środa, 29 sierpnia 2012

Stratfor: Strategia Polski to przetrwanie. NATO i UE nas nie obronią. W najgorszym scenariuszu Polska musi radzić sobie sama. Ma szanse


prot, mig
 
28.08.2012 , aktualizacja: 28.08.2012 22:45
A A A Drukuj
Rzeczpospolita Obojga Narodów w 1600 r.

Rzeczpospolita Obojga Narodów w 1600 r. (fot. Halibutt/Wikimedia Commons)

Polska strategia narodowa obraca się wokół jednej kluczowej kwestii: zachowania tożsamości narodowej i niepodległości. W XXI to się nie zmieni - prognozuje ośrodek analiz geopolitycznych Stratfor. I pisze, że od zachodu Polskę mogą ochronić USA, a nie NATO i UE, za to nasz kraj musi zbudować siłę wystarczającą do odparcia ewentualnego zagrożenia ze wschodu. Ma na to - według Stratforu - czas i coraz lepsze warunki finansowe. Ale musi być gotów radzić sobie sam.
Stratfor to prywatna agencja wywiadowcza, założona w 1996 w Austin w stanie Teksas przez George'a Friedmana, nazywana niekiedy cieniem CIA. Stratfor opracowuje analizy i raporty na potrzeby klientów prywatnych i agend rządu USA (m.in. CIA). Publikuje m.in. ceniony tzw. dzienny raport wywiadowczy (daily intelligence briefing) dotyczący zagrożeń światowego bezpieczeństwa. Polska strategia ukazała się w cotygodniowym cyklu geopolitycznym.

Friedman zaczyna swój tekst od geopolitycznej analizy sytuacji Polski. Wskazuje, że znajdujemy się w niewygodnym położeniu: na pozbawionej przeszkód terytorialnych Wielkiej Równinie Europejskiej i w dodatku między dwoma historycznymi potęgami: Niemcami i Rosją. Dlatego też Polska była często najeżdżana, a głównym celem strategicznym było - i jest - przetrwanie państwa i narodu. Ta strategia jest podszyta poczuciem strachu i desperacji. "Dla Polski przegrana wojna często była narodową katastrofą" - opisuje badacz.

Stare polskie strategie przetrwania zawiodły

W przeszłości Polska, znajdująca się między dwoma imperiami, mogła zagwarantować sobie przetrwanie - według Friedmana - trzema sposobami. Najlepszym wyjściem było pełnienie roli bufora szanowanego przez Rosję i Niemcy. To jednak zdarzało się rzadko. Polska mogła związać się sojuszem z jednym z tych krajów. Jednak to zawsze groziło absorpcją lub okupacją. Wreszcie mogliśmy szukać wsparcia trzeciej siły. Tego próbowaliśmy w dwudziestoleciu międzywojennym i ta strategia zakończyła się klęską. Francji i Wielka Brytania nie pomogły nam w 1939 roku.

Po obaleniu komunizmu i rozpadzie ZSRR Polska znalazła się w lepszej sytuacji, gdyż weszła do struktur NATO i Unii Europejskiej, który z jednej strony gwarantowały bezpieczeństwo, a z drugiej związywały nasz kraj na partnerskich zasadach z Niemcami - przypomina analityk Stratfora, zaznaczając, że z kolei Rosja pogrążyła się w tym czasie w kryzysie.

Najgorszy scenariusz

Uczestnictwo w ponadnarodowych strukturach stabilizacyjnych - politycznych, obronnych i gospodarczych - to według eksperta Stratforu nasze czwarte wyjście. Ale Friedman uważa, że Polska już nie może całkowicie opierać na nim swojej strategii. "Polska historia uczy, że sytuacja Rosji zmienia się bardzo szybko - od upadku do potęgi. Polska, jak każdy kraj, musi oprzeć swoją strategię na najgorszym scenariuszu" - pisze Friedman. Jak wygląda według niego najgorszy scenariusz?

