środa, 27 sierpnia 2008

Rosja: Nie boimy się nowej zimnej wojny

Rosja dokonała rozbioru Gruzji

USA i Unia Europejska protestują, ale na oburzeniu się kończy. Rosja ogłosiła niepodległość separatystycznych regionów Gruzji i nic sobie nie robi ze światowych pokrzykiwań. "Nie boimy się niczego. Także zimnej wojny" - odpowiada rosyjski prezydent i pyta, że skoro Europa zgodziła się na oderwanie Kosowa od Serbii, to czemu teraz ma problem z Osetią Południową i Abchazją. Gruzini mówią krótko, ale ostro: Rosja stara się siłą zmienić granice Europy.

czytaj dalej...
REKLAMA

Miedwiediew swoją decyzję ogłosił w specjalnym telewizyjnym wystąpieniu, transmitowanym jednocześnie przez wszystkie rosyjskie państwowe stacje. Poinformował w nim, że podpisał dekrety o uznaniu niepodległości Osetii Południowej i Abchazji - dwóch zbuntowanych prowincji Gruzji.

Zapewnił, że kierował się wolą obu narodów, kartą Narodów Zjednoczonych, Aktem Końcowym KBWE z 1975 roku i innymi fundamentalnymi dokumentami międzynarodowymi.

"To nie był łatwy wybór" - tłumaczył Miedwiediew, dodając, że była to zarazem "jedyna możliwość, by uchronić życie ludzi".

"Tibilisi liczyło na blitzkrieg. Gruzini wybrali jednak najbardziej nieludzką drogę, chcieli zdobyć terytorium kosztem unicestwienia całego narodu" - wyjaśnił.

"Gruzińskie władze metodycznie przygotowywały się do wojny, a polityczne i materialne poparcie ze strony zewnętrznych patronów zwiększało poczucie własnej bezkarności" - tłumaczył Miedwiediew.

Prezydent dodał, że "Rosja wykazywała się powściągliwością i cierpliwością". "Wielokrotnie apelowaliśmy o powrót do stołu negocjacji. Nie odstąpiliśmy od tego stanowiska nawet po jednostronnej proklamacji niepodległości Kosowa" - oznajmił gospodarz Kremla.

Dzisiejsza decyzja Miedwiediewa to reakcja na wczorajszy apel rosyjskich parlamentarzystów. Posłowie i senatorowie, ściągnięci z urlopów na nadzwyczajne sesje obu izb parlamentu, jednogłośnie przyjęli uchwały wzywające prezydenta do uznania niepodległości obu tych regionów.

Na jego odpowiedź - mimo zapowiedzi wielu komentatorów, którzy przewidywali, że jest to tylko symboliczny gest Moskwy - nie musieli długo czekać.

"Rosja uratowała nas przed ludobójstwem"

Na wieść o decyzji rosyjskiego prezydenta, na osetyjskie ulice wyległy tłumy. W Suchumi i Cchinwali strzelano na wiwat z karabinów maszynowych. Gruzińscy mieszkańcy tych prowincji woleli się schronić w domach.

"To historyczny dzień dla naszego narodu. Jestem wdzięczny władzom i narodowi Rosji za ten wielki krok, jaki dziś uczynili uznając niepodległość Abchazji" - powiedział agencji Interfax Siergiej Bagapsz, prezydent Abchazji.

Dodał, że Abchazja już dawno "wybrała drogę niepodległości" i zawsze pozostanie "u boku Rosji".

Prezydent Osetii Południowej, Eduard Kokojty oświadczył, że jest to "wielki dzień w historii naszego kraju i naszego narodu". "Rosja uratowała nas przed ludobójstwem i dała nam możliwość rozwijania się i życia na naszej ziemi" - dodał.

Gruzja: To aneksja

"To jawna aneksja" - ocenił decyzję rosyjskiego prezydenta gruziński wiceminister spraw zagranicznych, Giga Bokeria. Sekretarz Rady Bezpieczeństwa Narodowego Gruzji, Aleksander Lomaja stwierdził, źe chociaż decyzja Rosji "nie ma żadnego znaczenia prawnego", to będzie miała dla niej "poważne konsekwencje polityczne".

