poniedziałek, 18 sierpnia 2008

Tomasz Majewski dzień po... "Łzy? Nie wygłupiajcie się!"

Rozmawiali w Pekinie Jakub Ciastoń i Radosław Leniarski
2008-08-17, ostatnia aktualizacja 2008-08-17 19:32
Zobacz powiększenie
Fot. Kuba Atys / AG

Chińskie piwo nie jest głupie. Spoko są też japońskie. Podchodzą mi niektóre belgijskie i holenderskie. Czeskie też super, ale trzeba je pić na miejscu, w Czechach. O piwie mógłbym gadać godzinami - mówi mistrz olimpijski w pchnięciu kulą w specjalnej rozmowie z korespondentami Sport.pl i "Gazety Wyborczej" w Pekinie.

Plawgo: Mam pretensje do Majewskiego

Jakub Ciastoń i Radosław Leniarski: Czy już pan sobie uświadomił, czego w piątek dokonał?

Tomasz Majewski: Powoli to do mnie dociera. Dobrze się czuję z tym mistrzostwem olimpijskim, ale jeszcze jestem zmęczony i niewyspany. Ze stadionu wróciłem o 2 w nocy, czekał na mnie trener, ale w wiosce było cicho i spokojnie, więc szybko poszedłem do łóżka. Przez dwie godziny nie mogłem jednak zasnąć, wciąż odczuwałem emocje. Dopiero w sobotę trochę sobie odbiłem. Spałem w ciągu dnia. Na razie, jak ktoś robi sobie ze mną zdjęcie, to dołączają inni. Ale spokojnie, szybko o mnie zapomną. Podobno najgorsze są pierwsze dwa miesiące - tak mi powiedział Robert Korzeniowski.

Medal się panu podoba?

- Może być. Z jednej strony jest stadion Panathinaiko w Atenach, gdzie pchałem kulę cztery lata temu, ale z mizernym skutkiem. Teraz było trochę lepiej.

Zdobył pan złoto, więc pewnie nie będzie się pan czepiać swoich prób. Ale czy było coś, co chętnie by pan poprawił?

- Dużo błędów nie było, prawie maks. Jak teraz oceniam, to gdyby nie te niewielkie błędy, może udałoby się poprawić wynik o 20 cm. Nigdy jeszcze w konkursie nie pchnąłem czysto ponad 21 m. Nigdy nie zrobiłem tego też na treningach. Ale spalonych powyżej 21 metrów miałem 16. Tutaj wyszło wszystko, bo zasada jest taka, że jak są igrzyska, to trzeba bić rekordy życiowe. Następne może będą w Berlinie, na mistrzostwach świata.

Nie wyglądał pan na uszczęśliwionego na podium ani teraz... Żadnych łez radości?

- Byłem zbyt ucieszony, żeby się wzruszyć. Łzy? Nie wygłupiajcie się.

Ale jak się z panem teraz rozmawia, można odnieść wrażenie, że nie cieszy się z medalu.

- Pozory. Cieszę się w środku strasznie. Ale taki ze mnie typ, że tego nie okazuję.

Podobno trener nie był przekonany, czy będzie z pana kulomiot zdolny zamieszać w czołówce?

- Trener Suski nie był przekonany, bo wtedy dalekie pchnięcia były najczęściej dziełem przypadku. A teraz pcham regularnie na bardzo wysokim poziomie. W tym roku na halowych MŚ w Walencji byłem trzeci. Ani razu nie zająłem na żadnym mityngu miejsca niższego niż trzecie.

Może dlatego, że skupił się pan na sporcie?

- Może i tak. Ale czy to jest takie dobre, wcale nie jestem taki pewny. Chciałbym się jednak zajmować nie tylko sportem, żeby nie zwariować. Staram się jakoś trochę czasu wygospodarować na to, aby obejrzeć jakiś film czy przeczytać książkę. Ale z tym jest bardzo trudno, bo trenuję na warszawskim AWF-ie, a mieszkam po drugiej stronie miasta.

Chciałem zacząć też podyplomowe studia, ale medal może mi w tym nie pomóc, niestety. A chciałem, żeby było tak spokojnie...

Teraz będzie pan miał czym dojeżdżać na treningi. Oprócz emerytury, premii 200 tys. zł nagrodą jest również samochód średniej klasy.

- No, nie wiem, chyba jednak będę jeździł dalej metrem. Poprzednim samochodem, skodą octavią, którą dostałem od Samsunga, próbowałem latać. Z poważnego wypadku na drodze z Pragi dwie osoby trafiły do szpitala. Ale ja wyszedłem z samochodu sam, nic mi się nie stało. Podobno lecieliśmy sześć metrów w powietrzu. Co prawda nie ja prowadziłem, więc nawet nie znam dobrze szczegółów wypadku.

Nie chciałem mieszkać w internacie, więc do szkoły i na treningi jeździłem 20 kilometrów w jedną stronę. To podróżowanie mi zostało.

Czy dzięki temu sukcesowi pchnięcie kulą stanie się czymś w rodzaju sportu narodowego?

- Szymon Ziółkowski mi powiedział, że po jego złocie w Sydney też wszyscy rzucali młotem. Musiał je zbierać po całym stadionie. Nie będzie boomu na kulę. To sport niszowy. Ale się rozwija. Kiedyś na mistrzostwach Polski 18 metrów dawało medal, a teraz nie zapewnia finału. Ostatnio były nawet trzy pchnięcia powyżej 20 metrów.

Co panu się podoba w pchnięciu kulą?

- Kula to prawdziwy sport dla prawdziwych mężczyzn. Żadnych cholernych wyrzeczeń. Sprawdzian męskiej siły. Są ludzie kompletnie walnięci na punkcie pchnięcia kulą, zajarani na tym punkcie. Kolekcjonują w komputerze filmy z najlepszymi pchnięciami, mają swoich idoli kulomiotów.

Pamięta pan pierwszy trening?

- Zaczynałem od rzutu dyskiem. Dopiero potem była kula. Kiedy jest się młodym zawodnikiem, to robi się parę rzeczy naraz. Dobre pchnięcie miałem od początku, ale z techniką bujam się już 12 lat.

W kuli ważny jest zasięg ramion. Im większy, tym lepsza dźwignia.

- Mam 221 cm. Przy wzroście 204 cm to jest całkiem sporo. Dobre warunki.

Ile pan wyciska na sztandze?

- 200 kg, granica przyzwoitości. Na tyle, ile trenuję, to nie jest dużo, powinienem robić 250 kg. Najsilniejszy w stawce jest Amerykanin Christian Cantwell, który ma życiówkę 310 kg.

To znaczy, że ma pan jeszcze dużą rezerwę?

- Tak, ale żeby się poprawić o 5 kg, trzeba zapieprzać rok. Siła nie jest jednak w pchnięciu kulą najważniejsza. Niektórym może nawet przeszkadzać. Siła ma być środkiem, a nie celem. Trzeba ją jeszcze wkomponować w skoczność, szybkość i technikę. Najważniejsza jest głowa. Konkurs w Pekinie to pokazał. Wygrałem przede wszystkim dlatego, że wytrzymałem presję i mogłem pokazać, na co mnie stać, a oni nie mogli. Widziałem już wiele razy, jak perfekcyjnie przygotowani zawodnicy psuli konkursy, bo za bardzo się denerwowali. Ja jestem spokojnym człowiekiem i dlatego mam złoto.

Sport pomógł panu wybić się z małej wioski, z której pan jeździł na treningi.

- Spokojnie, gdybym zajmował się czymś innym, też pewnie by mi wychodziło nie najgorzej. Więc pewnie i tak bym wyjechał. Ale rzeczywiście sport był moim świadomym wyborem. To znaczy trener Suski w I klasie liceum powiedział mi, że czeka mnie ciężki zapierdol i czy jestem na niego zdecydowany. Powiedziałem "tak", no i 12 lat trenuję.

Ale bardzo chętnie wracam do Słończewa. Mieszkałem tam do 19. roku życia. Na gospodarce pracuje mój młodszy brat. Mam jeszcze dwóch braci i siostrę. Na szczęście tylko ja poszedłem w sport. Jeden taki wystarczy.

Skończył pan politologię na warszawskim UKSW. Dlaczego akurat ten kierunek?

