czwartek, 10 stycznia 2008

Premier: Rada Gabinetowa powinna odbyć się z udziałem mediów

awe, PAP
2008-01-10, ostatnia aktualizacja 24 minuty temu

Premier Donald Tusk powiedział dziennikarzom w czwartek w Pradze, że chce, aby Rada Gabinetowa w sprawie służby zdrowia odbyła się z udziałem mediów.

Zobacz powiekszenie
Fot. Sławomir Kamiński / AG
Prezydent Lech Kaczyński zwołał na poniedziałek posiedzenie Rady Gabinetowej, czyli rządu pod jego przewodnictwem. - Bardzo chciałbym, aby to posiedzenie Rady Gabinetowej - bo sprawa dotyczy wszystkich Polaków - było w obecności mediów. Wtedy mielibyśmy pełną jasność co do intencji organizatorów i samego przebiegu - powiedział Tusk dziennikarzom tuż przed wylotem z Pragi, gdzie przebywał z jednodniową wizytą. Premier podkreślił, że z dużą nadzieją czeka na posiedzenie Rady Gabinetowej.

"Dobrze, że prezydent włącza się w sprawy służby zdrowia"

Pytany jak ocenia "prezydencką ofensywę" w sprawie służby zdrowia, Tusk powiedział, że ze względu na rangę sprawy, interes pacjentów i pracowników służby zdrowia każdą inicjatywę należy traktować poważnie i z dobrą wolą. - W związku z tym, niezależnie od tego, jak oceniam zachowanie prezydenta przez ostatnie dwa lata, uważam, że dobrze się dzieje, iż włącza się w te sprawy. Nie ma innych możliwości naprawy sytuacji w służbie zdrowia niż porozumiewanie się -zaznaczył szef rządu. - W związku z tym muszę założyć, choć kosztuje mnie to dużo wysiłku, że prezydent ma dobrą wolę, kieruje się interesem pacjentów, pielęgniarek, czy lekarzy, a nie interesem politycznym - dodał.

Podkreślił, że właśnie dlatego udzielił zgody minister zdrowia Ewie Kopacz na udział w rozmowach w Pałacu Prezydenckim, gdzie w czwartek Lech Kaczyński przeprowadził konsultacje z przedstawicielami klubów parlamentarnych w sprawie sytuacji w służbie zdrowia.

"Przez dwa lata nie zrobiono nic"

Tusk przyznał też, że projekty PO w sprawie reformy służby zdrowia nie są może doskonałe, ale - jak podkreślił - "dziwi go tak żywiołowa reakcja opozycji". - Wydaje się, że przez ostatnie dwa lata rządzący nie zrobili literalnie nic, jeśli chodzi o zmiany legislacyjne w służbie zdrowia. Wówczas pan prezydent nie interweniował - dodał. - Wydaje się, to mój pogląd, że napięcie w ochronie zdrowia, zagrożenie losów pacjenta, niezadowolenie z sytuacji płacowej przez ostatnie dwa lata były wyraźnie większe niż dzisiaj. Nie doczekaliśmy się wówczas ani Rady Gabinetowej ani interwencji pana prezydenta - mówił szef rządu.

- Ale powtarzam, być może dobrze się stało, bo ja także będę szukał w tej sprawie porozumienia. Na końcu najważniejsze jest, aby te projekty ustaw (zdrowotnych), nad którymi na pewno potrzebna jest praca, zyskały akceptację nie tylko koalicji, ale także innych klubów i podpis pana prezydenta - dodał.

"Okrągły stół"? Lepsze poparcie dla ustaw

Pytany, czy "okrągły stół" w sprawie służby zdrowia to rodzaj pomocy jakiej oczekiwałby od głowy państwa, Tusk odparł, że "nie może wskazywać prezydentowi co ma robić, a głowa państwa ma uprawnienia konstytucyjne, z mocy których działa autonomicznie.

- Ale w mojej ocenie prawdziwą pomocą byłoby albo wsparcie dla projektów ustaw, które złożyliśmy i złożymy (...) albo złożenie własnych projektów. Jeśli pan prezydent uważa, że ważne są takie spektakle, żeby spotykać się i dyskutować to rozumiem - mam taką nadzieję, że dyskusja będzie dotyczyła konkretnych projektów, które mogą zmienić tę rzeczywistość - dodał.

"System dziurawy jak szwajcarski ser"

Zadeklarował, że jest otwarty na rozmowę o wszystkich pomysłach na ochronę zdrowia, chociaż - powiedział - "jest przywiązany" do kierunku, który wytyczył rząd.

Podkreślił jednocześnie, że jeśli jedynym projektem ze strony prezydenta, Pis-u albo lewicy byłby wzrost opodatkowania poprzez podniesienie składki zdrowotnej, to uzna to za błędny kierunek.

- Polski pacjent płaci dużo pieniędzy, zarówno w postaci składki jak i dodatkowych obciążeń. System jest dziurawy jak ser szwajcarski, w tym systemie nikt do końca nie wie, kto ile zarabia. Kompletujemy te dane i będę przygotowany na posiedzenie Rady Gabinetowej, żeby pan prezydent wiedział też, na czym stoimy. Dopóki ten system nie zostanie naprawiony obciążanie podatnika większą składką, wydaje mi się zupełnie nieuzasadnione i będę przeciwko temu oponował - zapowiedział Tusk.

Co się działo na oddziale prof. Religi przed przyjściem dr. G ?

Agnieszka Kublik, Monika Olejni, rind
2008-01-10, ostatnia aktualizacja 2008-01-10 17:44

Dr Marek Durlik, były dyrektor szpitala MSWiA w Warszawie opowiada Agnieszce Kublik i Monice Olejnik o kulisach aresztowania dr. Mirosława Garlickiego. Wywiad ukaże się w sobotniej Gazecie Wyborczej w ramach cyklu "Dwie na jednego"

Zobacz powiekszenie
Fot. Jerzy Gumowski / AG
Doc. dr hab. Marek Durlik, Agnieszka Kublik i Monika Olejnik
Agnieszka Kublik & Monika Olejnik: Prof. Antoni Dziatkowiak, konsultant do spraw kardiochirurgii szpitala MSWiA mówi, że dr Mirosław Garlicki obejmował oddział w stanie "lenistwa i nieróbstwa". Przed Garlickim oddziałem szefował prof. Zbigniew Religa. Było tam aż tak źle?

Doc. dr hab. Marek Durlik, chirurg, do 16 lutego 2007 r. dyrektor szpitala MSWiA w Warszawie: - Prof. Dziatkowiak ma wiedzę, by to ocenić, bo on z tymi kolegami operował i spotykał się jako konsultant. Ja powiem tylko o liczbach: po przyjściu Garlickiego ilość trudnych operacji kardiochirurgicznych wzrosła trzykrotnie. Prof. Religa był lubiany przez asystentów, bo często go po prostu nie było w szpitalu, np. w związku z jego działalnością polityczną.

