piątek, 25 kwietnia 2008

Rosja: Jesteśmy gotowi na wojnę

tan, PAP
2008-04-25, ostatnia aktualizacja 2008-04-25 20:58
Zobacz powiększenie
Cztery kadry z nagrania wideo, które udostępniły siły lotnicze Gruzji, przedstawiają zestrzelenie gruzińskiego samolotu bezzałogowego. Gruzja utrzymuje, że dokonał tego rosyjski MiG-29, Abchazja że to oni zestrzelili maszynę, a Rosja nie ma w sprawie zdania.
Fot. AP

Rosja ostrzegła, że użyje wszelkich dostępnych metod, w tym militarnych, w obronie swoich obywateli w Abchazji i Osetii Południowej, jeśli Gruzja doprowadzi do konfliktu zbrojnego z tymi republikami. Z tym najostrzejszym - jak dotąd - ostrzeżeniem Moskwy pod adresem Tbilisi wystąpił Walerij Kieniajkin, specjalny przedstawiciel rosyjskiego MSZ ds. stosunków z krajami Wspólnoty Niepodległych Państw (WNP).

- Czynimy wszystko, aby nie doszło do konfliktu zbrojnego. Jeśli jednak zostanie rozpętany, to zmuszeni będziemy reagować, w tym metodami wojskowymi - oświadczył Kieniajkin na konferencji prasowej w Moskwie.

- Będziemy bronić naszych rodaków wszystkimi środkami, jakie mamy do dyspozycji - zapowiedział Kieniajkin, który ma rangę ambasadora do specjalnych poruczeń.

Według rosyjskich mediów paszporty Rosji ma aż 90 proc. mieszkańców tych dwóch zbuntowanych prowincji Gruzji.

Przedstawiciel MSZ Rosji oświadczył również, iż istnieje groźba, że Gruzja zaatakuje Abchazję i Osetię Południową.

- Stawka jest wysoka. 21 maja (w Gruzji) odbędą się wybory parlamentarne. Zagrożenie więc występuje i będzie występować w najbliższym czasie - powiedział.

Kieniajkin zauważył, że strona abchaska dysponuje informacjami o ruchach wojsk w zachodniej Gruzji, co - jego zdaniem - może świadczyć o przygotowaniach do operacji militarnej.

- Naszych rodaków w Abchazji i Osetii Południowej nie zostawimy w nieszczęściu - zapewnił.

Dyplomata zaprzeczył, by to rosyjski myśliwiec zestrzelił w ubiegłą niedzielę nad Abchazją gruziński bezzałogowy samolot zwiadowczy.

Na granicy są armie, czy ich nie ma?

Wcześniej rosyjskie media - powołując się na gruzińską telewizję Rustawi-2 - podały, że Abchazja wprowadziła swoje wojska do rejonu Gali, na granicy z Gruzją. Z kolei w rejonie portu Oczamczira - według tych doniesień - pojawili się żołnierze rosyjscy.

Zbuntowana republika

Zgodnie z rozejmem zawartym przez Tbilisi i Suchumi 14 maja 1994 roku, w Gali - podobnie, jak w Zugdidi, po drugiej stronie granicy - nie mogą stacjonować żadne wojska. Mogą tam przebywać tylko siły policyjne stron, przy czym ich liczebność jest ograniczona.

Abchazja odłączyła się od Gruzji po wojnie z lat 1992-93. Ma własny parlament, prezydenta, konstytucję, rząd, siły zbrojne i sądy. Niepodległości samozwańczej republiki nie uznało dotąd żadne państwo, włącznie z Rosją. Jednak starania Gruzji, by przywrócić swą władzę nad regionem, pozostają bezskuteczne.

Secesję Abchazji, podobnie jak i Osetii Południowej, również próbującej od kilkunastu lat uniezależnić się od Tbilisi, wspiera Rosja. W obu separatystycznych republikach jako siły pokojowe stacjonują rosyjskie wojska.

Kontrowersyjny krok

W marcu Rosja zniosła wszelkie ograniczenia na kontakty z Abchazją, które nakładało porozumienie przyjęte przez kraje poradzieckiej Wspólnoty Niepodległych Państw w 1996 roku. Zakazywało ono relacji gospodarczych, handlowych, finansowych oraz połączeń transportowych z tą prowincją. Decyzja ta została bardzo źle przyjęta przez Gruzję.

W ubiegłym tygodniu prezydent Władimir Putin wydał dekret nakazujący rządowi Rosji nawiązanie kontaktów z władzami Abchazji i Osetii Południowej, a także podjęcie z nimi współpracy w sferach gospodarki, nauki, kultury, oświaty i informacji.

Władze w Tbilisi odebrały to jako próbę zaanektowania przez Rosję części gruzińskiego terytorium.

Kolejne samobójstwo w celi

tan, gazeta.pl
2008-04-25, ostatnia aktualizacja 2008-04-25 17:52

Andrzej Ł. pseudonim Gruby, który był świadkiem koronnym objętym programem ochrony, powiesił się w swojej celi w Białymstoku - dowiedziała się "Polityka". Informację potwierdziła w rozmowie z gazeta.pl Luiza Sałapa, rzeczniczka więziennictwa. Śmierć "Grubego" to pierwszy taki przypadek w historii programu ochrony świadków, ale kolejny już w ostatnim czasie w całym polskim więziennictwie.

"Gruby" był znanym w całej Polsce złodziejem luksusowych samochodów - został objęty programem, ale dalej kradł - dlatego trafił do aresztu. Przebywał wprawdzie w jednoosobowej i monitorowanej celi, ale podobnie jak w przypadku jednego z morderców Olewnika, samobójstwa dokonał w części sanitarnej, która nie mieści się w zasięgu kamery.

Rzecznik aresztu Michał Zagłoba przyznał w piątek, że doszło do śmierci osadzonego, ale nie podał żadnych szczegółów. Dodał, że sprawę wyjaśnia postępowanie wewnętrzne.

Według informacji Polskiej Agencji Prasowej, śledztwo w sprawie śmierci aresztanta prowadzi białostocki wydział ds. przestępczości zorganizowanej Prokuratury Krajowej. Tam jednak w piątek nie udało się uzyskać więcej informacji.

4 kwietnia Sławomir Kościuk powiesił się na początku tego miesiąca w identyczny sposób i, podobnie jak tym razem, nikt mu nie próbował przeszkodzić w samobójstwie, bo nikt nie obserwował co robi w celi.

Kościuk został skazany jako jeden z podwładnych Wojciecha F. - uznanego za dyrygującego grupą porywaczy Olewnika. Co ciekawe - także Wojciech F. powiesił się w swojej celi, w czerwcu 2007 roku.

W Polsce nie monitoruje się całych cel

Po poprzednim przypadku samobójstwa w celi Luiza Sałapa, rzeczniczka więziennictwa tłumaczyła: "monitorujemy cele, ale kącików sanitarnych już nie". - Po dyskusji z rzecznikiem praw obywatelskich zgodziliśmy się, że osadzony ma prawo do minimum prywatności. Osadzeni wiedzą, że kamera tam nie sięga - mówiła Sałapa.

Czy taka czarna seria spowoduje w końcu zmiany procedur? W większości krajów europejskich monitoring cel obejmuje każdy ich centymetr. W Polsce jednak nigdy nie instaluje się kamery tak, żeby obejmowała całą przestrzeń.

To powoduje, że gdy pojawia się kolejne doniesienie o samobójstwie - nigdy tak naprawdę nie wiadomo, czy aresztant faktycznie sam targnął się na swoje życie, czy też ktoś mu w tym pomógł.

Pierwsza rocznica śmierci Barbary Blidy

Przemysław Jedlecki
2008-04-25, ostatnia aktualizacja 2008-04-25 20:26

Bliscy, znajomi i politycy modlili się w piątek w Siemianowicach Śląskich w intencji Barbary Blidy. Była posłanka SLD zabiła się rok temu, gdy do jej domu weszła ABW

Zobacz powiekszenie
Fot. Dawid Chalimoniuk / AG
Wojciech Olejniczak składa kwiaty na grobie Barbary Blidy. W tle jej mąż Henryk Blida
Zanim późnym popołudniem w kościele pw. św. Michała Archanioła odprawiono mszę w intencji Barbary Blidy, głos zabrali jej partyjni koledzy. Wojciech Olejniczak, jeszcze zanim przyjechał do Siemianowic Śląskich mówił w Sejmie, że PiS chciał przede wszystkim zniszczyć wizerunek Blidy, która na Śląsku cieszyła się wyjątkową popularnością. - Wiemy, że była to akcja polityczna prowadzona przeciwko SLD, przeciwko całej polskiej lewicy, prowadzona przez polityków PiS - mówił Olejniczak. Podkreślał, że prokuratura nie miała przeciwko Blidzie żadnych mocnych dowodów. - Podejrzenia się nie potwierdziły, a rok temu politycy PiS-u kłamali - dodał.

Lider SLD zarzucił też kłamstwo Zbigniewowi Ziobro (PiS). Mówił, że były minister sprawiedliwości kłamał, gdy zapewniał, że nic nie wie o sprawie Blidy i że się nią nie interesował. - Okłamał polski Sejm mówiąc o tym, że są trzy zarzuty przeciwko Blidzie. Żadne z tych oskarżeń się nie potwierdziło - dodał Olejniczak. Zdaniem lidera SLD, kłamstwa Ziobry obnażył były premier Jarosław Kaczyński, który przyznał, że wcześniej były spotkania w tej sprawie. Narada u premiera Kaczyńskiego, podczas której Ziobro i ówczesny szef ABW Bogdan Święczkowski zapewniali, ża mają mocne dowody na współpracę Blidy z mafią węglową, odbyła się już pod koniec lutego.