Po pierwsze, przy agresywnych działaniach Rosji NATO może nam nie pomóc w wystarczającym stopniu. Unia zaś jest systemem gospodarczym, tworem opartym na współpracy gospodarczej, pozbawionym praktycznie efektywnej wspólnej polityki bezpieczeństwa i obrony. W dodatku UE znajduje się w kryzysie. W najgorszym przypadku Niemcy - najsilniejszy i najbardziej stabilny kraj Unii - może rozszerzyć swoje relacje z Rosją kosztem upadających struktur zachodnich. "Witalność NATO jest rzeczą dyskusyjną, a przyszłość Unii nie rysuje się w jasnych barwach. To jest główny problem Polski" - ostrzega Friedman.

Stratfor: niech Polska nie ogląda się na sojuszników

Jednocześnie wskazuje na kolejne trzy możliwe kierunki działania rządu. Możemy robić wszystko, co możliwe, by utrzymać w żywotności zachodnie struktury. Nie mamy jednak wystarczającej siły, by to zagwarantować. Drugie rozwiązanie to ułożenie przyjacielskich stosunków z Rosją i Niemcami, co jednak może być trudne i przynieść nietrwałe rezultaty. W końcu Polska znów może poszukać silnego partnera, gwarantującego jej niezależność.

Friedman wskazuje, że takim gwarantem mogą być, ale wcale nie muszą, Stany Zjednoczone. Według niego USA będą próbowały zachować równowagę sił w Europie. Upadek Polski spowodowany agresją Rosji zniszczy wpływy tego kraju w tej części Europy.

Z drugiej jednak strony USA muszą mieć czas na zorganizowanie sił i koalicji, by pomóc Polsce. Nasz kraj musi więc rozwinąć swoje wojsko, by kupić cenny czas, który pozwoli na zorganizowanie pomocy. "USA mogą zagwarantować Polsce bezpieczeństwo od zachodniej flanki".

Friedman dodaje, że choć sytuacja gospodarcza Polski w ostatnich latach znacząco się poprawiła, to zbudowanie efektywnej siły geopolitycznej wymaga czasu i pieniędzy. "Polska ma czas, bo rosyjskie zagrożenie jest obecnie bardziej teoretyczne niż praktyczne, a kondycja rosyjskiej gospodarki nie pozwala na wywołanie istotnego zagrożenia [dla Polski - przyp. red.]. Ale obrona potencjalnego zagrożenia ze wschodu zależy, przynajmniej na początku, wyłącznie od Polaków - konkluduje Friedman. 

Dlaczego Polka łatwiej niż Polak znajduje w Wielkiej Brytanii partnera?


Aleksandra Szyłło
2012-08-28, ostatnia aktualizacja 2012-08-28 20:02

Dlaczego kobiecie jest łatwiej znaleźć partnera?
Dlaczego kobiecie jest łatwiej znaleźć partnera?
 Fot. Shutterstock

- Gdyby taki Polak chociaż nauczył się sprawnie żartować w obcym języku, od razu podskoczyłyby jego akcje na rynku matrymonialnym - mówi prof. Bogusław Pawłowski, kierownik Katedry Biologii Człowieka na Uniwersytecie Wrocławskim

Prof. Bogusław Pawłowski
Fot. Krzysztof Gutkowski / Agencja Gazeta
Prof. Bogusław Pawłowski
Aleksandra Szyłło: Co czwarta Polka, która zachodzi w ciążę w Wielkiej Brytanii wybiera na ojca swego dziecka nie-Polaka. Ojcami są najczęściej obywatele Wielkiej Brytanii, następnie imigranci z Azji, Afryki i innych krajów Unii Europejskiej. Jednocześnie aż 95 proc. naszych mężczyzn na Wyspach, jeśli już tworzy związek z kobietą, to tylko z Polką. Dlaczego taka dysproporcja?

