wtorek, 21 kwietnia 2009

August Emil Fieldorf

24 lutego 1953

„Jakie szczęście, że nie można tego dożyć,
Kiedy pomnik ci wystawią, bohaterze,
I morderca na nagrobkach kwiaty złoży”.

August Emil Fieldorf urodził się 20 marca 1895 roku w Krakowie. Jego dziadek, Andrzej, był zawiadowcą w Kecskemet pod Budapesztem. Ojciec Fieldorfa – rówież Andrzej - pracował jako maszynista. Domownicy, przyjaciele i bliscy nazywali go Emilem i właśnie tego imienia używał młody Fieldorf.

August Emil Fieldorf.
źr. wikipedia

Emil swym życiorysem przerwał kolejową tradycję rodziny. Był bardzo inteligentnym, lecz niezbyt pilnym uczeniem. Lubił wagary i uczestniczył w bójkach. Uczył się w III Szkole Męskiej im. św. Mikołaja, a potem w V Gimnazjum. Nie był też pupilem nauczycieli, łatwo popadał w konflikty z pedagogami, przez co przeniesiono go do III Gimnazjum. Wpływ na jego postawę wywarła znajomość z prof. Odonem Feliksem Bujwidem, który podsunął mu literaturę historyczną i zapoznał z ideami skautingu Pod jego namową Emil wstąpił do Organizacji Ćwiczebnej Uczniów Szkół Średnich, gdzie poprzez ćwiczenia i musztrę wprowadzano młodych ludzi w świat spraw paramilitarnych. Choć przesłoniło to naukę, atmosfera patriotycznych działań wpływała na młodego chłopca pozytywnie.

W grudniu 1912 roku wstąpił do krakowskiego Związku Strzeleckiego i ukończył kurs podoficerski. 6 sierpnia 1914 roku zgłosił się do oddziałów formowanych przez Piłsudskiego.

Sześć lat na froncie

Ojciec odprawił go słowami: „No cóż, idź – sam bym poszedł. Żeby nie rodzina”.
Na wojnę wyruszył pod wodzą „Ryszarda” Mieczysława Rysia-Trojanowskiego. 14 sierpnia w boju pod Brzegami przeszedł chrzest bojowy. Służył w 1 kompanii IV batalionu jako dowódca sekcji. W październiku awansowano go na sierżanta, a w listopadzie przeniesiono do III batalionu. Następnie był zastępcą dowódcy plutonu w 2 kompanii III baonu 1 pułku piechoty, dowodzonego przez mjr. Edwarda Rydza „Śmigłego”. Od marca do listopada 1915 roku był szefem w 3 oddziale karabinów maszynowych, zaś jesienią 1916 roku został starszym sierżantem, służąc kolejno w 5 i 7 pp Legionów.

Lista bitew, w których brał udział, była długa: Czarkowy, Budy Michałowskie, Chyżówki, Łowczówek, Nida, Kozinek, Konary, Ożarów (po tych walkach 5 pp nazywano „Zuchowatymi”), Jastków, Kamionka, Stochód, Hulewicze. Za udział w bitwie pod Hulewiczami w 1923 roku został odznaczony Orderem Virtuti Militari V klasy.

W roku 1917 Fieldorf skończył niższą szkołę oficerską. Na ten moment w jego życiu nałożył się kryzys przysięgowy, kiedy jako urodzony w Galicji został wcielony do c.k. armii. W jej szeregach bił się na włoskim odcinku „Zara Nord” w Tyrolu Południowym. Po otrzymaniu urlopu wrócił do Krakowa, a pod pretekstem choroby uniknął powrotu na front i wstąpił do Polskiej Organizacji Wojskowej. Przydzielono go do oddziału lotnego ppor. Eugeniusza Wyrwińskiego „Koguta”.

W końcu października 1918 roku Fieldorf brał udział w rozbrajaniu austriackich oddziałów w Krakowie, a w listopadzie wstąpił do Wojska Polskiego. Przerzucono go do Przemyśla, gdzie trwały walki z Ukraińcami. Mianowany na podporucznika, w marcu 1919 roku objął dowództwo 1 kompanii karabinów maszynowych w I batalionie 1 pp Legionów i wziął udział w odsieczy Lwowa.

W kwietniu 1919 roku bił się pod Wilnem, za co został wyróżniony krzyżem „Wilno”, a za czyny bojowe – Krzyżem Walecznych. Drugi Krzyż Walecznych otrzymał za odwagę w walkach pod Dyneburgiem we wrześniu 1919 roku. W styczniu 1920 roku walczył na Łotwie w składzie 1 pp Legionów, wchodzącego w skład grupy operacyjnej Śmigłego-Rydza. W kwietniu uczestniczył w walkach pościgowych za bolszewikami w końcowej fazie wyprawy kijowskiej, za co otrzymał swój 3 i 4 Krzyż Walecznych.

Podczas urlopu 18 października 1919 roku zawarł związek małżeński z Janiną Kobylińską, którą kilka miesięcy wcześniej poznał w Wilnie. W 1920 roku otrzymał awans na porucznika, a w 1921 roku na kapitana. Walkę o ukształtowanie granic Rzeczypospolitej zakończył z widniejącymi na mundurze medalami za Staworowo, Wilno, Dyneburg i Białystok. W 1932 roku otrzymał Krzyż Niepodległości.

W wolnej Polsce

W 1922 roku zaliczył przeszkolenie w Warszawie, ukończył je z wynikiem „zupełnie dobrym”. Po powrocie do Wilna, objął dowództwo 5 kompanii 1 pp Legionów. Pełnił także inne obowiązki dowódcze i sztabowe. Zaliczał egzaminy oficerskie i nabierał doświadczenia.

W maju 1926 roku w składzie 1 Dywizji Piechoty z Wilna przybył do Warszawy na pomoc oddziałom Piłsudskiego. Jego spokój i stanowczość sprawiły, że Szkoła Podchorążych złożyła broń. W Warszawie Fieldorf został ranny w ramię odłamkiem pocisku artyleryjskiego. Kawałki tego żelaza zostały w jego ciele na całe życie.

Po powrocie do Wilna krótko pełnił obowiązki dowódcy I baonu 1 pp. Przesunięto go na stanowisko oficera Przysposobienia Wojskowego. Później wyznaczono na stanowisko oficera PW w 1 pp i skierowano na kurs specjalistyczny. W 1928 roku awansował do stopnia majora, jesienią przeniesiono go do Dowództwa 1 DP, a na jego mundurze pojawiły się medale: 10-lecia Odzyskania Niepodległości, Medal Pamiątkowy Za Wojnę 1918-21, Złoty Krzyż Zasługi i Łotewski Medal pamiątkowy 1918-1928.

Pod koniec lat 20. przydzielono go na inspektora wyszkolenia WF i PW w oddziałach wileńskich. W 1930 roku na chwilę wrócił do 1 pp Legionów, na stanowisko kwatermistrza. Następnie został wysłany jako „zastępca kierownika instruktora W.F. przy Ambasadzie RP w Paryżu”. Faktycznie były to zadania specjalne o charakterze tajnym, polegające na przygotowaniu i przeszkoleniu zespołów ludzi do działań dywersyjnych na wypadek wojny. W styczniu 1932 roku otrzymał awans na podpułkownika, co było równoznaczne z uznaniem dla jego wybitnej działalności we Francji.

Po powrocie do kraju w marcu zajmował stanowisko zastępcy dowódcy 1 pp Leg. w Wilnie, a w 1934 dowódcy pułku. Listopad 1935 roku przyniósł mu przeniesienie do Korpusu Ochrony Pogranicza, gdzie pełnił obowiązki dowódcy brygady „Troki”. Wiązało się to z rezygnacją z propozycji objęcia wyższego stanowiska dowódcy brygady KOP w Czortkowie, gdyż Fieldorf nie chciał opuszczać Wileńszczyzny. Podczas służby w KOP otrzymał Krzyż Kawalerski Polonia Restituta i w końcu awans na stanowisko zastępcy dowódcy pułku KOP „Wilno”.

28 stycznia 1938 roku powierzono mu dowodzenie 51 pułkiem piechoty Strzelców Kresowych im. Giuseppe Garibaldiego w Brzeżanach.

Przeciwko okupantom

51 pułk zmobilizowany został 27 sierpnia 1939 roku i tego samego dnia osiągnął gotowość bojową. W kampanii wrześniowej jednostka Fieldorfa walczyła w składzie 12. Tarnopolskiej Dywizji Piechoty. Biła się w rejonie między Pilicą a Wisłą, gdzie koncentrowało się południowe skrzydło Armii „Prusy”. Kiedy dowódca dywizji gen. Paszkiewicz wyjechał do Naczelnego Wodza, dowództwo nad zgrupowaniem objął ppłk Fieldorf. W czasie walk w rejonie Iłży 12. DP została okrążona i zniszczona.

Fieldorf próbował przebić się do Lwowa, a gdy okazało się to niemożliwe – udało mu się przedostać do Krakowa. Stamtąd w październiku 1939 roku ruszył na Węgry, gdzie został internowany. Mimo to udało mu się przedostać do Francji. Wziął udział w organizowaniu Wojska Polskiego. Ukończył kurs dla oficerów sztabowych i wyruszył na front. 3 maja 1940 roku otrzymał stopień pułkownika. Po kapitulacji Francji trafił do Wielkiej Brytanii. Chciał jak najszybciej wrócić do okupowanego kraju, by kontynuować walkę. Został wyznaczony na pierwszego emisariusza rządu RP na uchodźstwie do kraju. Używał pseudonimów „Sylwester Lutyk”, „Maj” i nazwiska paszportowego „Emil Wielowiejski”.

Z Londynu wyruszył 17 lipca 1940 roku. Jego szlak wiódł przez Kapsztat, Kair, Stambuł, Belgrad, Budapeszt i Kraków. 6 września dotarł do Warszawy. Do kraju przywiózł m.in. Instrukcję Organizacyjną nr 5 określającą zasady działania ZWZ w kraju, wytyczne dla działań wywiadowczych i środki finansowe na działalność konspiracyjną. W okupowanej Polsce zajął się organizowaniem struktur ZWZ: w latach 1941-1942 kierował Okręgiem ZWZ Białystok. Jesienią 1942 roku mianowano go komendantem Kierownictwa Dywersji Komendy Głównej AK – Kedyw, który prowadził akcje sabotażowe i dywersyjne, likwidował zdrajców i hitlerowskich dygnitarzy.

Generał „Nil”

Fieldorf w konspiracji przybrał swój główny pseudonim „Nil”. Współorganizował zamach na generała SS i policji Franza Kutscherę w lutym 1944 roku i osobiście decydował o tajnej produkcji pistoletów maszynowych „Sten” w Suchedniowie. W lutym 1944 roku odwołano go z kierownictwa Kedywu i mianowano komendantem konspiracyjnej organizacji „Nie” („Niepodległość”). Miała ona kontynuować prace polskiego podziemia w razie spodziewanego zajęcia terenów Polski przez sowietów. Ta nominacja świadczyła dobitnie o wielkim poważaniu jakim cieszył się „Nil”. Do „Nie” należeli najlepsi oficerowie.

Po rozwiązaniu AK dowódcą „Nie” został Leopold Okulicki „Niedźwiadek”, a Fieldorf pełnił funkcję zastępcy. We wrześniu 1944 roku na rozkaz Naczelnego Wodza gen. Kazimierza Sosnkowskiego, Fieldorf został awansowany do stopnia generała brygady.

7 marca 1945 roku w Milanówku przypadkowo aresztowało go przez NKWD. Rosjanie sądzili, że aresztowali „spekulanta” Walentego Gdanickiego, bowiem Fieldorf miał przy sobie dokumenty na takie nazwisko i amerykańskie dolary. W ten sposób uniknął losu innych przywódców Polskiego Państwa Podziemnego aresztowanych i sądzonych w Moskwie.

Więziono go w obozie przejściowym w Rembertowie, gdzie AK-owcy przetrzymywani byli razem z jeńcami niemieckimi. Panowały tam ciężkie warunki. Często zdarzało się, że sowieccy strażnicy dla rozrywki strzelali do więźniów stojących w kolejkach do latryn. Wieści celowo rozpuszczone przez Rosjan, że w obozie są Volksdeutsche, wywoływały wrogość mieszkańców miasta.

26 marca 1945 roku „Nila” wywieziono z transportem żołnierzy AK do Związku Sowieckiego. Przebywał w kilku łagrach na Uralu, gdzie więźniowie wykonywali katorżniczą pracę przy wyrębie i załadunku drzewa na wagony. O trudach tamtejszego losu świadczą relacje towarzyszy „Nila”:

„Z nastaniem mrozów otrzymaliśmy nowe ubrania składające się z koszuli, kalesonów, watowej kurtki i spodni, filcowych butów walonek, kożucha, rękawic oraz czapki uszatki. Przydziałowe ubrania to także ściągnięte z trupów mundury (często wojskowe) i fufajki ze śladami postrzałów i krwi oraz uszatki z resztkami mózgu”.

W obozie „Nil” nie dał się złamać. Pomagał towarzyszom niewoli. Potwierdzają to liczne relacje współwięźniów, sam generał nie pisał bowiem wspomnień, a później niechętnie wracał myślami do dni niewoli.

Powrót do PRL

Do Polski wrócił w październiku 1947 roku. Zamieszkał w Łodzi. Sowiecka niewola nadszarpnęła jego zdrowie, nie mógł pracować zawodowo. Swoją prawdziwą tożsamość ujawnił w lutym 1948 roku. Najbliżsi, obawiając się reakcji komunistycznych władz, radzili mu wyjazd do Londynu. Odmówił, twierdząc, że „po pobycie w Rosji każde polskie więzienie będzie dla niego sanatorium”.

Do listopada 1950 roku wydawało się, że komuniści zapomnieli o „Nilu”. Sytuacja uległa zmianie dopiero po liście generała do dawnego zwierzchnika gen. Paszkiewicza. „Nil” nie wiedział, że Paszkiewicz stał na czele Wojewódzkiego Komitetu Bezpieczeństwa Publicznego i zajmował się likwidacją struktur niepodległościowych. Wychodząc z Wojskowej Komendy rejonowej w Łodzi 10 listopada 1950 roku „Nil” został przez UB-eków siłą wsadzony do samochodu, przewieziony do Warszawy i osadzony w Areszcie Śledczym Ministerstwa Bezpieczeństwa Publicznego przy ul. Koszykowej. Nakaz aresztowania gen. Fieldorfa wydała prokurator Helena Wolińska.