Wacław Martyniuk, poseł SLD z Gliwic, który przyjechał w piątek do Siemianowic powiedział, że bez Blidy jest smutno. - Nie wiem co myśleć o tych wydarzeniach. Ciągle nie jest jasne, co się naprawdę wtedy zdarzyło. Pytanie, czy było to samobójstwo, ciągle jest aktualne. W pierwszych dniach po tragedii nikt na Śląsku w tę wersję nie wierzył - mówi Martyniuk.

Kazimierz Kutz, poseł PO z okręgu katowickiego, jest jednak przekonany, że sejmowej komisji śledczej uda się wyjaśnić tajemnicę śmierci Blidy. - Upadł rząd Kaczyńskiego i prawda wyjdzie na jaw. Już nie ma odwrotu - mówi Kutz.

Tuż przed mszą Olejniczak mówił podobnie. - Nie musiało dojść do tej śmierci, ale to politycy PiS-u chcieli użyć Blidy do walki politycznej. Chcemy wyjaśnić okoliczności jej śmierci. Gdyby Blida nie była politykiem, to rok temu nikt by do niej przyszedł - dodał.

Bliscy i znajomi Blidy złożyli w piątek kwiaty i zapalili znicze na jej grobie. Podczas mszy świętej i po niej, o polityce nie padło już ani jedno słowo.

Wieczorem w hali Siemianowickiego Towarzystwa Tenisowego została odsłonięta pamiątkowa tablica ku czci Barbary Blidy. Hala tenisowa od piątku nosi też imię byłej posłanki SLD.

Romuald Duda, prezes STT o polityce nie chciał mówić. - To nie wiec. Wyrażamy tu wdzięczność Barbarze Blidzie. Była jedną z nas i nigdy o tym nie zapominała, a tej hali nie byłoby bez jej pomocy - mówił Duda.

Źródło: Gazeta Wyborcza Katowice

Tak wpadł supergangster

Rympałek w rękach policji

Tak wpadł supergangster

Policyjna akcja przerwała jedną z najbardziej spektakularnych karier gangsterskich, po tym jak na warszawskim Wilanowie aresztowano Marka Cz. pseudonim Rympałek. Potężny boss, autor głośnego "napadu stulecia", od ponad roku ukrywał się ścigany listem gończym i po 10 latach spędzonych w więzieniu próbował odbudowywać dawną potęgę - pisze DZIENNIK. Wczoraj sąd nałożył na "Rympałka" trzymiesięczny areszt.

"Wiedzieliśmy, że się pojawił i chce odbudować gang. Nie znaliśmy jednak miejsca, w którym się ukrywa" - mówił DZIENNIKOWI Zbigniew Urbański z Komendy Głównej Policji. Informacja, którą policjanci zdobyli w środę, postawiła ich na nogi - "Rympałek" miał pojawić się w restauracji McDonald’s na warszawskim Wilanowie.

Gangster przyszedł przed godz. 18 i antyterroryści błyskawicznie powalili go na ziemię, skuwając kajdankami. "Marek Cz. był kompletnie zaskoczony, nie stawiał oporu" - opisywał Urbański.

Sama bandycka kariera 45-letniego „Rympałka” stawiała go w pierwszym szeregu polskiego światka przestępczego.

Miał być jubilerem. Miał już nawet zaliczoną praktykę w jednym z dużych magazynów jubilerskich w stolicy. Wybrał jednak inną drogę życia. Był jednym z najbardziej bezwzględnych bandytów warszawskiego podziemia kryminalnego, a jednocześnie jedną z jego najbarwniejszych postaci i jedynym gangsterem, który wśród swoich ludzi miał byłych antyterrorystów.

Kradzione samochody w akcji
Napad na konwój został zorganizowany perfekcyjnie. Ludzie „Rympałka” przez kilka miesięcy sprawdzali, kiedy i w jaki sposób dowożone są pieniądze z banku do przychodni na warszawskim Ursynowie. Gdy poznali dokładnie godziny i trasę przejazdu, zaczęli przygotowania do napadu. Użyto czterech kradzionych samochodów.

28 listopada 1995 r. krótko po 7 rano na parkingu na ulicy Zamiany gangsterzy zaparkowali dwa z nich – audi i furgonetkę ford transit. Kiedy około godziny 11 konwój z banku zbliżał się pod przychodnię, z parkingu ruszyły na niego od przodu oba auta z czterema gangsterami w środku, blokując drogę wiozącemu pieniądze renault. Kolbami rozbili szyby renault, wyciągnęli z samochodu konwojentów i kazali im położyć się twarzami do ziemi.

Potem otworzyli bagażnik i przerzucili walizkę oraz torbę z pieniędzmi do transita. Podjechali nim na odległy o kilkaset metrów inny parking na Ursynowie. Tam przesiedli się do dwóch aut zaparkowanych poprzedniego wieczoru – forda sierry i nissana primery. Wszyscy biorący udział w napadzie, w sumie siedem osób, dojechali na umówione miejsce spotkania, na róg Żytniej i Leszna. Tam czekali na nich pozostali „organizatorzy” - "Rympałek", Jerzy Wieczorek „Żaba”, Jarosław S. "Masa". "Rympałek" podzielił pieniądze, po czym każdy odjechał w swoją stronę.

Kałasznikow w wózku dziecięcym
45-latek jest mieszanką starej, warszawskiej, przestępczej tradycji i nowoczesnej przestępczości. Z jednej strony przestrzegał zasady dawnego honoru złodziejskiego – uczciwego rozliczania się ze swoimi podwładnymi, milczenia po grób przed prokuraturą i policją, niesypania przed policją konkurencji. Z drugiej – sięgał do wzorów współczesnego świata gangsterskiego. Był nie tylko królem haraczów i narkotyków, ale także mózgiem operacji, które mogłyby być gotowymi scenariuszami filmów sensacyjnych. Oto jedna z nich.

Jesień 1995 r. Jeden z bandytów warszawskiego gangu „Rympałka” Krzysztof Burak pseud. Ziomal najpewniej od kogoś ze środka banku przy ul. Puławskiej w Warszawie dostaje przeciek, że raz w tygodniu z dokładnością zegarka zaraz po otwarciu kas i zawsze w czwartki zjawia się człowiek, który bierze z banku nie mniej niż 100 tys. zł. Jest przedsiębiorcą budowlanym. Przed bankiem nie ma żadnej obstawy.

Po tej informacji ludzie „Rympałka” organizują stałą obserwację. Po kilku tygodniach są gotowi. W ostatni czwartek października na Puławskiej wzdłuż banku spaceruje postawny, elegancko, ale dość zwyczajnie ubrany 40-latek. Popycha przed sobą wózek z dzieckiem. Kiedy z banku wychodzi przedsiębiorca, spacerujący mężczyzna podchodzi do niego. – Proszę o plecak albo będę strzelał – mówi. Odsłania zawartość wózka. W środku jest kałasznikow. Przedsiębiorca bez słowa oddaje bandycie plecak, tym razem ma ćwierć miliona złotych. Akcja stanie się mieszaniną bandyckiego geniuszu i zwykłego kuriozum, bo o mało co nie załamie się, gdy zaparkowany przez bandytów seat cordoba nie zapali. Dwóm gangsterom pomoże go pchać... przypadkowy przechodzień.

Więzienie i powrót
Był nieobliczalny. Zdarzało się, że powodem do jego wybuchu było głupstwo. Tak jak wtedy gdy po stłuczce samochodowej dotkliwie pobił stołkiem jej sprawcę - swojego bliskiego kumpla Remigiusza Patera pseud. Remek.

Nie wiadomo, czy „Remek” wziął odwet za swoje krzywdy. Ale to on w marcu 1996 r. jako pierwszy zaczął sypać „Rympałka”. Podawał szczegóły różnych zdarzeń z życia gangu, jak i o jego przestępstwach. To umożliwiło zatrzymanie bossa w kwietniu 1996 r. Dwa i pół roku później, w połowie września 1998 r. sąd warszawski skazał "Rympałka" na 10 lat więzienia za kierowanie zorganizowaną grupą przestępczą.

Upiekły mu się zarzuty innych przestępstw, m.in. napadu stulecia. W czerwcu 2007 r. po pełnym odsiedzeniu kary gangster wyszedł z więzienia. Szybko próbował odbudować swoją dawną pozycję w kryminalnym podziemiu stolicy. Jego marzenie o nowej potędze prysło w środę pod wilanowskim McDonaldem, skąd wychodził w kajdankach.

Zobacz PIT Dowalda Tuska

Dostanie 2,5 tysiąca złotych zwrotu

Zobacz PIT Dowalda Tuska

Premier Tusk ujawnił swoje zeznanie podatkowe. W 2007 roku zarobił prawie 140 tysięcy złotych - to ponad 11 tysięcy miesięcznie. Ponieważ rozlicza się razem z niepracującą żoną, dostanie zwrot podatku. Dokładnie 2414 złotych. Tylko kiedy? Bo być może najpierw będzie musiał wyjaśnić, czemu w zeznaniu podał imię DOWALD...

To niby zwykła pomyłka, ale wielu podatników wie, że nawet najbłahsze błędy w kontaktach ze skarbówką mogą być brzemienne w skutkach... Krajowa Informacja Podatkowa zapewniła dziennik.pl, że problemów być nie powinno, ale pytanie, jak zmienione imię potraktuje urzędnik, przyjmujący PIT-a...