Prof. Pawłowski: Intuicyjnie już czujemy, że tak właśnie jest, wiele osób mówi "kobiecie jest łatwiej". Funkcjonują stereotypy "bo Polki są piękne". Oczywiście, że są, ale z tą urodą to tylko część prawdy. Przecież podobnie się dzieje gdy imigrantkami nie są nasze rodaczki i rodacy. Jedno z potencjalnych wyjaśnień tej zagadki możemy chyba już znaleźć w naszej ewolucji. Kobieta, podobnie jak szympansica, jest egzogamiczna: oznacza to, że to ona opuszcza rodzinę czy grupę, aby iść do mężczyzny. Ma to odzwierciedlenie nawet w języku : kobieta przecież "wychodzi" za mąż, a mężczyzna "bierze" żonę.

W historii ludzkości częściej mieliśmy też do czynienia z patrylokalnością - kobieta zamieszkuje u mężczyzny, w jego posiadłości czy w pobliżu jego krewnych. Matrylokalność, czyli sytuacja, gdy małżonkowie osiedlają się w rodzinnym stronach kobiety, jest znacznie rzadsza, choć oczywiście w nowoczesnym świecie, w wielkich miastach, wśród młodych ludzi te reguły przestają mieć takie znaczenie. Brytyjczykowi łatwiej więc "przygarnąć" imigrantkę, jego otoczenie nie uzna tego za coś tak zadziwiającego, jak gdyby sytuacja była odwrotna.

Z wielu badań, również prowadzonych przez biologów i psychologów ewolucyjnych wynika również, że kobieta i mężczyzna musi mieć zupełnie inne atuty, aby odnieść sukces na rynku matrymonialnym.

Jakie to są atuty?

U kobiety bardzo ważna jest atrakcyjność fizyczna świadcząca o płodności i jej wieku. Na dalszej pozycji, choć ważne zwłaszcza przy tworzeniu długotrwałych relacji, są komunikatywność czy inteligencja społeczna.

Uroda mężczyzny ma dużo mniejsze znaczenie. Aby był odbierany jako atrakcyjny, powinien mieć na przykład poczucie humoru, być inteligentny i mieć odpowiednią pozycję społeczną i wynikający z niej status materialny.

Widać więc jak na dłoni, że kobietom, jadącym na zmywak do Londynu, łatwiej zawieźć pożądane cechy ze sobą niż mężczyźnie. Ona, nawet jeśli sprząta i nie ma pieniędzy, ale jest młoda, ładna i ma zdolność komunikacji w języku tubylców- jest świetną partią. A Polak na budowie czy na zmywaku? Status społeczny: żaden. Gdyby chociaż umiał piękną angielszczyzną żartować, zabawiać opowieściami o obejrzanych filmach i przeczytanych książkach! Ale on często potrafi tylko powiedzieć "I don't speak English very well". Co innego gdy zaleca się do Polki - świetna znajomość języka pozwala mu rozwinąć skrzydła i może kobietę znacznie łatwiej oczarować

Kobiety mają też dodatkowe ułatwienie od natury: łatwiej niż mężczyźni opanowują języki obce, szybciej zaczynają mówić, są bardziej komunikatywne. W kontekście formowanie długotrwałych związków to umiejętności kluczowe.

Mam wrażenie, że kobiecie w ogóle łatwiej dostać się do nowego towarzystwa, w pubie czy na uczelni. Mam dobrą intuicję?

Kobiety, a to też wynika z biologii, są mniej agresywne i łagodzą obyczaje. W ciągle patriarchalnym społeczeństwie, w którym jesteśmy zarówno, my jak i Brytyjczycy, to często mężczyzna zaprasza do towarzystwa. Jedna kobieta więcej w grupie towarzyskiej to dla niego żaden kłopot, dodatkowy mężczyzna - a po co?

Na minus Polaków szukających partnerki na Wyspach działa więc też to, że nie mają społecznie ugruntowanej lokalnej sieci społecznej, trudniej im taką stworzyć czy dostać się do już istniejących.

