poniedziałek, 17 września 2007

- Prezydent Kaczyński w Katyniu: pamiętamy o historii, wierzymy w przyszłość

jas, cheko, PAP
2007-09-17, ostatnia aktualizacja 2007-09-17 14:28

Żyjmy przyszłością, ale pamiętajmy o przeszłości i patrzmy na nią spokojnie, z rozwagą i z szacunkiem dla prawdy - mówił w poniedziałek prezydent Lech Kaczyński w Katyniu, gdzie oddał hołd pomordowanym polskim oficerom.

Zobacz powiekszenie
Fot. Wojciech Olkuśnik / AG
Lech Kaczyński


W 67. rocznicę agresji ZSRR na Polskę, prezydent udał się z wizytą do Katynia. Prezydenckiej parze towarzyszą w tej wizycie m.in. minister obrony narodowej Aleksander Szczygło, szef Sztabu Generalnego generał Franciszek Gągor, biskup polowy WP gen. Tadeusz Płoski, a także goście specjalni: Krzysztof Penderecki - autor muzyki do filmu "Katyń" Andrzeja Wajdy oraz odtwórcy głównych ról w tym filmie - Danuta Stenka i Artur Żmijewski. Cała delegacja liczy około 200 osób.

"Żyć przyszłością"

W wystąpieniu prezydent podkreślił, że rozstrzelanie w 1940 roku polskich żołnierzy "było aktem ludobójstwa popełnionym wobec oficerów obcej armii". Lech Kaczyński przypomniał, że wśród pomordowanych byli zarówno Polacy, jak i Żydzi, Ukraińcy, Białorusini, muzułmanie, a nawet Niemcy, czyli wszyscy ci, którzy zamieszkiwali II RP.

- Żyjmy przyszłością, ale pamiętajmy o przeszłości i patrzmy na nią spokojnie, z rozwagą i z szacunkiem dla prawdy - mówił w poniedziałek prezydent Lech Kaczyński w Katyniu, gdzie oddał hołd pomordowanym polskim oficerom. - Dziś musimy ich czcić, musimy o nich pamiętać i o nich pamiętać będziemy. Pamięć historyczna jest bardzo ważna - i o dobrym, i o złym, ale to nie znaczy, że zamierzamy tylko tą pamięcią żyć - zapewnił prezydent. Podkreślił przy tym, że ci, którzy zbrodni katyńskiej dokonali w zdecydowanej większości już nie żyją, zaś ci, którzy dziś rządzą Polską i Rosją, w tamtym czasie - o ile żyli - byli bardzo młodzi i "nie ponoszą żadnej odpowiedzialności za tamte zdarzenia".

- Nie ma już ZSRR, mamy nową Rosję. Musimy żyć przyszłością, a na przeszłość musimy patrzeć spokojnie, z rozwagą, ale i z szacunkiem dla prawdy - mówił L.Kaczyński. Zapewnił zarazem, że w naszym interesie są dobre relacje z Rosją.

Nie rozgrzebywać grobów przodków

Przemawiający wcześniej Gieorgij Połtawczenko, specjalny przedstawiciel prezydenta Rosji Władimira Putina, który witał polską delegację w Katyniu, wyraził nadzieję, że wizyta Lecha Kaczyńskiego, który w poniedziałek pierwszy raz odwiedza Rosją jako prezydent RP, będzie służyła "dalszemu rozwojowi przyjaźni i wzajemnego zrozumienia" między oboma krajami.

Połtawczenko akcentował, że w Katyniu spoczywają również szczątki Rosjan - ofiar totalitaryzmu. Potwierdził, że powinniśmy pamiętać o tych tragicznych zdarzeniach, ale zarazem wzywał do pamiętania "o tych chwilach, gdy nasze narody były razem".

Gubernator obwodu smoleńskiego Wiktor Masłow powiedział, że Katyń to święte miejsce także dla Rosjan. - Żadna ideologia i polityka nie może być wyższa od wartości ludzkiego życia. Dla przyszłości naszych dzieci i wnuków nie powinniśmy rozgrzebywać grobów naszych przodków. Jeśli w XXI wieku będziemy mówić tylko o gorzkich kartach przeszłości, doprowadzi nas to donikąd - powiedział Masłow.

Modlitwa wielu wyznań

Po złożeniu wieńców i zapaleniu znicza przed prawosławnym krzyżem, upamiętniającym rosyjskie ofiary Katynia, prezydencka delegacja przeszła na pobliski Polski Cmentarz Wojskowy. Tam, przed przemówieniem polskiego prezydenta, modły odprawili biskup polowy WP Tadeusz Płoski, prawosławny ordynariusz WP bp Miron, dziekan ewangelicki sił powietrznych ks. płk Wiesław Żydel, naczelny rabin Polski Michael Schudrich oraz islamski mufti Tomasz Miśkiewicz.

"Izwiestija" o "Katyniu" Andrzeja Wajdy
jas, PAP
2007-09-17, ostatnia aktualizacja 2007-09-17 11:59

Informując o premierze "Katynia" Andrzeja Wajdy dziennik "Izwiestija" podkreśla w poniedziałek, że "jest to pierwszy w historii Polski film poświęcony masowym egzekucjom z wiosny 1940 roku".

Zobacz powiekszenie
Fot. Waldemar Kompała / AG
Twórcy filmu 'Katyń', w środku Andrzej Wajda z Krystyną Zachwatowicz

Gazeta przypomina, że zginęło wówczas 22 tys. polskich jeńców wojennych, wśród których był też ojciec Andrzeja Wajdy. - Wajda nakręcił nie tylko tragedię polskich oficerów i żołnierzy. Jest to zaledwie część filmu. Nie mniejsze emocje odczuwa się, gdy widzi się, w jak różny sposób po wojnie Polacy próbowali ułożyć swoje życie - podkreślają "Izwiestija".

"Konfrontacja między tymi, którzy świadomie stali się częścią represyjnego systemu, a tymi pamiętającymi o Katyniu, w tamtych latach nie przewidywała kompromisów" - dodaje dziennik.

"Izwiestija" informuje, że w filmie Wajdy zagrał tylko jeden rosyjski aktor, Siergiej Garmasz. - Bohater Garmasza - kapitan Popow, to nie tylko dobry radziecki oficer, ale także jedyna postać z nazwiskiem. Polskie postacie nazwisk nie mają. To świadoma decyzja, pozwalająca (reżyserowi) uwolnić się od realnych biografii - pisze rosyjska gazeta.

Gazeta publikują także rozmowę z Andrzejem Wajdą, w której reżyser podkreśla, że w filmie nie ma niczego, co mogłoby zostać odebrane jako wypad przeciwko Rosji. - Film opowiada o zbrodni stalinowskiego politbiura. Już w scenariuszu akcenty były rozstawione właściwie. To nie naród dokonuje zbrodni, nie naród przeciwko narodowi - zaznaczył Wajda.

- Dlatego tak ważna jest postać kapitana Popowa, którą znakomicie zagrał Siergiej Garmasz" - zauważył reżyser.

Wajda przypomniał, że "w Polsce naród rosyjski zawsze darzono ogromną sympatią". - My odróżniamy naród od systemu - wskazał. - Mój film jest taki, jaki chciałem, aby był, bez politycznej histerii i bez propagandy. "Katyń+" to moja artystyczna interpretacja prawdy historycznej" - powiedział Wajda.

Reżyser przekazał również, że pokaz jego dzieła w Moskwie planowany jest na połowę października.

Swoją publikację "Izwiestija" tytułują: "Prawda pana Wajdy".

"Wriemia Nowostiej" o wizycie prezydenta Kaczyńskiego w Katyniu
2007-09-17, ostatnia aktualizacja 2007-09-17 09:10

- Gdy tylko informacja o wizycie polskiego prezydenta w Katyniu pojawiła się w Internecie, użytkownicy sieci od razu zrozumieli, że chodzi o przedwyborczy PR - pisze dziennik "Wriemia Nowostiej", zapowiadającą zaplanowane na ten dzień uroczystości żałobne w Lesie Katyńskim z udziałem prezydenta Polski Lecha Kaczyńskiego.

Zobacz powiekszenie
Fot. Mieczysław Michalak / AG
Prezydent Lech Kaczyński

"Przedwyborczy smutek" - tak dziennik tytułuje w poniedziałek korespondencję z Warszawy. Rosyjska gazeta podkreśla, że jest to pierwsza wizyta prezydenta Kaczyńskiego w Rosji. "Wriemia Nowostiej" nazywa ją "nieoczekiwaną i symboliczną". Zaznacza, że polski prezydent nie ma w programie "ani oficjalnych rozmów z rosyjskim kierownictwem, ani nawet przyjazdu do Moskwy".

"Datę 17 września w ostatnich latach polskie władze obchodzą ze szczególnym rozmachem"

- Skład imponującej delegacji, skrupulatnie dobranych dziennikarzy i osób towarzyszących, podpowiada, że do wizyty prezydenta przywiązuje się duże znaczenie - pisze dziennik.

- Nie chodzi o poprawę stosunków dwustronnych, ponieważ pan prezydent jedzie do Rosji, aby przypomnieć o najboleśniejszej stronicy historii - dodaje "Wriemia Nowostiej".

Według gazety, "ulubiona symbolika braci Kaczyńskich jest niezwykle aktualna dla ich wewnątrzpolitycznych potrzeb na tle przygotowań do przedterminowych wyborów w Polsce, wyznaczonych na 21 października".

- Datę 17 września w ostatnich latach polskie władze obchodzą ze szczególnym rozmachem - w tym dniu w 1939 roku Armia Czerwona przekroczyła wschodnią granicę Polski. Około 15 tys. polskich oficerów zostało internowanych. W 1940 roku rozstrzelano ich w Lesie Katyńskim pod Smoleńskiem, Miednoje i Charkowie - przypomina "Wriemia Nowostiej".

"Decyzja o awansowaniu rozstrzelanych przedwyborczym manewrem"

- Wybranie 17 września jako daty pierwszej wizyty w Rosji wysokich przedstawicieli polskiej władzy nie jest przypadkowy" - podkreśla dziennik.

"Wriemia Nowostiej" odnotowuje, że wśród osobistości towarzyszących Lechowi Kaczyńskiemu są Krzysztof Penderecki z małżonką Elżbietą, a także odtwórcy głównych ról w nowym filmie Andrzeja Wajdy "Katyń", "na którego premierę w Teatrze Wielkim w Warszawie zamierza zdążyć prezydent".

