wtorek, 19 maja 2009

Wszystkie jesteśmy trochę homo

rozmawiała Paulina Reiter
2009-05-17, ostatnia aktualizacja 2009-05-15 13:55

fot. sara tusar/sxc.hu

''Każda kobieta może odkryć swój pierwiastek homoseksualny - mniejszy lub większy - prawdopodobnie każda z nas go ma. Podobnie jak każda z nas ma cechy męskie. Takie odkrycia wbrew pozorom mogą ułatwić nam życie'' - rozmowa z dr Alicją Długołęcką

ZOBACZ TAKŻE

Opiszcie swoje fantazje erotyczne. Piszcie na adres obcasy-p@agora.pl przez dwa tygodnie.

Dwadzieścia listów wyróżnimy nagrodami ufundowanymi przez markę Durex: 3 wibratory Różdżka o unikalnym kształcie, 8 zestawów żeli intymnych Durex Play i 9 zestawów Durex Play O - żeli stymulujących i potęgujących orgazm.



Podobno ludzie są coraz bardziej biseksualni. Mówi się nawet o 'generacji bi'.

Taka generacja może się dopiero pojawić, jeśli pogłębią się zmiany kulturowe związane z niedookreśleniem ról płciowych i queerowym spojrzeniem na świat. Co prawda teoria powszechnej biseksualności nie jest nowością - już Freud na początku XX wieku twierdził, a za nim wielu seksuologów, że kobiety są o wiele częściej biseksualne niż mężczyźni, a nawet że natura kobieca jest biseksualna. Dlatego porozmawiajmy wyłącznie o kobietach.

To prawda z tym kobiecym biseksualizmem?

Coś jest na rzeczy, ale doprecyzowanie proporcji, powszechności i źródła komponentu homoseksualnego jest trudne. Po pierwsze, nie wiadomo, jak to dokładnie zbadać, po drugie, jak to zwykle bywa w seksuologii, interpretacja zależy od przyjętej perspektywy. Na biseksualizm można patrzeć jako na kategorię psychologiczną wynikającą przede wszystkim z uczucia do określonej osoby. Kobiety mają uczuciowość bardziej 'rozlaną' od mężczyzn i częściej (oczywiście nie zawsze) podporządkowują seksualność uczuciowości. Większość kobiet najpełniej i najchętniej otwiera się seksualnie wtedy, kiedy kocha. W relacjach kobiet często trudno odróżnić przyjaźń od miłości, a bliskość od erotyzmu. Mówią o tym dojrzałe kobiety z własnej biograficznej perspektywy. Jeśli je zapytać: kogo kochałaś? - nie w sensie erotycznym, ale kto był dla ciebie najważniejszym człowiekiem - często podają przyjaciółki, które je wspierały w najtrudniejszych chwilach, były przy nich, podczas gdy mężczyźni się zmieniali. Gdyby nie smycz kulturowa, kto wie, kto wie...

Mogłyby nawiązać relację erotyczną?

Z perspektywy czysto seksuologicznej mogłoby być im dobrze ze sobą w łóżku przy założeniu, że łączy je więź duchowa, emocjonalna i uczuciowa. To przełożenie z uczuć na seks u kobiety jest dosyć oczywiste. Jeśli przyjrzeć się zachowaniom seksualnym kobiet z historycznej perspektywy - poza tym, że seksualność była tłumiona i podporządkowana celom prokreacyjnym - widać wyraźnie, że to właśnie wśród kobiet wykształconych, uniezależnionych finansowo od mężów i stereotypów kulturowych często dochodziło do satysfakcjonujących relacji homoseksualnych. Zresztą i dziś z badań wynika, że częstotliwość kobiecych zachowań homoseksualnych jest skorelowana bezpośrednio z poziomem wykształcenia. Najwięcej kobiet, które angażują się w relację erotyczną z osobą tej samej płci, jest wśród: pracownic naukowych, artystek, reprezentantek wolnych zawodów i tzw. kobiet sukcesu. Odkrycie pierwiastka homoseksualnego wymaga przecież jakiejś odwagi - nie każda jest (i nie musi być) indywidualistką, którą stać na taką samoświadomość. Ktoś mógłby powiedzieć, nie bez podstaw, że im kobieta bardziej wykształcona, tym większy ma problem ze znalezieniem partnera na odpowiednim poziomie, prawdziwego partnera do rozmowy, do łóżka i do wszystkiego innego. Można więc przewidywać - biorąc pod uwagę, że kobiety się bardziej kształcą i są generalnie odważniejsze w pomysłach na życie - że będzie to tendencja rosnąca. I w takim rozumieniu można mówić o 'generacji bi'. Podkreślam, że to jeden z możliwych scenariuszy i sama jestem ciekawa, co będzie się działo z kobiecą seksualnością za 25 lat.

Rozmowy o seksie: pierwiastek homoseksualny w każdym z nas?


Oczywiście to nie jest takie proste.

Nie jest. Po pierwsze, wzorce kulturowe są silniejsze, niż nam się subiektywnie wydaje, po drugie, czynnik biologiczny nie jest tu bez znaczenia - nie każda kobieta będzie mieć na tyle silne homoseksualne potrzeby, żeby chciała je realizować. Większość odkryje je w sferze wyobraźni i to wszystko. Każda kobieta może odkryć swój pierwiastek homoseksualny - prawdopodobnie każda z nas go ma. Podobnie jak każda z nas ma cechy męskie. Takie odkrycia, wbrew pozorom, mogą nam ułatwić życie. Odkrycie męskiego pierwiastka w sobie umożliwia nam głębsze porozumienie z przedstawicielami odmiennej płci. Robi się jeszcze fajniej, jak nasz partner odkryje w sobie pierwiastek kobiecy - łatwiej o empatię w takim związku. Już w latach 80. Sandra Bem twierdziła, że androginizm psychiczny jest najskuteczniejszą formą funkcjonowania płciowego. Kiedy z kolei odkrywamy pierwiastek homo w sobie, stajemy się bardziej tolerancyjne wobec meandrów seksualności - nie tylko własnej, ale i innych. I w tej otwartości można dostrzegać kolejną przesłankę biseksualizmu psychicznego kobiet - kobiety są w tej sferze o wiele bardziej tolerancyjne niż mężczyźni. Kobieca tolerancja na orientację seksualną, na uczucie bez względu na płeć jest olbrzymia. Jeżeli kobieta widzi, że osoba w otoczeniu kocha osobę tej samej płci, to z reguły to akceptuje.

Z kolei heteroseksualnym mężczyznom łatwiej akceptować miłość lesbijską niż gejowską.

Przynajmniej teoretycznie. Większość mężczyzn deklaruje, że akceptują lesbijki, i mówi, że dwie kobiety uprawiające seks są 'mniam, mniam' i 'miło na nie popatrzeć'. Dlatego miłość lesbijska jest jednym z głównych motywów filmów pornograficznych. Traktują seks kobiet z pobłażaniem jako infantylną formę pieszczot, z których nic szczególnego nie wynika. W typowej męskiej interpretacji kobieta w taki sposób się rozbudza albo robi to, bo jest samotna lub ma jakiś uraz do mężczyzn. Różne są męskie teorie na temat tego, dlaczego kobieta z kobietą idzie do łóżka. W filmach porno seks dwóch kobiet to taka gra wstępna, a do 'sedna' dochodzi tylko wtedy, kiedy między kobiety wchodzi mężczyzna. A 'rasowa lesbijka' ma w nosie zarówno mizianie ułożone według heteroseksualnego scenariusza, jak i męskie zainteresowanie, a już zwłaszcza jego uczestnictwo w seksie. Gdy mężczyźni zdają sobie z tego sprawę, lesbijski seks już tak bardzo im się nie podoba.

Czyli bez męskiego udziału seks dwóch kobiet jest mniej ważny?