Kobiety też oczywiście ze sobą rywalizują, ale to inaczej wygląda, to jest taka gra ukryta, podskórna, często nie zagrażająca istnieniu grupy.

Z powodu wszystkich tych cech, które wymieniliśmy, kobiecie łatwiej o hypergamię, czyli awans społeczny dzięki zamążpójściu. Mezalianse w tę stronę zdarzają się znacznie częściej.

Nie mam wielkiej pensji ani majątku, więc fakt, iż mężczyźni nie zwracają uwagi na te rzeczy powinien mnie cieszyć. Panie profesorze, ale dlaczego właściwie tak jest? Dlaczego mężczyzn nie obchodzi, ile zarabiam?

Mężczyźni są wzrokowcami! Tworząc poważną relację zarówno mężczyzna jak i kobieta inwestuje w nią bardzo dużo. Tylko że nie to samo. Nasza biologia determinuje to, że mamy co innego do dania. Kobieta wiele inwestuje w sensie biologicznym - to kwestia czasu, którego ma mniej na reprodukcję niż mężczyzna czy energii i czasu, które musi włożyć w kolejne ciąże i w karmienie piersią, że nie wspomnę o jej dużym zaangażowaniu w opiekowanie się dziećmi On do wspólnego domu wnosi poczucie bezpieczeństwa oraz zasoby zarówno niezbędne partnerce, której wymogi energetyczne są znacznie większe w ciąży i gdy karmi, ale też niezbędne dla rozwoju ich dziecka czy dzieci. Jego inteligencja, status społeczno-ekonomiczny i poczucie humoru zaświadczają, że sobie powinien poradzić. Kiedyś bardziej świadczyły o tym silne plecy i barki. Ale to się zmieniło. Proszę popatrzeć na kulturystę czy trenera z siłowni. Siła fizyczna nie świadczy już o wysokim statusie społecznym. 

Źródło: Gazeta Wyborcza


Więcej... http://wyborcza.pl/1,75248,12381168,Dlaczego_Polka_latwiej_niz_Polak_znajduje_w_Wielkiej.html#ixzz24uwuj0Mz

Tenis. Interes słodki jak usta Szarapowej


Jakub Ciastoń
 
28.08.2012 , aktualizacja: 28.08.2012 20:49
A A A Drukuj
Maria Szarapowa reklamuje swoje cukierki

Maria Szarapowa reklamuje swoje cukierki (Fot. materiały promocyjne)

Imperium Marii trzyma się mocno dzięki jej genialnemu agentowi. Rosjanka zarabia 28 mln dol., najwięcej ze wszystkich kobiet sportu, właśnie wypuściła na rynek własne słodycze o nazwie "Sugarpova".
US Open to dla Szarapowej najważniejszy turniej. Stany to dla jej sponsorów kluczowy rynek. Nike, Tiffany & Co., Canon, Tag Heuer, Head i kilka innych firm zazwyczaj właśnie na przełom sierpnia i września przygotowują w USA nowe reklamówki z udziałem gwiazdy, której rocznie płacą aż 22 mln dol. Tylko ok. 6 mln dol. Rosjanka zarabia z nagród w turniejach i pokazówkach. 

Za konstrukcją tego marketingowego imperium kryje się jeden człowiek - Max Eisenbud, 40-letni, łysiejący, zupełnie niepozorny mężczyzna. Zazwyczaj stoi tuż obok Rosjanki, ale na tyle daleko, że nie mieści się w kadrze kamery i aparatu, chowa się gdzieś w cieniu. Eisenbud, o którym duży artykuł napisał "New York Times", to od kilkunastu lat agent Rosjanki. Na uczelni grywał w tenisa, ale sukcesów nie odniósł, dlatego pod koniec lat 90. skorzystał z propozycji menedżerskiego giganta - firmy IMG - i został jej skautem na Florydzie. Tam, w akademii Nicka Bolletteriego, wypatrzył Marię, wówczas 11-latkę, która z ojcem Jurijem przyjechała z dalekiej Syberii szukać szczęścia w tenisie. 

