Pokazywanie postów oznaczonych etykietą SAMORZĄD. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą SAMORZĄD. Pokaż wszystkie posty

środa, 30 kwietnia 2008

6 mln zł odszkodowania za spóźniony alarm powodziowy

mm, PAP
2008-04-29, ostatnia aktualizacja 2008-04-29 18:47

Wrocławski sąd przyznał ponad 6 mln zł odszkodowania Przedsiębiorstwu Produkcji Ogrodniczej "Siechnice" z Siechnic (Dolnośląskie), które zostało zalane podczas powodzi w 1997 r. Firma pozwała Skarb Państwa i wojewodę dolnośląskiego za to, że zbyt późno ogłoszono alarm powodziowy, przez co właściciele nie zdążyli ewakuować hodowanych roślin i ponieśli straty.

Zobacz powiekszenie
Fot. Krzysztof Gutkowski / AG
Powódź we Wrocławiu w 1997. Róg ul. Kościuszki i Dąbrowskiego
Powódź w 1997 - zobacz galerię

Zbyt późno poinformowano o zagrożeniu powodzą

Sąd przyznał właścicielom przedsiębiorstwa ponad 6,5 mln zł wraz z odsetkami, liczonymi od października 1997 r.

W uzasadnieniu wyroku sędzia Sławomir Urbaniak podkreślił, że przesądzona została kwestia odpowiedzialności strony pozwanej za to, że nie poinformowała w odpowiednim czasie o zagrożeniu powodziowym. - Dlatego powód nie przeprowadził ewakuacji produkcji, a w konsekwencji poniesione zostały straty w pozwie wyliczone na ponad 15 mln zł - powiedział sędzia.

Sąd wyliczył wysokość szkody spowodowanej zaniechaniem na ponad 6 mln zł. Dodatkowe straty, jakie poniosło przedsiębiorstwo, to m.in. 3 mln zł spowodowane spadkiem cen owoców po powodzi; to jednak, zdaniem sądu, nie ma już związku ze stroną pozwaną i z zaniechaniem ogłoszenia alarmu.

Urbaniak podkreślił też, że istotną dla sprawy była kwestia możliwości ewakuacji. - Biegli wskazali, że przy takich zasobach ludzkich i sprzętowych, przy odpowiednim terminie ogłoszenia alarmu, strona powodowa miała możliwość zapewnić ewakuację tych roślin, była w stanie zapobiec stratom - mówił sędzia.

"Nie wykluczamy apelacji"

Reprezentująca przedsiębiorstwo radca prawny Teresa Kuczerawy powiedziała po ogłoszeniu wyroku, że jest z niego co do zasady zadowolona. - Proces trwał 10 lat i dobrze że wreszcie się kończy. Natomiast co do utraconych korzyści, które nie zostały uznane, nie wykluczamy apelacji - powiedziała Kuczerawy. Radca dodała, że zasądzone odsetki są "spore, bo w sumie to będzie prawie podwójna kwota".

Główne straty, jakie ponieśli przedsiębiorcy z Siechnic, dotyczyły tzw. produkcji w toku. Zalane zostały hodowane tam warzywa, owoce i kwiaty. - Gdyby byli powiadomieni prawidłowo, byliby w stanie przenieść te rośliny na szklarnie, które były niezagrożone. Ostrzeżenia nie było wcale, Siechnice powiadomiono o zagrożeniu dopiero, jak miejscowość już została zalana. Do samego końca zapewniano, że jest to miejscowość wolna od zagrożenia. Dlatego gospodarstwo nie podjęło czynności zabezpieczających - dodała Kuczerawy.

Apelacji nie wyklucza też przedstawiciel wojewody, radca prawny Sławomir Boruch-Gruszecki. Jego zdaniem nie ma pewności, że zalana produkcja nawet po przeniesieniu zostałaby uratowana. - Zostały zalane urządzenia komputerowe sterujące produkcją. Dlatego zostaje problem, czy ta produkcja mogła się utrzymać, nawet po przeniesieniu. Gdyby nawet była ewakuowana, to pozostaje problem, czy można było ją utrzymać - dodał Boruch-Gruszecki.

Wyrok jest nieprawomocny.

wtorek, 8 kwietnia 2008

Szczecin przeżył ciemność

Andrzej Kraśnicki, kul, mpr, Szczecin
2008-04-09, ostatnia aktualizacja 2008-04-09 00:32

Ciemno, zimno, bez wody, szkół, banków, z wojskiem na ulicach. To była największa awaria elektryczna w Polsce od II wojny światowej

Zobacz powiekszenie
Fot. Dariusz GORAJSKI / AG
Połamany i powykręcany maszt jednej z dwóch głównych linii energetycznych zasilających Szczecin. Na zachód od Goleniowa runęło dziewięć takich słupów
Zobacz powiekszenie
Fot. Cezary Aszkiełowicz / AG
W sklepach zabrakło pieczywa
Zobacz powiekszenie
Fot. Cezary Aszkiełowicz / AG
Śnieg utrudnił ruch drogowy
Wtorkowy, nareszcie pogodny wieczór, zmrok. Szczere pole na zachód od Goleniowa, 15 km od Szczecina. Asfaltową ścieżkę przecina sześć kabli grubych jak ręka dziecka. Prowadzą w głąb pola, do tego, co zostało z gigantycznych słupów. Część leży na ziemi, inne są jakby ukręcone, dolna część jeszcze sterczy, górna zwisa bezładnie.

To tutaj doszło do nieszczęścia. Dziewięć megasłupów runęło dwie minuty po północy z poniedziałku na wtorek pod naporem lepkiego śniegu, który sypał od wieczora non stop przez kilkanaście godzin. Osiadał na kablach, zamieniał się w lód. Na to spadały kolejne porcje płatków.

Odbudowa zachodniej linii potrwa tygodnie, może miesiące. Na szczęście druga główna linia doprowadzająca prąd od południa ucierpiała mniej. Śnieg zerwał tylko kable. To się udało naprawić i wczorajszej nocy większość miasta miała już to, czego brakowało przez dobę - prąd.

Szczęście w nieszczęściu, że do katastrofy doszło w nocy. Nikt nie został uwięziony w windzie, nie stanęły kolejki czy tramwaje.

Szczecinianie budzili się w chłodnych mieszkaniach. Nie działał telewizor, telefon, komórka, nie było wody w kranie. Dopiero z samochodowego radia dowiadywali się, że awaria jest tak potężna.

Większość firm, w tym największe - stocznia i port - ogłosiły dzień wolny od pracy. Centra handlowe były zamknięte, za to małe sklepiki przeżywały wielkie chwile.

Przez cały dzień miasto wyglądało jak opuszczone. Mały ruch, martwe światła sygnalizacyjne. Sporo policji i żandarmerii.

Ludzie spokojni. Wielu nawet rozbawionych z powodu dnia wolnego od pracy i - zwłaszcza - szkoły.

Tylko raz widziałem prawdziwą złość - kobiety, która wdrapała się na XVII piętro, by dowiedzieć się, że jej biuro nie pracuje.

Pojawił się problem, co jeść. - Ludzie kupują chleb, mleko i wodę. Załatwiłam dodatkową dostawę chleba - mówiła w południe Joanna Pałyga, kierowniczka sklepu w centrum. - Woda się kończy, innych napojów wystarczy.

20-metrowa kolejka ustawiła się przy punkcie sprzedaży hot dogów na pl. Rodła. - Nie nadążam! - krzyczał sprzedawca Tomasz Rogulski. - Stoję po hot doga, to może być jedyny ciepły posiłek - mówiła Katarzyna Piórkowska.

Inny problem - martwe kasy fiskalne. Ale dyrektor Izby Skarbowej zdecydował, że towary pierwszej potrzeby, napoje można sprzedawać bez kas.

Po południu sytuacja zaczęła się powolutku poprawiać. Najpierw światła zapaliły się w okolicach Dworca Głównego PKP.

Powrót prądu oznaczał spadek napięcia w szczecińskim oddziale Enea Operator.

- Z niczym takim się jeszcze nie spotkaliśmy - mówi Jarosław Dobrzyński, doradca dyrektora. Byliśmy bezsilni.

- Ile osób zostało bez prądu?

- Kilkaset tysięcy.

Według szacunków urzędu prezydenta ok. godz. 20 prąd wrócił do 80 proc. mieszkań.

Źródło: Gazeta Wyborcza

piątek, 7 marca 2008

John Cleese w przydrożnej reklamie Pcimia?

Ireneusz Dańko
2008-03-07, ostatnia aktualizacja 2008-03-08 18:56

Władze Pcimia rozważają, czy umieścić przy wjeździe do wioski billboardy z podziękowaniem dla aktora Johna Cleese.

Zobacz powiekszenie
Fot. za mediafun/youtube.com
Projekt reklamy przedstawia Johna Cleese z naburmuszoną miną. Obok widnieje napis "tu mieszka moja ciocia", a poniżej "Thank You Johny - Gmina PCIM" z herbem miejscowości.

Projekt przygotowała z własnej inicjatywy katowicka agencja reklamowa Media Partner. Za darmo chce ją umieścić przy zakopiance w Pcimiu. - Napisaliśmy tylko to, co aktor mówi w telewizyjnej reklamie. Nie powinien mieć pretensji za podziękowania od gminy - przekonuje Michał Lorenc z firmy Media Partner. Agencja przygotowała podziękowanie pod wpływem doniesień o reakcji władz Pcimia na telewizyjną reklamę wielkopolskiego banku. W krótkim filmiku John Cleese, współtwórca słynnego "Latającego Cyrku Monty Pythona", wciela się w rolę Brytyjczyka, który za wszelką cenę chce pożyczyć pieniądze w BZ WBK. Zdesperowany mówi na koniec po angielsku: "Moja ciotka pochodzi z Pcimia".