Tak, poruszyłyśmy przy tej okazji ciekawy wątek, że seksualność kobieca w naszej kulturze jest mniej ważna niż seksualność męska, czyli że jest czymś, co można zdusić w imię 'wyższych celów' - roli żony czy matki, która nie powinna epatować swoją seksualnością. Ta seksualność jest czymś drugoplanowym, z czego można, a nawet należy zrezygnować, jeżeli jest z nią 'coś nie tak'. Mnóstwo kobiet w historii miało orientację homoseksualną, ale ją spychały i funkcjonowały jako kobiety oziębłe. Rozmawiałam z kobietą, która przez 20 lat była w małżeństwie, miała dwoje dzieci i nagle po czterdziestce poznała młodą, samoświadomą dziewczynę i odkryła, że uwielbia seks. Właśnie z nią. Do tego momentu była nieświadoma siły swojego homoseksualnego pierwiastka.

Aż tak można tego nie zauważyć?

Tak, była zafiksowana na swojej roli. Można też świadomie się poświęcić. Można też - widząc, że funkcjonowanie osoby homoseksualnej w społeczeństwie jest trudne - podjąć decyzję o rezygnacji ze sfery seksualnej i realizować inny plan. Każdy ma do tego prawo.

Porozmawiajmy o tym, co jest wrodzone, a co jest konstruktem społecznym czy kulturowym.

Jak już wspomniałam, nie jestem oryginalna i jestem zwolenniczką każdej z tych teorii po trochu. Jestem przekonana, że istnieje jakiś komponent biologiczny. Najbardziej obowiązującą teraz teorią jest ta, że w okresie prenatalnym odpowiednie hormony tak wpływają na ośrodki mózgowe kierujące popędem seksualnym, że człowiek jest albo homo, albo hetero. A właściwie należałoby powiedzieć: albo bardziej homo, albo bardziej hetero. Są przypadki, w których wrodzona homoseksualność jest dostrzegalna w dzieciństwie (u dziewczynek to syndrom Pippi Langstrumpf, choć należy unikać nadinterpretacji - nie każda Pippi będzie lesbijką, niektóre będą po prostu niezależnymi kobietami). U takiej osoby w okresie dojrzewania dominują fantazje homoseksualne i jej pierwsze miłości są miłościami do osób tej samej płci. Skłaniam się też do tezy kulturowej, czyli że podstawa jest biologiczna (a ta w przypadku kobiet może być biseksualna), ale muszą zaistnieć warunki kulturowe, aby orientacja mogła się w pełni ujawnić i dana osoba mogła przyjąć tożsamość biseksualną lub lesbijską... ale musimy jeszcze porozmawiać o Kinseyu.

Który w latach 50. badał seksualność Amerykanów i napisał raport, z którego wynikało, że zaskakująco wielu z nich miało epizody homoseksualne.

I pokazał, że rzeczywistość jest inna, niż sobie to ludzie wyobrażali (polecam film 'Kinsey'). Badania Alfreda Kinseya zlikwidowały podział oparty na dwubiegunowej skali - że albo człowiek jest homo, albo hetero i pośrodku bi - i wykazały, jak wiele jest odmian ludzkich zachowań. Podzielił je według 7-stopniowej skali: od osób całkowicie heteroseksualnych, których prawie nie ma, poprzez heteroseksualne z epizodem homoseksualnym - takich osób jest najwięcej, bo człowiek przechodzi w swoim rozwoju tzw. fazę homofilną, kiedy to i dziewczęta, i chłopcy zadurzają się w rówieśnikach i eksperymentują homoseksualnie.

W jakim wieku?

Kiedy dziewczynki mają 12-14 lat. Chłopcy dojrzewają później, następuje silna segregacja płciowa - chłopcy nie mają nic wspólnego z dziewczynkami, bo dziewczynki są już "takie dorosłe". Przyjaciółki są ze sobą bardzo blisko i kiedy pojawia się nieznane pożądanie, często dochodzi między nimi do zachowań o charakterze homoerotycznym.

A chłopcy?

U chłopców częściej przybiera to charakter doświadczeń homoerotycznych między kolegami. Hormony robią swoje, więc w grę wchodzą również eksperymenty grupowe, łącznie ze stosowaniem wzajemnej lub wspólnej masturbacji albo form przymusu, np. zmuszania kolegi stojącego najniżej w hierarchii grupy do różnych zachowań seksualnych. I to są również zachowania homoseksualne, jak najbardziej. W większości przypadków będą jednak epizodyczne, czyli w skali Kinseya to jedynki.

A dalej?

Dwójka to osoba heteroseksualna, która przeżyła ważny epizod o charakterze homoseksualnym. Potem mamy osoby biseksualne, następnie osoby, które są homoseksualne, ale mają za sobą ważny epizod hetero, i kolejne z mniej znaczącymi przygodami. Ostatnia grupa - szóstki - to osoby wyłącznie homoseksualne. Ale skala Kinseya dla współczesnego seksuologa jest anachroniczna, ponieważ rzeczywistość okazuje się jeszcze bardziej skomplikowana. Np. z moich badań wynikało, że lesbijki, gdyby patrzeć na to liczbowo w tzw. wymiarze behawioralnym, miały zazwyczaj więcej partnerów niż partnerek. Dlaczego? Bo nie miały jeszcze wykształconej tożsamości homoseksualnej i w pierwszej fazie eksperymentowały z mężczyznami, 'leczyły się z homoseksualizmu' i zmieniały partnerów. Potem dopiero akceptowały swoją miłość do kobiet i w pełni angażowały się seksualnie. Dlatego wspominałam o wymiarze emocjonalnym jako bazie homoseksualnego pierwiastka. Jako podstawę orientacji przyjmujemy kategorię samoidentyfikacji - tzn. to, jak ktoś sam siebie odczuwa i się określa. I dlatego bliskie jest mi podejście konstruktywistów takich jak Foucault, które mówi, że orientacja seksualna - sztywna kategoria, łatka, którą się przypina komuś - w ogóle nie istnieje. Konstruktywiści twierdzą, że homoseksualizm jest wymysłem seksuologów, tak samo jak uważają, że choroba psychiczna jako teoretyczny twór jest wymysłem lekarzy z przełomu XIX i XX wieku. Wtedy powstawały kategorie normalności i nienormalności nadmiernie upraszczające opis ludzkiej natury. Nie bez znaczenia, zwłaszcza w seksuologii, było to, że twórcami tych klasyfikacji byli mężczyźni z mieszczańskim rodowodem z Freudem na czele. Kończąc ten wątek, mogę powiedzieć, że jednym z wniosków wspomnianych badań było to, że w przypadku kobiet orientacja homoseksualna opiera się przede wszystkim na preferencji emocjonalnej.

W książce 'Kiedy kobieta kocha kobietę' piszą panie o biseksualizmie jako o miłości do człowieka niezależnie od płci.

Kobiety, z którymi rozmawiałam, nie odkryły swojego homoseksualizmu, bo poczuły obezwładniające doznanie fizyczne na widok pięknej kobiety w wieku 12 lat, ale dlatego że były szaleńczo zakochane. Zazwyczaj to uczucie było dla nich kompletnie niezrozumiałe. Jest to jeden z powodów moich zainteresowań młodzieżą o orientacji homoseksualnej, ponieważ jest ona pozostawiona kompletnie sama sobie. W szkole nie można o tym mówić, a rodzice to wypierają. Akceptują wybór dziecka najczęściej dopiero po kilkunastu latach, kiedy są już wiekowi i myślą sobie, że już lepiej, żeby córka została lesbijką niż starą panną. Wolą, żeby ich dziecko było szczęśliwe. A przecież można wychowywać dzieci tak, by w okresie dojrzewania miały świadomość, że istnieją osoby homoseksualne. Brakuje nam wzorców pozytywnych i dlatego cieszę się z 'najpiękniejszej pary' poprzedniego roku i to właśnie uważam za bardziej wychowawcze niż zamiatanie tej kwestii pod dywan. Może warto, żeby dzieci poznawały naszych homoseksualnych przyjaciół, bo nie ma lepszej metody na naukę tolerancji.



