piątek, 22 sierpnia 2008

Sensacyjne USA, Brazylia zwycięska jak zawsze

Rafał Stec, Pekin
2008-08-22, ostatnia aktualizacja 2008-08-22 21:28
Zobacz powiększenie
Fot. Koji Sasahara AP

Siatkarze USA wciąż największą sensacją sezonu. Pokonali Rosję 3:2 i po 20 latach znów zagrają w olimpijskim finale. Złota będzie broniła Brazylia, która wygrała z Włochami 3:1

Talent siatkarzy eksplodował tylko raz, ale na medal »

Aleksiej Werbow nie sięgnął po raz ostatni spadającej tego dnia na boisko piłki, uklęknął, położył twarz na ziemi i kilka minut jej nie podnosił. Jego kolegom pociekły łzy. To był widok prawie surrealistyczny - płakały ponad dwumetrowe siatkarskie wielkoludy, płakali trenerzy, płakali dziennikarze. Chińscy kibice też posmutnieli. Oni wszystkimi przeszło 12 tysiącami gardeł dopingowali Rosjan.

Siatkarze Władimira Alekny przyjechali na igrzyska, by je wygrać. Jak zwykle, cały świat od zawsze im wmawia, że graczy o pokaźniejszym potencjale nie ma nigdzie, może poza Brazylią. Jak Polacy zawsze celują w medal, tak oni w złoto. Od 15 lat bez skutku, choć imponujące sylwetki gwiazd ich reprezentacji podziwiają wszyscy.

Na mistrzostwo olimpijskie czekają od 1980 roku. Na mistrzostwo świata od 1982 roku. Na marne mistrzostwo Europy od 1991 roku. Ubiegłej jesieni przegrali je nawet u siebie w Moskwie, w finale dając się ograć w gruncie rzeczy przeciętnym Hiszpanom. Zawsze grają szokująco nierówno, wpadając w dołki tak głębokie, jak wysoko wzlatują nad siatkę. Gdy przeciwnik stawia im długo twardy opór, pękają. Tracą głowy, siatkówkę sprowadzają do potwornie walenia w piłkę.

Dziś nie stracili. Trafili po prostu na fenomenalnie dysponowanych rywali, którzy w połowie lipca wspięli się na szczyt i od tamtej pory z niego nie schodzą. Im bardziej im nie idzie, tym stają się przez swoją determinację i poświęcenie groźniejsi. Wczoraj rywale obejmowali kilkupunktowe prowadzenie w każdym secie! A jednak Amerykanie wygrali dziesiąty mecz z rzędu. I pierwszy o stawkę z Rosjanami od 15 lat.

- Wiedzieliśmy, że się rozpędzą i ruszą na nas. Powtarzaliśmy sobie: "Jest dobrze, trzeba tylko razem". I przetrwaliśmy sztorm - opowiadał amerykański libero Richard Lambourne o pogoni Rosjan, którzy oddali dwa pierwsze sety. A potem przeżyli koszmar znany nam z ćwierćfinału Polaków z Włochami. Podnieśli się, wyrównali, stanęli do tie-breaka. Przegrali minimalnie, po kończących bój blokach Davida Lee.

Lambourne trochę przesadził. To jego koledzy zgotowali rywalom istną nawałnicę. Clayton Stanley atakował niespecjalnie, ale rehabilitował się w polu zagrywki, serwując z mocą dotąd na pekińskich igrzyskach niewidzianą. Nadawał piłkę prędkość 118 km/h, miał siedem asów. Rosjanie razem wzięci uciułali cztery, choć słyną z tego, że piłki do gry nie wprowadzają, lecz ją wstrzeliwują. A jeśli nie potrafi się wymusić na przeciwniku wystarczająco niedokładnego przyjęcia, to 36-letniemu Lloyowi Ballowi przeciwstawić się nie sposób. Amerykański rozgrywający zalicza swoje czwarte igrzyska, po meczu mówił uszczęśliwiony, że marzył o finale, odkąd skończył cztery lata.

Kilka godzin później Włosi popełnili błąd, za który słono zapłaciło w ostatnich latach wiele drużyn. Zbyt śmiało rozpoczęli mecz z Brazylią. Alberto Cisolla długo nie chciał zejść z pola zagrywki, objęli prowadzenie 9:2, utrzymali je do końca seta. "Canarinhos" się wściekli. Dyskutowali ze sobą wszystkimi kończynami, na boisku jeden popędzał drugiego, by wybijać się nad siatkę żwawiej i zbijać dynamiczniej, podczas przerw miotała nimi burza mózgów, trener Bernardo Rezende w swoim stylu komenderował graczami, jakby rzucał piorunami. Od drugiej partii panowali już na boisku absolutnie, z czasem zaczęli im pomagać Włosi, którzy popełnili aż 33 błędy.

Finał zapowiada się pasjonująco, bo Amerykanie narazili się Brazylijczykom poważniej. Pokonali ich miesiąc temu w Rio de Janeiro, w półfinale Ligi Światowej, by dzień później zdobyć trofeum. Przez nich "Canarinhos" nie wygrali pierwszego turnieju od sześciu lat i fachowcy ośmielili się stawiać prognozy niemal obrazoburcze - że mistrzowie olimpijscy nie obronią złota i siatkarska drużyna wszech czasów przestanie istnieć.

