszalski wychodzi na obrońcę Żydów. Za tydzień Pospieszalski zapowiada ciąg dalszy debaty o polskim antysemityzmie. Ciekawe kto tym razem będzie jego gościem.

Tradycja Znaku i strach

Mirosław Czech
2008-01-17, ostatnia aktualizacja 2008-01-17 00:38

Po wydaniu książki Jana Tomasza Grossa "Strach" kardynał Stanisław Dziwisz napisał w liście do wydawnictwa Znak: "Waszym zadaniem jest krzewienie prawdy o historii, a nie budzenie demonów antypolskości i antysemityzmu jednocześnie. Wydawnictwo Wasze mogłoby wykazać się większą uwagą w doborze lektur przedstawianych polskiemu czytelnikowi również z powodu etycznego dziedzictwa pozostawionego przez założycieli".

Zobacz powiekszenie
fot. Adam Kozak / AG
Jan T. Gross
Zobacz powiekszenie
Fot. Karol Piętek / Agencja Gazeta
Prof. Władysław Bartoszewski: - Dobrze, że "Strach" ukazał się w Polsce, że ludzie zapoznają się z punktem widzenia Grossa. Na zdjęciu: witryna księgarni w Radomiu
Henryk Woźniakowski, prezes Znaku, odpowiedział: "Zasadniczymi względami, dla jakich podjęliśmy decyzję o wydaniu książki, było przyczynienie się do krzewienia prawdy o historii, do przezwyciężenia tych pozostałości antysemityzmu, które wciąż pokutują w naszym społeczeństwie, a także wierność wobec chrześcijańskich, personalistycznych źródeł wartości, z których czerpali nasi ojcowie-założyciele i którym w zmienionych warunkach my również staramy się pozostać wierni".

Niewiele jest w Polsce środowisk i wydawnictw tak zasłużonych dla pojednania z sąsiednimi narodami jak "Znak" czy "Tygodnik Powszechny". Skupionym wokół nich intelektualistom i politykom zawdzięczamy setki artykułów i książek, polemicznych wystąpień i zasadniczych debat, w których poruszano najbardziej kontrowersyjne tematy.

Bez ich dorobku w relacjach Polaków z Białorusinami, Czechami, Litwinami, Niemcami, Rosjanami, Słowakami, Ukraińcami i Żydami dalej tkwilibyśmy w oparach uprzedzeń, stereotypów i pretensji, gdzie "nasze" zawsze musi być na wierzchu, a "ich" - na samym dnie. Jak w ewangelicznej przypowieści o tych, którzy szukają źdźbła w oku innego, nie dostrzegając belki w swoim. Środowisko Znaku, podobnie jak paryska "Kultura", duża część opozycji demokratycznej i pierwsza "Solidarność", wybrało otwartość na argumenty i wrażliwość sąsiednich narodów oraz mniejszości narodowych i religijnych.

W latach 80. miesięcznik "Znak" wydał numery monograficzne poświęcone stosunkom polsko-żydowskim, katolicko-judaistycznym, polsko-ukraińskim. Dla relacji z Żydami i polskiej refleksji na ten temat fundamentalne znaczenie miał artykuł prof. Jana Błońskiego "Biedni Polacy patrzą na getto" zamieszczony w "Tygodniku Powszechnym" w 1987 r.

Wysiłkom tym patronował Jan Paweł II. Spotykał się z redaktorami i autorami "Znaku" oraz "Tygodnika", organizował kolokwia i seminaria na temat tradycji Rzeczypospolitej Wielu Narodów, zachęcał do dialogu. Polaków i narody sąsiednie przygotowywał do sąsiedztwa w warunkach wolności, a Kościół powszechny - do jubileuszu roku 2000. Wyznał winy, których ludzie Kościoła dopuścili się w ciągu wieków, i prosił o przebaczenie.

Papież pokazał, że silny człowiek i mocna swoimi przekonaniami instytucja nie boją się prawdy ani żadnych głosów, które mogą prowadzić do jej poznania.