- Od początku wiedziałem, że będzie gwiazdą. Myślę, że poczułem to samo, co ludzie oglądający sześcioletniego Tigera Woodsa machającego kijem golfowym - opowiadał Eisenbud. Pomógł Jurijemu załatwić wizę, zorganizował trenerów i pierwsze niewielkie kontrakty dla Marii, w zamian dostał zaufanie rodziny. I czekał. 

Milionerem został w 2004 r., gdy Szarapowa jako 17-letnia długonoga blond piękność sensacyjnie wygrała Wimbledon. IMG zrozumiała wtedy, że ich człowiek na Florydzie stał się ich najważniejszym pracownikiem. Eisenbud do końca 2005 r. pomógł Szarapowej podpisać umowy na 75 mln dol. IMG zarabiał na prowizjach od kontraktów, pensja Eisenbuda i jego pozycja w IMG też wystrzeliły w kosmos.

Dziś niemal wszyscy sportowi specjaliści od marketingu nazywają parę Szarapowa -Eisenbud najlepszym w historii tenisa duetem sportowiec - menedżer. Jak to możliwe, że wytrzymali razem tyle lat? - Wbrew pozorom nie widujemy się często, ale Max jest dla mnie jak rodzina, mamy stuprocentowe zaufanie - stwierdziła Szarapowa. - Wszystko, co mam, zawdzięczam jej - podkreśla Max. Jego synowie mówią o tenisistce "ciocia Maria". 

Przed US Open Eisenbud miał dużo pracy, bo Szarapowa zażyczyła sobie zmiany hotelu. Max wyszukał apartament, a potem osobiście sprawdzał, czy z hotelu da się wystarczająco szybko dostać na korty i do kluczowych dla klientki sklepów i restauracji. - Kiedyś delegowałem takie sprawy współpracownikom, ale z doświadczenia wiem, że jak nie chcesz, żeby coś było schrzanione, musisz zrobić to sam - mówił w "NYT".

Eisenbud stoi też na czele jako prezes nowego przedsięwzięcia Szarapowej - własnej marki słodyczy "Sugarpova". Gumowe słodkie usta, piłeczki tenisowe i inne cukierki w kształcie gadżetów kojarzonych z tenisem i Szarapową można kupić w sklepach w USA od 20 sierpnia. Podobno sprzedają się znakomicie. 

Ale akcje Eisenbuda idą w górę także z innego powodu. Jego drugą klientką jest Chinka Na Li, zwyciężczyni zeszłorocznego Rolanda Garrosa. As agentów z IMG przewidział kilka lat temu, że warto postawić na kogoś z marketingowym potencjałem na azjatyckim rynku. Po sukcesie Li w Paryżu Eisenbud podpisał umowy na 48 mln dol., tylko dwie naszywki na stroju tenisistki - Mercedesa i firmy ubezpieczeniowej Taikang - są warte po 2,5 mln dol. rocznie. 

Tuż przed US Open Li poprosiła Eisenbuda, by pomógł znaleźć jej trenera. Była sfrustrowana złymi wynikami i ciągłymi kłótniami z mężem Jing Shanem, który pełnił funkcję jej szkoleniowca. Max skontaktował się z Carlosem Rodriguezem, byłym wieloletnim trenerem Justine Henin. Argentyńczyk nie był na pewno tani, ale efekty przyszły natychmiast - Li doszła do finału w Montrealu, zwyciężyła w Cincinnati, a w US Open w poniedziałek po raz pierwszy od trzech lat przebrnęła przez I rundę. 

Kłopotów z awansem nie mieli też m.in. Roger Federer, Andy Murray oraz broniąca tytułu wśród kobiet Samantha Stosur. Największą niespodzianką była słaba postawa Niemek - odpadły dwie rozstawione - Sabine Lisicki, Julia Görges oraz wracająca po kontuzji Andrea Petković.