To prawda, że Garlicki zastał po Relidze rozpity zespół lekarzy?

- Nie jest tajemnicą, że w wielu zespołach było normą okazyjne picie alkoholu dostarczanego przez pacjentów. Te butelki były w szpitalach wszędzie.

Garlicki skończył z piciem?

- Tak, jest abstynentem i fanatycznym wrogiem alkoholu.

Religa miał do Pana żal, że przyjął Pan Garlickiego?

- Tak. Religa rywalizował z Dziatkowiakiem, więc i z Garlickim. Bo z ośrodkiem Religi w Zabrzu nagle zaczął konkurować ośrodek krakowski Dziatkowiaka. Okazało się, że jest tam taki młody doktor Garlicki, niezwykle sprawny technicznie, dyspozycyjny, może w każdej chwili wsiąść do samolotu i pobrać serce, przeszczepić a pacjenci przeżywają. Całe środowisko wiedziało o tej rywalizacji.

W tej całej sprawie od początku do końca chodzi o ambicje, o ludzką zawiść. Ja od początku mówiłem, że nie można niszczyć szpitala, Garlickiego, bo cała sprawa polega na ludzkiej zawiści.

Pamięta pan komentarz Religi po konferencji CBA o Garlickim?

- Tak. Powiedział, że "są świnie i ludzie". Wystąpił bardzo zdecydowanie przeciw Garlickiemu. Byłem bardzo zaskoczony.

Ale też Religa publicznie powiedział, że nie ma mowy o zabójstwie i potwierdził to w ekspertyzie dla prokuratury.

- Nie wyobrażam sobie, aby mógł wydać inną opinię. Wiele miesięcy później niemiecki ekspert światowej sławy kardiochirurg prof. Roland Hetzer to potwierdził.



"Dwie na jednego" Agnieszki Kublik i Moniki Olejnik z dr Markiem Durlikiem w sobotniej Gazecie Wyborczej. Dr Durlik opowiada m.in. o rodzinie jednego z ministrów rządu PiS próbującej wręczyć po operacji kopertę pewnej sławie medycznej.

Badanie DNA obciąża Jakuba T.

Michał Kopiński
2008-01-10, ostatnia aktualizacja 18 minut temu

Po sześciu godzinach obrad sąd w angielskim mieście Exeter zdecydował się utrzymać dowód z badania DNA, który jest podstawą oskarżenia o brutalny gwałt 25-letniego Jakuba T. z Poznania

To zła wiadomość dla poznaniaka, którego proces rozpocznie się w poniedziałek. Gdyby obronie udało się obalić dowód z badania DNA, uniewinnienie Polaka byłoby niemalże przesądzone. Obrońcy Jakuba T. chcieli, żeby obciążający 25-latka wynik badania DNA nie był brany pod uwagę podczas procesu. Mec. Mariusz Paplaczyk przekonywał, że wynik badania nie może obciążać poznaniaka, ponieważ Jakub poddał się badaniu dobrowolnie. - Zgodnie z europejskim prawem nikt nie ma obowiązku dostarczania dowodu swojej winy - tłumaczył Paplaczyk. W czwartek, po godz. 17 czasu polskiego, sąd w Exeter odrzucił tą argumentację.

- Nie wszystko stracone - przekonuje poznański adwokat. - Podczas procesu o wyniku badania DNA wypowiedzą się jeszcze eksperci.

Jakub T. od 11 miesięcy siedzi w aresztach - najpierw polskich, potem angielskich. Na początku lutego 2007 r. poznańska policja wydała suchy komunikat: "Zatrzymaliśmy mężczyznę podejrzanego o brutalny gwałt na Angielce".

Sprawa wydawała się prosta. Jakuba T. zatrzymano na podstawie europejskiego nakazu aresztowania, który wystawiły za nim brytyjskie organy ścigania. Tamtejsi policjanci twierdzili, że podczas swojego pobytu w miejscowości Exeter, w hrabstwie Devon, młody poznaniak okradł, zgwałcił ze szczególnym okrucieństwem i próbował zabić 48-letnią kobietę. Miało do tego dojść 23 lipca 2006 r.

Jakub T. faktycznie był wówczas w Exeter. Pojechał tam do pracy z siostrą i dwiema koleżankami. Nocy, której doszło do gwałtu, wracał razem z nimi z imprezy. W pewnym momencie odłączył się od dziewcząt i poszedł do hotelu, w którym pracował, po papierosy. Tam rozmawiał z kolegą. Potem wrócił do domu, zamienił kilka słów z dziewczynami i poszedł spać. W listopadzie, kiedy był już w Polsce, zadzwonili do niego angielscy policjanci. Poprosili, żeby poddał się badaniu DNA. - To może nam pomóc rozwikłać sprawę gwałtu z 23 lipca - usłyszał poznaniak. Jakub od razu poddał się próbie.

I właśnie badanie DNA jest dowodem rzekomej winy mężczyzny. Jednak jego rodzina, przyjaciele i adwokaci od początku kwestionują wynik badania. Twierdzą, że doszło do pomyłki. Na posiedzenia poznańskich sądów, które decydowały o wydaniu mężczyzny stronie angielskiej, każdorazowo przychodziły tłumy. Dziesiątki osób powtarzały dokładnie to samo: - On nie mógł tego zrobić, to niemożliwe.

W czerwcu angielska prokuratura wycofała się z postawionego Jakubowi zarzuty usiłowania morderstwa. Nadal jednak oskarża go o brutalny gwałt, za co przed tamtejszym sądem grozi dożywocie.

Jordan zatrzymał Celtics

ACM, Reuters, ceg
2008-01-10, ostatnia aktualizacja 2008-01-10 14:49
Zobacz powiększenie
Michael Jordan ma własny klub...
Fot. ALBERT GEA REUTERS

Sensacja! Charlotte Bobcats, którzy zajmują zaledwie czwarte miejsce w Southeast Division, pokonali w środę Boston Celtics 95:83 w ich własnej hali! To dopiero czwarta porażka w sezonie Celtics, którzy wcześniej wygrali dziewięć spotkań z rzędu. Trener gospodarzy Doc Rivers nazwał spotkanie "defensywną egzekucją".

Zobacz powiekszenie
Fot. Charles Krupa AP
Człowiek, który pogrążył Celtics, czyli obrońca Bobcats Jason Richardson frunie do kosza nad Eddie'm House'm
SERWISY
Rutkowski i Wujec: Boston przegrał. I co z tego wynika?

Celtics to nowa-stara potęga NBA (obecny bilans 29-4), Bobcats (13-21) to jeden z najsłabszych zespołów - na wschodzie gorsi są tylko New York Knicks i Miami Heat. Ale motywacją w zespole z Charlotte zajmuje się współwłaściciel klubu, koszykarz wszech czasów Michael Jordan.