- Gdy tylko informacja o wizycie polskiego prezydenta w Katyniu pojawiła się w Internecie, użytkownicy sieci od razu zrozumieli, że chodzi o przedwyborczy PR - dodaje moskiewska gazeta.

Zdaniem "Wriemia Nowostiej", "za taki sam przedwyborczy manewr Polacy uważają decyzję o awansowaniu rozstrzelanych w ZSRR 67 lat temu polskich oficerów".

W Londynie potężna wyprzedaż akcji banków


(PAP, pr/17.09.2007, godz. 19:00)
35 proc. straciły w poniedziałek akcje piątego największego na brytyjskim rynku banku hipotecznego - Northern Rock, pogłębiając 32-proc. spadek z piątku.

Trzeci dzień z rzędu klienci posiadający w Northern Rock konta oszczędnościowe ustawiają się w długich kolejkach przed oddziałami banku. W piątek i sobotę wycofali łącznie 2 mld funtów w gotówce.



Mimo iż bank jest wypłacalny, w obliczu tak wielkiej utraty zaufania analitycy nie dają mu szans na zachowanie odrębności i przewidują, iż zostanie przejęty.

Wśród powodów nowej fali wyprzedaży papierów Northern Rock wskazuje się na to, iż Bank Anglii (BoE) w nocy z czwartku na piątek nieoczekiwanie udzielił mu linii kredytowej bez określenia maksymalnej sumy pożyczki, którą może zaciągnąć.

W Londynie ujawniono też, iż inny bank - Lloyds TSB - prowadził rozmowy z Northern Rock o przejęciu, zanim bank ten wystąpił o kredyt do BoE; wycofał się jednak w związku z rosnącymi trudnościami zaciągnięcia kredytu na rynku międzybankowym.

Nastrojom klientów banku zaszkodziła też poniedziałkowa wypowiedź b. szefa amerykańskiej Rezerwy Fed Alana Greenspana, który wyraził opinię, iż boom na brytyjskim rynku nieruchomości jest bliski końca.

Analitycy winą za zaistniałą sytuację obciążają także strategię rozwoju biznesu Northern Rock. Doprowadziła ona do tego, iż bank nadmiernie uzależnił się od taniego kredytu na rynku międzybankowym, który następnie udostępniał klientom, zaciągającym dług pod zastaw kupowanej nieruchomości. Inne formy działalności banku miały trzeciorzędne znaczenie.

Dążąc do zwiększenia udziału w rynku, bank udzielał kredytu chętniej niż inne banki. Jego strategia załamała się, gdy na skutek mniejszej płynności na rynku międzybankowych i rosnących stóp oprocentowania stracił możliwość dostępu do taniego pieniądza.

Wyprzedaż na londyńskim parkiecie objęła w poniedziałek również inne banki hipoteczne: Bradford & Bingley oraz Alliance & Leicester, które straciły odpowiednio 8 proc. i 18 proc. Także notowania spółek bankowych w innych krajach europejskich były w poniedziałek pod presją. Największa przecena objęła banki hiszpańskie, a nieco mniejsza - włoskie i portugalskie.

Brytyjski minister finansów Alastair Darling oraz premier Gordon Brown spotkają się w poniedziałek wieczorem z ministrem skarbu USA Hankiem Paulsonem w celu omówienia perturbacji na rynku finansowym.

IPN oskarży trzech sędziów TK i NSA o współpracę ze specsłużbami PRL?

cheko, PAP
2007-09-17, ostatnia aktualizacja 52 minuty temu

We wtorek lub w środę Instytut Pamięci Narodowej zacznie publikacje swych katalogów, w tym m.in. informacji z akt IPN dotyczących osób pełniących funkcje publiczne - poinformował prezes Instytutu Janusz Kurtyka. Jak się nieoficjalnie dowiedziało rado RMF FM w pierwszej części ujawnionych katalogów znajdzie się informacja, że ze specsłużbami PRL współpracowali trzej sędziowie - dwaj Trybunału Konstytucyjnego i jeden Naczelnego Sądu Administracyjnego.

Zobacz powiekszenie
Fot. Paweł Piotrowski / AG
Janusz Kurtyka

W ubiegły piątek Kurtyka zapowiedział, że 17 lub 18 września zacznie się publikacja katalogów. Na mocy nowej ustawy lustracyjnej, która weszła w życie 15 marca, IPN miał po pół roku rozpocząć publikację katalogów: osób, które miały współpracować z tajnymi służbami PRL; oficerów służb PRL, osób przez nie rozpracowywanych oraz przywódców PRL.

W maju Trybunał Konstytucyjny zakwestionował publikację katalogu agentów; za zgodne z konstytucją uznał zaś pozostałe katalogi. TK nie zakwestionował też publikacji w Biuletynie Informacji Publicznej IPN informacji z akt organów bezpieczeństwa PRL, dotyczących osób pełniące najważniejsze funkcje publiczne - od prezydenta RP po samorządowców (i tych, którzy funkcje te pełnili od 1989 r.)

"Mamy pewne drobne kłopoty z systemem komputerowym, więc dziś na pewno nie" - tak Kurtyka odpowiedział na pytanie, kiedy katalogi się ukażą. Zapewnił, że będzie to najpóźniej środa.

"To, kto się na tych katalogach znajdzie, jest uzależnione od stanu kwerendy oraz - nie ukrywam - od kampanii wyborczej; nie chciałbym aby IPN był posądzany w jakikolwiek sposób, że włącza się w kampanię wyborczą" - oświadczył Kurtyka, nie rozwijając tej wypowiedzi.

Dodał, że z całą pewnością w spisie osób publicznych będzie uwzględniony prezydent i marszałkowie obu izb, a oprócz tego "osoby z najwyższych gremiów sądowych i z IPN". Według Kurtyki, IPN nie będzie w tym przypadku publikował np. skanów teczek, ale "informacje o dokumentach, z odesłaniem do właściwych sygnatur".

Zgodnie z nową ustawą, "każdemu przysługuje prawo dostępu do tych informacji" - z wyłączeniem m.in. danych o pochodzeniu etnicznym, przekonaniach religijnych, stanie zdrowia i życiu seksualnym.

Ziobro: Giertych wprowadza Polaków w błąd

cheko, jg, IAR, PAP
2007-09-17, ostatnia aktualizacja 28 minut temu

Minister sprawiedliwości Zbigniew Ziobro odpiera zarzuty Romana Giertycha, jakoby prokuratura wykazywała małą aktywność w zwalczaniu mafii paliwowej. Ziobro poinformował, że w związku ze śledztwem w sprawie mafii zatrzymano 13 osób, prokuratura ma też świadka koronnego.

Zobacz powiekszenie
Fot. Krzysztof Miller / AG
Zbigniew Ziobro
Na konferencji prasowej w Prokuraturze Apelacyjnej w Krakowie minister sprawiedliwości odniósł się do wypowiedzi Romana Giertycha, jakoby większość działań w sprawie mafii paliwowej było podejmowane podczas poprzedniej kadencji Sejmu. Zbigniew Ziobro powiedział, że polityk LPR oraz inne osoby publiczne, podając takie informacje wprowadzają w błąd Polaków.

Zbigniew Ziobro podkreślił, że działania w sprawie mafii paliwowej cały czas trwają, choć na ich temat jest znacznie mniej przecieków do prasy i konferencji prasowych. Na poparcie swoich słów minister sprawiedliwości odczytał dziennikarzom dane wskazujące, że działania prokutaratury i organów śledczych w sprawie mafii paliwowej są bardzo intensywne.

Według niego, prokuratura do października 2005 r. postawiła w sprawie mafii paliwowej zarzuty 146 osobom i skierowała do sądów 62 akty oskarżenia, natomiast od początku listopada 2005 r. do dziś prokuratura postawiła zarzuty 240 osobom i wydała 94 akty oskarżenia.

"Mamy świadka koronnego w sprawie mafii"

- W śledztwie dotyczącym tzw. mafii paliwowej udało się pozyskać świadka koronnego, dzięki któremu możliwe było rozpracowanie sieci dystrybucji podrabianego paliwa - poinformował Ziobro. - Jego wiedza pozwoliła przybliżyć prokuraturze istotne informacje na temat stworzenia prywatnej sieci dystrybucji paliw, która na przestrzeni od 2004 r. pozwoliła wprowadzić do obrotu co najmniej 25 mln litrów paliwa, które oczywiście było blendowane - oszukiwane" - wyjaśnił.

Ziobro o podsłuchach: trudno poważnie traktować niepoważne brukowe pismo

Trudno poważnie traktować niepoważne brukowe pismo - tak minister Ziobro skomentował opublikowaną przez tygodnik "NIE" listę m.in. polityków, których rozmowy telefoniczne miały być podsłuchiwane.

- Zabrakło tam jeszcze dwóch ważnych postaci, którym zakładano podsłuchy: Juliusza Cezara i Kleopatry, która też z całą pewnością powinna się w tym katalogu nazwisk znaleźć. No przecież w pierwszej kolejności musieliśmy im założyć podsłuch, żeby znać plany polityczne tychże postaci, w końcu w swoim czasie odgrywały wiodącą rolę w dziejach naszej cywilizacji - mówił Ziobro pytany o tę listę podczas konferencji prasowej w Krakowie.

- To, że ktoś, kto prowadzi brukową politykę, brukowym pismem się zasłania i wymachuje, to jest kwestia oceny przez państwa tego kogoś, czyli Andrzeja Leppera - dodał.

Szef Samoobrony podczas poniedziałkowej konferencji prasowej w Katowicach powołał się na tygodnik "NIE", który opublikował listę polityków i działaczy społecznych, których - według tygodnika - rozmowy telefoniczne były lub są stale podsłuchiwane. Wykaz, jak napisał tygodnik, pochodzi z kręgów policyjnych. Obejmuje on polityków PiS, PO, SLD, Samoobrony, LPR, PSL i Prawicy RP, a także m.in. związkowców.

Przytaczając dane z "NIE" Lepper powiedział, że za rządów PiS Samoobronie ze wszystkich partii politycznych założono najwięcej podsłuchów. - Jeżeli ta lista jest nieprawdziwa i redaktor Jerzy Urban kłamie, myślę, że w trybie natychmiastowym powinno być sprostowanie Zbigniewa Ziobry, że tyle podsłuchów założono posłom - podkreślił Lepper.

Rzecznik Komendy Głównej Policji Mariusz Sokołowski powiedział, że nie będzie komentował informacji mediów na temat tego, kogo podsłuchuje policja. Te informacje są tajne - przypomniał.