Satyryczna scenka, a w ślad za nią dziennikarskie doniesienia z Pcimia, poruszyły do żywego wójta Daniela Obajtka. Kategorycznie zaprotestował przeciw ośmieszaniu wioski i wykorzystywaniu jej nazwy bez zgody lokalnego samorządu. Na piśmie zażądał wyjaśnień od kierownictwa banku. - Jako gospodarz gminy muszę dbać o jej dobre imię. Nie pozwolę, aby ktoś robił cyrk z naszej miejscowości - uzasadniał protest. W piątek jego oburzenie były już znacznie mniejsze. - Przez sto lat tyle o nas nie napisano - zachwyca się burzą medialną wokół telewizyjnego spotu banku BZ WBK, w którym Brytyjczyk wspomina miejscowość pod Myślenicami. Chwalił propozycję katowickiej agencji. Zastrzegał jednak, że bez zgody aktora gmina nie zamieści jego wizerunku przy drodze. - Nie stać nas na wynajęcie tego pana do promocji ani tym bardziej na procesy - zaznaczył.

Ostrożność władz gmin podziela prof. Ewa Nowińska, znawca prawa własności intelektualnej z UJ. - Nazwa miejscowości jest dobrem publicznym, a wizerunek osoby prywatnej nie. Nawet jeśli chodzi o kogoś znanego, to bez jego zgody można wykorzystywać zdjęcia wyłącznie w celach informacyjnych czy satyrycznych. Za takie zaś trudno uznać ustawienie przydrożnego billboardu z Johnem Cleese - powiedziała "Gazecie". - Gmina Pcim może, oczywiście, podjąć ryzyko i liczyć, że aktor odbierze przydrożne "podziękowania" jako dobry żart. Z doświadczenia wiem jednak, że ludzie zwykle tracą poczucie humoru, gdy w grę wchodzą pieniądze. Sądy nie żartują i orzekają coraz wyższe odszkodowania, kiedy ktoś występuje z pozwem o naruszenie dóbr osobistych.

Rzecznik BZ WBK Piotr Gajdziński nie komentuje gminnych planów. Wcześniej informował, że jego bank nie wyklucza nakręcenia drugiej reklamy z Brytyjczykiem i wizyty w Pcimiu.

Po opublikowaniu projektu owej reklamy w internecie nieoczekiwanie napisał do nas Michał Lorenc z MediaPartner i poprosił o usunięcie obrazka z naszego portalu. Wyjaśniał, że projekt billboardu jest "dalece wstępny" i "nie był przewidziany do szerokiej publikacji na tym etapie", choć takich zastrzeżeń nie zawarł, kiedy dwa dni wcześniej przysłał do redakcji kopię swojego maila do wójta Pcimia z projektem reklamy. Z uprzejmości usunęliśmy obrazek.

Źródło: Gazeta Wyborcza Kraków

środa, 5 marca 2008

Prezydent Poznania skazany!

Michał Kopiński, Aleksandra Przybylska, Poznań
2008-03-05, ostatnia aktualizacja 2008-03-05 11:36

- Spodziewałem się innego wyroku. Na pewno złożę apelację - powiedział po wysłuchaniu skazującego wyroku prezydent Poznania Ryszard Grobelny. Poznański Sąd Okręgowy uznał Grobelnego winnym narażenia miasta na 7 mln zł straty podczas sprzedaży ziemi Grażynie Kulczyk i skazał go na 16 miesięcy pozbawienia wolności w zawieszeniu na 3 lata, 14 tys. zł grzywny i 4 lata zakazu pracy na stanowiskach związanych z zarządzaniem majątkiem komunalnym. Wyrok nie jest prawomocny.

Zobacz powiekszenie
Fot. Andrzej Monczak / AG
Sąd uznał też winę pozostałych osób oskarżonych w sprawie i wymierzył im kary więzienia w zawieszeniu, kary grzywny i zakazu zajmowania stanowisk związanych z zarządzaniem mieniem komunalnym. Cała piątka skazanych zapowiedziała, że złoży apelacje.

"Spodziewałem się innego wyroku"

- Takiego orzeczenia się nie spodziewałem - to były pierwsze słowa prezydenta Poznania Ryszarda Grobelnego po tym, jak usłyszał wyrok skazujący w sprawie Kulczykparku. - Na pewno złożę apelację. Sąd, moim zdaniem, nieprawidłowo rozważył trzy aspekty tej sprawy. Założył, że wszyscy oskarżeni działali świadomie, przyjął tylko jeden szacunek szkód, a w odniesieniu do mojej osoby założył, że miałem wiedzę na temat nieprawidłowości wyceny.

Na pytania dziennikarzy, czy dziś w Poznaniu będzie się ostrożniej rozstrzygać przetargi, Grobelny odpowiedział: - Swojego postępowania nie zmienię. Gdybyśmy mieli zakładać, że to, co dostajemy od każdego urzędnika na biurko, może zawierać jakieś błędy, to sparaliżowalibyśmy pracę Urzędu Miasta. W ten sposób wstrzymałbym rozwój Poznania.

Będzie apelacja

Wyrok nie jest prawomocny - jeżeli jednak uprawomocni się, Grobelny straci mandat do sprawowania urzędu, a miastem zarządzał będzie komisarz. W Poznaniu odbyłyby się wówczas nowe wybory prezydenckie.

To finał sprawy z 2002 r. Prokuratura oskarżyła Ryszarda Grobelnego i czwórkę jego urzędników o to, że narazili miasto na stratę ponad 7 mln zł. Chodzi o teren, na którym stanęło nowe skrzydło centrum handlowego Stary Browar. W 2002 r. należąca do Grażyny Kulczyk spółka Fortis kupiła go za 6 mln zł, choć - według prokuratury - był wart ponad 13 mln zł.

Jak to możliwe? Otóż kiedy miasto sprzedawało działki Grażynie Kulczyk, zaznaczyło, są one przeznaczone na "inwestycję o charakterze parku". Nie było mowy o centrum handlowym. Ziemia z takim przeznaczeniem musiałaby być dwukrotnie droższa. W lipcu 2003 radni zdecydowali, że może tam powstać duży obiekt handlowy. Obrona wnosiła o uniewinnienie prezydenta. - Nie możemy mówić o żadnej stracie, jaką miało ponieść miasto. Drugie skrzydło Starego Browaru przynosi Poznaniowi ogromne zyski. Zarówno w postaci podatków, jak i miejsc pracy - dowodziła podczas procesu Agata Michalska broniąca prezydenta Grobelnego.

To już drugi proces

W 2006 roku sąd już raz rozpatrywał podobny zarzut w stosunku do Grobelnego - na kilka dni przed wyborami, które wygrał, sąd orzekł o jego niewinności. Zarzut dotyczył wydarzeń z 1995 roku, kiedy to grupa handlowców postanowiła wybudować na pl. Wiosny Ludów dom towarowy Kupiec Poznański. Miasto wniosło do spółki z handlowcami ziemię - 3,6 tys. m kw. Z kupcami negocjował Ryszard Grobelny, wówczas członek zarządu miasta. Według prokuratury Grobelny pozbył się gruntu zbyt tanio. Gdyby działkę po prostu sprzedano, Poznań zarobiłby 1,2 mln zł więcej.

- Oskarżony dopełnił ciążący na nim obowiązek. Postępował racjonalnie z nastawieniem na dobro miasta - uzasadniała uniewinnienie sędzia Małgorzata Susmaga. Sędzia dodała również, że gmina "nie ma za zadanie maksymalizacji zysków".

Grobelny jest z wykształcenia ekonomistą - z polityką związał się w 1991 roku: najpierw był w Kongresie Liberalno-Demokratycznym, potem w Unii Wolności. W ostatnich wyborach w Poznaniu startował jako kandydat niezależny.

Źródło: Gazeta Wyborcza Poznań

Sąd nie może zawiesić prezydenta miasta

Marek Chmaj, prof. dr hab.,         Kancelaria Radcowska Chmaj i Wspólnicy  (Rozmiar: 5989 bajtów)
Marek Chmaj, prof. dr hab., Kancelaria Radcowska Chmaj i Wspólnicy

Przepisy kodeksu postępowania karnego nie dają podstawy do zawieszenia przez sąd w czynnościach służbowych osoby sprawującej mandat, a więc wójta, burmistrza lub prezydenta miasta.

ANALIZA

Sąd Rejonowy w związku z toczącym się postępowaniem karnym zdecydował się zawiesić prezydenta Olsztyna w czynnościach służbowych związanych z wykonywaniem funkcji prezydenta.

Czy sąd może zawiesić w czynnościach służbowych osobę wykonującą mandat prezydenta miasta?

W wyniku wyborów powszechnych powstaje szczególnego rodzaju stosunek między wójtem (burmistrzem lub prezydentem) a jego wyborcami, u podstaw którego leży mandat przedstawicielski. Przez to pojęcie zwykle rozumie się pełnomocnictwo udzielone przez wyborców przedstawicielowi do reprezentowania ich w sprawowaniu władzy państwowej. Ogół mieszkańców gminy, wybierając wójta, jest również podmiotem mogącym go odwołać, a więc pozbawić mandatu. Wpływ rady gminy na takie odwołanie ogranicza się do możliwości zainicjowania procedury referendalnej w sprawie odwołania wójta, podjęcia uchwały o stwierdzeniu wygaśnięcia mandatu wójta na podstawie przesłanek ustalonych w art. 26 ustawy o bezpośrednim wyborze wójta, burmistrza i prezydenta miasta.