W grudniu 45-letni Jordan ze swoimi zawodnikami trenował, a ostatnio długo rozmawiał i z nimi, i z trenerem. Efekty tych pogadanek były natychmiastowe: wygrana 115:99 z New Jersey Nets, a później zaskakujący sukces w Bostonie. Jordan radził zespołowi, żeby zawodnicy bardziej na sobie polegali. - W tej chwili nie mamy gwiazd. Powiedziałem im, że do czasu aż się jakaś nie wykreuje, musimy grać jako jeden organizm - mówił Jordan.

W Bostonie gwiazdą Bobcats był Jason Richardson, czyli 27-letni zawodnik o wzroście Jordana (198 cm), który stylem gry (ale nie poziomem!) może przypominać mistrza. Richardson, podobnie jak Jordan, wygrał kiedyś konkurs wsadów, a przeciwko Celtics zdobył 34 punkty i miał dziewięć zbiórek. - Był fantastyczny, po prostu wielki - ocenił Richardsona trener Celtics Doc Rivers. A bohater meczu mówił: - Nie jestem zaskoczony, bo mamy całkiem dobry zespół. Po prostu nie widać tego po naszym bilansie.

Celtics grali bez rzucającego Ray'a Allena i ważnego ostatnio środkowego Glena Davisa. Nikt z porażki tragedii nie robi, skrzydłowy Paul Pierce powiedział, że wszystkich meczów w sezonie nie da się wygrać. Ale Celtics wciąż mają szansę na ustanowienie najlepszego wyniku w historii NBA - w 1996 roku Chicago Bulls zakończyli rozgrywki z bilansem 72-10. Gwiazdą Bulls był oczywiście Jordan, który teraz pokrzyżował szyki Celtics. Bulls sprzed 12 lat czwartą porażkę w sezonie ponieśli dopiero po 41 wygranych.

Po dwóch kwartach meczu w Bostonie gospodarze przegrywali 41:45 i wbrew pozorom wcale nie zaczęli odrabiać strat - wręcz przeciwnie, Bobcats w czwartej kwarcie nie dali Celtics dojść bliżej niż na siedem punktów. 24 punkty dla przegranych zdobył Kevin Garnett.

W innych meczach NBA

W Atlancie miejscowi Hawks mieli spory powód do radości - po raz pierwszy od 2003 roku pokonały Cleveland Cavaliers. Pomimo 31 punktów LeBrona Jamesa Hawks wygrali 90:81.

35 punktów rzucił w środę Yao Ming, a jego Rockets pokonali 101:92 nowojorskich Knicks. To czwarta z rzędu wygrana zespołu z Teksasu, co jak na razie jest ich najlepszą serią w sezonie. Z trybun Madison Square Garden ostatnią kwartę musiał obejrzeć trener gości Isiah Thomas, który został wyrzucony z ławki rezerwowych po kłótni z sędzią.

Czwarte zwycięstwo z rzędu odnieśli także Los Angeles Lakers, rozbijając New Orleans Hornets 109:80. 19 punktów dla zwycięzców zdobył Kobe Bryant.

Z kolei Philadelphia 76ers przegrali 96:109 z Toronto Raptors - to piąte kolejna porażka 76ers. W drużynie z Kanady z dobrej strony pokazał się Anthony Parker, zdobywając 22 punkty i tym samym wyrównując swój rekord strzelecki sezonu.

Zespołową grą popisali się koszykarze Portland Trail Blazers, z których aż pięciu zanotowało dwucyfrowy wynik strzelecki w wygranym 109:91 meczu z Golden State Warriors. Gospodarzy do zwycięstwa nieoczekiwanie poprowadził Steve Blake, rzucając 24 punkty. Pomagali mu LaMarcus Aldridge (19 pkt), James Jones i Martell Webster (po 16) i Joel Przybilla (10 pkt, 10 zb.). Świetnie spisującemu się w tym sezonie Brandonowi Royowi zabrakło dwóch punktów, dwóch zbiórek i dwóch asyst do triple-double. W drużynie gości najlepiej spisał się Matt Barnes, zdobywając 14 punktów.

Miami Heat zaliczyło dziewiątą porażkę z rzędu, tym razem 92:98 z Milwaukee Bucks.

Tymczasem w Dallas Dirk Nowitzki zdobył 23 punkty, prowadząc Mavericks do piątego z rzędu zwycięstwa - tym razem 102:86 z Detroit Pistons.

Wyniki środowych meczów NBA:

Toronto Raptors - Philadelphia 76ers 109:96
Atlanta Hawks - Cleveland Cavaliers 90:81
Boston Celtics - Charlotte Bobcats 83:95
New Jersey Nets - Seattle SuperSonics 99:88
New York Knicks - Houston Rockets 92:101
Milwaukee Bucks - Miami Heat 98:92
New Orleans Hornets - Los Angeles Lakers 80:109
Dallas Mavericks - Detroit Pistons 102:86
Phoenix Suns - Indiana Pacers 129:122 (po dogrywce)
Portland Trail Blazers - Golden State Warriors 109:91
Los Angeles Clippers - Orlando Magic 106:113

Clinton bije Obamę

Marcin Bosacki, Nashua, New Hampshire
2008-01-10, ostatnia aktualizacja 2008-01-09 21:15

Demokratyczni wyborcy w New Hampshire, szokując całą Amerykę, poparli w prawyborach nie Baracka Obamę, ale Hillary Clinton. Znów stała się faworytem w walce o Biały Dom

Zobacz powiekszenie
Fot. Jim Cole AP
Hillary Clinton po ogłoszeniu wyników
Hillary, senator z Nowego Jorku i żona byłego prezydenta Billa Clintona, pokonała wczoraj Obamę, młodego senatora z Illinois, 39 do 36,5 proc. W wyścigu Republikanów bohater z Wietnamu John McCain zwyciężył z multimilionerem Mittem Romneyem 37 do 31,5 proc.

Wygrana Clinton, choć niewielka, jest sensacją. Wszystkie sondaże na dzień przed prawyborami pokazywały wyraźne zwycięstwo Obamy, większość - aż o 10-13 pkt. Na wiece Obamy przychodziło więcej ludzi, byli bardziej entuzjastyczni.

Wszyscy komentatorzy przekreślali już szanse Clinton, której po porażce w New Hampshire trudno byłoby się podnieść. "Dziś rano nie wyglądamy jak głupcy, wyglądamy jak kompletni imbecyle" - napisał wczoraj na swym blogu felietonista "Washington Post" Joel Achenbach.

Ale wygrana zaskoczyła też samą Clinton. Gdy głosowanie już trwało, szef jej kampanii mówił dziennikarzom, że po przewidywanej przegranej w New Hampshire w sztabie potrzebne będą ogromne zmiany.

Co się więc stało?

Po pierwsze, w New Hampshire w przeciwieństwie do pierwszych prawyborów w zeszłym tygodniu w Iowa Clinton nie zawiodły kobiety. Wygrała ich głosy w stosunku 46 do 34 proc.

