sobota, 29 sierpnia 2015

F-22 Raptor, najnowocześniejsze samoloty świata, przylatują do bazy w Łasku. To mocny sygnał, jaki NATO wysyła Rosji


Bartosz T. Wieliński
 29.08.2015 13:33
A A A Drukuj
F-22 Raptor

F-22 Raptor (GLENN E. BLOORE / US AIR FORCE)

Eksperci wątpili, czy F-22 kiedykolwiek pojawią się w Polsce. Tymczasem według informacji "Wyborczej" do Łasku przybędą w poniedziałek cztery maszyny. Amerykańscy piloci będą ćwiczyć z pilotami polskich F-16, którzy przylecą z podpoznańskich Krzesin. To będą pierwsze tego typu ćwiczenia pod polskim niebem.
Artykuł otwarty w ramach bezpłatnego limitu prenumeraty cyfrowej
Po zakończeniu ćwiczeń Amerykanie odlecą do bazy w Spangdahlem w zachodnich Niemczech. Ich krótki przelot nad polskim terytorium raczej na pewno wywoła reakcje Kremla. Możemy spodziewać się oświadczeń oburzonego rosyjskiego MSZ, które zarzuci NATO, że podgrzewa atmosferę i prowadzi demonstrację siły rodem z zimnej wojny.

W arsenałach Rosji i Chin ciągle nie ma samolotu, który mógłby mierzyć się z F-22 Raptor. Skonstruowano je tak, by były niewidzialne dla radarów. To zasługa kształtu kadłuba i skrzydeł i pochłaniającego fale radarowe materiału, z którego wykonano samolot, oraz farby, którą go pokryto. Nawet hełmy pilotów i wyposażenie kabiny projektowano tak, by dawały jak najmniejsze echo radarowe.

W samolocie, choć napędzają go dwa siniki Pratt & Whitney F119 o ciągu 16 ton, udało się ograniczyć emisję ciepła. Dzięki temu raptora trudno namierzyć czujnikom podczerwieni, które naprowadzą rakiety przeciwlotnicze. Konstruktorzy wzięli pod uwagę nawet to, że należy utrudnić wykrywanie raptorów gołym okiem. A maszyna lata z prędkością dwa razy szybszą niż prędkość dźwięku. I nawet przy takich prędkościach zachowuje wspaniałą manewrowość. Można nią zrobić tzw. kobrę, figurę akrobacyjną, w której samolot unosi dziób o 90 stopni i dosłownie staje w powietrzu.

Ale F-22 to nie tylko wspaniały myśliwiec. W lukach z uzbrojeniem można umieścić inteligentne bomby, którymi można niszczyć cele naziemne. To najnowocześniejszy i zarazem najdroższy samolot świata. Jeden kosztował amerykańskich podatników 412 mln dolarów. Dlatego, choć amerykańskie lotnictwo planowało zakup 750 maszyn, ostatecznie wzięło tylko 183 samoloty.

W zeszłym roku raptory po raz pierwszy wzięły udział w walce, bombardując pozycje Państwa Islamskiego. Wcześniej nad Zatoką Perską odganiały irańskie myśliwce od amerykańskich dronów albo eskortowały rosyjskie bombowce strategicznie, które podlatywały pod Alaskę. A teraz pojawią się na stałe w Europie.

Amerykanie, w odpowiedzi na podsycanie przez Rosję wojny na Ukrainie, postanowili przerzucić cztery samoloty do swoich baz na Zachodzie. Do tej pory maszyny trzymano z dala od Rosji i Chin, by nie przekazywać im żadnych informacji o samolocie. Zastosowane w F-22 technologie są tak tajne, że maszyn nie wolno sprzedawać nawet najbliższym sojusznikom USA. Ale teraz sytuacja się zmienia.

Eksperci - właśnie z powodu bliskości Rosji - wątpili, czy F-22 kiedykolwiek się u nas pojawią. Amerykanie, decydując się na ten krok, wysyłają więc Rosjanom bardzo mocny sygnał o tym, że są zdeterminowani, by bronić swoich sojuszników na wschodniej flance NATO. Pytanie, czy poniedziałkowa wizyta i ćwiczenia będą jednorazową imprezą, czy też piloci raptorów i polskich jastrzębi będą ze sobą regularnie ćwiczyć.


Cały tekst: http://wyborcza.pl/1,75478,18652101,f-22-raptor-najnowoczesniejsze-samoloty-swiata-przylatuja.html#ixzz3kDTYIuvf

Niemiec na czele naszych pancerniaków


 
22.08.2015
 
aktualizacja: 22.08.2015, 14:07
Czołg Leopard 2A5. Fot. Bundeswehr Photos/ lic. CC BY 2.0
foto: Wikimedia Commons

Polski oficer będzie dowodził niemieckim batalionem czołgów, a niemiecki – polskim.