Zamknięty katalog przesłanek

Przepis ten - w zamkniętym katalogu przesłanek - wyraźnie wskazuje, że wygaśnięcie mandatu wójta następuje wskutek odmowy złożenia ślubowania, pisemnego zrzeczenia się mandatu, utraty prawa wybieralności lub braku tego prawa w dniu wyborów, naruszenia ustawowych zakazów łączenia funkcji wójta z wykonywaniem funkcji lub prowadzenia działalności gospodarczej, określonych w odrębnych przepisach, orzeczenia trwałej niezdolności do pracy, śmierci, odwołania w drodze referendum, odwołania wójta lub zmian w podziale terytorialnym.

Ponadto prezes Rady Ministrów na podstawie art. 96 ust. 2 ustawy z 8 marca 1990 r. o samorządzie gminnym (Dz.U. z 2001 r. nr 142, poz. 1591 z późn. zm.), pełniąc funkcję organu nadzoru nad samorządem terytorialnym, może odwołać wójta, w przypadku gdy dopuszcza się on powtarzającego się naruszenia konstytucji lub ustaw.

Jeśli chodzi o zawieszenie podejrzanego w czynnościach służbowych przez sąd zasady prowadzenia postępowania w tej kwestii reguluje ustawa z 6 czerwca 1997 r. Kodeks postępowania karnego (Dz.U. nr 89, poz. 555 z późn. zm.). Zapewne podstawą, na którą powołał się sąd, jest art. 276 k.p.k., który stanowi, że tytułem środka zapobiegawczego można zawiesić oskarżonego w czynnościach służbowych lub w wykonywaniu zawodu albo nakazać powstrzymanie się od określonej działalności lub od prowadzenia określonego rodzaju pojazdów. Stosowanie środków zapobiegawczych ma wprawdzie na celu zapobieżenie utrudniania w sposób bezprawny toczącego się postępowania, może to jednak nastąpić w sytuacji, gdy przepisy prawne wprost pozwalają na poddanie określonej osoby takiemu środkowi.

Bez podstawy prawnej

Przepisy k.p.k. nie dają jednak podstawy do zawieszenia wójta (burmistrza lub prezydenta), a więc osoby sprawującej mandat. Pewne regulacje znajdują się w ustawach szczegółowych, jak np. w ustawie z 12 października 1990 r. o Straży Granicznej (Dz.U. z 2002 r. nr 171, poz. 1399 z poźn. zm.) czy w ustawie z 6 kwietnia 1990 r. o policji (Dz.U. z 2002 r. nr 7, poz. 58 z późn. zm.). Ustawy te regulują jednak kwestie związane z pewnymi kategoriami osób (wykonującymi określony zawód). Nie mogą one być stosowane, nawet przez analogię, odnośnie do innych podmiotów, w tym zwłaszcza organów przedstawicielskich. Do wójta (burmistrza, prezydenta) nie ma także zastosowania ustawa z 16 września 1982 r. o pracownikach urzędów państwowych (Dz.U. z 2001 r. nr 86, poz. 953 z późn. zm.) oraz ustawa z 24 sierpnia 2006 r. o służbie cywilnej (Dz.U. nr 170, poz. 1218 z późn. zm.). Należy uznać, że niektóre kompetencje wójta (burmistrza, prezydenta) określa m.in. ustawa z 22 marca 1990 r. o pracownikach samorządowych (Dz.U. z 2001 r. nr 142, poz. 1593 z późn. zm.). Zgodnie z przepisami tej ustawy (analogicznie jak w odniesieniu do członków korpusu Służby Cywilnej czy pracowników urzędów państwowych) zawieszenie w pełnieniu obowiązków służbowych następuje z mocy prawa w razie tymczasowego aresztowania pracownika samorządowego mianowanego. Ustawa upoważnia ponadto (art. 9) wójta do zawieszenia pracownika samorządowego mianowanego w pełnieniu obowiązków pracowniczych na czas nieprzekraczający trzech miesięcy, jeżeli zostało wszczęte przeciwko niemu postępowanie dyscyplinarne. Powyższe regulacje odnoszą się jedynie do pracownika samorządowego mianowanego i w żadnym przypadku nie mogą być stosowane względem samego wójta (burmistrza, prezydenta). Nie jest on pracownikiem mianowanym, posiada natomiast mandat przedstawicielski. Jego stosunek pracy powstaje w wyniku wygranych wyborów i objęcia w ten sposób mandatu. Rada gminy posiada jedynie uprawnienie do określenia wysokości wynagrodzenia za pracę wójta lub burmistrza (prezydenta) oraz wszczęcia procedury referendalnej w sprawie jego odwołania.

Ani prokurator, ani sąd

W świetle obowiązującego prawa nie ma podstaw do zawieszenia wójta w czynnościach służbowych przez sąd lub prokuratora. Jeżeli jest prowadzone postępowanie przygotowawcze w związku z popełnieniem czynu zabronionego, istnieje możliwość faktycznego ograniczenia pełnienia przez wójta obowiązków służbowych w wyniku tymczasowego aresztowania (wójt nie posiada immunitetu). O tym decyduje jednak, na wniosek prokuratora, właściwy sąd. Nawet w razie tymczasowego aresztowania obowiązujące przepisy prawa nie dają podstaw do zawieszenia wójta w pełnieniu czynności służbowych. Przepisy prawa nie dają również podstaw do odebrania wójtowi wynagrodzenia za pracę. Do momentu wygaśnięcia mandatu wójt ma prawo do otrzymywania wynagrodzenia w pełnej wysokości.

Traci to prawo, jeżeli zajdzie jakakolwiek z przesłanek wygaśnięcia mandatu, określona w art. 26 ustawy o bezpośrednim wyborze wójta. Do momentu wygaśnięcia mandatu sąd nie może zawiesić podejrzanego w czynnościach służbowych. Po wygaśnięciu mandatu zawieszanie w czynnościach służbowych jest już bezprzedmiotowe, ponieważ dana osoba przestaje być organem gminy.

Marek Chmaj

prof. dr hab., Kancelaria Radcowska Chmaj i Wspólnicy

piątek, 22 lutego 2008

Kraków mekką inżynierów i księgowych

Magdalena Kursa
2008-02-21, ostatnia aktualizacja 2008-02-21 21:52

Kraków staje się centrum usług księgowych na Europę Środkowo-Wschodnią. Mówili o tym w czwartek zarówno rządzący miastem, developerzy, jak i najemcy powierzchni biurowych.

Pretekstem do rozmów o sukcesach Krakowa stało się podpisanie umowy na wynajem powierzchni biurowych między Globe Trade Centre a firmami IBM i Accounting Plaza, która zajmuje się obsługą księgową koncernu Ahold.

- Rozważaliśmy wiele miast, ale wybraliśmy Kraków ze względu na potencjał akademicki. Rekrutacja potwierdza, że mieliśmy rację - uważa Anna Pankau z Accounting Plaza. Centrum księgowe tej firmy w biurowcu Edison przy Armii Krajowej zatrudni ok. 350 osób.

- Kraków to nie tylko stolica kultury, ale też centrum technologii i biznesu. Dostarcza nam pracowników wysokiej klasy - twierdził John Lyons z IBM. Jego firma wynajęła w Edisonie również 3 tys. m kw (w biurowcach GTC przy Armii Krajowej IBM dysponuje teraz 14 tys. m kw i zatrudnia 1600 osób)

Prezydent Majchrowski wspominał, że przed laty trudno było dostrzec zwiastuny dzisiejszego boomu. - Gdy w 2002 roku rozpoczynałem urzędowanie, jedynym budynkiem posiadającym powierzchnie biurowe na najwyższym poziomie było centrum przy ulicy Lubicz, na którym długo wisiała płachta zachęcająca do wynajmu. Teraz Kraków stał się centrum międzynarodowej księgowości na Europę Środkowo-Wschodnią - mówił.

- Widzieliśmy ten napis i zastanawialiśmy się nad inwestycjami. Dziś jesteśmy bardzo zadowoleni, że uwierzyliśmy w Kraków- wspominał Piotr Kroenke, dyrektor generalny Globe Trade Centre. Teraz jego firma planuje rozbudowę centrum biurowego przy Armii Krajowej o czwarty budynek: Pascal. Rozpoczyna też realizację biurowca przy Galerii Kazimierz.

Czy boom na powierzchnie biurowe to efekt działań władz Krakowa czy raczej skutek dobrej koniunktury polskich miast? - pytali dziennikarze. Prezydent Majchrowski: - Zablokowanie przed laty inwestycji Tishmana było dla inwestorów sygnałem, że nie mają czego szukać w Krakowie. Przez pierwsze dwa lata poświęciłem wiele czasu, by ich przekonać, że jest inaczej. Przy wyborze inwestorów, skupialiśmy się głównie na działalności finansowej, księgowej i zaawansowanych technologiach. Koniunktura jest bardzo dobra, ale nie rozkłada się równomiernie na wszystkie miasta.

- Inwestujemy w wielu miastach. Mogę powiedzieć, że Kraków jest wśród nich liderem - dodał Piotr Kroenke.