Po drugie, w Iowa Clinton zwyciężyła jedynie wśród wyborców po 60. roku życia, w New Hampshire zdobyła też głosy 40- i 50-latków.

Po trzecie - i najważniejsze - uzyskała poparcie tych, którzy w ostatnim momencie decydowali, na kogo głosować.

Co ich przekonało? Zapewne jej niezwykle emocjonalne wystąpienie w poniedziałek. Clinton, mając łzy w oczach, mówiła drżącym głosem: - To nie jest łatwe, to nie jest łatwe... Mam tyle propozycji dla tego kraju. Nie chcę widzieć, jak się cofamy. Dla mnie polityka to nie jest tylko gra, to sprawa bardzo osobista. Chodzi o przyszłość naszych dzieci...

Tę wypowiedź tuż przed prawyborami i w ich trakcie puszczały na okrągło wszystkie telewizje. Analitycy uznali ją za niesmaczny teatr albo w najlepszym razie akt słabości. Tymczasem wyborców, zwłaszcza kobiety, to "załamanie nerwowe" Clinton przekonało.

- Ona wczoraj stała się osobą - powiedziała o Hillary bibliotekarka Sue Tice. Clinton, która dotąd prowadziła kampanię chłodną, wyrachowaną, sama ogłosiła wczoraj: - W poniedziałek odnalazłam własny ton.

Pomogła jej też zapewne pasja, z jaką przez ostatnie trzy dni i ona, i Bill Clinton krytykowali Obamę. Razem powtarzali do znudzenia, że Obama, wspaniały mówca, nie ma większego doświadczenia i nie przedstawił dotąd w wielu sprawach konkretnych rozwiązań dla kraju.

Hillary krzyczała, że Ameryka potrzebuje "człowieka czynu, a nie pięknych słów".

Bill, wyraźnie wściekły, nazwał twierdzenia Obamy - że ten od początku był przeciw wojnie w Iraku - "piękną bajeczką".

Komentatorzy byli zniesmaczeni tak gwałtownym atakiem byłego prezydenta. Ale wielu wyborców to najwyraźniej przekonało.

Wojna prawyborcza między Clinton a Obamą będzie trwała przez następne tygodnie w kolejnych stanach. Ale była pierwsza dama znów jest faworytką. Wśród Demokratów nie liczy się już John Edwards, populista, który niespodziewanie pokonał Clinton w Iowa. W New Hampshire zdobył tylko 17 proc.

Na prawicy obok McCaina, który zyskał wczoraj status faworyta, szanse na nominację prezydencką mają jeszcze wszyscy najważniejsi: pastor Mike Huckabee, były burmistrz Nowego Jorku Rudy Giuliani i Romney.

Amerykanie emocjonują się prawyborami jak nigdy wcześniej. Frekwencja w New Hampshire, tak jak w Iowa, była rekordowa. Z powodu niezwykle kontrowersyjnej prezydentury Republikanina George'a W. Busha Amerykanie znów czują, jak ważne jest to, kto zasiada w Białym Domu.

Celiński: Przed Komisją Etyki rozbiorę się i pokażę tors

cheko
2008-01-10, ostatnia aktualizacja 39 minut temu

- Ja nie jestem postkomunistą. Jestem człowiekiem, który był nie tylko pokrzywdzony, jak niektórzy Polacy, ale ja byłem płatnikiem tej krzywdy - powiedział dla Gazety.pl Andrzej Celiński. Poseł LiD odniósł się w ten sposób do sporu jaki wywiązał się między nim, a posłem PiS Arturem Górskim.

Zobacz powiekszenie
Fot. Robert Kowalewski / AG
Artur Górski
Górski złożył w środę wniosek do sejmowej Komisji Etyki Poselskiej o ukaranie Celińskiego za wypowiedź w trakcie debaty nad projektem uchwały upamiętniającej rocznicę wprowadzenia stanu wojennego. Górski poczuł się obrażony słowami Celińskiego: "Ktoś z tej trybuny przed chwilą powiedział o dwóch wnioskach zgłoszonych przez postkomunistów. Gdyby ten, kto to powiedział, cokolwiek wiedział, to należałoby mu w pysk strzelić. Na szczęście nie wie co mówi".

Górski: Zachowanie Celińskiego nie licuje z powagą urzędu posła

- Te w najwyższym stopniu obraźliwe słowa, powtórzone jeszcze dwukrotnie, naraziły mnie na utratę dobrego imienia. Takie zachowanie nie licuje z powagą urzędu posła i stoi w jawnej sprzeczności z dobrymi obyczajami - napisał Górski w uzasadnieniu swojej skargi.

Celiński zareagował na wypowiedź Górskiego, który w trakcie debaty użył sformułowania, że "autorami tych dwóch mniejszościowych projektów są, można powiedzieć, dwa odcienie tej samej czerwieni". Górski dodał: "Prawo i Sprawiedliwość gotowe jest na kompromis, jeżeli chodzi o treść uchwały, ale propozycje lewicy, propozycje zgłaszane przez postkomunistów, nie mają nic wspólnego z kompromisem".

Celiński w rozmowie z portalem Gazeta.pl nie krył oburzenia działaniami posła Górskiego.

- Przed Komisją Etyki, jak naprawdę będą chcieli poważnie traktować Górskiego, to zrobię to, czego nigdy dotychczas nie robiłem i nigdy się na to nie powoływałem - nawet się rozbiorę. Pokażę swój tors i powiem skąd wygląda tak jak wygląda. Pokażę ścisły związek z tym, co Górski mi zarzuca, czyli walkę z komuną, a nie bycie postkomunistą - powiedział poseł LiD, który przyznał się użycia zaskarżonych przez Górskiego słów.

Celiński: Idiota, albo człowiek bardzo złej woli

- Powiedziałem, że w pysk należałoby go strzelić, tego kogoś, nie podałem nazwiska. W pysk należałoby go strzelić, trzykrotnie, bo należałoby i dzisiaj to powtarzam - w pysk należałoby go strzelić. Ale nie można. Nie jest zgodna etyka i Komisja Etyki. Ze względu na to, że jeśli ktoś ma trzy komórki pod czaszką, a nawet mniej i jeszcze się one ze sobą kłócą, to nie wie co robi. Górski ma wykształcenie historyczne. Albo jest idiotą - nie obrażając idiotów, ludzi chorych - albo jest człowiekiem bardzo złej woli i trzeba to wreszcie powiedzieć. Nie wolno takich rzeczy zostawiać. Nie on jest ofiarą, ja jestem ofiarą. Jeśli ktoś ma czelność człowiekowi takiemu jak ja, który nieprzytomny był wywożony z więzienia, mówić tego rodzaju rzeczy - za komunę, a nie za bycie komunistą - to po prostu jest łajdakiem.