"To bardzo delikatne kwestie, nigdy nie wypowiadamy się w tej sprawie - oświadczyła rzecznik ABW Magdalena Stańczyk.

Kiedy można stosować podsłuch?

Prawo stanowi, że w sumie dziewięć służb specjalnych może dziś stosować podsłuchy oraz inne tzw. środki operacyjne - jak podgląd, tajna obserwacja, przeglądanie listów, itp. Środki te można stosować tylko za zgodą sądu dla wykrycia wymienionych w odpowiednich ustawach ściśle określonych rodzajów najgroźniejszych przestępstw oraz tylko wtedy, gdy inne środki zawiodą.

Służby uprawnione do tych działań to: policja, Żandarmeria Wojskowa, Straż Graniczna, Biuro Ochrony Rządu, Agencja Bezpieczeństwa Wewnętrznego, Agencja Wywiadu, Służba Kontrwywiadu Wojskowego, Służba Wywiadu Wojskowego, Centralne Biuro Antykorupcyjne.

Na założenie przez służby specjalne podsłuchu operacyjnego (czyli jeszcze przed formalnym śledztwem prokuratury w danej sprawie) musi wyrazić zgodę prokurator generalny oraz sąd. Prawo nie zabrania zakładania podsłuchów np. posłowi, ministrowi czy dziennikarzowi.

Z ustawy o policji wynika, że podsłuchy mogą być dowodami w postępowaniu karnym jedynie wobec tych osób, co do których sądy wydały zgodę na zastosowanie takiej "kontroli operacyjnej" oraz wyłącznie wobec ściśle określonych, najgroźniejszych przestępstw - uznał w kwietniu Sąd Najwyższy. ABW uważa, że ta uchwała odnosi się tylko do policji.

Służby specjalne mogą przez pięć dni bez zgody sądu - ale za zgodą prokuratora generalnego - stosować podsłuch w sytuacjach "nie cierpiących zwłoki" (jeśli grozi utrata informacji lub zniszczenie dowodów przestępstwa). W tym czasie muszą one wystąpić o taką zgodę do sądu, jeśli sąd jej nie wyda, z dalszego podsłuchu trzeba zrezygnować, a już zdobyte nagrania czy ich stenogramy, muszą być komisyjnie zniszczone.

Dane o liczbie wniosków o podsłuch i zgody na jego stosowanie są tajne. W kwietniu tego roku minister sprawiedliwości Zbigniew Ziobro ujawnił tylko, że w 2006 r. policja złożyła o 4,6 proc. mniej wniosków o podsłuchy w porównaniu z 2005 r., a Agencja Bezpieczeństwa Wewnętrznego - o 5,3 proc. mniej. "Nie ma tendencji wzrostu, jak to opisywały media" - podkreślał Ziobro. Mówił, że podsłuchy są po to, "by chronić uczciwych obywateli przed przestępcami" i to oni powinni się bać. Uznał, że te dane nie są powodem do radości, bo wskazują na spadek pracy operacyjnej policji i ABW.

Kutz wystartuje z "jedynki" Platformy w Katowicach

az, PAP
2007-09-17, ostatnia aktualizacja 2007-09-17 14:43

- Kazimierz Kutz będzie "jedynką" na liście wyborczej Platformy Obywatelskiej do Sejmu w Katowicach - poinformował w poniedziałek szef klubu PO Bogdan Zdrojewski. Senator przyznał, że nie miał zamiaru kandydować w zbliżających się wyborach, ale zmienił zdanie - jak powiedział - pod wpływem atmosfery politycznej w kraju.

Zobacz powiekszenie
Fot. Sergiusz Pęczek / AG
Kazimierz Kutz
Kazimierz Kutz określił zbliżające się wybory mianem plebiscytu - wyboru między "Polską obywateli", a "Polską XIX-wiecznego zaścianka". Reżyser stwierdził, że zwycięstwo wyborcze PiS-u będzie oznaczać marginalizację Polski. - Będziemy wybierać między dwoma drogami, które prowadzą do dwóch zupełnie innych ojczyzn" - mówił senator. Pierwsza z tych dróg - mówił - prowadzi do Polski bliskiej ideałom europejskim, która będzie ojczyzną obywateli współrządzących Polską.

Druga z dróg - w ocenie Kutza - "wiedzie do Polski dziewiętnastowiecznego zaścianka. "Jeśli Kaczyńscy będą rządzić przez następne lata, być może przylgnie do Polski nowy przymiotnik, (...) awansuje do (miana) chorego człowieka Europy".

"Trzeba kochać obywateli, nie państwo"

Senator podkreślił, że z Polski wyjechały 2 miliony obywateli, którzy "nie mieszczą się już w tym kraju", w tym jego córka. - Polskę czeka odnowa myślenia o człowieku. Żeby rządzić trzeba kochać ludzi, a nie państwo jako państwo - dodał. Jak zaznaczył, musiał podjąć to wyzwanie, "bo to niezwykle ważne wybory: w istocie to referendum w sprawach fundamentalnych". - Polska albo będzie psuta, albo wróci na czyste tory Unii Europejskiej - mówił. - Nie godzi się, aby po wejściu do UE - a jest to moim zdaniem fakt tak wielki jak przyjęcie chrztu - to partaczyć - powiedział Kutz. W dzisiejszej Polsce - ocenił - "żyjemy w państwie strachu". - Jakaś neoubecja się stworzyła, Polacy są nieufni w stosunku do siebie. (...) Dlaczego Polacy mają się bać donosicielstwa, psychozy strachu? To jest chore - dodał.

"Wypuścić stęchłe powietrze"

Jak podkreślił Kutz, "trzeba polepszyć kondycję człowieka, otworzyć okna na Europę i wypuścić stęchłe zaściankowe powietrze, oddać ludziom władzę w samorządach". "Jest wielka potrzeba, aby czuć się w Polsce lepiej" - mówił.

Jak podkreślił, od lat bliskie mu są problemy Górnego Śląska i w wypadku zwycięstwa Platformy, będzie miał szansę pomóc w rozwoju regionu. Reżyser przypomniał, że pochodzi z Katowic i jest mocno związany z tym miastem. Jego start w Katowicach oznacza, że nie dojdzie do prestiżowego pojedynku między reżyserem a Zbigniewem Religą. Minister zdrowia będzie walczył o głosy wyborców na Śląska, ale z okręgu gliwickiego.

- Mojej partii zależało na tym, aby pozyskać autorytety na Śląsku, ludzi którzy potrafią - co jest niezwykle ważne - dotrzymywać słowa - powiedział szef klubu PO Bogdan Zdrojewski.

Przewodniczący klubu parlamentarnego Bogdan Zdrojewski PO nie chciał na razie komentować informacji na temat kształtu listy wyborczej PO w Krakowie. Potwierdził, że prowadzone są rozmowy z Jarosławem Gowinem - kandydatem do pierwszego miejsca w Krakowie. Liderem listy Platformy wyborczej w Poznaniu będzie prawdopodobnie poseł Waldy Dzikowski.

Legenda rajdów samochodowych, Colin McRae nie żyje

Michał Pol, Radosław Leniarski
2007-09-16, ostatnia aktualizacja 2007-09-17 02:19
Zobacz powiększenie
Colin McRae w Citroenie Xara WRC w trakcie wyścigu Turcji w 2006 roku
Fot. AP

Legenda rajdów samochodowych, były mistrz świata Colin McRae zginął w katastrofie helikoptera. Wśród ofiar wypadku znaleźli się również jego pięcioletni syn wraz z sześcioletniem przyjacielem

Zobacz powiekszenie
Fot. Andrew Milligan AP
Maszyna Colina McRae rozbiła się niedaleko jego domu z Szkocji


Helikopter McRae rozbił się w sobotę po południu w zalesionych okolicach Jerviswood, niedaleko domu McRae w Szkocji. Po upadku śmigłowiec stanął w płomieniach. Maszyna była tak zniszczona, że trudno byłby ustalić tożsamość na podstawie szczątków ludzkich. Wiadomo, że na pokładzie był syn Colina Johnny, dla którego ojciec był idolem, i który szykowany był do pójścia drogą Colina. Był też przyjaciel Johnny'ego, sześcioletni Ben Porcelli, oraz jeszcze jeden dorosły pasażer.

McRae sam pilotował helikopter. Agent kierowcy Jean-Eric Freudiger powiedział, że - jako licencjonowany pilot - Colin rzadko kiedy oddawał komukolwiek stery. O ile w rajdach McRae był demonem ryzyka, śmigłowcem latał ostrożnie. - Zawsze mi mówił: "Helikoptery są większe i lepsze niż ty i ja. Trzeba je odpowiednio traktować" - wspominał wieloletni pilot Szkota Nicky Grist.

W ślady ojca

Colin był synem pięciokrotnego rajdowego mistrza Wielkiej Brytanii Jimmy'ego McRae. O tym, że jest skazany na pójście w ślady ojca, wiadomo było, gdy miał zaledwie dwa lata - już wtedy ścigał się w dziecięcych samochodach na pedały.

W rajdach samochodowych zadebiutował w wieku 18 lat w ojczystej Szkocji za kierownicą Talbota Sunbeam w 1985 roku. W następnym sezonie wystartował po raz pierwszy w mistrzostwach świata, zajmując za kierownicą Vauxhalla Nova 36. miejsce. W 1988 roku został mistrzem Szkocji. W tym czasie został kwalifikowanym hydraulikiem. Trzy tytuły mistrza Wielkiej Brytanii w latach 1990-92 przesądziły jednak o jego losie.

Dwa ostatnie z tych tytułów McRae zdobył na Subaru Imprezie, którym osiągnął największe sukcesy. Agresywnym stylem jazdy przypominał swojego idola, słynnego Fina Ari Vatanena. Zawsze jeździł na granicy ryzyka. Zwycięstwo było dla niego wszystkim, więc często albo dojeżdżał na metę na pierwszym miejscu, albo nie dojeżdżał wcale. Kibice go podziwiali za widowiskowy styl. Mówiło się, że on nie jeździ, ale fruwa, czym zyskał sobie pseudonim "Latającego Szkota".

Nie dojechał do mety

Po raz pierwszy w rajdowych MŚ wystartował w 1987 roku w Szwecji. Pierwsze punkty zdobył dwa lata później w Rajdzie Nowej Zelandii, zajmując piąte miejsce na Fordzie Sierra Cosworth z napędem na tylne koła. W 1995 roku w teamie Subaru 555 zdobył tytuł rajdowego mistrza świata. Dokonał tego jako pierwszy Brytyjczyk w historii, za co Królowa Elżbieta II uhonorowała go Orderem Imperium Brytyjskiego.