Pierwsze przesłuchanie dotyczyło jego pobytu w Rosji. Generał, pytany przez śledczych o stosunek do Związku Sowieckiego odparł, że był on„wrogi, oparty na urazie”.

Oskarżono go, że „próbował przemocą zmienić ustrój Państwa Polskiego” i osadzono w więzieniu mokotowskim. Od grudnia 1950 roku oficerowie śledczy przesłuchiwali generała w sprawie organizacji i struktury Kedywu. „Nilowi” zarzucano, że „jako szef Kedywu KG AK wydawał rozkazy oraz instrukcje podległym sobie oddziałom Kedywu rozpracowywania oraz likwidowania oddziałów partyzantki radzieckiej i lewicowych podziemnych organizacji niepodległościowych”. Miały to potwierdzać wymuszone zeznania byłych oficerów AK.

KS bez prawa łaski

Zarzuty nie miały nic wspólnego z prawdą, gdyż „Nil” był odpowiedzialny za ustalanie metod działania Kedywu w skali całego kraju. Mimo to 20 października 1952 roku sąd skazał go na karę śmierci. Sąd Najwyższy nie skorzystał z prawa łaski, podtrzymując opinię Sądu Wojewódzkiego dla miasta stołecznego Warszawy, że „zdaniem Sądu szef Kedywu Komendy Głównej Armii krajowej na łaskę nie zasługuje”.

Z prawa łaski nie skorzystała również Rada Państwa, choć ojciec generała Andrzej Fieldorf napisał w tej sprawie list do Bolesława Bieruta:

„(...)Zwracam się tedy, ja, zgrzybiały starzec, do Dostojnego Obywatela Prezydenta, z najgorętszą prośbą ojcowskiego serca, o skorzystanie z konstytucyjnego prawa łaski w stosunku do mego syna Augusta Emila Fieldorfa”.

Wyrok wykonano 24 lutego 1953 roku. Gen. August Emil Fieldorf został powieszony o godzinie 15 w więzieniu na Rakowieckiej. Ciało pochowano w nieznanym miejscu. Istnieje relacja, iż generała zmuszono do odsłuchania wyroku na klęcząco i zakatowano go, gdyż stawiał opór. Podobno połamano mu kości i powieszono już zwłoki.

W okresie „odwilży” w marcu 1957 roku Sąd Wojewódzki dla miasta stołecznego Warszawy podał w wątpliwość autentyczność dokumentów dowodowych, na podstawie których oskarżono szefa Kedywu. Prokuratura Generalna PRL 4 lipca 1958 roku wydała postanowienie o umorzeniu śledztwa w jego sprawie „z powodu braku dowodów winy”. W 1972 roku gen. Jaruzelski - jako minister obrony narodowej - ufundował symboliczny nagrobek Fieldorfa na Powązkach.

Pełna rehabilitacja generała „Nila” miała miejsce dopiero 7 marca 1989 roku, kiedy prokurator generalny PRL wydał postanowienie stwierdzające, że Fieldorf „nie popełnił zarzucanej mu zbrodni i był całkowicie niewinny”.

Mariusz Podgórski

W oparciu, m.in. o: „Generał „Nil” - August Emil Fieldorf: Fakty, dokumenty, relacje” M. Fieldorf, L. Zachuta, Warszawa 1993; „Generał „Nil”” A. Przewoźnik, A. Strzembosz, Warszawa 1999; „Ludzie niezwyczajni...: August Emil Fieldorf” Wiesław Jan Wysocki, Warszawa 2000.

ZOBACZ PROGRAM O BOHATERACH MORDOWANYCH PRZEZ KOMUNISTÓW


Kuty, na końcu Polski

17 września 1939

„Trzeba utrzymać nasze miejsce w ramach koalicji – miejsce partnera, a nie obiektu i zerwać z ta nieszczęsną polską tradycją zaczynania za każdym razem wszystkiego od nowa”. Tymi słowami minister Józef Beck uzasadnił decyzję o ewakuacji władz polskich do Rumunii. Mostem w Kutach opuszczali Polskę politycy, dowódcy, żołnierze i cywile.

Górska miejscowość wypoczynkowa

Na skraju przedwojennej Polski, na styku Pokucia i Bukowiny, na Huculszczyźnie, znajdują się Kuty, niewielkie miasteczko położone nad rwącym Czeremoszem. Do 1939 roku Czeremosz wyznaczał linię granicy polsko-rumuńskiej (historycznie mołdawskiej). W okresie międzywojennym w Kutach mieszkało 1300 Polaków, 1900 Hucułów, 3300 Żydów i ponad 500 Ormian. Kuty były najsłynniejszą siedzibą polskich Ormian. Była to ruchliwa osada, założona w XVI wieku, rozbudowana przez hetmana ruskiego Michała Potockiego w 1716 roku. Ormianie mieli tam swój kościół, a każdego roku, 13 czerwca, organizowali słynny odpust, na który zjeżdżała się ludność ormiańska z całej Bukowiny, historycznej Besarabii i nawet z Armenii.

Na przedmieściach, w Starych Kutach, przed wojną znajdowały się wille wypoczynkowe, bardzo popularne wśród letników przyjeżdżających z całej Polski. Kuty popularność zdobyły jako górska miejscowość wypoczynkowa, przepięknie zlokalizowana, podobnie jak Kosów, Jaremcze, Delatyń, huculskie miejscowości – Żabie i Worochta oraz położony wysoko w górach, znany z mineralnych źródeł, Burkut nad Czarnym Czeremoszem. Malownicze okolice przecinał szum górskich potoków. Tam kończyła się Polska, której granice w na Pokuciu miały prawie 700 lat.

Na drugim brzegu Czeremosza, na Bukowinie, znajduje się miejscowość Wyżnica, w której przed wojną mieszkał słynny na całej Bukowinie, tajemniczy rabin cudotwórca. Właśnie w Wyżlicy we wrześniu 1939 roku znajdywali schronienie ostatni polscy żołnierze wycofujący się pod ostrzałem sowieckich czołgów.

Wybuch II wojny światowej i sowiecka agresja na Polskę z 17 września 1939 roku, zmieniły historyczną mozaikę Kut. Żydów wymordowali Niemcy. Ormian i Polaków przegnało lub wymordowało OUN - UPA. Sowieci ponownie zajęli Pokucie wraz z innymi terenami wschodniej Polski. Kuty stały się zapomnianą, podupadłą, ukraińską miejscowością na granicy województw Iwano-Frankowskiego i Czerniowieckiego, po wojnie zagarniętego Rumunii. Do dziś z przedwojennej zabudowy w dobrym stanie zachowały się budynki miejskie z końca XIX i początku XX wieku, kościół katolicki (w czasach sowieckich mieścił się w nim skład spożywczy), osiemnastowieczny kościół ormiański przerobiony na cerkiew oraz ratusz, zabudowania wokół rynku miejskiego, polska strażnica graniczna i cmentarz zlokalizowany w północnej części miasteczka, na którym spoczywa wielu polskich Ormian.

Ostatni most na końcu Polski

Na granicy z Rumunią istniał drewniany most. Zniszczono go na początku lat czterdziestych. Na polskim brzegu rzeki znajdowała się strażnica graniczna. Przetrwała czas wojny i sowieckiej aneksji. W miejscu mostu wisi dziś kładka przerzucona nad rwącą rzeką.

Po przełamaniu przez Niemców polskich linii obronnych na Sanie, 11 września, polskie naczelne dowództwo planowało utworzyć ostatnią linię obrony na rzekach Dniestr i Stryj w południowo-wschodniej Polsce oraz we Lwowie i w Przemyślu, pozostających w obronie izolowanej. Na górskim obszarze tzw. Przedmurza Rumuńskiego, chronionego przez oddziały KOP – „Podole”, miały się koncentrować polskie jednostki, cofające się z innych odcinków frontu. Zakładano, że w górzystym obszarze, w czasie jesiennych deszczy, dywizje niemieckie nie będą mogły wykorzystać przewagi uzbrojenia i sprzętu. W górskich terenach siły broniących się Polaków i atakujących Niemców mogły być bardziej wyrównane, niż na nieosłoniętych równinach. O losach ewentualnej kampanii na Pokuciu decydować mogła artyleria i piechota, której Polska wciąż miała sporo. Dowództwo polskie liczyło na pomoc Francji i Anglii, zakładając utrzymanie się na tym odcinku przez kolejne tygodnie, aż do czasu kontrofensywy na froncie zachodnim. Ta jednak, mimo ustaleń sojuszniczych, nigdy przez Francję i Anglię nie została podjęta.

Agresja sowiecka na Polskę 17.IX.1939www.wikipedia.pl

12 września los Polski był przesądzony. Sojusznicy zdecydowali się nie podejmować działań zaczepnych i zrezygnowali z udzielenia wsparcia stronie polskiej. Ostateczny cios wycofującym się polskim oddziałom zadały armie sowieckie, które uderzyły na wschodnie tereny II Rzeczpospolitej rankiem 17 września 1939 roku, łamiąc polsko-sowiecki pakt o nieagresji, który miał obowiązywać do 1945 roku. Wobec przygniatającej przewagi wroga, sowieci uderzyli w sile prawie 2 milionów żołnierzy, 4000 czołgów i 1800 samolotów, nieliczne polskie oddziały nie mogły nawiązać walki.

Ewakuacja

Już 17 września do Kut przybył prezydent Ignacy Mościcki, wraz z nim pojawili się przedstawiciele najważniejszych organów konstytucyjnych II RP, tymczasowo rozlokowanych w Śniatyniu, Kołomyi i Kosowie. Tego samego dnia przybył do Kut rząd polski, który wcześniej obradował w Kołomyi. Na wieść o sowieckiej agresji zdecydowano o ewakuacji najwyższych przedstawicieli państwowych na stronę rumuńską. Premier Felicjan Sławoj Składkowski, prezydent Ignacy Mościcki i minister spraw zagranicznych Józef Beck podjęli wówczas decyzję najtrudniejszą w trakcie kampanii wrześniowej, uzasadnioną jednak racją stanu i logiką polityczną. Pozwoliło to, mimo internowania w Rumunii, na zachowanie ciągłości władz państwowych i utworzenie armii polskiej i rządu na emigracji we Francji i później w Anglii.

W nocy z 17 na 18 września terytorium II RP opuścili prezydent, rząd i minister spraw zagranicznych, który negocjował warunki pomocy strony rumuńskiej, w zamian za odstępstwa od wcześniejszych układów o wzajemnej pomocy wojskowej w wypadku ataku sowieckiego. Wobec totalnej klęski polskich armii, Rumuni nie byli skłoni do wystawienia własnych oddziałów przeciwko Armii Czerwonej. Nad ranem 18 września na stronę rumuńską przejechał sztab główny na czele z marszałkiem Edwardem Rydzem-Śmigłym oraz marszałkowie Sejmu i Senatu. Przez cały dzień drewnianym mostem w Kutach przejeżdżali i przechodzili przedstawiciele administracji i najwyższych instytucji państwowych. Przewieziono skarbiec wawelski i wozy ze złotem przeznaczonym na prowadzenie wojny.

Mimo wcześniejszych ustaleń, długo negocjowanych ze stroną rumuńską, polskie władze nie mogły skorzystać z droit de passage (prawo przejazdu) i internowano je w Bicaz, Krajowej i w Slanicach. Rumuni nie pomogli stronie polskiej głównie w wyniku nacisków dyplomacji sowieckiej, niemieckiej oraz francuskiej, dla której lepszym rozwiązaniem było promowanie generała Władysława Sikorskiego, niż podtrzymywanie przegranej ekipy marszałka Rydza Śmigłego i Władysława Raczkiewicza.

Między 18 a 21 września drogą przez most w Kutch wycofywali się żołnierze, wśród nich generał Władysław Sikorski. Odwrót osłaniały resztki polskiego lotnictwa i oddziały KOP – „Podole”, dowodzone przez pułkownika Marcelego Kotarbę, które przez kilka dni odpierały ataki sowieckich jednostek pancernych. W walkach z sowietami pod Kutami zginął podchorąży Tadeusz Dołęga-Mostowicz, znany pisarz, autor „Kariery Nikodema Dyzmy”. Sowieci zajęli Kuty dopiero 21 września. Wówczas czołgi 12. Armii zablokowały most.

Mimo klęski wrześniowej, jeszcze w październiku i listopadzie, polscy żołnierze i cywile potajemnie przekraczali granicę na Czeremoszu. Próbowali przechodzić przez rzekę brodami. Wielu z nich dostało się do sowieckiej niewoli lub zginęło w potyczkach ze zbrojnie występującymi przeciw Polakom Ukraińcami.

Żołnierze Wojska Polskiego opuszczali Polskę również przez przełęcze w karpackich Gorganach i Czarnohorze, na pograniczu z Węgrami i Rumunią. Taką drogę przebyła m.in. grupa operacyjna „Stryj” i jedyni nie pobici w kampanii wrześniowej - żołnierze 10. Brygady Kawalerii Zmotoryzowanej, dowodzonej przez pułkownika Stanisława Maczka, którzy w połowie stanu osobowego (ponad 1500 ludzi) wycofali się jako zorganizowana jednostka wojskowa ze sprzętem.

Doliną Świcy, przez Heczkę w Gorganach, granicę polsko-węgierską przekroczył generał Kazimierz Sosnkowski. Nie wszystkim udało się opuścić Polskę. Do sowieckiej niewoli dostało się ponad pół miliona żołnierzy. Dwukrotnie więcej Polaków dotknęły masowe deportacje oraz terror komunistycznych i nazistowskich okupantów we wschodnich terenach II RP.

