piątek, 18 lutego 2011

Jestem germanistką. Za 5 zł sklejam pudełka

wysłuchała Anita Karwowska
2011-02-16, ostatnia aktualizacja 2011-02-16 18:14

W urzędzie pracy byłam na 19 spotkaniach. Dwudziesty raz będę w marcu. Na czarno dorabiam w drukarni. Po ośmiu godzinach układania 20-kilogramowych paczek mam gąbkę zamiast mózgu



Od redakcji: A jeśli to nie jest wina Ewy?

Ewy rozsądny plan na życie: skończyć studia licencjackie, iść do pracy, zarobione pieniądze wydać na magisterium.

Od dwóch i pół roku nie może znaleźć pracy. Pierwsza, ósma, dziewiętnasta rozmowa kwalifikacyjna. I wciąż te same, bezsensowne oferty dla akwizytorów. Na magisterium nie odłoży, jedynie na bilet na wyjazd z kraju.

Jest świadoma swoich wad, ale i mocnych stron (potrafi przekonująco się „sprzedać”).

Jednak od pracodawców i w urzędach pracy słyszy: nie masz pracy? Sama jesteś temu winna.

No bo jakże to, że młoda, inteligentna, wykształcona osoba nie może sobie poradzić w 300-tysięcznym mieście? Przecież Polska do Zielona Wyspa.

A jeśli takich osób jak Ewa jest znacznie więcej? Przecież - wskazują na to statystyki - dla coraz większej liczby absolwentów jest coraz mniej etatów, a pozostają im co najwyżej kiepskie fuchy?

Jak planować swoje życie, nie mogąc myśleć o choćby minimalnej stabilizacji?

Opowieść Ewy

Na pomoc rodziców nie można wciąż liczyć

- Naprawdę chcesz posłuchać historii bezrobotnej licencjatki? Mam 25 lat, mieszkam pod Białymstokiem, w średniozamożnej rodzinie. Mama od ponad 30 lat zajmuje się domem, nie pracuje. Tata, wolny duch, harleyowiec. Robi i naprawia motocykle. Raz pieniądze są, raz nie ma. Starsza siostra ma sklep.

Ja wybierałam się na studia, do Warszawy czy Torunia, ale policzyliśmy i wyszło, że za mieszkanie, przyjazdy i utrzymanie zapłacę więcej niż za prywatną uczelnię w Białymstoku. Zrobiłam więc licencjat z filologii germańskiej w Wyższej Szkole Finansów i Zarządzania. Rok studiów dziennych za 4 tys. zł. Ojciec szarpnął się i sfinansuje studia. Stwierdził: studiuj na serio, na pracę będziesz miała czas.

W tym czasie udzielałam korepetycji z niemieckiego. Zdarzało się, że miesięcznie zarabiałam tysiąc złotych. Ale były miesiące bez pieniędzy. Po licencjacie, w lipcu 2008 r., zdecydowałam, że dopóki nie znajdę pracy, nie ma mowy o dalszych studiach.

Ogłaszałam się w portalach rekrutacyjnych, w prasie, odpowiadałam na każde ogłoszenia. Nie chciałam pracować jako nauczycielka, bo nie mam do tego predyspozycji.

Z bazaru do biura? To niemożliwe

Pracy szukałam w Białymstoku i okolicznych miastach. Byłam na kilkudziesięciu rozmowach kwalifikacyjnych, choć zwykle zainteresowanie pracodawców kończyło się po rozmowie telefonicznej. Wszyscy szukają osób z doświadczeniem. A jakie ja mam doświadczenie? Handel ciuchami na rynku w wakacje? Pracę w galerii handlowej? Kiedyś wpisałam to w CV i oczywiście usłyszałam: z bazaru do biura? A czy to hańba? Przecież na sekretarkę mogliby mnie przyjąć. Znam niemiecki i angielski, Office'a, programy pocztowe, internet, jestem zorganizowana. Ale w Białymstoku to za mało.

A mojej córce się udało

Niedawno byłam na rozmowie o staż w bibliotece uniwersyteckiej. Wysłał mnie urząd pracy. Ustawiłam się w kilkunastoosobowej kolejce, choć wolne było jedno miejsce. Kobietę, która ze mną rozmawiała, dziwiło wszystko.

