niedziela, 18 maja 2008

Heatley najlepszym graczem MŚ w hokeju na lodzie

pp, PAP
2008-05-18, ostatnia aktualizacja 2008-05-18 23:46
Zobacz powiększenie
Dany Heatley z Kanady cieszy się z bramki zdobytej w meczu z Finlandią
Fot. PAUL DARROW REUTERS

Hokeiści kanadyjscy i rosyjscy zebrali najważniejsze trofea 72. mistrzostw świata elity. Najlepszym zawodnikiem mistrzostw został uznany Kanadyjczyk Daniel Heatley, który był również najskuteczniejszym graczem i najlepszym strzelcem.

SERWISY
Najlepsi gracze mistrzostw, według dyrektoriatu MŚ:

najlepszy bramkarz: Jewgienij Nabokow (Rosja) najlepszy obrońca: Brent Burns (Kanada), najlepszy napastnik: Daniel Heatley (Kanada), najlepszy gracz turnieju: Daniel Heatley (Kanada)

Zespół All Star: Jewgenij Nabokow (Rosja) - Mike Green (Kanada), Tomas Kaberle (Czechy) - Rick Nash (Kanada), Daniel Heatley (Kanada), Aleksander Owieczkin (Rosja)

Najskuteczniejsi (punktacja kanadyjska):

1. Heatley 9 meczów - 20 pkt - 12 bramek - 8 asyst
2. Ryan Getzlaf (Kanada) 9 - 14 - 3 - 11
3. Nash i Aleksander Siomin (Rosja) - 9 - 13 - 6 - 7

1. Heatley 12 bramek
2. Patrik Elias (Czechy), Patric Hoernqvist (Szwecja), Phil Kessel (USA), Nash, Owieczkin, Siomin - po 6.

Dramat w finale marzeń: Rosja wydarła złoto Kanadzie

Wojciech Todur
2008-05-18, ostatnia aktualizacja 2008-05-18 22:16
Zobacz powiększenie
Fot. Ryan Remiorz CANADIAN PRESS

To był finał marzeń w hokejowych mistrzostwach świata. Reprezentacja Rosji po pasjonującym meczu i "złotemu golowi" w dogrywce wywalczyła swoje 24. mistrzostwo świata i w liczbie tytułów zrównała się z Kanadą.

Zobacz powiekszenie
Fot. Jacques Boissinot AP Zobacz powiekszenie
Fot. CHRISTINNE MUSCHI REUTERS
SERWISY
Rosjanie są znów najlepsi na świecie po 15 latach przerwy! Kanadyjczykom nie pomógł niesamowity Dany Heatley, który w dziewięciu turniejowych spotkaniach strzelił 12 bramek.

Rosjanie mieli ambitny plan chcieli zgarnąć złoto sprzed nosa faworytów i to jeszcze na ich terenie, w kolebce hokeja - bo to właśnie w kanadyjskim Ontario, 153 lata temu grupa angielskim żołnierzy wymyśliła pasjonującą grę.

Kanadyjczycy kroczyli jednak - na lodowiskach w Quebecu i Halifaksie - od wygranej do wygranej. Przed niedzielnym finałem zwyciężyli w kolejnych 17 mistrzowskich spotkaniach!

Zanim zawodnicy wyjechali na lód, dociekliwi statystycy wyliczyli, że łączna wartość obu drużyn to prawie 100 milionów dolarów! Jednak tak naprawdę tacy zawodnicy jak Heatley czy Aleksander Owieczkin i Ewgieni Nabokow byli w niedzielę dla swoich drużyn bezcenni.

Nazwisko Nabokowa było od dwóch tygodni odmieniane na wszystkie możliwe sposoby we wszystkich rosyjskich gazetach! Rosjanie nie raz odpadali z walki o medale z powodu braku klasowego bramkarza, gdy więc już na początku mistrzostw - w meczu z Czechami - poważnego urazu nabawił się Aleksandr Jeriomienko, hokeiści "Sbornej" wpadli w popłoch.

Rosjanie poprosili się więc Międzynarodową Federację Hokeja na Lodzie (IIHF) o zgodę na potwierdzenie do gry Nabokowa, którego San Jose Sharks zostali właśnie wyeliminowani z walki o Puchar Stanleya, czyli mistrzostwo NHL, najlepszej ligi świata.

