sobota, 12 stycznia 2013

Kulisy policyjnej obławy na szaleńca z Sanoka!


11.01.2013, 06:45
aFp
Andrzej Barzycki z Sanoka.

Groza w Sanoku! Andrzej B. (32 l.), ps. Żółw, podejrzewany o zabójstwo zabarykadował się w mieszkaniu bloku przy ulicy Cegielnianej. Strzelał do policjantów próbujących go zatrzymać.

Wczesnym rankiem, ok. godz. 7.00 na osiedlu przy Cegielnianej pojawili się policjanci, by zatrzymać młodego mężczyznę podejrzewanego o morderstwo w podsanockiej wsi Międzybrodzie. Przez cały czas funkcjonariusze po cywilu obserwowali mieszkanie na trzecim piętrze, które przed trzema laty kupił pochodzący z Leska Andrzej B.. 

12.20 Padają strzały. Mężczyzna zorientował się, że jest „na celowniku” policji. Kiedy funkcjonariusze zbliżyli się do bloku otworzył ogień. Jak mówią, w ich kierunku wystrzelono cztery razy. Na szczęście kule utkwiły w aucie i żaden z policjantów nie odniósł obrażeń. 

12.45 Blok na Cegielnianej został otoczony kordonem, zamknięto także sąsiednie ulice. Mundurowi rozpoczęli ewakuację ludzi z wszystkich mieszkań. Wyprowadzono również dzieci z pobliskiego gimnazjum i przedszkola. Okazało się, że w zabarykadowanym mieszkaniu jest 17-letnia dziewczyna Andrzeja B., z którą miał się od kilku miesięcy spotykać. Policjanci potwierdzili te informacje, choć jeszcze wtedy nie było wiadomo, czy dziewczyna przebywa w mieszkaniu z własnej woli. 

13.00 Na miejsce zostali wezwani policyjni negocjatorzy iantyterroryści z Rzeszowa, o godz. 15.00 do Sanoka przylatują z Warszawy dwa śmigłowce. Na ich pokładzie na miejsce dotarła stołeczna grupa antyterrorystyczna, która miała wspomagać swoich podkarpackich kolegów.

18.59 Dziewczyna rozmawia z policyjnymi negocjatorami. Odmawia opuszczenia mieszkania.

17.30 W mieszkaniu na Cegielnianej w którym przebywa bandyta, odłączono gaz. 
18.30 Jak i

formuje TVN, mężczyzna nie chce negocjować z policjantami. Policja jednak liczy, że mężczyzna dobrowolnie się podda i apeluje do niego o podjęcie negocjacji.

18.42 Światło w najbliższym otoczeniu bloku zostaje odcięte. Może to zapowiadać rychły atak antyterrorystów. 
Zabójca na zlecenie?

Do godz 23 trwają próby nawiązania negocjacji z przestępcą. Ten nie chce jednak opuścić mieszkania, ani się poddać. Zapada noc. Policjanci szykują się do ataku...

Prawdopodobnie mężczyzna jest zabójcą „na zlecenie”. Był tropiony przez policjantów i najprawdopodobniej to zauważył. Kiedy zobaczył wywiadowców to zapewne puściły mu nerwy i zaczął strzelać – mówi Dariusz Loranty, były negocjator policyjny. – Ma świadomość, że jest otoczony, ma za sobą przeszłość kryminalną, więc wie co go czeka. 

Na swoim profilu na portalu społecznościowym Andrzej B. napisał: „Będziesz się, „Lala”, smażył w piekle”. 
Było to ostrzeżenie dla mężczyzny, którego ciało znalezionego w środę przed cerkwią w Międzybrodziu. Stąd m.in. wiadomo, że to B. mógł być zabójcą.

Szturm w Sanoku. Krzyk kobiety, potem huk i... Relacja naszych dziennikarzy


11.01.2013, 07:44
aFp
strzelanina w sanoku

Była 1.25. Zapadł kompletny mrok. Ciszę przerwał nagle krzyk kobiety. Potem słychać było dwa wystrzały. W mieszkaniu policja znalazła dwa ciała - tak zakończyła się akcja w Sanoku. Na miejscu byli nasi dziennikarze, którzy byli świadkami tych dramatycznych wydarzeń

Po wielu godzinach prób negocjacji zapadła decyzja o rozpoczęciu szturmu antyterrorystów na blok w Sanoku, w którym skrywał się 32-letni Andrzej B i 17-letnia Kamila M. Wszystko rozegrało się w środku nocy. Przez cały czaspolicjanci nawoływali przez megafon, żeby ukrywająca się w mieszkaniu para poddała się dobrowolnie. Niestety finał był inny. 

Policja nakazała pracownikom zakładu energetycznego odciąć prąd w bloku, który otoczyli antyterroryści. Zapanowała ciemność. Po 10 minutach ciszę przerwał nagle straszny krzyk kobiety i huk dwóch wystrzałów.  Z początku sądzono, że właśnie wtedy zapewne właśnie para podjęła decyzję, że nie odda się w ręce policji. Ale jak się później okazało, Andrzej B. prawdopodobnie już wczoraj późnym popołudniem zastrzelił siedemnastolatkę, ich dwa psy, a potem sam popełnił samobójstwo.