Mariusz Kozłowski, dyrektor ds. relacji inwestorskich GTC uważa, że na pozycję Krakowa jako centrum międzynarodowych usług księgowych wpływa właśnie dostępność nowoczesnych powierzchni biurowych a także nieco niższe niż na przykład w Warszawie koszty płac.

Przypomnijmy, że w Krakowie swoje centra outsourcingowe otworzyły otworzyły takie firmy jak CapGemini, Philip Morris, Shell. Z branży wysokich technologii swoje biura w Krakowie mają Google, HCL Technologies, UBC, Elettric 80, Motorola i Ericpol. Swoje siedziby mają Comarch oraz portale internetowe Onet i Interia.



Źródło: Gazeta Wyborcza Kraków

środa, 13 lutego 2008

TVN ujawnia szokujące nagrania z olsztyńskiego Ratusza

asz
2008-02-13, ostatnia aktualizacja 2008-02-13 22:11

TVN 24 i "Fakty" TVN dotarły do szokującego nagrania krążącego po Urzędzie Miasta w Olsztynie. - No chcę ... aż się uśliniłem (...) Bym Cię tak wziął i w tą p... tak, że by Ci d... skakała, jak ją postawię na dywanie - mówi w nagraniu męski głos. Wcześniej urzędniczki z olsztyńskiego Ratusza oskarżyły prezydenta tego miasta o molestowanie.

Zobacz powiekszenie
Fot. Tomasz Waszczuk / AG GWL OLSZ WT080121
Prezydent Olsztyna Czesław Małkowski
- Najpierw bym Cię (...) a potem wziął, żeby Cię tak podniecić. Chciałabyś? - słychać w innym fragmencie nagrania. W styczniu "Rzeczpospolita" napisała, że prezydent Czesław Małkowski molestował urzędniczki i zgwałcił jedną z nich, będącą w zaawansowanej ciąży.

Kobiety oskarżyły prezydenta o molestowanie i gwałt. - Biłam go, kiedy próbował to robić. Sugerował, że jak mu się nie będę oddawała, to mnie zwolni - mówiła jedna z nich dziennikarzowi "Rz".

Śledztwo w sprawie molestowania i gwałtu w styczniu wszczęła olsztyńska prokuratura. Tydzień temu akta przejęła Prokuratura Okręgowa w Białymstoku, aby wykluczyć wątpliwości co do bezstronności śledczych. Po seksaferze w "Ratuszu" politycy Platforma Obywatelskiej zrezygnowali z koalicji z prezydentem Małkowskim. On sam sprawy nie skomentował.

Dzisiaj okazało się, że Prokuratura w Białymstoku wysłała do Olsztyna pismo zawierające listę kobiet oskarżających Małkowskiego. List, drogą służbową, trafił do samego prezydenta. - Teraz wszyscy wiedzą, które urzędniczki go oskarżyły. To skandaliczna decyzja - pisała "Rz", która ujawniła tę informację.

Minister sprawiedliwości Zbigniew Ćwiąkalski powiedział w TVN24, że trudno w tym przypadku mówić o złamaniu prawa. - Od strony formalnej prokuratura nie może stosować technik operacyjnych, na przykład tajnie wynieść teczek - dodał minister.

Ćwiąkalski zaznaczył, że dalszym działaniom prokuratury w tej sprawie "będzie towarzyszył kierunek ewentualnych kwestii związanych z zastraszaniem poszczególnych świadków i utrudnianiem śledztwa".

Olsztyn: ujawniono nazwiska ofiar "seksafery" w urzędzie miasta

2008-02-13 22:14
Prokuratura Okręgowa w Białymstoku, badająca "seksaferę" w olsztyńskim ratuszu, wysłała do Olsztyna pismo zawierające listę kobiet oskarżających prezydenta Czesława Małkowskiego. List, drogą służbową, trafił do prezydenta, co wywołało pretensje do prokuratury i kierowane do ministra Ćwiąkalskiego żądania interwencji.

Rzeczniczka urzędu miasta w Olsztynie Aneta Szpaderska poinformowała, że pismo białostockiej prokuratury nie było opatrzone klauzulą "tajne", ani nie zawierało adnotacji, że nie powinien go czytać prezydent. W piśmie znajdowała się prośba o przysłanie teczek personalnych urzędniczek, które miały składać zeznania obciążające Małkowskiego.

Minister sprawiedliwości Zbigniew Ćwiąkalski powiedział w środę w TVN24, że trudno w tym przypadku mówić o złamaniu prawa. "Od strony formalnej prokuratura nie może stosować technik operacyjnych, na przykład tajnie wynieść teczek" - dodał minister.

Ćwiąkalski zaznaczył, że dalszym działaniom prokuratury w tej sprawie "będzie towarzyszył kierunek ewentualnych kwestii związanych z zastraszaniem poszczególnych świadków i utrudnianiem śledztwa".

Środowa "Rzeczpospolita", która podała tę informację, określiła decyzję śledczych mianem skandalicznej.

"Pismo to było zaadresowane ogólnie, na urząd miasta, dlatego dotarło do kancelarii ogólnej. Tam je zeskanowano i przesłano prezydentowi do zadekretowania. Prezydent zajmuje się dekretowaniem pism, ponieważ stanowisko sekretarza miasta jest nieobsadzone. Prezydent przekazał list prokuratury do działu kadr, gdzie trwa wypełnianie treści prośby prokuratury" - podkreśliła Szpaderska.

Adam Kozub, rzecznik Prokuratury Okręgowej w Białymstoku, powiedział, że koperta rzeczywiście adresowana była na urząd miasta i zgodnie z procedurą adresował ją pracownik biura podawczego prokuratury.

"Natomiast samą treść pisma przygotował prokurator i w nagłówku widniał zapis do sekretarza miasta" - zaznaczył Kozub. Podkreślił, że osobę sortującą korespondencję w magistracie obowiązuje tajemnica służbowa.

Prokurator Andrzej Tańcula, który sprawuje nadzór nad białostocką prokuraturą okręgową, wysłanie listu do urzędu miasta, który trafił do rąk prezydenta, nazwał w rozmowie z PAP "niezręcznością". Tańcula zastrzegł, że "prowadzący sprawę prokurator mógł wybrać inną drogę, np. przyjechać do Olsztyna, ale i tak nie zrobił nic złego".

Tańcula powiedział, że prowadzący sprawę prokurator sprawdził w internecie strukturę działania olsztyńskiego urzędu miasta i kierując się zamieszczonymi tam informacjami, wystosował pismo do sekretarza miasta. "Nie było tam informacji, że stanowisko jest nieobsadzone" - zaznaczył Tańcula. Podkreślił, że to, co się stało, nie dyskwalifikuje prowadzącego postępowanie prokuratora.

Rzeczniczka Prokuratora Generalnego Ewa Piotrowska powiedziała, że po wyjaśnieniach złożonych przez Prokuratora Apelacyjnego w Białymstoku, prokurator krajowy ocenił, iż nie zostały naruszone żadne przepisy procedury karnej.

Podkreśliła, że bez wiedzy kilku urzędników, którzy będą musieli te akta przygotować i odesłać tylko na pisemne żądanie prokuratury, utajnienie byłoby nieskuteczne. Przyznała, że charakter sprawy jest delikatny, ale prokurator nie miał innego sposobu niż oficjalne poproszenie na piśmie o te akta.

"Prezydent jako gospodarz urzędu ma prawo wiedzieć, niezależnie do kogo jest takie pismo kierowane, co się u niego w urzędzie dzieje. Wierzę w to głęboko, że nie dało by się bez tego skutecznie kierować taką jednostką" - powiedziała rzeczniczka Prokuratora Generalnego.

Konferencję w sprawie ujawnienia personaliów kobiet zeznających przeciwko Małkowskiemu zwołała w środę olsztyńska posłanka Lidia Staroń (PO). Poinformowała, że złożyła w tej sprawie skargę do ministra sprawiedliwości Zbigniewa Ćwiąkalskiego "na metody stosowane przez Prokuraturę Okręgową w Białymstoku".

Podkreśliła, że "należy zastanowić się nad prawidłowością postępowania prokuratorów w tej sprawie". "W sytuacji gdy osoby pokrzywdzone zostaną ujawnione przed opinią publiczną, w tym przed ich przełożonymi, rodzinami i znajomymi, mogą w następstwie stać się ofiarami szykan i dalszej dyskryminacji" - napisała posłanka.

Natychmiastowej interwencji ministra sprawiedliwości w sprawie działań prokuratury w tej sprawie żądają posłanki PiS Jolanta Szczypińska i Iwona Arent. Wystosowały w tej sprawie list do Ćwiąkalskiego, w którym piszą: "Jeśli dopuścimy, by winni przekazania listy do magistratu pozostali bezkarni, pozwolimy tym samym, by poszkodowane kobiety zostały uznane za obywateli drugiej kategorii, którym nie należą się prawa".

Posłanki PiS żądają od ministra sprawiedliwości "konkretnych działań i konkretnej pracy". "Najwyższy czas, aby zaczął pan orientować się w tym, co się dzieje w prokuraturze i wymiarze sprawiedliwości. Pan odpowiada za to, że te kobiety przeżywają osobisty dramat" - oświadczyła na konferencji Szczypińska.

Zdaniem Arent, fakt że prokuratura prosi o dostarczenie akt osobowych osób, które składają zeznania, z ich imionami i nazwiskami, które później trafiły w ręce prezydenta Olsztyna, to "skandal". "W ten sposób te kobiety zniechęci się do tego, aby dalej mówiły" - argumentowała Arent.