Dla Gazety
prof. Władysław Bartoszewski
Nie całkiem zgadzam się z kardynałem Dziwiszem, że książka nie powinna ukazywać się wwydawnictwie Znak. Osobiście nie wiem, czy sam podjąłbym taką decyzję, czy nie lepsze byłoby świeckie wydawnictwo, aczkolwiek przyjmuję do wiadomości argumentację Henryka Woźniakowskiego, prezesa Znaku. Dobrze, że książka się ukazała, że ludzie zapoznają się z punktem widzenia Grossa, tym bardziej że "Strach" od dwóch lat był dostępny po angielsku. Co do współodpowiedzialności Kościoła za antysemityzm nie miał wątpliwości przecież Jan Paweł II itakże za to zrobił rachunek sumienia Kościoła w 2000r. Ale nie można przenosić tego na działania wszystkich ludzi Kościoła, to uproszczenie.
Mam wątpliwości co do naukowego charakteru tej książki, podzielam tu pogląd historyka Pawła Machcewicza. "Strach" jest publicystyką eseistyczną. To oczywiste, że Gross nie pisze dobrze o Polakach, bo to nie jest jego zadanie.
Zastanawiam się, jak historię Paryża napisałby szef policji obyczajowej, a jak kardynał Lustiger. Szef policji obyczajowej miał do czynienia z prostytutkami i sutenerami. Gross nie znał nawet Ireny Sendlerowej. Aczy zfaktu, że niektórzy ludzie byli antysemitami, czyli pazernymi chciwcami, mogę wnioskować, że cały naród taki był? Wśród dwunastu apostołów też jeden zdradził. Przekładając to procentowo na całe społeczeństwo, wyjdzie kilkaset tysięcy. Ja tego nie rozgrzeszam, ale nie można wyolbrzymiać. To nie służy dialogowi, lecz narastaniu sporów.

Piotr M.A. Cywiński, doktor historii, prezes warszawskiego KIK-u
Dobrze, że "Strach" ukazał się w Polsce, nawet jeśli jest książką historycznie niedobrą. Teraz można podjąć wokół niej dyskurs, choć w przeciwieństwie do "Sąsiadów" nie wnosi ona żadnych nowych faktów. To spis opinii dobranych pod tezę książki. Dobrze też, że "Strach" ukazuje się w wydawnictwie katolickim. Chciałoby się jednak przewrotnie zapytać: skoro Kościół katolicki jest tak strasznie antysemicki, to jakim cudem wydawnictwo katolickie drukuje książkę Grossa?
W "Strachu" bardzo rażące i smutne intelektualnie jest uogólnianie. Owszem, były w Polsce wydarzenia antysemickie godne potępienia, były mordy na tym tle, ale nie bardzo rozumiem, jaka postawa intelektualna pozwala stwierdzać, że Polacy są tacy czy inni. To skandaliczne imoralnie nieuczciwe. Jeśli np. węgierscy kibice wykrzykują na stadionach wulgaryzmy, to czy mam prawo twierdzić, że wszyscy Węgrzy są wulgarnymi ludźmi? Czym innym są przypadki, a czym innym reguła, którą Gross buduje.
Nie podlega dyskusji, że w łonie Kościoła katolickiego padały opinie nieprzychylne Żydom, ale one padały też na rynkach, jarmarkach, w dekretach królewskich. Przypisywanie odpowiedzialności za antysemityzm Kościołowi jest nadużyciem, dlatego że nie pokazuje tego w szerszym kontekście.

Marcin Przeciszewski, prezes Katolickiej Agencji Informacyjnej
Mamy demokrację i trudno mówić, że jakaś książka nie powinna się ukazać. To nie te czasy. Każdy ma prawo dyskutować i wszelkie głosy są niezmiernie cenne. Co do samego wydawnictwa, zgadzam się po części z kard. Dziwiszem. Znak do tej pory kojarzył mi się zwydawniczą rzetelnością na najwyższym poziomie. Nie chodzi o to, że książka Grossa nie pasuje do linii wydawnictwa, ale po prostu nie spełnia kryteriów warsztatowych, jakie Znak stawiał swoim autorom. Gross zajął się jednym z najważniejszych tematów w Polsce, tyle że to jest publicystyka, a nie praca historyczna. Bardzo żałuję, że ta książka urąga metodologii warsztatu historycznego.
Nie uważam, że wydawnictwo katolickie powinno unikać tematów trudnych. Nie twierdzę też, że Gross napisał całkowitą nieprawdę. W Kościele faktycznie był antysemityzm. Ale na miejscu redaktorów Znaku postawiłbym autorowi wyższą poprzeczkę metodologiczną. Konieczna jest teraz debata historyków, zwłaszcza historyków Kościoła, którzy moim zdaniem za mało interesują się tą książką.

not. Katarzyna Wiśniewska

Pawlak do żon górników: PRL się skończył

Tomasz Głogowski, kad
2008-01-16, ostatnia aktualizacja 2008-01-16 19:49

Żony strajkujących od 32 dni górników z kopalni Budryk pojechały w środę do Warszawy, żeby się spotkać z wicepremierem Waldemarem Pawlakiem. - Niech związkowcy nie zasłaniają się kobietami - skwitował Pawlak, który w tym czasie był na opłatku w Lublinie.

Zobacz powiekszenie
Fot. MARCIN TOMALKA / AG
Żony strajkujących górników z Budryka wyjeżdżają w środę rano do Warszawy na rozmowy z ministrem gospodarki Waldemarem Pawlakiem
Gdy w środę przed szóstą rano kobiety wsiadały do autokaru zaparkowanego przed kopalnią Budryk w Ornontowicach, nie wierzyły, że uda się im porozmawiać z wicepremierem i zarazem ministrem gospodarki. - Szanse są małe - powtarzały.