IIHF wyraziła zgodę, zresztą podobnie jak w kolejnych 22 tego typu przypadkach. Gdy rozpoczynała się rywalizacja na kanadyjskich lodowiskach, w składach szesnastu drużyn mających nadzieje na złoto było w sumie 93 hokeistów z NHL. Gdy zawody dobiegały końca, ta liczba wzrosła do 115. Jednak o żadnym z nich nie mówiło i nie pisało się tyle, co o urodzonym w Kazachstanie (grał w młodzieżowej reprezentacji tego kraju) Nabokowie.

Gdy 33-letni zawodnik z Kamieniogorska stanął między słupkami, na internetowej stronie IIHF pojawiła się informacja, że rosyjska reprezentacja znalazła "ostatni brakujący puzzle do zwycięskiej układanki".

- To moje pierwsze mistrzostwa świata! Presja? Towarzyszy mi od zawsze, to część mojej pracy - mówił przed finałem Nabokow. Zanim hokeiści rozpoczęli walkę o złoto fachowcy powtarzali, że Rosjanie czekali na tej klasy fachowca od łapania i odbijania krążków w turnieju mistrzowskim od roku... 1983, gdy w bramce ZSRR stał legendarny Władysław Trietiak, dziś szef Rosyjskiej Federacji Hokeja na Lodzie.

Kto mógł jednak złamać Nabokowa jak nie Kanadyjczycy, który ostatni raz przegrali mecz na mistrzostwach świata w 2006 roku, gdy w pojedynku o brąz ograła ich Finlandia? Potem już tylko zwyciężali, zdobywając po drodze - w ubiegłym roku w Moskwie - mistrzostwo świata.

Zespół z Ameryki Północnej pchał do kolejnych zwycięstw niesamowity pierwszy atak: Rick Nash - Ryan Getzlaf - Dany Heatley - który już przed finałem miał łącznie 54 punkty w klasyfikacji bramek i asyst. W tej statystyce ze wspomnianym trio nie mogła się równać żadna formacja biorąca udział w mistrzostwach.

Świetny turniej zaliczył szczególnie 27-letni Heatley. Urodzony we Freiburgu lewoskrzydłowy (jego mama Karin jest Niemką) strzelił aż 12 goli, do których dołożył osiem asyst. Za każdym razem, gdy zawodnik Ottawa Senators trafiał do siatki uśmiechał się szeroko i pokazywał, że na przedzie brakuje mu jednego zęba. Warto dodać, że pięć lat temu kariera niezwykle utalentowanego hokeisty wisiała na włosku. Heatley spowodował wypadek samochodowy (prowadził Ferrari 360 Modena), w którym zginął jego kolega z drużyny. On sam trafił do szpitala z obrażeniami płuc i wątroby, pękniętym kolanem, szczęką oraz zerwanymi mięśniami lewego barku... W niedzielę Heatley wywijał lewą ręką tak sprawnie i uderzał krążek tak mocno, że guma syczała z bólu! Kanadyjski poeta Al Purdy uważa, że hokej to mariaż zbrodni i baletu - Heatley na pewno zalicza się do tych, którzy świadczą o tej złej twarzy tak widowiskowej dyscypliny.

Wiaczesław Bykow, trener "Sbornej", który w 1993 roku był w składzie zespołu, który zdobył dla Rosji ostatnie mistrzostwo świata (jeszcze pod szyldem Wspólnoty Państw Niepodległych) powtarzał przed finałem, że kluczem do wygranej będzie dyscyplina. Jego zawodnicy grali jednak skoncentrowali ledwie przez kilkadziesiąt sekund - po szybko zdobytym golu dali się zepchnąć do rozpaczliwej defensywy. Zasypany krążkami Nabokow (w strzałach po pierwszych 20 minutach było 15-5) klęknął w pierwszej tercji aż trzy razy. Ale od czego są liderzy rosyjskiej drużyny: Owieczkin, Aleksander Semin i Siergiej Fiedorow.

- Gdy oni są w formie, podrywają do walki innych zawodników. Jesteśmy wtedy jak nabierająca rozpędu kula śniegu - mówił Nabokow.