W 1996, 1997 i 2001 roku zdobywał wicemistrzostwo świata. W trwającej od 1987 do 2004 roku karierze wygrał 25 rajdów z cyklu World Rally Championship. Po wycofaniu się z mistrzostw świata dwukrotnie wystartował w rajdzie Paryż - Dakar (w 2004 i 2005 roku) i w 24-godzinnym wyścigu na torze Le Mans w 2005. Ostatni raz na trasę wyjechał w 2006 roku, kiedy to zastąpił w Rajdzie Turcji kontuzjowanego Francuza Sebastiena Loeba. Nie dojechał jednak do mety. Był to jego 146. start w karierze.

Rajdy stały się jego obsesją - w 2002 roku mediami wstrząsnęła informacja, że McRae zastanawia się nad amputacją palca, który irytująco przeszkadza mu w zmianie biegów. Szkot złamał najmniejszy palec lewej ręki podczas kraksy w Rajdzie Korsyki. W następnym - Rajdzie Katalonii - wystartował z ochraniaczem, który go dekoncentrował. Wiedział zresztą, że palec nie będzie nigdy w pełni sprawny. Po burzy jaka rozpętała się na temat, czy można sportowcom pozwalać na okaleczanie się dla osiągnięcia większego sukcesu, Szkot na amputację się nie zdecydował.

Incognito w polskich górach

- Gdybym miał wskazać najcenniejsze dla mnie zwycięstwa, wymieniłbym to pierwsze w karierze w rajdzie Nowej Zelandii w 1993 roku. Na ostatnich etapach miałem tylko 20 s przewagi nad rywalami i naprawdę ciężko musiałem walczyć, żeby dowieść ją do końca. Zawsze jest lepiej wygrać rajd dzięki własnej świetniej jeździe niż z powodu awarii albo innego nieszczęścia rywala. Równie ważna była dla mnie też wygrana w Rajdzie Wielkiej Brytanii w 1995 roku. Tam walka toczyła się o tytuł mistrza świata, a mi udało się wygrać i cały rajd, i cały sezon. Mam w pamięci jednak i kilka drugich, a nawet trzecich miejsc, jeśli wywalczyłem je po ostrej, ryzykownej jeździe. Jeśli miałem świadomość, że dałem z siebie wszystko, zawsze czułem satysfakcję na mecie - opowiadał dziennikarzom swoim ciężkim szkockim akcentem w jednym z ostatnich wywiadów. Dziennikarze spoza świata angielskojęzycznego mieli olbrzymie problemy, aby go zrozumieć. Zdarzało się, że pytali go o coś, o czym już opowiedział, a do nich nie dotarło znaczenie słów.

Kilka razy spędzał - incognito - urlopy w Polsce. Jeździł z rodziną po górach, mieszkał m.in. w Krynicy Górskiej.

Katyń: Zbrodnia bez kary

al
2007-09-16, ostatnia aktualizacja 2007-09-16 19:23

We wrześniu 1939r. do radzieckiej niewoli dostało się ponad 200 tys. polskich żołnierzy. Większość zwolniono w listopadzie. Oficerów osadzono w obozach w Kozielsku, Starobielsku i Ostaszkowie

Zobacz powiekszenie
Wawrzyniec Święcicki
źródło: ?Zagłada polskich elit. Akcja AB -Katyń', Warszawa, 2006
Zobacz powiekszenie
Piotr Bujnowicz / Fabryka Obrazu
Internowani oficerowie obchodzą Wigilię 1939 r. w obozie w Kozielsku. Kadr z filmu Andrzeja Wajdy "Katyń" (premiera 17 września).

Od początku 1940 r. władze ZSRR planowały likwidację polskich jeńców. Na początku marca 1940 r. Ławrentij Beria, szef NKWD, skierował do Stalina pismo z projektem decyzji o - jak to eufemistycznie nazwał - "rozładowaniu" obozów. Proponował likwidację 14,7 tys. jeńców przetrzymywanych w obozach w Kozielsku, Starobielsku i Ostaszkowie oraz 11 tys. cywilów więzionych na terenie zachodniej Białorusi i Ukrainy.

Beria pisał o Polakach: "Wszyscy oni są zatwardziałymi, nierokującymi poprawy wrogami władzy radzieckiej" i nawet w obozach "próbują kontynuować działalność k[ontr]-r[ewolucyjną]. Prowadzą agitację antyradziecką. Każdy z nich oczekuje oswobodzenia, by uzyskać możliwość aktywnego włączenia się w walkę przeciwko władzy radzieckiej".

Szef NKWD chciał, żeby sprawy Polaków rozpatrywały specjalne trzyosobowe sądy NKWD, bez obecności aresztowanych i bez przedstawiania im aktu oskarżenia, decyzji o zakończeniu dochodzenia i wniosków oskarżycielskich. Z góry orzekł także wyrok: rozstrzelanie.

Na piśmie Berii jako pierwszy napisał "za" Stalin. Potem podpisali się jego współpracownicy: Woroszyłow, Mołotow i Mikojan. Na marginesie sekretarz dodał: "Kalinin - za, Kaganowicz - za". Egzekucje odbyły się w kwietniu 1940 r. Polaków rozstrzeliwano m.in. w więzieniu NKWD w Charkowie i na terenie wypoczynkowym NKWD obok wsi Katyń pod Smoleńskiem. Więźniom krępowano ręce i zabijano ich strzałem w tył głowy z bliskiej odległości (NKWD musiało dostarczyć oprawcom niemieckie pistolety, bo rosyjskie za szybko się zużywały). Zwłoki pomordowanych wrzucano do dużych, bezimiennych dołów, gdzie później sadzono drzewa.

Żaden z mocodawców i wykonawców zbrodni nigdy nie został ukarany. W 2005 r. rosyjska prokuratura odmówiła uznania Katynia za zbrodnię wojenną i umorzyła śledztwo.

Źródło: Gazeta Wyborcza

Tylko guziki nieugięte

Rozmawiał Tadeusz Sobolewski
2007-09-16, ostatnia aktualizacja 2007-09-16 18:44

Rozmowa z Andrzejem Wajdą o jego filmie "Katyń"

Zobacz powiekszenie
Fot. Waldemar Kompała / AG
Konferencja prasowa po prezentacji filmu 'Katyń'
Zobacz powiekszenie

Tadeusz Sobolewski: Powiem wprost: nie czułem wewnętrznej potrzeby, żeby oglądać film fabularny o Katyniu. Po co? Wydaje się, że wszystko na ten temat zostało powiedziane. Jednak teraz, po obejrzeniu "Katynia", myślę, że pozorna nieaktualność tego filmu jest właśnie jego siłą.

Andrzej Wajda: Są różne powody, dla których robi się film. Czasem jest to scenariusz, który pojawia się w odpowiednim momencie, gdy okazuje się, że widownia na coś takiego właśnie czeka - tak było z "Człowiekiem z marmuru". Czasem robi się film w przekonaniu, że można go zrealizować tylko dziś, bo za chwilę już się nie da - tak było z "Człowiekiem z żelaza". "Popiół i diament" powstał, bo otworzyła się szansa na poruszenie tragedii chłopców z Podziemia. W przypadku "Katynia" wszelkie powody wymarły. Dosłownie. Odeszli w większości ludzie, którzy przeżywali tę tragedię. Są Rodziny Katyńskie, ale nie one miały być głównym adresatem filmu.

Musiał pan brać pod uwagę zarówno tych widzów, którzy o zbrodni katyńskiej nie wiedzą prawie nic, jak i tych, którzy ją pamiętają?

- Myśleliśmy po prostu o takiej widowni, której zależy, żebyśmy byli społeczeństwem, a nie przypadkowym zbiegowiskiem. Za czasów Peerelu robiliśmy filmy historyczne, które odgrywały czasem większą rolę niż filmy współczesne. Byłoby czymś nienaturalnym, gdyby w panoramie polskich losów, którą tworzyłem przez 50 lat, zabrakło tego tematu. Ale to nie jest film wyspekulowany. On został zrobiony w ostatnim momencie, kiedy miałem do tego siłę, zdrowie i energię. Zdecydowałem, że to jest ta chwila, która może się nie powtórzyć. Takie "post mortem" szkoły polskiej. Musiałem w sobie znaleźć ten film, tę śmiałość. I przekonanie, że mogę zrobić coś, co będzie zrozumiałe dla młodych - dlatego jest tam tak wiele informacji, cytatów, faktów wziętych z rzeczywistości. A równocześnie wyobraziłem sobie, że do kina przychodzi moja matka, zobaczyć film... Co by powiedziała? To nie jest dla mnie bez znaczenia.

W opublikowanej przez Tadeusza Lubelskiego notatce z lat 90. o planowanej adaptacji "Przedwiośnia" napisał pan: "Od lat szukam gotowego materiału o tych czasach, które mord w Katyniu definitywnie zakończył".

- Bo to był koniec złudzeń dotyczących Polski, która w 1918 nam się obudziła i wydała tylu wspaniałych artystów, społeczników, inteligentów, idących za myślą Żeromskiego.

W "Katyniu", jak kiedyś w "Kanale", w "Lotnej", Polacy idą na śmierć, miażdżeni przez walec dziejów. Jednak tamte filmy były zwrócone ku życiu, ku przyszłości. Zwracały się do młodego pokolenia z nadzieją, że nie będzie musiało ponosić takich ofiar, umierać za ojczyznę w wojnach i powstaniach skazanych na przegraną. W "Katyniu" ostatnie słowo należy do tych, którzy mówią: koniec! Skończyła się Polska! A przecież dla wielu z nas - dla pana, dla moich rodziców, dla naszego pokolenia - życie po wojnie zaczynało się od nowa.

- Dla mojej matki wszystko się kończyło. Była niepogodzona z nowym życiem, zapatrzona w przeszłość, zdeklasowana. Zaczęła pracować jako kasjerka w domu towarowym, a była nauczycielką. Nie było jednak mowy, żeby dostała podobną pracę. Oczywiście, fakt, że szkoła była bezpłatna, pozwolił mi studiować na ASP w Krakowie. Matka żyła więc trochę dla nas, swoich synów, ale myśmy dorastali, oddalaliśmy się siłą rzeczy. A dla niej Polska się kończyła, odchodziła w niebyt. Zaczynała się inna Polska - ta, za którą my odpowiadamy.