Po drugie, jeżeli dziecko się okaże homoseksualne w przyszłości, to już ma dobry wzór. Nie pójdzie do jakiegoś podejrzanego miejsca, w dodatku będzie wiedziało, że ma oparcie w rodzicach, bo skoro rodzice mają homoseksualnych przyjaciół i tego nie ukrywają, to raczej nie odrzucą dziecka, które okazuje się gejem, lesbijką czy osobą biseksualną. Trzecia sprawa, najważniejsza - ale to już podstawowa kwestia wychowawcza - to żeby nie zakładać, że nasze dziecko będzie jakiekolwiek, z góry. I nie dotyczy to tylko orientacji seksualnej, ale każdej sfery życia - że nie będzie wyglądało w określony sposób, że nie będzie wykonywało określonego zawodu, że nie skończy określonych szkół... To kwestia uszanowania tego, kim jest człowiek, któremu daliśmy życie.

Przydałyby się szkolenia dla rodziców, nie tylko dla młodzieży.

W każdym cywilizowanym kraju już w latach 80. powstawały grupy wsparcia dla młodzieży i rodziców, nie tylko ze strony organizacji gejowsko-lesbijskich. A u nas dzieci w okresie dojrzewania pozostawione są same sobie. Przychodzi taki dzień, że dziewczyna zakochuje się w nauczycielce albo w przyjaciółce. Jej koleżanki kochają się wtedy w chłopakach o dwa lata starszych, stroją się przed lustrem, rywalizują, porównują pod względem wyglądu. A ona jest inna. Dochodzi do wniosku, że skoro podkochuje się w kobiecie, to pewnie jest... mężczyzną.

Zaburza im się tożsamość.

One nie czują się mężczyznami, ale obawiają się, że może nimi psychicznie są. Bo kategorią znaną dziecku jest kategoria kobiety i mężczyzny, a nie lesbijki i heteryczki. Stąd bierze się bandażowanie piersi, obcinanie włosów, chodzenie w glanach. W dodatku to świetny kamuflaż, który odstrasza chłopaków. Z wiekiem to mija. Choć generalnie rzadko której lesbijce zależy na tym, żeby zakładać wysokie obcasy... Skoro rozmawiamy na łamach 'Wysokich Obcasów', to możemy powiedzieć, że wysokie obcasy są symbolem tego, co robimy dla mężczyzn, bo nie jest to ani zdrowe, ani wygodne. Jest nawet takie powiedzenie, że lesbijkę można rozpoznać po wygodnych butach.

Lesbijek kobieta na obcasach nie podnieca?

Myślę, że tu wychodzi różnica płciowa - kobiety nie są takimi wzrokowcami. Geje bardziej zwracają uwagę na wygląd i myślę, że to ma podtekst seksualny, że tak bardzo chcą się podobać wizualnie. Ale miało być o kobietach...

Porozmawiajmy o tych, które nie są lesbijkami, ale miały epizody homoerotyczne. Np. na imprezach zaczynają tańczyć, całować się.

Dla psychoanalityka to gratka i może powiedzieć, że skoro te zachowania uwalniają się pod wpływem substancji psychoaktywnych, to są wyrazem nieuświadomionych pragnień, za którymi ta kobieta, jak się wyluzuje, podąża.

Ale to jest też modne. Katy Perry śpiewa: 'Pocałowałam dziewczynę i mi się spodobało'.

Kiedyś można było sobie zrobić irokeza na głowie, to teraz można się pocałować z języczkiem z przyjaciółką na imprezie. I też się jest w awangardzie. Myślę, że to jest jeden z wielu przejawów tego samego - kobiety radośnie korzystają ze swojej wolności w sposób manifestacyjny i czasami lubią ją podkreślać, np. takie piosenkarki jak Madonna, które specjalnie się całują z kobietą, żeby zwrócić na siebie uwagę. To zachowanie nonkonformistyczne, które jest prowokacją, ale tylko do tego momentu, kiedy homoseksualizm nie jest do końca akceptowany. Jednak nikt za coś takiego nie zostanie zlinczowany i odtrącony jako zboczeniec.

A Sharon Stone mówi: 'Wiek średni to czas, kiedy odkrywa się pewne rzeczy z otwartym umysłem. Nie wykluczam, że kiedyś zwiążę się z kobietą'.

Ale to już inna kwestia. Wracamy do samoświadomości i otwartego umysłu. Młoda dziewczyna nie może mieć jeszcze takiej wiedzy na swój temat. Homoseksualizm 'z wyboru' częściej dotyczy kobiet w okolicach czterdziestki. Złośliwi mogliby powiedzieć, że tych, które zawiodły się na mężczyznach. Prawda jest taka, że z reguły są to kobiety, które dość wcześnie wyszły za mąż, urodziły dzieci i z rozpędu realizowały się w tych rolach. Niektóre nawet chodziły do seksuologa, bo ich seks był taki sobie. Potem dzieci dorosły, w domu zrobiło się pusto, ich mężczyźni przeżywali swoją drugą młodość, a one poczuły, że powinny wreszcie zrobić coś dla siebie. Stawiają wtedy na samorozwój, dokonują jakościowych zmian w swoim życiu i przy okazji odkrywają swoją seksualność. Najczęściej polega to na tym, że kobieta wychodzi z domu, poznaje innych ludzi i może się tak zdarzyć, że w o wiele większym stopniu zafascynuje ją kobieta niż mężczyzna.

To może ją chyba wystraszyć bardziej, niż ucieszyć.

To może wiązać się z lękiem, jak w przypadku każdej zmiany. Młoda dziewczyna jest przerażona i często wypiera to, jaka jest. U dojrzałej kobiety jest łatwiej, ale to nie oznacza, że łatwo. Przecież jest matką dwóch synów. A co będzie, jak się o tym dowie jej mąż? A co z rodzicami? Przecież w ich oczach jest stateczną 40--letnią kobietą sukcesu. A co z przyjaciółmi? Cały świat się wali.

Jak to jest u kobiet z tym przejściem od przyjaźni do miłości, że ono jest takie płynne?

Amerykańska pisarka Adrienne Rich mówiła o tym płynnym przejściu jako o lesbijskim kontinuum. I wracamy do nurtu biograficznego. Mówiłyśmy, że pewnym nadużyciem jest sztywne określanie kogoś według orientacji, bo może ona być kategorią zmienną w czasie. Ale płynna jest też dlatego, że trudno rozgraniczyć, co jest seksualne, a co psychiczne. Zwłaszcza gdy mówimy o kobietach, granica między tym, co jest relacją erotyczną, a co przyjacielską, jest trudna do określenia. To może być czułość, która nie wiadomo, czy jest erotyczna, czy nie, np. wspólne kąpanie się, mycie pleców. A robienie sobie zdjęć na golasa? Wakacyjne wyjazdy i babskie wieczory, podczas których kobiety leżą w łóżku, piją wino i wspólnie oglądają filmy? Leżą przytulone i jest im dobrze ze sobą. Te granice są takie płynne...

Czyli nie powinnyśmy z góry zakładać, że nasza seksualność jest jakaś, tylko dać sobie luz i zobaczyć, co z tego wyniknie.

Ja bym tego nie nazwała luzem, bardziej pasuje określenie otwartego umysłu, zresztą w obie strony. Często dziewczyny zbyt wcześnie określają się jako homoseksualne i same wtłaczają się w tę kategorię. Warto wybierać świadomie to, co jest dla nas naprawdę ważne. Odkrycie pierwiastka homoseksualnego może okazać się odkryciem życia. Ale może też być na tyle mało istotne, że będzie stanowić czynnik jedynie ubarwiający nasze życie erotyczne. I to niekoniecznie w praktyce, tylko w fantazjach. Przychodzą do mnie często kobiety i pytają: czy jeśli mam sny homo lub fantazje, to świadczy o tym, że jakieś moje potrzeby nie są zaspokojone?

A świadczy?

Interpretacja snów i fantazji jest trudna. Od lat zbieram fantazje kobiet. Możemy ogłosić konkurs i byśmy o fantazjach porozmawiały.

Chętnie.

Chodzi o to, że fantazji nie można interpretować tak jak w senniku. Ona zawsze jest 'zawieszona' w indywidualnym kontekście. Fantazja o miłości z kobietą nie musi oznaczać, że właśnie tego pragniemy. Trzeba sobie zadać pytanie, co dla nas znaczy w ogóle kontakt z kobietą. Z czym się kojarzy. Z subtelnością i delikatnością? Czy z samotnością, wolnością, czymś perwersyjnym? A może ważna jest osoba, która się śni? Homoseksualna fantazja może oznaczać, że chcemy bliskości z daną osobą lub jesteśmy pod wrażeniem czyjejś osobowości. Jeżeli jednak dominującym motywem w fantazjach jest inicjowanie aktywności homoseksualnej przyprawiającej nas o dreszcz rozkoszy, to może rzeczywiście stanowić podstawę do analizy własnego pożądania.