Na dochody premiera w 2007 roku składała się nie tylko rządowa pensja i poselska dieta. Ponad 1600 złotych zarobił na umowach o dzieło i umowach zlecenie. 8 tysięcy złotych to dochód z praw autorskich.

Tusk nie odliczył od podatku żadnych wydatków - nie skorzystał na przykład z ulgi na internet. Dzięki temu, że żona premiera nie pracuje, rodzina Tusków dostanie całkiem duży zwrot podatku - aż 2414 złotych.

Premier przekazał 1 procent dochodu na organizację pożytku publicznego. 152 złote trafi na rzecz hospicjum w Sopocie. Zaapelował też do podatników o przekazywanie 1 procenta na rzecz innych organizacji. Przypomniał, że warunkiem przekazania pieniędzy jest rozliczenie się w terminie.

"To cenna inicjatywa. Miliony złotych mogą trafić do potrzebujących" - zachęcał Polaków premier i jako przykład podał swoją rodzinę. Córka Donalda Tuska, Katarzyna, przekazała 1 procent swojego podatku dla Pegazusa - organizacji, która chroni konie przed śmiercią w rzeźniach, syn postanowił ratować stare parowozy w skansenie w Kościerzynie.

Z broni Barbary Blidy usunięto odciski palców


W domu Blidów roiło się od policjantów, funkcjonariuszy ABW i innych służb (© Karina Trojok, Polska)
Witold Pustułka

24.04.2008, aktualizacja: 25.04.2008, 09:04

Na rewolwerze Astra 680, z którego przed rokiem, 25 kwietnia 2007 r., miała zastrzelić się Barbara Blida, śledczy nie zabezpieczyli żadnych odcisków palców - dowiedziała się "Polska" od jednego z ekspertów zatrudnionych przez prokuraturę. Prawdopodobnie zostały usunięte.
Na broni odnaleziono za to włókna pochodzące ze służbowej kurtki któregoś z oficerów ABW. Dotarliśmy do raportu biegłych z dziedziny balistyki, daktyloskopii, chemii i biologii, badających okoliczności śmierci byłej posłanki SLD.

Twierdzą oni, że Blida mogła zginąć np. w wyniku szamotaniny z uczestniczącą w jej zatrzymaniu funkcjonariuszką ABW Barbarą P. Piszą też, że rewolwer został przystawiony do klatki piersiowej niemal prostopadle. Tymczasem samobójcy, strzelając do siebie, zwykle inaczej przystawiają broń. Specjaliści nie wykluczają co prawda, że mogło to być samobójstwo, ale nie są w stanie ustalić, w której ręce Blida trzymała broń.

Na zabezpieczonym rewolwerze nie ma też żadnych śladów pochodzących z kieszeni szlafroka Blidy, w którym przed śmiercią miała trzymać broń. Odciski palców są natomiast na łusce pocisku, który spowodował jej śmierć. Wiadomo tylko, że nie zostawiła ich Blida.
Czy chciano ukryć fakt, że Blida zginęła szarpiąc się z agentem? Świadek: Oficer ABW mówił, że samobójstwo to "wersja oficjalna"

Ponadto Henryk Blida zeznał, że zaraz po śmierci żony wbiegł do łazienki i gdy usiłował ją podnieść, rewolwer wypadł spod szlafroka. Jak to możliwe, że po samobójczej śmierci broń znalazła się pod szlafrokiem? Skąd tyle sprzeczności w tej sprawie? Czy wzięły się z nieudolności funkcjonariuszy, którzy zabezpieczali miejsce tragedii, czy z celowego działania, które miało chronić odpowiedzialnych za śmierć Blidy?

Tę drugą wersję zdaje się potwierdzać relacja osoby, która w tym samym czasie co Blida została zatrzymana w sprawie korupcji. Do naszego informatora, podobnie jak do mieszkania Blidy, funkcjonariusze ABW wkroczyli o 6.05 rano. Słowa tego świadka szokują: - O wpół do siódmej osoba kierująca u mnie akcją odebrała telefon. "O, k..., o k..." - komentowała słowa po drugiej stronie słuchawki. Za chwilę rozłączyła się i powiedziała do kolegi z ABW: "Blida nie żyje, oficjalna wersja: popełniła samobójstwo".

Prokuratura łódzka, która ekspertom od kryminalistyki zadała w tej sprawie ponad 130 pytań, nie komentuje wyników badań. - Ze względu na dobro śledztwa nie wypowiadamy się na ten temat - ucina Krzysztof Kopania, rzecznik łódzkiej prokuratury okręgowej.

Byłej posłance lewicy Barbarze Blidzie śledczy zamierzali postawić zarzut pośredniczenia w przekazywaniu 80 tys. zł łapówki. Do dziś nie wiadomo, co stało się z tymi pieniędzmi (o ile w ogóle istniały). W czerwcu 2006 roku Barbara Kmiecik, podejrzana o powiązania z w mafią węglową, mówiła ABW, że łapówka miała trafić do ówczesnego prezesa Rudzkiej Spółki Węglowej.

Więcej w papierowym wydaniu "Polski"

Francuskie śmigłowce zaatakowały bazę piratów w Somalii

tan, PAP
2008-04-11, ostatnia aktualizacja 2008-04-11 19:10

Francuskie śmigłowce wojskowe ostrzelały w piątek pociskami rakietowymi piratów, którzy u wybrzeży Somalii porwali przed tygodniem luksusowy francuski jacht - mówią świadkowie. Wcześniej w piątek kancelaria prezydenta Francji Nicolasa Sarkozy'ego poinformowała, że uwolniono załogę francuskiego jachtu - ok. 30 ludzi, w tym 22 Francuzów.

Zobacz powiekszenie
Fot. KAREL PRINSLOO AP
Żołnierz na pokładzie francuskiego okrętu Premier Maitre L'Her. Zdjęcie archiwalne
Pałac Elizejski podkreślił, że uwolnienie przebiegło "bez incydentów", ale nie podał żadnych szczegółów.

Według naocznych świadków, ostrzał prowadzony przez francuskie śmigłowce spowodował ofiary śmiertelne. Zniszczone zostały trzy pojazdy.

- Widziałem chmurę dymu, kiedy sześć śmigłowców bombardowało piratów. Piraci odpowiadali ogniem z broni przeciwlotniczej. Nie potrafię określić dokładnej liczby ofiar" - cytuje Reuters jednego ze świadków zajścia, do którego doszło w somalijskiej miejscowości Garaad.

Przedstawiciele tamtejszych władz lokalnych mówią, że najpierw francuskie śmigłowce wylądowały, żeby wysadzać na ląd żołnierzy. Żołnierze pobiegli w kierunku grupy 14 piratów, którzy właśnie dopłynęli do brzegu, gdzie czekały na nich trzy furgonetki z ciężką bronią maszynową.

Śmigłowce ponownie uniosły się w powietrze i ostrzelały furgonetki pociskami rakietowymi. Według przedstawiciela lokalnych władz, zginęło pięciu mieszkańców, którzy przyglądali się śmigłowcom.

Paryż nie potwierdził na razie doniesień o tym ataku. Wcześniej władze francuskie informowały, że żołnierze zatrzymali sześciu piratów i dostarczyli ich na pokład okrętu, który płynął za jachtem "Le Ponant" od czasu, gdy 4 kwietnia został on uprowadzony przez piratów w Zatoce Adeńskiej.

Somalijscy piraci używają łodzi motorowych wyposażonych w telefony satelitarne i system nawigacji satelitarnej GPS. Zwykle są uzbrojeni w broń automatyczną, wyrzutnie rakiet i granaty. Ich celem są zarówno statki pasażerskie, jak i towarowe.

W Somalii znów giną setki cywili

Wojciech Jagielski
2008-04-24, ostatnia aktualizacja 2008-04-23 17:07

Zobacz powiększenie
Ranny mężczyzna transportowany do szpitala w Mogadiszu. Zdjęcie z niedzieli
Fot. STR REUTERS

Najkrwawsze od lat walki i nadciągająca susza grożą, że w Somalii dojdzie do katastrofy humanitarnej podobnej do tej z początku lat 90., gdy od kul, chorób i z głodu zginęło kilkadziesiąt tysięcy ludzi

Zobacz powiekszenie
Fot. MOHAMED SHEIKH NOR AP
Na zdjęciu jedna z ofiar masakry w Mogadiszu
 0,05MB
0,05MB
Dopiero teraz, gdy w Mogadiszu ucichła strzelanina, mieszkańcy stolicy zbierają z ulic rozkładające się trupy i grzebią je w prowizorycznych mogiłach: na podwórzach, w zniszczonych ogrodach i parkach.

W efekcie krwawych walk, jakie wybuchły w somalijskiej stolicy w ostatni weekend, prawie pół tysiąca osób zostało rannych. Ilu ludzi zginęło, nie wiadomo i nigdy zapewne wiadomym nie będzie. Tylko w szpitalach umarło od ran ponad sto osób - twierdzą lekarze. Codziennie z ruin Mogadiszu wygrzebywane są nowe trupy, a liczba ofiar wzrasta.

Odpowiedzialność zbiorowa

Do najnowszej masakry w Mogadiszu doszło w sobotę, gdy okupujące kraj wojska etiopskie wkroczyły o świcie do dzielnic Jakszid i Huriwa. Urządziły tam obławę na muzułmańskich partyzantów - somalijskich talibów okrzykniętych przez Amerykanów terrorystami i poplecznikami al Kaidy.