I nie pomyliły się. Gdy dotarły do stolicy, Waldemar Pawlak był już na spotkaniu opłatkowym PSL-u w Lublinie. - To już nie jest PRL, żeby sprawy górnictwa załatwiać w Warszawie - mówił wicepremier. Dodał, że na 130 tys. osób pracujących w górnictwie protestują tylko pracownicy Budryka, choć też mieli zagwarantowane podwyżki. - Nie możemy dopuścić do sytuacji, że ten, kto głośniej krzyczy, dostaje więcej - skomentował wicepremier. - Niech związkowcy nie zasłaniają się kobietami.

W tym samym czasie żony górników były już w stolicy i chciały wejść do budynku Ministerstwa Gospodarki. Nie wpuszczono ich, a wejście blokowali policjanci. - Gdzie jest minister? Gdzie jest minister?! - zaczęły skandować kobiety. Po chwili śpiewały: "Porozmawiajcie z nami i naszymi górnikami".

Gdy było już jasne, że nie odejdą i będą pikietować budynek nawet do rana, zjawiła się Aleksandra Magaczewska, dyrektorka departamentu górnictwa Ministerstwa Gospodarki. Odebrała petycję i zaprosiła żony górników do warszawskiego Centrum Dialogu Społecznego przy ul. Limanowskiego (dyrektor Magaczewska czekała tam już od godz. 11).

Na spotkaniu, w którym uczestniczyli też senatorowie ze Śląska Maria Pańczyk i Antoni Motyczka, kobiety opowiedziały o trwającym od 17 grudnia strajku. Prosiły, by wicepremier Pawlak przyjechał do kopalni i na miejscu zorientował się w sytuacji. - Pan premier nie zna całej prawdy albo ktoś celowo go okłamuje - mówiły żony górników.

- Pokazałyśmy, że trzymamy się razem i zawsze będziemy wspierać naszych mężów - mówiła Danuta Rasilewska, żona Andrzeja, górnika z 22-letnim stażem, który od początku uczestniczy w strajku. - Szkoda, że pan premier Pawlak przed nami stchórzył.

- Te kobiety są zdesperowane, zmęczone strajkiem i przygnębione ciężką sytuacją finansową, bo górnicy za strajk nie dostają wynagrodzenia. Wiem, co to jest być bezrobotnym, bo sam w latach 80. przeżyłem to samo. Nie dziwię się, że żony chcą, aby ich mężowie wrócili wreszcie do domu - mówi senator Motyczka.

Strajk pod ziemią prowadziło w środę około 150 górników. Sześciu z nich zdecydowało się na głodówkę. Nastroje w kopalni są fatalne. - Jeżeli będzie trzeba, górnicy przykują się do maszyn na dole i żadna siła ich stamtąd nie ruszy - zapowiada Grzegorz Bednarski ze związku Kadra, jeden z liderów strajku.

Górnicy z Budryka domagają się zrównania ich wynagrodzeń ze średnią pensją w JSW, co w praktyce oznacza około 700 zł podwyżki. Kilka dni temu byli jednak skłonni iść na ustępstwa i zgodzili się, żeby wynagrodzenia w Budryku zrównały się z zarobkami w kopalni Krupiński, najgorzej opłacanej kopalni w strukturach JSW. Oznaczałoby to około 500 zł podwyżki. Po konsultacjach z Ministerstwem Gospodarki Jarosław Zagórowski, prezes Jastrzębskiej Spółki Węglowej, do której Budryk został niedawno przyłączony, wycofał się jednak z tych porozumień. Uznano, że straty kopalni spowodowane wstrzymaniem wydobycia przekraczają już 35 mln zł. Będzie to miało wpływ na kondycję finansową całej jastrzębskiej spółki, której w takiej sytuacji nie stać już na podwyżki. To spowodowało zerwanie rozmów.

Jastrzębska Spółka Węglowa zdecydowała się w środę umożliwić pracę tym górnikom z Budryka, którzy nie chcą strajkować. Podstawiono autobusy, które miały ich zawieźć do pozostałych kopalń należących do JSW. Żaden z 250 górników pierwszej zmiany jednak do nich nie wsiadł. - Ludzie chcą pracować, ale nie chcą dojeżdżać do innych kopalń. Mówią, że ich zakładem pracy jest Budryk. Są zdesperowani i zniecierpliwieni - mówi Adam Radka, dyrektor ds. pracy w Budryku.

- Ci górnicy pokazali, że nas popierają. Nie chcą przyłączyć się do protestu, bo większość z nich to młodzi pracownicy, którzy mają umowy na czas określony. Gdyby poparli strajk, mogliby się pożegnać z pracą - odpowiada związkowiec Bednarski.