Komisja Etyki Poselskiej po rozpatrzeniu sprawy i stwierdzeniu naruszenia przez posła "Zasad etyki poselskiej", może w drodze uchwały: zwrócić posłowi uwagę, udzielić upomnienia lub nagany.

Andrzej Celiński - Z antykomunistyczną opozycją związany od końca lat 60. Organizował strajki studenckie, pomoc dla stoczniowców, robotników z Ursusa i Radomia, współtworzył Latający Uniwersytet, był członkiem KOR-u, "Solidarności". W stanie wojennym został internowany na okres od 13 grudnia 1981 roku do 7 grudnia 1982. Współzakładał Komitet Obywatelski. Przez pięć lat należał do Unii Demokratycznej i Unii Wolności. W 1999 r. przyłączył się do SLD. W marcu 2004 wraz z m.in. Markiem Borowskim odszedł z SLD i współtworzył nową partię pod nazwą Socjaldemokracja Polska. W wyborach parlamentarnych w 2007 uzyskał mandat poselski z listy Lewicy i Demokratów w okręgu katowickim.

Kolejna wyprzedaż "maluchów" na GPW

tm, X-Trade Brokers
2008-01-10, ostatnia aktualizacja 2008-01-10 12:58

Pierwsze godziny czwartkowych notowań na warszawskiej giełdzie przynoszą kontynuację wyprzedaży akcji. Na wartości tracą wszystkie indeksy.

Zobacz powiekszenie
Fot. Krzysztof Miller / AG
O godzinie 14:18 indeks dużych spółek testował poziom 3262,40 pkt., tracąc 1,51 proc., WIG spadał o 2 proc., a indeksy małych spółek mWIG40 i sWIG80 aż 3 proc. i 2,5 proc. Ta słabość GPW może lekko zaskakiwać. Inwestorzy wyprzedają dziś akcje, pomimo wczorajszych popytowych impulsów płynących z Wall Street. Środowy zwrot za oceanem, zakończony wyraźną zwyżką tamtejszych indeksów, jak również opublikowane po sesji, lepsze od prognoz, wyniki kwartalne Alcoa, mogą zapowiadać przedłużenie korekty.

Tak duże spadki w Warszawie nie znajdują potwierdzenia w zachowaniu czołowych europejskich parkietów. Giełdy w Paryżu, Londynie i Frankfurcie, jakkolwiek zminimalizowały początkowe wzrosty, to pozostają na niewielkich plusach lub spadają tylko w nieznacznym stopniu.

Dzisiejsza słabość polskiego rynku akcji, może mieć swe źródła w funduszach inwestycyjnych. Zdecydowane pogorszenie nastrojów na giełdzie w pierwszych dniach 2008 roku, mogło przynieść nową falę umorzeń jednostek funduszy, co zmusza zarządzających do wyprzedaży akcji. Można jednak wątpić, żeby warszawska giełda spadała, a zwłaszcza żeby spadała mocno, w sytuacji gdy na Wall Street i innych czołowych rynkach, będzie wzrostowe odreagowanie. Dlatego jeżeli tylko pojawi się szansa na kontynuację środowego odbicia w USA, a im bliżej będzie otwarcia, tym szanse będą większe, to rodzima giełda powinna odrobić obecne straty.

Inny scenariusz będzie natomiast świadczył o niesamowitej słabości rynku akcji. Również amerykańskiego. Tak bowiem trzeba traktować brak przedłużenia korekty na dzień następny.

Wyroki sądów pod kontrolę Trybunału Konstytucyjnego

Skargi konstytucyjne  (Rozmiar: 44009 bajtów)
Skargi konstytucyjne
Profesor Andrzej Zoll chce, aby zakres     skargi konstytucyjnej był szerszy Fot. Wojciech Górski (Rozmiar: 31009 bajtów)
Fot. Wojciech Górski
Profesor Andrzej Zoll chce, aby zakres skargi konstytucyjnej był szerszy
  • Podstawy wnoszenia skargi konstytucyjnej są zbyt wąskie, twierdzą eksperci
  • Trybunał powinien badać zgodność wyroków sądowych z ustawą zasadniczą
  • Sąd Najwyższy nie chce podporządkować orzecznictwa sądów Trybunałowi

Trzy czwarte skarg konstytucyjnych nie trafia na wokandę. Większości z nich Trybunał nie nadaje nawet biegu, o czym świadczą statystyki. Dla przykładu - w 2005 roku wpłynęło 220 skarg, z czego tylko w 51 przypadkach Trybunał nadał sprawie dalszy bieg. Wynika to ze zbyt wąskiego zakresu skargi. Eksperci uważają, że w ten sposób powstaje w praktyce luka w ochronie praw człowieka.

Przyczyny ograniczenia

Eksperci zwracają uwagę na dwie przyczyny ograniczenia podstaw wnoszenia skargi. Pierwsza z nich to obawa przed zalaniem Trybunału bezpodstawnymi skargami na orzeczenia.

- Powstanie wówczas niebezpieczeństwo, że Trybunał zostanie zablokowany zbyt wielką liczbą wniosków - uważa prof. Marek Chmaj z Wyższej Szkoły Prawa i Handlu.

Drugą przyczyną jest stanowisko Sądu Najwyższego, który jest zwolennikiem stabilności orzeczeń sądowych.

- Trudno to stanowisko kwestionować, ponieważ taka stabilność stanowi wartość, którą należy chronić, ale nie należy tego robić za wszelką cenę. Dlatego uważam, że w pewnych sytuacjach należy wycofać się z zajmowania stanowiska, zwłaszcza gdy jest ono stanowiskiem niekonstytucyjnym - mówił prof. Andrzej Zoll z Uniwersytetu Jagiellońskiego.

- Jeszcze z czasów, gdy sam orzekałem w TK, pamiętam, że od samego początku działalności Trybunału Konstytucyjnego występowały napięcia między nim a Sądem Najwyższym - dodaje ekspert.

Ponadto Sąd Najwyższy nie chce podporządkować orzecznictwa Trybunałowi Konstytucyjnemu.

- Nie dopuszcza się myśli, aby Trybunał Konstytucyjny mógł swoim orzeczeniem obalić orzeczenie jakiegokolwiek sądu - uważa Andrzej Zoll.

Potrzeba poszerzenia

Eksperci podkreślają, że ze względu na skutki, jakie wywołuje orzeczenie Trybunału, obywatel doznaje utrudnień w egzekwowaniu swoich konstytucyjnych praw.

- W przypadku stwierdzenia przez Trybunał niezgodności z ustawą zasadniczą badanego przepisu prawa, skutki orzeczenia dotyczyć będą bezpośrednio tylko tego przepisu, który zostaje pozbawiony mocy obowiązującej, a nie wpłyną bezpośrednio na prawa skarżącego. Uchylenie orzeczenia, na tle którego wniesiono skargę konstytucyjną, nie następuje automatycznie, ale na żądanie skarżącego - mówi Justyna Metelska, adwokat z kancelarii DLA Piper Wiater.

