poniedziałek, 19 maja 2008

Kto kręcił weryfikacją WSI

Wojciech Czuchnowski
2008-05-19, ostatnia aktualizacja 2008-05-19 07:59

Ujawniamy niektóre szczegóły śledztwa w sprawie korupcji w komisji weryfikacyjnej WSI. Czy do korupcji naprawdę doszło? Czy ABW i prokuratura zdołają to ustalić?

Zobacz powiekszenie
Fot. Wojciech Olkuśnik / AG
Przeszukanie domu Piotra Bączka przez ABW
Historia, która stała się głośna, gdy przed tygodniem ABW przeszukała domy czterech osób (w tym dwóch członków komisji) i zatrzymała dwie z nich, zaczęła się na początku 2007 r. Opublikowano wtedy pierwszą część raportu z weryfikacji WSI. Jednocześnie trwała weryfikacja byłych żołnierzy tej zlikwidowanej służby, którzy chcieli wstąpić do nowo utworzonego wywiadu i kontrwywiadu wojskowego.

Jednym z nich był płk Leszek Tobiasz, który w WSI kierował samodzielną komórką kontrwywiadu i pracował w attachacie wojskowym przy jednej z polskich placówek zagranicznych.

Korupcyjna propozycja

Tobiasz próbuje zorientować się, jakie będą jego losy. Szuka nieformalnego kontaktu z komisją. Tak trafia na dawnego kolegę płk. Aleksandra Lichockiego, do 1990 r. szefa Zarządu I (kontrwywiadu) Wojskowej Służby Wewnętrznej, peerelowskiej poprzedniczki WSI, później urzędnika Agencji Mienia Wojskowego.

Jak później zezna, Lichocki powiedział, że może załatwić pozytywną weryfikację, bo „ma dojścia w komisji”. Musi to jednak kosztować. Lichocki podaje zawrotną kwotę 200 tys. zł. Tłumaczy, że to pieniądze dla niego, pośrednika i członka komisji, który „jest w finansowych kłopotach”.

Czy zapłacenie aż takiej sumy byłoby dla Tobiasza opłacalne? Wrócił właśnie z zagranicznej placówki. Gdyby przeszedł weryfikację, mógłby znów pracować za granicą.

Pośrednikiem, czyli kontaktem Lichockiego z komisją, ma być dziennikarz TVP Wojciech Sumliński. Ma on załatwić spotkanie z członkiem komisji Leszkiem Pietrzakiem, b. oficerem UOP, potem prokuratorem IPN.

Co nagrał Tobiasz?

Ale naprawdę Tobiasz prowadzi "prywatną grę operacyjną". Rozmowy z Lichockim nagrywa, by zebrać dowody na korupcję w komisji (taką wersję opowiedział prokuraturze).

Lichocki przekazuje Tobiaszowi numer telefonu komórkowego Pietrzaka, twierdząc, że Sumliński już przygotował weryfikatora i Pietrzak czeka na telefon.

Na przełomie lutego i marca Tobiasz dzwoni do Pietrzaka. Spotykają się w kawiarni na rogu ul. Świętokrzyskiej i Nowego Światu. Potem odbywają jeszcze co najmniej dwa spotkania. Tobiasz nagrywa również rozmowy z Pietrzakiem.

Doniesienie i śledztwo po wyborach

Z zebranym materiałem Tobiasz czeka do wyborów. Gdy PiS traci władzę, zgłasza się do prokuratury. Donosi o korupcji przy weryfikacji WSI i przekazuje nagrania. Twierdzi, że procederem kierują Lichocki z Sumlińskim, a Pietrzak sprzedaje pozytywne weryfikacje.

Przekazuje usłyszane od Lichockiego informacje, że np. inny członek komisji Piotr Bączek (zaufany głównego weryfikatora Antoniego Macierewicza) chce sprzedać kopię aneksu do raportu z weryfikacji WSI. Wśród zainteresowanych ma być podobno Agora (wydawca "Gazety").

Prokuratura wszczyna śledztwo. Doniesienie ma sprawdzić ten sam zespół oficerów śledczych ABW, którzy rozpracowywali Marka Dochnala i jego korupcyjne kontakty z posłem SLD Andrzejem Pęczakiem.

Za zgodą Tobiasza agenci zakładają podsłuch na jego telefonie, a także na telefonach Lichockiego, Sumlińskiego, Bączka i Pietrzaka. ABW monitoruje ich maile, korespondencję, konta bankowe.

Wyścig z przeciekami

ABW ściga się z czasem. Na początku 2008 r. o śledztwach dotyczących nadużyć przy weryfikacji dowiaduje się sejmowa komisja ds. służb specjalnych. W lutym "Gazeta Wyborcza" pisze, że nowy szef kontrwywiadu zawiadomił prokuraturę o wycieku tajnych dokumentów. "Dziennik" informuje o próbach sprzedaży aneksu lub jego fragmentów.