Policjanci wyważyli drzwi mieszkania. W pokoju od strony balkonu znaleźli ciała mężczyzny i nastolatki. Już nie żyli. Nie było więc szans na ich ratowanie. Pracownicy pogotowia, którzy przez cały czas pozostawali w gotowości nie podjęli więc akcji reanimacyjnej. 

Jak teraz wygląda sytuacja w Sanoku? Od późnej nocy trwa zabezpieczanie śladów. Blok jest nadal otczony przez policję i nikt nie może się tam dostać. Policja znalazła łuski po kulach, które oddał wczoraj w stronę daewoo espero Andrzej B. W jego mieszkaniu natomiast natrafiła na dwie sztuki broni – pistolet i sztucer.

Mieszkańcy osiedla budzą się powoli i szykują do codziennych zajęć. W ewakuowanej wczoraj szkole znajduje się sztab antyterrorystów. Policja oczekuje na karawan, który zabierze ciała...

Zobacz także:

>>> Szturm policji. Dwa trupy w mieszkaniu w Sanoku

>>> Kulisy policyjnej obławy na szaleńca z Sanoka! 

Policjant po wyjściu z mieszkania: Nie ma kogo zbierać


12.01.2013, 04:23
aFp
strzelanina w sanoku

O godzinie 1.21 w nocy z czwartku na piątek osiedlem Jana Pawła II w Sanoku (woj. podkarpackie) wstrząsnęły dwie głośne eksplozje. Chwilę później policyjni antyterroryści wdarli się do mieszkania zajmowanego przez Andrzeja B. (32 l.) i jego partnerkę Kamilę. M. (17 l.). Mundurowi zastali makabryczny widok. W jednym z pokoi znaleźli dwa zakrwawione martwe ciała. Desperat i jego konkubina nie żyli. Zginęli od strzałów w głowę, co potwierdziła wczoraj prokuratura. Wszystko wskazuje, że mężczyzna najpierw zabił dziewczynę, a potem popełnił samobójstwo. - Nie ma kogo zbierać - powiedział jeden z policjantów po wyjściu z mieszkania.

Dramat na największym osiedlu mieszkaniowym w Sanoku rozpoczął się w czwartek w południe. Wtedy to pod czteropiętrowy blok przy ul. Ciegielnianej 14 podjechał nieoznakowany samochód z policjantami w środku. Stróże prawa chcieli zatrzymać Andrzeja B., którego podejrzewali o zabójstwoDzień wcześniej w małej wsi Międzybrodzie prawdopodobnie to właśnie on zastrzelił młodego mężczyznę. 

Kiedy zielone daewoo espero zaparkowało pod budynkiem posypały się strzały. Z okien na trzecim piętrze Andrzej B. otworzył ogień z myśliwskiego sztucera. Nikomu nic nie zrobił, ale w aucie utkwiło kilka pocisków. Zaraz potem na osiedlu zaroiło się od policyjnych mundurów. Cała okolica została odcięta. Mieszkańcy musieli pozostać w domach. Uzbrojony desperat mógł w każdej chwili otworzyć ogień do przechodniów.

Mijały godziny, a sytuacja była patowa. Na miejscu przybywało policjantów. Pobliska szkoła, z której ewakuowano uczniów i personel, została zamieniona w sztab akcji. Wszędzie kręcili się uzbrojeni po zęby antyterroryści. Policyjni negocjatorzy próbowali skontaktować się z desperatem oraz kobietą która z nim przebywała. Ściągnięto rodziców dziewczyny, ale nawet im nie udało się nakłonić nastolatki do wyjścia. Być może bała się zdecydowanego na wszystko, uzbrojonego mężczyzny.

Kiedy perswazje negocjatorów zawiodły policjanci próbowali namówić zamkniętych w mieszkaniu do kontaktu poprzez media. Ale żadne apele nie skutkowały. Andrzej B. nie chciał się poddać. Z każdą chwilą stawało się jasne że musi dojść do szturmu antyterrorystów. 
Tuż przed pierwszą w nocy pracownicy zakładu energetycznego odcięli prąd w bloku, w którym zabarykadował się mężczyzna. Dla wszystkich obserwatorów stało się jasne, że za moment dojdzie do szturmu na okupowane mieszkanie.

Nie pomylili się. Grupa antyterrorystów podeszła pod drzwi mieszkania jeszcze raz wzywając bandytę, by dobrowolnie się poddał. Odpowiedzi nie było. Wtedy, dokładnie o 1.21 rozległy się dwa głośne wybuchy. To były granaty hukowe wrzucone na balkon. Drzwi ustąpiły pod uderzeniem tarana i osiedlem wstrząsnęły głośne krzyki policjantów wdzierających się do środka. Chwilę później niespodziewanie wszystko ucichło. Kilka minut później do naszego dziennikarza zadzwoniła jedna z sąsiadek pary z oblężonego mieszkania, z którą wcześniej udało nam się się nawiązać kontakt.