Źródło: Wysokie Obcasy

komentarze na Forum

Niebezpieczne związki

rozmawiała Joanna Sokolińska
2008-10-13, ostatnia aktualizacja 2008-10-17 19:46

Są dziewczyny, które nieomylnie wytropią partnera rokującego najgorzej. Przyjdą do korporacji pełnej młodych, wolnych ludzi i zaraz uwikłają się w związek na lata z żonatym, histerycznym i niewiernym


Z Zofią Milską-Wrzosińską, psychoterapeutką w Laboratorium Psychoedukacji, rozmawia Joanna Sokolińska

Zastanawiała się pani kiedyś, jakie były dalsze losy Kopciuszka? Co się wydarzyło po stu dniach od ślubu?

Po stu dniach to jeszcze żadne małżeństwo, nic przełomowego nie musiało się zdarzyć. Przyjemna idealizacja mogła trwać w najlepsze. Wszystko jej sprzyjało: przelotne spotkania w nierealnym świecie, wyjątkowa pozycja partnera, jego nagła ku ukochanej skłonność. Przedsięwziął tak wiele, by ją zdobyć - no, to już musi być prawdziwa miłość. W baśni to wystarcza. W prozie realistycznej raczej nic by z tego związku nie wyszło.

To jak jest w życiowej prozie?

Spotykamy księcia, czyli, dajmy na to, instruktora na obozie nurkowym. Wygląda jak heros, w wodzie dokonuje cudów, opiekuje się nami, bo my dopiero zaczynamy się zanurzać, jest męski, a do tego wrażliwy ekologicznie (troszczy się o rafę koralową). Wszystkie kobiety tracą dla niego głowę, ach, jak byłoby cudownie mieć takiego mężczyznę tylko dla siebie, a on - jak w baśni - wybiera właśnie nas. Przenosimy się do Australii, by budować tam wspólne szczęście, albo namawiamy go do powrotu do cywilizacji, bo taki mężczyzna przecież wszędzie sobie poradzi. Po roku lądujemy z popijającym osiłkiem, który w sezonie ma kilka romansów z kursantkami, albo ze smętnym nieudacznikiem, który żyje na nasz koszt i obwinia nas, że przez nas porzucił jedyne, co kochał. Idealistyczna wizja boga głębin jako wymarzonego partnera życiowego rozwiewa się bezlitośnie.

Albo i nie.

Albo i nie. Kiedy ona widzi jego romanse, alkohol i ogólną gnuśność, cierpi, ale trwa, bo to nic, to przejściowe, pod wpływem jej miłości on się zmieni.

Od czego to zależy?

Na przykład od siły marzenia, by być kobietą wyjątkowego mężczyzny. Dziewczynka może mieć takie doświadczenie - widzi tatusia jako najsilniejszego, najlepszego, a przy tym urzeczonego swoją córeczką. Chciałoby się wskrzesić to doznanie. Duża dziewczynka, która miała szczęście i najpierw tę idealizację przeszła, potem - nie skreślając ojca, tylko widząc go bardziej prawdziwie - z niej wyrosła, nie musi tego szukać w dorosłym życiu. Ale jeśli przekonanie o wyjątkowości ojca nie mogło w naturalny sposób się rozproszyć, to kobieta idzie przez życie, marząc, by poczuć się jak trzylatka przy idealnym mężczyźnie. I nasz nurek to pragnienie ożywia. A gdy pojawiają się rysy, ona myśli, że jak się postara, to znów będzie jak kiedyś.

I co będzie?

Wszyscy jej będą mówić: 'Jak ty z nim wytrzymujesz! Przecież on cię nie kocha, wykorzystuje, romansuje'. Ona się nawet zgadza: 'A wiesz, ty masz rację. No, dobra, wrócę do domu i porozmawiam z nim poważnie'. Ale wraca i nie rozmawia. Ani dziś, ani przy kolejnym wyskoku. Bo to, kogo wybieramy i z kim zostajemy, nie bierze się tylko z naszych racjonalnych decyzji. Dlatego często ludzie tkwią w związkach, które ich niszczą. Ona już widzi, że życie z nim jest miałkie, ale trwa w tym.

W związku, czy w niewoli? Czytaj w Poradniku Domowym



Miałkie? Przecież on olśnił ją wyjątkowością.

Bo na początku jest niezwykły, jadą na weekend do Lizbony, przysyła kwiaty - i nie są to zwykłe kwiaty, tylko przeplecione perłami, jak te dla posłanki Sawickiej od adoratora z CBA. A potem dzieje się coś zaskakującego - on znika i przez trzy dni nie odbiera komórki. Pojawia się i mówi: 'Musiałem być sam, żeby poradzić sobie z tym wszystkim'. Racjonalnie ona nie rozumie, z czym mianowicie, i wydaje jej się to dziwne. Ale nie potrafi tego przełożyć na jasny osąd, wikła się emocjonalnie.

Co powinno zapalić jej światełko ostrzegawcze?

Nadmiar starań i emocji powinien zapalić jej w głowie czerwoną lampkę. Niestety, zwykle zapala zieloną. A jak się okazuje, że ideał ma skazy - kolejne czerwone światło - to ona wiąże się tym bardziej.

Ale dlaczego?

Ludzie często noszą w sobie pragnienie odbudowania czegoś, co zniszczyło się w dzieciństwie. Chłopcy wychowani przez zimną, wymagającą matkę nie szukają ciepłych serdecznych dziewczyn. Chcą, żeby ich zaakceptowała jakaś zołza. Jeśli ojciec był nieobecny, pochłonięty pracą i zamknięty w sobie, to córka może rosnąć z nadzieją, że spotka mężczyznę podobnego do jej ojca, a on na nią jedną się otworzy. To marzenie często prowadzi na manowce, bo przez nie tyle kobiet odrzuca miłych chłopców, a wybiera kandydata trudnego i niewdzięcznego. Zwykły chłopak jest nieatrakcyjny. Ona chce, żeby ten 'trudny' albo 'wyjątkowy' ją pokochał, i to będzie tak, jakby pokochał ją nieobecny ojciec, jakby ten zamknięty, niedostępny człowiek na nią właśnie się otworzył. Takie dziewczyny nieomylnie wytropią w nowym środowisku partnera rokującego najgorzej. Przyjdą do korporacji pełnej młodych, wolnych ludzi i zaraz uwikłają się w związek na lata z żonatym, histerycznym i niewiernym szefem. W psychoterapii to się nazywa wybór złego obiektu.

Dziewczyny po prostu chcą się bawić! Czytaj w serwisie Znam.to



Myślałam, że wybór żonatego szefa wiąże się z lękiem przed normalnym związkiem.

Zdarza się. Na to też jest nazwa - obiekt niedostępny. On umożliwia nam przeżywanie uczuć miłosnych, gwarantując jednocześnie, że nie wejdziemy w pełny związek. Takim niedostępnym obiektem może być nauczyciel, aktor, ksiądz lub mężczyzna zajęty. Dziewczyna już się czegoś uczy o relacjach między ludźmi, o uczuciach, o sobie, ale nie wchodzi w związek, na który nie czuje się gotowa. Czyli że to taka rozbiegówka, ona trochę poćwiczy zakochanie, a z czasem zacznie wybierać bardziej dostępne obiekty, a nie żonatych mężczyzn, podobnych do ojca i nieosiągalnych jak on. Ale wcześniej odrzuci lub zniechęci kilku sensownych kandydatów. Będzie mówić: 'Wiesz, poznałam kogoś, spodobał mi się, ale jakoś nie dałam mu telefonu'. Czemu? 'No nie wiem, chyba bałam się, że coś z tego będzie, a ja teraz nie chcę'. Albo: 'Nie wiem, dlaczego ja mu zrobiłam po raz czternasty tę aferę, po której on wyszedł. Nie rozumiem, dlaczego ciągle to robię'. Powodem awantur 'bez powodu' bywa lęk przed związkiem.