- Chciałem być dziennikarzem, ale się nie dostałem na dziennikarstwo. Poszedłem na politologię, bo czytam i interesuję się. Ale mam swoje podejście do polityki. Śmieszy mnie i bawi język polityczny. Oczywiście chciałbym, aby na czas igrzysk zapanował pokój na ziemi, a nie odwrotnie. Chciałbym, żeby zgasły ogniska konfliktów na świecie. Czytałem kiedyś opowiadanie, w którym Rosja jest krajem przyjaznym dla świata. Jak Kanada. Tak bym chciał. Ale uważam, że sztuczne jest zainteresowanie Tybetem przed igrzyskami w Pekinie, choć przed dwoma laty sam miałem flagę Tybetu na ścianie. Mierzi mnie, że politycy wymagają od sportowców czegoś, czego sami zaniechali. Czy ktoś z nich tu protestuje? Czy ktoś nosi czarne opaski?

Jestem w Chinach drugi raz. Byłem tylko w dużych miastach - Pekinie i Szanghaju. Wiem, że jeśli ktoś by chciał poznać Chiny, powinien ruszyć głębiej. Wieś przypomina średniowiecze. Przeludnienie dyktuje warunki. Gdyby ich było 300 mln, zachowywaliby się inaczej.

Najpiękniejsze, najbardziej idealne miejsce na świecie?

- Islandia. Od dawna mam hopla na jej punkcie. To takie miejsce, gdzie jest zimno, ciemno i brzydka pogoda, ale jednak strasznie pięknie i fajnie.

Temat pracy magisterskiej to wrocławska Pomarańczowa Alternatywa. Który z happeningów podobał się panu najbardziej?

- Poznałem nawet Majora Fydrycha. Na jednej z jego wystaw, przeprowadziłem wywiad na potrzeby dyplomu. Najbardziej? Nie krasnoludki, nie papier toaletowy, ale manewry na Śnieżce. Fydrych desantował się w rocznicę 1968 r. z wyciągu na Śnieżkę jako polski spadochroniarz podczas inwazji na Czechosłowację. Interweniowała czechosłowacka straż graniczna. Pełen odjazd. Fydrych to bardzo ciekawa postać, polecam jego książki. Fajnie opisywały rzeczywistość. Trzeba podtrzymywać pamięć o Pomarańczowej Alternatywie, bo w tamtym systemie to było coś wyjątkowego.

Niektórym osobom w "Solidarności" nie do końca podobało się to, co robił Fydrych.

- Były różne zatargi, głównie z Solidarnością Walczącą. Większość ludzi chwytało jednak ich żart. Braciom Kaczyńskim to pewnie by nie podeszło, trochę inny etos. Rozmawiałem o tym kiedyś z Adamem Michnikiem. Mówił, że jemu, a także Jackowi Kuroniowi, się podobało. To była trochę inna droga. "Solidarność" czasami za bardzo uderzała w poważne nuty.

Głosował pan na jego partię Gamonie i Krasnoludki w wyborach?

- Wygrał chyba nawet z Ligą Polskich Rodzin, ale nie głosowałem, bo nie mam meldunku w Warszawie.

Z powodu brody, konkurencji i złotego medalu porównują pana do Władysława Komara...

- Broda nie jest świadomie kreowanym wizerunkiem. To raczej z lenistwa, a długie włosy chciałem mieć zawsze. Komar to wspaniała postać i porównanie z nią jest nobilitacją. Nigdy go nie spotkałem, raz się minęliśmy na jakichś zawodach. Trenowałem dopiero dwa lata, gdy zginął w wypadku. Znam go tylko z opowieści.

Może tak jak Komar pójdzie pan kiedyś w aktorstwo?

- To nie dla mnie. Zresztą w Polsce takie próby zawsze kończyły się śmiesznie. Nie będę grał w teledyskach.

Wiemy, że jest pan fanem książek Jacka Dukaja.

- Od dzieciństwa interesowałem się fantastyką i science fiction. Wychowałem się na takich książkach. W ogóle dużo czytam, ale najchętniej fantastykę.

To na której stronie nowego Dukaja pan jest?

- Trzysta coś. Ciekawa. Wziąłem ją do Pekinu, bo ma 600 stron. Zazwyczaj na wyjazdy biorę cztery książki, a jeszcze jedną kupuję na lotnisku. Potem ciężko mi jednak z nimi chodzić i walają się po pokoju. Dlatego postanowiłem, że na igrzyska biorę jedną, ale dużą.

Tuż przed konkursem grał pan w "Herosów"...

- Jestem nałogowcem. Już od dziesięciu lat gram w "Heroes of Might and Magic". Najpierw była "dwójka", potem "trójka" i "piątka", ale największy sentyment mam do trzeciej edycji. Niedawno znów do niej wróciłem. To jedna z najlepszych gier RPG, jakie kiedykolwiek powstały. Zacząłem w liceum, bo to była idealna gra do piwa. Moje towarzystwo zawsze siedziało w fantastyce i fantazy.

Dobry pan jest w "Herosów"?

- Kiedyś byłem lepszy. Zazwyczaj nie gram w sieci, ale porównując wyniki, wiem, że byłbym wysoko.

Wspomniał pan o piwie, podobno to kolejne pana hobby?

- Pewnie, że lubię. W tym miesiącu było jednak mało okazji. Pije piwo jak każdy normalny facet. Nie żeby się upijać, tylko dla towarzystwa. W mojej dyscyplinie to nie przeszkadza.

Chińskie piwo smakuje?

- Nie jest głupie. Czytałem, że Chiny mają najwięcej browarów na świecie. Spoko są też japońskie. Podchodzą mi niektóre belgijskie i holenderskie. Czeskie też super, ale trzeba je pić na miejscu, w Czechach. O piwie mógłbym gadać godzinami. Może zróbcie o tym osobny wywiad.

Siedzimy tak i patrzymy na pana stopy. Duże są! Da się coś kupić na taki rozmiar poza klapkami?

- Numer 50, czyli piętnastka. Klapki właśnie dostać najtrudniej. Na te, które mam teraz na nogach, polowałem cztery lata. To był piękny dzień, gdy wreszcie się udało. Buty można dostać, tylko trzeba znać odpowiednie miejsce. W Warszawie z czystym sumieniem polecam sklep Bucior. Zaopatruję się tam od dziesięciu lat.

Najgorzej jest ze spodniami. W sklepach są rozmiary dla dzieci, jak w Smyku. Daleko nam jeszcze do USA, gdzie są ubrania na normalnych facetów. Zresztą każdy sportowiec wam powie, że to problem. Większość ma szerokie uda, ale jest cienka w pasie. Produkcja spodni nie jest nastawiona na nas. Żeby kupić spodnie, w które się zmieszczę, idę więc do skate-shopu.

Dorabiał pan w studenckich czasach jako ochroniarz w nocnym klubie?

- Nigdy nie musiałem, ale wielu kolegów tak dorabiało.

Ktoś pana kiedyś zaczepił na ulicy? Zdarzyła się bójka?

- Mówiłem już, że jestem niesamowicie spokojnym człowiekiem. Ustępuję, w nic się nie pakuję. I bardzo dobrze, bo jestem też świadom swojej siły. Wiem, że mógłbym bez trudu zabić. Nawet niechcący.

Czuje się pan człowiekiem spełnionym?

- Sportowo tak. Ale motywacji mi nie zabraknie. Będę dalej bił Amerykanów. Za rok chcę mieć medal na MŚ. Będzie ciężko, bo reszta świata po tej porażce weźmie się ostro do roboty. Te mistrzostwa w Berlinie to mogą być dobre zawody.

Smaruje miodem i wygrywa

Leszek Blanik
Leszek Blanik/AFP

Leszek Blanik został mistrzem olimpijskim w skoku w rywalizacji gimnastyków w igrzyskach w Pekinie. To jego największy sukces w karierze.

Po ośmiu latach przerwy Leszek Blanik ponownie stanął na olimpijskim podium. W igrzyskach w Sydney w skoku przegrał tylko z Hiszpanem Gervasio Deferrem (triumfował także w IO 2004) i Rosjaninem Aleksiejem Bondarenką, zaś start w Atenach uniemożliwił mu kontrowersyjny system kwalifikacji, premiujący drużyny, a nie zawodników specjalizujących się w poszczególnych konkurencjach.

W 2004 roku Blanik zdobył brąz w mistrzostwach Europy w Lublanie, wygrywał zawody Pucharu Świata w Lyonie i Cottbus, ale w stolicy Grecji nie wystąpił. Reprezentant Polski był tylko rezerwowym, a niepowodzeniem zakończył się również starania o "dziką kartę".