"Jest to zła decyzja. To jest oczywiste naruszenie integralności Gruzji jako niepodległego państwa" - powiedział dziennikowi.pl szef Biura Bezpieczeństwa Narodowego Władysław Stasiak.

Dyplomatyczna reakcja Zachodu była natychmiastowa. Rzecznik ministra spraw zagranicznych Francji, państwa, które przewodniczy obecnie Unii Europejskiej, nazwał krok Rosji decyzją godną ubolewania.

Niepodległości Osetii Południowej i Abchazji nie uznała również Wielka Brytania. Kraj ten zapewnił Gruzję o swoim poparciu. "Jest to sprzeczne ze zobowiązaniami, które Rosja wielokrotnie na siebie wzięła w rezolucjach Rady Bezpieczeństwa ONZ, i pod żadnym względem nie przybliża perspektyw pokoju na Kaukazie" - stwierdziła rzeczniczka brytyjskiego resortu spraw zagranicznych.

"Ta decyzja stanowi jasne i rozmyślne złamanie prawa międzynarodowego oraz zasad mających podstawowe znaczenie dla stabilności w Europie" - napisał na swoim blogu szef szwedzkiej dyplomacji, Carl Bildt.

"Decyzja Rosji o uznaniu niepodległości Abchazji i Osetii Południowej jest sprzeczna z prawem międzynarodowym i absolutnie nie do przyjęcia" - oceniła kanclerz Niemiec Angela Merkel. "Myślę, że cała Unia Europejska wypowie się na ten temat w podobnym duchu" - dodała Merkel.

Minister spraw zagranicznych Włoch Franco Frattini wyraził "rozgoryczenie jednostronną decyzją Rosji". Stwierdził, że "nie ma ona oparcia w prawie międzynarodowym". "Bałkanizacja Kaukazu na bazie etnicznej jest dla nas wszystkich poważnym zagrożeniem" - dodał minister.

"Decyzja Rosji o uznaniu niepodległości Abchazji i Osetii Południowej jest godna ubolewania" - oświadczyła sekretarz stanu USA, Condoleezza Rice.

Uznanie niepodległości Osetii Południowej i Abchazji potępiła także Finlandia, która obecnie przewodniczy Organizacji Bezpieczeństwa i Współpracy w Europie (OBWE). Uznano, że ten krok stanowi "pogwałcenie zasad OBWE".

Rosja: Niczego się nie boimy, z NATO nie rozmawiamy

Prezydent Miedwiediew nie przejmuje się krytyką. "Jeśli partnerzy Rosji na świecie zechcą zachować dobre stosunki z Moskwą, to zrozumieją naszą decyzję i sytuacja będzie spokojna. Jeśli zaś wybiorą scenariusz konfrontacyjny, to nie ma wyjścia - żyliśmy już w różnych warunkach, pożyjemy i w takich" - oświadczył.

I zapewnił, że uznanie przez Rosję niepodległości obu samozwańczych republik jest zgodne z prawem międzynarodowym. Miedwiediew przypomniał, że w wypadku Kosowa zachodni partnerzy Moskwy mówili, że jest to przypadek szczególny.

"Każdy przypadek uznania niepodległości jest szczególny. Szczególna była sytuacja w Kosowie, szczególna - w Osetii Południowej i szczególna - w Abchazji" - dodał.

Z kolei rosyjski ambasador przy NATO Dmitrij Rogozin zapowiedział, że Moskwa wstrzyma wizyty wysokich rangą przedstawicieli NATO w Rosji oraz wspólne manewry.

Odroczona - zdaniem Rogozina - zostanie także planowana wizyta w Moskwie sekretarza generalnego NATO Jaapa de Hoop Scheffera.

Rosyjski dyplomata oświadczył, że jego kraj powinien też na co najmniej pół roku wstrzymać wszelką współpracę z NATO w dziedzinie misji pokojowych. Jedyna misja, przy której Rosjanie będą pomagać, to ta w Afganistanie - ale i ona będzie "poddawana ocenie".