W 2006 r. talibowie pobili grabiących Somalię watażków i ustanowili swoje rządy w Mogadiszu. Ich panowanie było jedynym w ostatnich latach czasem, gdy w kraju panował spokój i porządek, choć był on bardzo surowy i brutalnie wymuszany.

Amerykanie podejrzewali jednak somalijskich talibów, że ukrywają u siebie banitów z al Kaidy. Namówili więc sprzymierzoną ze sobą chrześcijańską Etiopię, by w grudniu 2006 r. najechała na Somalię.

Etiopskie wojska szybko podbiły kraj, ale okupacja przerodziła się w krwawą partyzancką wojnę. Etiopczycy, postrzegani przez Somalijczyków jako odwieczni wrogowie, mają przeciwko sobie zarówno zwolenników talibów, jak i tych, którzy się z nimi nie zgadzają.

W sobotę Etiopczycy zostali ostrzelani przez ukrywających się w Mogadiszu partyzantów, a sympatyzujący z nimi cywile wlekli ulicami trupy zabitych żołnierzy przytroczone do samochodów.

Etiopskie wojsko, jak zawsze, zastosowało zasadę zbiorowej odpowiedzialności i dokonało krwawego pogromu cywili. Świadkowie, którym udało się uciec, opowiadali, że żołnierze wyciągali z domów mężczyzn i rozstrzeliwali ich na ulicach, a próbując dopaść partyzantów, strzelali do nich z czołgów w środku miasta.

- Pocisk z czołgu trafił w dom mojego sąsiada - mówiła Nasteho Moalim. - Zginęli sąsiad i jego syn. Wielu ludzi zabito w mojej okolicy. Nie było gdzie się chować.

Miejscowe rozgłośnie radiowe twierdzą, że Etiopczycy rozstrzelali też mułłów i wiernych w meczecie al Hidaja, gdzie schroniło się co najmniej kilkadziesiąt osób.

- Najpierw strzelali do nas z czołgu, a potem podeszli pod drzwi i załomotali kolbami. Kazali otwierać - opowiadał radiu Garowe jeden z wiernych Omar. - Nasz stary imam Szejk Said Jahja podszedł, by im otworzyć. Jego pierwszego zabili.

Inny z wiernych Abdillahi Mamhud stwierdził, że w meczecie zginęło kilkanaście osób: - Etiopczycy krzyczeli, że pomagamy rebeliantom i że teraz za to zapłacimy.

Wczoraj z ruin wokół meczetu wydobyto ciała czterech mułłów.

Przedstawiciele somalijskich partyzantów twierdzą, że w sobotę i niedzielę Etiopczycy zastrzelili w Mogadiszu około 200 cywilów, a ponad 150 aresztowali.

We wtorek walki przycichły, więc korzystając z okazji, tysiące mieszkańców Mogadiszu rzuciło się do ucieczki pieszo, samochodami i na zaprzężonych w osły wozach.

Nikt nie spieszy z pomocą

Według szacunków ONZ i organizacji humanitarnych brutalność etiopskich wojsk sprawiła, że w zeszłym roku z Mogadiszu uciekła połowa ludności - pół miliona osób.

Zamożniejsi próbują wyjeżdżać z kraju, choć nie jest to łatwe. Kenia zamknęła granicę z Somalią, Etiopia wszystkich Somalijczyków traktuje zaś jak terrorystów. Pozostaje niebezpieczna przeprawa pirackimi statkami przez Zatokę Adeńską do Jemenu.

Ci, których na to nie stać, koczują w rozrastających się z każdym miesiącem wokół zrujnowanego i wymarłego Mogadiszu obozach uchodźców. ONZ szacuje, że w obozach przebywa 1,5-2 mln osób.

Wkrótce może ich być dużo więcej, bo wraz z wojną nadciąga nad Somalię klęska suszy. Pora deszczowa, która zaczęła się w kwietniu i ma potrwać do czerwca, jest w tym roku wyjątkowo uboga w opady.

W regionie Galguduud w centralnej Somalii, gdzie sytuacja jest najpoważniejsza, padają z pragnienia nawet wielbłądy, co zwiastuje klęskę suszy najgorszą od tej z początku lat 90.

Tamta susza również nałożyła się na wojnę domową, w której wyniku obalony został ostatni somalijski rząd. Państwo popadło w anarchię i zostało rozdrapane na udzielne księstwa zarządzane przez rozmaitych watażków i ich prywatne armie.

Somalii nie ocaliła wówczas interwencja wojskowa USA i ONZ. Siły pokojowe wdały się w wojnę z watażkami, a nie mogąc ich pokonać, wyjechały z Somalii, straciwszy kilkudziesięciu zabitych żołnierzy.

Tym razem nikt nie zamierza spieszyć Somalii z pomocą. ONZ, choć przyznaje, że kryzys jest katastrofą humanitarną większą niż darfurski i że tylko w zeszłym roku w samym Mogadiszu zginęło od kul 6,5 tys osób - tyle samo co w całym Afganistanie - nie zgadza się wysłać nowych wojsk. Twierdzi, że jest tam zbyt niebezpiecznie.

Unia Afrykańska, która jeszcze dwa lata temu zobowiązała się zluzować Etiopczyków, też nie jest w stanie zebrać wojsk. Uganda, namówiona przez Waszyngton do posłania do Mogadiszu 1,5 tys. żołnierzy, czeka tylko na pretekst, by ich stamtąd zabrać. Podobnie Burundi, które wysłało 600-osobowy kontyngent.

Talibowie odzyskują siłę

Widząc samotność i kłopoty Etiopczyków, talibowie nasilili w tym roku ataki, które utrudniają niesienie pomocy ofiarom wojny i suszy.

Talibowie z organizacji al Szabaab (Młodzi) wpisanej na amerykańską listę terrorystów zajmują miasta w całej Somalii. Zwykle zdobywają je bez walki - policja ucieka już na widok terenowych samochodów z partyzantami w białych turbanach. Ci zaś otwierają więzienia, grabią magazyny broni, rozkazują ludziom żyć zgodnie z prawami Koranu i wyjeżdżają, zapowiadając, że wkrótce powrócą.

W marcu i kwietniu talibowie najechali tak co najmniej 20 miast w całym kraju. Zapowiadają też, że nie zgodzą się na żadne rozmowy o pokoju, zanim ostatni etiopski żołnierz nie wyjedzie z Somalii.

Źródło: Gazeta Wyborcza

Wesley Snipes skazany na 3 lata więzienia za niepłacenie podatków

awe, PAP
2008-04-25, ostatnia aktualizacja 2008-04-25 08:05

Popularny aktor hollywoodzki Wesley Snipes został skazany na 3 lata więzienia za przestępstwa podatkowe.

W trakcie procesu przed federalnym sądem okręgowym na Florydzie udowodniono mu umyślne uchylanie się od płacenia podatków federalnych w latach 1999-2001.

Sędzia William Terrell Hodges wymierzył aktorowi maksymalny wyrok dopuszczony przez prawo, uzasadniając to potrzebą dania przykładu i odstraszenia innych od popełniania przestępstw podatkowych.

Snipes, m. in. bohater filmów z serii "Blade", przepraszał za "błędy i pomyłki" i obiecywał, że "to się już nigdy nie powtórzy". Według ocen prokuratury, Snipes nie zapłacił podatków od dochodów, które od roku 1999 wyniosły ponad 38 mln dolarów.

Chcieli złagodzić wyrok czekami

Obrońcy aktora usiłowali złagodzić wyrok wręczając sądowi czeki na łączną sumę 5 mln dolarów, ale sąd ich nie przyjął. Jednak w przerwie procesu przedstawiciel organów podatkowych (IRS) zainkasował pieniądze na poczet zaległości Snipesa.

Aktor zapowiedział apelację. Prokurator zamierza sprzeciwić się wszelkim wnioskom aby pozostawał on na wolności do czasu rozpatrzenia apelacji.

Więzień umiera na wolności

Iwona Hajnosz, Jarosław Sidorowicz, Kraków
2008-04-25, ostatnia aktualizacja 2008-04-24 21:10

Rumun Claudiu Crulic to niejedyny aresztant, którego w agonalnym stanie przewieziono do szpitala, żeby tam umarł

Zobacz powiekszenie
Fot. Grazyna Makara / AG
Curlic we wrześniu trafił do aresztu na Montelupich, bo był podejrzany o kradzież portfela z kartami kredytowymi sędziemu
Opowiada nasz informator: - Pod koniec 2004 r. do aresztu na Montelupich w Krakowie trafił Ukrainiec. Wychowawca nie rozpracował atmosfery w celi. Współosadzeni trzy dni znęcali się nad nim. Na siłę poili go wodą wymieszaną z chemikaliami, m.in. pastą do zębów. Nie pozwalali mu korzystać z toalety. Cały spuchł, doszło do zmian neurologicznych. Nie podnosił się z łóżka. Wychowawcy nie reagowali. Dopiero jak stracił przytomność, zaczęli działać. Do sądu pojechał goniec z wnioskiem o uchylenie aresztu i pod drzwiami czekał na decyzję. Jak tylko zapadła, przewieźli go do cywilnego szpitala. Przeżył.

Podejrzanego w sprawie gospodarczej 29-letniego Pawła K. (imię zmienione na prośbę rodziny) osadzono na Montelupich w październiku 2003 r. Cierpiał na dolegliwości wątroby. - Słał do mnie błagalne listy, by wyciągnąć go z aresztu - mówi poseł Jan Widacki, wtedy adwokat K. - Chciałem, żeby go umieszczono w szpitalu na wolności, myślałem, że argumenty są mocne. Okazałem się bezsilny.