Przewodniczący rady miasta w Olsztynie Zbigniew Dąbkowski powiedział, że sprawa ujawnienia personaliów zeznających przeciwko prezydentowi kobiet "nie mieści się w głowie". "Myślałem, że żyję w państwie prawa i państwo chroni ofiary a jest inaczej" - podkreślił.

Zaznaczył, że po pierwszej publikacji "Rz" w sprawie molestowania w urzędzie miejskim sugerował Małkowskiemu pójście na urlop. Wysłał do prezydenta pismo, w którym informuje go o liczbie dni zaległego urlopu. Przyznał, że do dziś nie otrzymał na nie odpowiedzi.

W styczniu "Rzeczpospolita" napisała, że prezydent Olsztyna molestował urzędniczki i zgwałcił jedną z nich, będącą w zaawansowanej ciąży.

Śledztwo w tej sprawie w styczniu wszczęła olsztyńska prokuratura. Tydzień temu akta przejęła Prokuratura Okręgowa w Białymstoku, aby wykluczyć wątpliwości co do bezstronności śledczych w prowadzeniu sprawy. Ale zanim akta trafiły na Podlasie, prokuratura w Olsztynie zapewniła kobiety, oskarżające Małkowskiego, że będzie chciała im przyznać status świadka incognito.

Małkowski po ujawnieniu całej sprawy, wbrew zapowiedziom, nie poszedł na urlop, nie złożył też pozwu przeciw autorowi publikacji w "Rz".

Jedyną konsekwencją tak zwanej seksafery jest zerwanie przez struktury miejskie PO koalicji z prezydentem Małkowskim. Jednak wiceprezydenci z PO nadal pracują w ratuszu, a radni podkreślają, że nie zerwali koalicji z klubem radnych prezydenta "Po prostu Olsztyn".pap, ss, ab

środa, 16 stycznia 2008

Czy radni mogą być stroną

Maria Weber 16-01-2008, ostatnia aktualizacja 16-01-2008 09:59

Radni jednej z warszawskich dzielnic uznali, iż – broniąc interesu publicznego – powinni być stroną w postępowaniu administracyjnym

Przymiot strony w postępowaniu administracyjnym budzi wątpliwości zarówno wśród radnych, jak i gmin. Te ostatnie postarały się w 1994 r., aby możliwość ich wyłączenia od załatwienia spraw, w których są stronami, została wykreślona z kodeksu postępowania administracyjnego.Od tego czasu mnożą się pytania, czy i kiedy mogą być stronami. Dotyczy to też radnych, którzy uważają, że broniąc interesu publicznego, powinni być stroną w postępowaniu administracyjnym.

Na początku 2006 r. radni jednej ze stołecznych dzielnic zaskarżyli w Samorządowym Kolegium Odwoławczym decyzję prezydenta Warszawy o warunkach zabudowy. SKO sprawę oddaliło, twierdząc, iż nie mogą być stroną, gdyż ten przymiot wywodzi się z prawa materialnego, a tym wszak nie dysponowali. Od tego postanowienia radni odwołali się do Wojewódzkiego Sądu Administracyjnego w Warszawie. Popełnili jednak błąd formalny. Zamiast uchwały rady przedstawili jedynie stanowisko rady. Sąd uznał, że nie może rozpatrzyć skargi na postanowienie SKO z przyczyn formalnych. Zdaniem sądu rada dzielnicy jako organ kolegialny wyraża swoją wolę wyłącznie w formie uchwały. Powstaje zatem pytanie: czy złożenie uchwały dałoby szansę radnym na uznanie ich za stronę, czy też tylko na rozpatrzenie sprawy przez sąd?

Bez względu na wynik wydaje się, iż sprawa dopuszczenia radnych do postępowania administracyjnego nie została w prawie jednoznacznie przesądzona. Kodeks postępowania administracyjnego w art. 28 mówi, iż stroną jest każdy, czyjego interesu prawnego lub obowiązku sprawa dotyczy. Na ogół sądy odnoszą ten przepis wyłącznie do prawa materialnego, dlatego pomija się rolę radnego. Są jednak precedensy, że SKO brało pod uwagę jego skargę.

Dwa lata temu warszawskie SKO uznało skargę jednego z radnych na decyzję prezydenta Warszawy ustalającą warunki zabudowy dla osiedla mieszkaniowego i uchyliło zaskarżoną decyzję oraz przekazało organowi I instancji do ponownego rozpatrzenia. W dziewięć miesięcy później to samo SKO, zapewne w innym składzie, umorzyło postępowanie odwoławcze rady dzielnicy, ponieważ uznało brak przymiotu strony. Czy jednak przyznanie przymiotu strony należy wywodzić tylko z prawa materialnego?

Rola radnego

WSA podkreślił w uzasadnieniu argument radnych, iż jedną z przesłanek uznania ich za stronę w rozumieniu art. 28 k.p.a. jest możliwość żądania czynności organu ze względu na ustawowy obowiązek podmiotu kierującego żądanie. Przypomniał też wyrok NSA z 10 marca 1989 r., w którym stwierdzono, iż status strony wynika z mocy samego prawa i dotyczy podmiotów, których interesy prawne lub obowiązki zostały skonkretyzowane w danym postępowaniu. W tym konkretnym wypadku rada dzielnicy powołała się na obowiązek zaspokajania potrzeb zbiorowych mieszkańców dzielnicy. Radni twierdzili, iż mają interes prawny, broniąc dotychczasowego przeznaczenia działki, której dotyczyła decyzja o warunkach zabudowy, jak również interesu samej gminy ze względu na sąsiednią działkę (park), która stanowi własność komunalną.

Zdaniem wielu prawników radnym nie może przysługiwać przymiot strony, ponieważ osobą prawną jest organ wykonawczy, czyli gmina. Nie znaczy to, iż są pozbawieni możliwości obrony swoich racji. Po pierwsze mogą złożyć zawiadomienie o popełnionym przestępstwie, a po drugie – starać się z mocy art. 156 ust. 1 k.p.a. o postępowanie z urzędu (zbadanie sprawy) przez SKO.

Sądy mówią nie

O ile jednak sądy nie chcą przyznać radnym przymiotu strony, o tyle rzadko kogo interesuje, czy gmina powinna być stroną w danej sprawie. Istnieją bowiem sytuacje, w których nie może ona występować jednocześnie jako strona i jako organ rozpoznający sprawę. Dzieje się tak np. w razie zwrotu nieruchomości spadkobiercom, gdy stanowi ono mienie komunalne. Właściwym organem byłby wówczas starosta, ale co zrobić, jeśli funkcję tę pełni prezydent miasta na prawach powiatu? Podejmuje przecież decyzję we własnej sprawie.

Wobec braku przepisów pozwalających na wyłączenie organu gminy w takiej sytuacji można natomiast skorzystać z art. 24 k.p.a. dotyczącego pracowników samorządowych. Jest nim także prezydent pełniący funkcję starosty. Podlega wówczas wyłączeniu, bez możliwości przekazania pełnomocnictw swoim zastępcom lub innym pracownikom organu samorządowego. Kto w tej sytuacji powinien wydać decyzję? Z orzeczenia Naczelnego Sądu Administracyjnego, do którego trafiło kilka takich spraw, wynika, że wyłączenie prezydenta czyni organ gminy niezdolnym do załatwienia sprawy. Wówczas na mocy art. 26 § 3 k.p.a. podlega ona załatwieniu przez organ wyższego stopnia, np. SKO lub wojewodę, który może wyznaczyć inny organ samorządowy do jej załatwienia.

Co mówi k.p.a.

Artykuł 28. Stroną jest każdy, czyjego interesu prawnego lub obowiązku dotyczy postępowanie albo kto żąda czynności organu ze względu na swój interes prawny lub obowiązek.

piątek, 30 listopada 2007

CBA chciało wkroczyć na sesję sejmiku

Wojciech Pelowski, Jarosław Sidorowicz
2007-11-29, ostatnia aktualizacja 2007-11-30 08:51

To pierwsza taka sytuacja w historii małopolskiego samorządu. Funkcjonariusze CBA próbowali wkroczyć w czwartek na uroczystą sesję sejmiku.

Zobacz powiekszenie
Fot. Paweł Piotrowski / AG Zobacz powiekszenie
Fot. Paweł Piotrowski / AG Zobacz powiekszenie
Fot. Paweł Piotrowski / AG
O godz. 10.30 małopolscy radni rozpoczęli XIII Sesję Sejmiku Województwa Małopolskiego. Sesję uroczystą, bo zorganizowaną pierwszy raz w wyremontowanym budynku przy ul. Racławickiej. Byli więc na niej m.in. metropolita krakowski kardynał Stanisław Dziwisz, biskup Wiktor Skworc, małopolscy parlamentarzyści. Ok. godz. 11 przy drzwiach sali zrobiło się zamieszanie.

- CBA przyszło zatrzymać marszałka! - spekulował jeden z radnych. - Marek Nawara właśnie kończył swoje wystąpienie, na mównicę wychodził kardynał. Byłem przed drzwiami sali, kiedy przyszli funkcjonariusze CBA. Pokazali legitymacje i oznajmili, że w tej chwili chcą rozmawiać z marszałkiem. Nie powiedzieli, w jakiej sprawie. Zaproponowałem im, żeby zrobili to kilka chwil późnej. Tłumaczyłem, że w tej chwili przemawia kardynał Dziwisz i nie powinni mu przerywać. Oni uparcie chcieli wejść i rozmawiać z marszałkiem. Nie zgodziłem się - mówił nam jeden z urzędników.