Dziś głosy o końcu epoki ucichły, Brazylijczycy znów są faworytami, ale Amerykanie, natchnieni niezwykłym duchem zespołowości i dodatkowo zjednoczeni tragedią trenera Hugha McCutcheona (zabójstwo teścia), wysłuchują tez o przewadze rywala przed niemal każdym meczem. A potem grają tak naelektryzowani - to ich terminologia - że nowozelandzki szkoleniowiec musi po ostatnią piłkę ciężko pracować, by ich choć trochę uspokoić. Przez ostatni miesiąc pobili wszystkich, co do jednego, siatkarskich potentatów - od Polski i Serbii, przez Bułgarię i Włochy, po Rosję i Brazylię.

Złota jamajska sztafeta. I znów rekord świata Bolta

Jakub Ciastoń, Radosław Leniarski, Pekin
2008-08-22, ostatnia aktualizacja 2008-08-22 19:23
Zobacz powiększenie
Fot. HANS DERYK REUTERS

Usain Bolt pobił trzeci rekord świata na igrzyskach. Jamajczycy z czasem 37,10 s wygrali sztafetę 4x100 m (poprzedni rekord Amerykanów - 37,40). W skoku wzwyż najlepszy okazał się Australijczyk Steve Hooker

Rekordzista Usain Bolt »

Usain Bolt już po raz trzeci na tych igrzyskach mógł odprawiać na mecie swój radosny rytuał, czyli wystrzelić niewidzialne strzały w stronę kibiców i pokazywać fotoreporterem, że jego buty Pumy są rzeczywiście w kolorze złota.

Po tym jak Jamajczyk wygrał w Pekinie sprinty na 100 i 200 m, jego zwycięstwo wraz z kolegami w sztafecie było właściwie pewne. Jedyna zagadką było, czy pozostała trójka pobiegnie na tyle szybko, by pobić 16-letni rekord świata, który na igrzyskach w Barcelonie ustanowili Amerykanie z Carlem Lewisem, Leroyem Burrellem, Dennisem Mitchelem i Michaelem Marchem (potem wyrównali go rok później na MŚ w Stuttgarcie). Wynik 37,40 s przetrwał trzy igrzyska, sześć mistrzostw świata. Przetrwał też kilku naprawdę bardzo mocno nafaszerowanych koksem sprinterów.

Rekord padł w piątek w Ptasim Gnieździe dopiero od jamajskiej trąby powietrznej, którą na pierwszych zmianach Nesta Carter i Michael Frater rozpędzili tak mocno, że potem Bolt i Asafa Powell właściwie frunęli już nad bieżnią. Chwilę później cała czwórka tańczyła w rytmie reagge z jamajskimi flagami na szyi.

- Jamajski sprinterzy rządzą. Przejmujemy panowanie nad światem - bombastycznie przechwalał się Bolt, który ma trzy rekordy świata, ale nie ma rekordu w liczbie złotych medali na jednych igrzyskach. Cztery wywalczył w 1984 r. w Los Angeles Carl Lewis. Poza sprintami i sztafetą, wygrał też skok w dal. Srebro zdobyli wczoraj reprezentanci Trynidadu i Tobago (38,06), ale brąz dla Japończyków (38.15) to już sensacja. Polacy nie mieli szansy na taką niespodziankę, bo dzień wcześniej w eliminacjach zgubili pałeczkę. Podobnie jak Amerykanie. Ten błąd popełniło tyle drużyn, że zachodziła obawa, czy w ogóle da się skompletować finał.

Jamajka dominuje w sprintach - zdobyła pięć z sześciu złotych medali. Ale nie udało się uzbierać kompletu, bo faworyzowana sztafeta kobiet 4x100 m poszła w ślady polskich sprinterów i też zgubiła pałeczkę. Do mety nie dobiegły też Amerykanki. Ze złota cieszyły się więc Rosjanki, a Belgijki nie tyle się cieszyły, co tańczyły nie mogąc uwierzyć, jak to możliwe że są na podium. - Szczytem marzeń było czwarte miejsce. Jamajka, USA i Rosja są normalnie poza naszym zasięgiem - powiedziała Kim Gevaert.

- Starałyśmy się zrobić jak najszybszą zmianę, nie wyszło, trudno. Te igrzyska były dla nas i tak bardzo udane - powiedziała Kerron Stewart, brązowa medalistka na 100 m. To właśnie ona nie zdołała wczoraj przekazać pałeczki od Sheron Simpson na trzeciej zmianie. - Może Rosjankom to zwycięstwo było pisane w gwiazdach - stwierdziła Stewart. Wygrana nie była za to pisana Polkom - do mety dobiegły na szóstym miejscu, a potem zostały zdyskwalifikowane za przekroczenie strefy zmian.

Jeśli w sprintach śpiewają teraz reagge, to w skoku o tyczce, nastał czas surferów. Z wynikiem 5,96 zwyciężył Australijczyk Steve Hooker, żywcem przeniesiony z St. Kilda Beach. Do wysokości 5,90 Hooker szedł łeb w łeb z Rosjaninem Jewgienijem Łukanienko. Przez moment wydawało się nawet, że będą dwa złote medale. Ale w ostatniej próbie na 5,95 m Hooker wybił się idealnie i przeskoczył poprzeczkę. Cieszył się już spadając, a gdy jego trener Alex Parnov, wbiegł na bosaka na bieżnię i rzucił się na niego, można było się poczuć jak na plaży w St. Kilda. Hooker przeskoczył potem jeszcze 5,96 bijąc rekord olimpijski z Aten. To pierwsze złoto dla Australii od igrzysk w Sydney, gdy Cathy Freeman wygrała bieg na 400 m.

Fenomenalny Bolt pobił 12 - letni rekord Johnsona na 200m »