Pawłowi K. uchylono areszt, gdy był w agonii. - Syn 16 lat chorował na wątrobę, wystarczyło spojrzeć na niego, żeby dostrzec, że jest źle. Do wolnościowego szpitala trafił dopiero, gdy stracił przytomność, na cztery dni przed śmiercią. Tam też dostarczyli mu postanowienie o uchyleniu aresztu. Przynajmniej przez cztery dni był wolnym człowiekiem - opowiada matka. Rodzina do dziś walczy w sądach o odszkodowanie.

- Sądziłem, że ta historia nauczy czegoś służby więzienne i sędziów. Przypadek Crulica pokazuje, że wniosków nie wyciągnięto - mówi Widacki.

- W przypadku Crulica prokuratura i służba więzienna prowadzą postępowanie wyjaśniające, ale dlatego, że historia była drastyczna, a potem opisana przez prasę - mówi nasz rozmówca związany z więziennictwem.

Inny dodaje: - Jeśli chory z aresztu lub więzienia umiera w cywilnym szpitalu, nie wdraża się postępowania w stosunku do pracowników. To stara sztuczka, którą wszyscy znają. Do sądu idzie wniosek o szybkie uchylenie aresztu, a człowieka w ostatniej chwili wiezie się poza mury.

Liczba więźniów, którzy umierają tuż po wywiezieniu z więzień do cywilnych szpitali, wzrasta. Według statystyk Służby Więziennej w 2004 r. było ich 19. A w 2007 - aż 36. W ciągu ostatnich czterech lat - w sumie blisko 100.

- Żadne przepisy nie nakładają na SW obowiązku postępowań w przypadku zgonu "wolnego człowieka", czyli po uchyleniu aresztu czy decyzji o udzieleniu przerwy w wykonaniu kary - mówi Luiza Sałapa, rzecznik prasowy Zarządu Służby Więziennej.

Dlaczego rośnie liczba więźniów umierających z powodu ciężkich chorób?

Paweł Moczydłowski, szef więziennictwa w latach 1990-94, socjolog, ekspert ds. więziennictwa Open Society Institute w Budapeszcie, wyjaśnia: - Oficjalnie w więzieniach pracuje 800 lekarzy, w praktyce na całych etatach jest góra 80. Reszta wpada tylko po to, żeby wziąć pieniądze za cząstkę etatu. Szpital więzienny to nie miejsce, z którym się identyfikują, często zresztą uważają, że nie ma po co się wysilać, żeby takich leczyć.

Lekarz, który sam spędził w areszcie kilka miesięcy: - Poczułem się źle. Poprosiłem o ekg. Najpierw usłyszałem, że to nie sanatorium. W końcu zrobili, ale wydruk odczytać musiałem sam, bo lekarz z aresztu wyglądał, jakby widział go pierwszy raz w życiu.

W ostatnich czterech latach ok. 350 więźniów zmarło z przyczyn naturalnych - jak określają to władze więziennictwa. - Z dużym prawdopodobieństwem to również są zgony z powodu zaniedbanych chorób. Brak troski o zdrowie więźniów to norma. Winę ponoszą też populistyczni politycy, którzy jeszcze niedawno przekonywali, że takim nic się nie należy, a Służba Więzienna tego słuchała i traktowała osadzonych źle - dodaje Moczydłowski.

Dziś Służba Więzienna ma ujawnić raport w sprawie śmierci Claudiu Crulica, który 18 stycznia zmarł w krakowskim szpitalu po kilkutygodniowej głodówce w areszcie na Montelupich. Miał zapalenie płuc i mięśnia sercowego. Uchylono mu areszt, ale lekarze ze szpitala MSWiA, gdzie trafił, nie byli w stanie go już uratować.

Jakie błędy wytknie raport? Mogło być też tak, że przy przenoszeniu z celi do celi informacja o głodówce nie była przekazywana. - A już po tygodniu głodówki, gdy człowiek traci od trzech do pięciu kilogramów, powinien iść do izolatki, żeby obserwować spadek wagi. Po stracie siedmiu kilogramów powinna być decyzja o przymusowym dokarmianiu - mówi nasz informator. - Ale żeby kogoś dać do izolatki, trzeba opinii psychologa, a to już jest kłopot. Po co sobie dokładać obowiązków, skoro można kogoś przydzielić do wieloosobowej celi i liczyć, że ktoś go tam namówi do jedzenia. Rumun w hierarchii więziennej stoi nisko. Dlatego nikt się nim nie przejął. Włącznie z ambasadą Rumunii.

Po śmierci Crulica odwołano wiceszefa SW gen. Pawła Nasiłowskiego. Kolejne dymisje spodziewane są na Montelupich.

Źródło: Gazeta Wyborcza

Sądowy sekretarz zarobi więcej od sędziego

Grażyna Ordak 25-04-2008, ostatnia aktualizacja 25-04-2008 07:45

Główny księgowy sądu będzie miał wyższą pensję niż jego prezes. Kierowniczka sekretariatu zarobi więcej od młodego sędziego. Resort sprawiedliwości proponuje znaczącą podwyżkę uposażeń urzędników sądowych oraz prokuratorskich.

autor zdjęcia: Bartosz Jankowski
źródło: Fotorzepa

Średnio wzrosną one po ok. 154 zł w sądach i po 198 zł w prokuraturze. Ministerstwo przygotowało projekt rozporządzenia w sprawie stanowisk i szczegółowych zasad wynagradzania urzędników i innych pracowników sądów i prokuratury oraz odbywania stażu urzędniczego w wymiarze sprawiedliwości.

Ile zapłacą w sądzie

Na samodzielnych stanowiskach, do których należy m.in. dyrektor sądu, główny księgowy czy kierownik finansowy, stawka wynagrodzenia zasadniczego może wahać się od 1,8 tys. do 7 tys. zł. Na stanowiskach specjalistycznych, np. głównego specjalisty, rewidenta czy archiwisty, maksymalna pensja zasadnicza może wynieść 5,2 tys. zł.

Wspomagającym pion orzeczniczy, czyli sekretarzom sądowym czy protokolantom, wynagrodzenie wolno będzie ustalić od 1,5 tys. do 4650 zł. Do tego dochodzą dodatki za stanowisko lub funkcję. Według projektu jego mnożnik dla stanowisk samodzielnych może wynieść nawet 2, a jest liczony od minimalnego wynagrodzenia za pracę (maksymalnie będzie to więc 2252 zł).

4650 zł wyniesie maksymalna pensja na stanowisku wspomagającym pion orzeczniczy, np. starszego sekretarza

– Nie mamy nic przeciwko podwyżkom dla urzędników i pracowników sądu. Podobno jednak w budżecie nie ma pieniędzy na wyższe uposażenia sędziów, więc propozycja resortu tak znaczącego wzrostu wynagrodzeń dla personelu pomocniczego jest irytująca – mówi pragnący zachować anonimowość sędzia. Teraz sędzia sądu rejonowego, który rozpoczyna pracę (nie ma dodatku stażowego i nie pełni w sądzie żadnej funkcji), zarabia ok. 4,9 tys. zł. Po podwyżce dla urzędników jego niewiele starsza koleżanka zatrudniona jako sekretarz sądowy będzie mogła pochwalić się nawet wyższymi dochodami.

Tabele wynagrodzeń

Rozporządzenie ministra sprawiedliwości z 31 lipca 2003 r. w sprawie stanowisk i szczegółowych zasad wynagradzania urzędników i innych pracowników sądów i prokuratury oraz odbywania stażu urzędniczego (DzU nr 143, poz. 1399 ze zm.) tabele wynagrodzenia zasadniczego urzędników sądów i prokuratury wiąże z kategorią ich zaszeregowania. Dyrektor sądu apelacyjnego ma ją ustaloną między XVIII a XXI pozycją. Oznacza to, że maksymalnie może teraz zarabiać od 4 tys. do 5350 zł. Jego dodatek funkcyjny to maksymalnie 200 proc. najniższego wynagrodzenia zasadniczego. Dla innych pracowników wymiaru sprawiedliwości niebędących urzędnikami maksymalna XII pozycja to pensja do 1440 zł miesięcznie.

Po co to wszystko

Proponowane rozwiązania mają uporządkować podział na stanowiska przewidziane dla urzędników i innych pracowników zgodnie ustawą o pracownikach sądów i prokuratur. Przypisują im też odpowiednie stawki wynagrodzeń. Stanowiska urzędnicze dzielą się na: samodzielne, specjalistyczne i wspomagające pion orzeczniczy oraz piony finansowy, gospodarczy, kadr i administracyjny.

Inni pracownicy obejmują stanowiska pomocnicze (sekretarka, woźny, goniec) i stanowiska obsługi technicznej i gospodarczej.

Waldemar Żurek, rzecznik prasowy Stowarzyszenia Sędziów Polskich Iustitia

Niewątpliwie pracownicy sądów powinni zarabiać lepiej, ale propozycja ministerialna stawia na głowie cała hierarchię organizacyjną, zawodową i finansową sądów i prokuratur. Paradoksalnie personel pomocniczy będzie zarabiał tyle samo, a nawet więcej niż sędziowie. Błędem jest także zobowiązanie wielu pracowników do uzupełnienia wykształcenia do wyższego. Niejednokrotnie dziś znacznie bardziej cenieni są pracownicy dysponujący wykształceniem średnim, za to ze znakomicie opanowaną sztuką protokołowania, aniżeli absolwenci wyższych uczelni z trudem odnajdujący litery na klawiaturze komputera i często traktujący sąd jako mało znaczący epizod na swojej drodze zawodowej. Nie wykluczam, że tak wysokie podwyżki są zasługą silnych związków zawodowych tych grup pracowników i postawią pod znakiem zapytania obiecane jeszcze w styczniu tego roku przez Ministerstwo Sprawiedliwości 2600 etatów referendarzy i asystentów sędziego.