Atmosfera zrobiła się nerwowa, ale pracownicy urzędu ostatecznie nie pozwolili przerwać sesji. Z marszałkiem porozmawiali po jego wystąpieniu, poza salą obrad.

Przyszli bez zapowiedzi

- Funkcjonariusze CBA spotkali się z marszałkiem województwa małopolskiego, aby poinformować go o rozpoczynającej się kontroli w urzędzie marszałkowskim - oświadczył "Gazecie" Piotr Kaczorek z CBA. Według niego chcieli przejrzeć dokumenty dotyczące budowy nowej siedziby Opery Krakowskiej z sześciu ostatnich lat. Pytany o przebieg wizyty agentów Kaczorek stwierdził krótko: - Rozpoczęliśmy kontrolę. Takie uprawnienia daje nam ustawa o CBA.

Czy wcześniej informowali, że przyjadą? - Nie! I to jest właśnie zaskakujące, bo przecież nie prowadzą czynności procesowych. Wydaje mi się, że wszelkie inne instytucje państwa, jeśli chcą przeprowadzić kontrolę, to o tym wcześniej informują. A funkcjonariusze CBA próbowali wejść na salę obrad w czasie wystąpienia kardynała Dziwisza. Uważam to za niestosowne, bo przecież nie zamierzaliśmy utrudniać żadnej kontroli. Sprawę inwestycji trzeba zbadać. Z zarządem zastanowię się, czy podejmiemy działania w sprawie trybu prowadzenia czynności przez CBA - zaznacza Nawara.

Radni nie kryją oburzenia. - To był albo szczyt głupoty i brak profesjonalizmu, albo demonstracyjne pokazanie ostatnich pięciu minut stylu CBA. Radnym jestem już długo, ale takiej akcji nie widziałem - komentował radny PO Kazimierz Czekaj.

Według naszych informacji agenci nic wczoraj nie uzyskali. Nawara poinformował, że upoważnienia CBA miały "pewną wadę prawną". - Dlatego funkcjonariusze mają pojawić się w urzędzie jeszcze raz - przyznał.

Łapówka w operze

CBA twierdzi, że kontrola w urzędzie marszałkowskim ma związek ze śledztwem dotyczącym milionowej łapówki za zatwierdzenie jednego z projektów. Pod koniec września funkcjonariusze Biura zatrzymali związanego z operą Rafała S. i b. dyrektora tej instytucji Piotra R. Ten pierwszy na podkieleckiej stacji benzynowej przyjął od podstawionych agentów CBA walizkę z milionem złotych łapówki. Tłem miał być przetarg na firmę odpowiedzialną za projekt i wyposażenie nowo budowanej siedziby opery w Krakowie w urządzenia sceniczne. Po wielu perturbacjach ostatecznie wygrało go konsorcjum kilku polskich spółek. S., który wcześniej był szefem komisji przetargowej, na zlecenie dyrektora opery miał wydać opinię, czy dostarczony sprzęt odpowiada zamówionemu. To właśnie za to miała być milionowa łapówka. Według CBA z Rafałem S. współdziałał były dyrektor opery. Sąd nie zgodził się jednak na aresztowanie Piotra R. W przyszłym tygodniu, po zażaleniu prokuratury, ma jeszcze raz rozpatrzyć wniosek o areszt.

Dla Gazety

Julia Pitera

minister w Kancelarii Prezesa Rady Ministrów, pełnomocnik rządu ds. walki z korupcją

Jest oczywiste, że za obecnej władzy trudno pozwolić sobie na zrobienie publicznego show z zatrzymania kogoś, przesłuchania albo z innej czynności procesowej. CBA czuje się jednak państwem w państwie i tym razem spróbowało wykorzystać inną publiczną uroczystość - sesję sejmiku - do zaistnienia medialnego. Mogę powiedzieć, że to już przekracza granice dobrego smaku.

poniedziałek, 19 listopada 2007

"HGW Watch": Blog wspierany przez PiS?

Iwona Szpala
2007-11-18, ostatnia aktualizacja 2007-11-19 10:06

Michał "Pretm", autor szyderczego wobec prezydent Warszawy Hanny Gronkiewicz-Waltz bloga "Bufetowa Watch", w kręgu podejrzeń PO: czy to blog obywatelski, czy strona wspierana przez PiS?

Zobacz powiekszenie
Fot. Wojciech Olkuśnik / AG
Hanna Gronkiewicz-Waltz
SERWISY
"Pretm" uaktywnił się, gdy Hanna Gronkiewicz-Waltz pokonała w wyborach Kazimierza Marcinkiewicza. Przedstawia się jako zwolennik PiS, poza strukturami partii, który wcześniej śledził obywatelskie blogi w Wielkiej Brytanii.

O rządzących obecnie Warszawą zdanie ma bardzo krytyczne: "zbieram informacje niekorzystne dla władzy przeciwstawiające się jej propagandzie" - pisze na swoim blogu. - Chcę pozostać anonimowy. Prawdziwe jest tylko moje imię - mówi, gdy proszę, żeby się przedstawił.

Niedawno "Bufetową" zamienił na ''HGW-Watch''. Przyznaje, że wcześniejsza wersja była "pewnym błędem". - W 2006 r. byłem w powyborczym nastroju. Poprzednia nazwa mogła niektórych odrzucać - uważa.

Pisać zaczął w poniedziałek 26 listopada 2006 r., gdy zrozumiał, że tworząca się koalicja PO z LiD czyli SLD, SdPl, UP i "niedobitkami UW" grozi odbudowaniem niesławnego "układu warszawskiego". Dotąd zanotował 330 tys. wyświetleń strony.

Recenzje internautów: "Popieram w 100 proc. Jestem warszawiakiem z 6. pokolenia i nie podoba mi się to, co się dzieje w moim mieście już od lat. Ale to, co wyprawia bufetowa, to gwóźdź do trumny mojego miasta". Albo: "Warszawiacy wybrali sobie dość paskudnego prezydenta, a właściwie prezydentową. Polshit i WSI (TVN) zrobiły, co mogą, żeby pokazać, jaka to bufetowa zdolniacha, a ludożerka to kupiła".

Kto za nim stoi

Z kronikarską dokładnością rozlicza Gronkiewicz-Waltz z programu, także w dzielnicach. Wkleja artykuły ze stołecznych dzienników, pliki multimedialne z wypowiedziami prezydent. Powołując się na ustawę o dostępie do informacji, ustalał m.in. koszty obsługi prawnej sporu o prezydencki mandat, ile miasto wydało "w związku ze zgromadzeniem publicznym tzw. Białym Miasteczkiem, dlaczego TVN 24 podpiął się do kamer miejskiego monitoringu".

- Odpowiadaliśmy, ale zaczęła nas zastanawiać zbieżność pytań z zainteresowaniami radnych PiS. Bywało, że dzień po mailu "Pretma" interpelowali w tej samej sprawie - mówi Tomasz Andryszczyk, rzecznik ratusza.

"Pretm" znalazł się pod dyskretną obserwacją ekipy PO. Uznali, że bloger wykorzystuje profesjonalny monitoring mediów. To usługa kosztowna, z której korzystają np. urzędy czy partie polityczne.

- Jakoś nie mogę sobie wyobrazić pracującego zawodowo człowieka, który cały dzień spędza przy programach informacyjnych - mówi rzecznik. - Stąd pytanie czy "Bufetowa" to blog obywatelski, czy strona wspierana przez zaplecze PiS. PO wytypowała kilka miejsc: urząd wojewódzki, centrala PiS, Pałac Prezydencki.

Podejrzenia wzmogła informacja, że Hanna Gronkiewicz-Waltz jest na liście polityków, których wypowiedzi gromadzi wynajęta przez Pałac firma monitorująca media.

Kolejny trop to urząd wojewódzki, czyli bastion PiS. - Bloger jest na bieżąco nawet w najdrobniejszych sprawach dotyczących dzielnic - mówi Jarosław Jóźwiak wicedyrektor gabinetu prezydenta. - Jeśli ma etat u wojewody, to za zwalczanie demokratycznie wybranych władz, i to w godzinach pracy, należy mu się zwolnienie dyscyplinarne. Będziemy to sprawdzać.

Dwie godziny wieczorem

- Jest pan urzędnikiem wojewody? - ustalam. - Nie jestem żadnym urzędnikiem. O miejscu pracy "Pretm" mówi na okrągło. Proszę mi wierzyć, swojego bloga traktuję hobbystycznie.

Jak tłumaczy, "monitoring prasowy nie jest niczym niezwykłym". Kulisy powstawania "Bufetowej" według jej autora wyglądają tak: czytanie prasy, dwa razy dziennie wizyty na stronach internetowych stołecznych dzienników, monitoring stron PiS, PO, urzędu miasta. Korzysta też z wyszukiwarek na portalach internetowych.

- Wystarczą dwa kliknięcia, by sprawdzić, czy pojawiły się nowe informacje - zapewnia.

Pytam, ile czasu zabiera mu robienie bloga. - Przeciętnie dwie godziny dziennie. Wieczorami - zapewnia.

poniedziałek, 12 listopada 2007

Można wystąpić o unieważnienie zawartego małżeństwa

Rozstrzygnięcie sądu administracyjnego nie oznacza automatycznego nieistnienia małżeństw zawartych przed nieprawidłowo powołanym kierownikiem urzędu stanu cywilnego.