I ta kula z każdą minutą mknęła coraz szybciej. Niesamowitemu Seminowi - miał udział przy trzech golach dla Rosji - pomógł w końcu Ilja Kowalczuk i na pięć minut przed końcem Rosja doprowadziła do wyrównania! To jednak nie był koniec - w dogrywce "sborna" (Kowalczuk!) sprawiła, że hokejowa Kanada zalała się łzami!

Dodajmy, że z okazji 100-lecia powstania federacja IIHF ogłosił drużynę marzeń, w skład której weszło aż czterech Rosjan - napastnicy Walery Charłamow, Siergiej Makarow, obrońca Wiaczesław Fetisow i bramkarz Władisław Trietiak - a także kanadyjski napastnik Wayne Gretzky i szwedzki obrońca Borje Salming.

Za najważniejsze wydarzenie w historii tego sportu uznano tzw. "cud w Lake Placid" - chodzi o półfinał turnieju olimpijskiego w 1980 roku. Złożona z amatorów reprezentacja USA sprawiła wtedy wielką niespodziankę, wygrywając z ekipą Związku Radzieckiego 4:3, a później zdobywając złoty medal.

Kanada - Rosja 4:5 (3:1, 1:1, 0:2; 0:1)

Bramki: Brent Burns (4, 15-pp), Chris Kunitz (10), Dany Heatley (30) - Siergiej Siemin (2, 22-pp), Aleksiej Tierieszczenko (49), Ilja Kowalczuk (55, 63).

Premier Tusk w Andach na tropach inż. Malinowskiego

jg, mt, PAP
2008-05-18, ostatnia aktualizacja 2008-05-18 17:12
Zobacz powiększenie
Premier z małżonką jadą pociągiem im. Ernesta Malinowskiego w Rio Blanco
Fot. Radek Pietruszka PAP

Ostatni dzień wizyty w Peru premier Donald Tusk spędził w Andach. W sobotę przejechał się wybudowaną przez inżyniera Ernesta Malinowskiego linią kolejową, do niedawna położoną najwyżej na świecie.

Zobacz powiekszenie
Fot. Radek Pietruszka PAP
Premier na Machu Picchu
Tusk zwiedza Amerykę Południową - zdjęcia

Szef polskiego rządu odwiedził też szkołę imienia Malinowskiego w dystrykcie Morococha, w departamencie Junin.

Do 2005 roku, kiedy uruchomiono linię kolejową łączącą chińską prowincję Quinghai ze stolicą Tybetu Lhasą, linia kolejowa w Andach, której pomysłodawcą i budowniczym był inż. Malinowski, była położona najwyżej na świecie.

Linia ma 218 km długości, a w najwyższym punkcie (na przełęczy Ticlio) wznosi się na 4768 m n.p.m. Tymczasem Lima leży nieco powyżej poziomu morza. Dlatego też kilkugodzinna podróż do Ticlio ze stolicy Peru może okazać się forsowna dla osób nieprzyzwyczajonych do gwałtownych zmian wysokości.

Chorobę wysokościową Peruwiańczycy nazywają Soroche. W łagodnych przypadkach objawia się ona zawrotami głowy i nudnościami, w skrajnych - może prowadzić do obrzęku płuc lub mózgu.

Miejscowi zalecają, aby przed podróżą na wyżej niż 2500 m.n.p.m., dla złagodzenia skutków ubocznych, napić się naparu z liści koki, tzw. mate de coca, oferowanej w rozlicznych lokalach po drodze na Ticlio.

Ernest Malinowski, uczestnik Powstania Listopadowego, przybył do Peru w 1852 r. Siedem lat później przedłożył władzom projekt transandyjskiej linii kolejowej, łączącej wybrzeże Peru (port Callao) z zasobnym w surowce wnętrzem kraju.

Projekt początkowo odrzucono jako zbyt rewolucyjny. Kongres Peru zaakceptował go w 1871 r. Budowę, osobiście nadzorowaną przez Malinowskiego, rozpoczęto rok później, a już wiosną 1873 r. osiągnięto okolice przełęczy Ticlio. Obecnie na Ticlio stoi pomnik upamiętniający dokonania inż. Malinowskiego. Premier Tusk złożył pod nim w sobotę kwiaty.

Dawna osada górnicza Morococha leży niewiele niżej od Ticlio bo na wysokości 4600 m. n.p.m. W szkole podstawowej im. Malinowskiego uczy się tam nieco ponad stu małych Indian. Peruwiańczycy przywitali Tuska m.in. pokazem tańców ludowych, obdarowali go też ręcznie robioną wielobarwną czapką i szalem.

