poniedziałek, 28 stycznia 2008

Dożywocie - jest wyrok ws. Jakuba T.

Violetta Szostak, Exeter
2008-01-28, ostatnia aktualizacja 4 minuty temu

Zobacz powiększenie
Jakub T. w sądzie w Poznaniu
Fot. Tomasz Kaminski / AG

- Choć jest młody i nie dokonał przedtem żadnych przestępstw, to czyn, którego się dopuścił wskazuje, że jest niebezpieczny i kara dożywocia jest w tym przypadku słuszna - mówił sędzia po ogłoszeniu wyroku.

Zobacz powiekszenie
Fot. .
Przy tej ulicy w Exeter mieszkał Jakub podczas pobytu latem 2006
SERWISY
Jakub Tomczak karę będzie odbywał w Polsce. Po 9 latach będzie mógł się jednak ubiegać o przedterminowe zwolnienie. Na poczet kary będzie mu zaliczony rok, który już spędził w brytyjskim więzieniu. Winnym najpierw uznali go ławnicy. Swój werdykt ogłosili ok. 16.30: Jakub Tomczak jest winien zarzucanych czynów. To on zgwałcił i celowo pobił 48-letnią Jane H. - tak uznało 11 z 12 ławników. Ich narada ławników trwała ponad dwie godziny. Ok. godz. 16 naszego czasu ławnicy zwrócili się do sędziego o dodatkowe wskazówki. Sędzia udzielił im ich na piśmie i poinformował, że daje jeszcze dwie godziny na podjęcie werdyktu: winien czy niewinny. Jednak jakiś kwadrans po tym, ławnicy podjęli decyzję.

- Teraz liczy się wasza opinia. Odłóżcie na bok emocje, uprzedzenia i sympatie - powiedział do nich sędzia po trwającym półtora godziny podsumowaniu procesu. Sędzia przypomniał stanowiska oskarżyciela i obrony, a także dowody zgromadzone w sprawie: nagrania z kamer monitorujących miasto i wynik badania DNA Jakuba i zgwałconej kobiety (dwa różne wyniki badań DNA - czytaj).

Można było jednak odnieść wrażenie, że więcej czasu poświęcił słowom oskarżyciela przekonanego o winie Polaka.



25-letni student z Poznania czeka na wyrok w brytyjskim areszcie, w celi więzienia Long Lartin. Od dwóch tygodni w sądzie w Exeter toczy się jego proces. Jest oskarżony o to, że w nocy 23 lipca 2006 r. brutalnie zgwałcił w Exeter Angielkę, 48-letnią Jane H. - Nie zrobiłem tego - powiedział na sądowej sali. Kobieta doznała ciężkiego urazu głowy, nie jest pewne, czy ktoś uderzył ją tak mocno, czy potknęła się i upadła na krawężnik. Sama nie pamięta, co się stało.



Wyrok wydała ława przysięgłych, dwunastu zwykłych mieszkańców Exeter i okolic, którzy przez dwa tygodnie słuchali oskarżyciela Williama Harta, obrońcy Andrew Langdona i świadków.

Czy możliwa jest apelacja? Tylko w przypadku, gdyby udało się dowieść, że podczas procesu doszło do błędów proceduralnych. - Apelacje w Wielkiej Brytanii są jednak rzadkością, trudno je przeprowadzić - mówi Paplaczyk.

Prezydencki cyrk w czasach żałoby

Agnieszka Kublik, Paweł Wroński
2008-01-28, ostatnia aktualizacja 2008-01-27 20:46

Rząd nie poinformował prezydenta o wypadku CAS-y w Mirosławcu - twierdzą urzędnicy prezydenta. Co innego mówią telefoniczne billingi.

Zobacz powiekszenie
Fot. Dariusz GORAJSKI / AG
Prezydent w czwartek na miejscu katastrofy w Mirosławcu. Obok jego minister Michał Kamiński, który oskarżył potem rząd, że nie informował prezydenta o tragedii
- Nie jest intencją prezydenta robienie afery z faktu, że nie został poinformowany o wypadku samolotu CASA - powtarzał wczoraj wielokrotnie prezydencki minister Michał Kamiński.

Wygląda jednak na to, że to on aferę rozpętał. Bo to on pożalił się sobotniemu „Dziennikowi”, że szef sztabu generalnego WP nie poinformował prezydenta o katastrofie, i że prezydent dowiedział się o tym dwie godziny po wydarzeniu w Chorwacji. I że nie mógł natychmiast wrócić, bo premier zagrał „nie fair” i odwołał rządowy samolot do kraju. • Dopiero po Kamińskim głos zabrał drugi z prezydenckich ministrów Robert Draba - w radiowej „Trójce” mówił w sobotę: - To niebywałe, żeby godzinę po zdarzeniu prezydent nie miał tej wiedzy. • W niedzielę w Radiu ZET Kamiński próbuje kolegę tłumaczyć. Mówi, że Draba jedynie odpowiada na pytania dziennikarza. Ale to nieprawda - nie było pytania, Draba sam nawiązał do tematu katastrofy.

Wczoraj MON w odpowiedzi na zarzuty prezydenckich ministrów opublikował środowe billingi z kontaktów z prezydenckim Biurem Bezpieczeństwa Narodowego, które odpowiada za kontakty prezydenta z MON.

19:07 - Centrum Operacji Powietrznych dostaje informację o katastrofie.

19:40 - dowiaduje się o tym premier.

19:43 - dyżurny Służby Operacyjnej MON dzwoni do BBN, ale nikt nie podnosił słuchawki.

19:46 - dyżurny łączy się z telefonem komórkowym dyrektora systemu obronnego BBN (połączenie trwało 34 sekund). Według MON dyżurny nagrał wiadomość na sekretarkę automatyczną.

19:56 - dyżurny łączy się w końcu z samym dyrektorem i informuje o katastrofie.

Ok. godz. 20 - wiadomość otrzymuje gen. Roman Polko, zastępca szefa BBN. Przyznaje się do tego w sobotę w TVN 24. Dodaje, że w tym momencie o katastrofie wiedział też prezydencki minister Maciej Łopiński.

Polko prezydenta nie poinformuje. W sobotę tłumaczy, że MON powinien sam kontaktować się z sekretariatem prezydenta. Tymczasem wczoraj płk Cezary Siemion z MON pokazał pismo z BBN z 19 czerwca 2007 r., że prezydent ma być informowany o stratach w polskich kontyngentach za pośrednictwem BBN.

20:20 - prezydent wylatuje do Chorwacji.

- Oficerowie BBN mieli dostatecznie dużo czasu by poinformować prezydenta - komentuje płk Siemion.

Ok. godz. 22 w Chorwacji - prezydent informuje towarzyszących mu dziennikarzy o katastrofie.

22:40 - premier dzwoni do prezydenta. Mówi, że leci na miejsce katastrofy i zabiera prezydenckich ministrów Kamińskiego i Łopińskiego.

Prezydent przyleci do Mirosławca w czwartek po południu.