Po pierwsze: dlaczego urząd pracy mnie do nich przysłał, bo oni chcą nie filologa, tylko bibliotekoznawcę. Po drugie: dlaczego nie mam żadnego doświadczenia i jedynie licencjat.

Nie chciałam jej opowiadać o moich problemach finansowych. Bibliotekarka stwierdziła, że jej córka po anglistyce takich problemów z pracą jak ja nie ma. Znów poczułam się głupio.

Po jelenie to do lasu

W portalach internetowych jest mnóstwo ogłoszeń do pracy biurowej. Ale zwykle okazuje się, że to akwizycja. Kiedyś się na to nabierałam. Na moje ogłoszenie odpowiedział mężczyzna, który oferował pracę w promocji artykułów przemysłowych w markecie w Białymstoku. Zaprosił do biura, wszystko wyglądało jak trzeba. Umówił się ze mną i kilkoma innymi dziewczynami na konkretną datę, obiecywał umowy. Gdy spotkałyśmy się z nim, okazało się, że o żadnym markecie nie ma mowy. Zawiózł nas do Suwałk. Tam okazało się, że mamy na ulicy wciskać ludziom lipne perfumy. Powiedziałam gościowi: - Po jelenie to do lasu. Wsiadałam w PKS i wróciłam do domu. Inne dziewczyny zostały. Ten facet do dziś działa w naszym mieście i poluje na ofiary.

Psujesz mi wizerunek

Próbowałam też w sklepie z ubraniami w galerii handlowej. Właściciel zasugerował mi, że jako komunikatywna i konkretna zostanę kierowniczką. Zaczęłyśmy od sprzątania. Miałyśmy dostać 10 zł za godzinę. Czekałyśmy na umowy dwa tygodnie. A właściciel wciąż zwodził, że najpierw musi przyjrzeć się jak pracujemy. W tym czasie robiłam wszystko: obsługa klienta, układanie ubrań, obsługa kasy, rozpakowywanie towaru. Podpadłam dwukrotnie. Pierwszy raz, gdy ciągnęłam po podłodze 60-kilogramowy karton z towarem z windy. Sama ważę 45 kg, nie mogłam go podnieść. Szef burknął:, że psuję wizerunek sklepu, bo wygląda na to, że jestem wykorzystywana. Drugi raz podpadłam, gdy nie chciałam wejść na zepsutą drabinę. Bez ubezpieczenia i umowy nie chciałam ryzykować. Następnego dnia dostałam 600 zł za trzy tygodnie pracy. Oczywiście pod stołem.

Urzędnik wysłucha i doda otuchy

Zarejestrowałam się w pośredniaku w październiku 2008 r. Byłam na 19 spotkaniach. Dwudziesty raz będę w marcu. Dziś już nic mnie tam nie dziwi, ale na początku miałam poczucie absurdu. Białostocki urząd pracy funkcjonuje w ten sposób, że gdy nie ma propozycji pracy, to wpisuje w papiery formułkę: "Sklep: Oferta". Oznacza to, że bezrobotny ma zgłosić się do filii urzędu pracy. Poszłam tam raz. Urzędniczka przy biurku gapiła się na tablice, na których wisiały oferty wycięte z gazet.

Teraz więc chodzę do urzędu tylko po to, żeby mieć pieczątkę w książeczce ubezpieczeniowej. Do kolejek już się przyzwyczaiłam, znam twarze urzędniczek. Te młodsze są przychylniejsze, starsze mną gardzą. Ostatnio urzędniczka obsługując mnie jednocześnie rozmawiała przez telefon ze swoim dzieckiem. Nie poświęciła mi jednej chwili.

Po co nam pani?

Kiedyś urząd wysłał mnie na staż do Ochotniczych Hufców Pracy. Na dzień dobry pytanie, czy jestem zainteresowana, czy tylko po pieczątkę. Chciałam staż. - A co pani wie o OHP? - spytali mnie. - Nic, ale przyszłam się dowiedzieć. No i dowiedziałam się: - Pomagamy młodym ludziom w trudnej sytuacji i nie potrzebujemy dodatkowego balastu. Znów poczułam się jak idiotka.