Niebezpieczne ćwiczenia na Morzu Czarnym

Tymczasem na Morzu Czarnym trwają ćwiczenia floty NATO. Rosjanie skierowali w ten rejon swój własny okręt - krążownik rakietowy "Moskwa".

Zastępca szefa Sztabu Generalnego Rosji, generał Anatolij Nogowicyn stwierdził, że jego kraj jest "zdumiony aktywnością NATO w tym rejonie".

Według niego, w tej chwili w rejonie znajduje się dziewięć okrętów państw NATO.

"A wczoraj o 23.30 cieśninę Bosfor przepłynęła jeszcze jedna fregata marynarki USA" - oświadczył, dodając, że "w najbliższym czasie można się spodziewać przybycia dalszych ośmiu okrętów państw NATO".

Rosjanie oskarżają Amerykanów, że to demonstracja siły i próba zastraszenia.

Akcje poleciały w dół

Na decyzję prezydenta Miedwiediewa o uznaniu niepodelgłości dwóch samozwańczych republik natychmiast zareagowała moskiewska giełda. Akcje notowanych na niej spółek poleciały ostro w dół - donosi serwis newsru.com. Indeks giełdowy osiągnął minimum z 2006 roku.

Najważniejszy indeks na moskiewskiej giełdzie, RTS, który najdosadniej wskazuje nastroje inwestorów stracił od wczoraj 100 punktów, czyli spadł o 5,97 procenta.

Czemu Polska milczała cały dzień?

Decyzja Rosji o uznaniu niepodległości dwóch gruzińskich prowincji zaskoczyła polskie władze. Mijały godziny, pojawiały się oświadczenia kolejnych państw. A rząd i Kancelaria Prezydenta milczały aż do późnego popołudnia. W końcu MSZ wydało oświadczenie, w którym nie znalazło się żadne słowo potępienia decyzji Rosji. Znacznie ostrzej wypowiedział się prezydent - ocenia DZIENNIK.

Informacja z Moskwy dotarła do Warszawy w czasie, gdy obradowała Rada Ministrów. Jednak nikt nie poinformował o niej członków rządu. Reprezentująca MSZ wiceminister Grażyna Bernatowicz o sprawie dowiedziała się dopiero po powrocie do gmachu przy al. Szucha. Natychmiast zaczęły się prace nad treścią oświadczenia. "Normalny tryb konsultacji" - mówi rzecznik ministerstwa Piotr Paszkowski. Sam jednak przyznaje, że komunikacja była utrudniona, bo szef polskiej dyplomacji Radosław Sikorski jest na urlopie.

Mijały kolejne godziny, a MSZ nadal milczało. "Staramy się znaleźć słowa, które ubiorą nasze myśli" - powiedział DZIENNIKOWI wczesnym popołudniem wysoki urzędnik resortu, który pracował nad oświadczeniem. Inny przyznał, że prace nad stanowiskiem wydłuża nie tylko nieobecność Sikorskiego, ale również konieczność konsultacji z partnerami w Unii Europejskiej. W tym samym czasie podobna sytuacja panowała w Pałacu Prezydenckim.

Wreszcie tuż przed godziną 18 MSZ wydało swoje oświadczenie. W całym tekście ani razu nie padło słowo "Rosja". Ani jednym słowem nie została potępiona wprost decyzja Miedwiediewa. "Polska jednoznacznie opowiada się za poszanowaniem integralności terytorialnej Gruzji. W dalszym ciągu czekamy na pełną realizację sześciopunktowego planu Sarkozy-Miedwiediew" - czytamy w stanowisku resortu. MSZ uznało, że "wszystkie inne kroki podejmowane w obecnej sytuacji utrudniają realizację powyższego planu i zawartego porozumienia, spotkają się z głęboką dezaprobatą i zaniepokojeniem społeczności międzynarodowej". Oświadczenie kończyło zdanie, w którym MSZ wyraziło oczekiwanie, że na swoim szczycie Rada Europejska "zajmie jednoznaczne stanowisko wspierające suwerenność i integralność terytorialną Gruzji".