Mikołaj Falkowski

Drukuj | Poleć znajomemu | Dodaj do:

Przyjaciel z łóżkowym bonusem

rozmawiała Joanna Derkaczew
2009-04-19, ostatnia aktualizacja 2009-04-17 16:44

Pytani o motywy nawiązywania relacji FWB - 'friends with benefits' [dosł. 'przyjaciół z dodatkowymi świadczeniami'] odpowiadali: ''Potrzebuję seksu''. To łatwiejsze niż tradycyjna relacja lub: to modne - rozmowa z psycholożką i badaczką kultury Magdą Zeną Sadurską


ZOBACZ TAKŻE
Czy miłość jest w życiu najważniejsza?

Prywatnie wolałabym wierzyć, że tak. Tyle że tak jak nie każdy ma szczęście w kartach, tak też nie każdy ma szczęście w miłości. Większość osób w naszym społeczeństwie chciałaby wierzyć w romantyczny model 'jednej, jedynej miłości', ale co robić, gdy ten model się nie sprawdzi?

To inaczej: czy miłość jest najważniejsza w związku?

To zależy, co rozumiemy przez miłość i jaki rodzaj związku budujemy. Otaczająca nas kultura wpaja wyobrażenia o miłości ujednolicone jak krój garniturów. Niby różne odcienie, ale w sumie wszystkie do siebie podobne. A przecież tak jak ludzie są różni, tak różne związki będą tworzyć. Mówi się, że miłość niejedno ma imię. Na przestrzeni wieków w różnych rejonach kuli ziemskiej obowiązywały bardzo różne zasady dotyczące relacji między ludźmi. Ani model z komedii romantycznej, ani model macho i jego kobiety, ani coraz modniejsze w kulturze zachodniej singielowanie nie są uniwersalne. Badania pokazują, że istnieją kultury, w których nie ma pojęcia miłości romantycznej. Nie da się więc odpowiedzieć, jak ważna jest miłość, gdy za każdym razem to pojęcie coś innego znaczy, a czasem wcale nie występuje.

Inna sprawa, że od jakiegoś czasu zaczęło dominować w kulturze popularnej rozumienie miłości jako mało wyszukanego, skomercjalizowanego romantyzmu. Ten model w połączeniu z dokonującymi się zmianami obyczajowymi może okazać się mieszanką wybuchową o trudnym do skontrolowania działaniu. Schizofreniczność naszych czasów polega na tym, że próbujemy realizować dwa lub więcej modeli życia: pragniemy romantycznej miłości jak z hollywoodzkiego filmu, mamy w planie życie rodzinne, jak by tego chciała nasza babcia, i ekspansywną karierę zawodową. Te trzy scenariusze są co najmniej trudne do pogodzenia. W tym sensie w związku najważniejsza jest przestrzeń na godzenie tych różnych dążeń, bo każdy z tych scenariuszy ma w sobie coś, co nas przyciąga. Tradycyjne podejście do związków ma za sobą lata testów. Wchodząc w taki typ relacji, wiemy, że próbujemy żyć podobnie do wielu ludzi, których znamy, często wiemy też, jakie są jego minusy. Bywa jednak, że jesteśmy za bardzo 'zaprogramowani' na jego realizację, że wchodzimy w ten schemat bez krytycznego myślenia o tym, co planujemy, w jakimś odruchowym porywie, a to nie zawsze dobrze się kończy. Do tego znając minusy takiego modelu, za szybko je akceptujemy. Gdy na tym tle pojawia się model 'amerykański'...

Model 'mam prawo do samorealizacji'?

Tak. Tyle że ta 'samorealizacja' za często i za szybko mutuje w prymitywny egoizm i hołdowanie każdej swojej zachciance. Ludzie zakochują się, zakładają rodziny w nadziei, że teraz to już będzie jak w bajce albo co najmniej jak w reklamie płatków śniadaniowych. Gdy pojawiają się trudności, szukają ucieczki, bo żaba nie zamieniła się w księcia, a dzieci wrzeszczą, zamiast wcinać te płatki. Potem przychodzi czas na kolejną bajkę i tak w kółko. Rozwodów przybywa.

A druga skrajność? Związek bez romantyzmu? Tylko przyjaźń i seks na precyzyjnie wynegocjowanych zasadach?

Właśnie podałaś charakterystykę związków typu 'friends with benefits' [dosł. 'przyjaciół z dodatkowymi świadczeniami'], które są coraz bardziej popularne w Stanach. W Polsce ten temat niemal nie istnieje, ale w USA ponad połowa studentów deklaruje, że ma za sobą takie doświadczenia.

Czym to się różni od zwykłego sypiania z kim popadnie?

Jest siedem cech pozwalających odróżnić związki FWB od promiskuityzmu. Po pierwsze, tego typu relacje tworzy się na wynegocjowanych warunkach. Po drugie, seksualność pozostaje pod kontrolą wzajemnych ustaleń. Dotyczą one częstości współżycia, wierności, antykoncepcji itd. Po trzecie, jest to relacja przyjacielska, w której na pierwszym planie są szczerość, wsparcie, akceptacja, obecność. Czwarta cecha jest opcjonalna - zachowanie związku w tajemnicy. Najczęściej występuje przy pierwszym związku FWB. Przy kolejnych już rzadziej. Po piąte i najbardziej problematyczne - związek ma charakter tymczasowy i zakłada się w nim brak zazdrości! Tę cechę 56 proc. badanych deklaruje jako najważniejszą i najtrudniejszą w realizacji. Priorytetem w związku jest jednak przyjaźń.

A seks?

Jest drugoplanowy. Chodzi tu głównie o bliskość, szczerość, wsparcie, a przy okazji - zaspokojenie tych najintymniejszych potrzeb. Z tego powodu FWB zyskuje poza przeciwnikami, którzy uważają tę relację za przedmiotową i wykorzystującą, wielu obrońców. Pytani o motywy nawiązywania relacji FWB studenci odpowiadali: 'Nie chcę stałego związku', 'Potrzebuję seksu', 'To jest łatwiejsze niż tradycyjna relacja', 'Chcę pogłębić relację z przyjacielem/przyjaciółką'. Czasem pada też odpowiedź: 'Chcę związku typu FWB, bo to jest modne'.

Jak to się kończy?

10 proc. badanych wchodzi ze swoim przyjacielem w stały związek, 25 proc. zrywa zarówno układ, jak i przyjaźń, 30 proc. wraca do poziomu przyjacielskiego, 30 proc. to brak danych. Kolejna forma miłosnej ruletki.

Kto wchodzi w takie związki?

Najczęściej ludzie, którzy mają do miłości stosunek bardziej zabawowy niż romantyczny, co jest koronnym argumentem krytyków tych relacji. Szokujące jest raczej to, jaką przemianę myślenia o przyjaźni i płci przeszła kultura zachodnia w ciągu ostatnich kilkudziesięciu lat. Jeszcze w latach 70. większość badanych deklarowała, że w ogóle nie ma przyjaciół przeciwnej płci, a badacze rozprawiali, czy przyjaźń między kobietą a mężczyzną jest możliwa. W latach 80. deklarowano już dwóch-trzech przyjaciół. W latach 90. średnia liczba przyjaciół przeciwnej płci wzrosła do czterech-pięciu. Dziś dyskutuje się o tym, jakie korzyści odnoszą mężczyźni i kobiety z posiadania przyjaciół przeciwnej płci.

Przyjaźń wypiera miłość?

Badania pokazują, że ludzie, którzy mają więcej przyjaciół odmiennej płci, lepiej się rozwijają. Wyjątkowo dużo wynoszą z tego mężczyźni. Poprawiają im się kompetencje werbalne i emocjonalne. Otrzymują ciepło i wsparcie, na które nie mogą liczyć ze strony kolegów. Wielu mężczyzn deklaruje nawet, że woli przyjaźnie z kobietami. Wiąże się to z przemianami ideału męskości i kobiecości.

Dzisiejszy mężczyzna ma prawo do okazywania uczuć, ma prawo się popłakać i zająć dzieckiem. Jest bardziej androginiczny, a ludzie mający dobrze rozwinięte kompetencje obu płci na wielu płaszczyznach radzą sobie po prostu lepiej: są bardziej popularni, mają więcej przyjaciół, łatwiej uzyskują wsparcie społeczne.

Ale czy taka androginiczna osoba z masą przyjaciół odmiennej płci jest jeszcze w stanie funkcjonować w monogamicznym, tradycyjnym związku?

Relacje przyjacielskie i tworzenie związku to różne sprawy, które nie powinny ze sobą konkurować ani się wykluczać. Zrywanie kontaktów społecznych z powodu wejścia w związek to błąd, który, niestety, zdarza się nie tak rzadko. Wyizolowana para ogranicza swoje możliwości rozwoju, bo opuszcza wiele stymulujących wydarzeń, traci możliwości konfrontowania swoich opinii z innymi ludźmi. A co, jeśli przyjdzie kryzys? Okaże się, że żadne nie ma się do kogo zwrócić. Takie osoby po rozstaniu stają się bardzo samotne. Bez wsparcia społecznego stajemy się łatwym łupem dla chorób fizycznych i psychicznych, zwłaszcza depresji.

Czy rezygnując z typowo kobiecych/męskich ról, upodabniając się do siebie, nie tracimy czegoś? Co z mitycznym przyciąganiem się przeciwieństw?

Podobieństwo partnerów generalnie pozwala przypuszczać, że związek będzie udany, choć oczywiście to także zależy od czasu, miejsca i typu człowieka. Dwoje podobnych do siebie ludzi potrafi się dobrze zrozumieć, dzieli swoje pasje, mówi podobnym językiem, preferuje to samo towarzystwo i ten sam sposób spędzania wolnego czasu. Różnice bywają atrakcyjne, ale na dłużej stają się irytujące i nudne, są powodem nieporozumień i kłótni. Chyba dlatego mit o szukających się dwóch połówkach mówi właśnie o jednym owocu, a nie o sałatce owocowej.

Czy to, że relacje będą się stopniowo wyrównywać, można nazwać postępem? Czy ta liberalizacja wyjdzie nam na dobre?

Nie wpadałabym ani w katastrofizm, ani w hurraoptymizm. Wszystkie przemiany mają plusy i minusy. Dla mnie jako badaczki kultury i psychologa ciekawe jest, jak wyciągnąć z tego procesu to, co korzystne, i uniknąć tego, co niebezpieczne. Zdarza się, że osoby promujące radykalne, konserwatywne wzorce same dokonują wyborów, którymi kompromitują promowane wartości. Ideały, którym hołdowali nasi dziadkowie, mogą być dla nas z wielu powodów nie do zrealizowania. Z drugiej strony liberalizacja obyczajów następuje w tempie, nad którym trudno zapanować. Nie wiadomo, jak zapobiegać kłopotom, które może mieć nasze nastoletnie dziecko, bo sami nie mieliśmy takich, a nawet nie wiemy, na czym one polegają. Wszystko jest w krytycznym momencie - świeże, niezrozumiałe, rozgrzebane.

Czyli równość i braterstwo tak, ale całkowita wolność już niekoniecznie?

Ludzie dzięki tradycji są lepiej przystosowani do tego, żeby żyć w relacji bliskości, w relacji, która jest wiążąca. Być może tę potrzebę więzi mają nawet wpisaną w siebie biologicznie. Jeśli wolność ma znaczyć kompletny brak zobowiązań i brak odpowiedzialności - staje się drogą donikąd. Normalne, zdrowe wychowanie dzieci powinno uczyć je zarówno czerpać, jak i wnosić. Inaczej będziemy cały czas sami. Będziemy walczącymi ze sobą wilkami, jak chciał pewien filozof. A przecież nikt nie chce żyć pośród wilków. Tak jak możemy przeczytać w 'Małym Księciu': 'Jesteś odpowiedzialny za to, co oswoiłeś'. Do tego potrzebna jest dojrzałość.

Dlaczego związki i małżeństwa w Polsce są tak niedojrzałe i nieprzygotowane?

Trudne pytanie. Psychologia potrafi dosyć dokładnie zmierzyć to, jak jest. Gorzej z określeniem przyczyn. O jakiej dojrzałości do tworzenia związku i rodziny można mówić, gdy małżeństwo zostaje zawarte, bo dziewczyna zaszła w ciążę na dyskotece? Nie ma edukacji seksualnej w szkołach, jest za to po krzakach i w internecie. Poza tym z przyczyn kulturowych wciąż wiele par zawiera małżeństwo bez uprzedniego poznania przyszłego małżonka - w wielu środowiskach wspólne mieszkanie przed ślubem uchodzi za nieobyczajne.

Ludzie, którzy chcą wziąć ślub kościelny, nie mogą mieszkać razem przed przyjęciem sakramentu. Albo muszą skłamać na 'rozmowie kwalifikacyjnej'.

To dziwna sytuacja: żeby złożyć przysięgę na całe życie, trzeba najpierw skłamać. W Polsce nie ma usankcjonowanego zwyczaju 'bycia razem', tworzenia związku poza związkiem małżeńskim, mimo że nieformalnie ten rodzaj relacji jest dominujący. Nie ma na to nawet odpowiedniego słowa. O ukochanym można powiedzieć 'partner', ale to kojarzy się raczej z 'partnerem biznesowym'.

Ja mówiłam 'kohabitant'.

Kohabitant chyba nie występuje w polszczyźnie. Są za to słowa 'konkubent' i 'konkubina'. Tylko że te słowa kojarzą się z kontekstem sądowo-kryminalnym, a to nie jest najbardziej romantyczny kontekst. Może doczekamy się kiedyś związków partnerskich jak we Francji.

Ani język, ani społeczeństwo nie ułatwiają pracy nad związkiem.

Nie ułatwiają tworzenia związku, a jeszcze bardziej utrudniają funkcjonowanie poza nim. Szczególnym problemem jest tu seksualność. Nie każdy ma szczęście w miłości, ale każdy ma potrzeby seksualne. Tu istnieją duże różnice w tym, na co pozwala się mężczyznom i kobietom. Istnieje społeczne przyzwolenie na to, że mężczyźni realizują się seksualnie bez względu na stan życia uczuciowego. Kobiety zaś są uczone, że seksualność jest częścią miłości i gdy miłość zawiedzie, bywa problemem. Ilustracją takiego kulturowego treningu są nawet piosenki grane w polskim radiu: 'Hej, dziewczyno, nie oddawaj się na pierwszej randce, bo nie będziesz miała żadnych szans!' albo 'Bo męska rzecz być daleko, a kobieca wiernie czekać...', albo 'Kombinuj, dziewczyno, nim twe wdzięki przeminą, uśmiechaj się błogo, jeśli chcesz wyjść za mąż młodo!'. Mądrości życiowe z polskich hitów! Wiadomo więc powszechnie, że należy spotkać księcia z bajki, a potem żyć długo i szczęśliwie. Tego więc życzę wszystkim Czytelniczkom. Tym zaś, którym się to nie uda, życzę bycia człowiekiem wśród ludzi, którzy nie traktują innych przedmiotowo, i wielu prawdziwych przyjaciół, w tym jakiegoś z bonusem.