Premier nie ma numeru prezydenta

Agnieszka Kublik: Czy premier próbował sam zadzwonić do prezydenta?

Sławomir Nowak, szef gabinetu premiera Donalda Tuska: - Nie, nie przyszło nam do głowy, by szukać szansy na połączenie z prezydentem, wiedzieliśmy, że zaraz leci do Chorwacji. Zresztą zgodnie z procedurą MON właśnie zawiadamiał prezydenta za pośrednictwem BBN.

Prezydent ma na pokładzie TU-154 telefon satelitarny i premier mógł go powiadomić nawet w trakcie lotu.

- Zrobiłby to, gdyby wiedział, że przez BBN się nie udało, a tego nie wiedzieliśmy. Nie mogliśmy zakładać, że w Kancelarii Prezydenta panuje taki chaos, że gen. Polko nie powiadomi prezydenta o katastrofie jeszcze przed startem samolotu. Miał na to ponad 20 minut. Prezydent mógłby podjąć decyzję o odwołaniu lotu, a gdyby dowiedział się w powietrzu - o zawróceniu samolotu.

Czy w czasie rozmowy z premierem o 22.40 prezydent miał pretensje, że o katastrofie dowiedział się za późno?

Nowak: Nie, ani śladu pretensji nie było.

Czy premier zna numer telefonu komórkowego prezydenta?

- Nie.

Nie zna tego numeru, na który dzwonił do niego Ryszard Krauze, gdy chciał, by prezydent interweniował, bo ABW przeprowadzało u niego kontrolę?

- Nie. Premier z prezydentem łączy się poprzez sekretariat.



Nieważne, kiedy prezydent się dowiedział. Ważne, kiedy się nie dowiedział

Agnieszka Kublik: W sobotę rano mówił pan, że to niebywałe, że prezydent nie dostał informacji o katastrofie CAS-y przed wylotem do Chorwacji. Jaką ma pan wiedzę o stanie poinformowanie prezydenta w tej sprawie?

Rober Draba, minister Kancelarii Prezydenta: Nie mam pełnej wiedzy. Ale rozmawiałem z prezydentem w czwartek po jego przylocie z Chorwacji o tym, że nie został poinformowany przed wylotem.

A kiedy został poinformowany?

- O tym z prezydentem nie rozmawiałem szczegółowo.

Bardziej pana interesowało, kiedy się prezydent nie dowiedział, niż kiedy się dowiedział?

- Oczywiście było to ważne, ale bardziej ważne było, kiedy się nie dowiedział. Bo gdyby się dowiedział przed wylotem, toby do Chorwacji nie poleciał.

Czy prezydent wspomniał o tym?

- Znam prezydenta i wiem, jakie ma podejście do takich tragedii. Pamiętam, jak reagował na katastrofę hali targowej w Katowicach, tragedię w Halembie czy wypadek polskiego autokaru we Francji. Z dużą pewnością mogę twierdzić, że prezydent by nie poleciał albo by samolot zawrócił, gdyby wiedział o katastrofie wcześniej.

Sikorski pilnie wezwany do kraju przez prezydenta

mar, cheko, PAP
2008-01-28, ostatnia aktualizacja 55 minut temu

Szef dyplomacji Radosław Sikorski został pilnie - w trakcie ważnych rozmów Brukseli - wezwany do Warszawy przez prezydenta Lecha Kaczyńskiego. - Jak rozumiem to wynik rozmowy prezydenta Kaczyńskiego z prezydentem Juszczenką - mówił Sikorski w oświadczeniu dla TVN24. Jak dodał, może chodzić o sprawy granicy z Ukrainą.

Zobacz powiekszenie
Fot. THIERRY ROGE REUTERS
Radosław Sikorski
- Zostałem pilnie wezwany do Warszawy przez pana prezydenta. Pałac Prezydencki nie skorzystał z możliwości rozmowy telefonicznej. Była też możliwość wysłania depeszy z treścią rozmowy między prezydentem Kaczyńskim i prezydentem Juszczenką- mówił Sikorski. - Ale chcę pokazać jak bardzo szanuję głowę państwa, dlatego zmieniam moje plany i niezwłocznie wracam do Warszawy - podkreślił. - Jutro będę w Kijowie - potwierdził szef MSZ. TVN24 spekuluje, że prezydent mógł obawiać się, iż Sikorski poleci do Kijowa nie rozmawiając z nim i chciał temu zapobiec.

Sikorski jest już w drodze do Warszawy. Do Brukseli przybył na odbywające się dziś spotkanie szefów dyplomacji krajów UE. Został odwołany przez prezydenta w trakcie rozmów, co da się wytłumaczyć tylko jednym: sytuacja musi być naprawdę poważna, skoro prezydent zdecydował się nagle odwołać ministra z tak ważnego spotkania. Spotkanie poświęcone było relacjom UE-Serbia i sprawie Kosowa, nt. którego Unia chce mówić jednym głosem.

Kancelaria Prezydenta: Spotkanie w związku z wizytą na Ukrainie

Prezydent Lech Kaczyński zwrócił się do ministra spraw zagranicznych Radosława Sikorskiego o spotkanie w związku z zapowiedzianą wizytą szefa dyplomacji na Ukrainie - poinformowało Biuro Prasowe Kancelarii Prezydenta.

- Informujemy, że Prezydent RP Lech Kaczyński zwrócił się do Ministra Spraw Zagranicznych Radosława Sikorskiego o spotkanie w związku ze zorganizowaną w trybie nadzwyczajnym, przewidzianą na 29 stycznia br. wizytą Ministra na Ukrainie" - czytamy w komunikacie Kancelarii Prezydenta.

Jak informuje Biuro Prasowe, prezydent prosił o spotkanie z Sikorskim w poniedziałek, "natomiast mając na względzie plan zajęć ministra, nie precyzował godziny spotkania".

Paraliż granicy wschodniej

Granica wschodnia, w tym część z Ukrainą, jest od kilku dni sparaliżowana: blokują ją oczekujący na przejście kierowcy TiR-ów. Kierowcy są zdesperowani: planowali na dziś blokadę głównych dróg dojazdowych do stolicy i do Przemyśla. Po rozmowie z wicepremierem Grzegorzem Schetyną zawiesili jednak decyzję o blokadzie do jutra i czekają na rozwiązanie sytuacji na przejściach granicznych.

Akcja kierowców związana jest z prowadzonym od 11 października protestem celników. Sytuacja zaostrzyła się w ubiegłym tygodniu. Domagają się m.in. podwyżki wynagrodzeń, wprowadzenia dla funkcjonariuszy celnych uprawnień emerytalnych służb mundurowych oraz zapewnienia właściwej ochrony prawnej przy wykonywaniu obowiązków służbowych. Na niektórych przejściach na granicy z Ukrainą sytuacja nieznacznie się dziś poprawiła: najlepsza jest na przejściu w Hrebennem, w kolejce na wyjazd oczekuje ponad 250 ciężarówek, wyjazd z kraju to kwestia ok. 40 godzin. W nocy na przejściu pracowało pięciu ludzi. Dziś kończy się większość celniczych urlopów i zwolnień. Naczelnik urzędu w Zamościu, któremu podlegają Hrebenne i Dorohusk nie jest jednak pewien ilu celników stawi się na dziennej zmianie.