Po wydaniu tego oświadczenia, Kancelaria Prezydenta milczała jeszcze ponad godzinę. "Czekaliśmy na głos MSZ" - przyznał urzędnik z Pałacu Prezydenckiego. Wreszcie zostało opublikowane oświadczenie prezydenta. Lech Kaczyński napisał m.in., że wyraża "zdecydowany sprzeciw" wobec decyzji Miedwiediewa. Że jest to "próba usankcjonowania skutków bezprecedensowej agresji" - Rosji na Gruzję i takie działania budzą "sprzeciw i potępienie" polskiego prezydenta.

Ile Ziobro zapłaci za przeprosiny

Ziobro zbankrutuje przez wyrok sądu

Zbigniew Ziobro ma przeprosić kardiochirurga, dr. Mirosława Garlickiego. Spieszyć się nie będzie. I liczy na zmianę wyroku, bo podtrzymanie poniedziałkowego orzeczenia może go wiele kosztować. Wykupienie 30 sekund reklamy na antenie TVP, TVN i Polsatu po głównych wydaniach "Wiadomości", "Faktów" czy "Wydarzeń" kosztuje grubo ponad 100 tys. zł. Tyle, ile Ziobro zarabia w ciągu całego roku jako poseł.

czytaj dalej...
REKLAMA

Ale jak się okazuje to kłopot nie tylko dla niego, ale i dla tych trzech stacji telewizyjnych. "Nie wiemy, co zrobimy z tym fantem. Dotąd nie było takiego przypadku" - powiedział nam menedżer w jednej ze stacji. I dodał: "Najchętniej bym odpowiedział, że nie mamy wolnego czasu reklamowego".

Co zrobi, wie TVP. "My będziemy w tym przypadku stosować naszą zwykłą politykę handlową, ale ewentualny spot Zbigniewa Ziobry będzie oddzielony od pozostałych reklam" - mówi DZIENNIKOWI Zbigniew Badziak, dyrektor biura reklamy w TVP. Ale inaczej może być w Polsacie. "Byłoby to w bloku komercyjnym, a gdyby pan Ziobro chciał wydzielić je jako np. ogłoszenie płatne, cena byłaby wyższa o 20-30 proc. od standardowej" - mówi Stanisław Janowski, dyrektor biura reklamy Polsatu. Co myśli TVN? "Bez komentarza" - usłyszeliśmy w tej stacji.

Czy poseł PiS mógłby liczyć na jakieś upusty? Raczej nie. Jedyny rabat, jaki przewidują stacje w takim przypadku to 15 proc. za skorzystanie z usług pośrednika, czyli domu mediowego. Tyle że uszczupli to jedynie zysk stacji. Ziobro będzie musiał wydać równie dużo.

Były minister sprawiedliwości stara się nie komentować poniedziałkowego wyroku sądu. Broni się, że orzeczenie byłoby inne, gdyby skład orzekający wziął pod uwagę jego argumentację i poczekał na zakończenie sprawy karnej słynnego kardiochirurga.

Ale Ziobro nie chce się tylko bronić. Przechodzi do kontrataku. Podczas wczorajszej konferencji prasowej przekonywał, że inni też są winni, bo wygłaszają krzywdzące opinie. Za oręż posłużyła mu sprawa kolegi posła z PiS. O co chodzi? Prof. Andrzej Zoll w maju ubiegłego roku stwierdził w Radiu Tok FM, że poseł Arkadiusz Mularczyk popełnił "przestępstwo ścigane z urzędu", zarzucając sędziom TK, że nie mogą rozstrzygać w sprawie ustawy lustracyjnej, bo mają związki z SB. "A więc przesądzał, ja nie przesądzałem" - triumfuje Ziobro.

Ta argumentacja wręcz rozbawiła innych polityków. "Zgadzam się ze słowami Lecha Kaczyńskiego, że Ziobro nie powinien być ministrem sprawiedliwości. On nie powinien nawet pełnić funkcji zastępcy pionka ds. nieważnych" mówi Sebastian Karpiniuk, poseł PO. "A obciążanie Zolla to infantylne tłumaczenie przedszkolaka z grupy Muchomorków" - komentuje sekretarz klubu parlamentarnego PO.