Czyli naprawdę zdarza się ucieczka od miłości powodowana strachem, że się uda?

Bardzo często. Mówią: 'Po raz kolejny próbowałam (próbowałem) wejść w związek i znowu nie wyszło'. Przychodzą, kiedy widzą, że nie panują nad swoim życiem, emocjami, coś nimi rządzi. Wybierają najgorszy dla siebie obiekt albo przerabiają dobry na zły.

Czyli nie wystarczy dobrze ulokować uczucie, by być szczęśliwym w miłości?

Nie, bo każdy dobry obiekt może zostać zniszczony. Mężczyzna wiąże się z kochającą, bystrą, zadbaną i zainteresowaną seksem dziewczyną, ale jak się dobrze postara, w ciągu roku może ją zmienić w kobietę zrzędzącą, znudzoną życiem i seksem z nim.

Jak to zrobił?

Przecież ludzie na siebie wpływają. Gdy przychodzi do mnie para z 15-letnim stażem, oboje na siebie narzekają, nie lubią się i on się skarży, że kiedyś ona była wspaniałą kobietą, o żywym umyśle, z którą można było o wszystkim porozmawiać, a teraz nie ma na nic siły, tylko seriale ogląda, to ja pytam, co on zrobił, że pomógł jej stać się kimś takim. Po stu dniach nie, ale po pięciu latach już jest współodpowiedzialny za to, kim ona jest. Nie może powiedzieć, że to się stało bez jego udziału.

Może ona wiecznie siedziała w pracy i wpływali na nią koledzy?

To gdzie on wtedy był? Dlaczego nie zaprotestował? Może było mu z tym wygodniej? To, że ideał kapcanieje, wynika także z działań i poniechań tej drugiej osoby. To ważne, że i poniechań - nie chodzi tylko o to, co robimy, ale od czego się powstrzymujemy, czego z siebie skąpimy, na co sobie nie pozwalamy, co zaniedbujemy. Nasza bierność ma wpływ na kształt relacji i na to, kim się oboje stajemy przez lata.

Ale co ta dziewczyna jest winna, że jej ukochany instruktor pije?

Winna nie. Ale współodpowiedzialna. Pozwoliła się otumanić, nie chce widzieć, słyszeć ani rozumieć. Nawet postawić granicy nie próbuje. I to jest jej odpowiedzialność. Ta kobieta może widzieć i rozumieć to, że poddaje się niszczącemu zaczadzeniu. Tak, jak ktoś, kto wciąż planuje odchudzanie, jest odpowiedzialny za to, że wciąż ulega łakomstwu i zjada tabliczkę czekolady.

Może zjada ją z głodu.

To jest głód bycia noszoną na rękach przez niezwykłego, silnego mężczyznę. On ma romans z kolejną kursantką szukającą księcia, ona próbuje odejść, on mówi, że to było z rozpaczy, bo miała dla niego za mało czasu, gdyby nie to, toby na tamtą nawet nie spojrzał. I ona ukojona wraca. Zjadła znów swoją czekoladę.

Co się musi stać, żeby przejrzała na oczy?

Jedna odejdzie, gdy on zacznie w jej towarzystwie oglądać telewizję, druga na pierwszy sygnał, że on zauważa inne kobiety, trzecia, gdy ją zdradzi lub uderzy, a inna będzie trwać do końca. Na niektóre najskuteczniej działają nieregularne wzmocnienia - raz na jakiś czas adoracja, kwiaty, wyznania, szalona noc - i dzięki temu ona wierzy, że uczucie trwa, tylko komputer czasem się zawiesza. Ale są ludzie, którzy uważają za normę moralną trwanie przy współmałżonku, jakikolwiek by on był. Uważają, że jest ważny powód, niezależny od przymiotów lub defektów partnera, by zostać w związku. I nie musi to być chore.

Bo ona nie liczy na to, że on się zmieni, tylko chce z nim być?

Na przykład. Albo z innych ważnych dla niej powodów, niezwiązanych z nim, z tym, jaki on się okazał, tylko z jej religią, światopoglądem, wartościami. I ma do tego prawo, choćby nawet on był najgorszy, poniżał, oszukiwał. Ale jeżeli mówi: 'On się na pewno zmieni, nie wiem, co się z nim stało, to przejściowe, on taki nie jest' - wtedy trwa w kosztownej iluzji niszczącej życie jej i jemu.

Jemu też?

Utwierdza go to w przekonaniu, że cokolwiek by zrobił, nikt mu nie postawi granic. Zaczyna uważać, że w tym, co robi, nie ma niczego niewłaściwego, że ona chce, żeby ją tak traktował, że to jest właściwe. No i przez to on też jest pozbawiony szansy na prawdziwy związek.

I to się nigdy nie skończy?

Część osób przychodzi do gabinetu, bo została porzucona. Porzucony mówi: 'Rzeczywiście mówiła, że jak jeszcze raz tak ją potraktuję, to odejdzie. Ale nie odchodziła! Myślałem, że nigdy mnie nie zostawi'. Niektórzy, żeby zmienić swój sposób przeżywania emocji, myślenia, życia, muszą przejść destabilizację, czyli na przykład rozstanie. I to jest dla nich szansa rozwoju.

A dlaczego ona w końcu odeszła?

Przekroczony został próg wytrzymałości. Czasami jest on tak wysoki, że to już patologia. Komuś takiemu można wszystko zrobić, a on i to wytrzyma. Inny z kolei ma ten próg bardzo nisko, czyli byle drobiazg go zniechęca. Takie osoby przekreślają możliwość wzajemnego wpływu.

Nie rozumiem.

On mało czyta, ciągle siedzi przy komputerze. A dla nas książki są ważne. Możemy powiedzieć: 'Nie zniosę tego, zostawię tego buca!'. Ale można też pomyśleć, że jak my kochamy książki, a on nas, to w końcu między nim a słowem drukowanym coś się zadzierzgnie. Albo może on czyta wcale nie mniej niż my, tyle że na ekranie. Za niski próg oznacza, że szukamy ideału. A ideał, jeśli w ogóle jest osiągalny, może się pojawić w naszym związku dopiero w miarę upływu czasu.

Czyli lepiej wróży, jeśli książę, gdy go poznałyśmy, nie był idealnym księciem, tylko miłym chłopakiem, z którym jest nam dobrze, a nie niebiańsko?

Może być i niebiańsko, ważne, żeby niebo nie przysłaniało ziemskich realiów. Na przykład poznajemy kogoś i odkrywamy, że jesteśmy niezwykle podobni. To się nazywa przeniesienie bliźniacze. Każde z nas miało ojca alkoholika, kochamy Coelho, jako dzieci spędzaliśmy lato w Spale i na pewno któregoś roku się tam widzieliśmy. Wierzymy w to podobieństwo bezkrytycznie, jesteśmy nim upojeni, aż któregoś dnia odkrywamy, że on woli się wcześnie kłaść. Na początku siedzieliśmy razem do późna, rozmawialiśmy, trzymaliśmy się za ręce, a on teraz przebąkuje, że wolałby się wyspać. I właściwie od Coelho woli Bellowa. To szok dla kogoś, kto uwierzył, że znalazł partnera identycznego jak on. Ale do pewnego stopnia proces pozbywania się złudzeń jest naturalny w związku.

Historia kobiety, która rezygnowała z siebie dla męża w Wysokich Obcasach



Gdzie jest ten naturalny stopień?

Jeśli w związku dzieje się coś niszczącego, a utrzymujemy, że jest wspaniale albo że to przejściowe, to nie tyle tracimy idealistyczne złudzenia, ile tworzymy nowe.

Co mogłoby być testem, dowodem, że dzieje się coś złego?

Ile razy zdarza mi się nie mówić czegoś - zarówno że coś mi nie odpowiada, jak i że coś mnie dobrego spotkało - bo on nie zrozumie. Bo ona i tak się nie zmieni. Jak często nie mówię, że dziecko dostało dobry stopień, bo nie chcę usłyszeć: 'Spróbowałby się nie uczyć, już ja bym mu pokazał' albo: 'Tyle płacę na szkołę, że musi się uczyć'. Albo nie mówię czegoś, co mi się nie podoba, żeby nie jątrzyć. I - to ważne kryterium - czy przemilczenia się nasilają. Bo oznaczają rezygnację i beznadzieję.