Co sądzicie o relacji FWB? Czy Waszym zdaniem miłość jest najważniejsza? A może model: mąż, żona i gromadka dzieci jest już przestarzały i trzeba go zmienić? Czekamy na maile.



Źródło: Wysokie Obcasy

Wyrok ETS nr C‑414/07 w sprawie Magoora sp. z o.o.

Dodano 12/01/2009

Źródło: 
www.nsa.gov.pl

WYROK TRYBUNAŁU (czwarta izba)

z dnia 22 grudnia 2008 r.(*)

Szósta dyrektywa VAT – Artykuł 17 ust. 2 i 6 – Uregulowania krajowe – Odliczenie podatku VAT związanego z zakupem paliwa do niektórych pojazdów niezależnie od celu, w jakim są używane – Rzeczywiste ograniczenie prawa do odliczenia – Wyłączenia przewidziane przez przepisy krajowe w chwili wejścia w życie dyrektywy

W sprawie C‑414/07

mającej za przedmiot wniosek o wydanie, na podstawie art. 234 WE, orzeczenia w trybie prejudycjalnym, złożony przez Wojewódzki Sąd Administracyjny w Krakowie (Polska) postanowieniem z dnia 17 maja 2007 r., które wpłynęło do Trybunału w dniu 10 września 2007 r., w postępowaniu:

Magoora sp. z o.o.

przeciwko

Dyrektorowi Izby Skarbowej w Krakowie,

TRYBUNAŁ (czwarta izba),

w składzie: K. Lenaerts, prezes izby, R. Silva de Lapuerta, E. Juhász, G. Arestis (sprawozdawca) i J. Malenovský, sędziowie,

rzecznik generalny: M. Poiares Maduro,

sekretarz: M.A. Gaudissart, kierownik wydziału,

uwzględniając procedurę pisemną i po przeprowadzeniu rozprawy w dniu 25 września 2008 r.,

rozważywszy uwagi przedstawione:

–        w imieniu Magoora sp. z o.o. przez Z. Liptaka oraz J. Martiniego, działających w charakterze pełnomocników,

–        w imieniu rządu polskiego przez M. Dowgielewicza oraz H. Majszczyk, działających w charakterze pełnomocników,

–        w imieniu Komisji Wspólnot Europejskich przez D. Triantafyllou oraz K. Herrmann, działających w charakterze pełnomocników,

podjąwszy, po wysłuchaniu rzecznika generalnego, decyzję o rozstrzygnięciu sprawy bez opinii,

wydaje następujący

Wyrok

1        Wniosek o wydanie orzeczenia w trybie prejudycjalnym dotyczy wykładni art. 17 ust. 2 i 6 szóstej dyrektywy Rady 77/388/EWG z dnia 17 maja 1977 r. w sprawie harmonizacji ustawodawstw państw członkowskich w odniesieniu do podatków obrotowych – wspólny system podatku od wartości dodanej: ujednolicona podstawa wymiaru podatku (Dz.U. L 145, s. 1, zwanej dalej „szóstą dyrektywą”).

2        Wniosek ten został złożony w ramach sporu pomiędzy Magoora sp. z o.o. (zwaną dalej „spółką Magoora”) a Dyrektorem Izby Skarbowej w Krakowie w przedmiocie interpretacji co do zakresu i sposobu zastosowania krajowego prawa podatkowego w odniesieniu do możliwości odliczania podatku od wartości dodanej (zwanego dalej „podatkiem VAT”) naliczonego przy zakupie paliwa do samochodu używanego przez spółkę Magoora na podstawie umowy leasingu.

 Ramy prawne

 Uregulowania wspólnotowe

3        Artykuł 17 ust. 2 lit. a) i art. 17 ust. 6 szóstej dyrektywy, zmienionej dyrektywą Rady95/7/WE z dnia 10 kwietnia 1995 r. (Dz.U. L 102, s. 18), w chwili wystąpienia okoliczności faktycznych sprawy miał następujące brzmienie:

„2.      O ile towary i usługi są częścią transakcji [służą wykonywaniu czynności] podlegających opodatkowaniu, podatnik jest uprawniony do odliczenia od podatku, który zobowiązany jest zapłacić:

a)      należny [podlegający zapłacie] lub zapłacony na terytorium kraju podatek od wartości dodanej od towarów lub usług, które są lub mają być mu dostarczone przez innego podatnika;

[…]

6.      Przed upływem najwyżej czterech lat od daty wejścia w życie niniejszej dyrektywy Rada, stanowiąc jednogłośnie na wniosek Komisji, podejmie decyzję, które wydatki nie będą się kwalifikowały do odliczenia podatku [VAT]. Odliczenie podatku [VAT] nie będzie w żadnym przypadku obejmowało wydatków niebędących wydatkami ściśle związanymi z działalnością gospodarczą, takich jak wydatki na artykuły luksusowe, rozrywkowe lub wydatki reprezentacyjne.

Do czasu wejścia w życie powyższych przepisów państwa członkowskie mogą zachować wyłączenia przewidziane w ich prawie krajowym w momencie wejścia w życie niniejszej dyrektywy”.

 Uregulowania krajowe

4        Artykuł 25 ust. 1 pkt 3a) ustawy z dnia 8 stycznia 1993 r. o podatku od towarów i usług oraz o podatku akcyzowym (Dz.U. nr 11, poz. 50), w brzmieniu obowiązującym w dniu 30 kwietnia 2004 r. (zwanej dalej „ustawą z dnia 8 stycznia 1993 r.”) stanowił:

„Obniżenia kwoty lub zwrotu różnicy podatku należnego nie stosuje się do nabywanych przez podatnika: […] paliw silnikowych benzynowych, oleju napędowego oraz gazu wykorzystywanych do napędu samochodów osobowych lub innych samochodów o dopuszczalnej ładowności do 500 kg”.

5        Przepisy szóstej dyrektywy zostały przetransponowane w Polsce na mocy ustawy z dnia 11 marca 2004 r. o podatku od towarów i usług (Dz.U. nr 54, poz. 535, zwanej dalej „ustawą o podatku VAT”).

6        Zgodnie z art. 175 ustawy o podatku VAT ustawa z dnia 8 stycznia 1993 r. utraciła moc z dniem 1 maja 2004 r.

7        Artykuł 86 ust. 3 i 5 ustawy o podatku VAT w pierwotnym brzmieniu stanowił:

„3.      W przypadku nabycia samochodów osobowych oraz innych pojazdów samochodowych o dopuszczalnej ładowności mniejszej niż określona według wzoru:

DŁ = 357 kg + n x 68 kg

gdzie:

DŁ – oznacza dopuszczalną ładowność,

n – oznacza ilość miejsc (siedzeń) łącznie z miejscem dla kierowcy,

kwotę podatku naliczonego stanowi 50% kwoty podatku określonej w fakturze lub kwoty podatku należnego z tytułu wewnątrzwspólnotowego nabycia towarów lub kwoty podatku należnego od dostawy towarów, dla której podatnikiem jest ich nabywca – nie więcej jednak niż 5000 [PLN].

[…]

5.      Dopuszczalna ładowność pojazdów oraz ilość miejsc (siedzeń), o których mowa w ust. 3, określona jest na podstawie wyciągu ze świadectwa homologacji lub odpisu decyzji zwalniającej z obowiązku uzyskania świadectwa homologacji, wydawanych zgodnie z przepisami prawa o ruchu drogowym. Pojazdy, które w wyciągu ze świadectwa homologacji lub w odpisie decyzji, o której mowa w zdaniu pierwszym, nie mają określonej dopuszczalnej ładowności lub ilości miejsc, uznaje się również za samochody osobowe, o których mowa w ust. 3”.

8        Artykuł 88 ust. 1 pkt 3 ustawy o podatku VAT w swym pierwotnym brzmieniu stanowił:

„Obniżenia kwoty lub zwrotu różnicy podatku należnego nie stosuje się do nabywanych przez podatnika: […] paliw silnikowych, oleju napędowego oraz gazu, wykorzystywanych do napędu samochodów osobowych i innych pojazdów samochodowych, o których mowa w art. 86 ust. 3 i 5”.

9        Zgodnie z art. 176 pkt 3 ustawy o podatku VAT jej art. 86 i 88 znajdują zastosowanie, począwszy od dnia 1 maja 2004 r., gdyż przepis ten stanowi:

„Ustawa wchodzi w życie po upływie 14 dni od dnia ogłoszenia [czyli 20 kwietnia 2004 r.], z tym że:

3) art. 1–14, art. 15 ust. 1–6, art. 16–22 […], art. 42–95 […] stosuje się od dnia 1 maja 2004 r.”.

10      Ustawa z dnia 21 kwietnia 2005 r. (Dz.U. nr 90, poz. 756), która weszła w życie w dniu 22 sierpnia 2005 r., zmieniła ustawę o podatku VAT, a w szczególności jej art. 86 i 88.

11      Artykuł 86 ust. 3 i 4 ustawy o podatku VAT w brzmieniu obowiązującym od dnia 22 sierpnia 2005 r. stanowi:

„3.      W przypadku nabycia samochodów osobowych oraz innych pojazdów samochodowych o dopuszczalnej masie całkowitej nieprzekraczającej 3,5 tony kwotę podatku naliczonego stanowi 60% kwoty podatku określonej w fakturze lub kwoty podatku należnego z tytułu wewnątrzwspólnotowego nabycia towarów lub kwoty podatku należnego od dostawy towarów, dla której podatnikiem jest ich nabywca – nie więcej jednak niż 6000 [PLN].

4.      Przepis ust. 3 nie dotyczy:

1)      pojazdów samochodowych mających jeden rząd siedzeń, który oddzielony jest od części przeznaczonej do przewozu ładunków ścianą lub trwałą przegrodą, klasyfikowanych na podstawie przepisów prawa o ruchu drogowym do podrodzaju: wielozadaniowy, van;

2)      pojazdów samochodowych mających więcej niż jeden rząd siedzeń, które oddzielone są od części przeznaczonej do przewozu ładunków ścianą lub trwałą przegrodą i u których długość części przeznaczonej do przewozu ładunków, mierzona po podłodze od najdalej wysuniętego punktu podłogi pozwalającego postawić pionową ścianę lub trwałą przegrodę pomiędzy podłogą a sufitem do tylnej krawędzi podłogi, przekracza 50% długości pojazdu; dla obliczenia proporcji, o której mowa w zdaniu poprzednim, długość pojazdu stanowi odległość pomiędzy dolną krawędzią przedniej szyby pojazdu a tylną krawędzią podłogi części pojazdu przeznaczonej do przewozu ładunków, mierzona w linii poziomej wzdłuż pojazdu pomiędzy dolną krawędzią przedniej szyby pojazdu a punktem wyprowadzonym w pionie od tylnej krawędzi podłogi części pojazdu przeznaczonej do przewozu ładunków;

3)      pojazdów samochodowych, które mają otwartą część przeznaczoną do przewozu ładunków;

4)      pojazdów samochodowych, które posiadają kabinę kierowcy i nadwozie przeznaczone do przewozu ładunków jako konstrukcyjnie oddzielne elementy pojazdu;

5)      pojazdów samochodowych będących pojazdami specjalnymi w rozumieniu przepisów prawa o ruchu drogowym o przeznaczeniach wymienionych w załączniku nr 9 do ustawy;

6)      pojazdów samochodowych konstrukcyjnie przeznaczonych do przewozu co najmniej 10 osób łącznie z kierowcą – jeżeli z dokumentów wydanych na podstawie przepisów prawa o ruchu drogowym wynika takie przeznaczenie;

7)      przypadków, gdy przedmiotem działalności podatnika jest:

a)      odprzedaż tych samochodów (pojazdów) lub

b)      oddanie w odpłatne używanie tych samochodów (pojazdów) na podstawie umowy najmu, dzierżawy, leasingu lub innych umów o podobnym charakterze, i te samochody (pojazdy) są przez podatnika przeznaczone wyłącznie do wykorzystania na te cele przez okres nie krótszy niż sześć miesięcy”.

12      Artykuł 88 ust. 1 pkt 3 ustawy o podatku VAT w brzmieniu obowiązującym od dnia 22 sierpnia 2005 r. stanowi:

„Obniżenia kwoty lub zwrotu różnicy podatku należnego nie stosuje się do nabywanych przez podatnika: […] paliw silnikowych, oleju napędowego oraz gazu, wykorzystywanych do napędu samochodów osobowych i innych pojazdów samochodowych, o których mowa w art. 86 ust. 3”.

 Postępowanie przed sądem krajowym i pytania prejudycjalne

13      Spór toczący się przed Wojewódzkim Sądem Administracyjnym w Krakowie dotyczy możliwości odliczania przez spółkę Magoora podatku VAT naliczonego przy zakupie paliwa do samochodu używanego w ramach prowadzonej przez nią działalności na podstawie umowy leasingu.

14      W dniu 25 marca 2005 r. spółka Magoora zawarła umowę leasingu operacyjnego samochodu, która została zarejestrowana w Urzędzie Skarbowym w dniu 13 czerwca 2005 r. Sąd krajowy nie podaje żadnych informacji dotyczących marki i charakterystyki technicznej tego samochodu.

15      Z postanowienia odsyłającego wynika, że ograniczenia w odliczaniu podatku VAT naliczonego przy zakupie paliwa według wzoru matematycznego zawartego w ustawie o podatku VAT w brzmieniu obowiązującym w dniu zawarcia umowy leasingu, to jest w dniu 25 marca 2005 r., nie miały zastosowania do spółki Magoora. Natomiast, w związku z przyjęciem nowej wersji art. 86 ust. 3 ustawy o podatku VAT, w brzmieniu obowiązującym od dnia 22 sierpnia 2005 r., ograniczenia w odliczaniu podatku VAT w odniesieniu do powyższego zakupu zostały wobec tej spółki zastosowane, ponieważ dopuszczalna masa używanego przez nią samochodu nie przekraczała 3,5 tony.