W ubiegłym tygodniu w kolejkach przed przejściami zmarło dwóch kierowców: jeden po stronie polskiej (przed przejściem w Dorohusku), jeden - ukraińskiej (spłonął w samochodzie przed przejściem Krakowiec-Korczowa).

MON ujawnia billingi: były dwa "głuche" połączenia

jg, PAP
2008-01-27, ostatnia aktualizacja 2008-01-27 17:22

Płk Cezary Siemion, szef departamentu prasowo-informacyjnego MON na konferencji prasowej ujawnił "wstępne" billingi mające udowodnić, że resort obrony starał się poinformować podległe prezydentowi Biuro Bezpieczeństwa Narodowego o katastrofie samolotu CASA, w której zginęło 20 oficerów.

Zobacz powiekszenie
Fot. WOJTEK BASALYGO/SE/EAST NEWS
Zdjęcie z miejsca tragedii - żołnierze przeszukują wrak samolotu


Według płk. Siemiona dwa telefony nie zostały odebrane. Połączenie udało się nawiązać dopiero za trzecim razem. Z danych zaprezentowanych przez MON wynika, że dyżurna służba dzwoniła do dyrektora Departamentu Systemu Obronnego BBN o godz. 19.43 (czas połączenia 8 sekund), a także do jego zastępcy o 19.46 (czas połączenia 38 sekund). O godz. 19.56 udało się odbyć rozmowę z dyrektorem departamentu (trwała 64 sekundy).

Jak podał, czas powiadamiania oficerów BBN przez Dyżurną Służbę Operacyjną (DSO) Sił Zbrojnych trwał ogółem 13 minut (od 19.43 do 19.56).

"Prezydent nie wiedział. To niebywałe"

Wczoraj zastępca szefa Kancelarii Prezydenta, Robert Draba oburzał się, że prezydent Lech Kaczyński wyleciał z wizytą do Chorwacji, bo nie miał informacji o katastrofie wojskowego samolotu. Draba powołał się na informacje mediów, które podają, że samolot spadł o godzinie 19.07, a prezydent wylatywał do Chorwacji o godz. 20.15. - To jest niebywałe, żeby godzinę po zdarzeniu prezydent nie miał tej wiedzy, bo prezydenta nie poinformowano i prezydent poleciał do Chorwacji i następnie w Chorwacji się dowiedział i przerywał wizytę. Gdyby prezydent miał tę wiedzę w czasie wylotu, do Chorwacji by nie wyleciał - powiedział Draba w sobotę w radiowej Trójce.

Według płk. Siemiona samolot prezydencki startował o godz. 20.20. - Oficerowie BBN mieli wystarczająco dużo czasu, żeby poinformować o tragedii - mówił Siemion na konferencji prasowej.

"Wojsko wykonało swoje zadanie"

Dyrektor departamentu prasowo-informacyjnego MON podkreślił, że pismem z 19 czerwca 2007 r. dyrektor Departamentu Systemu Obronnego BBN poinformował szefa Dyżurnej Służby Operacyjnej Sił Zbrojnych RP, że to na BBN spoczywa obowiązek niezwłocznego informowania pana prezydenta o zdarzeniach szczególnych i podał wykaz oficerów BBN, których należy powiadamiać w takich sytuacjach.

Jak dodał płk Siemion, wykaz ten został zaktualizowany kolejnym pismem dyrektora Departamentu Systemu Obronnego BBN z 16 października 2007 r. i obowiązuje on obecnie.

Płk Siemion przypomniał, że do zadań DSO w przypadku wystąpienia sytuacji kryzysowej należy poinformowanie ok. 20 osób i instytucji, m.in. Komendę Główną Policji i Krajowe Centrum Ratownictwa, a także odbieranie telefonów zwrotnych z informacjami.

"Wojsko wykonało swoje zadanie" - zapewnił płk Siemion.

Prezydent dostanie telefon satelitarny

Łukasz Szelecki, TOK FM
2008-01-28, ostatnia aktualizacja 55 minut temu

W prezydenckim samolocie będzie zainstalowany telefon satelitarny, prawdopodobnie już w połowie lutego - dowiedziało się radio TOK FM. Do tej pory łączność z prezydentem, który był w powietrzu była w zasadzie niemożliwa.

Zobacz powiekszenie
Fot. MARKUS SCHREIBER AP
Prezydent Lech Kaczyński
Plany, by w prezydenckim samolocie była łączność satelitarna istniały już od dawna. Jednak kłopot z powiadomieniem prezydenta o katastrofie lotniczej w Mirosławcu przyspieszył działania. W środę, kiedy doszło do wypadku samolotu CASA, w którym zginęło 20 żołnierzy, prezydent był w samolocie (tuż przed odlotem do Chorwacji). - Gdyby się dowiedział o tragedii, nie odleciałby - mówili pracownicy kancelarii prezydenta.

Lech Kaczyński o katastrofie dowiedział się dopiero po wylądowaniu. Na pokładzie prezydenckiego samolotu nie ma też praktycznie możliwości korzystania z drogi radiowej. Co prawda używają jej piloci, ale łącza nie są szyfrowane, tymczasem każde przekazanie wiadomości prezydentowi musi być poprzedzone skomplikowanymi procedurami.

"Od połowy lutego będą funkcjonować telefony satelitarne. Są już ostatnie uzgodnienia, związane z opłacaniem abonamentu i z włączeniem ich do użytkowania" - powiedział Radiu TOK FM płk Wiesław Grzegorzewski, rzecznik prasowy Dowództwa Sił Powietrznych.

NHL Wschód pokonał Zachód 8-7

HOKEJ: NHL
NHL - najlepsza hokejowa liga świata
PAP/EPA
W 56. meczu All Star hokejowej ligi NHL Wschód pokonał Zachód 8:7. Najlepszym zawodnikiem meczu został uznany Eric Staal z Carolina Avalanche.
Spotkanie rozpoczęło się po myśli hokeistów Zachodu. Już w 12. sekundzie spotkania Rick Nash zdobył prowadzenie. Rywale ze Wschodu szybko jednak zripostowali - po bramkach Staala, Rosjanina Andrieja Markowa, Briana Campbella oraz dwóch trafieniach Rosjanina Aleksandra Owieczkina zakończyli tercję prowadzeniem 5:1. Pozostałe dwie tercje - to pogoń hokeistów Zachodu za korzystnym rezultatem. W 51. min Słowak Marian Gaborik doprowadził do wyrównania 7:7. Ostatnie słowo należało jednak do Savarda.
Wszyscy oczekiwali od nas emocjonującego meczu. Myślę, iż spełniliśmy ich oczekiwania - powiedział po grze.
Eric Staal, Carolina Avalanche


Jak zapowiadali hokeiści, emocje trwały do końca rywalizacji i usatysfakcjonowały komplet widzów, mimo iż na lodowisku, z różnych przyczyn, zabrakło kilku gwiazd NHL, w tym Sidneya Crosby'ego z Pittsburgh Penguins, który otrzymał najwięcej głosów kibiców, wybierających wyjściowe formacje obu drużyn. Zwycięską bramkę 21 sekund przed końcem gry zdobył Marc Savard z Boston Bruins. - Wszyscy oczekiwali od nas emocjonującego meczu. Myślę, iż spełniliśmy ich oczekiwania - powiedział po grze Staal.