Podporządkowanie polskiego batalionu 34. Brygady Kawalerii Pancernej z Żagania niemieckiemu dowódcy oraz batalionu 41. Brygady Grenadierów Pancernych z Tollense-Kasern naszemu oficerowi to najważniejszy w tej chwili projekt współpracy wojskowej obu krajów.

3 września w Brandenburgii szefowie inspektoratów wojsk lądowych Polski i Niemiec podpiszą wstępną umowę o wzajemnej współpracy pomiędzy tymi jednostkami.

– W przyszłym roku rozpocznie się szkolenie – zapowiada ppłk. Marek Pietrzak z Dowództwa Generalnego Rodzajów Sił Zbrojnych. Obydwie jednostki gotowość bojową mają osiągnąć w ciągu trzech lat.

Co ważne, te wydzielone bataliony (każdy będzie liczył po ok. 300 żołnierzy i ok. 50 ciężkich maszyn), chociaż dowodzone przez cudzoziemców, nie zmienią swojej siedziby. Polski nadal będzie stacjonował w Żaganiu. Wojskowi ustalili, że z Niemcami będzie współpracował batalion wyposażony w najnowsze czołgi Leopard 2A5, Niemcy wyznaczyli zaś batalion zmechanizowany, którego główne uzbrojenie stanowią bojowe wozy piechoty Marder.

Żołnierze z tych jednostek będą uczestniczyli we wspólnych szkoleniach, a także ćwiczeniach w Niemczech i Polsce. Zdaniem ppłk. Marka Pietrzaka wydzielenie tych batalionów „to nowatorskie rozwiązanie, którego do tej pory nie stosowaliśmy w kontaktach z żadnym innym krajem". – Oznacza to początek nowego rozdziału we współpracy wojskowej Polski i Niemiec – dodaje.

Na podobnych zasadach Niemcy współpracują obecnie z Holendrami i Francuzami. Chociaż nikt tego głośno nie mówi, w przyszłości tego typu współpraca może skutkować (oczywiście, o ile będzie taka wola polityczna) utworzeniem jednostki polsko-niemieckiej. Możliwa jest też współpraca tych batalionów np. w czasie wspólnych misji w innych krajach.

Czy chcesz otrzymać nawet 170 zł zwrotu gotówki za zakup drukarki OKI?

Impulsem do zacieśniania współpracy wojskowej Warszawy i Berlina stały się zeszłoroczny szczyt NATO w Walii i spotkania ministrów obrony Polski i Niemiec.

Podczas październikowej wizyty wicepremiera Tomasza Siemoniaka w Berlinie, szefowie resortów podpisali list intencyjny dotyczący rozszerzenia współpracy wojskowej. Minister obrony Republiki Federalnej Ursula von der Leyen określiła list jako „kamień milowy w umacnianiu współpracy sił lądowych".

W przyszłym roku minie 25 lat od nawiązania ścisłych kontaktów wojskowych z Bundeswehrą. Już w 1995 r. odbyły się pierwsze wspólne ćwiczenia wojskowe „Pancerne skrzydła". Od tego czasu wielokrotnie żołnierze obu krajów uczestniczyli we wspólnych manewrach. Polacy studiują też w Akademii Dowodzenia Bundeswehry, a Niemcy w naszej Akademii Obrony Narodowej.

Warto przypomnieć, że najnowsze czołgi, jakimi dysponuje polska armia zostały kupione za zachodnią granicą. Polscy pancerniacy mają do dyspozycji 250 czołgów Leopard 2A4 (starszego typu) i nowszych typu 2A5 (w sumie mamy około tysiąca czołgów, ale te niemieckie są najnowocześniejsze).

Nasza armia uczestniczy obecnie w tworzeniu polsko-litewsko-ukraińskiej brygady. Z kolei na morzu powinniśmy, zdaniem ekspertów, współdziałać ściśle z krajami skandynawskimi. Według komandora rezerwy Artura Bilskiego, byłego oficera Korpusu NATO ze Szczecina, warto się zastanowić, czy Marynarka Wojenna nie powinna w większym zakresie współpracować np. ze Szwecją. – Można byłoby tworzyć wspólne załogi okrętów, a także wspólnie eksploatować, bardzo drogie, okręty – uważa komandor Bilski.

