poniedziałek, 13 lutego 2012

Pogrzeb Józefa Muchy - kierowcy Karola Wojtyły


eb, gg / Wierzchosławice/KAI

2012-02-13

Kard. Stanisław Dziwisz przewodniczył Mszy św. pogrzebowej śp. Józefa Muchy, który przez 16 lat był kierowcą biskupa i kard. Karola Wojtyły. Pogrzeb odbył się w niedzielę, 12 lutego w Wierzchosławicach koło Tarnowa. Uroczystość żałobna zgromadziła liczne duchowieństwo i parafian oraz przedstawicieli kierowców polskich biskupów. 

W homilii biskup pomocniczy diecezji tarnowskiej Andrzej Jeż powiedział, że śp. Józef Mucha doświadczył wielkiej łaski, wchodząc w szczególne relacje z kard. Wojtyłą, ponieważ przez wiele lat był jego osobistym kierowcą. 

„Wielkość bł. Jana Pawła II płynie ze zjednoczenia z Chrystusem. Papież był otwarty na relacje z drugim człowiekiem. Już od dziecka był kształtowany przez miłość tych osób, ich bogactwo osobowe, intelektualne i duchowe. W ten sposób mógł również wzbogacać innych ludzi, których spotkał na swojej drodze” – powiedział kaznodzieja. 

Bp Jeż podkreślił, że związek kard. Wojtyły z jego osobistym kierowcą był pewnego rodzaju budowaniem relacji „przez tysiące godzin podróży, rozmowy, wzajemne wymiany myśli, towarzyszenie”. 

Cytując książkę – wywiad z Józefem Muchą, bp Jeż powiedział, że kierowca kard. Wojtyły uważał, iż to, że spotkał wielkiego i świętego człowieka było dla niego wielką łaską Bożą. 

Zmarłego pożegnali także kierowcy biskupów Episkopatu Polski. - Twoja osoba, postawa, świadectwo życia zapisało się wyraziście w naszej pamięci, twoje oddanie Bogu, Kościołowi i jego sprawom było dla nas przykładem – mówili. 

Józef Mucha miał 89 lat. Był też osobistym kierowcą kard. Adama Sapiehy, abp. Eugeniusza Baziaka i kard. Franciszka Macharskiego. 

Długo go znałem – wspomina zmarłego kierowcę – kard. Stanisław Dziwisz. Byłem 12 lat kapelanem kard. Karola Wojtyła i wtedy miałem bliski kontakt także z jego kierowcą. Wspominam go jako człowieka bardzo pracowitego, punktualnego i bardzo oddanego biskupowi. A wtedy trzeba było takich ludzi oddanych ponieważ był to okres inwigilacji przez Służbę Bezpieczeństwa. Kierowcy byli wtedy narażeni, że będą ich dopytywać a on był zawsze wierny, uważny. Jak widział, że śledzą kardynała, starał się tak uciec, żeby nie zostawić śladu. Ciekawa postać, bardzo z Krakowem związana a jednocześnie wielki patriota lokalny – wspominał zmarłego metropolita krakowski. 

„Był skromnym i dobrym człowiekiem. Do czasu, gdy pozwalało mu na to zdrowie, woził samochodem poprzedniego proboszcza do chorych z okazji pierwszych piątków miesiąca. Nie chwalił się tym, że znał osobiście papieża, sam raz namawiałem go, żeby udzielił wywiadu dziennikarzom, kiedy chciał odmówić” – powiedział KAI ks. Jerzy Czuj proboszcz w Wierzchosławicach. 

Kierowca Karola Wojtyły w jednym z wywiadów, powiedział, że biskup a później kardynał Karol Wojtyła był dla niego jak ojciec. „Wystarczyło, że na mnie popatrzył, uśmiechnął się i powiedział po imieniu, a rozumieliśmy się bez słów” - tak wspominał kardynała, jego kierowca Józef Mucha. 
Kiedy zaczynał jazdę, zapytał biskupa jak ma prowadzić. - Dobrze, szybko i żebyśmy cali wrócili. Te słowa wziąłem sobie do serca” - mówił Józef Mucha. - Gdy wsiadał zawsze rękę podał i nie chciał, żeby go całować w pierścień. Jestem tylko o trzy lata starszy od pana – tak przyszły papież mówił do swojego kierowcy. 