Oczywiście, można było zrobić inny film, o pierwszych chwilach po wojnie, o złudzeniach i nadziejach, które trwały do roku 1948, potem o krótkiej chwili wolności po 1956, o roku 1968, o powstawaniu "Solidarności". Takie filmy już powstały i będą powstawać. W temacie katyńskim kryje się podwójna tragedia: zbrodnia i kłamstwo. Dopiero te dwa fakty, połączone razem, dawały szansę stworzenia pierwszego filmu o Katyniu.

Po 1956 Chruszczow chciał ujawnić prawdę o zbrodni katyńskiej, ale Gomułka się nie zgodził. Przestraszył się społeczeństwa.

- Musiał rozumieć, że całe stosunki polsko-radzieckie opierają się na tym kłamstwie, i że to jest nie do ruszenia bez generalnego ich przewartościowania.

Pamięta pan moment ogłoszenia przez hitlerowców listy katyńskiej w 1943?

- Pamiętam dobrze, miałem wtedy 16 lat. Wtedy nie było oczywiste, że to zbrodnia sowiecka. Na ulicach widzieliśmy zbrodnie niemieckie, o ZSRR nie wiedzieliśmy prawie nic. Dla mojej matki i dla nas było ważne, że tracimy ojca. Co też nie było pewne, bo przy jego nazwisku na liście katyńskiej figurowało inne imię. Wydawało się, że wszyscy polscy oficerowie zostali wymordowani i zagrzebani w rowach katyńskich. Tymczasem była to zaledwie część, z jednego obozu, w Kozielsku. Mój ojciec był w Starobielsku - stamtąd przyszła od niego ostatnia kartka. Nie znaliśmy jego dalszych losów; ujawniły się wiele lat później. Dysponuję notatką: "Jakub Wajda - zagarnięty do niewoli sowieckiej - osadzony w Starobielsku - zamordowany w Charkowie - wykaz: pozycja 453".

Matka czekała?

- Słała listy do szwajcarskiego Czerwonego Krzyża, do Londynu. Odpowiadali jej enigmatycznie. Myślę, że pod koniec życia - umarła w roku 1950 - miała już świadomość, że ojciec nigdy nie wróci. Ale czy można się dziwić, że tak długo nie wierzyła w zbrodnię, skoro nawet Józefowi Czapskiemu, który był w Starobielsku, a wydostał się stamtąd dzięki pomocy swojej niemieckiej rodziny, nie przychodziło do głowy, że nasi oficerowie mogli być zamordowani? Kiedy później Anders powiedział mu: "Oni nie żyją!", Czapski obruszył się: "Panie generale, nie mamy przecież na to żadnych dowodów!".

Ci, którzy w filmie idą do radzieckiej niewoli, nie spodziewają się tego, co ich czeka. Oficer odmawia przebrania się w cywilne ubranie, nie chce uciekać. Ale my wiemy, że idzie na śmierć.

- On tego nie wie. Był wychowany w zasadach honoru. Dziś jesteśmy zupełnie innymi ludźmi. Żadna zbrodnia nas nie zadziwi. Dowiedzieliśmy się, że można gazować niewinnych, zgładzić na mocy skrupulatnego planu 6 mln Żydów. Wtedy nikt nie był w stanie pojąć, że można zamordować 20 tys. oficerów w niewoli - to było kompletnie irracjonalne. Nie byliśmy pokoleniem straceńczym. Wychowaliśmy się w kulcie zdrowego rozsądku. Przed wojną mówiło się: przecież nie żyjemy w średniowieczu! Tymczasem żyliśmy w nim, nie wiedząc o tym - gorszym jeszcze, bo wyposażonym w nowoczesną broń.

Kiedy słyszymy z ekranu zdanie wypowiadane przez polskiego generała w Kozielsku: "Broń składa się nie przed wrogiem, ale przed samym sobą", wydaje się, że mówi to dawny rycerz, ostatni samuraj.

- Właśnie tak! Może nigdy nie czułem większej akceptacji widowni niż wtedy, gdy pokazywałem w Tokio "Kanał". Japońscy widzowie byli wychowani w tradycji, według której ten, kto przegrywa, nie ponosi całkowitej klęski. Przegrana może być moralnym zwycięstwem, jakie człowiek zostawia po sobie. Rzeczywistość nie daje się pokonać, ale to nie oznacza jeszcze przegranej.

Robiąc "Katyń", dużo myślałem o filmie "Kanał". Chodziło tam o to, żeby opowiedzieć ludziom tragiczną prawdę, przekazaną mi przez scenarzystę Jerzego Stefana Stawińskiego, który jako dowódca oddziału wprowadził do kanału na Czerniakowie siedemdziesięciu żołnierzy, a wyszedł z trzema. Czy to jego wina? A jeśli nie, to gdzie są winni? Widzowie, którzy czekali na "Kanał", chcieli apologii bohaterstwa, obrazu moralnego zwycięstwa. Ale cóż to za moralne zwycięstwo, kiedy się ludzi wpycha do kanału? Tak tworzyło się tragiczne napięcie, konflikt pomiędzy filmem a widzem.

Ten konflikt czuję i w tym filmie. Czy musiał pan powtórzyć gest z "Pierścionka z orłem w koronie" i uśmiercić tego młodego chłopca z lasu, swojego rówieśnika, który jak pan wybiera się na ASP? Czy nie ma w tym jakiegoś ukrytego kompleksu winy: my żyjemy, a tamci - może najlepsi - zginęli?

- Wczoraj przeczytałem na nowo tomik wierszy Różewicza "Czerwona rękawiczka" z 1948 roku. To był nasz poeta - tak czuliśmy wtedy. On właśnie o tym mówi: o irracjonalnym poczuciu winy tych, co przeżyli. Mówi o tym także epatujące śmiercią malarstwo Wróblewskiego. Ale w filmie zostają nie tylko ci, co położyli uszy po sobie. Są jeszcze kobiety niepogodzone z nowym życiem, z prawem, które kryje zbrodnię.

Polskie Antygony. Podwójnie tragiczne jest to, że ich żałoba nie mogła się wyrazić, prawda została zduszona. Nie pochowały swego brata, czy ojca. Niektórzy się po prostu wypierali. Pisali w ankiecie: zabili Niemcy. I może nawet sami w to wierzyli?

- Wystarczyło napisać: "zaginął". Ale gdyby nawet napisać prawdę, nie było na nią żadnych dowodów - przecież nie wiedzieliśmy, gdzie zginął ojciec. Na dwóch tabliczkach, jednej w kościele na warszawskich Powązkach, drugiej na krakowskim cmentarzu na Salwatorze, kazałem napisać po prostu: "Zginął w 1940 w Katyniu".

Ten film jest naznaczony fatum śmierci. Myślę o postaci kościuszkowca, który uniknął Katynia. Dlaczego, wbrew scenariuszowi, i on musi zginąć?

- W czasie zdjęć Andrzej Chyra powiedział do mnie: scenariusz nie daje szansy ukazać, do czego zmierza ta postać. Uświadomił mi wtedy, że niezależnie od historycznego prawdopodobieństwa trzeba pokazać, jak śmierć idzie za tymi, którym udało się uratować z katyńskich dołów.

Odruchowo bronię się przed pięknem samurajskich gestów, za którymi stoi śmierć. Czy ten film miałby być hołdem dla nich? Tylko tyle?

- Trzeba by w tym momencie zadać inne pytanie, bardziej konkretne. Jak to możliwe, że w 1939 armia nie dostała żadnych instrukcji? Mówi się, że był jakiś rozkaz naczelnego wodza, ale nikt tego rozkazu nie widział.

Miałem 13 lat, kiedy Polska upadła i rozumiałem wtedy dobrze, co się stało. To był domek z kart. Upadek tak haniebny, dla nas, wychowanych w szkole, gdzie na ścianie wisiał krzyż, a obok portret marszałka Rydza-Śmigłego i prezydenta Mościckiego. Gdzie oni byli wtedy, w '39?

Okazało się, że prezydent ma drugi paszport i wyjeżdża do Szwajcarii. Naczelny wódz nie wydaje rozkazów, ucieka pierwszy... Za nimi administracja. Drogi zapchane samochodami. Totalny chaos. Żadnego planu, żadnej próby ratowania społeczeństwa. Uderzono w nie z dwóch stron. Pokazuje to otwierająca "Katyń" scena z uciekinierami na moście. Za plecami Niemcy, z przodu - Rosjanie. To scena autentyczna, chociaż w rzeczywistości - czego już nie pokazałem - ci, co szli pod prąd, ze wschodu, pukali się w czoło, do tych, co uciekali na wschód. Ktoś zanotował inną scenę, którą umieściłem w filmie: rozdzieranie flagi polskiej na onuce.

Ja wiem, że obecnie w polityce polskiej panuje tendencja, żeby przedstawiać Drugą Rzeczpospolitą jako ideał do naśladowania. Nic bardziej fałszywego! Kiedy zastanawiamy się nad rokiem 1939, widzimy Polskę jako niewinną ofiarę. Ale można też na to spojrzeć od strony nieudolności tych, co Polską rządzili. "Nie damy ani guzika!" - wołał Śmigły-Rydz. Na czym się skończyło? "Tylko guziki nieugięte" - pisał o zamordowanych w Katyniu Herbert.

W 1939 można było liczyć i na tych oficerów, i na żołnierzy, tak jak potem w PRL można było liczyć na "Solidarność". Tylko wciąż trudno wyobrazić sobie, że na czele naszego społeczeństwa stoją politycy, którzy je poprowadzą w szczęśliwym, najlepszym z możliwych kierunku.

Kłamstwo specjalnego znaczenia

Piotr Osęka *
2007-09-16, ostatnia aktualizacja 2007-09-16 19:26
Jeszcze w latach 40. propaganda wymieniała Katyń razem z symbolami niemieckiego ludobójstwa - Oświęcimiem i Majdankiem. Potem wokół sprawy Katynia zapanowało milczenie. Opinia publiczna przyjęła to jako kapitulację władzy - pośrednie przyznanie, kto naprawdę zabił polskich oficerów
Zobacz powiekszenie
Uściski Władysława Gomułki i Nikity Chruszczowa. Radziecki przywódca proponował Gomułce ujawnienie prawdy o Katyniu. Ten odmówił.

W pamiętnikach pisanych już na politycznej emeryturze Władysław Gomułka ujawnił część prawdy o początkach systemu komunistycznego w Polsce. Przyznał, że polscy komuniści przede wszystkim wykonywali polecenia Stalina, ale - podkreślał - taka była wówczas racja stanu.