Niezawiniona przez siebie sytuacja jeszcze bardziej zmobilizowała go do ciężkiej pracy, choć był już utytułowanym i doświadczonym zawodnikiem. Miał w dorobku, oprócz olimpijskiego brązu, m.in. srebrny medal mistrzostw świata (2002) i Europy (1998).

Operacja, której celem były pekińskie igrzyska nie zaczęła się najlepiej, gdyż w 2005 roku zabrakło polskiego gimnastyka w finałowej ósemce w ME w Debreczynie. Kilka miesięcy później w Melbourne został jednak wicemistrzem świata. Zawodnik AZS AWFiS Gdańsk uzyskał gorsze noty jedynie od Rumuna Mariana Draguelscu.

W kolejnym sezonie z powodu kontuzji stopy Blanik opuścił ME w greckim Volos, zaś w MŚ w duńskim Aarhus uplasował się na szóstej pozycji (w finale doznał urazu). Natomiast ubiegły rok zaczął od szóstej lokaty w mistrzostwach Starego Kontynentu, a następnie wygrał PŚ w Moskwie.

Niemal rok temu Blanik sięgnął w Stuttgarcie po złoty medal MŚ w skoku. Dzięki temu sukcesowi wywalczył przepustkę do Pekinu.

Blanik urodził się 1 marca 1977 roku w Wodzisławiu Śląskim. Jest pierwszym polskim gimnastykiem, którego nazwisko nosi jeden ze skoków. Jego skok-przerzut - podwójne salto w przód w pozycji łamanej - nosi nazwę "Blanik".

Przed każdą próbą Blanik smaruje stół miodem, co zmniejsza ryzyko pośliźnięcia rąk przy trudniejszych skokach. Kieruje się w życiu przede wszystkim dwoma dewizami: jedną, która znajduje się w herbie gdańska pod lwami, "nec temere nec timide", czyli "nic bezmyślnie, nic tchórzliwie", a druga brzmi "bez strachu, ale z rozwagą".

Zapowiedział, że w 2010 roku zamierza zakończyć karierę. Nie wiadomo, jak na jego decyzję wpłynie życiowy sukces w Pekinie.

Sylwetka Leszka Blanika:

urodzony 1 maja 1977 roku w Wodzisławiu Śl.

wzrost - 163 cm

waga - 64 kg

najlepsze osiągnięcia (wszystkie w skoku):

igrzyska olimpijskie

1. miejsce (Pekin 2008)

3. miejsce (Sydney 2000)

mistrzostwa świata

1. miejsce (2007)

2. miejsca (2002 i 2005)

mistrzostwa Europy

2. miejsce (1998)

3. miejsce (2004)

pięć zwycięstw w zawodach Pucharu Świata

źródło informacji: INTERIA.PL/PAP

PR Dramatyczny mecz Orłów!

W akcji Bartosz Jurecki
W akcji Bartosz Jurecki/AFP

Polscy szczypiorniści zremisowali z Francją 30:30 (16:13). Biało-czerwoni ostatecznie zajęli drugie miejsce w grupie A i w ćwierćfinale zagrają z Islandią, w środę - 20 sierpnia o godz. 8.15.

W przypadku awansu do półfinału na podopiecznych Bogdana Wenty czekąc będzie zwycięzca mecz Korea Płd. - Hiszpania.

W meczu z Francuzami pierwszą bramkę, kilkanaście sekund po pierwszym gwizdku, zdobył Tomasz Tłuczyński. W kolejnych minutach do głosu zaczęli dochodzić Francuzi. Po dziewięciu minutach "Les Blues" prowadzili już 7:5. W ekipie Trójkolorowych niesamowicie skutecznie grał Nikola Karabatic. Dwie minuty później ładny atak przeprowadzili "Biało-czerwoni", a celnym rzutem popisał się Karol Bielecki. Od tej chwili Orły Wenty zaczęły łapać wiatr w żagle. Kilkanaście sekund później dobrze w defensywie zachował się Paweł Piwko i ładnym podaniem uruchomił Krzysztofa Lijewskiego. 25-letni zawodnik doprowadził do remisu, wykorzystując sytuacje sam na sam z Karaboue.

Od 18. minuty spotkania Polacy utrzymywali dwubramkową przewagę. Dobrze prezentował się Marcin Wichary, który w polskiej bramce zastąpił Sławomira Szmala. Obronił nawet rzut karny egzekwowany przez Giraulta. Polski bramkarz swoją dobrą postawą potwierdził, że jego wyjazd na Igrzyska Olimpijskie nie był przypadkiem. W 26. minucie Bogdan Wenta poprosił o czas. - Przykładajcie się do obrony, a wszystko będzie dobrze - motywował swoich zawodników polski szkoleniowiec.

Po pierwszej części gry Polacy pewnie wygrywali z Francuzami 16:13. Niewątpliwym liderem drużyny był Tomasz Tłuczyńskim który tylko w pierwszej odsłonie rzucił pięć bramek.

Po przerwie mecz się wyrównał. Francuzi zaczęli odrabiać straty i już po trzech minutach zredukowali straty do jednej bramki. "Orły" zaczęły gubić się w obronie, co skrzętnie wykorzystywali Francuzi. Trójkolorowi w 48. minucie doprowadzili do wyrównania.

Czterdzieści sekund przed końcowym Francuzi prowadzili 30:29, ale trener Bogdan Wenta poprosił o czas, a po chwili Bielecki doprowadził do remisu. Francuzi, mimo zaciekłych ataków nie zdołali zdobyć zwycięskiej bramki.

Polska - Francja 30:30 (16:13)

Polska: Marcin Wichary - Bartłomiej Jaszka 2, Krzysztof Lijewski 4, Mariusz Jachlewski 3, Grzegorz Tkaczyk 2, Karol Bielecki 4, Bartosz Jurecki 7, Michał Jurecki, Mariusz Jurasik, Tomasz Tłuczyński 5, Paweł Piwko 3, Arur Siódmiak.

Francja: Douda Karaboue - Didier Dinart 1, Cedric Burdet 3, Guillaume Gille 1, Bernard Gille 4, Daniel Narcisse 5, Olivier Girault 2, Nikola Karabatic 8, Joel Abati 2, Luc Abalo 4.

Padł rekord świata!

Jelena Isinbajewa
Jelena Isinbajewa znów pobiła rekord świata/AFP

Jelena Isinbajewa, wynikiem 5.05, pobiła rekord świata skoku o tyczce. Monika Pyrek była piąta, a Anna Rogowska zajęła dziesiąte miejsce.

Rosjanka poprawiła o centymetr poprzedni rekord ustanowiony w zeszłym miesiącu w Monaco.To 25. rekord świata (wliczając dwa w kategorii juniorskiej) Isinbajewej. Kariera najwybitniejszej lekkoatletki wszech czasów w skoku o tyczce, rozpoczęła się w Bydgoszczy, w 1999 roku.

"Caryca tyczki" jest pierwszą kobietą na świecie, która pokonała wysokość 5 m. Rosjanka 5 m skoczyła 22 lipca w Londynie, a 12 sierpnia o 1 cm wyżej w Helsinkach, gdzie zdobyła złoty medal mistrzostw świata.

Przez 11 lat uprawiała gimnastykę. W wieku 15 lat, za namową trenera, przerzuciła się na skok o tyczce. Po sześciu miesiącach zajęć pokonała wysokość czterech metrów. Została mistrzynią Rosji młodziczek. A potem ... Wspinała się już tylko coraz wyżej. Bardzo lubi koszykówkę i piłkę nożną.

Jako 17-latka została mistrzynią świata kadetek. Na stadionie Zawiszy w 1999 roku w Bydgoszczy pokonała 6 lat temu wysokość 4 m 10 cm.

Konkurs skoku o tyczce kobiet został, na pewien czas, przerwany zachowaniem brazylijskiej tyczkarki Fabiany Murer, która skarżyła się sędziom, że ma trudności z wyborem tyczki.

Murer stanęła na rozbiegu, blokując go przygotowującej się do skoku Chince Gao Shuying. Grzebała wśród tyczek i dyskutowała ze swym trenerem oraz sędziami przez ok. 10 minut zanim konkurs wznowiono. Wyglądało na to, że była niezadowolona z udostępnionych jej tyczek.

27-letnia zawodniczka wykonała przedtem jeden udany skok na wysokości 4,45 m.