16      W dniu 30 sierpnia 2005 r. spółka Magoora wystąpiła do Naczelnika Urzędu Skarbowego Kraków-Prądnik z wnioskiem o udzielenie interpretacji przepisów ustawy o podatku VAT dotyczących zakresu i ograniczeń możliwości odliczania podatku VAT naliczonego przy zakupie paliwa do samochodu używanego na podstawie umowy leasingu. Spółka ta uważa, że w dalszym ciągu powinna mieć prawo do odliczenia podatku VAT naliczonego przy zakupie paliwa do używanego przez siebie samochodu na podstawie art. 17 ust. 6 szóstej dyrektywy.

17      Postanowieniem z dnia 3 listopada 2005 r. Naczelnik Urzędu Skarbowego Kraków-Prądnik uznał stanowisko spółki Magoora za nieprawidłowe, stwierdzając, że art. 17 ust. 6 szóstej dyrektywy nie może być źródłem prawa krajowego w Polsce.

18      W dniu 15 lutego 2006 r. Dyrektor Izby Skarbowej w Krakowie oddalił odwołanie spółki Magoora i utrzymał powyższe postanowienie, wskazując, że Rzeczpospolita Polska uprawniona była do utrzymania w mocy ograniczeń w odliczaniu podatku VAT obowiązujących w tym państwie członkowskim w dniu wejścia w życie szóstej dyrektywy. Ponadto uznał on, że przepisy obowiązujące od dnia 22 sierpnia 2005 r. zmieniły jedynie sposób określenia kategorii pojazdów, w odniesieniu do których nie jest możliwe odliczanie podatku VAT naliczonego przy zakupie paliwa.

19      Spółka Magoora wniosła skargę na decyzję Dyrektora Izby Skarbowej w Krakowie do Wojewódzkiego Sądu Administracyjnego w Krakowie.

20      Jako że Wojewódzki Sąd Administracyjny w Krakowie powziął wątpliwości co do interpretacji art. 17 szóstej dyrektywy, postanowił zawiesić postępowanie i zwrócić się do Trybunału z następującymi pytaniami prejudycjalnymi:

„1)      Czy art. 17 ust. 2 i 6 szóstej dyrektywy stoi na przeszkodzie, aby Rzeczypospolita Polska uchyliła całkowicie z dniem 1 maja 2004 r. dotychczasowe przepisy krajowe dotyczące ograniczeń w odliczaniu podatku [VAT] naliczonego zawartego w zakupach paliwa do samochodów wykorzystywanych w opodatkowanej działalności, a w to miejsce wprowadziła również ograniczenia w odliczaniu podatku [VAT] naliczonego zawartego w zakupach paliwa do samochodów wykorzystywanych w opodatkowanej działalności, ale opisanych przez prawo krajowe przy użyciu odmiennych kryteriów niż to miało miejsce przed dniem 1 maja 2004 r., a następnie od dnia 22 sierpnia 2005 r. ponownie zmieniła powyższe kryteria?

2)      W razie udzielenia pozytywnej odpowiedzi na pytanie zawarte w punkcie pierwszym – czy art. 17 ust. 6 szóstej dyrektywy stoi na przeszkodzie, aby Rzeczypospolita Polska w ten sposób zmieniała powyższe kryteria, aby w sposób faktyczny ograniczyć zakres odliczeń podatku [VAT] naliczonego w porównaniu do przepisów krajowych obowiązujących 30 kwietnia 2004 r. lub do przepisów krajowych obowiązujących przed zmianą dokonaną z dniem 22 sierpnia 2005 r.; i czy przy uznaniu, że takie działanie Rzeczypospolitej Polskiej byłoby naruszeniem art. 17 ust. 6 szóstej dyrektywy, że podatnik uprawniony byłby do dokonywania odliczeń, ale w granicach, w których zmiany przepisów krajowych wykraczałyby poza zakres ograniczeń w odliczaniu podatku naliczonego przewidzianych przez obowiązujące w dniu 30 kwietnia 2004 r. i uchylone w tej dacie przepisy krajowe.

3)      Czy art. 17 ust. 6 szóstej dyrektywy stoi na przeszkodzie, aby Rzeczypospolita Polska, powołując się na przewidzianą tym przepisem możliwość ograniczania przez państwa członkowskie odliczania podatku [VAT] naliczonego zawartego w wydatkach niebędących wydatkami ściśle związanymi z działalnością gospodarczą, takich jak wydatki na artykuły luksusowe, rozrywkowe lub wydatki reprezentacyjne – mogła ograniczyć odliczenia podatku [VAT] naliczonego w porównaniu do stanu prawnego obowiązującego w dniu 30 kwietnia 2004 r. w ten sposób, że wyłączyła odliczenia podatku [VAT] naliczonego przy zakupie paliwa do samochodów osobowych oraz innych pojazdów samochodowych o dopuszczalnej masie całkowitej nieprzekraczającej 3,5 tony z wyjątkiem samochodów, o których mowa w art. 86 ust. 4 ustawy [o podatku VAT] w brzmieniu obowiązującym od 22 sierpnia 2005 r.?”.

 W przedmiocie pytań prejudycjalnych

 W przedmiocie dopuszczalności pytań prejudycjalnych

21      Zdaniem rządu polskiego wniosek o wydanie orzeczenia w trybie prejudycjalnym jest niedopuszczalny, ponieważ zadane pytania nie mają żadnego związku z realiami sporu toczącego się przed sądem krajowym. Sąd ten nie dokonał oceny okoliczności faktycznych leżących u podstaw złożonego wniosku. Badanie pytań prejudycjalnych dotyczyłoby zatem sytuacji hipotetycznych.

22      W tym miejscu należy przypomnieć, że w ramach postępowania, o którym mowa w art. 234 WE, wyłącznie do sądu krajowego, przed którym toczy się spór i który wobec tego musi przyjąć na siebie odpowiedzialność za wydane orzeczenie, należy ocena, w świetle konkretnych okoliczności sprawy, zarówno niezbędności orzeczenia prejudycjalnego do wydania wyroku, jak i istotnego charakteru pytań skierowanych do Trybunału. W związku z tym, jeśli postawione pytania dotyczą wykładni prawa wspólnotowego, Trybunał jest co do zasady zobowiązany do wydania orzeczenia (zob. w szczególności wyroki: z dnia 18 lipca 2007 r. w sprawie C‑119/05 Lucchini, Zb.Orz. s. I‑6199, pkt 43; z dnia 15 listopada 2007 r. w sprawie C‑162/06 International Mail Spain, Zb.Orz. s. I‑9911, pkt 23; z dnia 4 grudnia 2008 r. w sprawie C‑221/07 Zablocka‑Weyhermüller, dotychczas nieopublikowany w Zbiorze, pkt 20).

23      Nieuwzględnienie wniosku o wydanie orzeczenia w trybie prejudycjalnym złożonego przez sąd krajowy jest możliwe tylko wtedy, gdy jest oczywiste, że wykładnia prawa wspólnotowego, o którą się zwrócono, nie ma żadnego związku z realiami lub przedmiotem sporu toczącego się przed sądem krajowym, gdy problem jest natury hipotetycznej lub też gdy Trybunał nie dysponuje elementami stanu faktycznego albo prawnego, które są niezbędne do udzielenia użytecznej odpowiedzi na przedstawione mu pytania (zob. w szczególności wyroki: z dnia 13 marca 2001 r. w sprawie C‑379/98 PreussenElektra, Rec. s. I‑2099, pkt 39; z dnia 5 grudnia 2006 r. w sprawach połączonych C‑94/04 i C‑202/04 Cipolla i in., Zb.Orz. s. I‑11421, pkt 25; z dnia 7 czerwca 2007 r. w sprawach połączonych od C‑222/05 do C‑225/05 Van der Weerd i in., Zb.Orz. s. I‑4233, pkt 22; z dnia 8 listopada 2007 r. w sprawie C‑379/05 Amurta, Zb.Orz. s. I‑9569, pkt 64; a także ww. wyrok w sprawie Zablocka‑Weyhermüller, pkt 21).

24      W niniejszym przypadku należy zauważyć, że jak to wynika z postanowienia odsyłającego, sąd krajowy przedstawił Trybunałowi szczegółowy opis stanu faktycznego i prawnego toczącego się przed nim sporu, jak również powody, dla których uznał, że udzielenie odpowiedzi na zadane pytania jest niezbędne do wydania przez niego wyroku.

25      W konsekwencji wniosek o wydanie orzeczenia w trybie prejudycjalnym należy uznać za dopuszczalny.

 Co do istoty

26      Zwracając się z pytaniami prejudycjalnymi, które należy rozważać łącznie, sąd krajowy zmierza w istocie do ustalenia, czy art. 17 ust. 2 i 6 szóstej dyrektywy stoi na przeszkodzie temu, by państwo członkowskie uchyliło z dniem wejścia w życie tej dyrektywy na swym terytorium całość przepisów krajowych dotyczących ograniczeń prawa do odliczenia podatku VAT naliczonego przy zakupie paliwa przeznaczonego do samochodów używanych dla celów działalności podlegającej opodatkowaniu, zastępując je przepisami ustanawiającymi nowe kryteria w tym przedmiocie; a także temu, aby to państwo członkowskie następnie ponownie zmieniło te kryteria w sposób powodujący rozszerzenie zakresu powyższych ograniczeń. W przypadku uzyskania odpowiedzi twierdzącej sąd krajowy pyta, czy podatnik ma prawo żądać stosowania przepisów krajowych obowiązujących przed dniem wejścia w życie tej dyrektywy.

27      Należy zauważyć, że w niniejszym przypadku szósta dyrektywa weszła w życie w Polsce w dniu jej przystąpienia do Unii Europejskiej, czyli w dniu 1 maja 2004 r. Zatem ten dzień jest istotny dla celów zastosowania art. 17 ust. 6 akapit drugi szóstej dyrektywy do tego państwa członkowskiego (zob. podobnie wyrok z dnia 8 stycznia 2002 r. w sprawie C‑409/99 Metropol i Stadler, Rec. s. I‑81, pkt 41).

28      Zgodnie z podstawową zasadą, na której opiera się wspólny system podatku VAT, a która wynika z art. 2 pierwszej dyrektywy Rady 67/227/EWG z dnia 11 kwietnia 1967 r. w sprawie harmonizacji ustawodawstw państw członkowskich dotyczących podatków obrotowych (Dz.U. 1967, 71, s. 1301) oraz z szóstej dyrektywy, podatek VAT stosuje się do każdej czynności w zakresie produkcji lub dystrybucji, po odliczeniu podatku VAT, który obciążał bezpośrednio czynności dokonane na wcześniejszych etapach obrotu. Zgodnie z utrwalonym orzecznictwem prawo do odliczenia przewidziane w art. 17 i nast. szóstej dyrektywy stanowi integralną część mechanizmu podatku VAT i co do zasady nie może być ograniczane. Wykonywane ono jest od razu w odniesieniu do całego podatku naliczonego na poprzednich etapach obrotu. Wszelkie ograniczenie prawa do odliczenia podatku VAT ma wpływ na wysokość obciążenia podatkowego i powinno być stosowane w podobny sposób we wszystkich państwach członkowskich. W konsekwencji odstępstwa są dopuszczalne wyłącznie w przypadkach przewidzianych wyraźnie w szóstej dyrektywie (zob. wyrok z dnia 19 września 2000 r. w sprawach połączonych C‑177/99 i C‑181/99 Amprafrance i Sanofi, Rec. s. I‑7013, pkt 34; ww. wyrok w sprawie Metropol i Stadler, pkt 42, wyrok z dnia 11 grudnia 2008 r. w sprawie C ‑371/07 Danfoss i AstraZeneca, dotychczas nieopublikowany w Zbiorze, pkt 26). Ponadto przepisy przewidujące odstępstwa od zasady prawa do odliczenia podatku VAT, gwarantującego neutralność tego podatku, podlegają ścisłej wykładni (ww. wyrok w sprawie Metropol i Stadler, pkt 59).

29      Artykuł 17 ust. 2 szóstej dyrektywy w sposób jednoznaczny ustanawia zasadę odliczania przez podatnika kwot zafakturowanych mu tytułem podatku VAT od dostarczanych mu towarów lub świadczonych mu usług, o ile owe towary lub usługi są wykorzystywane dla potrzeb jego własnych czynności podlegających opodatkowaniu. Zasada prawa do odliczenia podatku VAT doznaje jednak odstępstwa, o którym mowa w art. 17 ust. 6 szóstej dyrektywy, a w szczególności w akapicie drugim tego ustępu (zob. ww. wyroki: w sprawie Metropol i Stadler, pkt 43, 44; a także w sprawie Danfoss i AstraZeneca, pkt 27, 28).

30      Zgodnie z art. 17 ust. 6 szóstej dyrektywy państwa członkowskie mogą utrzymać w mocy swe przepisy dotyczące wyłączenia prawa do odliczenia podatku VAT obowiązujące w chwili wejścia w życie tej dyrektywy, aż do przyjęcia przez Radę przepisów przewidzianych w tym przepisie.

31      Zadaniem prawodawcy wspólnotowego jest ustanowienie wspólnotowego systemu wyłączeń prawa do odliczenia podatku VAT i dokonanie w ten sposób stopniowej harmonizacji ustawodawstw krajowych w dziedzinie podatku VAT. Do chwili obecnej prawo wspólnotowe nie zawiera żadnego przepisu zawierającego wyliczenie wydatków, w przypadku których prawo do odliczenia podatku VAT jest wyłączone (zob. podobnie wyrok z dnia 14 czerwca 2001 r. w sprawie C‑345/99 Komisja przeciwko Francji, Rec. s. I‑4493, pkt 20; ww. wyrok w sprawie Metropol i Stadler, pkt 44; wyrok z dnia 8 grudnia 2005 r. w sprawie C‑280/04 Jyske Finans, Zb.Orz. s. I‑10683, pkt 23).