Konferencja Wschodnia - Konferencja Zachodnia 8:7 (5:1, 0:2, 3:4). Bramki - dla Wschodu: Eric Staal - dwie (2, 53), Aleksander Owieczkin - dwie (14, 18), Andriej Markow (10), Brian Campbell (16), Marian Hossa (45), Marc Savard (60); dla Zachodu: Rick Nash - trzy (1, 30, 42), Scott Niedermayer (36), Ryan Getzlaf (41), Dion Phaneuf (46), Marian Gaborik (51). Sędziowali Watson, Martell. Widzów 18.644. Kary - po 0 min.

Wschód: DiPietro (21. Vokoun, 41. Thomas) - Markow, Chara, Campbell, Gonczar, Timonen, T. Kaberle - Alfredsson, Lecavalier, Kowalczuk - Owieczkin, Spezza, St. Louis - E. Staal, Małkin, Savard - Marian Hossa, M. Richards, Gomez.
Trener: John Paddock.

Zachód: Osgood (21. Nabokow, 41. Legace) - Phaneuf, Lidstroem, Pronger, Keith, S. Niedermayer, Jovanovski - Iginla, Daciuk, R. Nash - Ribeiro, Horcoff, Kopitar - Perry, Arnott, Getzlaf - H. Sedin, J. Thornton, Gaborik.
Trenerzy: Mike Babcock i Ron Wilson.

Ostre spadki na giełdach z powodu USA i Japonii

tm, PAP, ISB, Expander
2008-01-28, ostatnia aktualizacja 51 minut temu

W poniedziałek nastąpiły ostre spadki na giełdach w Azji i na początku sesji w Europie z powodu obaw, że dwie największe gospodarki na świecie, USA i Japonia, zwalniają tempo wzrostu - podają maklerzy.

Zobacz powiekszenie
Fot. Katsumi Kasahara AP
SERWISY
Analitycy Goldman, Sachs & Co. podali w poniedziałek, że japońska gospodarka jest prawdopodobnie w recesji.

"Dwa scenariusze, jakie funkcjonują wśród inwestorów, są takie, że USA i Japonia na krótko wejdą w recesję albo recesja będzie długotrwała" - mówi Masayuki Kubota, zarządzający w Daiwa SB Investments Ltd. w Tokio.

Chiński indeks benczmarkowy CSI 300 spadł na zamknięciu w poniedziałek aż o 6,8 proc. i wyniósł 4.731,88 pkt. Indeks MSCI Asia Pacific zniżkował o 3,3 proc. do 141,18 pkt. Hang Seng spadł o 4,2 proc. do 24.053,61 pkt. Japoński Nikkei 225 spadł o 3,97 proc. do 13.087,91 pkt.

Nieciekawie zachowują się też giełdy europejskie, gdzie indeksy tracą już około 2 proc. Podobnie jest też w Warszawie. O 13.00 indeks WIG20 zniżkował o 2,4 proc., a mWIG40 2,2 proc.

Zdaniem analityków z X-Trade Brokers "tak duże spadki w Azji to coś więcej niż odreagowanie silnych wzrostów z drugiej połowy poprzedniego tygodnia. I dlatego te spadki powinny znaleźć również odbicie w dzisiejszym zachowaniu głównych europejskich parkietów, przekładając się jednocześnie na przecenę w Warszawie. "

Z kolei Katarzyna Siwek z Expandera napisała w komentarzu, że inwestorzy mogą być zaniepokojeni nie tyle samym spadkiem na giełdach w USA, co bardziej jego powodami. "Inwestorów zaniepokoiły doniesienia o kolejnym potencjalnym obszarze kłopotów instytucji finansowych, jakim jest ubezpieczanie emisji obligacji. Obniżki ratingów obligacji mogą przełożyć się na spadek ich cen, a w efekcie kłopoty ich posiadaczy i ubezpieczycieli emisji. Banki posiadają papiery strukturyzowane gwarantowane przez ubezpieczycieli za 820 mld USD. To może stanowić argument za tym, że kłopoty branży finansowej nie odchodzą w przeszłość, a będą się nadal utrzymywać."

"Media i politycy zrobili z tragedii CAS-y supermarket śmierci"

mar
2008-01-28, ostatnia aktualizacja 2008-01-28 11:42

Andrzej Celiński skrytykował w Radiu TOK FM "wrzawę", jaką media i politycy robią wokół śmierci lotników pod Mirosławcem. Jak powiedział, żałoba narodowa po katastrofie samolotu miała szczególne znaczenie, ze względu na stosunek, jaki "każdy naród wykształca do wyższej kadry oficerskiej, zwłaszcza oficerów liniowych", bezpośrednio narażonych na ryzyko. - Natomiast ta cała wrzawa, gadanina w mediach, które nie przestawały mówić o tym, to jarmark, hipermarket. Supermarket śmierci - ocenił Celiński.

Zobacz powiekszenie
Fot. Bartłomiej Barczyk / AG
Andrzej Celiński


Celiński uznał też za żenujący spór na linii prezydent-rząd o to, kto i jak miał powiadomić Lecha Kaczyńskiego o tragedii. Poparł arcybiskupa Józefa Życińskiego, który w sobotę w ostrych słowach skrytykował polityków. - Nigdy nie usłyszałem u niego tak mocnych słów, ale były słuszne. Jak się robi taką wrzawę, to nie może być prawdziwe. W najlepszym wypadku dla ludzi, którzy tyle wrzeszczą, jest to samonakręcająca się histeria. W gorszym - jarmark - mówił Celiński.

Jak podkreślił, problemem otoczenia prezydent jest jego sposób odnoszenia się do ludzi z innych środowisk i zamykanie się na kontakt z nimi. - Jestem trochę fizjonomistą, jeśli chodzi o politykę: patrzę na twarze ludzi, na ich grymasy, uśmiechy, sposób komunikowania z innymi, zachowania przed kamerą. I myślę, że ci skupieni wokół prezydenta, to ludzie, których po prostu nie rozumiem, zwłaszcza wtedy, kiedy funkcjonują w strukturach państwa. Co to znaczy, że nie ma komunikacji telefonem komórkowym? Czy to oznacza, że prezydent się obawia, iż premier będzie do niego zbyt często dzwonił? Jak to można rozumieć? - pytał polityk LiD-u.