Tak więc skarżący, którego konstytucyjne prawa zostały naruszone, a Trybunał to naruszenie stwierdził, musi na drodze odrębnego postępowania sądowego dochodzić swoich praw.

- Warto zastanowić się, czy polski model skargi konstytucyjnej nie został ujęty zbyt wąsko - dodaje Justyna Metelska.

Nie wszyscy są jednak tego samego zdania.

- Jeżeli w naszym postępowaniu sądowym mamy wątpliwości co do zgodności z konstytucją określonych przepisów, możemy zwrócić się z wnioskiem do sądu, żeby sąd już na tym etapie zapytał Trybunał. I to stanowi ten wentyl, dzięki któremu obywatele mogą bronić swoich konstytucyjnych praw i wolności - mówi Marek Chmaj.

Propozycje zmian

Eksperci podkreślają, że poszerzenie zakresu skargi konstytucyjnej nie może doprowadzić do tego, że TK stanie się kolejną instancją.

- Poszerzenia zakresu stosowania skargi nie należy mylić ze stworzeniem dodatkowego instrumentu zaskarżenia wyroku, na zasadzie kolejnej instancji, przed którą skarżący dochodziłby swoich praw - podkreśla adwokat Justyna Metelska.

Eksperci podkreślają także, że trzeba wprowadzić takie mechanizmy, które nie doprowadziłyby do zablokowania prac Trybunału napływem dużej liczby bezpodstawnych wniosków o zbadanie zgodności z ustawą zasadniczą orzeczeń sądowych.

- Warto byłoby na przykład w przyszłości umożliwić generalnemu prokuratorowi i rzecznikowi praw obywatelskich wnoszenie skargi konstytucyjnej do TK wówczas, gdyby wyrok sądu rzeczywiście naruszył konstytucję - proponuje Andrzej Zoll.

Niektórzy znawcy prawa proponują inne rozwiązanie.

- Trybunał mógłby na przykład uzyskać prawo do wydawania rozstrzygnięcia w tej sprawie, w której na podstawie skargi konstytucyjnej stwierdzi, że akty normatywne są niezgodne z konstytucją. Dzięki temu sprawa skarżącego byłaby zakończona od razu, bez konieczności kierowania jej na odrębną drogę wznawiania postępowania - proponuje doktor Ryszard Piotrowski, konstytucjonalista z Uniwersytetu Warszawskiego.

Podkreśla jednak, że w gestii Trybunału powinno pozostać, czy wypowie się co do meritum sprawy i wyda w niej ostateczne orzeczenie. To nie może bowiem stanowić jego obowiązku.

SZERSZA PERSPEKTYWA

W Niemczech rozstrzygnięcie Federalnego Trybunału Konstytucyjnego, uznające racje skarżącego, prowadzi bezpośrednio do likwidacji naruszenia poprzez uchylenie orzeczenia bez potrzeby wszczynania odrębnego postępowania.

Fiskus nie płaci odsetek od zwrotu akcyzy


Jak odzyskać podatek  (Rozmiar: 102552 bajtów)
Jak odzyskać podatek
  • Urzędy odmawiają zwrotu akcyzy zapłaconej od wyrobów dostarczanych w UE, przyznają go dopiero organy odwoławcze
  • Od nieterminowych zwrotów podatku fiskus nie wypłaca przedsiębiorcom odsetek, bo nie traktuje ich jak nadpłat
  • Sądy administracyjne wskazują natomiast, że nieterminowe zwroty akcyzy powinny być oprocentowane

ANALIZA

Przedsiębiorcy, który dostarczył wyroby akcyzowe zharmonizowane na terytorium państwa członkowskiego Unii Europejskiej, od których akcyza została zapłacona na terytorium kraju, przysługuje zwrot tego podatku. Zwrot akcyzy następuje na wniosek podatnika. Fiskus na wypłatę pieniędzy ma 30 lub 90 dni. Jednak terminy ustawowe nijak się mają do stosowanych praktyk. W większości przypadków naczelnik urzędu celnego odmawia zwrotu, a podatnik uzyskuje go dopiero po decyzji organu odwoławczego, czyli dyrektora izby celnej lub wyroku sądu administracyjnego, jeśli zdecyduje się na drogę sądową. W konsekwencji zwroty są wypłacane nawet po upływie dwóch lat od złożenia wniosku. Co więcej, organy podatkowe zwracają po dwóch latach kwotę nominalną akcyzy bez żadnego oprocentowania. Dzieje się tak dlatego, że fiskus zwrotu akcyzy nie traktuje jako wypłaty nadpłaty podatku.

Jest jednak nadzieja na zmianę tych niekorzystnych praktyk. Wojewódzki Sąd Administracyjny w Warszawie w jednym z ostatnich wyroków stwierdził, że jeśli organ podatkowy nie dokonał w terminie zwrotu akcyzy, będzie musiał zwrócić podatek wraz z oprocentowaniem, licząc od dnia upływu terminu do zwrotu.

Fiskus odmawia...

Eksperci wskazują, że faktem jest, że organy podatkowe często odmawiają zwrotu akcyzy i następuje on dopiero po decyzji organu odwoławczego lub wyroku WSA, przy czym dostawcy otrzymują wyłącznie nominalną kwotę zwrotu. Ewa Socha, konsultant w TPA Horwath Sztuba Kaczmarek, wyjaśniła nam, że wynika to stąd, że organy nie przewidują możliwości wypłaty odsetek za zwłokę, gdyż nie traktują zwrotu akcyzy jako nadpłaty. Nadpłatą jest natomiast stosownie do art. 72 par. 1 pkt 1 Ordynacji podatkowej kwota nadpłaconego lub nienależnie zapłaconego podatku. Należałoby zastanowić się zatem, czy w sytuacji gdy mamy do czynienia ze zwrotem podatku akcyzowego zapłaconego w wysokości zgodnej z przepisami, możemy mówić o kwocie nadpłaconego podatku.

- Nie ma wątpliwości, że nie jest to kwota nienależnie zapłaconego podatku, gdyż obowiązek jej zapłaty wynika bezpośrednio z przepisów ustawy o podatku akcyzowym. Wątpliwości są tym większe, że w przypadku zwrotu akcyzy ustawa nie odwołuje się do odpowiedniego stosowania przepisów Ordynacji podatkowej, tak jak to jest w przypadku importu wyrobów akcyzowych - tłumaczyła Ewa Socha.

Według niej z pomocą przychodzi tu jednak WSA w Warszawie, który w wyroku z 27 listopada 2007 r. (sygn. akt III SA/Wa 1143/07; niepublikowany) stwierdził, że jeśli organ podatkowy nie dokonał w terminie zwrotu akcyzy zapłaconej z tytułu dokonania eksportu wyrobów akcyzowych zharmonizowanych (analogiczne przepisy odnoszą się do wewnątrzwspólnotowej dostawy wyrobów akcyzowych zharmonizowanych), będzie musiał zwrócić podatek wraz z oprocentowaniem, licząc od dnia upływu terminu do zwrotu.