Wyniki:

1. Jelena Isinbajewa (Rosja) 5,05 - rekord świata

2. Jennifer Stuczynski (USA) 4,80

3. Swietłana Fieofanowa (Rosja) 4,75

4. Julia Gołubczikowa (Rosja) 4,75

5. Monika Pyrek (Polska) 4,70

6. Carolin Hingst (Niemcy) 4,65

7. Silke Spiegelburg (Niemcy) 4,65

8. April Steiner-Bennett (USA) 4,55

9. Vanessa Boslak (Francja) 4,55

10. Fabiana Murer (Brazylia) 4,45

. Anna Rogowska (Polska) 4,45

Chronologia rekordu świata w skoku o tyczce kobiet od 2001 roku:

4,81 Stacy Dragila (USA) 9.06.2001 Stanford

4,82 Jelena Isinbajewa (Rosja) 13.07.2003 Gateshead

4,83 Jelena Isinbajewa 15.02.2004 Donieck

4,85 Swietłana Fieofanowa (Rosja) 22.02.2004 Ateny

4,86 Jelena Isinbajewa 6.03.2004 Budapeszt

4,87 Jelena Isinbajewa 27.06.2004 Gateshead

4,88 Swietłana Fieofanowa 4.07.2004 Iraklion

4,89 Jelena Isinbajewa 25.07.2004 Birmingham

4,90 Jelena Isinbajewa 30.07.2004 Londyn

4,91 Jelena Isinbajewa 24.08.2004 Ateny

4,92 Jelena Isinbajewa 3.09.2004 Bruksela

4,93 Jelena Isinbajewa 5.07.2005 Lozanna

4,95 Jelena Isinbajewa 16.07.2005 Madryt

4,96 Jelena Isinbajewa 22.07.2005 Londyn

5,00 Jelena Isinbajewa 22.07.2005 Londyn

5,01 Jelena Isinbajewa 12.08.2005 Helsinki

5,03 Jelena Isinbajewa 11.07.2008 Rzym

5,04 Jelena Isinbajewa 29.07.2008 Monako

5,05 Jelena Isinbajewa 18.08.2008 Pekin

źródło informacji: INTERIA.PL/PAP

Leszek złoty Blanik!!!

Leszek Blanik ze złotym medalem
Leszek Blanik ze złotym medalem/AFP

Mamy trzeci złoty medal na Igrzyskach Olimpijskich w Pekinie. Zdobył go w poniedziałek o godz. 14:04 gimnastyk Leszek Blanik w konkurencji skok przez konia!

Blanik oddał dwa równe skoki, które dały mu średnią 16,537 pkt. Zagrozić mu mogli Rumun Marian Dragulescu i Białorusin Dmitrij Kasperowicz.

Dragulescu za pierwszą próbę uzyskał rekordową notę 16,800! Wyszedł w górę, niczym wystrzelony z działa, a lądował tak, jakby w podeszwach stóp miał najskuteczniejszy klej. Wydawało się, że to on zostanie mistrzem, ale na nasze szczęście, przy drugiej próbie, w której Rumun wybrał szalenie trudną kombinację, upadł na twarz!

Białorusin Kasperowicz za pierwszym podejściem wybił się mocno, leciał dosyć niezdarnie, ale ustał lądowanie. Przy drugim podejściu leciał ładnie, ale po lądowaniu porwała go niewidoczna siła i o mały włos nie wyrżnął głową w konia.

Leszek nie kombinował. Najpierw wykonywał trzy obroty w przód, a później w tył. Po lądowaniu minimalnie wyrzucało go do przodu, ale to było nic w porównaniu z tym, co działo się z rywalami.

Blanik zrobił swoje i w skupieniu czekał na to, co zrobią rywale. Gdy okazało się, że są dla niego za słabi wyskoczył w górę jak z procy i pocałował fotografię syna Artura.

Srebrny medal przypadł Francuzowi Thomasowi Bouhailemu, a brąz - Rosjaninowi Antonowi Gołocuckowowi.

Finał gimnastyki sportowej mężczyzn

1. Leszek Blanik - Polska - 16,537 pkt

2. Thomas Bouhail (Francja) 16,537

3. Anton Gołocuckow (Rosja) 16,475

4. Marian Dragulescu (Rumunia) 16,225

5. Benoit Caranobe (Francja) 16,062

6. Dmitrij Kasperowicz (Białoruś) 16,050

7. Flavius Koczi (Rumunia) 15,925

8. Isaac Botella (Hiszpania) 15,737

źródło informacji: INTERIA.PL

Wielki powrót polskich medalistów i przegranych

PAP /15:48
AFP
W poniedziałek po południu powróciła do kraju pierwsza grupa polskich olimpijczyków, którzy zakończyli już swoje starty. Na pokładzie czarterowego samolotu PLL Lot przylecieli do Warszawy m.in. złoci i srebrni medaliści igrzysk - wioślarze i szermierze.
Zawodnicy, którym udało się sięgnąć po medale, wychodzili z lotniska uradowani i roześmiani, z cennymi trofeami zawieszonymi na piersi. Smutniejsze były siatkarki, które wróciły z Pekinu z jednym tylko zwycięstwem, a także zawodniczki szermierki, którym nie udało się awansować do strefy medalowej.

Na stołecznym lotnisku Okęcie na olimpijczyków czekała liczna grupa przedstawicieli mediów, a przed dworcem lotniczym kibice, koleżanki i koledzy z klubów sportowych i przedstawiciele związków sportowych. Liczna grupa sportowców wracających z Pekinu długo nie zbliżała się do oczekujących niecierpliwie reporterów. Odnosiło się wrażenie, że ci, którym się powiodło chcą zamanifestować solidarność z koleżankami i kolegami wracającymi bez medali i sukcesów. Na medalistów czekały kamery i mikrofony, przegrani - ociągali się z wyjściem jakby obawiając się kłopotliwych pytań.

W końcu na zaimprowizowanym podium stanęła dwunastka medalistów - dwie wioślarskie czwórki i drużyna szpadzistów. Chętnie opowiadali o wrażeniach z udanych startów. Najstarszy z wioślarskiej czwórki podwójnej Adam Korol pytany o plany na przyszłość żartował, że przecież w Londynie nie będzie miał jeszcze pięćdziesiątki... Jego koledzy z osady nie kryli satysfakcji podkreślając, że złoty medal jest upragnionym ukoronowaniem kilku ostatnich lat.

Przegranym nie udało się także przemknąć chyłkiem do wyjścia. Oczekujący na bagaże zawodnicy cierpliwie odpowiadali na pytanie, tłumacząc przyczyny swych niepowodzeń. Z trudem tłumiła łzy Otylia Jędrzejczak, smutne miny miały siatkarki, który rozeszły się po wielkiej sali przylotów, pozostawiając trenera Marco Bonittę stojącego samotnie pod ścianą...

Kolejny raz powróciła sprawa sytuacji w Polskim Związku Szermierczym. Cała reprezentacyjna ekipa zgodnie wyszła do dziennikarzy powtarzając raz jeszcze gorzkie i ostre słowa o braku profesjonalizmu działaczy, lekceważeniu potrzeb zawodników, anachronicznych metodach szkoleniowych i niesportowym, delikatnie mówiąc, prowadzeniu się niektórych funkcjonariuszy związku, także podczas wielkich imprez sportowych.

Rolę rzecznika zawodników wziął tym razem na siebie florecista Sławomir Mocek, podkreślając, że w sporcie szermierczym pracuje cały szereg zaangażowanych trenerów i instruktorów, a zarzuty dotyczą nielicznych, choć mających największy wpływ na sytuację w związku. Szermierze mówili wprost, że odpowiedzialność za sytuację ponosi prezes Adam Lisewski i jego w głównej mierze dotyczą zarzuty. Słowa Mocka, szablistek i florecistek potwierdzili w całej rozciągłości również członkowie srebrnej drużyny szpadzistów, których trudno posądzać o frustrację spowodowaną porażkami...

W poczekalni sali przylotów cierpliwie czekały na bohaterów i przegranych rodziny, przyjaciele, koledzy-sportowcy i kibice, wśród których była grupa młodych wioślarzy wyróżniająca się w tłumie trzymanymi nad głowami wiosłami. Były kwiaty, łzy, gratulacje i słowa pocieszenia, były okolicznościowe powitalne transparenty. Żegnając się z koleżankami i kolegami z reprezentacji olimpijczycy życzyli sobie wzajemnie miłych, choć nieco spóźnionych wakacji....

Polska - Rosja 3-2 kapitalny pojedynek, nasi górą!