W marcu "Gazeta" pisze, że specsłużby i prokuratura sprawdzają, czy w komisji doszło do korupcji. I że nowe szefostwo SKW cofnęło lub ograniczyło dostęp do tajnych informacji aż 60 osobom przyjętym do tej służby za czasów Macierewicza. Wśród nich są dwaj członkowie komisji weryfikacyjnej. Pod koniec kwietnia "Dziennik" w kontekście korupcji w komisji wymienia Lichockiego i Pietrzaka.

Przecieki do mediów sprawiły, że prowadzący śledztwo uznali, że trzeba zakończyć jego tajną fazę i przejść do akcji. Wtedy następują rewizje u Lichockiego, Sumlińskiego, Pietrzaka i Bączka (dwóch pierwszych zatrzymano).

Co kogo obciąża?

Nasi rozmówcy z prokuratury i ABW przyznają, że nie mają twardych dowodów, by Pietrzak i Bączek świadomie uczestniczyli w korupcyjnym procederze.

Pietrzaka obciąża fakt, że nieformalnie spotykał się z Tobiaszem. Ale w ich rozmowach temat "weryfikacji za łapówkę" nie padł wprost, a przynajmniej nie ma na to dowodu, bo Pietrzak byłby wówczas podejrzanym - podczas gdy jest jedynie świadkiem (podobnie jak Bączek).

Lichockiego obciążają nie tylko zeznania (i nagrania) Tobiasza, ale i inne relacje zebrane w śledztwie. Pierwsza to sprawa Jerzego G., przedsiębiorcy branży teleinformatycznej i b. oficera WSI, któremu Lichocki proponował wykreślenie z raportu. W materiałach jest też informacja o rozmowach z Lichockiego z pracownikiem PR jednego ze znanych biznesmenów, w której jest mowa o "korekcie" nazwiska biznesmena w aneksie.

Osoby obciążające Lichockiego podają, że umawiał się z nimi na spotkania na parkingu warszawskiego centrum handlowego Klif. ABW zabezpieczyła tam nagrania z kamer przemysłowych.

Sumlińskiego obciąża fakt, że dobrze znał się z Lichockim od 1998 r. Prokuratura jest też przekonana, że dziennikarz miał świetny kontakt z Pietrzakiem i Bączkiem. Dostawał od nich przecieki, a nawet gotowe fragmenty raportu z weryfikacji WSI - ujawnione w TVP przed odtajnieniem dokumentu. Tobiasz zaś twierdzi, że Sumliński był obecny przy jego pierwszym spotkaniu z Pietrzakiem.

Bączek i Pietrzak oraz Macierewicz i politycy PiS twierdzą, że cała sprawa jest prowokacją przeciwko komisji. Lichocki do niczego się nie przyznaje.

Sumliński mówi "Gazecie", że Lichocki "wykorzystał go w swojej grze": - Od lat piszę o peerelowskich służbach specjalnych. Lichocki był moim informatorem. Tylko raz pytał mnie o umożliwienie kontaktu w komisji. Odmówiłem. Tobiasza nie pamiętam. Zatrzymanie, rewizja, noc w areszcie, a teraz te zarzuty, to najtragiczniejsze zdarzenia w moim życiu. Znajomość z Lichockim była moim największym życiowym błędem.

Co teraz zrobią śledczy?

Lichocki i Sumliński nie zostali przez sąd aresztowani, ale dalej mają zarzut "płatnej protekcji". Sąd nie podważył też tezy, że "działali wspólnie i w porozumieniu". Mają policyjny dozór, zakaz opuszczania kraju i muszą wpłacić po 70 tys. zł. kaucji.

Z domów Bączka i Pietrzaka, oprócz dokumentów, z których część może być tajna i dotyczyć prac komisji, zabrano dwa laptopy należące do komisji. U Sumlińskiego i Lichockiego zabezpieczono tylko dokumenty.

Teraz ABW sprawdza, czy w laptopach nie ma aneksu lub jego części, ale przede wszystkim porównuje materiały z komputerów członków komisji z dokumentami znalezionymi u Sumlińskiego i Lichockiego.

- Jeżeli znajdziemy dowody, że podejrzani o płatną protekcję mieli materiały pochodzące komisji lub z tych laptopów, to będzie znaczyło, że rzeczywiście mieli w komisji wpływy i dostali od jej członków materiały - mówi wysoki oficer ABW.

A jeśli nie? - Wtedy sprawa ograniczy się tylko do tych, którzy składali korupcyjną propozycję, a może tylko do Lichockiego.

Źródło: Gazeta Wyborcza

Uczeń nie może zaskarżyć błędu komisji egzaminacyjnej

Winę za tegoroczne błędy na egzaminie gimnazjalnym ponoszą autorzy arkuszy. Uczniowie nie mogą kwestionować błędów proceduralnych i merytorycznych popełnianych przez egzaminujących. Za rok gimnazjaliści nie będą mogli decydować, jaki język obcy chcą zdawać na egzaminie.

System egzaminów zewnętrznych w szkołach

System egzaminów zewnętrznych w szkołach

ANALIZA

Centralna Komisja Egzaminacyjna (CKE) nie radzi sobie z organizacją egzaminów zewnętrznych. Źle przygotowuje zadania dla zdających, nie pozwala uczniom kopiować swoich prac i kart ocen, nie rozpatruje ich skarg w terminie umożliwiającym im kontynuowanie nauki.