– Oboje nie żyją, chyba popełnili samobójstwo. Policjanci informują przełożonych, że nie ma kogo zbierać – mówiła do słuchawki roztrzęsiona kobieta. Makabryczna informacja, niestety, potwierdziła się. Prawdopodobnie Andrzej B. zastrzelił swoją nastoletnią przyjaciółkę, a potem popełnił samobójstwo. Mieszkający w okolicznych blokach ludzie mówią, że tuż przed wejściempolicjantów przez otwarte okno dobiegł dramatyczny kobiecy krzyk, prawdopodobnie Kamili B. To przeczy krążącej wcześniej nieoficjalnej informacji, że para mogła nie żyć już ok. godz. 19.00.

Przez kilka następnych godzin w mieszkaniu przy Cegielnianej trwały drobiazgowe oględziny. Policyjni technicy pod nadzorem prokuratora centymetr po centymetrze przeczesywali wszystkie pomieszczenia. Jak się dowiedzieliśmy, w mieszkaniu znaleziono sztucer i pistolet, prawdopodobnie z tłumikiem, bo nikt nie słyszał strzałów, które zakończyły życie osaczonej pary. 

W piątek około 9.00 rano pod blok podjechał pogrzebowy karawan. Po kolei wyniesiono obydwa ciała i przewieziono do zakładu medycyny sądowej. Sekcja zwłok wyjaśni, kiedy dokładnie zginął bandyta i jego dziewczyna oraz to, czy mogli być pod wpływem narkotyków.
Prokuratura ujawniła na konferencji prasowej, że bandyta i jego przyjaciółka zamknęli się w mieszkaniu z dwoma psami. Kiedy antyterroryści weszli do środka, jedno ze zwierząt nie żyło. Zostało zastrzelone.

Andrzej B. syn milicjanta, który się stoczył



12.01.2013, 04:00
aFp
Andrzej Barzycki z Sanoka.

Studiował w USA, a jego zmarły przed rokiem ojciec był wysokiej rangi milicjantem. Wszyscy myśleli, że on także zrobi karierę. Andrzejowi B. (32 l.) ps. Żółw jednak zamiast ciężkiej pracy imponowało łatwe, opływające w luksusy życie gangstera.

Andrzej B. od dawna przewijał się w policyjnych kartotekach. Miał na koncie serię przestępstw, pobicie, jazdę po pijanemu, znieważenie policjantów i sądu. Najczęściej jednak wpadał zahandel narkotykami. Mimo kilku wyroków nie zrezygnował ze swojego dochodowego zajęcia, w okolicy było to powszechnie wiadome.

– Prochy pochłaniały go coraz bardziej, sam nieraz był pod ich wpływem. Miał tyle amfy, że przez dwa tygodnie mógłby się tym żywić. Kiedy był na haju, wtedy nieźle mu odbijało. Raz wyjechał na święta z domu, zostawiwszy odkręcony kran. Na piętrach pod nim sąsiedzi mieli potop – opowiadają mieszkańcy bloku. 

Mężczyzna kupił 50-metrowe mieszkanie siedem lat temu. Sprowadził się tam z pierwszą żoną, z którą miał córkę. Małżeństwo nie było udane. Częste kłótnie doprowadziły do szybkiego rozwodu. Andrzej B. wkrótce ożenił się po raz drugi. I drugi raz został ojcem. Ale i w tym związku nie działo się dobrze. – Nieraz podnosił rękę na żonę. Miał nawet wyrok za jej pobicie. Wkrótce ten związek też skończył się rozwodem – opowiada znajoma mężczyzny.

32-latek niedługo cierpiał w samotności po rozwodzie. Podobały mu się młode, nawet bardzo młode dziewczyny. Dwa lata temu poznał niespełna 15-letnią wówczas Kamilę M., która jak on pochodziła z Leska. Tak bardzo zawładnął sercem dziewczyny, że ta rzuciła szkołę i postanowiła z nim zamieszkać.

Mężczyzna lubił zwracać na siebie uwagę otoczenia. Szpanował drogim bmw, wartym ponad 200 tysięcy złotych, kończył budowę ekskluzywnej willi z bali. Barczysty, obwieszony złotymi łańcuchami, przechadzał się przed blokiem razem ze swoimi dwoma rasowymi psami obronnymi. Prowadził podejrzane interesy m.in. z Ukraińcami. Niebezpieczne typy często gościły w jego domu.

– Zajeżdżali wypasionymi limuzynami i nie zawsze w dobrych zamiarach. Raz pomylili drzwi i zamiast do „Żółwia" wpadli z awanturą do zupełnie niewinnego człowieka – przypominają sobie sąsiedzi. 
Kiedy w czwartek rozgrywały się dramatyczne chwile, mieszkańcy byli pewni, że ta historia nie będzie miała dobrego zakończenia. Nie mylili się.