...nie przestrzega terminów...

Zwrot podatku akcyzowego, zapłaconego w kraju od wyrobów akcyzowych zharmonizowanych, które następnie są przedmiotem dostawy do innego państwa członkowskiego UE lub eksportu, powinien nastąpić w terminie 30 dni (lub 90 dni, jeśli zasadność zwrotu wymaga sprawdzenia) od złożenia kompletnego wniosku. W praktyce terminy te są nagminnie przekraczane, a opóźnienia sięgają wielu miesięcy. Na ten aspekt zwrócił uwagę Krzysztof Flis, doradca podatkowy w MDDP Doradztwo Podatkowe, który wyjaśnił, że brak precyzyjnego przepisu przewidującego oprocentowanie opóźnionego zwrotu podatku powoduje, że w praktyce organy celne nie czują się związane żadnym terminem.

- Trudno poważnie traktować potencjalną możliwość zaskarżenia bezczynności organów celnych przedłużających postępowanie w sprawie zwrotu podatku. Odnośnie do oprocentowania zwracanego podatku dominuje przekonanie, że nie ma ku temu żadnych podstaw - argumentował Krzysztof Flis.

Jego zdaniem taka interpretacja jest wątpliwa, bo jest ona sprzeczna z wykładnią celowościową przepisów ogólnego prawa podatkowego. Zgodnie z art. 72 Ordynacji podatkowej za nadpłatę uważa się m.in. kwotę nienależnie zapłaconego podatku.

- Wprawdzie podatek akcyzowy w momencie jego zapłaty nie był podatkiem nienależnym, ale w momencie upływu terminu do jego zwrotu (w sytuacji kiedy zwrot jest zasadny) z perspektywy podatnika staje się on podatkiem zapłaconym nienależnie, ponieważ termin ten, niezależnie od przyczyn, nie podlega przedłużeniu. Tym samym niezwrócony w terminie podatek należy traktować jako nadpłatę, która podlega oprocentowaniu od dnia upływu terminu do zwrotu - podkreślił Krzysztof Flis.

...i nie wypłaca odsetek

Marcin Zimny, prawnik z CMS Cameron McKenna, uważa, że w omawianej sytuacji faktycznie ani przepisy ustawy o podatku akcyzowym, ani przepisy rozporządzenia ministra finansów w sprawie zwrotu akcyzy od wyrobów akcyzowych zharmonizowanych nie przewidują odsetek od nieterminowego zwrotu. W przepisach o podatku akcyzowym nie ma regulacji analogicznych do tych przewidzianych w ustawie o VAT, zgodnie z którymi różnicę podatku niezwróconą przez urząd skarbowy w terminach określonych w ustawie o VAT traktuje się jako nadpłatę podatku podlegającą oprocentowaniu w rozumieniu przepisów Ordynacji podatkowej. W rozporządzeniu wskazano jedynie, że naczelnik urzędu celnego dokonuje zwrotu akcyzy w terminie 30 dni od dnia przedstawienia właściwych dokumentów, a jeżeli zasadność zwrotu akcyzy wymaga dodatkowego sprawdzenia, zwrot następuje w terminie 90 dni.

- Z uwagi zatem na brak obowiązku naliczania odsetek na rzecz podatnika, czyli brak po stronie Skarbu Państwa negatywnych konsekwencji przedłużania zwrotu akcyzy, istnieje po stronie organów celnych pokusa przedłużania terminu, jak i odmowy tego zwrotu. Przepisy Ordynacji podatkowej nie przewidują też możliwości oprocentowania niezwróconych w terminie kwot akcyzy. Stąd też nie ma szans w praktyce na uzyskanie tego oprocentowania w postępowaniu przed organami celnymi - argumentował Marcin Zimny.

Dodał, że mimo to sytuacja podatników nie jest beznadziejna. Mają oni szansę na uzyskanie oprocentowania niezwróconych w terminie kwot akcyzy, powołując się przed sądami administracyjnymi na zasady konstytucyjne.

Brak przepisów o oprocentowaniu niezwróconych w terminie kwot akcyzy stanowi lukę spowodowaną błędem ustawodawcy, która narusza zasadę demokratycznego państwa prawnego (art. 2 Konstytucji RP), zasadę ochrony własności (art. 21) oraz zasadę równości podatników wobec prawa (art. 32).

- W konsekwencji, powołując się na te zasady konstytucyjne, można rozważyć wypełnienie tej luki na zasadzie wyjątku, w drodze analogi stosując przepisy Ordynacji podatkowej o nadpłacie, które przewidują oprocentowanie - radził nasz rozmówca z CMS Cameron McKenna.

13 proc. wynosi obecnie oprocentowanie zwrotu nadpłat podatku w skali roku wynikające z Ordynacji podatkowej

Co prezydent wiedział o sprawie Barbary Blidy

Marcin Pietraszewski, Katowice
2008-01-10, ostatnia aktualizacja 2008-01-10 15:22

Zobacz powiększenie
Janusz Kaczmarek
Fot. Wojciech Olkuśnik / AG

Janusz Kaczmarek zeznał w prokuraturze, że o śmierci Blidy rozmawiał z Lechem Kaczyńskim. I że prezydent wiedział wtedy o słynnej naradzie u swego brata premiera

Zobacz powiekszenie
Fot. Sławomir Kaminski / AG
Leszek Miller
Były szef MSWiA zeznał we wtorek w łódzkiej prokuraturze, że po samobójstwie Barbary Blidy w kwietniu 2006 r. podczas akcji ABW udał się z koordynatorem służb specjalnych Zbigniewem Wassermannem do Lecha Kaczyńskiego. I że ostrzegali prezydenta, iż minister Ziobro przejmuje rolę drugiego premiera.

Kaczmarek zeznał: "Prezydent był zdenerwowany na pana Zbigniewa Ziobro, co więcej, użył słów, które według mnie świadczą o tym, iż wiedział o naradzie, która miała miejsce u premiera Kaczyńskiego. (...) Powiedział coś w rodzaju, że brat mówił wam, że w tej sprawie miały być mocne dowody. (...) Rozmowa nie kleiła się z uwagi na fakt podenerwowania prezydenta, który z jednej strony był przejęty śmiercią kobiety, myślę, że autentycznie, ale z drugiej strony mówił też o reperkusjach politycznych, bo opozycja będzie obciążała premiera za to, co się stało".

Przed próbą zatrzymania Blidy naradzali się u premiera: Kaczmarek, szef policji Konrad Kornatowski, szef ABW Bogdan Święczkowski, szef CBA Mariusz Kamiński, minister sprawiedliwości Zbigniew Ziobro oraz Tomasz Szałek, p.o. prokuratora krajowego.