Źródło : Rzeczpospolita

Będzie portret psychologiczny Blidy?

Izabela Kacprzak, mns 25-04-2008, ostatnia aktualizacja 25-04-2008 04:28

Minął rok od śmierci byłej posłanki SLD. Prokuratorom wciąż nie udało się wyjaśnić najważniejszej tajemnicy w tej sprawie – dlaczego była minister popełniła samobójstwo

Marek Blida, Leszek Piotrowski i mec. Stanisława Mizdra
autor zdjęcia: Marian Zubrzycki
źródło: Rzeczpospolita
Marek Blida, Leszek Piotrowski i mec. Stanisława Mizdra

Łódzka prokuratura, która wyjaśnia, czy doszło do przestępstwa podczas próby zatrzymania posłanki SLD w jej domu w Siemianowicach, nie wyklucza, że wystąpi do Instytutu Ekspertyz Sądowych im. Shena w Krakowie z wnioskiem o stworzenie portretu psychologicznego Barbary Blidy. Mógłby pomóc odpowiedzieć na pytanie, co skłoniło ją do samobójczej śmierci. Kryminolodzy i psycholodzy zrekonstruowaliby także ostatnie miesiące i dni samobójczyni.

W sprawie pojawia się bowiem wiele wątpliwości. W rozmowie z „Rz” Henryk Blida twierdzi, że jego żona przez wiele miesięcy była śledzona. Miała tego świadomość. Czy to mogło mieć wpływ na tragedię?

– Nie wykluczamy żadnej z hipotez, nie bagatelizujemy żadnych informacji – zapewnia Rafał Sławnikowski, naczelnik Wydziału do spraw Przestępczości Gospodarczej łódzkiej prokuratury. – Musimy mieć jednak uzasadnione podejrzenie, że samobójcza śmierć była wynikiem np. zaszczucia. Nie mogę mówić, jakie dowody w tej sprawie posiadamy.

– Ustalenia, które sobie w głowie ułożyłem, zostawiam dla siebie – mówi Henryk Blida. – Nie dzielę się tym nawet z dziećmi.

Jeden z zarzutami

Po roku śledztwa łódzcy prokuratorzy postawili zarzut niedopełnienia obowiązków tylko jednemu funkcjonariuszowi katowickiej ABW – porucznikowi Grzegorzowi S. To on kierował tzw. grupą realizacyjną.

S. nie sprawdził, czy Blida ma broń, nie kazał przeszukać mieszkania, odstąpił od założenia podejrzanej kajdanek. Został zawieszony. Nie pracuje, pobiera 50 proc. ostatniego należnego uposażenia. – Kwestia ewentualnych błędów popełnionych przy próbie zatrzymania Barbary Blidy przez inne osoby nie jest dla nas zamknięta. Ten wątek nadal wyjaśniamy – mówi prok. Sławnikowski.

Pozostali funkcjonariusze, którzy uczestniczyli w zatrzymaniu byłej posłanki, dwa miesiące temu wrócili do pracy w ABW. To Barbara P., która nie dopilnowała Blidy w łazience, i Mirosław K. z grupy Grzegorza S. Na stanowisko szefa wydziału śledczego wrócił Michał C., którego w czynnościach zawiesili przełożeni. C. prowadził węglowe śledztwo.Wszyscy zawieszeni funkcjonariusze przez okres, w którym nie pracowali, pobierali 100 proc. wynagrodzenia.

Leszek Piotrowski, pełnomocnik rodziny Blidów, twierdzi, że zarzuty powinni usłyszeć Zbigniew Ziobro, były minister sprawiedliwości, i Bogdan Święczkowski, ówczesny szef ABW. Zdaniem mec. Piotrowskiego to oni ustalili, że Blida powinna usłyszeć zarzuty i powinna być zatrzymana w świetle kamer.

Kto wydał polecenie

Nadal nie wiadomo, kto bezpośrednio nakazał funkcjonariuszom, na prośbę premiera Jarosława Kaczyńskiego, złamać zasady i odstąpić od nakładania kajdanek Blidzie. Czy rzeczywiście dysponowano mocnymi zarzutami wobec byłej minister, jak deklarował w Sejmie Zbigniew Ziobro?

Dziś już wiadomo, że zarzut wobec Blidy był jeden: pomocnictwo w przekazaniu 80 tys. zł łapówki od Barbary Kmiecik (zwanej śląską Alexis) dla Zbigniewa Baranowskiego, prezesa spółki węglowej.

Ale poza zeznaniami Kmiecik prokuratorzy nie mieli żadnych innych dowodów. Baranowski nie umorzył odsetek od długu firmie Kmiecik – został od tego zarzutu uniewinniony.

Pełnomocnicy rodziny Barbary Blidy domagają się, by zmieniono powód umorzenia śledztwa. Chcą, by umorzono je nie ze względu na śmierć, ale z braku dowodów na popełnienie przestępstwa.

Jak się okazuje, przepisy tego nie przewidują. Rzecznik praw obywatelskich Janusz Kochanowski zaapelował do ministra sprawiedliwości, aby ten wystąpił z inicjatywą ustawodawczą, by rodziny nieżyjących podejrzanych mogły żalić się na zatrzymanie lub zarzuty.

W programie „Uwaga” TVN ujawniono ekspertyzy z Centralnego Laboratorium Kryminalistycznego. Wynika z nich, że przy zbieraniu śladów na miejscu samobójstwa doszło do rażących błędów. Przez to nie można zrekonstruować zdarzeń. Nie wiadomo, w której ręce Blida trzymała pistolet, gdzie w chwili śmierci byłej posłanki SLD była funkcjonariuszka ABW, która miała jej pilnować.

Prok. Sławnikowski: – Ekspertyza była dwukrotnie uzupełniana na nasz wniosek. Jedną z kwestii była odpowiedź o rekonstrukcję zdarzeń. Druga dotyczyła śladów chemicznych, z których nie wyciągnięto wniosków. Ekspertyzy uzupełniono.

Śledczy cały czas wyjaśniają zasadność decyzji prokuratorów przy zatrzymywaniu podejrzanej, kwestię ewentualnych nacisków oraz działania ABW od przygotowań do zatrzymania. Śledztwo przedłużono do 25 lipca.

masz pytanie, wyślij e-mail do autorki i.kacprzak@rp.pl

Od akcji ABW do komisji śledczej

25 kwietnia 2007 r.

- Barbara Blida popełnia samobójstwo podczas próby zatrzymania jej przez ABW. Agencja zatrzymuje pięciu innych podejrzanych.

26 kwietnia

- Minister sprawiedliwości Zbigniew Ziobro ujawnia w Sejmie kulisy śledztwa w sprawie tzw. mafii węglowej. Przekonuje, że Blida brała łapówki od Kmiecik.

- ABW zawiesza w czynnościach sześciu funkcjonariuszy.

- Adwokaci rodziny Blidów składają wniosek o przesłuchanie Janusza Kaczmarka i Zbigniewa Ziobry. Kaczmarek twierdzi, że nie było dowodów na winę Blidy. Przesłuchania ruszają dopiero w styczniu. W sprawie zeznają m.in. były premier Jarosław Kaczyński i były szef ABW Bogdan Święczkowski.

10 lipca- Śledztwo wobec Blidy zostaje formalnie umorzone.grudzień

- Prokuratura oskarża o przyjmowanie i pośredniczenie we wręczaniu łapówek cztery osoby, w tym dwóch byłych członków zarządów spółek węglowych.

14 stycznia 2008 r.

- Prokuratura stawia zarzut niedopełnienia obowiązków porucznikowi Grzegorzowi S., który kierował akcją.

marzec

- Prokuratura umarza polityczny wątek śledztwa w sprawie mafii węglowej dotyczący finansowania partii oraz kampanii prezydenckiej Aleksandra Kwaśniewskiego. Powody: przedawnienie czynu oraz brak dowodów.

7 kwietnia

- Rusza pierwsze posiedzenie sejmowej komisji śledczej, która ma wyjaśnić okoliczności śmierci Blidy.

—i.k.

Sejm

Piotrowski nie zapyta

Pełnomocnik rodziny Blidów mecenas Leszek Piotrowski nie będzie mógł zadawać pytań podczas przesłuchań w komisji śledczej, która bada okoliczności śmierci Barbary Blidy.

– Tak po wstępnych analizach stwierdzają prawnicy – mówi marszałek Sejmu Bronisław Komorowski.

Piotrowski może za to być obserwatorem lub ekspertem komisji. We wczorajszej „Rz” pisaliśmy, że pełnomocnik Blidów chce uczestniczyć w jej pracach i mieć możliwość zadawania pytań.

mns

Źródło : Rzeczpospolita

Postaw, nie wychodząc z domu, przegraj i sponsoruj

Michał Kołodziejczyk, t.w. 25-04-2008, ostatnia aktualizacja 25-04-2008 01:45

Zakłady bukmacherskie - coraz powszechniejsza jest opinia, że mogą być one dla sportu równie wielkim zagrożeniem jak farmakologiczny doping

źródło: AP

Rekordzistami są Włosi – w ubiegłym roku wydali na hazard ponad 42 mld dolarów, dając zarobić kasynom i firmom bukmacherskim 7 mld. Zyski poszły w górę, gdy obstawianie przeniosło się do Internetu.