Są ludzie, którzy z natury unikają kłótni, a inni mają wybuchowy charakter.

Jeśli cały czas wszystko, co nam się kojarzy z drugą osobą, jest negatywne - źle dobrał krawat, wygląda jak palant, nawet nie zajrzał do gazety, nic go nie obchodzi, co się dzieje na świecie, w łóżku żadnej finezji, nie zauważył, że dziecko chce mu powiedzieć coś ważnego - to wszystko jedno, czy te negatywne myśli i uczucia wyrażamy, czy dusimy w sobie. W obu przypadkach należy się im przyjrzeć. Jeśli nie mamy takich obszarów, w których jest nam razem dobrze, to jest groźnie. Są małżeństwa, w których nie ma kontaktu intelektualnego, ale łączy ich seks i bliskość albo wspólne wyjazdy, do których przez cały rok przygotowują się, planując trasę wyprawy. Albo dzieci. Bycie razem tylko dla dobra dzieci nie musi być złe, jeśli rodzice nie czują wobec siebie głównie wrogości. Kluczem jest samoświadomość - on jest taki, jaki jest, ja to widzę i godzę się na to, bo mam powody. Ma nie największy móżdżek, ale jest nam doskonale w łóżku, ma jakieś tam panie, ale ojcem jest najwspanialszym. Zamiast zmywać, zapada się w książki, ale jak z błyskiem w oku zaczyna mówić o swoich pasjach, to poszłoby się za nim na koniec świata.

A jeśli ona jest w tym nieszczęśliwa?

Nie jest powiedziane, że w innym związku byłaby szczęśliwsza. Może wtedy brakowałoby jej fascynacji? Silnych wrażeń? A może w jakiś sposób jest szczęśliwa, bo on zaspokaja pewne jej pragnienia. Póki nie mamy do czynienia z czymś, co jest obiektywnie destrukcyjne...

A co jest obiektywnie destrukcyjne?

To, co podpada pod kodeks karny - gdy ktoś bije, znęca się psychicznie. Gdy ulega się degradacji społecznej lub zdrowotnej, chudnie do szkieletu albo gwałtownie tyje, rzuca pracę, skłóca się ze wszystkimi.

Dlaczego powiedziała pani, że sto dni to jeszcze żadne małżeństwo?

Pierwszy trudny moment dla związku przychodzi, gdy mija zakochanie. Przyjmuje się, że dzieje się to po dwóch-czterech latach, o ile partnerzy są dla siebie dostępni na co dzień. Wtedy wiele się zmienia, ale niekoniecznie na gorsze. To zależy, co jest dla nich podstawowe.

To znaczy?

Na początku biegną do siebie prosto z pracy, są na sobie skupieni: 'I co, i co było w pracy? I co powiedziała szefowa? Tak? I tak, tak jej odpowiedziałaś? A ona wtedy, że...? A co jadłeś? I dobry był ten sandacz? A koledzy co? Ojej, masz tu paproszek, czekaj, zdejmę ci'. Wszystko się kręci wokół nich i tego, co między nimi. Pierwszy kryzys nadchodzi, gdy jedno z nich zauważa, że druga osoba wolałaby w tym momencie robić coś innego, niż skupiać się na sobie nawzajem, np. obejrzeć 'Fakty'. Pojawia się coś, co jest konkurencyjne. 'Kiedyś przy mnie to on nawet nie spojrzał na gazetę, a teraz mówi, że chce poczytać'. A on: 'Kiedyś przy niej to nawet bym nie spojrzał na gazetę...'. I jeśli któreś z nich jest lękowe albo czuje, że bliskość może się dla niego źle skończyć, myśli: 'No tak, nie kocha mnie'. Albo: 'Nie kocham jej już chyba'. Jeśli mamy skłonność do postrzegania siebie albo innych jako kiepską ofertę, ten moment jest trudny. Są ludzie, którzy nie są w stanie tego przetrwać. Facet słyszy rozmowę swojej dziewczyny z koleżanką: 'No, cześć, co u ciebie? Tak, mogę teraz rozmawiać. Hania pierwszy dzień w szkole? I jak to zniosła? A kupiłaś ten gorsecik, co ci mówiłam? Znowu się ścięłam z tą Jolką z fotoedycji, ona coraz bezczelniejsza jest'. A on myśli: 'No nie, zaczyna się to samo, nuda i gdakanie'. I jeszcze jest w niej zakochany, a już się zrywa. Albo zostaje, wiążą się, mają stabilny ekonomicznie i prokreacyjnie układ, tyle że on lata za innymi, żeby od nowa przeżywać tę dreszczykową uwerturę.

Co decyduje, że związek będzie udany?

Same nudne sprawy. Dobry kontakt i samoświadomość, przewaga dobrych doświadczeń nad złymi w relacjach z rodzicami. Udanym związkom sprzyja dojrzałość, umiejętność akceptowania wad drugiej strony i dostrzegania, że mimo uporczywego trwania w swoich ograniczeniach partner ma mocne atuty. No i poczucie humoru, bo ono oznacza możliwość oderwania się choćby na chwilę od listy krzywd i spojrzenia na sytuację z innej perspektywy.

Czy małżeństwo różni się czymś od wolnego związku?

Pewnie. Różnica bierze się z gotowości ludzi, którzy są w związku, żeby wziąć ślub. Jeśli ktoś go nie bierze, to to coś oznacza, i jest ciekawe co.

Bo papierek nic dla niego nie znaczy.

Jak ktoś tak mówi, to dla niego ten papierek znaczy bardzo dużo. On go nienawidzi. Jeśli dla kogoś papierek rzeczywiście nic nie znaczy, to on właśnie ślub weźmie, bo nie ma z tym problemu. Bo większość ludzi jednak tak robi, bo dzieci, wspólne nazwisko, dziedziczenie, spragniona uroczystości rodzina. To dlaczego tego nie zrobić?

A jeśli oboje nie chcą?

To mit, efekt indoktrynacji jednego przez drugie. Jak głębiej, w pojedynkę o tym porozmawiać, zawsze się okazuje, że jedno nie chciało, a drugie się dostosowało i przeżywa cichy żal. Każdy ma prawo do takiego wyboru, ale niech nie mówi, że papierek nie ma dla niego znaczenia. Niech powie, że nie chce na partnera za bardzo nastawać, bo to bez godności. Albo że się boi zobowiązania, chce móc odejść, gdy minie ekscytacja.

Źródło: Wysokie Obcasy

Kim jest tajemnicza blogerka Kataryna?

To ona czeka na pozew od ministra

Kim jest tajemnicza blogerka Kataryna?

Kim jest osoba, którą syn ministra sprawiedliwości nazywa "wrednym babsztylem"? Najsłynniejsza w Polsce polityczna blogerka Kataryna - bo to ją zaatakował syn Andrzeja Czumy - nigdy nie ujawniła, kim jest ani jak się nazywa. Ocenia polityków i dziennikarzy i od lat intryguje internautów.

SYLWIA CZUBKOWSKA: Przez tyle lat chroniła pani swoją tożsamość, a teraz zapowiada pani, że jeżeli minister Andrzej Czuma rzeczywiście będzie chciał pani wytoczyć proces, to się pani ujawni. Dlaczego?

KATARYNA*: Bo chcę bronić mojego poczucia godności. Nie chcę pozwolić, by każdy wycierał sobie mną gębę i by robiono ze mnie internetowego opluwacza.

Jak pani sobie wyobraża takie ujawnienie się?

Czekam na mejla z oficjalnej poczty ministra Czumy z jego podpisem, w którym napisze, że chce mnie pozwać i potrzebuje moich danych. Jeżeli taki list dostanę, to mu odpowiem, podając swoje dane. Nie jestem oczywiście na tyle naiwna, by wierzyć, że to zostanie między nami. Nie wierzę w dyskrecję i dobrą wolę Czumy i jego syna pod tym względem. Siłą rzeczy będzie to już moje oficjalne ujawnienie się przed wszystkimi.