Polacy zabici siekierami. Koniec śledztwa IPN


 
31.07.2015
 
aktualizacja: 31.07.2015, 14:28
Podkarpacka wieś Bukowsko po atakach UPA, 1946 r.
foto: Muzeum Historyczne w Sanoku

IPN zakończył śledztwo w sprawie okrutnej zbrodni popełnionej przez Ukraińcach na Podolu. Ofiarami byli polscy mieszkańcy wsi Majdan.

Pion śledczy szczecińskiego oddziału IPN zakończył śledztwo w sprawie zbrodni popełnionej 23 sierpnia 1943 r. w miejscowości Majdan w dawnym powiecie Kamień Koszyrski na Polesiu.

Jak ustalił IPN wieś ta była zamieszkała przez osoby narodowości polskiej i ukraińskiej, przy czym większość rodzin stanowili Polacy. Były również małżeństwa mieszane.

Przed wybuchem II wojny światowej stosunku sąsiedzkie pomiędzy Polakami i Ukraińcami zarówno we wsi Majdan jak i miejscowości okolicznych układała się bardzo dobrze. Po wybuchu wojny uległy one jednak zasadniczej zmianie. „Jeszcze przed zajściem z dnia 23 sierpnia sierpniem 1943 r. mieszkańcy wsi Majdan po nocach ukrywali się przed nacjonalistami ukraińskimi w lesie w obawie o swoje życie. W tym czasie zdarzały się napady na inne polskie wsie w trakcie których ginęli Polacy" – opisują historycy IPN.

Rano 23 sierpnia 1943 r. wioskę otoczyli nacjonaliści ukraińscy. „Mieszkańcy wsi zostali zgromadzeni w miejscowej szkole pod pozorem zebrania. Następnie ok. 10 mężczyzn zabrano ze szkoły i zaprowadzono do zabudowań gospodarczych Antoniego Z. Tam w stodole polecono im wykopać dół, a następnie przyprowadzano po kilku mieszkańców i po zadaniu śmiertelnych ciosów ostrymi narzędziami ciała ofiar wrzucano do wykopanego dołu. W stosunku do osób, które chciały uciec użyto broni palnej" – opisuje śledczy IPN.

Po zamordowaniu mieszkańców wioska została ograbiona i spalona wraz ze stodołą w której spoczywały zwłoki pomordowanych osób. Osoby które przeżyły zajście uciekły z partyzantami pod dowództwem ppłk Kunickiego.

„Z zebranego w sprawie materiału dowodowego w sposób jednoznaczny wynika, iż dokonane zbiorowe zabójstwo miało podłoże narodowościowe. Celem sprawców była eliminacja ludności narodowości polskiej zamieszkałej na tym terenie" – nie ma wątpliwości prokurator IPN.

Czy chcesz otrzymać nawet 170 zł zwrotu gotówki za zakup drukarki OKI?

Jednak nie udało mu się ustalić sprawców dokonanych mordów. Dlatego śledztwo zostało umorzone.

Wcześniej prokurator IPN w Szczecinie podjął podobne decyzje w sprawie zabójstwa około 100 mieszkańców wsi Kolonia Rejmontówka oraz co najmniej 183 mieszkańców Lubieszowa, które też znajdowały się w powiecie Kamień Koszyrski. Do tych zbrodni doszło 9 listopada 1943 r.

Jak ustalił śledczy mieszkańcy tych wsi zostali zamordowani przy wykorzystaniu ostrych narzędzi (m.in. siekier, noży, drewnianych maczug) oraz broni palnej, a także spaleni żywcem w budynku mieszkalnym przez Ukraińców z lubieszowskiej i moroczańskiej placówki UPA w której działali m. in. Danyło Jurko, Konstantin Szołomickij, mężczyzna o nazwisku Duna, Iwan Jurko, Andrij Jurko, Archip Harasz, Jakow Jurko. W tym przypadku śledztwo zostało umorzone wobec śmierci sprawców zbrodni.

Pomimo tych decyzji pion śledczy IPN prowadzi około 30 śledztw związanych ze zbrodniami dokonanymi przez ukraińskich nacjonalistów na Polakach.

Najwięcej takich postępowań prowadzi wrocławski oddział IPN. Śledczy poszukuje m.in. pokrzywdzonych lub świadków zbrodni dokonanych w latach 1939 – 45 przez nacjonalistów ukraińskich na terenie dawnych powiatów Czortków i Kopyczyńce (w dawnym województwie tarnopolskim Rzeczpospolitej). Śledztwo dotyczy „zbrodni ludobójstwa na obywatelach polskich w celu wyniszczenia w części polskiej grupy narodowej".