Walcząc o słuszną sprawę, trzeba było nieraz godzić się na bolesne kompromisy. "Bywają sytuacje, kiedy w imię najżywotniejszych interesów narodu nawet brudne kłamstwo należy przybierać w szaty prawdy. Tak miała się sprawa z Katyniem"- napisał.

Groby rozstrzelanych przez NKWD polskich oficerów nigdy nie miały być znalezione. Miejsca egzekucji w Miednoje, Piatichotkach i Katyniu (tam pogrzebano najwięcej ofiar) zaraz po dokonaniu zbrodni starannie zamaskowano, wyrównano ziemię, posadzono drzewa. W dodatku mogiły znajdowały się na terenie odizolowanych od świata ośrodków wypoczynkowych NKWD.

W kwietniu 1943 r. Niemcy obwieścili światu, że dokonali makabrycznego odkrycia, gen. Władysław Sikorski - premier rządu RP w Londynie - zwrócił się do Międzynarodowego Czerwonego Krzyża o wyjaśnienie losu polskich oficerów. Moskwa użyła tego jako pretekstu do zerwania stosunków z rządem londyńskim. W dłuższej perspektywie sprawa Katynia była jednak dla komunistów propagandową katastrofą.

Chociaż powołana w 1943 r. komisja specjalna pod przewodnictwem Nikołaja Burdenki przedstawiła światu sfabrykowane dowody obciążające Niemców, zastraszeni świadkowie zaś poparli tę wersję, mistyfikacji nie udało się doprowadzić do końca. Rosjanie, aby zachować konsekwencję, musieli umieścić mord katyński w akcie oskarżenia podczas procesu norymberskiego. Obrońcy hitlerowców wykorzystali okazję, przedstawiając liczne imocne dowody wykluczające niemieckie sprawstwo zbrodni. Strona radziecka pośpiesznie wycofała się z tego punktu oskarżenia, ale w oczach dziennikarzy i międzynarodowych obserwatorów jej prestiż został mocno nadszarpnięty.

Moskwa nie zdołała przekonać świata do swojej wersji wydarzeń, ale też nie zamierzała się zniej wycofywać. Do podtrzymania kłamstwa potrzebna jednak była współpraca ze strony Polaków i tu z pomocą przyszli polscy komuniści.

Część historyków uważa, że natychmiastowe i jednoznaczne poparcie w sprawie Katynia udzielone przez Wandę Wasilewską, Zygmunta Berlinga i Aleksandra Zawadzkiego podniosło wartość tego środowiska w oczach Stalina i w konsekwencji przyczyniło się do powstania PKWN, namiastki komunistycznego rządu.

Za prawdę dwa lata obozu

Wiele wysiłku włożono w przekonanie do radzieckiej wersji żołnierzy I Armii Wojska Polskiego. Oficerowie w czasie pogadanek przekonywali żołnierzy, że wina niemiecka została "niezbicie udowodniona", i oskarżali rząd londyński o udział w "haniebnej prowokacji". Wytyczne zalecały, aby akcja propagandowa "wytworzyła w masach żołnierskich uczucie wdzięczności do Rządu Radzieckiego za ujawnienie prawdy o mordach w Lesie Katyńskim".

30 stycznia 1944r. zorganizowano na terenie Lasu Katyńskiego wielką uroczystość wojskową z udziałem gen. Berlinga oraz delegacji oddziałów I Armii. "Kierowani przez regulujących ruch żołnierzy NKWD jechaliśmy ze Smoleńska szeroką, bitą drogą, która doprowadziła nas na skraj młodego lasku" - napisał we wspomnieniach gen. (wówczas podporucznik) Tadeusz Pióro.

„Wysiedliśmy. Pieszo doszliśmy do niewielkiej polany, na której widniała świeżo usypana olbrzymia mogiła z ułożonym na pokrywającym ją śniegu orłem i napisem z szyszek: »Cześć poległym! 1941! «. Pośrodku stał wielki krzyż drewniany. Składano wieńce, na szarfach napisy: »Cześć pamięci ofiar terroru hitlerowskiego «, »Zamordowanym przez hitlerowców Polakom «. Była msza żałobna, były przemówienia. Najpierw przemówienie Berlinga: »Stoimy nad grobem jedenastu tysięcy pomordowanych naszych braci, oficerów i żołnierzy Wojsk Polskich. Niemcy rozstrzeliwali ich jak dzikie zwierzęta, rozstrzeliwali ich ze związanymi rękami... «. (...) W czasie mszy zacząłem spacerować po otaczającym mogiłę lasku, gdzieniegdzie walały się jeszcze wgniecione w mech pod warstwą śniegu pordzewiałe orzełki, przegniłe resztki czapek z postrzępionymi plamami w tylnej części otoków, kawałki drutów. Zapragnąłem podejść do najbliższej wioski i od mieszkańców dowiedzieć się czegoś więcej o tym, co się tu działo. Okazało się to jednak niemożliwe, na wszystkich wyjściach z lasu stali oficerowie NKWD z automatami”.

Tego samego dnia Pióro dowiedział się, że ludność okolicznych wsi została wysiedlona w 1943 r. a ich miejsce zajęli przybysze z odległych rejonów. Po powrocie do jednostki odmówił napisania obiecanego wcześniej artykułu do gazetki frontowej o niemieckiej zbrodni w Katyniu. Przełożeni nie pytali dlaczego. Zbrodni dokonali Niemcy i perfidnie oskarżyli o nią ZSRR - ta teza, zawsze połączona z oskarżeniem "reakcyjnej kliki emigranckiej w Londynie", stała się głównym motywem propagandy. Pisano broszury, wyświetlano kroniki filmowe, organizowano odczyty i spotkania z tymi, którzy widzieli mogiły w Katyniu i mogli "dać świadectwo niemieckiej zbrodni". Propagandziści doszukiwali się analogii między oskarżeniem Związku Radzieckiego o zabicie oficerów a procesem niemieckich komunistów z 1933 r., którym zarzucono podpalenie niemieckiego parlamentu (co było rzeczywiście prowokacją hitlerowską).

Działania propagandy dyskretnie wspierał aparat bezpieczeństwa. Za "rozpowszechnianie fałszywych wiadomości o zbrodni katyńskiej" można było trafić na dwa lata do obozu pracy, a nawet zostać oskarżonym o szpiegostwo. Karano za nieostrożne słowa wypowiedziane w prywatnej rozmowie lub napisane w liście. Atmosfera strachu miała gwarantować, że prawda o Katyniu zostanie na zawsze pogrzebana.

Wszystko zwalimy na Stalina

Polityki w sprawie Katynia nie zmieniła odwilż 1956 r. i zdemaskowanie zbrodni Stalina podczas XX Zjazdu KPZR. Z polecenia Chruszczowa akta zamordowanych oficerów oraz protokoły skazujących ich "trójek" zniszczono. Pozostałe dokumenty, wśród nich decyzję Biura Politycznego o rozstrzelaniu jeńców, zebrano i zapieczętowano w tzw. teczce specjalnej nr 1, do której nie miał prawa zaglądać nikt oprócz urzędującego szefa partii. Kolejni gensekowie trzymali ją w osobistej kasie pancernej.

Podobno pod koniec lat 50. Chruszczow w poufnej rozmowie zaproponował Gomułce ujawnienie prawdy. Polski przywódca przebywał wówczas z wizytą w Moskwie. W przeddzień wiecu zaplanowanego w jednym z wielkich zakładów pracy odbyło się spotkanie w wąskim gronie. Jego przebieg zrelacjonował po latach Piotr Kostikow, wieloletni kierownik tzw. sektora polskiego w Komitecie Centralnym KPZR. Nieco już pijany Chruszczow miał wystąpić z nieoczekiwaną inicjatywą: "Dawaj, Wiesław, jutro powiemy o Katyniu, głośno i otwarcie. Wszystko zwalimy na Stalina. Tyle ma na sumieniu, to i to zniesie. (...) Zróbmy to raz i będzie spokój z tą całą okropną sprawą".

W Gomułkę jakby grom strzelił. Odpowiedział zduszonym głosem: "Nie zdajecie sobie sprawy, jakie to echo może wywołać w naszym narodzie, jakie reakcje i nastroje, jak to może wpłynąć na stosunki polsko-radzieckie. To dla nas bardzo tragiczna sprawa, poważna, nie nadaje się do tego, aby o niej mówić na wiecach. To mogłoby spowodować reakcje łańcuchowe. Nie wystarczy zwalić na Stalina. Ludzie będą pytać o szczegóły. A gdzie leżą oficerowie? Wszyscy w Katyniu? Czy gdzieś jeszcze? Czy jesteście gotowi odpowiedzieć na wszystkie pytania rodzin? Nie? To, Nikito Siergiejewiczu, tej sprawy tak załatwić się nie da".

Więcej o Katyniu już nie mówiono.

Po śmierci Stalina fala publikacji oskarżających Niemców o zbrodnię zaczęła słabnąć. Jeszcze w latach 40. nazwę Katyń wymieniano jednym tchem z symbolami niemieckiego ludobójstwa - Oświęcimiem i Majdankiem. Z czasem zmieniono strategię - chociaż propaganda peerelowska wciąż żywiła się wojenną martyrologią, wokół sprawy Katynia zapanowało milczenie. Opinia publiczna przyjęła to jako kapitulację władzy i pośrednie - chociaż raczej niezamierzone - przyznanie, kto naprawdę rozstrzelał polskich oficerów.

Słowo "Katyń" na kilkadziesiąt lat znikło z encyklopedii i programów szkolnych. W podręcznikach lawirowano, przedstawiając przyczyny zerwania stosunków między Moskwą a rządem londyńskim. Autorzy enigmatycznie tłumaczyli, że w 1943 r. "przeciwnicy polityczni gen. Sikorskiego przeciwdziałali wykonaniu umowy z ZSRR i doprowadzili ostatecznie do jej zerwania".

Dopiero w 1984 r. uczniowie mogli przeczytać w podręczniku Leszka Szcześniaka: "Niemcy ogłosili światu, iż w miejscowości Katyń koło Smoleńska znajdują się groby masowe oficerów polskich z kampanii wrześniowej internowanych przez Armię Czerwoną po 17 września 1939 r., i oskarżyli ZSRR o dokonanie tego czynu".

Autor zaznaczył co prawda, że "rząd radziecki kategorycznie odrzucił ten zarzut", ale nie opowiedział się po żadnej ze stron, co wobec dotychczasowych praktyk było istotnym krokiem w stronę ukazania prawdy.