A blog dalej będzie pani pisała?

Nie, to już byłby koniec. Nie mogę sobie wyobrazić pisania tego, co piszę i robienia tego, co robię zawodowo. Tego się nie da połączyć. A z bloga jest mi łatwiej zrezygnować. Zresztą anonimowość daje mi ogromną swobodę. Bez tego założyłabym sobie kaganiec, żeby nie narazić się na procesy. I tak więc, to byłby koniec bloga.

Co takiego pani robi, że blog mógłby mieć na to wpływ?

Pisanie do internetu to dla mnie jest działalność całkiem poboczna, ale mam taką pracę, że gdyby to wszystko wyszło na jaw, to już zawsze byłabym postrzegana przez pryzmat tego bloga. Jak to pani wytłumaczyć? Załóżmy, że mam firmę reklamową i startuję w przetargach ogłaszanych przez instytucje publiczne. Każda moja wygrana byłaby analizowana jako efekt pozytywnych wpisów, a każdą przegraną sama bym sobie tłumaczyła jako skutek krytyki z internetu.

A ma pani firmę reklamową?

Oj, nie.

To nie ma problemu.

Wie pani, jak się funkcjonuje w jakimś w miarę zamkniętym środowisku, to zawsze są tematy polityczne, które mają na nie wpływ. I wiem, że tak jest w moim środowisku. Gdybym była, powiedzmy, prokuratorem, to przecież zupełnie inaczej odczytywano by moje teksty o Czumie. Nie jako niezależną krytykę, tylko krytykę podwładnego względem przełożonego i mogłabym mieć nieprzyjemności.

A jest pani prokuratorem?

Nie jestem oczywiście. Ja nie rozumiem, dlaczego moje imię i nazwisko, moja tożsamość są tak istotne. Gdybym pisała teksty śledcze z newsami, tobym to rozumiała, bo mogłoby być podejrzenie, skąd mam te informacje. Ale ja tylko komentuję teksty innych.

Ale cały czas nie rozumiem, skoro nie jest pani nikim znanym, to jaki wpływ na pani życie może mieć ujawnienie się?

Kilka lat temu, zanim jeszcze zaczęłam pisać bloga, a tylko udzielałam się na forum „Gazety Wyborczej” jako Kataryna, ostro krytykowałam tam Roberta Kwiatkowskiego, ówczesnego prezesa TVP. W tym samym czasie spotkałam go w realu w mojej pracy. Oczywiste jest, że gdyby wiedział, kim jestem, zupełnie inaczej wyglądałoby to nasze spotkanie.

Ale też tak dużo ze swojej anonimowości pani odpuściła. Dwa lata temu, kiedy pierwszy raz miałyśmy kontakt, zgodziła się pani tylko na pytania wysłane mejlem. Dziś rozmawiamy przez telefon – mam więc pewność, że jest pani kobietą.

Rzeczywiście na kontakty z dziennikarzami zaczęłam się zgadzać. Ale gdybym dzisiaj zaczynała, to byłoby zupełnie inaczej. Nie byłoby żadnych kontaktów z mediami, zadbałabym też o to, by nie można mnie było wyśledzić w internecie. Jetem trochę mało obcykana w tych sprawach i kiedyś nie wiedziałam, że można mnie namierzyć po mejlu czy adresie IP. Nawet mój nick jest mało wyszukany. Są osoby, które w życiu realnym znają mnie pod takim pseudonimem.

Więc Katarzyna to prawdziwe imię?

Najprawdziwsze.

A nazwisko?

Nie podam. Jeszcze.

Według wielu teorii spiskowych Kataryną mieli być m.in. dziennikarze: Robert Mazurek, Katarzyna Kolenda-Zaleska, Luiza Zalewska, Mikołaj Lizut, Rafał Ziemkiewicz, albo politycy: Iwona Śledzińska-Katarasińska czy Jan Rokita. Swego czasu Krzysztof Leski ocenił, że Kataryną jest być może nawet kilka osób. Jak się nam udało ustalić, Kataryna to kobieta mieszkająca pod Warszawą. Pochodzi z Rzeszowa, ma 38 lat i intrygujący, tajemniczy głos.

– Rzeczywiście miałam taką ksywę w stanie wojennym, ale blogerką nie jestem. Nawet jej nie czytam – mówi Katarasińska. Z domysłów dziennikarzy i internautów śmieje się sama zainteresowana. – Miałam być dziennikarką Katarzyną Kolendą-Zaleską, dopóki ktoś nie wytropił, że kiedy pisałam bloga, ona nadawała na żywo z Rzymu – mówiła Kataryna w rozmowie z Robertem Mazurkiem dla „Dziennika”.

Zarówno zwolennicy, jak i polemiści blogerki przyznają, że charakteryzuje ją analityczny umysł, duża spostrzegawczość, sprawne pióro, żelazna logika, umiejętność wyszukiwania informacji w internetowych archiwach największych gazet, ich porównywania i wyłapywania nieścisłości. Często do informacji podanych w internecie lub gazetach dopisuje po prostu własne analizy, wskazuje wątpliwości – uzupełnia dziennikarskie materiały o interesujące spostrzeżenia. Jest bystra i podobno bardzo wrażliwa. Czyta kryminały.

Od samego początku głównym punktem odniesienia jej analiz jest „Gazeta Wyborcza”, w tym m.in. teksty Wojciecha Czuchnowskiego i Agnieszki Kublik. Tej ostatniej zarzucała, że podpowiada obecnej szefowej radiowej „Trójki”, którzy dziennikarze nie pasują do jej „apolitycznego” wizerunku. Kataryna nie zajmuje się jednak tylko mediami. Już w 2005 r. podczas kampanii prezydenckiej bezlitośnie i celnie punktowała ówczesnego kandydata SLD Włodzimierza Cimoszewicza.

Z blogerką kontakt nawiązało nawet antykorupcyjne stowarzyszenie Stop Korupcji. – Zainteresowaliśmy się m.in. opisaną przez nią sprawą bezprzetargowego zakupu prawie 50 tys. energooszczędnych żarówek Philipsa przez ministerstwo Waldemara Pawlaka, które polityk chciał rozdać Polakom – mówi Oliwer Kubicki, prezes stowarzyszenia. Kataryna sugerowała, że Pawlak zorganizował ich producentowi darmową reklamę. „A może ja nie doceniam Pawlaka? Może przed rozdaniem darmowych świetlówek logo Philipsa zostanie z nich pieczołowicie wymazane, żeby nikt nie posądził polskiego rządu o promowanie jednego produktu, jednej firmy?” – pytała Kataryna.

Twierdzi, że nie zna polityków, nie rozmawia z nimi i jej oceny wynikają głównie z analizy dostępnych informacji. Internet okazał się dla niej świetnym i powszechnie dostępnym źródłem. Z racji swoich fascynacji klubem Polonia Warszawa zaczynała od polemik na forach kibiców piłkarskich.

Mówi, że oczy otworzyły się jej dopiero po skandalu z aferą Rywina w 2002 r. Wtedy trafiła na szczyty blogerskiej popularności. Jej komentarze czytali politycy, dziennikarze, linkowały fora internetowe. Dziś jest jedną z wielu zawiedzionych nowym podziałem politycznym sierotek po PO – PiS, ale nie można jej wtłoczyć w ramy jakiejkolwiek partii politycznej w Polsce.

Podobno nie jest asertywna. Nie tylko udało się namówić ją na kilka wywiadów, ale niewiele brakowało, a słynna Kataryna z wirtualnej przestrzeni trafiłaby do głównego obiegu. Na pomysł wydania jej bloga w postaci książki kilka lat temu wpadł Marcin Kędryna z działu książki w Edipresse Polska. – Rozmawialiśmy mejlowo, więc nawet nie wiem, jak brzmi jej głos – opowiada Kędryna. Książka ostatecznie się nie ukazała, bo wydawnictwo zrezygnowało z pomysłu.