Z kolei resort edukacji nie potrafi efektywnie nadzorować jej działalności i konsekwentnie usprawiedliwia jej ewidentne błędy. Eksperci podkreślają, że płaci za nie młodzież, tracąc szansę na naukę w danej szkole czy na wymarzonym kierunku studiów. Postulują szybką naprawę zewnętrznego systemu oceniania.

Dyskwalifikujące pytanie 32

W tym roku gimnazjaliści w części humanistycznej egzaminu mieli napisać charakterystykę bohatera Syzyfowych prac lub Kamieni na szaniec. W wielu szkołach nie omówiono jednak tych lektur i ich uczniowie mogą stracić 16 punktów, czyli prawie 1/3 wszystkich możliwych do zdobycia. Zdaniem CKE i Ministerstwa Edukacji Narodowej problem dotyczy tylko 5 tys. z 500 tys. zdających.

Irena Dzierzgowska, była wiceminister edukacji, wskazuje jednak, że ani jedno dziecko nie powinno czuć się pokrzywdzone. Dodaje, że na egzaminie nie powinno być pytań odwołujących się do konkretnych lektur. Również Ogólnopolskie Stowarzyszenie Kadry Kierowniczej Oświaty uważa, że konstrukcja zadania jest niezgodna z obowiązującymi przepisami prawa.

Ani resort, ani Komisja nie przyznają się jednak do błędu. Nie przygotowały też żadnej propozycji rozwiązania tego problemu. Resort zaproponował wprawdzie, aby to kuratorzy indywidualnie rozpatrzyli sprawę każdego ucznia, ale zapomniał, że nie mają oni prawa ingerować w proces rekrutacji. Zasady przyjęć muszą być ogłoszone do końca lutego danego roku i potem nic nie można zmieniać. Co więcej, w większości szkół rekrutacja jest elektroniczna. Uczniowie wpisują jedynie liczbę uzyskanych punktów i oceny. W formularzu nie ma miejsca na uwagi kuratora.

Bez prawa do odwołania

- Zgodnie z przepisami uczniowie mogli w ciągu dwóch dni od zakończenia egzaminu zgłosić dyrektorowi właściwej okręgowej komisji egzaminacyjnej (OKE), że zostały naruszone przepisy dotyczące przeprowadzenia egzaminu - wskazuje możliwość rozwiązania tego problemu Maciej Osuch, społeczny rzecznik praw ucznia.

Większość jednak tego nie zrobiła. Joanna Król, jedna z pokrzywdzonych gimnazjalistek, podkreśla, że dwa dni to za mało na napisanie odwołania. Podobnego zdania są dyrektorzy szkół.

- Uczniowie są zaabsorbowani egzaminami i nie są w stanie w tak krótkim czasie przeanalizować procedur odwoławczych - mówi Jacek Rudnik, dyrektor Gimnazjum nr 3 w Puławach (woj. lubelskie).

Co gorsza, przepisy oświatowe traktują uczniów gorzej niż pozostałe osoby. Kodeks postępowania administracyjnego daje 14 dni na wniesienie odwołania. Maciej Osuch wskazuje też, że decyzja dyrektora OKE jest ostateczna. Uczeń nie może więc odwołać się od niej ani do dyrektora CKE, ani zaskarżyć jej do sądu.

- W państwie prawa sprawa nie może być rozpatrywana tylko przez jedną instancję - podkreśla Elżbieta Czyż z Helsińskiej Fundacji Praw Człowieka.

A rzecznik praw obywatelskich już trzeci rok z rzędu, w trzech kolejnych listach do ministra edukacji wskazuje, że kwestie dotyczące procedury oceniania, przeprowadzania i unieważnienia egzaminów powinny podlegać kontroli sądowej.

Przymusowy język obcy

Także w przyszłym roku część gimnazjalistów będzie mieć problemy związane z egzaminem i rekrutacją. Za rok na egzaminie gimnazjalnym trzeba będzie zdać język obcy. Teoretycznie do wyboru będą: angielski, francuski, hiszpański, niemiecki, rosyjski i włoski. W praktyce jednak uczeń będzie musiał wybrać ten, którego uczy się w danej szkole jako obowiązkowego. Jan Marek, uczeń II klasy gimnazjum, chce zdawać język angielski, bo uczy się go od szkoły podstawowej i uczęszcza na dodatkowe lekcje. W gimnazjum jednak jako obowiązkowy wybrał język niemiecki, bo w ten sposób mógł poznać drugi język.

- Egzaminu z niemieckiego nie napiszę na tyle punktów, na ile zaliczyłbym angielski. A wyniki egzaminu decydują o przyjęciu do szkoły średniej - podkreśla Jan Marek.

Jacek Rudnik uważa, że resort powinien albo wprowadzić możliwość wyboru języka, albo przesądzić, że wynik z tej części egzaminu nie ma wpływu na rekrutację do szkół ponadgimnazjalnych.