- Państwo ma działać niezależnie od tego, kto w nim zasiada - podkreślił. - Miałbym ogromny problem, gdybym pełnił funkcję związaną merytorycznie z funkcją, którą pełniłby np. Antoni Macierewicz. Ale gdybyśmy obaj mieli mandat do spełniania naszych funkcji i one by się jakoś zazębiały, to dla mnie jest nie do pomyślenia, żebym nie miał z nim kontaktu - dodał.

Polityk LiD-u wspominał swoje kontakty z politykami PC w latach 90. - W '91 albo '92 roku powiedziałem o ówczesnym PC, że to chłopcy w krótkich majtkach, bardzo spoceni w pogodni za władzą. Bardzo się obrazili. Kilku zaczepiało mnie i pytało, dlaczego ich akurat tak bardzo chciałam ukłuć i byli to dokładnie ci, o których wtedy myślałem. Widać po 15 latach, że wśród tych ludzi są tacy, którzy mają ambicje rządzić państwem i myślą o sobie, że są właściwymi ludźmi na najwyższe stanowiska. Natomiast - jak ja to mówię - nie mają właściwości: nie ma w nich nic, co by powodowało, że należałby się im szacunek inny niż wynikający z nazw urzędów, jakie pełnią. To strasznie żenujące - mówił Celiński.

ZUS zgubił składki kobiet

Leszek Kostrzewski
2008-01-28, ostatnia aktualizacja 2008-01-28 07:47

Blisko 900 tysiącom kobiet ZUS nie przelał składek za urlopy macierzyńskie i wychowawcze w latach 1999-2001. To może oznaczać dla nich niższą emeryturę. ZUS sprawę ukrywa

Zobacz powiekszenie
fot. Dariusz Gorajski / AG
ZUS nie przelał składek za urlopy macierzyńskie i wychowawcze z lat 1999-2001. To może oznaczać niższą emeryturę dla wielu tysięcy kobiet
Na konta emerytalne tych kobiet w ZUS i otwartych funduszach emerytalnych nie wpłynęła ani złotówka za okres opieki nad dzieckiem. Brakuje im po kilka tysięcy złotych. A to ważne, bo za 11 miesięcy czeka nas rewolucja w wypłacaniu emerytur z ZUS i OFE. Każdy dostanie tyle pieniędzy, ile przez lata odłożył składek.

Minister pracy w rządzie PiS Joanna Kluzik-Rostkowska jest zdziwiona: - W czasie mojego urzędowania nie słyszałam o tym problemie.

- Zarząd ZUS mnie nie informował - mówi Robert Gwiazdowski, w latach 2006-07 szef rady nadzorczej Zakładu. - Z prawnego, moralnego i etycznego punktu widzenia sprawa jest skandaliczna. To wygląda tak, jakby państwo karało za urodzenie dziecka.

Obecna szefowa resortu pracy Jolanta Fedak odmówiła nam komentarza.

Co najgorsze, o tym, że na ich kontach brakuje pieniędzy, nie wiedzą same kobiety. ZUS nie informował ich o sprawie.

- Zakład miał wtedy problemy z oprogramowaniem do przetwarzania dokumentów - tłumaczy "Gazecie" Jacek Dziekan, rzecznik ZUS. Były to pierwsze lata reformy emerytalnej wprowadzonej w 1998 r. Jak przypomina Irena Wóycicka z Instytutu Badań nad Gospodarką Rynkową, cały system komputerowy nie był przygotowany do reformy. Skutki tego odczuwamy do dziś, bo ZUS przez dziewięć lat awarii nie usunął.

Za komputeryzację ZUS odpowiada firma Prokom. Katarzyna Drewnowska, rzecznik Asseco Poland, firmy, która jest w trakcie fuzji z Prokomem, odmawia komentarza: - Nie komentujemy spraw związanych z naszym klientem.

Dziekan zapewnia, że prace się przeciągnęły, ale "wszystko już jest na dobrej drodze" i składki będą zaksięgowane do końca tego roku. Gwiazdowski w to wątpi: - Pozostaje mieć nadzieję, że składki będą w końcu przelane, ale pamiętajmy, że przez dziewięć lat tego nie zrobiono.

Gwiazdowski zwraca uwagę, że jeśli nawet Zakład naprawi system komputerowy, to pozostanie pytanie, ile pieniędzy zwrócić kobietom. Gdyby ZUS przekazał ich składki na konta OFE na czas, a więc np. w 1999 r., fundusze mogłyby je przez blisko dziewięć lat inwestować i pomnażać.

Teraz, gdy ZUS odda pieniądze nawet z ustawowymi odsetkami, może tych strat nie wyrównać. - Kobiety mogą wystąpić przeciwko ZUS do sądu - zapewnia Gwiazdowski.

Źródło: Gazeta Wyborcza

Celiński: Żaden z klubów nie jest przygotowany do rzeczywistej reformy telewizji i radia

Rozmawiała Janina Paradowska
2008-01-28, ostatnia aktualizacja 2008-01-28 10:44

- Polskie rządy są za bardzo zdominowane przez partyjność. W takiej sytuacji szukałbym rozwiązań, gdzie nad telewizją i radiem publicznym pieczę sprawowałoby coś takiego jak grono mężów zaufania - powiedział Andrzej Celiński w "Poranku Radia TOK FM"

Zobacz powiekszenie
Fot. Kamil Wróblewski / TOK FM
Andrzej Celiński
Janina Paradowska: Okazuje się, że PiS wpadło we własne sidła. Partia Kaczyńskich planowała atak na szefa MON, a teraz musi się tłumaczyć z naruszenia żałoby. Awantura o to, kto i kiedy powinien zawiadomić prezydenta rozwija się. Jak się panu ta awantura podoba?

Andrzej Celiński: W dziewięćdziesiątym drugim roku powiedziałem kiedyś w Sejmie o ówczesnym PC, że to są chłopcy w krótkich majtkach, spoceni w pogoni za władzą.

Janina Paradowska: Bardzo się obrazili.

Andrzej Celiński: Bardzo się obrazili. Najzabawniejsze, że wielu natychmiast jak usłyszeli, później mnie zaczepiało, dlaczego ich tak bardzo chciałem ukłuć. I właśnie dokładnie byli to ci, o których myślałem, a których nazwisk nie chciałem mówić, żeby nie było większej afery aniżeli była potrzeba. Otóż widać po piętnastu latach, że w tej formacji, pośród tych ludzi jest bardzo wielu takich, którzy mają ambicje rządzić państwem, myślą, że są właściwymi ludźmi do rządzenia państwem, na stanowiska premiera, prezydenta, ministrów ważnych, generałów, natomiast nie mają właściwości. Nie ma w nich nic takiego, co by powodowało, że należałby się im inny szacunek niż wynikający z nazwy stanowisk, które pełnią. Nie chce się o tym mówić, bo to jest strasznie żenująca historia.