MS (Inf. własna) /08:45
AFP
W ostatnim grupowym spotkaniu igrzysk olimpijskich w Pekinie polscy siatkarze wygrali z Rosją 3:2 (17:25, 26:24, 24:26, 25:23, 15:12). W poprzednich meczach Polska pokonała Niemcy, Egipt i Serbię, przegrała z Brazylią. Rosjanie wygrali wszystkie mecze, pokonując kolejno: Serbię, Niemcy, Brazylię i Egipt.
Mimo wygranej z Rosją, Polacy zajęli trzecie miejsce w grupie (gorszy stosunek małych punktów od Rosji i Brazylii). O tym z kim zagramy w ćwierćfinale zdecyduje losowanie. Polska może zmierzyć się z drugim lub trzecim zespołem grupy A, a będą to prawdopodobnie Bułgarzy i Włosi.

Pierwszą partię Polacy rozpoczęli fatalnie. Po dobrej zagrywce i bloku, Rosjanie prowadzili 5:1. Do pierwszej przerwy technicznej ich przewaga byłą jeszcze większa (8:3). Po udanym początku rywale kontrolowali grę, a Polacy popełniali błędy w przyjęciu i ataku. Przed drugą przerwą techniczną wicemistrzowie Europy zablokowali Wlazłego i było już 9:16. Po powrocie na boisko Rosjanie rozbili nas zagrywką i było już 19:9. Trener Lozano wprowadził do gry Możdżonka i Gierczyńskiego, dla którego był to debiut w turnieju. Do końca seta rywale grali spokojnie i rozbili Polaków do 17.

Drugą partię dobrze rozpoczęli nasi siatkarze, którzy między innymi po "atomowej" zagrywce Wlazłego i bloku Kadziewicza prowadzili już 6:2. Przed pierwszą przerwą techniczną byliśmy od Rosjan lepsi od trzy punkty (8:5).

Po powrocie na boisko rywale odrobili szybko dwa "oczka" (8:7), a po dwóch autowych atakach ponownie przegrywali trzema punktami (7:10). Niestety Polacy źle przyjmowali zagrywkę i znowu "pozwolili" odrobić rywalom straty (10:10). Gra punkt za punkt toczyła się do stanu po 13. Później Rosjanie odskoczyli na 15:13 po autowym ataku Kadziewicza.

Po przerwie technicznej nasi zawodnicy odrobili straty, a po bloku Możdżonka, ataku Wlazłego i ponownym bloku na Połtawskim wyszliśmy na prowadzenie 19:16. Rosjanie się jednak nie poddali i szybko wyrównali na 21:21, a po bloku na Wlazłym prowadzili 22:21. Sytuacja odwróciła się ponownie po autowym ataku Połtawskiego (23:22 dla Polski). Przy stanie po 24:24 rywale pomylili się i mieliśmy piłkę setową. Plas Winiarskiego po kontrze Polaków zakończył seta!

Nasi siatkarze świetnie rozpoczęli trzeciego seta szybko uzyskując 3-punktową przewagę, ale roztrwonili ją po własnych błędach ze stanu 6:3 zrobił się remis po 6. As Grankina dał Rosji prowadzenie 8:7 przed przerwą techniczną.

Przy stanie 9:9 Rosjanie odskoczyli nam na dwa "oczka", ale kolejne dwa punkty zdobył nasz zespół i znowu był remis. Niestety Rosjanie "odjechali" nam na trzy punkty po "rzuconej piłce" Winiarskiego i bloku (12:15). Po drugiej przerwie technicznej rywale prowadzili już 17:13, a chwilę później już 19:14.

Nie załamało to naszego zespołu i po dobrej zagrywce Wlazłego odrobiliśmy trzy punkty z rzędu (17:19), a po kolejnych dwóch blokach był remis 23:23! Polacy mogli mieć piłkę setową na 25:24, ale niestety to rywale wygrali dwie decydujące akcje i seta do 24.

Początek czwartego seta ułożył się fatalnie dla naszego zespołu, który przed pierwszą przerwą techniczną przegrywał już 4:8. Po powrocie do gry Polacy zagrali koncertowo i odrobili pięć punktów z rzędu, głównie po świetnej zagrywce Wiki.

Gra punkt za punkt trwała do stanu po 13. W tym momencie nasi zdobyli dwa punkty z rzędu i z taką przewagą schodzili też na przerwę techniczną. Po wznowieniu gry i bloku Zagumnego nasza przewaga wzrosła do 3 "oczek". Niestety na zagrywce w zespole rywali pojawił się Kosariew i potężną zagrywką wyprowadził swój zespół na prowadzenie 19:18.

Kolejne dwie akcje należały jednak znowu do Polaków i po dwóch blokach było 20:19 dla nas. Przy stanie 21:20 dla Polski Rosjanie popełnili błąd, dzięki czemu Możdżonek spokojnie mógł zdobyć dla nas 22 punkt. Za chwilę Wlazły dołożył 23 "oczko". Polacy pierwszą piłkę setową mieli przy stanie 24:21, ale seta wygrali dopiero po trzecim setbolu i ataku Kadziewicza!

Tie-break rozpoczął się od gry punkt za punkt do stanu po 4. Później Rosjanie zaatakowali w aut i mieliśmy przewagę dwóch punktów (6:4). Na przerwę techniczną też schodziliśmy z 2-punktowy prowadzeniem. Po wznowieniu gry Wika zablokował Połtawskiego i było już 10:7! Polacy do końca kontrolowali grę i wygrali z niepokonaną do tej pory na igrzyskach Rosją 3:2!

Polska - Rosja 3:2 (17:25, 26:24, 24:26, 25:23, 15:12)
Polska: Paweł Zagumny, Mariusz Wlazły, Daniel Pliński, Łukasz Kadziewicz, Michał Winiarski, Sebastian Świderski, Krzysztof Ignaczak (libero)

Rekord świata Isinbajewej! Polki bez medalu

TK/inf. własna /15:13
Monika Pyrek zajęła 5. miejsce w konkursie skoku o tyczce podczas igrzysk olimpijskich w Pekinie. Druga z naszych reprezentantek, brązowa medalistka igrzysk sprzed czterech lat, Anna Rogowska była 10. Zloty medal zdobyła wielka faworytka, Jelena Isinbajewa. Rosjanka ustanowiła rekord świata, który od dziś wynosi 5,05 m.
Pyrek uzyskała 4,70 m, zaś Rogowska 4,45.

Srebrny medal przypadł Amerykance Jennifer Stuczynski - 4,80, zaś brązowy innej Rosjance Swietłanie Fieofanowej - 4,75.

Piłka ręczna: mistrzowie świata wyeliminowani!

mh (inf. wł.) /14:45
AFP
Mistrzowie świata w piłce ręcznej Niemcy odpadli z rywalizacji w turnieju IO po fazie grupowej! Niemców pogrążyła porażka z Danią 21:27 (12:15).
Awans z grupy B wywalczyły: Korea Południowa, Dania, Islandia i Rosja.

W rozgrywkach grupowych turnieju olimpijskiego do rozegrania zostało jeszcze jedno spotkanie, Polska - Francja. Nasi wicemistrzowie świata już wcześniej zapewnili sobie awans do ćwierćfinałów.

Lekkoatletyka: Plawgo bez medalu

TK/inf. własna /16:01
AFP
Marek Plawgo, brązowy medalista mistrzostw świata, zajął 6. miejsce w biegu na 400 metrów przez płotki podczas igrzysk olimpijskich w Pekinie.
Polak uzyskał w finałowym biegu najlepszy czas w tym sezonie - 48,52.

Zwyciężył Amerykanin Angelo Taylor w znakomitym czasie 47,25. Na kolejnych dwóch miejscach na podium uplasowali się także Amerykanie. Srebrny medal przypadł Kerronowi Clementowi - 47,98, a brązowy Bershawnowi Jacksonowi - 48,06

PR Polska - Francja 30-30, nasi na drugim miejscu w grupie

MS (Inf. własna) /15:37
W piątym spotkaniu igrzysk olimpijskich w Pekinie polscy piłkarze ręczni zremisowali z Francją 30:30 (16:13). Nasi zawodnicy zajęli drugie miejsce w grupie i w ćwierćfinale zagrają z Islandią, którą pokonaliśmy w turnieju kwalifikacyjnym do igrzysk,rozgrywanym we Wrocławiu.
Początek spotkania był wyrównany. Remis utrzymywał się do stanu 4:4. W tym czasie gole dla Polski zdobyli Tomasz Tłuczyński - 2, Krzysztof Lijewski i Grzegorz Tkaczyk po jednej. Od 8. minuty Polacy grali w osłabieniu, co wykorzystali rywale, strzelając dwa gole.