W urzędzie wysyłają też na szkolenia. Mi proponowali dwutygodniowy kurs obsługi kasy fiskalnej, choć już to umiem czy podstawy obsługi komputera - choć całe życie pracuję z komputerem, o czym powiedziałam urzędniczce. Usłyszałam: - To żadne wytłumaczenie.

Dostępny był jeszcze kurs ze stylizacji paznokci. Następnym razem się zapiszę.

Teraz dorabiam w drukarni obok domu. Praca na czarno. Zaczynam o siódmej rano. Po pracy mam gąbkę zamiast mózgu. Układam 20-kilogramowe paczki i sklejam opakowania. Mam pistolecik na klej albo pędzelek i jadę tak przez osiem godzin dziennie. Rzadko gadam z ludźmi. Mało z kim mam wspólne tematy. Zarabiam 5 zł za godzinę, ale nie narzekam, bo 40 zł dniówki to już coś. Taki już nasz polski kapitalizm. Po południu siadam do korepetycji. Miesięcznie wyciągam połowę tego, co w drukarni.

Chcę iść na swoje

Chciałabym zarabiać 2 tys. zł, aby nie jeść tylko chleba z masłem i kilka lat chodzić w jednej kurtce. Czuję się dorosła, mogłabym mieszkać sama. Rodzice też by chcieli. Odkąd skończyłam studia, przyjęli strategię: dostaniesz jeść i dach nad głową, ale musisz radzić sobie sama. Wszystko, co mam na sobie, kosmetyki i książki kupuję za swoje. Czuję, że zawiodłam rodziców, bo jest im przykro, że się marnuję. Rozumiem ich. Mają swoje lata, chcą odetchnąć, pobyć sami.

Myślę o rodzinie, ale przecież skoro sama nie mogę się utrzymać, to co mówić o dziecku. Koleżankom, które mają dzieci, jest jeszcze trudniej. Mnóstwo pracodawców nie rozumie, że trzeba dziecko odebrać z przedszkola albo posiedzieć z nim, gdy jest chore.

Niech inni też coś mają

Mam też jedno ciche marzenie: założyć prywatne przedszkole. Profesjonalne, z sercem do dzieci. Ale nie mam pieniędzy, aby starać się o dofinansowanie, poza tym trudno ruszyć z biznesem w Białymstoku. Lubię kino i literaturę skandynawską. Uwielbiam czytać. Książki są drogie, ale nie mogę oprzeć się i je kupuję. Jak trochę nazbieram, to niosę je do osiedlowej biblioteki. Niech inni też coś mają.

System kopie w d...

Nie myślę już o umowie o pracę. Chcę się tylko rozwijać. Znam języki, a nigdy nie byłam za granicą. Powoli odkładam na wyjazd do Finlandii. Na jesień. Mam tam znajomych, pomogą.

I wiesz co? Już nie wstydzę się, że jestem bezrobotna. To nie moja wina, tylko chorego systemu, który takich jak ja kopie w d...

Dla młodych Polaków pracy nie ma*

demografia

• 2008: młodych w wieku 20-24 lata: 3,076 mln

• 2009: młodych w wieku 20-24 lata: 2,97 mln

• 2010: młodych w wieku 20-24 lata: 2,9 mln

absolwenci szkół wyższych

• absolwenci szkół wyższych 2007/2008: 420 tys.

• absolwenci szkół wyższych 2008/2009: 440 tys.

nowe miejsca pracy

• styczeń 2007: 237 tys.

• styczeń 2008: 178 tys.

• styczeń 2009: 151 tys.

• styczeń 2010: 182 tys., czerwiec: 132 tys.

młodzi bezrobotni

(czerwiec 2008: bezrobotni do 25 roku życia - 276 tys.;

(czerwiec 2009: bezrobotni do 25 roku życia: 358 tys.

(czerwiec: 2010: bezrobotni do 25 roku życia: 372 tys., grudzień - 428 tys.

*dane GUS