32      Należy stwierdzić, że dokonanie interpretacji przepisów krajowych w celu określenia ich treści w dniu wejścia w życie szóstej dyrektywy oraz w celu ustalenia, czy przepisy te spowodowały rozszerzenie zakresu obowiązujących wyłączeń po wejściu w życie szóstej dyrektywy, należy co do zasady do kompetencji sądu krajowego (zob. ww. wyrok w sprawie Metropol i Stadler, pkt 47).

33      Ponadto należy przypomnieć, że w ramach postępowania, o którym mowa w art. 234 WE, opartego na całkowitym rozdziale zadań sądów krajowych i Trybunału, wszelka ocena okoliczności faktycznych sprawy leży w kompetencjach sądu krajowego (zob. w szczególności wyrok z dnia 14 lutego 2008 r. w sprawie C‑450/06 Varec, Zb.Orz. s. I‑581, pkt 23 i przytoczone tam orzecznictwo). Jednakże w celu udzielenia sądowi krajowemu użytecznej odpowiedzi, Trybunał może, zgodnie z zasadą współpracy z sądami krajowymi, udzielić mu wszelkich wskazówek, które uzna za niezbędne (zob. w szczególności wyrok z dnia 1 lipca 2008 r. w sprawie C‑49/07 MOTOE, dotychczas nieopublikowany w Zbiorze, pkt 30).

34      W niniejszym przypadku zadaniem Trybunału jest udzielenie sądowi krajowemu wskazówek dotyczących interpretacji pojęcia „prawa krajowego” w rozumieniu art. 17 ust. 6 akapit drugi szóstej dyrektywy, w celu umożliwienia mu przystąpienia do ustalania treści tych przepisów w chwili wejścia w życie szóstej dyrektywy (zob. ww. wyrok w sprawie Metropol i Stadler, pkt 47).

35      Artykuł 17 ust. 6 akapit drugi szóstej dyrektywy zawiera bowiem klauzulę „standstill”, przewidującą utrzymanie w mocy krajowych wyłączeń prawa do odliczenia podatku VAT, które obowiązywały przed wejściem w życie tej dyrektywy (ww. wyrok w sprawie Ampafrance i Sanofi, pkt 5). Celem tego przepisu jest więc umożliwienie państwom członkowskim – do czasu ustanowienia przez Radę wspólnotowego systemu wyłączeń prawa do odliczenia podatku VAT – utrzymania w mocy wszelkich zasad prawa krajowego dotyczących wyłączenia tego prawa rzeczywiście stosowanych przez ich organy władzy publicznej w chwili wejścia w życie szóstej dyrektywy (zob. ww. wyroki: w sprawie Metropol i Stadler, pkt 48; a także w sprawie Danfoss i AstraZeneca, pkt 30, 31).

36      Należy stwierdzić, że na tyle na ile przepisy państwa członkowskiego po wejściu w życie szóstej dyrektywy zmieniają zakres istniejących wyłączeń, dokonując jego ograniczenia, a tym samym zbliżają się do celu tej dyrektywy, przepisy te objęte są zakresem odstępstwa z art. 17 ust. 6 akapit drugi szóstej dyrektywy i nie naruszają jej art. 17 ust. 2 (zob. ww. wyroki: w sprawie Komisja przeciwko Francji, pkt 22; w sprawie Metropol i Stadler, pkt 45; a także w sprawie Danfoss i AstraZeneca, pkt 32).

37      Natomiast należy przypomnieć, że zgodnie z utrwalonym orzecznictwem Trybunału uregulowania krajowe nie stanowią odstępstwa dozwolonego na mocy art. 17 ust. 6 akapit drugi szóstej dyrektywy, jeżeli powodują one, po wejściu w życie tej dyrektywy, rozszerzenie zakresu istniejących wyłączeń, oddalając się tym samym od celu tej dyrektywy (zob. wyroki: z dnia 14 czerwca 2001 r. w sprawie C‑40/00 Komisja przeciwko Francji, Rec. s. I‑4539, pkt 17; z dnia 11 września 2003 r. w sprawie C‑155/01 Cookies World, Rec. s. I‑8785, pkt 66; a także ww. wyrok w sprawie Danfoss i AstraZeneca, pkt 33).

38      Z powyższego wynika, że z uwagi na cel tego przepisu pojęcie „prawo krajowe” w rozumieniu art. 17 ust. 6 akapit drugi szóstej dyrektywy odnosi się do krajowego systemu odliczenia podatku VAT obowiązującego i rzeczywiście stosowanego w chwili wejścia w życie tej dyrektywy.

39      Należy ponadto przypomnieć, że jak to podkreśla Komisja, klauzula „standstill” przewidziana w art. 17 ust. 6 akapit drugi szóstej dyrektywy nie ma na celu umożliwienia nowym państwom członkowskim dokonania zmiany swych wewnętrznych przepisów w związku z przystąpieniem do Unii Europejskiej w sposób, który oddalałby te przepisy od celów tej dyrektywy. Tego rodzaju zmiana byłaby sprzeczna z samą ideą tej klauzuli.

40      W tym kontekście sąd krajowy zastanawia się, czy okoliczność, że Rzeczpospolita Polska uchyliła ustawę z dnia 8 stycznia 1993 r. w dniu swego przystąpienia do Unii Europejskiej, uniemożliwia jej wprowadzenie w tym samym dniu nowych przepisów przewidujących ograniczenia prawa do odliczenia podatku VAT naliczonego przy zakupie paliwa przeznaczonego do samochodów używanych dla celów działalności podlegającej opodatkowaniu.

41      Należy uznać, że uchylenie przepisów wewnętrznych w dniu wejścia w życie szóstej dyrektywy w krajowym porządku prawnym i zastąpienie ich w tym samym dniu innymi przepisami wewnętrznymi samo w sobie nie pozwala na przyjęcie, że państwo członkowskie zrezygnowało ze stosowania wyłączeń prawa do odliczenia naliczonego podatku VAT. Tego rodzaju zmiana ustawowa nie pozwala też, sama w sobie, na stwierdzenie naruszenia art. 17 ust. 6 akapit drugi tej dyrektywy, pod warunkiem jednak, że nie doprowadziła do rozszerzenia – po tym dniu – zakresu wcześniejszych krajowych wyłączeń.

42      Sąd krajowy, który zgodnie z tym, co przypomniano w pkt 32 niniejszego wyroku, ma wyłączną kompetencję do dokonywania wykładni swego prawa krajowego, musi w toczącym się przed nim postępowaniu ocenić, czy zmiany wprowadzone wraz z transponowaniem szóstej dyrektywy do prawa polskiego na mocy ustawy o podatku VAT spowodowały rozszerzenie zakresu zastosowania ograniczeń prawa do odliczenia podatku VAT naliczonego przy zakupie paliwa przeznaczonego do samochodów używanych w ramach działalności podlegającej opodatkowaniu, w porównaniu do przepisów krajowych obowiązujących wcześniej.

43      Natomiast należy zauważyć, że zgodnie z treścią wniosku o wydanie orzeczenia w trybie prejudycjalnym zmiana ustawy o podatku VAT wprowadzona ustawą z dnia 21 kwietnia 2005 r., która weszła w życie w dniu 22 sierpnia 2005 r., spowodowała rozszerzenie zakresu zastosowania tych ograniczeń w porównaniu do sytuacji istniejącej w chwili wejścia w życie szóstej dyrektywy w stosunku do Rzeczypospolitej Polskiej, co w świetle orzecznictwa przytoczonego w pkt 36 niniejszego wyroku jest sprzeczne z art. 17 ust. 6 akapit drugi tej dyrektywy.

44      Zadaniem sądu krajowego jest dokonanie interpretacji swego prawa wewnętrznego – w zakresie, w jakim jest to tylko możliwe – w świetle treści i celów szóstej dyrektywy po to, by osiągnąć przewidziane w niej rezultaty, przychylając się do interpretacji przepisów krajowych najbardziej zgodnej z tymi celami, a przez to dochodząc do rozstrzygnięcia zgodnego z przepisami tej dyrektywy (zob. podobnie wyrok z dnia 4 lipca 2006 r. w sprawie C‑212/04 Adeneler i in., Zb.Orz. s. I‑6057, pkt 124), a także, jeśli jest to konieczne, powstrzymując się od stosowania wszelkich sprzecznych przepisów prawa krajowego (zob. podobnie wyrok z dnia 22 listopada 2005 r. w sprawie C‑144/04 Mangold, Zb.Orz. s. I‑9981, pkt 77).

45      W tych okolicznościach na zadane pytania należy odpowiedzieć, że art. 17 ust. 6 akapit drugi szóstej dyrektywy stoi na przeszkodzie temu, by państwo członkowskie przy dokonywaniu transpozycji tej dyrektywy do prawa wewnętrznego uchyliło całość przepisów krajowych dotyczących ograniczeń prawa do odliczenia podatku VAT naliczonego przy zakupie paliwa do samochodów używanych dla celów działalności podlegającej opodatkowaniu, zastępując je, w dniu wejścia w życie tej dyrektywy na swym terytorium, przepisami ustanawiającymi nowe kryteria w tym przedmiocie, jeżeli – co winien ocenić sąd krajowy – te ostatnie przepisy powodują rozszerzenie zakresu zastosowania wskazanych ograniczeń. Powyższy przepis w każdym razie stoi na przeszkodzie temu, by państwo członkowskie zmieniło później swe ustawodawstwo, obowiązujące od wyżej wskazanego dnia, w sposób, który rozszerza zakres zastosowania tych ograniczeń w stosunku do sytuacji istniejącej przed tym dniem.

 W przedmiocie kosztów

46      Dla stron postępowania przed sądem krajowym niniejsze postępowanie ma charakter incydentalny, dotyczy bowiem kwestii podniesionej przed tym sądem, do niego zatem należy rozstrzygnięcie o kosztach. Koszty poniesione w związku z przedstawieniem uwag Trybunałowi, inne niż poniesione przez strony postępowania przed sądem krajowym, nie podlegają zwrotowi.

Z powyższych względów Trybunał (czwarta izba) orzeka, co następuje:

Artykuł 17 ust. 6 akapit drugi szóstej dyrektywy Rady 77/388/EWG z dnia 17 maja 1977 r. w sprawie harmonizacji ustawodawstw państw członkowskich w odniesieniu do podatków obrotowych – wspólny system podatku od wartości dodanej: ujednolicona podstawa wymiaru podatku stoi na przeszkodzie temu, by państwo członkowskie, przy dokonywaniu transpozycji tej dyrektywy do prawa wewnętrznego, uchyliło całość przepisów krajowych dotyczących ograniczeń prawa do odliczenia podatku od wartości dodanej naliczonego przy zakupie paliwa do samochodów używanych dla celów działalności podlegającej opodatkowaniu, zastępując je, w dniu wejścia w życie tej dyrektywy na swym terytorium, przepisami ustanawiającymi nowe kryteria w tym przedmiocie, jeżeli – co winien ocenić sąd krajowy – te ostatnie przepisy powodują rozszerzenie zakresu zastosowania wskazanych ograniczeń. Powyższy przepis w każdym razie stoi na przeszkodzie temu, by państwo członkowskie zmieniło później swoje ustawodawstwo, obowiązujące od wyżej wskazanego dnia, w sposób, który rozszerza zakres zastosowania tych ograniczeń w stosunku do sytuacji istniejącej przed tym dniem.

Córki polskich prezydentów

Edipresse Polska S.A.

corki1.jpg
Spotkały się po raz pierwszy w życiu na sesji zdjęciowej do „Vivy!”. Córki trzech prezydentów Polski, kobiety o kompletnie różnych temperamentach i osobowościach. Monikę Jaruzelską, Marię Wiktorię Wałęsę i Aleksandrę Kwaśniewską wiele dzieli, ale też mnóstwo je łączy. 

Do udziału w wyjątkowej sesji zdjęciowej do 250. numeru „Vivy!” zaprosiliśmy córki wszystkich polskich prezydentów. Kiedy ich ojcowie zasiadali na najwyższym stanowisku w państwie, były w zupełnie różnym wieku. Musiały poradzić sobie nie tylko z niechcianą sławą, ale i znieść, często brutalną, publiczną krytykę ich ojców. Wyszły z tego obronną ręką, silniejsze i bardziej doświadczone od swoich „normalnych” rówieśników. Monika Jaruzelska, Maria Wiktoria Wałęsa i Aleksandra Kwaśniewska z entuzjazmem zgodziły się na propozycję wspólnej sesji dla „Vivy!”. Okazało się, że pozowanie do zdjęć zmieniło się w przyjacielskie spotkanie trzech pięknych kobiet, które odnalazły wspólny język z łatwością, czego uczyć mógłby się od nich niejeden polityk. Na tym niezwykłym i pięknym spotkaniu zabrakło jednak córki obecnego Prezydenta Rzeczypospolitej – Marty Kaczyńskiej-Smuniewskiej. Choć do jej udziału w sesji przychylnie odniosła się Kancelaria Prezydenta, ona sama jednak odmówiła. Swoją decyzję usprawiedliwiła opinią mecenasa Andrzeja Zwary, który sprawuje pieczę na przebiegiem jej aplikacji adwokackiej. W piśmie skierowanym do redakcji poinformował on, że sesja zdjęciowa przyczyniłaby się do popularyzacji wizerunku córki prezydenta, a to utrudniłoby jej odpowiednie przygotowanie do zawodu adwokata. 

Moje nazwisko, moja historia
corki03.jpg
Monika Stukonis: - Interesujesz się polityką? 
Monika Jaruzelska: Bardzo. Złapałam się na tym, że jestem wręcz uzależniona od oglądania kanału informacyjnego TVN 24. Wieczorem wybuchają między mną a moim synkiem spory, bo on chce oglądać „Dobranockę”, ja upieram się, że przełączamy na „Fakty”. Gdy dzieje się coś ważnego w kraju albo na świecie, oglądam wszystkie kanały informacyjne po kolei. Wszystkie mamy dobrze wiedzą, że gdy pojawia się małe dziecko, łatwo o poczucie izolacji od świata, a ja nie chcę, żeby coś istotnego mnie ominęło.