Najczęściej śledztwa prowadzone przez IPN dotyczą zbrodni dokonywanych przez ukraińskich nacjonalistów na Polakach, ale nie tylko - jedno z nich dotyczy też zabójstw dokonywanych przez Ukraińców - członków niemieckiej Dywizji Waffen – SS Galizien (chodzi o zabójstwa w Iwoniczu i Moderówce). IPN bada też wydarzenia, których ofiarami byli Ukraińcy. Prowadzi śledztwo dotyczące masakry na cywilnej ludności ukraińskiej dokonanej przez Polaków we wsiach Pawłokoma oraz Piskorowice, a także znęcania się nad Ukraińcami podejrzewanymi o członkowstwo w UPA przez polskie, komunistyczne organy bezpieczeństwa.

IPN zakłada, że zbrodnie, których dopuszczono się wobec ludności polskiej na Kresach noszą znamiona zbrodni ludobójstwa i nie podlegają przedawnieniu. Śledztwa takie trwają po kilka, kilkanaście lat. Zwykle kończą się umorzeniem z powodu nie wykrycia sprawców zbrodni, lub po stwierdzeniu że oni już nie żyją.

Pion śledczy IPN ciągle poszukuje też dokumentów i świadków tych wydarzeń. Polscy prokuratorzy współpracują też z ukraińskim odpowiednimi IPN. Występują o dokumenty do strony ukraińskiej i zwykle je otrzymują. Chociaż niektórzy śledczy przyznają, że odpowiedź na zadawane pytania nie zawsze jest pełna.

W tej chwili piony śledcze IPN badają m.in. zbrodnie popełnione na terenie byłego powiatu przemyskiego w latach 1944-1947, powiatu sanockiego w latach 1943 – 1947, powiatu Lesko w latach 1943-1947, Rawa Ruska i Tomaszów Maz. w latach 1942-1945, powiatów: Podhajce, Przemyślany, Brzeżany i Buczacz, woj. tarnopolskiego, w latach 1939 - 1945 oraz na terenie powiatów Lwów i Bóbrka.

Olbrzymie wielowątkowe śledztwo prowadzi teraz pion śledczy lubelskiego oddziału IPN. Dotyczy ono ludobójstwa popełnionego na terenie byłego województwa wołyńskiego w latach 1939 - 1945 przez nacjonalistów ukraińskich. Jak szacuje IPN na Wołyniu zamordowanych zostało 60 - 80 tysięcy Polaków. Dziesiątki tysięcy, którym udało się przeżyć, zostało zmuszonych do ucieczki.

200 tysięcy Brazylijczyków domagało się ustąpienia Dilmy Rousseff

Agnieszka Kazimierczuk, 
16.08.2015
 
aktualizacja: 16.08.2015, 22:36

W niedzielę od rana przeciwnicy prezydent Dilmy Rousseff gromadzili się na ulicach w 16 z 27 stanów Brazylii, by żądać jej ustąpienia w związku z wykryciem wielkiej afery korupcyjnej w Petrobrasie. W protestach wzięło udział 200 000 osób; w samej stolicy 25 000.

Agencja AP określiła rozmiary protestów ulicznych w depeszy z dawnej stolicy, Rio de Janeiro, gdzie demonstrowało tylko kilka tysięcy osób, jako "skromne" w porównaniu do oczekiwań opozycji.

Podkreślała, że demonstracje były przede wszystkim protestem przeciwko korupcji w Brazylii.

Prognozy medialne dotyczące demonstracji zapowiadały udział 600 000 osób. Tyle protestowało przeciwko polityce rządu 67-letniej prezydent z centrolewicowej Partii Pracujących w kwietniu tego roku.

W stolicy, Brasilii, gdzie demonstranci zgromadzili się na rozległej promenadzie, przy której znajduje się pałac Kongresu i gmachy ministerialne, protestujący wznosili okrzyki "Precz z Dilmą", "+Nie+ korupcji".

Notowania Dilmy Rousseff, wybranej pod koniec ub. roku na drugą kadencję, spadły w najnowszych sondażach, po ogłoszeniu listy 50 skorumpowanych polityków, do poziomu 8 proc.

Brazylijski Sąd Najwyższy ma się wypowiedzieć, czy w jej kampanii prezydenckiej odegrały jakąś role pieniądze pochodzące z afery łapówkowej Petrobrasu, która kosztowała Brazylijczyków 2 miliardy dolarów.

Gdyby tak było, możliwe stałoby się anulowanie wyborów z 2014 roku i rozpisanie nowych.

Rousseff w ostatnich dniach otrzymała wsparcie polityczne ze strony przewodniczącego Senatu Renana Calheirosa, członka centrowej Partii Brazylijskiego Ruchu Demokratycznego (PMDB), dzięki czemu może liczyć na głosy części opozycji w parlamencie.