Komisja uważa jednak, że nie można uczniom pozwolić na wybór języka.

Marek Legutko, dyrektor Komisji, tłumaczy, że egzamin ma sprawdzać, czego uczeń nauczył się w szkole, a nie poza nią. Maturzyści jednak mogą wybrać język, który zdają na maturze. Komisja wyjaśnia, że egzamin maturalny nie jest przeprowadzany dla uczniów, ale dla absolwentów i sprawdza ogólne kompetencje językowe, niekoniecznie nabyte w szkole.

30 minut na obejrzenie pracy

Jeszcze większe kłopoty niż gimnazjaliści mają od lat osoby zdające maturę. Janusz Kochanowski, rzecznik praw obywatelskich, zwraca uwagę, że uniemożliwia się im kopiowanie sprawdzonych i ocenionych prac pisemnych. Obecnie maturzysta może jedynie obejrzeć arkusz, ale w miejscu i terminie wskazanym przez dyrektora OKE. W praktyce uczniowie mogą je zobaczyć dopiero pod koniec lipca, już po zakończeniu rekrutacji na studia, przez maksimum 30 minut. Rzecznik wskazuje, że konstytucja stanowi, że każdy ma prawo dostępu do dotyczących go urzędowych dokumentów i zbiorów danych. Przywilej ten może ograniczyć tylko ustawa. Jego zdaniem pełny dostęp do dokumentacji ograniczyłby liczne spekulacje wokół zasad oceniania i zmniejszyłby liczbę skarg.

Rzecznik podkreśla też, że dyrektor OKE powinien wydawać decyzje administracyjne, na które przysługiwałaby skarga do sądu. Dyrektor OKE ma m.in. prawo do unieważnienia pracy, np. z powodu niesamodzielnego jej napisania. Co roku dyrektorzy OKE unieważniają ponad 800 prac z egzaminów maturalnych. Od ich decyzji nie można się odwołać.

1,4 mln uczniów przystąpiło w tym roku do egzaminów w podstawówkach, gimnazjach i szkołach średnich organizowanych przez CKE

Podatkowcy rozdali nagrody swoim następcom

Katarzyna Pawlak 19-05-2008, ostatnia aktualizacja 19-05-2008 07:10

Moneta Aurea trafiła w tym roku do Wojciecha Stillera, studenta Europejskiego Uniwersytetu Viadrina, a Moneta Platina – do Daniela Dragi z Akademii Ekonomicznej w Katowicach

Dla laureatów udział w konkursie był przyjemnością, ponieważ wiązał się z ich zainteresowaniami. Obaj finaliści chcą w przyszłości zajmować się podatkami i rachunkowością. Daniel Draga (z lewej) i Wojciech Stiller
autor zdjęcia: Jerzy Dudek
źródło: Rzeczpospolita
Dla laureatów udział w konkursie był przyjemnością, ponieważ wiązał się z ich zainteresowaniami. Obaj finaliści chcą w przyszłości zajmować się podatkami i rachunkowością. Daniel Draga (z lewej) i Wojciech Stiller

Nagrody przyznano w piątek podczas uroczystego finału największego w Polsce konkursu dla studentów. Wzięło w nim udział ponad 5000 osób.

Moneta Aurea i Moneta Platina to konkursy sprawdzające wiedzę o podatkach i rachunkowości. Mogli jednak wziąć w nich udział nie tylko studenci prawa czy ekonomii, wystarczyło zainteresowanie tą dziedziną wiedzy.

Wielki finał

W ostatecznym starciu każdy z finalistów miał pięciominutowe wystąpienie. Wszyscy odpowiadali na to samo pytanie. Poznali je tydzień wcześniej, a autoprezentację szlifowali podczas poprzedzającego finał dwudniowego szkolenia.

Finaliści konkursu Moneta Aurea opisywali, przed jakimi dylematami etycznymi może podczas wykonywania zawodu stanąć doradca podatkowy. Rachunkowcy z kolei ustosunkowywali się do projektu połączenia w jedną ustawy o podatku dochodowym od osób prawnych i ustawy o rachunkowości. – Zeszłoroczny finał był inny, ponieważ pytania ułożono z poczuciem humoru. Tu zabrakło pewnej dozy zabawy, jednak było ambitniej i bardziej branżowo – oceniał Patryk Zamorski z firmy Deloitte.

Oba konkursy zorganizowała firma doradcza Deloitte we współpracy z Europejskim Stowarzyszeniem Studentów Prawa ELSA Poland, portalem Interia.pl, firmą AIESEC oraz dziennikiem „Rzeczpospolita”.

Na łamach naszej gazety publikowaliśmy teksty oznaczone logo konkursu i na ich podstawie powstawała część pytań konkursowych.

Wiedza wymagana od uczestników była dosyć szczegółowa. Musieli wiedzieć np., jakie są zasady ustalania miejsca świadczenia usługi transportowej.– Wystarczyła mi wiedza, którą zdobyłem podczas pięciu lat studiów, choć nieco wykraczała ona poza ich program. Jednak interesuję się tą tematyką, więc nie musiałem się specjalnie uczyć przed kolejnymi etapami – mówił po otrzymaniu nagrody Daniel Draga.