– Mówisz: „interesuję się polityką”, ale nigdy się o niej publicznie nie wypowiadasz.
Lubię rozmawiać o polityce ze znajomymi, ale publicznie unikam wypowiedzi na ten temat. Niewykluczone jednak, że przyjdzie taki czas, że sama zaangażuję się w politykę.

– Ty i polityka? Jestem zaskoczona.
Wiesz, mam 43 lata i dopiero teraz czuję, że sporo osiągnęłam, weszłam na kilka zawodowych szczytów. Już nie muszę pędzić, walczyć, zachłannie pracować na swoje nazwisko, ale mam też poczucie niedosytu. Kiedy mogłam już zwolnić tempo, uświadomiłam sobie, że mogę coś zrobić dla innych. Mam nadzieję, że późną jesienią ruszy „Szkoła mody Moniki Jaruzelskiej”, gdzie będę mogła przekazać swoją wiedzę przyszłym stylistkom, a przede wszystkim osobom pracującym w branży odzieżowej. Mam też pomysł na serial o środowisku mody i show-biznesu.

– Dlaczego wybrałaś akurat modę?
Powiedzmy sobie szczerze, w pewnym sensie był to wybór najłatwiejszej drogi do zdobycia pozycji zawodowej. Na początku lat 90. w Polsce moda to było takie „pole niczyje”, łatwo tam było wejść i, jak pierwsi osadnicy, zdobywać swoje poletko. Było mało konkurencji, a mnóstwo przestrzeni i wolności. Poza tym czułam się komfortowo, ponieważ otaczali mnie ludzie, dla których polityka nie była ważna. No i nikt nie mógł powiedzieć, że pracę w tej branży załatwił mi ojciec. Zresztą to były czasy, w których nazwisko mogło raczej mi zaszkodzić niż pomóc.

– Usłyszałaś od ojca, że to, co robisz, jest mało poważne?
Na początku tak. Dla ojca byłam dziewczyną, która skończyła studia polonistyczne, ma humanistyczne pasje, dużo czyta. Ubolewał, że między wieszakami z ubraniami marnuję czas. Moda według ojca była zajęciem wyjaławiającym intelektualnie. Ja zresztą myślę podobnie. I dlatego staram się ją traktować jako zjawisko z pogranicza socjologii i historii sztuki, a nie tylko wiadomości o najnowszych trendach.

– Twój tata jest nieustannie atakowany, rozliczany. Jesteś w stanie stępić emocje, powiedzieć sobie: tak już być musi?
Nie. Nie potrafię patrzeć z dystansem na cierpienie, szczególnie kiedy dotyka ono najbliższych. Boli mnie to i boję się o ojca, który ma już 83 lata. Paradoksalnie jednak im głośniej i gorzej jest o ojcu w mediach, tym częściej spotykam się z ludzką życzliwością. Nieznajomi zaczepiają mnie w sklepie, na ulicy czy w taksówce. Pozdrawiają ojca, dodają otuchy i dają wsparcie. I nie są to bynajmniej jedynie zwolennicy jego decyzji, często ci, którzy mają zwykłe współczucie dla starego schorowanego człowieka. Bardzo mnie to wzrusza. Nie chciałabym o tym już rozmawiać...

– Prezydentura Twojego ojca nie była w Twoim życiu żadnym przełomem?
Była niezauważalnym rocznym epizodem. W naszym domu nie miało większego znaczenia, czy ojciec jest premierem, czy ministrem. Istotne było to, że jest wojskowym. Ja mam tożsamość dziecka wojskowego. Dla mnie, gdy byłam mała, ważne było to, że mój tata chodzi w mundurze, że walczył na wojnie, że na wakacje jeździliśmy do ośrodków wojskowych, gdzie były koszary i gdzie były dzieci innych wojskowych. Do dziś mam do armii ogromny sentyment. Jako anegdotę dodam, że w dzieciństwie byłam również przekonana, że moje imię pochodzi od skrótu Ministerstwa Obrony Narodowej. Byłam zawiedziona, kiedy rodzice wyprowadzili mnie z błędu.

– Czułaś, że ojciec jest kimś wyjątkowym?
Przez całe dzieciństwo cierpiałam raczej na deficyt ojca. Pamiętam nasze relacje przede wszystkim z wakacji. To tata nauczył mnie jeździć na rowerze, pływać, ale w życiu codziennym mało uczestniczył. Mama zresztą też pracowała, robiła doktorat, więc praktycznie wychowywała mnie babcia. Pierwiastek męski w domu stanowili „wujkowie”, czyli żołnierze z ochrony taty, którzy w awaryjnych sytuacjach pomagali na przykład wbić gwóźdź w ścianę.

– Miałaś poczucie inności?
Raczej odrębności. I to tylko w momentach przejściowych. Kiedy jako dziesięciolatka zmieniłam szkołę, okazało się, że dzieci jakoś bardziej zwracają na mnie uwagę, wzbudzam emocje, mówi się o mnie: „Ta Jaruzelska”. Ale były też zabawne sytuacje. Okres podstawówki to czas rozkwitu propagandowych akademii, w których musiałam aktywnie uczestniczyć, z pasją recytując na przykład Broniewskiego. Grono pedagogiczne chciało, bym stała w pierwszym rzędzie, i to – jak śmiem podejrzewać – nie z powodu mojej urody, bo byłam dość szpetnym dzieckiem, ani też zdolności aktorskich, bo nie byłam specjalnie śmiała. Wręcz przeciwnie, wstydziłam się strasznie. Każdy występ był dla mnie ogromnym stresem. W końcu na jednej z akademii udałam po prostu, że mdleję i to był mój najlepszy występ.

– Stan wojenny zmienił Twoje życiowe plany?
Tak. Maturę zdawałam pół roku po wprowadzeniu stanu wojennego. Zaraz po niej zrobiłam sobie rok przerwy, bałam się zdawać na studia. Pamiętam, że był to dla mnie niezwykle smutny i trudny czas, bo nagle zrobiła się wokół mnie pustka. Moi koledzy, koleżanki podostawali się na studia, weszli w inne środowiska. Czułam się samotna, trudno mi było do końca zrozumieć, co dzieje się w świecie polityki. Rodzice bali się o moje bezpieczeństwo, ograniczali więc wychodzenie z domu. Wpadłam w depresję. Miałam poczucie, że tak będzie już zawsze. Dziś z perspektywy czasu myślę, że to był najcięższy okres w moim życiu.

– Rok później zdałaś egzamin na warszawską polonistykę. Egzaminy były stresem?
Wiedziałam, że moje pojawienie się na wydziale będzie wzbudzało sensację. Musiałam być świetnie przygotowana, by nikt nie powiedział, że o moim przyjęciu decydują jakieś pozamerytoryczne względy. Zdałam ze średnią 4,5. Na studiach nie spotkałam się z ostracyzmem, mój lęk okazał się więc bezpodstawny. Generalnie spotykałam się z życzliwością i kolegów, i wykładowców, a byli wśród nich działacze opozycyjni, jak Maciej Zalewski czy Michał Boni. 

– Krążyła plotka, że w czasie studiów związałaś się ze środowiskiem opozycyjnym, że tata miał z tym kłopot?
Ojciec nigdy nie ingerował w moje przyjaźnie. Natomiast ja byłam bardzo rozdarta. Zdecydowana większość moich znajomych miała poglądy opozycyjne, z którymi się identyfikowałam, ale też ufałam ojcu. W wieku 20 lat chciałam widzieć świat albo biały, albo czarny, a jednocześnie nie mogłam się jednoznacznie opowiedzieć po żadnej ze stron. Dziś widzę plusy tamtej trudnej dla tak młodej osoby sytuacji. Jako dojrzały człowiek również unikam łatwych i radykalnych ocen. Staram się zrozumieć racje każdej ze stron, i to zarówno w życiu prywatnym, jak i obserwując życie publiczne.

– Jakie cechy odziedziczyłaś po ojcu?
Myślę, że skłonność do melancholii, rodzaj pesymizmu, który każe rozpatrywać zawsze najczarniejszy scenariusz, ale też zdolność analitycznego myślenia i brak zadufania w sobie.

– Jesteś po ojcu samotniczką?
Lubię towarzystwo, ale nie ma dla mnie nic lepszego od wieczoru z książką i muzyką poważną. Podobno robię wrażenie osoby zdystansowanej, czasem chłodnej, a tak naprawdę chciałabym skracać dystans. Lubię dotyk, gdy ktoś mnie weźmie za rękę, zwróci się do mnie „kochanie”. Natychmiast się rozczulam. Szczególnie gdy robi to starsza osoba.

– Prezydentówna Kwaśniewska zatańczyła w programie „Taniec z gwiazdami”. Teraz robi karierę. Ty nie myślałaś o tańcu?
Oj, nie. Jestem antytalentem tanecznym, w przeciwieństwie do mojej mamy, byłej tancerki. We wspomnianej już szkole podstawowej przygotowywano raz akademię ku czci nowego patrona. Spektakl miał wyreżyserować uznany twórca lat 70. Mieliśmy układ taneczny w stylu szalenie modnej wówczas Gawędy. Gdy reżyser zobaczył, jak się poruszam, kazał mi po prostu maszerować. Nie umiałam powtórzyć żadnego kroku. I tak w dramatyczny sposób zakończyłam karierę tancerki. 

Rozmawiała Monika Stukonis/ Viva!

Córusia tatusia
corki01.jpg
Monika Stukonis: Słyszałam, że Pan Prezydent kiepsko płaci swojej asystentce? Ile Pani zarabia? 
Maria Wiktoria Wałęsa: Nie narzekam, choć rzeczywiście pensja nie jest zbyt duża. Ale dostaję jeszcze prowizję od wynegocjowanych kontraktów i honorarium za tłumaczenia. Radzę sobie. Tata mnie nauczył, że nie wolno narzekać. Tylu moich rówieśników ma znacznie gorzej ode mnie.

– Jak wygląda Pani dzień pracy?
Do biura przyjeżdżam przed dziewiątą. Pan Prezydent jest w biurze do trzynastej, ja zostaję dwie godziny dłużej. Odbieram korespondencję, analizuję propozycje patronatów, odpisuję na zagraniczne listy, ustalam z Panem Prezydentem plany wykładów czy wyjazdów zagranicznych. Prowadzę kalendarz...

– ...Pana Prezydenta. Dlaczego nie mówi Pani po prostu „tata”? Forma „Pan Prezydent” brzmi sztucznie...
Gdy mówię publicznie o ojcu, to zawsze jest dla mnie prezydentem, postacią historyczną i politykiem. W sprawach prywatnych używam, oczywiście, formy „tata”, ale gdy zaczynam opowiadać o formalnym spotkaniu czy wyjeździe, natychmiast automatycznie używam określenia „Pan Prezydent”. 

– Tata, gdy przyjmował Panią do pracy, postawił jakieś warunki?
Nie, ale gdybym się nie sprawdziła, na pewno by mnie wyrzucił.

– Pani poprzednik, brat Jarosław, dawał jakieś rady?
Powiedział: „Zbierz kapitał i po trzech latach idź dalej!” Ale ja na razie nie wyobrażam sobie, żebym mogła zostawić tatę.

– Urodziła się Pani w 1982 roku. Siódme dziecko w rodzinie. Radość miała gorzki posmak, bo Pani ojciec był wtedy internowany.
Zobaczył mnie dopiero, jak miałam osiem miesięcy. Ciąża mamy była zagrożona, miałam urodzić się w marcu, przyszłam na świat w styczniu. To był ciężki czas dla rodziców. Mieszkaliśmy wtedy jeszcze na gdańskiej Zaspie. Rodzice opowiadają, że mnóstwo osób im wtedy pomagało. Z tamtego czasu zachowały się zdjęcia, na których jestem z mamą, a za naszymi plecami są fotografie taty za kratami.

– Pierwsze świadome wspomnienie z dzieciństwa?
Długi czas w ogóle nie zdawałam sobie sprawy, co dzieje się wokół mnie. Czułam, że tata jest wyjątkowy, ale nie wiedziałam, dlaczego. Pamiętam, że po domu zawsze kręciło się mnóstwo ludzi, odnosiło się wrażenie, że ojciec jest wodzem. Miałam może ze trzy latka, gdy pewnego dnia ktoś zadzwonił do drzwi. Chwyciłam klamkę, na słomiance stali jacyś mężczyźni. Pamiętam, że tata bardzo się zdenerwował, poprosił, żebym poszła do swojego pokoju. To byli ludzie z bezpieki, którzy chodzili za ojcem.

– Pamięta Pani czas przełomu? Wolność, okrągły stół, wybory?
Jako dziecko właściwie tego nie zauważyłam. To wszystko było szalenie płynne, normalne. Nie pamiętam momentu, gdy tata został prezydentem, bo on zawsze był dla mnie ważny i wyjątkowy. Także dla innych.

– Chodziła Pani do zwykłej podstawówki?
Tak, do zwykłej osiedlowej szkoły w Gdańsku-Oliwie. Poza Magdą wszystkie trzy: Ania, Brygida i ja skończyłyśmy tę szkołę. Magda chodziła do baletowej.

– Gdy Pani tata został prezydentem, była Pani mała. Pani bracia w tym czasie dorastali. Prasa rozpisywała się o wybrykach alkoholowych Przemka i Sławka Wałęsów. Braciom było ciężko udźwignąć nową sytuację?
Na pewno, szczególnie, że to oni ulegali największej presji. Wchodzili w życie, byli niedojrzali. W domu rosło napięcie, ale nie dotyczyło to nas, dziewczynek. Może najbardziej przeżywała to Magda. Pięknie tańczyła, miała ogromny talent. Gdyby nie kontuzja, pewnie wiele by osiągnęła. 

– Przez pięć lat tata wpadał do domu tylko na weekendy?
Tak. Postanowili z mamą, że nie przeniesiemy się do Warszawy. Tata prezydenturę traktował jak pracę od poniedziałku do piątku. Jak przylatywał na weekend, to z całą świtą. Przez te pięć lat był non stop otoczony jakimiś ludźmi.

– Tęskniliście?
Na pewno, ale też byliśmy nauczeni, że tata nie może spędzać z nami zbyt dużo czasu, bo robi coś ważnego dla kraju. Nie zastanawiałam się, czy mi go brakuje, raczej liczyłam chwile, które mógł z nami spędzić.