Janina Paradowska: Ale przy okazji dowiedzieliśmy się, że premier nie ma numeru telefonu komórkowego pana prezydenta. I jednak te kontakty na linii pałac prezydencki- rząd szwankują. Już polowanie na Ministra Obrony to jest inna sprawa. Ja rozumiem, że pan prezydent chciałby w tych tak zwanych resortach siłowych mieć swoich własnych ludzi, rząd go od tego odcina. Jaka przyszłość jest tego typu koabitacji? Czy po tym wszystkim, co dotychczas obejrzeliśmy, usłyszeliśmy, coś może się zmienić?

Andrzej Celiński: Nie wiem. Strasznie trudno o tym mówić. Ja jestem trochę fizjonomistą, jeśli chodzi o politykę. Ja patrzę ludziom w oczy, patrzę na ich grymasy, sposób komunikowania się z ludźmi, zachowania przed kamerą. I niekiedy myślę, że, zwłaszcza ci, którzy są skupieni wokół prezydenta jeszcze z czasów warszawskich, a potem przeniesieni do Pałacu Namiestnikowskiego na Krakowskie Przedmieście to są ludzie, których ja po prostu nie rozumiem. Zwłaszcza wtedy, kiedy funkcjonują w strukturach państwa. Co to znaczy, że nie ma komunikacji telefonem komórkowym? Że prezydent się obawia, że premier będzie do niego za często dzwonił? Czy miałoby to oznaczać, że w jakiejś komisji śledczej za trzydzieści pięć lat będzie zarzut, że dał mu prywatny telefon komórkowy? Jak to można rozumieć? Jest tak, że państwo musi funkcjonować niezależnie od tego, kto w nim zasiada. Ja miałbym oczywiście ogromny problem, gdybym ja pełnił funkcję, która miałaby związek merytoryczny z funkcją, która pełniłby, powiedzmy, Antoni Macierewicz. Ale gdybyśmy oboje mieli mandat do swoich funkcji, a one jakoś by się zazębiały w zakresach odpowiedzialności - dla mnie jest nie do pomyślenia, żebym ja nie miał z nim kontaktu. Przy okazji tej orlenowskiej komisji okazywało się na przykład, że w powszechnej świadomości społecznej, nie tylko wśród graczy, którzy tam grali jak Wassermann czy inni, to że ktoś zna kogoś bez żadnej treści relacji miedzy dwojgiem osób Na przykład ja powiedziałem, że znam Kulczyka nawet po imieniu - akurat tak blisko go nie znam, ale jestem po imieniu, ale to wynikało z pewnej okoliczności sprzed kilkunastu lat, kiedy łatwo się przechodziło na "ty" a potem nie było powodu, żeby przestać być na "ty" - i to było zarzutem. To ja pytam się, to polityk, który chce wiedzieć coś o własnym kraju, chce mieć rozmaite źródła informacji, ma zamykać się w jakiejś klatce ze szkła pancernego i z nikim nie nawiązywać kontaktów? Czy każdy jest podejrzany? To jest jakieś chore myślenie. Kiedyś, w jeszcze poprzedniej kadencji siedziałem w ławce sejmowej razem z doktorem Markiem Balickim. Przypomnę, że podobnie jak minister Klich, obaj są psychiatrami. Ja mówiłem: Marek, ty jesteś tu jedyny naprawdę kompetentny człowiek w tym Sejmie, ty rzeczywiście masz tu ogromny rynek, powinieneś tu zawsze pozostać. To był oczywiście żart. Kiedy się przyglądamy tym twarzom i zachowaniu właśnie w takiej sytuacji - katastrofa lotnicza - z jednej strony jakaś ogromna histeria udawana. To nie może być prawdziwe w takiej egzaltacji

Janina Paradowska: Mówi pan o tej żałobie narodowej?

Andrzej Celiński: Tu arcybiskup Życiński bardzo mocno powiedział - jak tak mocnych słów nie słyszałem wcześniej - ale słusznie. Jak tak się wiele wrzawy robi, to nie może być autentyczne, nie ma cudów. W najlepszym wypadku dla ludzi, którzy tyle wrzeszczą, to jest nakręcająca się histeria a w gorszym jest to jarmark.

Janina Paradowska: To jest w ogóle dyskusja o ogłaszaniu żałoby narodowej. Ja w przypadku lotników i Mirosławca nie miałam wątpliwości, ale te wcześniejsze ogłaszanie żałoby narodowej

Andrzej Celiński: Po wypadku autobusowym we Francji i tamtym przypadku to już tak musi być. Tu jest specjalna okoliczność. Każdy naród wykształca specjalny stosunek do wyższej kadry oficerskiej, zwłaszcza oficerów liniowych. Chodzi o ludzi, którzy rzeczywiście są narażeni na największe ryzyko. Natomiast ta cała wrzawa, gadanina, cztery dni mediów, które nie przestawały mówić o tym, to już jest jarmark, to jest hipermarket śmierci.

Janina Paradowska: Słyszę, że entuzjastycznie stara się pan o to, aby wciągnąć Roberta Kwiatkowskiego do prac nad ustawą medialną?

Andrzej Celiński: Ja mam taki trochę dla niektórych ludzi trudny charakter. Jeżeli człowieka, który ex post po kolejnych prezesach telewizji publicznej ukazuje nam się w świetle trochę inaczej aniżeli wtedy, kiedy rządził tą telewizją, kiedy się przegląda zestaw nagród za filmy, które były zamawiane przez kolejnych prezesów, przegląda się zamówienia na seriale i patrzy się na ich oglądalność, a jednocześnie ma się pamięć, jak wyglądały "Wiadomości", jak wyglądały programy publicystyczne, kwestia pluralizmu w telewizji, to ja nie mam najmniejszych podstaw, żeby Roberta Kwiatkowskiego cenić mniej niż jego następców - Jana Dworaka, Bronisława Wildsteina czy Andrzeja Urbańskiego. A tymczasem słyszę w moim obozie polityczno-towarzyskim, że on był trefny. Możemy skorzystać z jego ekspertyzy, ale, broń Boże, nie ujawniajmy jego nazwiska.

Janina Paradowska: Boją się?

Andrzej Celiński: Ja mam tego dość. Albo postawcie zarzuty na stół albo przestańcie się dawać wciskać w kąt. Jak rozmawiałem niedawno z panem Kwiatkowskim, on mi pokazywał jakieś dane, które mnie interesowały i w pewnym momencie on przypomniał moją krytykę jego. My kiedyś mieliśmy dramatyczną rozmowę między sobą. Kiedy on był prezesem telewizji publicznej, ja uważałem, że zbyt łatwo ulega pewnym naciskom moich kolegów politycznych. Skądinąd był też spór wewnątrz SLD o stosunek kierownictwa SLD do mediów publicznych. To zostawmy na boku, to nie jest przedmiotem tej rozmowy. I teraz po latach on mi to przypomina, a ja się śmieję i mówię: Słuchaj, przecież inaczej się widzi te sprawy, kiedy się widziało trzech prezesów po tobie. Niestety jest tak że niedoścignionym wzorem prezesa telewizji publicznej był prezes telewizji rządowej.