Także drugi laureat nie przygotowywał się specjalnie do konkursu. – Chociaż pracuję w niemieckiej kancelarii, często zajmuję się kwestiami prawa podatkowego w Polsce, ponieważ nasi klienci mają czasem zobowiązania wobec tego kraju – mówił Wojciech Stiller.

Obaj laureaci startowali w konkursie już po raz drugi. Daniel Draga dotarł w zeszłym roku do ścisłego finału. Wojciech Stiller odpadł w ćwierćfinałach.

Płatne staże w nagrodę

W jury zasiedli wybitni przedstawiciele środowiska podatkowego i finansowego, a wśród nich dwóch naszych redakcyjnych kolegów – Konrad Piłat i Przemysław Wojtasik. Honorowy patronat nad imprezą objął Jerzy Stępień, prezes Trybunału Konstytucyjnego.

Zwycięzcy oprócz tytułów „najlepszych” otrzymali cenne nagrody rzeczowe, m.in. laptopy oraz możliwość odbycia płatnej praktyki w dziale audytu i doradztwa podatkowego Deloitte oraz stażu dziennikarskiego w dziale podatków „Rzeczpospolitej”. Obaj wiążą karierę z tematyką podatkową.

Konkurs składał się z czterech etapów. Pierwszy, który odbył się w kwietniu tego roku, polegał na rozwiązaniu testu w trybie online. Test składał się z 60 pytań jednokrotnego wyboru. Na prawidłowe odpowiedzi uczestnik miał godzinę. 80 osób, które zdobyły w nim najwięcej punktów, zaproszono do dalszej rywalizacji. W jej wyniku wyłoniono już ostatecznie dziesięciu półfinalistów.

Do konkursu pomógł się przygotować wykaz aktów prawnych, które znajdowały się na stronie internetowej konkursu, oraz lektura żółtych stron „Rz”.

Konkurs Moneta Aurea odbył się już po raz czwarty. Moneta Platina jest młodsza o dwa lata.

Organizatorzy już dziś serdecznie zapraszają do udziału w przyszłorocznych zmaganiach.

Źródło : Rzeczpospolita

Birmańska apokalipsa

Grzegorz Stern, Rangun
2008-05-19, ostatnia aktualizacja 2008-05-18 20:33

Zobacz powiększenie
Stojące w kolejce po jedzenie dzieci zasłaniają się przed deszczem miskami, Delta Irawadi, miasto Labutta, 15.05.2008
Fot. AP

Mieszkańcy Rangunu ostrzegają, by nie kupować świeżych ryb, jak mówią, w ich trzewiach znaleziono ludzkie palce

GALERIA ZDJĘĆ

Pomóż Birmie! - apel



Daw Aye, prawniczka z Rangunu, pakuje do auta kartony wody mineralnej, konserwy, pieczywo, słodycze i mleko sojowe. Podróż Aye w rejon klęski, gdzie z powodu katastrofalnie prowadzonej akcji ratunkowej setki tysięcy ludzi są bez dachu nad głową i żywności, skończyła się na rogatkach. -Zatrzymała mnie policja. Powiedzieli, że armia sama potrafi zadbać o potrzebujących - mówi przez zaciśnięte zęby.

W rejon klęski w delcie Irawadi, którą rządząca Birmą junta zamknęła dla cudzoziemców, zmierzają podobno ciężarówki z darami. Tak piszą rządowe gazety. Z relacji wieśniaków, którzy przeżyli cyklon, wynika, że pomoc jest marginalna lub nie ma jej wcale.

-Przetrwali ludzie w średnim wieku. Dziesiątki tysięcy dzieci i starców nie potrafiło utrzymać się na wodzie czy uczepić czubków palm. Utonęli -mówi z Labutty przez telefon San San. Dwa razy podczas tej rozmowy wybucha płaczem.

Labutta, miasteczko, gdzie San San koczuje, było w oku cyklonu. Leży wyżej od zalanych sąsiednich wsi, więc ściągnęły tu tysiące uchodźców. San San prowadziła na wyspie Pyinzalu firmę połowu krewetek. Z 4 tys. 300 mieszkańców ocalało tam 280. W jej rodzinie zginęły 52 osoby, w tym brat z żoną i sześciorgiem dzieci. Z 200 rybaków, którzy dla niej łowili, ocalało 11.

San widziała setki spuchniętych trupów unoszących się na wodzie. -Po tygodniu pojawiła się pomoc rządowa - szepcze do słuchawki. - Codziennie stoimy w deszczu w kolejce po ćwierć kilo ryżu. Pijemy deszczówkę, ale nie mamy jej gdzie przegotować. W miasteczku postawiono trzydzieści namiotów. Rozdano trochę koców, ale nie mamy moskitier. Tysiące ludzi koczują pod gołym niebem, są przypadki dyzenterii, malarii i cholery.