Rząd centrolewicowej Partii Pracujących i partie polityczne, które go popierają, twierdzą, że próby usunięcia pani Rousseff zmierzają do przeprowadzenia "swego rodzaju zamachu stanu".

Sama Rousseff oświadczyła, że to, iż ludzie wychodzą na ulice, aby protestować przeciwko korupcji, jest potwierdzeniem "demokratycznej normalności" w kraju.

Na wiecu swych zwolenników w ubiegłym tygodniu, zorganizowanym przez Ruch Ludzi Bezdomnych, Dilma Rousseff zapewniła: "Jeśli trzeba przykręcić śrubę tym, którym nigdy jej nie przykręcano, zrobimy to za pomocą podatków od wielkich fortun i od zysków bankowych".

Brazylijska Partia Pracujących zapowiedziała na czwartek zwołanie kilku demonstracji w obronie pani prezydent.

Pan Jezus czeka na Don Vittorio


 
26.08.2015
 
aktualizacja: 27.08.2015, 07:17
foto: 123RF

Mafijny klan Casamonica pochował swego szefa w Rzymie z wielką pompą, jak świętego. Groteskowa dewocja gangsterów nikogo w Italii nie dziwi, ale demonstracyjna apoteoza mafii wywołała ogromny skandal.

Parę dni temu w południe na plac przed bazyliką św. Jana Bosko we wschodnim Rzymie zajechał prowadzony przez policję potężny konwój: najpierw 12 SUV-ów z kwiatami i wieńcami, potem zaprzężona w sześć czarnych jak heban rumaków XIX-wieczna, bogato złocona karoca z trumną, w której złożono ciało bossa Vittorio Casamonica, a wreszcie 250 czarnych limuzyn z żałobnikami. Na placu czekał tłum. Gdy sarkofag wnoszono do świątyni, orkiestra dęta grała z uczuciem rzewny temat z filmu „Ojciec chrzestny". Na fasadzie bazyliki wisiał ogromny fotomontaż: uśmiechający się, zażywny, upozowany na Jana XXIII Don Vittorio w bieli ze zdobionym drogimi kamieniami pektorałem na piersi, unoszący się nad bazyliką św. Piotra i Koloseum. Na dole podpis: „Król Rzymu". A obok podobne, niewiele mniejsze dzieło Photoshopa: Don Vittorio w tym samym papieskim stroju na tle Tybru i Watykanu z podpisem: „Zdobyłeś Rzym, teraz podbijesz niebiosa".

W kazaniu proboszcz Giancarlo Mattei wyraził przekonanie, że na zmarłego w niebie już czeka Pan Jezus z otwartymi ramionami. Gdy trumnę po mszy przenoszono na karawan rolls-royce'a, który przewiózł sarkofag na cmentarz Verano, tłum płakał i bił brawo. Wtedy nadleciał helikopter i z nieba obsypał żałobników pachnącymi płatkami czerwonych róż.

Żegnany z taką pompą i rewerencją Vittorio Casamonica zmarł na raka w wieku 65 lat. Był Cyganem. Na początku lat 70. ubiegłego wieku przeprowadził się z rodzinnym klanem z Abruzji na przedmieścia Rzymu do dzielnicy Romanina nieopodal słynnych wówczas studiów filmowych Cinecitta. Związał się z rzymskim gangiem Banda della Magliana (od północnej dzielnicy Rzymu – P.K). Vittorio i jego klan wymuszali i ściągali haracze, terroryzowali i karali opornych. Z biegiem czasu, gdy przywódcy gangu znaleźli się za kratkami, klan Vittorio opanował kilka dzielnic na wschodzie Rzymu. Zajął się rozprowadzaniem narkotyków, prostytucją i lichwą.

Dziś klan Casamonica to około tysiąca krewnych i powinowatych, którzy panują niepodzielnie na swoim terenie – wschodzie Rzymu po obu stronach obwodnicy GRA. Biznes gangsterów, jak szacuje rzymska prokuratura, wart jest co najmniej pół miliarda euro. W biednej dzielnicy Romanina mieszkają w pretensjonalnych, kiczowatych pałacach z doryckimi kolumnami, basenami, złotymi kranami, antykami i dziełami sztuki. Mają swoje udziały w spółkach zajmujących się lukratywnym biznesem wywózki i utylizacji odpadów, przedsiębiorstwach budowlanych i co ważniejszych inwestycjach w Rzymie.

Czy chcesz otrzymać nawet 170 zł zwrotu gotówki za zakup drukarki OKI?