Janina Paradowska: Andrzej Drawicz.

Andrzej Celiński: Andrzej Drawicz, który pracował w strukturach rządu. Dzisiaj źli ludzie z PiS-u mówią: Tak, ale jest takie nagranie, kiedy Mazowiecki mu powiedział: "nikogo nie słuchaj, podlegasz tylko mnie", to jak tu można mówić o niezależności telewizji Drawicza? Źli ludzie, bo znają historię i wiedzą, że Andrzej Drawicz był postawiony w tym miejscu właśnie po to, żeby odpublicznić. I Jan Dworak, wtedy prezes telewizji był przygotowywany do zupełnie nowej prawnej sytuacji, kiedy już się uchwali ustawę o publicznym charakterze radia i telewizji po to, żeby to odpłynęło organizacyjnie z rządu. To nie jest tak, że można państwo zmieniać z poniedziałku na wtorek, trzeba ustawodawstwo przygotować. I dzisiaj po latach widzimy, że z punktu widzenia pluralizmu politycznego i tego, że telewizja spełnia - nawet za bardzo - funkcję krytyczną w stosunku do rządu. Ja pamiętam telewizję Drawicza, jak my się złościliśmy, że my tu wprowadzamy wielkie reformy a w nas bez przerwy ładują w telewizji, która niby jest rządowa, krytykę. No tak, ale od tego są media.

Janina Paradowska: Czy w takim razie będzie uchwalona ta nowa ustawa, jak pan widzi szanse tej nowelizacji zgłoszonej przez Platformę?

Andrzej Celiński: Ja myślę, że czeka nas bardzo ciężka praca. Projekt, który przedstawiła pani posłanka Katarasińska - w mojej ocenie, może ona jest niesłuszna i krzywdząca - jest nieprzygotowany. Ale trzeba powiedzieć, że z tej debaty sejmowej, która była wokół tego projektu widać, że żaden z klubów nie jest przygotowany do rzeczywistej reformy telewizji i radia państwowego tak, aby nadać im charakter rzeczywiście telewizji i radia publicznego. Wszyscy mają poczucie konieczności zmiany, może poza PiS-em, więc czeka nas bardzo ciężka praca w komisji sejmowej. Ja mam maleńką nadzieję, że te złe rzeczy zostaną odwrócone i że uda nam się - mówię o nas posłach a nie uczestnikach tej czy innej partii politycznej- zrobić dobry krok we czwórkę. To znaczy i PO i PiS i PSL i SLD.

Janina Paradowska: A co budzi pana najwięcej wątpliwości w tym przedłużonym projekcie?

Andrzej Celiński: Kwestia rządu.

Janina Paradowska: Czyli podporządkowanie Ministrowi Skarbu. A ja już sobie myślę, że może lepiej niech pol będzie podporządkowany politykom. Będziemy chociaż mieli jasność.

Andrzej Celiński: Też tak sobie myślałem dzisiaj rano. Ministerstwo Kultury, nie Skarbu. Telewizja publiczna i radio publiczne z punktu widzenia tak zwanej ustawy o działach czyli podziału kompetencji w rządzie kraju mają największy związek z kulturą. Bo to jest ten największy nośnik, najbardziej istotny z punktu widzenia życia społecznego. Ale jednak polskie rządy są za bardzo zdominowane przez partyjność. Mówię o całym aparacie rządzenia. Gdyby u nas był ścisły rozdział między służbą cywilną a tą warstwą ministrów, wiceministrów, sekretarzy stanu, to można by to pani rozwiązanie wprowadzić. Ale ponieważ u nas jest tak - i to niestety okazuje się, że co przyjdzie jakaś partia polityczna, czy z lewa czy z prawa, to to samo robi - że ta polityczność, partyjność wchodzi bardzo głęboko w struktury resortów. W takiej sytuacji bałbym się podporządkować rządowi i szukałbym jednak rozwiązań, gdzie nad telewizją i radiem publicznym pieczę sprawowałoby coś takiego jak grono mężów zaufania tak powoływanych, żeby oni okrakiem siedzieli na kadencjach sejmowych.

Janina Paradowska: To pan marzycielem jest. A jak pan sądzi, jak długo mogą potrwać prace nad ustawą medialną?

Andrzej Celiński: Szczerze mówiąc, na to potrzebny jest rok. Jeżeli ta ustawa wejdzie w grudniu, styczniu, za rok pod obrady Sejmu, to będzie dobrze.

Źródło: TOK FM

Nowa droga do zawodu sędziowskiego

Agata Łukaszewicz 28-01-2008, ostatnia aktualizacja 28-01-2008 07:45

Wynik rankingu dla aplikantów sędziowskich zadecyduje o przyjęciu do zawodu. Trafią do niego tylko najlepsi

autor zdjęcia: Michał Walczak
źródło: Fotorzepa
autor zdjęcia: Michał Walczak
źródło: Fotorzepa

Październikowe orzeczenie Trybunału Konstytucyjnego, uznające, że wyrokowanie przez asesorów sądowych jest niezgodne z konstytucją, zmusiło Ministerstwo Sprawiedliwości do przygotowania szybkich zmian. Chce ono nie tylko poprawić przepisy regulujące początki zawodowej kariery sędziowskiej, ale i zaplanować, jak ma ona przebiegać. Wstępny projekt jest już gotowy, a pomysł rewolucyjny. Odbiega znacznie od propozycji prezydenta i Krajowej Rady Sądownictwa.

Dwie aplikacje

Specjalny zespół ekspertów, który przygotował założenia do projektu, chce wprowadzić dwuetapowe szkolenie zawodowe w Krajowym Centrum Kadr Wymiaru Sprawiedliwości i Prokuratury.

– Pierwszy to szkolenie zawodowe (aplikacja ogólna), prowadzone na potrzeby korpusu sędziowskiego, prokuratorskiego oraz referendarzy i asystentów w sądach i prokuraturach. Ma być ono scentralizowane i prowadzone w Centrum Kadr – mówi „Rz” sędzia Sławomir Różycki z MS.

Aplikacja zostanie uznana za zakończoną, jeśli uczestnik uzyska minimum punktowe z poszczególnych przedmiotów (bloków tematycznych) i praktyk. Brak zaliczenia, po oblanej poprawce, będzie oznaczać skreślenie z listy aplikantów. Na podstawie liczby punktów uzyskanych w trakcie aplikacji ustalana byłaby lista rankingowa.