Kardynał chętnie czytał w samochodzie. Obok siedzenia miał małą lampkę, dlatego mógł bez przeszkód czytać wieczorem i w nocy. Józef Mucha zrobił nawet dodatkowy pulpit. Raz specjalnie zapomniał o lampce. - Chciałem, żeby sobie w końcu odpoczął. Od razu kardynał zauważył jej brak i zdecydował, że trzeba wracać po lampkę do kurii. Tłumaczył, że zmarnuje trzy godziny. No to zawróciłem” – mówił w jednym z wywiadów. 

Ostatnie spotkanie jeszcze z kardynałem Wojtyłą Józef Mucha pamiętał doskonałe. - Byliśmy na warszawskim lotnisku, samolot leciał do Rzymu. Uścisnął mnie mocno, ja życzyłem mu, żeby wrócił szczęśliwie. - No, nie wiadomo jak to będzie - powiedział przyszły papież do swojego kierowcy. 

- Gdy dowiedziałem się, że został wybrany na następcę św. Piotra bardzo się cieszyłem. Ale z drugiej strony byłem trochę smutny - wyjaśniał Mucha. Niedługo potem z Watykanu dostał zaproszenie na inaugurację pontyfikatu. Był wzruszony, gdy papież dawał mu Komunię św. - On chyba też był wzruszony, bo tak popatrzył na mnie. Pewnie przez myśl przeszły mu te tysiące kilometrów, które razem przejechaliśmy” – wspominał Józef Mucha.

Pokazali, jak wywieźli zmarłą Whitney Houston!


13.02.2012, 13:01
aFp

Te zdjęcia zmroziły światową opinię publiczną. Są dowodem na to, że Whitney Houston (+48 l.) naprawdę nie żyje. Piosenkarka zmarła w łazience hotelowego apartamentu w Beverly Hills. Gdy ją wywożono, widok białego prześcieradła na jej ciele uzmysławiał wszystkim, że to nie ponury żart. To smutna rzeczywistość. I przestroga dla tych gwiazd, którym się wydaje, że są niezniszczalne! Całe szczęście muzyka Whitney na zawsze pozostanie z nami...

Miała głos, który obejmował trzy oktawy, sprzedała prawie200 mln płyt, jej majątek sięgał miliarda dolarów. Lecz w dniu swojej śmierci Whitney Houston (48 l.) była zniszczonym przez alkohol i narkotyki bankrutem, żebrzącym wśród znajomych o studolarowe pożyczki.

Śmierć, która tak nagle wyrwała ją spośród żywych, już od dłuższego czasu kroczyła za Whitney i tylko czyhała na odpowiedni moment. Niestety ten moment nadszedł w minioną sobotę o godz. 15.55. W Polsce była już niedziela, pięć minut przed pierwszą w nocy. To właśnie o tej porze lekarz stwierdził zgon piosenkarki. Niespełna pół godziny wcześniej policja odebrała telefon z prośbą o pomoc. W ciągu dwóch minut ambulans dotarł do Hotelu Beverlly Hilton, gdzie na czwartym piętrze Whitney zajmowała pokój...

>>>Rutkowski chciał przywieźć zakonnicę do Katarzyny

Dramat w hotelu

W przylegającej do niego łazience, ciało piosenkarki odnalazł osobisty bodyguard. Whitney już wtedy nie reagowała. Natychmiast zawiadomił ochronę hotelu. Potem przezprawie pół godziny ekipa ambulansu prowadziła akcję reanimacyjną. Bez powodzenia.