Jednak na dobrą sprawę te informacje ujrzały światło dzienne dopiero po pogrzebie bossa. Ogromna większość rzymian nigdy przedtem o Vittorio Casamonica nie słyszała. Wszyscy zachodzą więc w głowę, jak to możliwe, że w stolicy, gdzie trudno mówić o mafijnych tradycjach czy społecznym przyzwoleniu, tak wygodne gniazdko uwił sobie potężny cygański klan.

Nikt też nie może zrozumieć, jakim sposobem władze i instytucje miasta dopuściły do aroganckiej manifestacji mafijnej siły. Kuriozalne obrazki obiegły cały świat, wyrządzając Rzymowi, jak powiedział premier Renzi, niepowetowane szkody wizerunkowe. Rozpoczęło się polowania na winnych i spychanie winy. Proboszcz powiada, że o niczym nie wiedział, ale chyba nie mógł nie zauważyć świętokradczych portretów i treści na fasadzie własnego kościoła. Rzymska policja też nic nie wiedziała, ale eskortowała karocę i konwój 250 limuzyn do bazyliki przez 10 km. Wygląda na to, że minister spraw wewnętrznych będzie się tłumaczył w parlamencie. Na razie dobrano się do skóry jedynie pilotowi helikoptera, bo ponoć nie posiadał licencji na zrzucanie płatków róż.

Pociąg ze skarbami stoi w tunelu


Marek Kozubal, 
28.08.2015
 
aktualizacja: 28.08.2015, 16:54
foto: youtube

Generalny konserwator zabytków przyznał, że widział zdjęcie z georadaru zaginionego pociągu, który stoi w tunelu w Wałbrzychu.

Wiceminister kultury Piotr Żuchowski rozwiał dzisiaj wątpliwości co do istnienia samego znaleziska. Na spotkaniu z dziennikarzami przyznał, że od osób które kilka tygodni temu poinformowały go o znalezisku widział bardzo dobrze wykonane zdjęcie z georadaru (pokazuje on obraz struktury i anomalie gleby) pociągu. – To bezprecedensowe znalezisko. Do tej pory znajdowaliśmy tylko czołgi i działa, a teraz ma to być pociąg o długości ponad 100 metrów – przyznał. Nie wiadomo jednak co zawiera pancerny pociąg.

Chociaż władze miasta Wałbrzycha oraz resort kultury nie podają dokładnej jego lokalizacji wielu ekspertów spekuluje, że znajduje się on w zasypanym tunelu kolejowym w okolicach 65 kilometra przy szlaku kolejowym Wrocław – Wałbrzych. Chodzi o rejon stacji Wałbrzych – Szczawienko.

Miejsce to już kilkanaście lat temu było eksplorowane przez poszukiwaczy skarbów. Odkopano nawet fragment skarpy. Prace zostały przerwane, bo poszukiwacze nie posiadali na nie zgody PKP. Ich kontynuacja mogła bowiem spowodować osunięcie się skał na tory kolejowe.

O tym, że chodzi o tunel, który miał istnieć przy linii kolejowej pomiędzy Świebodzicami i Wałbrzychem wskazuje m.in. Tadeusz Słowikowski, pasjonat historii z Wałbrzycha. Zgromadził on relacje świadków, m.in. niemieckich mieszkańców tych okolic. Obecnie po bocznicy i tunelu w tym miejscu nie ma śladu.

Czy chcesz otrzymać nawet 170 zł zwrotu gotówki za zakup drukarki OKI?

„Nie sądzę, by Niemcy ukryli tam pociąg ze złotem lub skarbami. Takie rzeczy na pewno wywieźli w głąb Rzeszy. Wiedzieli bowiem, że te tereny po wojnie znajdą się prawdopodobnie poza terenem Niemiec" – mówił Tadeusz Słowikowski, Gazecie Wrocławskiej. Jego zdaniem pociąg prawdopodobnie przewoził surowce strategiczne z punktu widzenia przemysłu zbrojeniowego np. rudy jakichś metali. Nie można również wykluczyć, że ładunek stanowiły broń i amunicja.

Nazywanie pociągu złotym to dzisiaj czysta spekulacja. Zdaniem generalnego konserwatora zabytków być może znajdują się w nim działa sztuki, lub archiwa, ale do czasu zbadania znaleziska nie ma takiej pewności.

Gdyby jednak znalazły się w nim dzieła sztuki, to niemieckie zostałyby przejęte przez państwo polskie, a pochodzące z prywatnych kolekcji (np. zarekwirowane Żydom) mogłyby zostać im zwrócone.

Przedstawiciel resortu kultury przestrzega przed próbami dokopania się do niego. M.in. z tego powodu, że może on być zaminowany. Informację o lokalizacji składu przekazała na łożu śmierci osoba, która znała jego lokalizację.