ORZECZENIE

Wojewódzki Sąd Administracyjny w Gliwicach rozstrzygnął, że działający od pół roku kierownik Urzędu Stanu Cywilnego w Bytomiu został powołany nieprawidłowo. W tym czasie udzielił on ok. 200 ślubów. Gazeta Prawna jako pierwsza pisała o konsekwencjach, jakie mogą grozić samorządom, które nie przeprowadziły konkursu na to szczególne stanowisko.

- Wojewoda zaskarżył do sądu uchwałę Rady Miejskiej z Bytomia o powołaniu kierownika USC bez konkursu. Wojewódzki Sąd Administracyjny w Gliwicach stwierdził nieważność uchwały radnych (sygn. akt IV Sa/GL 928/07) i przyznał racje wojewodzie - wyjaśnia Leszek Trepka ze śląskiego urzędu wojewódzkiego.

Sąd wskazał, że sprawa należy do właściwości sądów administracyjnych, bo dotyczy prawidłowości powołania na stanowisko związane z wykonywaniem funkcji publicznych, a nie stosunku pracy.

- W uzasadnieniu sąd wskazał, że kierownik USC jest pracownikiem samorządowym zatrudnionym na pod-stawie mianowania lub umowy o pracę. Nie jest zatrudniany na podstawie powołania, wbrew literalnemu brzmieniu przepisów prawa o aktach stanu cywilnego. Oznacza to, że konieczne jest przeprowadzenie konkursu - wyjaśnia Leszek Trepka.

Podobne orzeczenia zapadły w wojewódzkich sądach administracyjnych w Lublinie, Łodzi, a także w NSA, do którego odwołali się radni z Rychwału (sygn. II OSK 1445/07).

- Sąd pokreślił wyraźnie, że jego orzeczenie nie oznacza nieistnienia małżeństw zawartych przed nieprawidłowo powołanym kierownikiem USC, bo rozstrzyganie w tej kwestii nie należy do sądów administracyjnych - wskazuje Leszek Trepka.

Wyrok oznacza jednak, że wszystkie działania podjęte zostały przez podmiot nieuprawniony i umożliwia każdemu wystąpienie do sądu powszechnego o stwierdzenie nieistnienia małżeństwa.

- W sytuacji gdy nie zostanie spełniona którakolwiek z ustawowych przesłanek zawarcia małżeństwa, każdy, kto ma w tym interes prawny, może wystąpić z powództwem o ustalenie nieistnienia małżeństwa - wyjaśnia Patrycja Hryniewicz, rzecznik prasowy Ministerstwa Spraw Wewnętrznych i Administracji.

Podobny los spotka akty stanu cywilnego.

Małżonkowie, którzy poniosą szkody wynikłe z działania samorządów, mogą dochodzić odszkodowania oraz zadośćuczynienia.

Wyrok w sprawie Bytomia nie jest prawomocny i miasto rozważa wniesienie skargi do NSA.

sobota, 3 listopada 2007

PiS wraca do ratusza

Iwona Szpala
2007-11-02, ostatnia aktualizacja 30 minut temu

Aresztowany za korupcję były minister sportu w rządzie PiS Tomasz Lipiec chce wrócić do pracy w ratuszu. Podobnie jak 60 innych urzędników stołecznej ekipy Lecha Kaczyńskiego, którzy awansowali po wygranej PiS przed dwoma laty i korzystali z urlopu bezpłatnego

Lipiec za czasów stołecznej prezydentury Lecha Kaczyńskiego był dyrektorem Warszawskiego Ośrodka Sportu i Rekreacji. W 2005 r. dostał nominację na ministra sportu, jednak z samorządem nie rozstał się do końca - wziął urlop bezpłatny. - Tak zrobiło przeszło 60 osób z PiS-owskiej ekipy prezydenta Lecha Kaczyńskiego, które po wygranej braci Kaczyńskich w 2005 r. przeszły do wyższych urzędów - mówi Jarosław Jóźwiak, wicedyrektor gabinetu prezydenta Warszawy. - Jeśli będą chcieli wrócić do samorządu, musimy im zaproponować takie same warunki, jakie mieli tu poprzednio.

W PO spodziewają się, że byłe PiS-owskie kadry upomną się o swoje. Spekulują, że do miasta będą chciały wrócić głównie osoby, które zajmowały wysokie stanowiska w administracji rządowej. Dla nich porażka PiS oznacza załamanie karier. - Wyjścia są dwa: praca dla miasta albo odejście za porozumieniem stron. To jednak wiąże się z kosztami, bo mają prawo do trzymiesięcznych odpraw - wyjaśnia Jóźwiak.

Jako pierwszy ze swoich praw postanowił skorzystać były minister sportu Tomasz Lipiec, jeszcze zanim upomniała się o niego prokuratura. Po tym, jak zdymisjonowano go z funkcji ministra sportu, nie pojawił się w ratuszu, choć miał tak obowiązek. Wykazał jednak czujność: gdy ratusz przysłał mu wypowiedzenie z art. 52 (dyscyplinarne), odwołał się do sądu pracy.

Czekaliśmy na pana Lipca tydzień, ale nie przyszedł

- Czekaliśmy na pana Lipca tydzień, ale nie przyszedł. Okazało się, że chce byśmy go przywrócili do pracy, choć formalnie ją porzucił - relacjonuje Jóźwiak.

Kolejnym urlopowanym, który chciałby zasilić ekipę Hanny Gronkiewicz-Waltz, jest Bartłomiej Szrajber, PiS-owski poseł ostatniej kadencji. Byłby to już kolejny powrót tego polityka w szeregi samorządowców. W 2001 r. po zdobyciu poselskiego mandatu wziął urlop bezpłatny jako wicedyrektor Żoliborza, a gdy przegrał kolejne wybory do Sejmu w 2005 r. ponownie został samorządowcem. - Pan Szrajber wraca na niezłych warunkach. Jest głównym specjalistą z pensją sięgającą 7 tys. zł brutto, którą ustalili jego PiS-owsy przełożeni. To stawka maksymalna - mówi Jóźwiak.

Zgłoszenie się byłego posła do ratusza wzbudziło spore zaskoczenie, bo o ile w 2005 r. wracał do miasta rządzonego przez PiS, to teraz miałby zasilić szeregi politycznej konkurencji. Pracowałby w gabinecie prezydenta, który tworzą najbardziej zaufani ludzie Hanny Gronkiewicz-Waltz. Tam podejmowane są strategiczne decyzje, także polityczne. W dodatku, jak twierdzi Jóźwiak, nikt nie przypomina sobie, by Bartłomiej Szrajber wcześniej pracował u prezydenta.

To sytuacja ambarasująca obie strony

Szrajber twierdzi, że za czasów Lecha Kaczyńskiego "opracowywał analizy statystyczne". Zajęcie to nazywa "kilkumiesięcznym incydentem", który skończył się objęciem mandatu poselskiego po Mariuszu Kamińskim, gdy ten został szefem CBA. - W gabinecie prezydenta mogą mnie nie pamiętać, bo miałem pokój w piwnicy - przyznaje.

Mówi, że zanim wróci na samorządową posadę, chce porozmawiać z prezydent Gronkiewicz-Waltz. - To sytuacja ambarasująca obie strony. Uprzedziłem kolegów w PiS, że biorę sprawy we własne ręce i wracam do ratusza - mówi. - Mam nadzieję, że dojdziemy do porozumienia z panią prezydent i jako były wybraniec narodu będę mógł coś wykreować. Zgłosiłem, że jestem do dyspozycji od stycznia. Na razie korzystam z trzymiesięcznej odprawy, która przysługuje byłym posłom.

czwartek, 18 października 2007

Setki ślubów do powtórki

SAMORZĄDY | Powoływanie kierownika Urzędu Stanu Cywilnego

Zasady powoływania kierownika urzędu     stanu cywilnego  (Rozmiar: 66051 bajtów)
Zasady powoływania kierownika urzędu stanu cywilnego
  • Kierownik USC może być powołany tylko po przeprowadzeniu otwartego konkursu - orzekł Naczelny Sąd Administracyjny
  • Sąd powszechny stwierdził już nieistnienie małżeństwa zawartego przed kierownikiem USC powołanym bez konkursu
  • Niedoszli małżonkowie mogą żądać odszkodowania za szkody i zadośćuczynienia za krzywdę

ORZECZENIE

Wielu czytelników alarmuje Gazetę Prawną, że w ich miejscowościach funkcje kierowników USC wykonują osoby nieuprawnione. Jest tak od maja, gdy opublikowaliśmy pierwszy artykuł na temat praktyk powoływania kierowników USC bez przeprowadzenia wymaganego prawem konkursu. Najpoważniejsze konsekwencje wystąpiły w Józefowie, gdzie sąd powszechny stwierdził nieistnienie związku małżeńskiego zawartego przed kierownikiem USC powołanym bez konkursu. Niedoszli małżonkowie otrzymali 5 tys. zł od miasta jako zwrot kosztów wesela. Podobie może być w Bytomiu, gdzie od ponad pół roku funkcjonuje kierownik USC powołany bez konkursu.

Podobne problemy wystąpiły w całej Polsce, np. w Koluszkach, Starej Kamienicy, Szczawnicy, Barwicach, Reczu oraz w gminie Oksa. W woj. wielkopolskim nieprawidłowo powołano kierowników w miejscowościach Rychwał, Włoszakowice, Łubowo i prawdopodobnie w Kłodawie.