Długa droga do prawdy

Aż do 1989 r. instrukcje cenzury precyzyjnie określały, co wolno, a czego nie wolno pisać o zamordowanych oficerach. „W opracowaniach naukowych można zwalniać sformułowania w rodzaju: »rozstrzelany przez hitlerowców w Katyniu «, »zmarł w Katyniu «, »zginął w Katyniu « - czytamy w „książce zapisów” z 1975 r.

- Gdy w przypadku użycia sformułowań w rodzaju »zginął w Katyniu « podawana jest data śmierci, dopuszczalne jest jej określenie wyłącznie po lipcu 1941 r. (...) Należy eliminować określenie »jeńcy wojenni « w odniesieniu do żołnierzy i oficerów polskich internowanych przez Armię Czerwoną we wrześniu 1939 r.”.

Przełom nastąpił dopiero w drugiej połowie lat 80. Reformy Gorbaczowa pozwoliły na powołanie polsko-radzieckiej komisji historycznej, a polskim odpowiednikiem głasnosti miała być otwarta debata na temat sowieckich zbrodni. Władza miała nadzieję, że w ten sposób wytrąci argumenty z rąk opozycji. W ostatecznym rozrachunku jednak nie potrafiła (lub nie chciała) spełnić składanych obietnic. Deklarowana „pełna szczerość” nigdy nie nastąpiła. Prasa zapewniała czytelników, że „trwają intensywne prace polskich i radzieckich historyków nad likwidacją »białych plam «”, w toku których „bolesne dla nas sprawy, jak deportacje czy Katyń (...) mają być wyjaśnione”.

Podczas specjalnej sesji Sejmu w 1988 r. posłowie zapowiadali konieczność szczerego mówienia o"trudnych i bolesnych sprawach", przywoływali nazwę Katyń, wspominali o "losie internowanych oficerów". Nikt jednak nie zdecydował się postawić kropki na "i". Ostatecznie jedyna materialna prawda, jaką ujawniono, to ta, że "po roku 1944 wielu oficerów i żołnierzy Armii Czerwonej (...) poległo na polskiej ziemi z polskich rąk".

Dopiero w kwietniu 1990 r. agencja TASS przyznała oficjalnie, że odpowiedzialność za zbrodnię w Katyniu ponosi Związek Radziecki. Dwa i pół roku później fotokopie dokumentów z "teczki specjalnej" przekazano prezydentowi Wałęsie.

Kłamstwo katyńskie przeżyło PRL, ale wcześniej stało się jednym ze źródeł klęski systemu. Prawda o zbrodni, wyparta z oficjalnego dyskursu, jednoczyła społeczeństwo przeciw władzy. Hasło "Katyń pomścimy" umieszczano na murach i ulotkach. Żądania ujawnienia prawdy powracały podczas kolejnych buntów przeciw władzy. Zbrodni katyńskiej poświęcano wykłady KOR-owskiego Towarzystwa Kursów Naukowych, a także książki i broszury wydawane w drugim obiegu. Kwiaty i znicze w Dolince Katyńskiej na cmentarzu powązkowskim stanowiły znak oporu społecznego. Pamięć o zamordowanych oficerach przez dziesięciolecia była symbolem walki o utraconą niepodległość.



*dr Piotr Osęka, jest historykiem, adiunktem w Instytucie Studiów Politycznych PAN

Nie narzucajcie nam poczucia winy

Wacław Radziwinowicz
2007-09-16, ostatnia aktualizacja 2007-09-16 19:49


Prezydent Putin polecił rosyjskim historykom: "Nie wolno pozwolić, wmawiali poczucie winy. O swoich winach niech pomyślą!". Dziś w wielu rosyjskich podręcznikach historii nie ma nawet słowa "Katyń". W żadnym ani moralnej oceny zbrodni, ani tym bardziej potępienia winnych

Zobacz powiekszenie
Reuters
Prezydent Rosji Borys Jelcyn przed pomnikiem w Katyniu w 1992 r.

Od lat pytam Rosjan, co myślą o "Katyni" (to słowo w rosyjskim jest rodzaju żeńskiego - brzmi więc łagodniej niż po polsku).

Przypadkowych towarzyszy podróży, znajomych. Ci, którzy nie wiedzą, że mają do czynienia z Polakiem, zaskoczeni banalnością pytania, odpowiadają tak samo: -Wiadomo, że to straszna zbrodnia. Typowa dla Niemców. Przecież hitlerowcy tak samo rozprawili się z tysiącami wiosek na Białorusi.

Mówią tak, bo słyszą nie "Katyń", lecz "Chatyń". Tak nazywała się wioska białoruska, którą 22 marca 1943 r. zniszczyła ekspedycja karna. Tam batalion Schutzpolizei złożony z żołnierzy radzieckich, którzy wzięci do niewoli przez Niemców przeszli na ich stronę, dowodzony przez byłego porucznika Armii Czerwonej Grigorija Wasiurę żywcem spalił 149 mieszkańców.

Takich i nawet bardziej krwawych pacyfikacji w czasie wojny na terenach ZSRR zajętych przez hitlerowców były tysiące. Na samej tylko Białorusi okupanci zniszczyli ponad 5 tys. wsi. Wiele z tych zbrodni popełnili sami Niemcy - bez hańbiącego pamięć narodu rosyjskiego udziału czerwonoarmistów, którzy przeszli na stronę okupanta.

Ale to właśnie Chatyń stał się po wojnie głównym symbolem zbrodni niemieckich. To tam przy ogromnej wrzawie propagandowej w lipcu 1969 r. uroczyście otwarto imponujący zespół pomnikowy.

O Chatyniu sporo mówią wszystkie podręczniki szkolne. Jego nazwa jest często wspominana w gazetach, poświęconych wojnie programach telewizyjnych.

To ciekawy i bardzo udany zabieg propagandowy. Chatyń, choć moralnie niejednoznaczny, został wybrany na symbol, bo jest świetną zagłuszarką. Absolwent szkoły radzieckiej czy rosyjskiej, czytelnik gazet, telewidz jest tak wytresowany, że słysząc słowo "Katyń", automatycznie rozumie "Chatyń". A ono kojarzy mu się jednoznacznie ze zbrodnią popełnioną przez hitlerowców i wielką krzywdą, którą najeźdźcy wyrządzili jego narodowi.

Inaczej jest, jeśli pytany o Katyń wie, że jego rozmówca to Polak. Bo nawet średnio bystry Rosjanin spodziewa się, że Lach prędzej czy później musi go o to zaczepić.

Elementy wrogie

W zdecydowanej większość zatwierdzonych przez rosyjskie ministerstwo oświaty podręczników historii współczesnej nie ma nawet słowa „Katyń”. N. Zagladin, S. Michalkow, S. Kozlenko, Ja., Pietrow w swej wydanej na początku 2007 r. „Historii Rosji XX w. dla klasy 9.” Katynia nie przemilczali. Napisali: „Szeroki rozgłos otrzymała tzw. »sprawa katyńska « o szczątkach wojskowych polskich znalezionych w pobliżu wsi Katyń”.

A potem, sięgając po bolszewickie kryteria klasowe, zręcznie wytłumaczyli rosyjskiej młodzieży: "Jak się dowiedziano, za zgodą Stalina rozstrzelano 14 tys. 700 wziętych do niewoli polskich oficerów, byłych dziedziców, fabrykantów jako elementy wrogie władzy radzieckiej".

Ci sami autorzy w wydanym zaledwie kilka miesięcy później podręczniku "Historia Rosji XX i początku XXI wieków dla klasy 11." o Katyniu nie napisali już ani słowa.

Na tym tle wyróżnia się podręcznik dla klasy 11., „Historia Rosji XX i początku XXI wieku” A. Kisieliowa i W. Popowa. Z niego uczniowie dowiadują się: „Na mocy decyzji Biura Politycznego z 25. 03. 1940 r. 21 tys. 857 oficerów i innych internowanych Polaków zostało rozstrzelanych. Dokumenty tak zwanej »sprawy katyńskiej « zostały opublikowane w Rosji dopiero w 1993 r.”.

W żadnym z podręczników historii dla szkół średnich nie ma ani moralnej oceny zbrodni, ani tym bardziej potępienia winnych.

Rebus Sacharowa

Studentom wszystkich rosyjskich uczelni skutecznie miesza w głowie "Historia Rosji" pod redakcją Andrieja Sacharowa (historyka, którego nie należy mylić ze zmarłym noblistą i dysydentem o tym samym imieniu i nazwisku).

Czytają w niej: „Stalin nie marnował czasu. Kiedy 16 września 1939 r. okazało się, że rząd polski porzucił kraj, zostawiając na łasce losu jeszcze walczące z Niemcami armię i naród, Armia Czerwona, kierując się ustaleniami tajnego protokółu, przeszła granicę polsko-radziecką »dla okazania pomocy ukraińskim i białoruskim braciom « [W rzeczywistości polski rząd wyjechał do Rumunii dopiero na wieść o wkroczeniu Rosjan]. Opór okazany w niektórych rejonach przez armię polską, dla której starcia z Rosjanami okazały się niespodzianką, został zdławiony. W trakcie tych wydarzeń resztki armii polskiej dostały się częściowo do niewoli niemieckiej, częściowo - radzieckiej. Znaczna część jeńców polskich w konsekwencji tego (5 marca 1940 r.) została rozstrzelana”.

Czyi to byli jeńcy - niemieccy czy rosyjscy, kto ich zamordował? -Tego studenci z podręcznika pokrętnie zredagowanego przez dyrektora Instytutu Historii Rosji Rosyjskiej Akademii Nauk się nie dowiedzą.

Książka Sacharowa jest ważna - dlatego że to podręcznik, z którego uczą się wszyscy studenci w Rosji. Ale także dlatego, że powstał na obstalunek z samej góry. Pięć lat temu Władimir Putin spotkał się z historykami nad syberyjskim Bajkałem. Prezydent narzekał, że studenci w Rosji uczą się historii z wielu różnych podręczników przedstawiających wydarzenia z przeszłości w różnym świetle. A tak być nie powinno. Poradził im "oczyścić historię z politycznych plew".

Akademik Sacharow "oczyścił" błyskawicznie. Już w następnym roku w księgarniach całego kraju pojawiła się jego obowiązująca dziś "Historia". Profesor "oczyścił z plew" swój własny trzytomowy podręcznik pod tym samym tytułem. Po "oczyszczeniu" zamknął się w dwóch tomach.