Podopieczni trenera Wenty zdołali odrobić straty i po rzucie Lijewskiego wyrównali w 14. minucie na 7:7. W kolejnych akcjach nasi zawodnicy dobrze grali w obronie, a po jednej z kontr Tłuczyński zdobył piątego gola w meczu i prowadziliśmy 10:8.

Do trzech bramek podwyższyliśmy po kilku kolejnych minutach do rzucie z boku Jachlewskiego (12:9). Po udanej akcji Polaków okazje do zmniejszenia strat z rzutu karnego mieli rywale, ale świetnie w bramce spisał się Wichary.

Na dwie minuty przed końcem pierwszej części spotkania Bielecki po rzucie z 9 metrów dał nam 4-bramkowe prowadzenie (15:11). Do końca tej części spotkania Francuzi strzelili nam jeszcze bramkę, a dodatkowo tuż przed końcem na ławkę kar powędrował Siódmiak.

Po zmianie stron rywale szybko doszli nas na jedną bramkę (17:16), ale w tym czasie graliśmy w osłabieniu. Ponownie trzy bramki przewagi Polacy wywalczyli w 40. minucie po trafieniu Piwki (21:18). Niestety rywale odpowiedzieli czterema golami z rzędu (22:23). Polacy w tym fragmencie grali nieskutecznie, aż do 48. minuty, kiedy wyrównał Jurecki.

Wynik remisowy utrzymywał się do stanu 25:25. Po błędach Polaków rywale wyszli na 2-bramkowe prowadzenie na 6 minut przed końcem meczu. Nasi wicemistrzowie świata nie załamali się takim obrotem sprawy i wyrównali już 60 sekund później po trafieniu Jureckiego.

Końcówka meczu była bardzo nerwowa na niecałą minutę przed końcem Francuzi objęli prowadzenie 30:29. Na 23 sekundy przed końcem wyrównał Karol Bielecki.

Polska - Francja 30:30 (16:13)

Polska: Marcin Wichary - Bartosz Jurecki 7, Tomasz Tłuczyński 5 (1 z karnego), Karol Bielecki 4, Krzysztof Lijewski 4, Mateusz Jachlewski 3, Paweł Piwko 3, Bartłomiej Jaszka 2, Grzegorz Tkaczyk 2, Mariusz Jurasik, Michał Jurecki, Artur Siódmiak.

PLY Jeden metr z życia Michaela Phelpsa

Jedna setna sekundy - ta bez której nie byłoby debaty o "ośmiu cudach świata" i "największym w historii" - wygląda tak (znaleźliśmy na Sports Illustrated):

Cavic (z prawej) chce dopłynąć do mety, Phelps robi ostatni mini-zamach.

Na metr przed końcem, Cavic jest o długość ramion przed Amerykaninem.

Phelps młóci...

I jest minimalnie szybszy (co widać na tym zbliżeniu palców Cavicia).

Choć złote medale mogliby dostać obaj.

Phelps i Spitz: Porównanie pływackich legend

dsz
2008-08-17, ostatnia aktualizacja 2008-08-17 09:02
Zobacz powiększenie
Fot. Mark J. Terrill AP

Michael Phelps zdobywając w Pekinie osiem złotych medali, pobił należący do Marka Spitza rekord wszech czasów i stał się żywą legendą. Jeden wychował się w rozbitej rodzinie, drugi pływać uczył się na Hawajach. Oboje są symbolami nowożytnych igrzysk oraz przykładem na to, że pływak to również produkt marketingowy.

Phelps wygrał wszystko i pobił rekord wszech czasów! »

Zarówno Phelps jak i Spitz są Amerykanami. Phelps urodził się w Baltimore (Maryland), Spitz w Modesto (Kalifornia).

Phelps pochodzi z rozbitej rodziny. Jego ojciec Fred, policjant, i matka Debbie, nauczycielka, rozstali się kiedy miał siedem lat. Dla starszej siostry Michaela, Whitney - również pływaczki, basen był azylem, do którego chodziła, aby nie słuchać domowych kłótni.

Spitz urodził się w Kalifornii, ale jego rodzina przeprowadziła się na Hawaje, kiedy miał dwa lata. Tam jego ojciec Arnold nauczył go pływać. Później, gdy młody Spitz miał sześć lat, wrócili do Kalifornii.

Phelps miał 19 lat kiedy pojechał na swoją drugą olimpiadę - Ateny 2004. Zdobył sześć złotych i dwa brązowe medale.

Spitz na igrzyska pojechał po raz pierwszy mając lat 18 - była to olimpiada w Mexico City w 1968 roku. Zapowiadał, że chce przywieźć sześć złotych krążków. Skończyło się na dwóch (oba w sztafetach), dodatkowo zdobył jeszcze jeden srebrny i jeden brązowy,.

Phelps ma 23 lata i Pekin to jego trzecie igrzyska. Zdobył na nich osiem złotych medali i poprawił siedem rekordów świata.

Spitz miał 22 lata, kiedy jechał na drugą olimpiadę - Monachium 1972. Zdobył siedem złotych medali, płynąc na rekord świata w każdym wyścigu.

Spitz czuje się poniżony, bo o nim zapomnieli »

Phelps dosyć łatwo zdobył sześć złotych krążków w Pekinie. Z dwoma pozostałymi było trudniej. Raz wyprzedził Serba Milorada Cavicia tylko o 0.01 s (Serbowie złożyli oficjalny protest, który został jednak odrzucony), a później startując w sztafecie 4x100 m stylem dowolnym wywalczył złoto przewagą tylko 0.08 nad Francją.

Spitz podobnych problemów nie miał. Jego najtrudniejsze wyzwanie było 100 m stylem dowolnym, gdzie wygrał ze swoim kolegą z drużyny Jerr'ym Heidenreich'em o 0.43 s.

Phelps jest większy, cięższy i lepiej zbudowany. Ma 1.93 cm (Spitz 1.85), waży 91 kg (Spitz 79kg) i ma rozpiętość ramion 2.01 m (1.87 m).

Spitz był charakterystyczny ze względu wielkie wąsy. Phelps i inni pływacy golą teraz włosy, aby zredukować opory wody.

Specjaliści od marketingu obliczają, że Phelps zostanie najbogatszym pływakiem w historii, o wiele prześcigając w tym rankingu Spitza. Teraz Phelps zarabia ok. 5 milionów dolarów. Istnieją obliczenia, wg których, ta suma ma wzrosnąć do 30 milionów.

Spitz reklamował wiele produktów. Wśród nich mleko, suszarki, zegarki i męską bieliznę. Specjaliści od reklamy mówią, że jego potencjał reklamowy nie został w pełni wykorzystany, ponieważ jednocześnie zachwalał swoją osobą zbyt wiele rzeczy. Mimo tego, nadal zarabia ok. 5 mln dolarów rocznie, co czyni go pionierem lekkoatletów, którzy na reklamie zarobili majątek.

PLY Michael Phelps - na czym polega jego fenomen

Rozmawiali w Pekinie Jakub Ciastoń i Radosław Leniarski
2008-08-17, ostatnia aktualizacja 2008-08-18 17:20
Zobacz powiększenie
Fot. Mark J. Terrill AP

- Jego technika nie jest idealna, chodzi na te same zajęcia co koledzy z Uniwersytetu Michigan. Bijąc w Pekinie rekordy, nie korzystał z kosmicznych kostiumów - opowiada wysłannikom Sport.pl w Pekinie jeden z najlepszych polskich pływaków, równocześnie trener pływania w USA Bartosz Kizierowski.

Michael Phelps - ósmy cud świata - relacja z Pekinu »

Ujawnione zdjęcia z fenomenalnego wyścigu Phelpsa »

Jakub Ciastoń, Radosław Leniarski: Dlaczego Phelps jest najlepszym pływakiem świata?

Bartosz Kizierowski, rekordzista Polski, były mistrz Europy, srebrny medalista mistrzostw świata w 2005 roku, trener pływania w USA i Hiszpanii: Po pierwsze, ma niesamowite warunki fizyczne. Dosyć krótkie nogi, długi tułów, nie ma wystającego, dużego tyłka. Jego mięśnie są długie, smukłe i dzięki temu bardzo opływowe. Patrząc z boku na idealnego pływaka, powinno się widzieć płaską deskę. Nie ma prostego przełożenia, że im większe mięśnie, tym lepiej, bo wszystko, co stawia opór, spowalnia pływaka.

Krótkie nogi mają aż tak duże znaczenie?