Blogerka pilnie strzeże swojej anonimowości, dlatego jak ognia unika dekonspiracji. Przyznała jednak, że jeśli zajdzie taka potrzeba, to ujawni swoją tożsamość i stanie przed sądem, by bronić swojego dobrego imienia w konflikcie z Krzysztofem Czumą. Syn ministra Andrzeja Czumy zażądał ujawnienia tożsamości autorki ostrych słów pod adresem swojego ojca. Kilka dni temu na jej blogu ukazał się wpis dotyczący dementi Czumy do informacji „Newsweeka” o rzekomych spotkaniach ministra w USA ze stanową prokurator. Media spekulowały, że być może chodziło o sprawę amerykańskich długów ministra. Andrzej Czuma, dementując doniesienia o spotkaniach, stwierdził: „Informacja ta została wymyślona najprawdopodobniej w celu kryptoreklamy strony WWW należącej do kolegi dziennikarza »Newsweeka«”. Kataryna tak to skomentowała: „Udał nam się minister sprawiedliwości, nie ma co. Oto jak profesjonalnie i rzeczowo urzędujący minister dementuje rzekomo nieprawdziwe informacje”.


Odliczyłeś ulgę, pokaż, że masz dzieci

Monika Pogroszewska 19-05-2009, ostatnia aktualizacja 19-05-2009 07:00

Fiskus kontroluje rodziców, którzy skorzystali z ulgi na dzieci. Szczególnie interesują go podatnicy, którzy uzyskali wysoki zwrot, rodzice rozwiedzeni, a także ci, których pociechy są już studentami

Wypełnianie PIT-a
autor zdjęcia: Michał Walczak
źródło: Fotorzepa
Wypełnianie PIT-a

Fiskus interesuje się tą ulgą, ponieważ odliczenia są w niej najwyższe – od podatku można odjąć aż 1173,70 zł na każde wychowywane dziecko. W rozliczeniu za 2007 r., kiedy została wprowadzona, skorzystało z niej ok. 4 mln podatników. Łącznie odliczyli prawie 5,5 mld zł.

Zwrot pod lupą

Jak informuje Monika Sala-Szczypińska z Izby Skarbowej w Krakowie, fiskus przeprowadza czynności sprawdzające zwłaszcza wtedy, gdy z zeznania wynika wysoka kwota zwrotu. Gdy okaże się odliczona nieprawidłowo, rodzic może albo złożyć korektę i dopłacić podatek, albo zostanie wszczęte w jego sprawie postępowanie podatkowe, którego celem będzie określenie wysokości zobowiązania.

Wojciech Piotrowski, doradca podatkowy w KPMG, przypomina, że w tym roku nie trzeba było podawać w PIT/O nr PESEL dziecka ani innych danych.

– Teraz fiskus sprawdza informacje, które podatnicy mogli umieścić w zeznaniu – mówi.

Kto może zostać wezwany? Każdy, kto ma prawo do ulgi. Dotyczy to osób, które wychowują dzieci niepełnoletnie, studentów do 25. roku życia oraz dzieci bez względu na wiek, które pobierają zasiłek pielęgnacyjny lub rentę socjalną. Rodzic może więc przedstawić odpis aktu urodzenia lub zaświadczenie o uczęszczaniu pełnoletniego dziecka do szkoły. Z sygnałów od czytelników wynika, że urzędy najczęściej sprawdzają prawo do odliczenia na dzieci powyżej 18. roku życia. Warto, by student wcześniej postarał się o zaświadczenie z uczelni – polskiej lub zagranicznej. To ostatnie należy przetłumaczyć na język polski.

Jak podkreśla Damian Kubiś, doradca podatkowy w TPA Horwath, konieczne może być udokumentowanie dochodów dzieci pełnoletnich, np. poprzez przedstawienie PIT-11 (informacji od płatnika) czy też rocznego zeznania PIT-37 (praca) lub PIT-38 (dochody z giełdy). Rodzice tracą bowiem prawo do ulgi, jeśli pociecha zarobiła w 2008 r. więcej niż 3088,68 zł. Nie chodzi tu o kwotę 3091 zł, czyli dochód niepowodujący obowiązku zapłaty podatku. Dwa złote różnicy mogą powodować utratę odliczenia, o czym przekonał się jeden z czytelników.

W rozliczeniu za 2008 r. limit ten nie dotyczy jednak dzieci, które płacą ryczałt lub podatek liniowy. Luka w przepisach sprawiła, że część osób skorzystała z ulgi nawet przy wyższych dochodach dziecka.

– Teraz jednak mogą być wnikliwie sprawdzeni przez urząd. Bardzo prawdopodobny jest spór z fiskusem – mówi Damian Kubiś.

Problem po rozwodzie

Rodzice mogą dowolnie podzielić się ulgą, ale nie odliczą podwójnej kwoty. Problemy mają osoby rozwiedzione lub w separacji. Ulgę odlicza ten, u kogo dziecko faktycznie mieszka. Ojciec może np. odliczyć kwotę za dwa miesiące, jeśli w tym czasie opiekował się synem lub córką, a matka za pozostałe dziesięć miesięcy. Zdarza się jednak, że rodzice nie mogą się w tej kwestii porozumieć i oboje twierdzą, że dziecko przebywało u nich przez większość roku. W takim przypadku urząd zażąda orzeczenia sądu określającego sposób opieki nad dzieckiem.

– Problem może powstać, gdy nie ma decyzji sądu co do czasu opieki – dodaje Kubiś.

Opinia: Adam Bartosiewicz, doktor nauk prawnych, współautor komentarza do ustawy o podatku PIT

Ulga na dzieci pozwala znacznie obniżyć podatek. Nic więc dziwnego, że urzędy weryfikują prawo do odliczenia. Rodzice powinni zawczasu przygotować stosowne dokumenty.

W wypadku dzieci małoletnich wystarczy akt urodzenia. Dopiero w rozliczeniu za 2009 r. odliczenie będzie proporcjonalne (za poszczególne miesiące roku). W wypadku dzieci pełnoletnich trzeba przedstawić zaświadczenie z uczelni bądź szkoły oraz – jeśli dziecko zarabiało – udokumentować jego dochody. Nie mogą one przekraczać 3088,68 zł z wyjątkiem rozliczenia liniowego i ryczałtowego. Uważać powinny osoby rozwiedzione i w separacji, które dzielą się opieką nad dzieckiem. Jeśli nie mogą się porozumieć co do podziału ulgi, urząd zapewne weźmie pod uwagę orzeczenie sądu określające zasady wykonywania władzy rodzicielskiej i opieki nad dzieckiem.

Masz pytanie, wyślij e-mail do autorki:

m.pogroszewska@rp.pl

Rzeczpospolita

Ustawa o finansowaniu partii do Trybunału

man 18-05-2009, ostatnia aktualizacja 19-05-2009 03:44

Prezydent Lech Kaczyński skierował do Trybunału Konstytucyjnego ustawę ograniczającą finansowanie partii z budżetu państwa - poinformowała Kancelaria Prezydenta na swoich stronach internetowych.

Ustawa przewiduje, że od połowy 2009 r. do końca 2010 roku partie mają otrzymywać mniejszą subwencję budżetową: PO - o 44 proc., PiS - o 41 proc., SLD - o 11 proc., PSL - o 7 proc.

Nowe prawo zmienia też wysokość subwencji, jaką partie będą zobowiązane przeznaczać na fundusz ekspercki. Dotychczas miało to być od 10 do 20 proc., a teraz musi to być co najmniej 15 proc. środków otrzymywanych z budżetu.

Ustawa zakłada ponadto, że poza okresem kampanii wyborczej subwencja nie może być przeznaczana na finansowanie m.in. płatnych reklam oraz audycji telewizyjnych i radiowych.

Wprowadza także zakaz propagowania działalności partii za pomocą plakatów i haseł o powierzchni większej niż 2 m kw. Nowe prawo zobowiązuje PKW do odrzucenia sprawozdania finansowego partii w razie złamania tych przepisów.

Zgodnie z wyliczeniami wnioskodawców (jeszcze przed drobnymi zmianami Senatu) oznaczało to, że PO straci około 18 mln złotych, PiS - około 15,5 mln złotych, partie tworzące wcześniej koalicję Lewica i Demokraci (SLD, SdPl, Partia Demokratyczna - demokraci.pl, Unia Pracy) około 2 mln złotych, a PSL około 1 mln złotych.

PAP