Rozstrzygająca wykładnia

Radni Rychwału i Włoszakowic odwołali się od rozstrzygnięć wojewódzkich sądów administracyjnych do Naczelnego Sądu Administracyjnego, który przesądził wczoraj, że samorządy nie mogą powoływać kierowników USC bez przeprowadzenia otwartych konkursów (sygn. II OSK 1445/07).

- Powołanie kierownika USC, o którym mowa w art. 6 ust. 3 prawa o aktach stanu cywilnego stanowi tzw. powołanie pozorne, a więc nie wskazuje ono na podstawę nawiązania stosunku pracy, lecz oznacza powierzenie wykonywania funkcji. Należy zatem przyjąć, że podstawą zatrudnienia kierownika USC jest mianowanie lub umowa o prace, a w takim przypadku art. 3a ustawy o pracownikach samorządowych przewiduje otwarty i konkurencyjny nabór - mówił Wojciech Chróścielewski, sędzia NSA.

Poważne skutki

Orzeczenie NSA oznacza kłopoty dla Bytomia, w którym mimo znanych już orzeczeń WSA powołano kierownika USC bez konkursu.

- Według nas kierownik USC został powołany zgodnie z prawem. Dlatego cierpliwie czekamy na rozstrzygnięcie WSA. Osoba zatrudniona na stanowisku kierownika USC udzieliła 183 ślubów i sporządziła wiele aktów stanu cywilnego, natomiast po informacji o zaskarżeniu przez wojewodę uchwały o powołaniu do sądu kierownik nie wykonuje już swych funkcji - mówi Katarzyna Krzemińska-Kruczek, rzecznik prasowy miasta Bytom.

Nieodpowiedzialność radnych może spowodować, że wiele małżeństw zostanie uznanych za nieistniejące.

- Małżeństwo zostaje zawarte, gdy mężczyzna i kobieta jednocześnie złożą przed kierownikiem USC oświadczenia, że wstępują ze sobą w związek małżeński. W sytuacji gdy nie zostanie spełniona którakolwiek ze wskazanych przesłanek każdy, kto ma w tym interes prawny, może wystąpić z powództwem o ustalenie nieistnienia małżeństwa - wyjaśnia Patrycja Hryniewicz, rzecznik prasowy Ministerstwa Spraw Wewnętrznych i Administracji.

Podobny los spotka większość aktów stanu cywilnego podpisanych przez osoby nieuprawnione.

- Akt stanu cywilnego unieważnia się, jeżeli uchybienia powstałe przy sporządzeniu aktu zmniejszają jego moc dowodową. Właściwy jest sąd, który orzeka na wniosek osoby zainteresowanej, prokuratora lub kierownika Urzędu Stanu Cywilnego - wskazuje Patrycja Hryniewicz.

Dodaje, że decyzje administracyjne wydane przez osobę nieuprawnioną będą podlegać unieważnieniu na podstawie art. 156 i 157 kodeksu postępowania administracyjnego.

Podobne zdanie ma adwokat Aleksandra Zadorożna.

- Dokonanie aktu zawarcia małżeństwa przed nieuprawnioną osobą nie wywołuje skutków prawnych zawarcia małżeństwa. Małżeństwo tak zawarte nie jest nieważne, bowiem w świetle prawa w ogóle nie zostało ono zawarte - mówi.

W takiej sytuacji można dochodzić także odszkodowania oraz zadośćuczynienia.

- Zgodnie z art. 417 k.c., za szkodę wyrządzoną przez niezgodne z prawem działanie lub zaniechanie przy wykonywaniu władzy publicznej ponosi odpowiedzialność Skarb Państwa lub jednostka samorządu terytorialnego lub inna osoba prawna wykonująca tę władzę z mocy prawa. Można żądać zasądzenia pieniędzy tytułem zadośćuczynienia za krzywdy wobec naruszenia dóbr osobistych, zwłaszcza konstytucyjnie chronionych małżeństwa i rodziny, którą przez ten związek założyli - tłumaczy adwokat Aleksandra Zadorożna.

Konieczny konkurs

Wszystkiemu winne są niespójne przepisy, których interpretacją dwukrotnie zajął się Sąd Najwyższy, WSA w Lublinie oraz w Łodzi, a teraz także NSA. Kierownikiem USC z mocy prawa jest wójt, burmistrz lub prezydent miasta. Rada gminy może jednak w drodze uchwały powołać innego kierownika USC lub zastępcę (zastępców).

- Niezależnie od tego, czy funkcję kierownika urzędu stanu cywilnego pełni wójt, burmistrz lub prezydent miasta, czy jest to inna powołana do tego osoba - należy stwierdzić, że kierownik USC jest pracownikiem samorządowym. Zgodnie zaś z ustawą o pracownikach samorządowych nabór kandydatów na wolne stanowiska urzędnicze, w tym na kierownicze stanowiska urzędnicze, jest otwarty i konkurencyjny, a zatem elementem koniecznym i niezbędnym dla skutecznego nawiązania stosunku pracy z kierownikiem US jest uprzednie przeprowadzenie postępowania konkursowego - mówi rzecznik Patrycja Hryniewicz.

Podjęcie przez radnych uchwały w innym trybie jest sprzeczne z obowiązującym prawem.

183 małżeństwa zawarto w Bytomiu przed kierownikiem USC powołanym bez konkursu

środa, 17 października 2007

PiS: Gronkiewicz-Waltz prawdopodobnie straci funkcję prezydenta Warszawy

cheko, PAP
2007-10-17, ostatnia aktualizacja 2007-10-17 16:35

Prezes warszawskiego PiS Maciej Więckowski oświadczył w środę, że w stolicy prawdopodobnie konieczne będą przyspieszone wybory prezydenckie. Według niego, to konsekwencja wtorkowego orzeczenia Wojewódzkiego Sądu Administracyjnego w sprawie odwołania burmistrza i zarządu Pragi Północ.

Zobacz powiekszenie
Fot. Wojciech Surdziel /AG
Hanna Gronkiewicz-Waltz
Więckowski powiedział dziennikarzom, że WSA uznał zarządzenia wojewody mazowieckiego Jacka Sasina (PiS) - dotyczące unieważnienia uchwał Rady Miasta o odwołaniu zarządu i burmistrza Pragi Północ - za "ważne" oraz "mające moc prawną". Zdaniem warszawskiego PiS, oznacza to, że prezydent stolicy Hanna Gronkiewicz-Waltz, która negowała decyzje wojewody, straci swój urząd.

Pod koniec grudnia ubiegłego roku przewodnicząca rady dzielnicy Praga-Północ Alicja Dąbrowska (PO) ogłosiła przerwę w sesji i wyszła z radnymi PO i LiD z sali obrad. Pod ich nieobecność, niezgadzający się na przerwanie obrad radni z PiS odwołali przewodniczącą, wybrali jej następcę i nowego burmistrza Pragi- Północ - Artura Marczewskiego (PiS). Tego zarządu nie uznała prezydent Warszawy Hanna Gronkiewicz-Waltz i powołała swojego pełnomocnika - Jolantę Koczorowską, a później nowy zarząd dzielnicy w składzie: Koczorowska, Jarosław Sarna i Artur Buczyński.

Więckowski: Gronkiewicz-Waltz zafundowała nam kolejne wybory prezydenckie

W kwietniu Rada Warszawy podjęła 23 uchwały, unieważniające grudniowe decyzje dzielnicy Praga-Północ. Wojewoda najpierw wstrzymał ich wykonanie, a 4 maja je unieważnił. Wtedy radni podjęli uchwałę o skierowaniu sprawy do WSA.

- Nie skończyła się jeszcze kampania wyborcza, a wszystko na to wskazuje, że pani Gronkiewicz-Waltz, zafundowała nam kolejne wybory prezydenckie w Warszawie. Od kilku miesięcy sygnalizowaliśmy, że w tej dzielnicy dochodzi do rażącego łamania prawa, nieposzanowania podstaw samorządu, nieuznawania demokratycznego zarządu wybranego przez radę dzielnicy - oświadczył szef warszawskiego PiS.

"Każda złotówka wydana przez urząd dzielnicy, wydana niezgodnie z prawem"

Podkreślił także, iż orzeczenie WSA oznacza, że działania Gronkiewicz-Waltz, negujące legalność zarządu dzielnicy Praga Północ są niezgodne z prawem. - Każda złotówka, która została wydana przez urząd tej dzielnicy, została wydana prawdopodobnie z naruszeniem prawa, podobnie jak każda wydana decyzja - powiedział Więckowski.

Zaznaczył też, że w kontekście wtorkowego wyroku prezydent stolicy będzie musiała wypłacić odwołanym urzędnikom zaległe pensje wraz z odsetkami. "Co oznacza również, że prawdopodobnie będziemy mieli do czynienia z złamaniem dyscypliny finansów publicznych i prawdopodobnie z zakazem pełnienia funkcji publicznej. (...) Naszym zdaniem, stoimy przed kolejnymi wyborami na funkcję prezydenta Warszawy - dodał.

Przewodniczący stołecznego klubu radnych PiS: Decyzja WSA kończy "pucz praski"

Przewodniczący stołecznego klubu radnych PiS Marek Makuch, oświadczył, że decyzja WSA kończy "pucz praski". "Był on wywołany nadmiernymi ambicjami, brakiem poszanowania dla prawa i chęcią dominacji w Warszawie ponad decyzjami wyborców. (...) Mamy okazję zobaczyć, czym grożą rządy Platformy obywatelskiej w Polsce" - powiedział Makuch.