– Bywaliście w Warszawie w Pałacu Prezydenckim?
Bardzo rzadko. Ale gdy już tam jechaliśmy, było wspaniale. Belweder, wysokie klamki, wspaniałe antyczne kanapy, pod którymi można było bawić się w chowanego. Kochałam ten świat, bo wyobrażałam sobie, że jestem księżniczką i że zaraz zjawi się książę.

– Do którego z rodziców jest Pani podobna?
Przez całe lata myślałam, że do mamy, ale po dziewięciu miesiącach asystentury u taty widzę, że wszystko mam po nim.

– Wybuchowość?
Też. Jestem, tak jak on, szalenie konkretna, ambitna, potrafię skupić się i doprowadzić do końca każdą sprawę, obojętnie, co by się działo. Bardzo szybko podejmuję decyzje.

– W liceum zaczęła się Pani buntować. Kluby, powroty nad ranem, towarzystwo artystów z ASP...
Przeżywałam okres buntu wobec naszego nazwiska. Nie chciałam być bez przerwy pod obstrzałem. Chciałam być zwykłą Mary, Marysią, a nie Marią Wiktorią Wałęsą.

– W liceum nazwisko „Wałęsa” wywoływało sensację?
Chyba nie, chociaż czasami było zabawnie. W pierwszej klasie liceum nauczycielka polskiego wezwała do odpowiedzi kolegę. Poprosiła, by wymienił nazwiska wszystkich polskich noblistów. On nie mógł wykrztusić z siebie „Lech Wałęsa”, odwrócił się więc w moją stronę i powiedział zawstydzony: „ojciec Marysi”. Przyzwyczaiłam się, że każdy ma do naszego nazwiska jakieś emocjonalne podejście. 

– W 1995 roku Pani ojciec przegrał wybory prezydenckie. To był dla Pani trudny czas?
Bardzo. Miałam 13 lat, kończyłam podstawówkę. Obraziłam się na Polskę, bo znałam plany ojca na drugą kadencję. Byłam w szoku, jak można przekazać teraz władzę w zupełnie inne ręce. Dla taty ta klęska była wyzwoleniem, bo już bardzo chorował. Nasiliły mu się objawy cukrzycy, cierpiał na chroniczne zmęczenie.

– Czy przez kilka miesięcy wspólnej pracy dowiedziała się Pani czegoś nowego o tacie?
Oj, tak. Na przykład tego, że nieprawdopodobnie lubi ludzi i jest zawsze bardzo ciekawy, co mają do powiedzenia. Po kilka godzin dziennie siedzi na Gadu-Gadu czy na Skype i moderuje dyskusje. Tata przez wielu postrzegany jest jako typ arogancki i pewny siebie, bo nigdy nie tłumaczy się ze swoich decyzji. Pewnie też taki jest, z drugiej strony ma mnóstwo szacunku dla innych.

– Czy Pan Prezydent ma słabości?
Całe mnóstwo, dlatego trzeba go pilnować. Od trzech lat jest na diecie Atkinsa i nie wolno mu jeść warzyw i owoców. Mimo to chodzi do ogrodu na Polanki i podskubuje a to porzeczki, a to malinki...

– „Miałam zamiar wyjechać z Polski, gdy Kaczyńscy wygrali wybory”. To Pani zdanie.
Dziennikarze natychmiast to podchwycili, a ja czułam, że nie powinnam tego powiedzieć. Pełna wyrzutów sumienia poszłam do taty. Zrozumiał, chociaż zalecił więcej dyplomacji. Czasem ponoszą mnie emocje. Lech Wałęsa może powiedzieć wszystko, bo stoi za nim historia, ja – nie.

– Często popełnia Pani gafy?
Bywa.

– Ostatnia?
W czasie kolacji z Amerykanami poniosło mnie i zaczęłam używać razem z nimi określenia „twins” (bliźniaki) w stosunku do Lecha i Jarosława Kaczyńskich. Tata był niezadowolony. Powiedział: „Uważaj, Mary, mówisz o swoim kraju, jego prezydentowi należy się szacunek”. To samo powiedziałby każdemu.

– W czasie Pani asystentury zdarzały się trudne chwile?
Zapamiętałam szczególnie jedną. Byliśmy na spotkaniu z mieszkańcami jednej wsi. Sto osób na sali. Pan Prezydent zaczął wykład, nikt nie słuchał, na końcu poprosił o pytania. Posypały się wyzwiska, brutalne inwektywy. Stanęły mi łzy w oczach, chciałam jak najszybciej wyjść. Ojciec stał na środku sali sam, opanowany. Ani razu nie podniósł głosu, tylko wyjaśniał, ripostował. To była walka. Wyszliśmy. Mówię do ojca: „Nigdy więcej”. A tata spokojnie: „Mary, to było bardzo dobre spotkanie. Ludzie chcą rozmawiać. Mają prawo być rozczarowani, poirytowani, żyjąc w biedzie, bez perspektyw”.

– Myśli już Pani o założeniu rodziny?
Jeszcze za wcześnie, może za parę lat... Przed trzydziestką chcę urodzić dziecko, to mój punkt graniczny.

Rozmawiała Monika Stukonis/ Viva!

Teraz jestem już wolna
corki02.jpg
Iza Bartosz: Pamiętasz dzień, w którym Twój tata został prezydentem? 
Aleksandra Kwaśniewska: Pamiętam doskonale. Miałam wtedy 14 lat. Rodzice byli w sztabie, a ja zostałam sama w domu i modliłam się, żeby tata nie wygrał tych wyborów. Zresztą we wszystkich cząstkowych wynikach przewodził Lech Wałęsa i zwycięstwo taty było naprawdę niespodziewane. 

– A co czułaś, kiedy stało się już jasne, że to Twój ojciec zwyciężył? 
Byłam przerażona. Nie chciałam tego całego zamieszania wokół naszej rodziny. Marzyłam, że tak jak moje koleżanki będę mogła prowadzić zwyczajne życie. Gdy tego dnia szłam spać, miałam nadzieję, że rano okaże się, że to był tylko zły sen. 

– A rano okazało się, że musisz pakować swoje rzeczy i przeprowadzać się do Pałacu Prezydenckiego? 
To nie odbyło się tak szybko. W naszym wilanowskim mieszkaniu zostaliśmy jeszcze przez kilka miesięcy. Ale już wtedy moje życie zaczęło wyglądać trochę inaczej. Pod naszym blokiem przez 24 godziny na dobę stał samochód z chłopakami z BOR-u, którzy towarzyszyli mi w każdym spacerze z psem, co rano zawozili do szkoły. 

– W końcu musieliście się przeprowadzić do pałacowych komnat. 
Tak. I nie wspominam tego miło. Dla 14-latki jej pokój jest wszystkim. Mój w Wilanowie miał trzy metry na trzy, był cały zagracony jakimiś bardzo ważnymi szpargałami. Bardzo go lubiłam i było mi okropnie przykro, że będę musiała go zostawić. Kiedy zobaczyłam swój pałacowy pokój, to z miejsca zaczęłam płakać. Był ogromny i prawie zupełnie pusty. Wysokie ściany, małe okienka, gigantyczne parapety. Najgorsza jednak była ta pusta przestrzeń. Potem okazało się, że tam jeszcze po prostu nie ma wszystkich mebli. 

– Zapraszałaś tam koleżanki? 
No pewnie. Ciągle ktoś do mnie przychodził. Moi znajomi byli bardzo ciekawi, jak się mieszka w Pałacu. Już samo to było atrakcją, że odwiedzając mnie, musieli zostawić na dole jakiś dokument i żołnierz doprowadzał ich do moich drzwi.

– Dla Ciebie to też była atrakcja? 
Raczej utrudnienie. Szczególnie na początku nie mogłam się przyzwyczaić do tego całego pałacowego anturażu: bramek do wykrywania metalu przy wejściu, wszechobecnej ochrony. Najgorsze było to, że w apartamencie nie ma normalnej kuchni, w której można coś ugotować, lecz co najwyżej można zrobić sobie kanapki. Strasznie wstydziłam się dzwonić do kuchni na dole i pytać kucharza, czy mogę dostać obiad. Na początku zawsze prosiłam, żeby robiła to za mnie mama. Wreszcie się odważyłam. Podniosłam słuchawkę i ze wstydu mówiłam tak niewyraźnie, że pracownik w ogóle mnie nie zrozumiał. Powiedział do mnie: „Chwileczkę” i zwrócił się do szefa kuchni: „Dzwoni jakaś Ala Wiśniewska i pyta o obiad”. 

– A jak sobie radziłaś w szkole? Z dnia na dzień przestałaś być anonimowym dzieckiem. 
Nie wiem, czy kiedykolwiek byłam anonimowa. W końcu mój tata od zawsze był związany z polityką. Kiedy został prezydentem, to zainteresowanie moją osobą oczywiście się nasiliło. Dlatego wymyśliłam sobie, że będę posługiwała się panieńskim nazwiskiem mojej mamy. I początkowo wszystko układało się świetnie, bo moje życie przynajmniej z pozoru nie różniło się wiele od tego, jakie prowadziły koleżanki z klasy. Problemy zaczęły się, gdy wytropili mnie dziennikarze prasy brukowej. Kiedyś na aerobiku nagle ktoś zaczął robić mi zdjęcia. Byłam wściekła. Czułam się pokrzywdzona. Uważałam, że to nie fair, bo nie zrobiłam w swoim życiu niczego, co mogłoby sprowokować takie zainteresowanie ze strony mediów. Nie mogłam do tego przywyknąć. 

– Mówisz, że posługiwałaś się nazwiskiem mamy. Nikt nie domyślił się, kim jesteś? 
Wymagało to ode mnie niezłych wybiegów. Pamiętam na przykład zajęcia z języka rosyjskiego. Naukę języka rozpoczynasz od najprostszych zdań: kim są twoi rodzice, gdzie mieszkasz. Dla mnie to wcale nie było proste. Nie chcąc wzbudzać sensacji, opowiadałam o stanie sprzed prezydentury taty. Mówiłam, że moja mama jest prawniczką, że ma agencję obrotu nieruchomościami, a tata jest hmm... ekonomistą i że mieszkamy w Wilanowie. Któregoś razu musiałam się nieźle napocić, kiedy nauczycielka spytała mnie: „A jak jedziesz z domu do szkoły? Którędy? Ile zajmuje ci to czasu?” Nie miałam zielonego pojęcia, jak mogła wyglądać ta trasa. 

– Pierwsza kadencja prezydenta Kwaśniewskiego przypadła na czas Twego liceum. Byłaś już dorosła, kiedy tata zdecydował, że w wyborach wystartuje raz jeszcze. Buntowałaś się? 
Wtedy już nie. Wymyśliłam ostatnio, że z tą prezydenturą jest jak z kupnem psa. Nie brzmi to mądrze, ale to wbrew pozorom trafne porównanie. Przygarnięcie pierwszego psa jest trudną, odpowiedzialną decyzją. Wiele się zmienia wraz z pojawieniem się w domu zwierzęcia, którym trzeba się opiekować. Ale jak już jest, to nie ma znaczenia, czy za chwilę będziesz miał drugie czy nie. I tak musisz się nim opiekować, karmić, wyprowadzać na spacer. I tak samo było z tą drugą kadencją. Już wiedzieliśmy wszyscy, na czym to polega, jak wygląda nasze życie w Pałacu, jak sobie radzić z wszystkimi przeciwnościami. Mleko już było rozlane, metka przypięta. Druga kadencja była logiczną kontynuacją pierwszej. 

 Po zakończeniu drugiej kadencji zamieszkałaś w mieszkaniu w Wilanowie. Po raz pierwszy sama, bez rodziców, służby. Nie było Ci smutno? 
Wcale. Z rodzicami mam świetny kontakt, nie bałam się, że coś może się między nami zmienić. I tak naprawdę dopiero od kilku miesięcy mam świadomość tego, że oto w końcu sama o sobie decyduję. Nikt mi już nie może zarzucić, że zachowuję się nie tak, jak przystało na córkę prezydenta. No i cieszę się jeszcze z jednej rzeczy: że kiedy włączam telewizor, nie czuję najmniejszej nawet odpowiedzialności za złe wiadomości z kraju. Wiem, że to idiotyczne, ale często miałam wrażenie, że ktoś ma do mnie pretensje o to, że polska polityka nie spełnia oczekiwań społeczeństwa. 

– A teraz wszyscy mówią i piszą o Tobie. 
Tym razem jest to wynik moich własnych działań. Poza tym już umiem się w tym wszystkim poruszać. Nie czuję się zaszczuta i wściekła jak wtedy, gdy fotografowano mnie wyłącznie dlatego, że byłam córką prezydenta. 

– Myślisz, że „Taniec z gwiazdami” to była dobra decyzja? 
Bardzo bałam się ją podjąć. Ale teraz wiem, że postąpiłam słusznie. Dzięki programowi uwierzyłam w siebie, otworzyłam się, stałam się bardziej spontaniczna. No i dowiedziałam się wiele o sobie. Jestem już pewna, że nigdy nie będę mogła pracować w jakimś urzędzie, od 8. do 16. To zupełnie nie dla mnie. 

– A gdzie mogłabyś pracować? 
Jeszcze nie wiem. Rozglądam się. Może telewizja? Kto wie. 

– Nie tęsknisz czasem za tym życiem, które wiodłaś w Pałacu? 
Za Pałacem nie tęsknię. Brakuje mi czasem tego, że nie mogę wrócić w miejsca, gdzie spędzałam przed laty wakacje. Uwielbiałam jeździć latem do ośrodka prezydenckiego w Juracie. Gdy jestem w tamtej okolicy i widzę z daleka światła miejsca, w którym kiedyś mieszkałam, to coś ściska mnie za gardło. 

Rozmawiała Iza Bartosz/ Viva!

Zdjęcia Piotr Porębski/Metaluna
Stylizacja Jola Czaja
Asystentka Zuza Kuczyńska 
Makijaż Julita Jaskółka/IsaDora i Iza Wójcik 
Fryzury Robert Kupisz
Produkcja sesji Elżbieta Czaja