Do hotelu zjechała policja. Nie wpuszczała do pokoju nikogo. Nie pozwoliła nawet córce Whitney zobaczyć ciała matki. Bobbie Kristina (19 l.) wpadła w szał i rozpacz. Ale nawet jej łzy nie zmiękczył serc służbistów w mundurach. W pokoju trwały czynności śledcze. Policjanci szukali narkotyków, alkoholu, broni. Znaleźli tylko duże ilości leków na receptę.

– Nic nie wskazuje na to, by śmierć Whitney Houston związana była z działaniem innych osób – powiedział przedstawiciel policji, ucinając tym samym wszelkie spekulacje na temat rzekomego zabójstwa królowej popu.

Przyczynę śmierci poznamy dopiero po sekcji zwłok Whitney. Nadzorować ją będzie główny lekarz sądowy Los Angeles Ed Winter, ten sam, który czuwał nad autopsją Michaela Jacksona.

>>>Co się stało z twarzą Lindsay Lohan?

Ostatnie dni

Wstrząśnięci śmiercią Whitney jej fani oraz media na całym świecie przyznają, że ulubienica milionów przegrała długoletnią walkę z narkotykami i alkoholem. Niestety nawet ostatnie dni jej życia pełne były pijackich ekscesów.

W noc poprzedzającą zgon, Whitney wraz z grupą przyjaciół ostro piła w hotelowym barze. Zachowywali się tak głośno, że zwracali na siebie powszechną uwagę. Była to już druga z rzędu noc szaleństw Whitney. Poprzednią spędziła w nocnym klubie w Los Angeles. Kiedy z niego wychodziła wyglądała jak ludzki wrak. Zrobiła awanturę, krzyczała, chwiała się na nogach. Miała perukę na głowie, podkrążone, półprzytomne oczy. Sprawiała wrażenie strasznie zaniedbanej.

Kto ją tak zniszczył?

– Nie jestem osobą, która chce umrzeć. Jestem kimś, kto ma w sobie życie i chce żyć – powiedziała Whitney w wywiadzie dla telewizji ABC w 2003 r.

Jednak tym zapewnieniom przeczyło jej zachowanie. Już wtedy była uzależniona od narkotyków. Czy sięgała po nie z miłości do męża, rapera Bobby Browna, który sam nie stronił od środków odurzających. Ich małżeństwo, trwające 14 lat, jak sama przyznała trzy lata temu, kręciło się praktycznie cały czas wokół narkotyków. Nie brakowało w nim także przemocy, ale bita Whitney wielokrotnie broniła męża. Czyżby była aż tak ślepo w nim zakochana?

>>>Kim jest Polak, który zwyciężył w World Press Photo?

Złamana kariera

To właśnie małżeńskie problemy i narkotyki złamały karierę i głos Whitney. A zaczęła ją niczym prawdziwa gwiazda. W 1985 r. wydała swój debiutancki album. Dostała za niego pierwszą z sześciu w sumie nagród Grammy, najbardziej prestiżowych wyróżnień branży muzycznej.

Rok 1987 to drugi udany album – Whitney. Wielkim sukcesem stały się jej rola w filmie "The Bodyguard" i piosenka z niego "I will always love you". Okazała się jednym z najlepiej sprzedawanych singli wszech czasów.

W 2001 r. Whitney podpisała największy kontrakt w historii show biznesu. Miała dostać 100 mln dol. za sześć albumów. Niestety, z zadania tego nie wywiązała się aż do śmierci, a pieniądze przepuściła. Ostatnio żyła z zaliczki za album, którego nie zdążyła nagrać.

Problemy z narkotykami, kuracje odwykowe, powrót do nałogu odbiły się na jej talencie tak bardzo, że gdy w 2010 r. wydała album "Nothing but love", zyskał on kiepskie recenzje. Klapą też zakończyła się też światowa seria koncertów promująca płytę.

Ostatnim ratunkiem dla Whitney mógł być zaplanowany na wczoraj występ podczas rozdania nagród Grammy. Niestety, dzień wcześniej Whitney odeszła na zawsze...

>>>Kiedy będzie sekcja zwłok Whitney Houston?