- Nie tyle nogi, co proporcja między nimi a tułowiem. To jest jak z łódką. Im ma dłuższy kadłub, tym jest szybsza i lepiej tnie wodę. Phelps w basenie zmienia się właśnie w taką łódkę.

Nie ma innych pływaków, którzy mieliby takie proporcje?

- Natalie Coughlin, mistrzyni olimpijska stylem grzbietowym, też ma krótkie nogi i długi tułów. Firma Speedo początkowo robiła nowe kostiumy właśnie dla tej dwójki. Phelps był chyba pierwszym, który je testował. Dochodziło do śmiesznych sytuacji, gdy ktoś inny próbował założyć kostium. Okazywało się, że nie pasował, bo nogawki były za krótkie, a góra za duża.

Praca trenerów w USA polega teraz w 90 proc. na selekcji zawodników pod tym kątem. Kiedy Phelps zaczął odnosić sukcesy i stało się jasne, że budowa jego ciała mu pomaga, też zaczęliśmy na to zwracać uwagę z trenerem Mikiem Bottomem, selekcjonując pływaków do kadry w Berkeley. Jasne, ważne są też wzrost, wydolność i szybkość, ale coraz częściej patrzyliśmy też na proporcje. Robi tak teraz wielu trenerów. Każdy szuka nowego Phelpsa.

Jakie znaczenie mają kosmiczne stroje Speedo?

- Najważniejsze w nich nie jest to, że woda się po nich ślizga. Kluczowe jest polepszenie opływu pływaka poprzez ucisk na ciało w kluczowych miejscach. Kostium kształtuje idealną sylwetkę. Duży i napakowany pływak mimo siły i wytrzymałości zawsze będzie stawiał w wodzie większy upór niż zawodnik wciśnięty w kostium. Chodzi też o to, że Speedo wprowadziło specjalne naklejki, które działają trochę jak pianka stosowana w triatlonie. Stroje położone na wodzie przestały tonąć.

To nie jest zabronione?

- Było, ale Speedo ma dużą siłę przebicia. Ich kostiumy przeszły testy międzynarodowej federacji. Osobiście jestem tym oburzony. Do tej pory wszystkie kostiumy były podobne, teraz kilka reprezentacji ma dużą przewagę. Nie wszyscy mogą je mieć, bo przecież nie z każdym Speedo podpisze kontrakt. Poza tym kostium kosztuje 800 dolarów, a starcza na cztery wyścigi, potem nie trzyma już tak dobrze sylwetki.

Polacy nie mogą ich mieć?

- Nasza kadra ma kontrakt z Dianą. Gdy podpisywano umowę, nikt nie podejrzewał, że jedna firma pójdzie tak bardzo do przodu.

Mówił pan, że Phelps testował jako pierwszy kosmiczne stroje, ale to nie w nich bił rekordy w Pekinie!

- Bo okazało się, że ich nie potrzebuje. Właśnie dzięki budowie ciała. Jest idealnie ukształtowany. On się urodził, tak jakby już miał ten kostium na sobie. Być może czasami zakłada go na treningach. W kostiumie można bowiem pływać nawet w dużym zmęczeniu i poprawiać wydolność. Nowe stroje zmieniły pływanie. Teraz, gdy słyszymy o rekordzie świata, trzeba spytać: "Ale w jakim kostiumie?". Rekordy Popowa, który pływał w spodenkach, to już przeszłość. W opracowywaniu kostiumów pomagała NASA, na basenie były kamery. Każdy ruch Phelpsa w wodzie jest filmowany. Amerykanie mają naszpikowane elektroniką specjalne studio, gdzie potem wszystko analizują.

Co wiadomo o fizjologii Phelpsa?

- Niewiele. Dwa razy w roku jeździ na zgrupowania do Colorado Spings, żeby zwiększyć wytrzymałość w warunkach wysokogórskich. W USA oficjalnie mówi się, że pływacy nie stosują odżywek, ale bez nich nie mógłby być tak wytrenowany, więc na pewno bierze je na własną rękę. Ale żeby było jasne, nie sądzę, żeby brał cokolwiek nielegalnego.

W USA znane są jakieś bardziej szczegółowe dane, jeśli chodzi o jego wydolność, np. odporność na zakwaszanie, co jest konikiem polskich trenerów?

- Znów niewiele da się powiedzieć. Od kilku lat zajmuje się Phelpsem lekarz z Litwy Genadijus Sokolovas, którego widywałem na zgrupowaniach w Kolorado. To naukowiec, trochę zwariowany typ. On wie o Phelpsie wszystko, ale swoją wiedzą z nikim się nie dzieli.

Amerykanie stosują kanały hydrodynamiczne?

- Stosują. To rynna długa na trzy metry i szeroka na dwa tory. Trener może dzięki niej oceniać sylwetkę i korygować technikę. Służy też do szukania idealnego ułożenia ciała. Ale taki kanał mamy też w Polsce. Jest w Spale. Widziałem na własne oczy, choć nie wiem, czy ciągle się z niego korzysta. To był stary model, robił za duże fale.

Wszystko w amerykańskiej kadrze jest podporządkowane Phelpsowi?

- W USA nie ma pojęcia "amerykańskie pływanie", bo nie ma centralnego szkolenia. Phelps nie jeździ więc z kadrą na zgrupowania, jak to się odbywa u nas, i nie realizuje jednego centralnego planu. Trenuje w kilkuosobowej grupie na swoim uniwersytecie w Michigan. To nie jest tak, że wokół Phelpsa jest zbudowany jakiś kosmiczny sztab. Chodzi na te same zajęcia co inni pływacy.

Technicznie jest doskonały?

- Okazuje się, że nie. Trenerzy są w stanie wyłapać kilka rzeczy, które mógłby poprawić. Żabką pływa najlepiej, ale już w delfinie i grzbiecie nie jest idealnie, a w kraulu Phelps pływa po prostu nierytmicznie. Ma trochę koślawy styl, ruchowi ręki daleko jest do ideału.

Dlaczego nikt tego nie skoryguje?

- Trenerzy sprawdzali, co by się stało, gdyby pływał poprawnie. Okazało się jednak, że nie ma żadnej różnicy w czasie albo jest trochę gorzej. Są przypadki, gdy zawodnik robi coś źle technicznie, ale to pomaga mu szybciej pływać. Często nie warto tego korygować, bo może przynieść więcej szkody. Phelps być może pływa koślawo ze względu na jakąś cechę wrodzoną, np. minimalnie inne ustawienie barków, większe łopatki. Nauczył się w młodości złego nawyku, ale teraz nie ma sensu tego zmieniać. Trenerzy odpuścili i, jak widać, słusznie.

Amerykanie robią też inne nawroty. Znacznie dłużej są pod wodą. Phelps potrafi się wynurzyć trzy metry przed wszystkimi.

- Tego został już nauczony. Amerykanie i Australijczycy ćwiczą głębsze nawroty od dwóch lat. Pływanie pod wodą zostało ograniczone tylko do 15 metrów. Z prostej przyczyny - pod wodą płynie się szybciej niż na powierzchni. Na igrzyskach w Seulu sprinterzy potrafili płynąć pod powierzchnią nawet 40 m! Amerykanie starają się po prostu to wykorzystać. Im głębszy nawrót, tym szybciej możesz się potem wynurzyć.

Paweł Korzeniowski mówił, że on nie może robić takich nawrotów, bo ma za małą pojemność płuc.

- To ma minimalne znaczenie. Może w 10 proc. przypadków powoduje ograniczenia. Takie nawroty trzeba po prostu wytrenować i Phelps opanował je do perfekcji. Ale pływanie pod wodą jest znacznie trudniejsze technicznie niż na powierzchni. Żeby było optymalne, trzeba kontrolować wszystkie mięśnie brzucha, pleców i klatki piersiowej. Napiąć bicepsy jest łatwo, ale malutki mięsień na brzuchu już trudniej.

W siedmiu z ośmiu startów na igrzyskach Phelps bił rekordy świata.

- Właśnie to jest najbardziej niesamowite. Koledzy z grupy Phelpsa w Michigan, którzy z nim trenują, to też klasa światowa, ale nie robią takich postępów. Phelps 16 miesięcy temu na MŚ pobił rekord na 200 m kraulem. Teraz, w Pekinie, poprawił go o ponad sekundę! Jak to robi? Nie mam pojęcia.

Zdobył osiem medali na kilku dystansach, w różnych stylach. Jak może przygotować się do tylu konkurencji naraz?