Ministerstwo Kultury i dziedzictwa narodowego wystosowało apel o powstrzymanie się od poszukiwań na własną rękę tego pociągu.

"W związku z nagłośnieniem informacji dotyczących odnalezienia tzw. "złotego pociągu", w rejonie Wałbrzycha zaobserwowano wzmożoną aktywność poszukiwaczy skarbów. Zwracam się z apelem, by zaprzestać wszelkich jego poszukiwań, do chwili zakończenia oficjalnej urzędowej procedury, prowadzącej do zabezpieczenia znaleziska. W ukrytym pociągu- co do którego istnienia jestem przekonany- znajdować się mogą niebezpieczne materiały z czasów II wojny światowej. Istnieje ogromne prawdopodobieństwo, że pociąg jest zaminowany" – taki komunikat wydał wiceminister Żuchowski.

Zgłoszenie o zlokalizowaniu pociągu z czasów II wojny światowej przyjęli urzędnicy z magistratu Wałbrzycha. Według samorządowców i eksperta niewydobyte dotąd znalezisko nie jest raczej legendarnym pociągiem z poniemieckimi skarbami.

Prawnicy reprezentujący dwie osoby prywatne zgłosili ten fakt miejscowemu samorządowi. Domagają się od Skarbu Państwa uznania prawa do zażądania przysługującego im – ich zdaniem - 10 proc. znaleźnego.

Pojawiły się przy tym spekulacje, że może chodzić o tzw. pociąg ze złotem i innymi cennymi rzeczami, którym pod koniec wojny rzekomo wywieziono z Wrocławia kosztowności, m.in. dzieła sztuki.

W środę wałbrzyski magistrat poinformował o otrzymaniu pisma dotyczącego znalezienia na terenie miasta pociągu z czasów II wojny światowej. Na konferencji prasowej rzecznik wałbrzyskiego magistratu Arkadiusz Grudzień wyjaśnił, że po przeanalizowaniu zgłoszenia urząd zdecydował o jego formalnym przyjęciu i przekazaniu go do trzech ministerstw: obrony narodowej, skarbu oraz kultury i dziedzictwa narodowego.

- W piśmie nie podano dokładnego adresu, ale nie ulega wątpliwości, że zgłoszenie o lokalizacji pociągu dotyczy terenu naszego miasta. To pociąg o charakterze militarnym i w zgłoszeniu nie wskazano, by znajdowały się w nim np. kosztowności. Chodzi bardziej o wyposażenie wojskowe - dodał Grudzień.

Zaznaczył, że po przekazaniu zgłoszenia właściwym resortom samorząd Wałbrzycha nie będzie sam podejmował działań, które miałyby doprowadzić do zabezpieczenia miejsca, gdzie ma być pociąg.

Choć dzisiaj emocje poszukiwaczy skarbów rozbudza tzw. złoty pociąg, trzeba przypomnieć, że do dzisiaj nie zostało odnalezionych wiele skarbów polskiej kultury, które zostały zrabowane w czasie wojny przez Niemców.

W ogólnopolskiej bazie danych strat wojennych znajduje się teraz prawie 63 tys. pozycji. Za zaginione uważa się m.in. prawie 7 tys. obrazów polskich twórców, w tym np. 47 obrazów Gierymskiego, 36 Matejki, 59 Malczewskiego; 7,5 tys. dzieł malarstwa obcego, wśród nich są takie nazwiska jak Rubens, Rembrandt czy Durer. Sama Fundacja Czartoryskich poszukuje ok. 840 obiektów.

Trzy osoby zmarły czekając na prezydenta


Andrzej Łomanowski, 
27.08.2015
 
aktualizacja: 27.08.2015, 11:54
Prezydent Berdymuchamedow w czasie jednej z zagranicznych podróży
foto: AFP

W turkmeńskiej stolicy jedno dziecko i dwoje dorosłych nie przeżyło uroczystego otwarcia miejscowego stadionu.

O incydencie poinformował opozycyjny, turkmeński portal „Kronika Turkmenistanu". Doszło do niego jeszcze 5 sierpnia, ale informacje dopiero teraz wydostały za granicę.

Tego dnia prezydent miał obejrzeć wyremontowany stadion „Kopetdag" w Aszchabadzie. „Jak zwykle w takich wypadkach spędzono ludzi na „masówkę" już o piątej rano" – pisze portal. Tłumy mieszkańców miały radośnie witać i dziękować Gurbanguły Berdymuchamedowi za oddanie stadionu do użytku.