Ustalenie, jak narada przebiegała, będzie kluczowe dla komisji śledczej ws. Blidy. Ziobro twierdził bowiem w Sejmie w dniu jej śmierci, że miał tylko ogólne pojęcie o sprawie. O naradzie nie wspomniał. Ale Jarosław Kaczyński przyznał potem, że na tej naradzie omawiano sprawę Blidy i że prosił, by podczas zatrzymania nie zakładano b. posłance SLD kajdanek.

Poseł SLD Janusz Zemke potwierdza, że zeznania Kaczmarka w prokuraturze pokrywają się w większości z jego sierpniową relacją przed sejmową speckomisją. Ale wtedy Kaczmarek nie powiedział o spotkaniu u prezydenta. Zemke: - Koncentrowaliśmy się na naradzie u premiera i nikt go chyba nie zapytał, czy były spotkania z innymi politykami.

Przez Blidę dopaść SLD i Millera

"Kiedy pojawiła się możliwość wyjścia na układ lewicy, Jarosław Kaczyński stwierdził, że pokazanie tego układu wystarczy za wszystkie inne" - zeznał Janusz Kaczmarek

We wtorek łódzka prokuratura przesłuchała Kaczmarka, b. szefa MSWiA Janusza; w środę zaś Konrada Kornatowskiego, byłego szefa policji. Obaj funkcjonariusze rządu Jarosława Kaczyńskiego zeznawali w sprawie śmierci Barbary Blidy, która 25 kwietnia 2006 r. zastrzeliła się podczas próby zatrzymania przez ABW.

Uprzedzono ich o odpowiedzialności karnej za fałszywe zeznania. Przesłuchania nagrano kamerą wideo. Zeznania Kaczmarka cytujemy z 22-stronicowego protokołu z przesłuchania.

B. szef MSWIA potwierdził, że na 10-14 dni przed zatrzymaniem Blidy premier Kaczyński wezwał na naradę jego, Kornatowskiego, szefa ABW Bogdana Święczkowskiego, szefa CBA Mariusza Kamińskiego, ministra sprawiedliwości Zbigniewa Ziobrę i Tomasza Szałka, p.o. prokuratora krajowego.

Nie było Zbigniewa Wassermanna, koordynatora specsłużb. "Tego typu fakt był podyktowany silną pozycją Zbigniewa Ziobry, który zdyskredytował w oczach premiera Wassermanna jako osobę, która wszystko przekazuje mediom i nie umie trzymać języka za zębami" - czytamy w zeznaniu Kaczmarka.

Dyskrecja była konieczna, bo u premiera Święczkowski i Ziobro referowali sprawę rozbicia eseldowskiego układu.

Kaczmarek zeznaje tak: „Mówili, że przez Blidę można by, mówiąc żargonem prokuratorskim, » wyjść «na osoby z wierchuszki SLD, a konkretnie z tego, co pamiętam, na Leszka Millera. (...) Mówiło się o pani Kmiecik [główny świadek przeciw Blidzie], o panu Zającu [również świadek], Blidzie i o czołowych politykach SLD. Dopiero potem na poczet różnych wywiadów udzielanych przez Zbigniewa Ziobrę i polityków PiS przeniesiono punkt ciężkości na mafię węglową. Moim zdaniem ma to charakter socjotechniczny i ma na celu przeniesienie punktu ciężkości z konkretnych osób na pojęcie ogólne, pejoratywne » mafia węglowa «, co miało przerazić społeczeństwo”.

Kaczmarek twierdzi, że sprzeciwiał się stawianiu zarzutów Blidzie, bo materiał dowodowy był słaby. A prokurator Szałek podważył wiarygodność Zająca, który o łapówkach w branży węglowej słyszał tylko od Kmiecik.

Wtedy premier wyraził niezadowolenie, że prokuratura nieudolnie realizuje wyborczą obietnicę PiS walki z układami. "Kiedy pojawiła się możliwość wyjścia na układ lewicy, Jarosław Kaczyński stwierdził, że pokazanie tego układu wystarczy za wszystkie inne" - zeznał Kaczmarek. Premier miał też ostrzec Ziobrę, by dowody były mocne, bo inaczej SLD zrobi z tego sprawę polityczną.

Według Kaczmarka tuż po naradzie Kornatowski powiedział Święczkowskiemu, że z takimi dowodami żaden sąd nie zgodzi się na tymczasowe aresztowanie Blidy. Szef ABW odparł, że w Katowicach wszystko jest już ustalone.

Kaczmarek zeznaje: "W swoim czasie Święczkowski zabiegał, aby prezesem Sądu Okręgowego w Katowicach została wskazana przez niego osoba [Monika Śliwińska, żona szefa delegatury ABW]. W mojej obecności odbyła się rozmowa Święczkowskiego z ministrem Ziobro, gdzie Święczkowski jako argument do wymiany prezesa sądu wymieniał to, że jego żona też jest sędzią i jest szykanowana przez ówczesnego prezesa. Jednocześnie utyskiwał, że minister Kryże [zastępca Ziobry] nie chce dokonać takiej zmiany. Wiem jednak, że taka zmiana nastąpiła".

Dalej Kaczmarek potwierdził, że Ziobro planował konferencję prasową w dniu zatrzymania Blidy.

Zeznał też, że tuż po jej samobójstwie Ziobro poprosił Kornatowskiego, by policja przejrzała wszystkie dochodzenia w sprawie mafii węglowej. Miało to "pomóc Bogusiowi" [Święczkowskiemu]: "Z perspektywy czasu mogę powiedzieć, że chodziło o dostarczenie materiału dowodowego, którego wcześniej nie było - zeznał Kaczmarek. - Skierowane do jednostek polecenie o kwerendę na pewno jest udokumentowane i do sprawdzenia".

Kaczmarek opowiedział też śledczym, że przed samobójstwem Blidy lub po nim szef ABW zaprosił do ośrodka w Magdalence szefów służb i prokuratorów: "Święczkowski był podenerwowany, że w Katowicach jest jakaś obstrukcja ze strony prokuratorów [nie wszyscy śledczy od mafii węglowej zgadzali się na zatrzymanie Blidy] i w niepochlebnych słowach wyrażał się na temat ówczesnego prokuratora apelacyjnego Tomasza Janeczka, że nawet on ma jakieś odmienne zdanie w zakresie stawiania zarzutów w sprawie mafii węglowej" - zeznał Kaczmarek. Podkreślił jednak, że większość prokuratorów funkcyjnych była kolegami Święczkowskiego i to jemu zawdzięczali stanowiska: "Mógł więc oddziaływać na nich w sposób nieformalny".

Według naszych informacji Kornatowski potwierdził wczoraj prokuratorom zeznania Kaczmarka. W przyszłym tygodniu łódzcy śledczy chcą przesłuchać szefa CBA Kamińskiego.

Źródło: Gazeta Wyborcza