Żeby wytypować wynik, nie trzeba już wychodzić z domu, a zabawa jest tym większa, że z każdą minutą meczu możliwych zakładów przybywa: ile setów będzie potrzebował tenisista do zwycięstwa, czy drużyna piłkarska dokończy mecz w pełnym składzie, czy trener zdecyduje się zmienić najlepszego zawodnika.

Czterech Chińczyków

11 lat temu do słynnej angielskiej firmy William Hill zgłosił się You Sen Huang z Pekinu, chcąc postawić 200 funtów na to, że do 2010 roku któryś z jego rodaków zdobędzie tytuł mistrza świata w snookerze. Przez ponad 80 lat tylko dwukrotnie zdarzyło się, by po tytuł sięgnął ktoś spoza Wysp Brytyjskich, o Chińczykach w tej dyscyplinie nie słyszał nikt, dlatego Hill podyktował Huangowi kurs 1: 500, będąc pewny łatwego zarobku. W tegorocznych mistrzostwach, które zakończą się 5 maja w Sheffield, startuje czterech Chińczyków, turniej w tym kraju ma ponadstumilionową oglądalność, a zwycięstwo Ding Junhui nie będzie wielką sensacją. Hill zmienił kurs na 1: 7.

Zagraniczne internetowe firmy bukmacherskie dostępne dla internautów w Polsce szacują, że w tym roku wyniki meczów obstawiać będzie u nich nawet pół miliona ludzi, wydając kilka milionów złotych dziennie.

Prawo nie zabrania

O tym, że zakłady przenoszą się do Internetu, świadczy fakt, iż w ubiegłym roku obrót e-hazardu wzrósł o 800 mln złotych i jednocześnie zmalał w stacjonarnych punktach. Szacunki Instytutu Badań nad Gospodarką Rynkową wykazały, że obrót dostępnych w polskiej wersji językowej portali hazardowych już trzy lata temu przekroczył miliard, a obecnie może sięgać nawet dwóch.

Internetowe zakłady bukmacherskie stały się popularne nie tylko wśród kibiców, ale także zawodników i sędziów. Mimo afery korupcyjnej w polskiej piłce nożnej okazuje się, że obecne prawo PZPN nie zabrania piłkarzom obstawiania wyników, często regulują to tylko kontrakty z klubami.

– Nie mamy dowodów, ale ponieważ mecz w pierwszej lidze można było kupić nawet za kilka tysięcy złotych, prawdopodobnie prawdziwe pieniądze pochodziły z innych źródeł, na przykład zakładów. Powstał już projekt, zamierzamy współpracować z bukmacherami, dołączyć do międzynarodowych organizacji walczących z mafią zarabiającą na ustawianiu wyników – mówi „Rz” Robert Zawłocki z Wydziału Dyscypliny PZPN.

W Polsce pierwszy raz firmy przyjmujące zakłady poinformowały PZPN o nieprawidłowościach dopiero kilka tygodni temu przy okazji meczu Zagłębie Sosnowiec – ŁKS. Zbyt wielu kibiców obstawiło wynik 1:3, sprawą zajął się Wydział Dyscypliny.

Europejska Unia Piłkarska (UEFA) z bukmacherami współpracuje już od trzech lat, od kiedy w styczniu 2005 roku wybuchła afera z niemieckim sędzią Thomasem Hoyzerem. 26-letni arbiter przyznał się wtedy do ustawienia kilkunastu meczów w ligach regionalnych w zamian za łapówki w wysokości około 700 tys. euro od chorwackiej mafii. Hoyzer odsiedział w więzieniu dwa i pół roku, a niemiecki związek piłkarski dożywotnio go zdyskwalifikował.

1 mld zł taki był, według Instytutu Badań nad Gospodarką Rynkową, już trzy lata temu obrót portali hazardowych dostępnych w języku polskim

Ponieważ Hoyzer przyznał, że ustawiony został także mecz Pucharu UEFA Panionios Ateny – Dinamo Tbilisi, do akcji wkroczyła UEFA. Wkroczyła po cichu, bo chociaż prowadzi teraz kilkanaście śledztw dotyczących dziwnych wyników, oficjalnie nikogo o tym nie informuje. Po aferze Hoyzera powstała też współpracująca z UEFA organizacja ESSA (European Sports Security Association) zrzeszająca największe internetowe firmy bukmacherskie, m.in. Betway, Bwin, Expekt, Sportingbet, Unibet czy bet-at-home, i badająca wszelkie nieprawidłowości dotyczące obstawiania wyników. Jej hasło to: „utrzymać sport czysty i wolny od korupcji”.

– Powodów do analizy podejrzanego zakładu może być wiele. Przede wszystkim dziwne miejsce: jeśli ktoś we Włoszech typuje niespodziewany wynik polskiej drugiej ligi, stawiając maksymalne dopuszczalne stawki, może to świadczyć o międzynarodowym procederze korupcyjnym na dużą skalę. Sprawa jest bardziej podejrzana, jeśli mało popularne zakłady obstawia nagle duża liczba osób – tłumaczy jeden z przedstawicieli internetowego bukmachera na Polskę.

ESSA wzmaga czujność także wtedy, gdy nagle do wielu zakładów na mecz z udziałem jakiejś drużyny dochodzi w jednym regionie. Może to świadczyć o nawiązaniu kontaktów z zawodnikami lub trenerem. Często przecież to sami piłkarze decydują się ustawić wynik meczu, chcąc dorobić do pensji. Jeden z trenerów pracujących w polskiej lidze poinformowany został przez kapitana drużyny, że najbliższy mecz zakończy się wynikiem 1: 1. Trener był przez zawodników lubiany, powiedzieli mu o korupcji, chcąc, by także zarobił parę złotych. Odmówił, kapitana odsunął od drużyny, zorganizował spotkanie z zespołem, przestrzegł przed konsekwencjami. A mecz i tak zakończył się wynikiem 1: 1.

Alarm pierwszego stopnia w ESSA polega na rozesłaniu informacji do zrzeszonych bukmacherów z zapytaniem, czy również odnotowali podejrzaną sytuację. Jeżeli „menedżer ryzyka” dostanie więcej niż jedną pozytywną odpowiedź, natychmiast informuje o tym organizatora zawodów, a później chętnie służy materiałem dowodowym.

Paradoksalnie zakłady internetowe, zalegalizowane tylko przez niektóre państwa, są bezpieczniejsze od stacjonarnych. Każdy zakładający się znany jest z imienia i nazwiska i nie może liczyć na anonimowość. Kiedy w 2006 roku Włosi zdobywali mistrzostwo świata, Gianluigiemu Buffonowi udowodniono obstawianie wyników meczów w skorumpowanej Serie A. Bramkarz Juventusu wpadł podobno tylko dlatego, że odwiedzał bukmachera osobiście. Inni piłkarze, jak Marek Jankulovski czy Zeljko Kalac, informowali o spodziewanym wyniku rodzinę i znajomych. Ci, których nie złapano, byli sprytniejsi – być może zarobili nawet więcej niż Buffon, bo mieli znajomych w różnych krajach.

Mimo że największe afery korupcyjne powiązane były z obstawianiem wyników, kluby, zawodnicy i organizatorzy imprez nie zrezygnują z pieniędzy płynących z hazardu

Nowoczesna technologia sprawiła, że możliwy się stał szybki przepływ dużych sum pieniędzy między krajami, a nawet kontynentami. Korupcją, jaka w 2005 roku pojawiła się w lidze belgijskiej, kierował chiński biznesmen z branży tekstylnej. Słabo opłacanym piłkarzom St. Truiden za ustawianie meczów płacił po kilka tysięcy euro, sam zarabiał miliony.

Przeciętnie na jeden mecz ligi belgijskiej przypadają zakłady w wysokości 40 tys. euro, w tamtym okresie na zwycięstwa lub porażki St. Truiden stawiano dziesięć razy więcej. Kluby prowadziły wewnętrzne śledztwa, żaden trener nie stwierdzał nieprawidłowości.

Sprawa była trudna do wykrycia, ponieważ większości zakładów dokonywano w Azji. Firmy bukmacherskie tłumaczą, że zakaz obstawiania meczów nawet niższych lig zagranicznych byłby pogwałceniem praw obywatelskich. Skoro fińską drugą ligę hokeja na lodzie może obstawiać Fin, dlaczego nie mógłby Polak albo Chińczyk? ESSA zrzesza głównie największe firmy bukmacherskie, tymczasem na samej Malcie, gdzie zarejestrowana jest większość portali działających w Europie, jest ich już ponad 250.

Ustawianie meczów to jednak nie tylko specjalność piłkarzy. Aby sfingować wynik, potrzeba przynajmniej kilku zaangażowanych osób. Dużo łatwiej jest w tenisie. Bukmacherzy twierdzą, że aż 138 pojedynków w ostatnich latach mogło zostać ustawionych.

Tajne billingi

Lawina ruszyła latem ubiegłego roku w Polsce, gdy Rosjanin Nikołaj Dawydienko na turnieju w Sopocie z powodu kontuzji przegrał z dużo słabszym Argentyńczykiem Martinem Arguello. Na przegraną faworyta na jednym z portali postawiono w sumie aż 7 mln dolarów, a pieniądze płynęły, mimo że Rosjanin gładko wygrał pierwszego seta.