Problematyczne stronice naszej historii

W czerwcu prezydent zaprosił do swojej podstołecznej rezydencji Nowo-Ogariewo wykładowców nauk humanistycznych. Dał profesorom wykład, jak powinni rozmawiać młodzieżą o trudnych momentach ojczystej historii. "A co do jakichś tam problematycznych stronic w naszej historii..." - zadumał się Putin. I przyznał: "Tak, one były. Tak, one były w historii każdego państwa. A u nas było ich mniej niż u niektórych. I u nas one nie były takie straszliwe jak u niektórych innych. Tak, nasza historia ma straszne stronice, przypomnijmy choćby rok 1937. Ale winnych krajach było nie lepiej, było straszniej. My w każdym razie nie oblewaliśmy truciznami tysięcy kilometrów kwadratowych i nie zrzucaliśmy na mały kraj tysięcy ton bomb, jak to było na przykład w Wietnamie. Nie mieliśmy innych czarnych stron jak ustrój niewolniczy".

Tak Putin odkrywczo interpretował historię ojczyzny, by w końcu polecić słuchającym go pedagogom: "Wiele było różnych rzeczy w historii każdego państwa i narodu! I nie wolno pozwolić, by nam wmawiali poczucie winy. O swoich winach niech pomyślą!".

Prezydent Rosji nie mówił wprost o Katyniu, okupacji Litwy, Łotwy, Estonii i połowy Polski w wyniku paktu Ribbentrop-Mołotow. Nie mówił o zbrodniach bolszewików na własnym narodzie. Ogłosił wiążące uczonych odpowiedzialnych za programy nauczania wytyczne - koniec z mówieniem o naszych grzechach, a tym, którzy spróbują nam je przypominać, wyciągajcie z przepełnionych szaf ich szkielety.

Antykatyń

Szczególnie gorliwym poszukiwaczem szkieletów w polskiej szafie jest Aman Tulejew, gubernator syberyjskiego obwodu kemerowskiego. To on co jakiś czas na łamach moskiewskich gazet przypomina, "że Polacy, żądając od Rosjan skruchy za Katyń, sami nie poczuwają się do odpowiedzialności za wymordowanie jeńców radzieckich z wojny 1920 roku".

Według niego w obozach jenieckich na terenie Polski wymordowano z rozkazu polskich władz 80 tys. czerwonoarmistów. Gubernator ostrzega współobywateli, że jeśli nie przeciwstawią Katyniowi jakiegoś swojego "anty-Katynia", ich kraj czeka bankructwo. Dwa i pół roku temu w"Izwiestiach" napisał: "Jeśli jakiś sąd międzynarodowy uzna pretensje Polaków i orzeknie, że tragedia w Katyniu była zbrodnią przeciwko ludzkości, Rosja będzie musiała zapłacić takie odszkodowanie, że zabraknie nam pieniędzy na wyprowadzenie kraju z kryzysu ina programy socjalne".

Nadworni historycy Tulejewa regularnie pisują - najchętniej w "Niezawisimej Gaziecie" - że w Katyniu wykonano sprawiedliwy wyrok na polskich okrutnikach, którzy 20 lat wcześniej pastwili się nad czerwonoarmistami w polskich obozach jenieckich.

Kto mordował czerwonoarmistów?

„Jeśli chodzi o Piłsudskiego, to jemu, co oczywiste, przypada wątpliwy honor uważać się za ojca systemu obozów koncentracyjnych służących masowej zagładzie jeńców. Oświęcim to logiczne przedłużenie »obozu śmierci « w Tucholi” - napisał w kwietniu w tejże „Niezawisimej Gaziecie” Piotr Pospiełow, wyjaśniając: „Jeńców systematycznie bito, znęcano się nad nimi i okrutnie karano. Są dowody na to, że dochodziło do masowych egzekucji. Choćby generał Władysław Sikorski (zresztą przyszły premier Polski) rozkazał rozstrzelać z karabinów maszynowych 300 rosyjskich jeńców wojennych”.

Zdaniem Pospiełowa "według niektórych źródeł w obozach koncentracyjnych Polski zlikwidowano 80 tys. jeńców wojennych", a to daje Rosji prawo "ogłoszenia, że skala zagłady naszych rodaków pozwala mówić o zbrodni przeciw ludzkości". Publicysta wyciąga wniosek, że sprawę "polskich obozów zagłady" trzeba zbadać, ustalić nazwiska "80 tys. ofiar" i wystąpić do władz polskich o odszkodowania.

Tulejew i jego historycy konsekwentnie ignorują to, że wspólna polsko-rosyjska komisja historyków już pięć lat temu zbadała dokumenty dotyczące losu radzieckich jeńców w polskiej niewoli. Profesorowie Giennadij Matwiejew z Uniwersytetu Moskiewskiego im. Łomonosowa oraz Waldemar Rezmer i Zbigniew Karpus z Uniwerstytetu Mikołaja Kopernika w Toruniu doszli do wniosku, że w obozach zmarło od 16 do 20 tys. jeńców, ale nie na skutek egzekucji, lecz epidemii tyfusu, cholery, dyzenterii i grypy, które zbierały obfite żniwo również wśród żołnierzy armii polskiej i ludności zniszczonego wojną kraju.

Plon tej pracy zatytułowany "Krasnoarmiejcy w polskom plenu w 1919-1922 g. Sbornik dokumientow i matieriałow" ("Czerwonoarmiści w niewoli polskiej w latach 1919-1920. Wybór dokumentów i materiałów") został wydany jeszcze w 2004 r. Polscy i rosyjscy historycy wspólnie dowiedli, że żołnierze radzieccy, którzy dostali się do niewoli polskiej w 1920 r., nie byli eksterminowani na rozkaz władz.

To nie do końca prawda. W 1937 r. NKWD w ramach Wielkiej Czystki prowadziło tak zwaną "Operację polską", aresztując i rozstrzeliwując 111 tys. Polaków i tych obywateli ZSRR, którzy mieli jakieś kontakty z Polską. Wtedy na polecenie szefa Łubianki Nikołaja Jeżowa wtrącano do więzień i zabijano również żołnierzy radzieckich, którzy z niewoli polskiej wrócili do kraju. Dawni jeńcy byli likwidowani, ale po latach i przez swoich -jako niesłusznie oskarżani o szpiegostwo na rzecz Polski.

Antyrosyjska podłość

Dużo hałasu robi inny rosyjski specjalista od tematyki katyńskiej Jurij Muchin, autor takich prac jak "Katinskij dietiektiw" czy "Antirossijskaja podlost'". Muchin stale dowodzi, że polscy oficerowie wzięci do niewoli przez Armię Czerwoną w 1939 r. zostali dwa lata później zamordowani przez Niemców. A wszelkie próby przypisywania winy za tę zbrodnię władzom radzieckim to robota "goebbelsowców" działających i w Polsce, i w Rosji.

"Prowokacja Niemców w Katyniu była największą bitwą propagandy niemieckiej z propagandą aliantów. Podważanie tego faktu przypisywanie mordu katyńskiego władzom Rosji Radzieckiej jest prowokacją rosyjskich i polskich grup goebbelsowców i kontynuacją goebbelsowskiej propagandy" -zapewnia Muchin w swej sztandarowej pracy "Antyrossijskaja podlost'".

Putinowska Moskwa ani się nie wypiera zbrodni katyńskiej, ani w przyszłości autorstwa się nie wyprze, bo tego zrobić już się nie da. Ale chce, by o Katyniu mówiło się jak najmniej. Dlatego Główna Prokuratura Wojenna w marcu 2005 r. odmówiła uznania zamordowania, jak powiedział jej szef Aleksandr Sawienko (świadomie zmniejszając liczbę ofiar) "14 300 Polaków" za zbrodnię wojenną. I umorzyła śledztwo w sprawie mordu, utajniając na zawsze większość dokumentów dotyczących tej sprawy.

- Nikt normalny w Rosji nie zaprzecza, że zbrodni katyńskiej dokonało NKWD na rozkaz przywódców ZSRR. Ale dzisiejsza, jak to się u nas mówi, "wstająca z kolan" Rosja bić się w piersi nie zamierza. Borys Jelcyn raz już przeprosił za Katyń. I wystarczy. Sprawę trzeba jakoś odepchnąć od siebie, odłożyć na półkę w kącie archiwum i - jeśli się tylko uda - więcej do niej nie wracać. Bo ona bardzo nie pasuje do obowiązującej dziś koncepcji szczęśliwej historii Rosji, kraju, który innym czynił tylko dobro - tłumaczy współczesne podejście Rosji do sprawy katyńskiej Arsenij Rogiński, przewodniczący zarządu stowarzyszenia Memoriał.

Sprawiedliwi między Rosjanami

Jest i druga strona rosyjskiego sporu o Katyń. Ta, która nie chce się zgodzić na przemilczenie tej zbrodni i innych zbrodni stalinowskich.

Nie chcę tu sporządzać listy publicystów i historyków rosyjskich, którzy otwierali i otwierają oczy rodaków na wydarzenia 1940 r. Nie chcę, bo się boję, że pominę któregoś z bardzo wielu szlachetnych, uczciwych ludzi. Przypomnę tylko ogromną pracę dwóch niestrudzonych historyczek, Inessy Jażborowskiej i Natalii Lebiedziewej, które -nie oglądając się na zmiany koniunktury - badają dokumenty, szukając prawdy o Katyniu.

O sprawiedliwość dla Polaków ofiar zbrodni NKWD uparcie walczy stowarzyszenie Memoriał.

Nie godząc się z umorzeniem śledztwa, domaga się jego wznowienia, uznania rozstrzelanych w Katyniu, Kalininie, Charkowie i innych, dziś jeszcze nieznanych miejscach za ofiary represji politycznych. Dobija się tego w kolejnych sądach. A sądy zgodnie z taktyką "odkładania na półkę" ani nie odrzucają kolejnych wniosków, ani ich nie rozpatrują. Dzięki tej taktyce zwlekania władze Rosji mają nadzieję, że Memoriał nigdy nie przejdzie całej drogi prawnej w swoim kraju - od sądu rejonowego (powiatowego) do sądu najwyższego i nie będzie mógł szukać sprawiedliwości dla rodzin ofiar Katynia choćby przed Trybunałem Praw Człowieka w Strasburgu. Ludzie Memoriału zapewniają jednak, że się nie poddadzą.

I Polakom powinno być przynajmniej trochę wstyd. Kandydatura Memoriału w tym roku została zgłoszona do pokojowej Nagrody Nobla. W Polsce nie bardzo to nawet zauważono. Żaden oficjalny przedstawiciel władz nie poparł tej kandydatury. Nie stać nas na sprawiedliwość wobec sprawiedliwych?