W Labutta są dziesiątki ludzi sparaliżowanych po wylewach krwi do mózgu. Twierdzą, że w nocy nawiedzają ich duchy zmarłych. Setki są w szoku, od dwóch tygodni tylko tępo patrzą przed siebie. Wielu nie ma dachu nad głową, brakuje mat do spania, koców, prądu, środków czystości.

Ma Lwin o siwych, przetłuszczonych włosach przybyła do Rangunu z Hlaing Thar Yar. Opowiada, jak w zrujnowanym miasteczku wylądował wojskowy helikopter. Wyniesiono namioty i trzy z nich rozbito. Kazano wieśniakom z uśmiechem oglądać dary. Scenę sfilmowano i sfotografowano, a po kwadransie namioty spakowano do śmigłowca. Wojskowi zmusili jeszcze wieśniaków do machania do kamery na pożegnanie.

W Rangunie na bazarach pojawiły się dary z międzynarodowej pomocy. Taksówkarz U Win Maung pokazuje moskitierę w zielonkawym pokrowcu z amerykańską metką. Mówi się - nie sposób tego potwierdzić - że część pomocy ląduje w rękach junty.

- Kataklizm dotknął bezpośrednio 2 mln ludzi. Oceniamy, że liczba ofiar śmiertelnych może sięgnąć 200 tys. W rejonie klęski potrzeba 375 ton żywności każdego dnia - mówi mi przedstawiciel oddziału zachodniej organizacji pomocowej. -Studnie i stawy, źródła pitnej wody, zalała słona woda morska.

W Yeokekan, podmiejskim klasztorze, gdzie Aye, prawniczka z Rangunu, rozdaje jedzenie i mleko, schroniły się setki uchodźców. Jej auto otaczają kobiety z niemowlętami. Dzieci, bose i brudne, płacząc i przepychając się, wyrywają sobie z rąk plastikowe torebki.

40-letnia Ma Nwe koczuje w Yeokekan z mężem i piątką dzieci. -Po przejściu cyklonu z nowego domu została bezużyteczna sterta bambusa -mówi Ma Nwe, poprawiając śpiące w hamaku 17-dniowe niemowlę. Na pytanie o imię chłopca uśmiecha się zakłopotana. Nie stać jej na wyprawienie kinmontup, uroczystości, w trakcie której mnisi nadają imię dziecku. -Tyle się ostatnio wydarzyło - szepcze.

Pomóż Birmie! - apel



Źródło: Gazeta Wyborcza

Wojciech Cejrowski: Hasta la vista, amigo

Hasta la vista, amigo
Wojciech Cejrowski, rocznik 1964. Podróżnik, poszukiwacz ginących plemion Amazonii, osobowość telewizyjna, dziennikarz radiowy, artysta kabaretowy, pisarz, publicysta, satyryk, krytyk muzyczny, fotografik... a za zawodu cieśla. (© C. Piwowarski, Polska)
Andrzej Dworak
09.05.2008, aktualizacja: 12.05.2008, 07:22


Próbował Pan być misjonarzem – także w sensie religijnym – dla Indian czy raczej jest Pan cywilizacyjnym outsiderem zafascynowanym czystością pierwotnych kultur? Albo jest Pan znudzony Zachodem?

Na wszystkie te pytania w pytaniu odpowiadam NIE. Nie – nigdy nie próbowałem być misjonarzem. Nie – nie jestem cywilizacyjnym outsiderem, po prostu kulturowo jestem Amerykaninem, a nie Europejczykiem. Czytam amerykańskie książki, oglądam kino wyłącznie hollywoodzkie, a z muzyki wolę country, bluesa i latino od waszych europejskich rocków i popów. No i NIE – nie jestem znudzony Zachodem. Ja Zachód kocham, natomiast nie cierpię Europy. Ameryka jest Zachodem, Europa jest zbutwiałym kulturowo i zepsutym moralnie bagnem.

Na Pana stronie internetowej przeważają zdjęcia rozleniwionych, wyluzowanych mieszkańców Trzeciego Świata. Chce Pan wysiąść z europejskiego cywilizacyjnego pociągu?

Już dawno wysiadłem i dobrze mi z tym. A w dodatku od trzech lat jestem na emeryturze i od razu zacząłem więcej zarabiać (śmiech). Bo kiedy człowiek ma do pracy takie podejście, że może, ale nie musi pracować, to stawia wyższe wymagania w sferze honorariów, warunków pracy, czasu wolnego... Ja już wszystko mam i przestałem się ścigać. Leżę sobie rozleniwiony w słońcu, a do roboty ruszam tylko wówczas, gdy mi ta robota sprawia frajdę.

Prowadzi Pan rozliczne interesy, więc jednak Pan walczy, pracuje, konkuruje…

Nie walczę, tylko wiszę na gałęzi jak wytrawny drapieżnik i od czasu do czasu, gdy pod moją gałęzią pojawia się jakaś smaczna okazja, to się na nią rzucam. No i nie tracę energii na konkurowanie – zamiast ścigać się z innymi, skupiać uwagę na wyprzedzaniu konkurencji, ja staram się robić dobrze to, co robię. Najlepiej jak potrafię, bez oglądania się na to, jak to samo wychodzi innym. Takie oglądanie się na innych bardzo często OBNIŻA jakość naszej pracy, bo kiedy tylko wyprzedzimy konkurencję, to przestajemy się starać. Ja staram się być lepszy od samego siebie, nawet w tych momentach gdy konkurencja została daleeeeko w tyle.