Dawydienko nie zgodził się na udostępnienie billingów z własnego telefonu, odmówił także ujawnienia połączeń z aparatu żony. Utrzymuje, że miał kontuzję, i odcina się od znajomości z rosyjską mafią. Zaczęli jednak mówić inni tenisiści. Międzynarodowa Federacja Tenisowa (ITF), ATP i WTA wydały oświadczenie, w którym co prawda uznały, że tenis jest wolny od korupcji, ale stwierdziły, iż wolą to sprawdzić.

Ostatnio Bwin zaskarżył Francuską Federację Tenisa do sądu, kwestionując stwierdzenie, że zakłady na mecze szkodzą etyce sportu. Francuzi żądali, by m.in. Bwin, Betfair i Ladbrokers wycofały zakłady na turniej Roland Garros. Bwin przypomniał, że to również dzięki firmom bukmacherskim turniej obejrzało prawie pół miliona widzów, a dochody wyniosły blisko 120 mln euro.

Głównym powodem, dla którego na firmy przyjmujące zakłady większość organizatorów zawodów patrzy przychylnie, jest właśnie sponsoring. Każdy szanujący się bukmacher dokłada do organizacji przynajmniej kilku imprez. Bwin jest głównym sponsorem motocyklowej Grand Prix na lata 2008 – 2009, za możliwość reklamowania się na koszulkach Realu Madryt płaci 21 mln euro rocznie (na oficjalnej prezentacji kapitan drużyny Raul stwierdził, że to firma, „która rozumie pasję futbolu i pomaga ją szerzyć wśród kibiców”), Interwetten poza sponsorowaniem Espanyolu Barcelona wspiera Europejską Federację Piłki Ręcznej, Bet365 jest jednym ze sponsorów lig angielskich, Betfair patronował tradycyjnym meczom o „The Ashes” w krykiecie, bet-at-home jest oficjalnym sponsorem Wisły Kraków, mistrzostw świata w piłce ręcznej czy skoków narciarskich. A kiedy okazało się, że Unibet w niektórych krajach nie mógł się reklamować, wycofał się z utrzymywania grupy kolarskiej, mimo że planował wydać 32 mln euro przez cztery sezony.

Czy kogoś jeszcze stać na rezygnację z takich pieniędzy, nawet jeśli internetowy hazard jest jednym z powodów sportowej korupcji?

Firmy bukmacherskie – sponsorzy sportu

Bwin – Real Madryt, Barcelona, Milan, Sporting Lizbona, Legia Warszawa, Werder Brema, Slovan Liberec, Moto GP w sezonie 2008

– 2009, sponsor tytularny portugalskiej ekstraklasy (bwinLIGA), partner z reklamą na stadionie piłkarskiej reprezentacji Niemiec, partner Międzynarodowej Federacji Koszykówki (FIBA), sponsor mistrzostw Europy w koszykówce mężczyzn w 2009 roku w Polsce oraz mistrzostw świata w 2010 roku w Turcji

Bet24.com – Maciej Żurawski, Blackburn Rovers

Expekt.com – sponsor piłkarskiej reprezentacji Polski, ambasadorem firmy jest Zbigniew Boniek

Sportingbet – Tomasz Frankowski, sponsor koszykarskiej Euroligi

Gamebookers – sponsor stadionu Kolportera Korony Kielce

Betsson.com – ambasadorami firmy są Piotr Gruszka i Agata Mróz

Betfair – Australian Football League, Cricket Australia, PGA Tour of Australasia

—t.w.

Źródło : Rzeczpospolita

Meksyk chce nam zabrać Beenhakkera

Po Euro reprezentacja może stracić trenera

Meksykanie chcą nam zabrać Leo Beenhakkera

Meksykanie po zakończeniu Euro 2008 chcą nam zabrać Leo Beenhakkera. Na selekcjonera reprezentacji Polski za Atlantykiem czeka 100-procentowa podwyżka pensji, ładna pogoda i Giovani Dos Santos zamiast Radosława Matusiaka oraz Rafael Marquez zamiast Grzegorza Bronowickiego. Czy to nie kusząca perspektywa? - pyta DZIENNIK.

Kilka dni temu na konferencji prasowej Beenhakker zasugerował, że jeśli nie będzie zadowolony ze zmian, które niebawem mają zajść w PZPN, to nie wyklucza wyjazdu z Polski. Jak się dowiedzieliśmy taka decyzja może być podyktowana nie tylko sympatią do prezesa Michała Listkieiwcza. Holenderski szkoleniowiec znalazł się na pierwszym miejscu wśród kandydatów na nowego trenera reprezentacji Meksyku!

Beenhakkera miał Meksykanom polecić Hugo Sanchez, który był gwiazdą Realu Madryt, gdy "Królewskich" prowadził właśnie Holender. W marcu tego roku Sancheza zwolniono z funkcji trenera meksykańskiej kadry. Zastąpił go Jesus Ramirez, ale tylko tymczasowo. Jorge Vergara, działacz Meksykańskiej Federacji Piłkarskiej, potentat filmowy i jeden z najbardziej wpływowych ludzi w tamtejszym futbolu, powiedział kilka dni temu, że zamierza znaleźć odpowiedniego trenera dla drużyny narodowej w ciągu najbliższego miesiąca. Zaznaczył, że nic nie chce robić na siłę. Jeśli będzie trzeba, to poczeka do końca Euro 2008 - aż kilku utytułowanych, mówiących po hiszpańsku selekcjonerów zostanie zwolnionych, albo po prostu zrezygnuje z pracy...

Meksykańskie media już od marca śledzą każdy krok Vergary. Beenhakker wymieniany jest przez nie jako najbardziej prawdopodobny kandydat na następcę Sancheza. Kilka dni temu jedna z meksykańskich gazet przeprowadziła wywiad z Beenhakkerem. Selekcjoner biało-czerwonych o pracy w szesnastej reprezentacji świata (według rankingu FIFA) wypowiada się z dystansem - czytamy w "Dzienniku".

"Bardzo miło wspominam Meksyk, mam tam wielu przyjaciół" - powiedział Holender. "Na razie nie myślę jednak o żadnej przeprowadzce, koncentruję się na przygotowaniach do Euro. Przed nami mecz z Niemcami. Poza tym dobrze mi w Polsce, tutaj mam spokój. Siedzę teraz przed telewizorem i analizuję mecze" - powiedział Leo.

Kontrkandydatami Beenhakkera są między innymi Javier Aguirre, Jose Pekerman, Luiz Felipe Scolari i Marcello Lippi. Kolejność nieprzypadkowa. Aguirre - 49-letni szkoleniowiec Atletico Madryt - pochodzi z Meksyku, poza tym odnosi jako takie sukcesy w lidze hiszpańskiej. Vergara wolałby jednak Beenhakkera, bo ma do niego spory sentyment. Meksykański bogacz jest właścicielem Chivas Guadalajara klubu, w którym Holender pracował przed dziesięciu laty.

Wczoraj udało nam się dodzwonić do siedziby meksykańskiej federacji. Powiedziano nam jedynie, że gdyby Beenhakkerowi sezon kończył się w maju, a nie pod koniec czerwca, to byłby dla nich najpoważniejszym kandydatem.

"Czy wiem, że znajduję się na liście następców Sancheza? Nie wiem. Jeszcze nikt się ze mną nie kontaktował w tej sprawie. Wiem tylko, że zwolniono go zbyt pochopnie" - mówił Beenhakker w meksykańskiej gazecie.

Holender dodał też, że jest kiepsko zorientowany w tym, co dzieje się teraz w tamtejszej piłce. I rzeczywiście chyba tak jest, bowiem zwolnienie Sancheza trudno nazwać pochopnym. W ostatnich miesiącach pracy przegrał m.in. z Gwatemalą i zremisował z Kanadą. Jego drużynie brakowało jakiejkolwiek strategii. Poza tym nakazał, aby reprezentanci Meksyku zaczęli grać w czerwonych strojach (tradycyjne, zielone koszulki, według niego za bardzo zlewały się z kolorem murawy). Za jego dymisją głosowali wszyscy przedstawiciele pierwszoligowych drużyn (w Meksyku to kluby oficjalnie zwalniają i zatrudniają selekcjonera!).

Beenhakker, zdaniem Vergara, to zupełne przeciwieństwo Sancheza. Ma sukcesy, jest szanowany i wystarczająco poważny. Nie pozwala sobie na żadne bezsensowne fanaberie. No i jest świetnym strategiem. Dlatego Vergara chce zaproponować Beenhakkerowi dwa razy lepszy kontrakt od tego, jaki Holender podpisał z PZPN. 1,5 - 2 mln euro rocznie plus premie (Leo zarabia obecnie około 800 tys. euro). Co na to Michał Listkiewicz?

"Trener Beenhakker przedłużył niedawno umowę, zgodnie z którą poprowadzi polską reprezentację w eliminacjach do mistrzostw świata w RPA. Nie wyobrażam sobie, aby było inaczej" - mówi prezes PZPN.

Jak udało się nam dowiedzieć, w kontrakcie Beenhakkera nie ma żadnej klauzuli, która określałaby wysokość kary, jaką Holender musiałby zapłacić za przedwczesne zerwanie kontraktu.

"Czy Beenhakker może przedwcześnie zerwać umowę?" - "Dziennik" pyta Listkieiwicza.

"Jeśli taka będzie jego wola, to co ja będę mógł zrobić? Nic. Z szacunku dla niego i za to, co zrobił dla naszej piłki, pozwolę mu odejść" - odpowiada Listkiewicz. "Ale nadal wierzę, że Leo zostanie z nami na lata. Już raz Węgrzy chcieli go nam zabrać i nie udało im się. Mam nadzieję, że teraz będzie podobnie".