Otoczony przez kordon policji i pracowników służb specjalnych tłum czekał na prezydenta siedem godzin – Berdymuchamedow spóźnił się cztery godziny na uroczystość. Ludzie stali w pełnym słońcu (a w Aszchabadzie było wtedy 41 st. C w cieniu) nie mogąc osłonić się przed jego promieniami, napić się czy załatwić. Wśród oczekujących były nawet czteroletnie dzieci i osoby mające ponad 70 lat.

Według informacji portalu około 50 osób straciło przytomność. Spośród nich pięcioro dzieci i dziewięciu dorosłych odwieziono do szpitala, a tam zmarło jedno dziecko i dwóch dorosłych.

Czy chcesz otrzymać nawet 170 zł zwrotu gotówki za zakup drukarki OKI?

Poszkodowanych odwieziono jednak do szpitala dopiero godzinę po odjeździe prezydenta, czyli około pierwszej po południu. Zgodnie ze zwyczajami turkmeńskiej dyktatury, jeśli Berdymuchamedow odwiedza jakieś instytucje, to zamykane są wszystkie ulice w promieniu 3-4 kilometrów. 5 sierpnia zablokowane były również te prowadzące do szpitali.

Turkmenistanem rządzi drugi już kolei prezydent-dyktator. Pierwszy, Saparmurad Nijazow był sekretarzem generalnym miejscowej partii komunistycznej. Po rozpadzie ZSRR ogłosił się prezydentem. Szybko zasłynął z kultu swojej własnej osoby i stawiania sobie pomników. Gdy zmarł w 2006 roku władzę po nim objął Gurbanguły Berdymuchamedow, były minister zdrowia a wcześniej osobisty lekarz Nijazowa – z wykształcenia dentysta.

Po 2007 roku nowy prezydent zaczął usuwać ślady działalności swego poprzednika m.in. obowiązek nauczania w szkołach książki „Ruhnama" napisanej przez Nijazowa, zmienił też nazwy miesięcy, które tamten wymyślił. Z centrum stolicy usunięto również złoty, obrotowy posąg poprzednika.

Po 2012 roku z kolei rozpoczął się kult Berdymuchamedowa m.in. wydawanie jego książek w ogromnych nakładach.

Czym Mastalerek podpadł Kaczyńskiemu? Były rzecznik PiS nie wystartuje

28.08.2015, 07:02 | Aktualizacja: 28.08.2015, 07:09

Prawo i Sprawiedliwość zatwierdziło listy wyborcze. Zgodnie z wcześniejszymi zapowiedziami, prezes PiS Jarosław Kaczyński będzie "jedynką" w Warszawie, a wiceprezes partii Beata Szydło "jedynką" w okręgu chrzanowskim. Jest również i niespodzianka. Marcin Mastalerek, były rzecznik PiS, wypadł z list. To prawdopodobnie efekt konfliktu z prezesem partii.

reklama


Marcin Mastalerek nie wszedł na listy Prawa i Sprawiedliwości decyzją prezesaPiS. Decyzja ta zapadła na posiedzeniu Komitetu Politycznego partii - dowiedział sięserwis 300polityka.pl.

Z informacji uzyskanych od osób, które uczestniczyły w spotkaniu władz PiS, wynika, iż Jarosław Kaczyński postawił sprawę jasno. Stwierdził, że wszedł w konflikt z Marcinem Mastalerkiem jeszcze w czasie kampanii wyborczej. Jak podaje 300polityka.pl, był rzecznik Prawa i Sprawiedliwości sprzeciwiał się pomysłom, do jakich przekonywał władze partii Jacek Kurski. Chodziło o zaostrzenie kampanii prezydenckiej Andrzeja Dudy.

Co ciekawe, na listach PiS nie znalazł się również Jacek Kurski. O losie byłego członka PiS zdecydowało głosowanie Komitetu Politycznego.

Marcin Mastalerek złożył broń i stwierdził, że nie będzie wchodził w polemikę z Jarosławem Kaczyńskim, bo "nie chce szkodzić partii w kampanii wyborczej".

Na zatwierdzonych przez władze PiS listach znajdą się też między innymi Krystyna PawłowiczPiotr GlińskiAntoni Macierewicz oraz Zbigniew Ziobro z Solidarnej Polski - wyjaśniła rzecznika PiS Elżbieta Witek. "Dwójką" w Warszawiema być Mariusz Kamiński. Jak tłumaczyła Witek, listy zostały poddane niewielkiej korekcie i najpierw zapoznają się z nimi pełnomocnicy okręgowi partii. Kiedy oni ustosunkują się do wprowadzonych poprawek, listy zostaną podane do publicznejwiadomości.

 Materiał chroniony prawem autorskim - wszelkie prawa zastrzeżone. Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy INFOR Biznes.
Zapoznaj się z regulaminem i kup licencję