Sędzia z rankingu

Najlepsi kontynuowaliby naukę na wyspecjalizowanych aplikacjach – sądowej i prokuratorskiej (prowadzonych oddzielnie). Liczbę miejsc ustalałby minister sprawiedliwości na cztery miesiące przed egzaminem na aplikację ogólną. Wszystko po to, by kandydaci do zawodu sędziego czy prokuratora wiedzieli, jaką mają szansę na kontynuowanie zawodu na aplikacjach sędziowskiej lub prokuratorskiej. Kolejnym warunkiem przyjęcia na aplikację sędziowską (prokuratorską) będzie pomyślne zaliczenie testów psychologicznych. Uczestnicy aplikacji zobowiązani byliby do odbycia szkolenia teoretycznego i praktyk w sądach, prokuraturach, adwokaturze (co najmniej 2,5 roku) oraz półtorarocznego stażu praktycznego jako referendarz i asystent. Być może w przyszłości wyjeżdżaliby także na staże zagraniczne. Aplikację kończyłby egzamin. Kandydat na stanowisko sędziego musiałby mieć ukończone 29 lat. Nominację uzyskiwałoby się w drodze konkursu na wakujące stanowisko ogłaszanego przez MS. Konkurs przeprowadzałaby stała komisja konkursowa dla sądów rejonowych, okręgowych, apelacyjnych. Powoływałaby ją Krajowa Rada Sądownictwa (komisja byłaby jej organem).

Prezydent będzie musiał nominować

Konkurs składałby się z trzech etapów: postępowania przed komisją konkursową – wyłonienia kandydatów przekraczających pewien limit punktowy; opiniowania przez zgromadzenie ogólne właściwe dla sądu, dla którego konkurs rozpisano, i trzeci – głosowanie na forum KRS.

– Dobrze, że propozycji jest wiele, będzie w czym wybierać – mówi „Rz” sędzia Stanisław Dąbrowski, przewodniczący KRS. Bardzo podoba mu się, że do zawodu sędziego mają trafiać tylko najlepsi.

MS chce także wprowadzić przepis, który ograniczy przeciąganie przez prezydenta nominacji sędziowskich. Chce, żeby były przyznawane nie później niż po dwóch miesiącach (dziś zdarza się, że niektórzy sędziowie czekają na nominacje po dwa lata).

masz pytanie, wyślij e-mail do autorki a.lukaszewicz@rp.pl

Trzy sposoby, aby zostać sędzią

- Legitymowanie się egzaminem zawodowym (adwokackim, radcowskim) i odpowiednią praktyką prawniczą wykonywaną poza korpusem sędziów (adwokaci, radcowie prawni, prokuratorzy, notariusze) lub posiadanie tytułu (stopnia) naukowego (dr hab., profesor).

- Ukończenie specjalistycznego szkolenia zawodowego (aplikacja sędziowska) obejmującego praktykę (staż) na stanowisku asystenta lub referendarza (ewentualnie egzamin sędziowski lub prokuratorski).

- Ukończenie aplikacji ogólnej, minimum trzyletnia praktyka na stanowisku asystenta lub referendarza oraz złożenie egzaminu sędziowskiego.

Źródło : Rzeczpospolita

Co jest częścią wspólną nieruchomości

Izabela Lewandowska 27-01-2008, ostatnia aktualizacja 28-01-2008 07:32

Czy remont balkonów w budynku wspólnoty obciąża wyłącznie właścicieli lokali, czy też może obciążać wspólnotę, zwłaszcza jeśli dotyczy elementów konstrukcyjnych balkonów.

O rozstrzygnięcie tej kwestii zwrócił się do Sądu Najwyższego sąd II instancji rozpatrujący spór powstały na tym tle. Dotyczy on uchwały jednej ze wspólnot mieszkaniowych w Gdańsku nakładającej na jej członków obowiązek wniesienia opłat za sfinansowanie kosztu remontu balkonów. Chodzi o balkony, na które wejście jest tylko z poszczególnych mieszkań. Tę uchwałę zaskarżyła gmina miasta Gdańska będąca członkiem wspólnoty. Twierdziła, że balkony nie stanowią części wspólnej budynku, są przynależne do poszczególnych lokali, dlatego koszty ich remontu obciążają ich właścicieli.

Gmina przekonywała natomiast, że balkony są elementem konstrukcyjnym budynku wpływającym na wygląd elewacji i dlatego obowiązek ich remontu spoczywa na wspólnocie. Poza tym z umów o wyodrębnienie i sprzedaż lokali nie wynika, aby balkony stanowiły część składową lokali.

Sąd II instancji uchylił zaskarżoną uchwałę. Uznał, że jest ona sprzeczna z art. 3 ust. 2 oraz art. 13 i 14 ustawy z 24 czerwca 1994 r. o własności lokali (tekst jedn. DzU z 2000 r. nr 80, poz. 903 ze zm.).

Zgodnie z art. 3 ust. 2 tej ustawy nieruchomość wspólną stanowi grunt oraz części budynku i urządzenia, które nie służą wyłącznie od użytku właścicieli lokali.

Z przepisu tego wynika zatem a contrario, że skoro balkony służą do wyłącznego użytku poszczególnych właścicieli, nie są częściami wspólnymi budynku – argumentował sąd. Stanowią one w rozumieniu art. 47 § 2 kodeksu cywilnego części składowe lokali jako odrębnych nieruchomości.

W myśl zaś art. 13 ustawy z 1994 r. koszty związane z utrzymaniem lokalu ponosi jego właściciel, a wspólnotę obciąża – zgodnie z art. 14 tej ustawy – jedynie obowiązek ponoszenia kosztów zarządu nieruchomością wspólną.

Sąd powołał się na wyrok Sądu Najwyższego z 3 października 2002 r. (sygn. III RN 153/01), w którym ten stwierdził, że balkon, jeśli mieszkanie jest odrębną nieruchomością, stanowi jej część składową. Koszty jego remontu i rekonstrukcji obciążają więc właściciela, a nie wspólnotę.

Sąd I instancji zaznaczył także, że bez znaczenia jest kwestia ujęcia balkonów w umowach o wyodrębnienie i sprzedaż lokali, bo zakres obowiązków wspólnoty i właścicieli lokali normują przytoczone przepisy. Sąd II instancji, do którego trafiła apelacja wspólnoty, uznał, że na tle tej sprawy powstała wątpliwość prawna, którą rozstrzygnąć powinien SN. W uzasadnieniu pytania prawnego zaznaczył, że ustawa z 1994 r. w ogóle nie wymienia balkonów – ani jako części wspólnych, ani jako części składowych poszczególnych lokali.

W art. 2 ust. 4 tej ustawy wymienia się – przykładowo – jako części składowe pomieszczenia przynależne, takie jak piwnica, strych, komórka, garaż. Nie są natomiast pomieszczeniami balkony. Są one, a przynajmniej ich zewnętrzne części, elementami elewacji budynku, a elewacja stanowi wspólną część nieruchomości.

W kwestii zaliczenia balkonów do części lokali lub do nieruchomości wspólnej, a więc i ponoszenia kosztów ich remontu, nie ma zgody w nauce prawa. Jest zaś ona przyczyną licznych sporów i niesnasek, zwłaszcza we wspólnotach mieszkaniowych. Pozostaje więc czekać na rozstrzygnięcie SN (uchwała będzie miała w SN sygn. III CZP 10/08).