Ale przed emeryturą był Pan w wojsku?

Byłem na kilku wojnach. Natomiast komunistyczna armia PRL-u przydzieliła mi w stanie wojennym kategorię E – trwale niezdolny do służby. Musieli się mnie strasznie bać, bo niczego sobie nie załatwiałem, nie dawałem łapówek ani nie szukałem znajomości w komisji.

No to czy umiałby Pan przeżyć w dzikiej dżungli?

Bywam tam regularnie i jakoś żyję. Natomiast odradzam łażenie po dżungli bez pomocy indiańskich przewodników – nawet najgorszy z nich ma lepsze oko do węży niż biały człowiek.

Potrafi Pan polować?

Potrafię, ale nie jestem jakoś szczególnie utalentowanym myśliwym. I nie mam w tym kierunku pasji. Wolę się zajmować moją robotą, czyli podglądaniem Indian, a myśliwego wynająć. Daję mu skrzynkę naboi i strzelbę i mówię: to wszystko będzie twoje PO wyprawie, pod warunkiem że codziennie zapewnisz mnie i moim ludziom żarcie. Wówczas ten myśliwy dba o strzelbę (bo ona ostatecznie będzie jego) i oszczędza naboje (bo te, co zostaną po wyprawie, też będą jego).

Ma Pan pozwolenie na broń?

Na szczęście w Amazonii nikt nie wymaga ode mnie żadnych głupich zezwoleń – kupuję sobie broń w sklepie żelaznym i już. Broń jest w dżungli jednym z podstawowych narzędzi – tak jak maczeta czy nóż.

A jakie jest Pana zdanie o piątym przykazaniu? Czy chrześcijaninowi w ogóle wolno zabijać?

Wolno. Wolno nawet zabijać innych ludzi – w obronie własnej lub w obronie osób trzecich zagrożonych napaścią. A pan co? Z Korei przyjechał, że się nie orientuje w podstawowych regułach cywilizacji chrześcijańskiej?

Ależ Pan drażliwy. W takim razie porozmawiajmy może lepiej o kobietach. Jakie podobają się Panu najbardziej? Polki? Meksykanki?

Pan, jak widzę, jest strasznie nieuporządkowany moralnie. Zdrowemu facetowi podoba się tylko jed-na kobieta – ta, którą on kocha. I jest mu wtedy obojętne, czy jest ona Polką, czy Meksykanką. Czy jest wysoka, niska, biała czy czarna. Kobieta nie jest przedmiotem do używania, drogi panie. Kobieta jest OSOBĄ. Tak samo jak pan. Krowę na targu może pan taksować według tego, czy się panu podoba, jakiej jest rasy i jaki ma temperament. Niech pan o tym pomyśli przy najbliższej okazji, bo może to całkowicie odmieni pańskie stosunki z piękniejszą połową świata.

Rozważę to przy najbliższej okazji. Jaki jest Pana stan cywilny? Kawaler, żonaty czy stanu wolnego, czyli rozwiedziony?

To znów pytania dotyczące prywatności – nie wypada ich zadawać i głupi ten, kto zgodziłby się na nie odpowiadać. Aha, i jeszcze coś – czy pan naprawdę z Korei przyjechał? Bo w Kościele katolickim nie ma rozwodów.

Mam przyjaciół Koreańczyków, którzy są katolikami, i oni dobrze wiedzą, że papież może dać rozwód. Jak zatem jest z Panem? Był Pan w związku konsekrowanym, cywilnym czy wolnym?

No to pańscy znajomi bardzo źle wiedzą, a pan się wkopał kompletnie – nawet papież nie może dać rozwodu, bo „co Bóg złączył, tego człowiek niech nie rozłącza”. Natomiast sąd biskupi (Rota Rzymska – red.) może stwierdzić, że jakiś sakrament nie został zawarty prawidłowo, a zatem nigdy nie miał miejsca, choć komuś się tak wydawało. No, na przykład gdyby wyszło na jaw, że jakiś facet oszukał księdza i wziął drugi ślub z inną panią – wówczas tylko ten pierwszy sakrament jest ważny, a każdy następny nie! Mimo że formalnie odbyły się wszystkie obrzędy i msza, i jeszcze potem konsumpcja związku w noc „poślubną”. Ale rozwodów w Kościele nie ma i nie będzie, bo my tu słuchamy nakazów Jezusa Chrystusa, które panu zacytowałem, a nie widzimisiów z Korei*.

W takim razie zapytam inaczej: Prowadzi Pan swoje gospodarstwo domowe sam czy jest w nim jakaś kobieca ręka? Pierze Pan sam, sprząta, prasuje?