- Kolejny fenomen. W pływaniu jest przecież niesamowita specjalizacja. Wydawało się, że rekordy są wyśrubowane do granic. Większość zawodników jest w stanie wyćwiczyć na najwyższym poziomie dwie-trzy konkurencje. Milorad Cavić od lat pływa 100 m delfinem, ale i tak minimalnie przegrał z Phelpsem, który ten dystans wziął w zasadzie z marszu. Phelps trenuje i startuje jednocześnie na 100 i 200 delfinem, 100 i 200 kraulem, 200 zmiennym, 400 zmiennym. To niesamowita gama konkurencji. To budzi największy podziw.

To w zasadzie różne dyscypliny sportu?

- Wydaje się, że facet wskakuje do basenu i płynie. Ale do każdego startu trzeba się inaczej przygotować. Decydują inne detale, zmienia się technika. Różnica między sprintem na 100 m, a wyścigiem na 400 m stylem zmiennym jest taka, jak między biegiem na setkę i chodem na 20 km. To są dwa różne światy, inne systemy energetyczne, kompletnie inna praca organizmu. Nie ma drugiego sportowca, który byłby w stanie tak pływać. Pamiętajmy też, że nie jesteśmy w roku 1972, gdy Mark Spitz z wąsem pod nosem zdobywał siedem złotych medali. Teraz pływanie jest na kosmicznym poziomie. Nie umiem wytłumaczyć fenomenu Phelpsa. Facet urodził się stworzony do pływania. Był zawsze dobrze prowadzony przez trenerów. Jest ambitny, ma silną psychikę. To jest pływacki wzór dla następnych pokoleń. Teraz, jeśli chcesz być najlepszy, musisz zmierzyć się z rekordami Phelpsa.

MKOl odebrał brązowy medal Szwedowi

hana, PAP
2008-08-16, ostatnia aktualizacja 2008-08-16 12:59
Zobacz powiększenie
REUTERS/OLEG POPOV

Międzynarodowy Komitet Olimpijski odebrał brązowy medal w zapasach w stylu klasycznym w kategorii 84 kg Szwedowi Ara Abrahamianowi. MKOl poinformował, że medal nie będzie przyznany innemu zawodnikowi.

SERWISY
Z czuba: Lista skandali i protestów olimpijskich »

Ara Abrahamian w czwartek rzucił na matę swój brązowy medal olimpijski w proteście przeciwko decyzjom sędziów pozbawiających go szansy walki o złoto.

Zawodnik przyjął brązowy krążek podczas ceremonii dekorowania medalami, zszedł z podium i "upuścił" go na środku maty zapaśniczej, przez którą przechodził.

Pochodzący z Armenii zapaśnik był przekonany, że to jemu należał się awans do finału, jednak sędziowie zadecydowali inaczej, przyznając zwycięstwo Włochowi Andrei Minguzziemu - późniejszemu złotemu medaliście. W końcowej fazie walki sędziowie odebrali Szwedowi punkt, który kosztował go wejście do finału

- Moja porażka w półfinale była zupełnie niesprawiedliwa. Kontrowersje wokół sędziowania pokazują, że Światowa Federacja Zapasów nie gra fair - powiedział po walce Szwed.

Reprezentant Afganistanu powalczy o medal w sporcie walki

szk, Reuters AFP
2008-08-18, ostatnia aktualizacja 2008-08-18 17:30

We środę i czwartek w olimpijskim turnieju taekwondo wystąpią dwaj zawodnicy z Afganistanu.

Zobacz powiekszenie
Fot. Kuba Atys / AG
Luźny t-shirt irackiej sprinterki w Pekinie

Rohulla Nikpai i Nesar Ahmed Behave to połowa olimpijskiej reprezentacji Afganistanu. Kraju ogarniętego wojną nie było stać na wystawienie liczniejszej grupy, więc poza sprinterami do Pekinu pojechali właśnie zawodnicy taekwondo, w których pokładane są nadzieje na historyczny, pierwszy medal igrzysk.

- Lubię kopać. Właśnie dlatego wybrałem ten sport. Kiedy byłem dzieckiem oglądałem wiele filmów o sztukach walki, najbardziej podobało mi się taekwondo, bo składa się w dużej mierze z kopnięć - mówi Behave.

Ojcem sukcesu taekwondo w Afganistanie jest Ghulam Rabani, były zawodnik, obecnie przewodniczący krajowej federacji. Dzięki jego pracy udało się stworzyć około 700 klubów zrzeszających ponad 25 tysięcy zawodników.

Zainteresowanie taekwondo w Afganistanie zwiększyło się jeszcze bardziej, gdy Behave zdobył w zeszłym roku srebrny medal mistrzostw świata w kategorii 68 kg. To dlatego w Pekinie może realnie myśleć o zdobyciu medalu.

- Afganistan to kraj ludzi różniących się od siebie, mówiących różnymi językami, często zwalczających się nawzajem. Kiedy zwyciężyłem, cieszył się cały kraj. Podobno nawet Talibowie byli szczęśliwi - mówił Bahawi.

Wielka popularność taekwondo w Afganistanie nie przekłada się na wydatki na sport. Zaplecze treningowe praktycznie nie istnieje, większość turniejów odbywa się pod gołym niebem. Malutka sala, na której trenują zawodnicy nie ma pryszniców ani toalety. Jedyne fundusze jakie docierają do sportowców pochodzą z fundacji z promującej swój sport narodowy Korei Południowej, która opłaca szkoleniowca i płaci za niezbędne przy uprawianiu tej sztuki walki ochraniacze i stroje. Reprezentanci kraju mogą liczyć na stypendia rządu Afganistanu wynoszące 10 dolarów miesięcznie.

Afgańczycy, którzy wystąpią w Pekinie mają jednak dodatkową motywację. Lokalny koncern telefonii komórkowej obiecał nagrody w wysokości 50 tysięcy dolarów dla każdego olimpijczyka, któremu uda się skończyć występ na podium.

BOX Boks na igrzyskach: Loteria czy korupcja

dsz
2008-08-16, ostatnia aktualizacja 2008-08-16 13:34
Zobacz powiększenie
Fot. LEE JAE-WON REUTERS

Igrzyska olimpijskie w Pekinie zostaną zapamiętane w wielu powodów, także niestety dzięki sędziom. Jest jednak dyscyplina, w której decyzje arbitrów są przedmiotem debaty od lat. Boks wydaniu olimpijskim.

Brytyjscy bokserzy krytykują arbitrów »

Zasady są niby proste. Piątka sędziów, każdy przed sobą ma po dwa przyciski. Kiedy pada cios, przynajmniej trójka z arbitrów musi natychmiast nacisnąć guzik "trafiony". Problem w tym, że gdy sędzia spóźni się o ułamek sekundy, to choćby nawet przyznał punkt, nie zostanie on zaliczony.

Debata o, delikatnie mówiąc, niesprawiedliwej punktacji w pięściarstwie pojawia się regularnie co cztery lata. Pekin kontrowersji nie uniknął. W ostatni piątek rosyjski mistrz świata i Amerykanin, który przyjechał do Chin jako jeden z głównych pretendentów do medalu, przegrali swoje walki. Zaprotestowali - ich zdaniem decydowało błędne naciskanie guzików.

W walce Siergiej Vodopjanow kontra Akhil Kumar sędziowie orzekli zwycięstwo Hindusa. W pojedynku padł remis 9 - 9 i według zasad, sumuje się wtedy wszystkie naciśnięcia przycisków przez sędziów (zaliczone jako prawidłowe oraz pierwotnie niezliczone). Przebieg walki wskazywał na Rosjanina, werdykt był korzystny dla Kumara. Vodopjanov po ogłoszeniu wyników ukrył twarz w rękawicach i wzburzony opuścił ring.

Więcej po swojej przegranej miał do powiedzenia faworyt z USA Raynell Williams: - Wydawało mi się, że dobrze się ruszam, uchylam przed ciosami. Jednak jak widać niektórzy sędziowie widzieli to inaczej. Zadawałem sporo ciosów i znów sędziowie wielu nie zaliczyli - nie krył rozgoryczenia.

Na razie protesty sportowców nie przynoszą żadnych reakcji zarówno u organizatorów turnieju olimpijskiego, jak i Międzynarodowej Federacji Bokserskie (AIBA), która organizuje zawody na świecie.

Przykłady nieuczciwego sędziowania mają swoje konsekwencje w nieustających i coraz bardziej stanowczych naciskach, aby usunąć boks z grona dyscyplin olimpijskich.