Te pytania dotyczą sfery prywatności, więc na nie nie odpowiem. Tak jak nie zgodziłbym się na zaproszenie do domu telewizji, żeby sfilmować program w stylu „Zacisze gwiazd”. Pan wybaczy, ale albo zacisze, albo kamery w domu. I w ogóle dziwię się panu, że interesują pana takie plotkarskie zagadnienia jak to, czy ktoś pierze sam, czy w towarzystwie. Przy okazji powiem tylko, że w Ameryce Łacińskiej do tego typu zajęć zatrudnia się muchachę, czyli służącą. To doskonałe rozwiązanie, bo można biedniejszemu dać pracę. Muchachę zawsze zatrudnia pani domu, natomiast płaci jej pan domu.

No to w takim razie co Pana kręci teraz najbardziej? I nie chodzi mi tylko o yerba mate…

„Kręci”? Nie bardzo rozumiem pytanie. Czy chodzi o używki? Jeśli tak, to nic mnie nigdy nie kręci. Na przykład nigdy, nigdy, nigdy nie piję wódki. Nigdy, nigdy, nigdy nie miałem w ustach papierosa i nie mam zamiaru mieć. Nie miałem też w ustach słowa na k ani żadnego innego wulgaryzmu, bo mowę polską uważam za dobro narodowe, które należy szanować. Nasi przodkowie szli w obronie mowy polskiej na Sybir, więc gdy ktoś z nas przeklina, to tak jakby oszczywał ich groby.

Oszczywał? Przecież to wulgaryzm! Nie używając słowa na k, staje Pan w jednym szeregu z tymi tak przez Pana wytykanymi i… leje na groby. Czyż nie tak?

Nie! Umieszczone w tym kontekście słowo „oszczywać” jest mocne, lecz wystarczająco subtelne, by być dopuszczalne. Tym bardziej że ono tu zostało użyte w kontekście obrony (mowy polskiej), a nie jako epitet, czyli atak na kogoś. Natomiast pańskie „leje” brzmi zbyt dosłownie i moim zdaniem przez tę dosłowność jest już wulgarne. A w dodatku ustawił pan to słowo na pozycji zaczepnej – pan mnie nim atakuje, a przynajmniej karci – tak czy siak atakuje mnie pan. W zakresie języka bardzo często chodzi o takie właśnie prawie niewyczuwalne subtelności i to one powodują, że to samo słowo raz brzmi wulgarnie, a innym razem nie. Nawet to symboliczne słowo na k daje się czasami ustawić w takim kontekście, że nie razi wulgaryzmem – no na przykład w niektórych dowcipach, gdy k jest jedynie akcentem słownym.

Wróćmy do poprzedniego pytania – chodziło mi raczej o to, co Pana ostatnio najbardziej zajmuje, co Pana ekscytuje.

Ostatnio? Ja jestem stały w poglądach, stały w miłości, stały w fascynacjach – jestem wierny sobie i innym. Dlatego u mnie nie ma żadnego „ostatnio”, które różniłoby się od mojego „kiedyś”, „dawniej”, „wczoraj”. Interesuje mnie bardzo literatura – kocham pisać i czytać, zajmuje mnie bardzo życie rodzinne i religia, no i jestem gorącym i wojującym patriotą. Ostatnio... (śmiech) ostatnio wojuję z niedotrzymanymi obietnicami premiera, który zapowiadał obniżenie podatków.

Ma Pan jakieś wzory, postaci, które ukształtowały Pana przekonania?

Bardzo wiele – zależnie od konkretu. Duży wpływ na moje przekonania mieli różni zbrodniarze, zdrajcy i kolaboranci. Na przykład antykomunistą jestem dzięki Jaruzelskiemu, Millerowi, Kwaśniewskiemu... Wymienione osoby to wzory postaw, których człowiek porządny i patriota unika za wszelką cenę.

A przykłady pozytywne?

Jezus z Nazaretu.

Czy Pan szanuje ludzi? Czy nie ma Pan ochoty zmienić – jako dziennikarz i autor – swojego prowokacyjnego i niekiedy obraźliwego stylu?

Szanuję ludzi. Prowokacyjny styl bierze się z szacunku do widza. Widzów mam kilka milionów, a gość w studiu jest tylko jeden. W dodatku ten gość jest na służbie moich widzów – oni płacą abonament, natomiast gość dostał honorarium za występ. Można więc od gościa oczekiwać, że odpowie widzom na kilka trudnych pytań. Gdy się miga od odpowiedzi, wówczas mój styl staje się coraz bardziej prowokacyjny. To, co przed chwilą opisałem, to jest amerykańska szkoła dziennikarska – wykłady ze strategii wywiadu i reportażu, pierwszy semestr studiów.


* Sędziowie Roty Rzymskiej (watykańskiego trybunału sprawiedliwości) zajmowali się w 2005 r. 262 wnioskami o orzeczenie nieważności związku małżeńskiego zawartego w Kościele. Zgodę wydano w 69 przypadkach. Najwięcej wniosków napływa z Włoch (w 2005 r. było ich 128), ze Stanów Zjednoczonych (38) i z Polski (19). Informacje pochodzą z watykańskiego rocznika statystycznego wydawanego co trzy lata.