Po odwiedzinach Morococha, Tusk przejechał turystyczną wersją kolei andyjskiej z Rio Blanco do San Bartolome. Stamtąd wrócił do Limy.

W Peru polski premier przebywał od środy, uczestniczył tam m.in. w szczycie UE-Ameryka Łacińska i Karaiby oraz odbył szereg spotkań dwustronnych m.in. z prezydentami Brazylii, Kolumbii i Meksyku.

Tusk w miejscu, gdzie torturowano więźniów politycznych

W niedzielę premier Donald Tusk rozpoczyna wizytę w Chile. Jutro spotka się z prezydent tego kraju, Michelle Bachelet. Dziś natomiast odwiedzi w Santiago de Chile miejsce przesłuchań i tortur więźniów politycznych w czasie dyktatury Augusto Pinocheta - Willę Grimaldi.

Wiceminister spraw zagranicznych Ryszard Schnepf mówi, że celem wizyty premiera jest poszukiwanie strategicznego partnera w Ameryce Łacińskiej. Takim partnerem może być właśnie Chile, jako średnio zamożny kraj o sporych możliwościach importowych, dobrze zorganizowany, o stabilnej demokracji.

Ryszard Schnepf dodał, że Polska poszukuje także partnerów do inicjatyw międzynarodowych, takich jak Wspólnota dla Demokracji. W 2000 roku w Warszawie odbyło się pierwsze posiedzenie tej inicjatywy, zainaugurowanej przez Polskę. Przyłączyło się do niej Chile i - jak mówi wiceminister - jest znakomitym partnerem. Ryszard Schnepf zwraca też uwagę na to, że oba kraje łączą historyczne doświadczenia dyktatury.

Dzisiejsza wizyta premiera w Willi Grimaldi ma być podkreśleniem tej wspólnoty doświadczeń. Posiadłość ta była używana jako więzienie przez paramilitarną policję w latach 1974-1978. W tym czasie przebywało tam około 5 tysięcy więźniów, a zamordowanych zostało 240 osób. Wśród ofiar był ojciec obecnej prezydent Michelle Bachelet. Ona sama również była więziona w czasie rządów wojskowych.

Dyktatura Augusto Pinocheta, który kierował krajem od 1973 do 1990 roku, pochłonęła ponad 3 tysiące ofiar.

Chiny: Pacjent zawalonego szpitala przeżył sześć dni pod gruzami

alx, PAP, IAR
2008-05-18, ostatnia aktualizacja 2008-05-18 11:09

W zawalonym podczas trzęsienia ziemi szpitalu w prowincji Syczuan ekipy ratunkowe znalazły pacjenta, który przeżył pod gruzami 139 godzin, czyli prawie sześć dób. Ratownicy coraz rzadziej natrafiają na żywych ludzi. Głosy i wołania o pomoc, które do niedawna słyszeli z zawalonych budynków, stopniowo milkną.

Zobacz powiekszenie
Fot. Oded Balilty AP
Mieszkańcy przyglądają się ratownikom przeszukującym gruzowisko
Gdzie zatrzęsła się ziemia
Gdzie zatrzęsła się ziemia
Jak podała oficjalna chińska agencja prasowa Xinhua, zasypany pacjent został wydobyty spod gruzów przez ratowników w mieście Beichuan w północnej części prowincji. Według agencji, był "tylko lekko zadrapany". W ruinach zawalonych budynków odnaleziono wczoraj 63 zasypanych, w większości mieszkańców położonego w epicentrum miasta Yingxiu. Ratownicy odkopali także

Ratownikom kończy się czas

Prowadzone w setkach miejsc akcje ratownicze tylko sporadycznie kończą się szczęśliwie. Przeważnie spod gruzów wydobywane są ciała ludzkie, których liczba idzie w tysiące. Rząd chiński obawia się, że łączna liczba ofiar śmiertelnych może przekroczyć 50 tys.

Szacuje się, że pod gruzami może być nadal około 10 000 osób. Ratownicy nie ukrywają, że ich szanse na przeżycie są minimalne. Wszystkie przypadki uratowania ludzi graniczą z cudem, bowiem według ekspertów szanse na przeżycie pod gruzami dłużej niż 72 godziny są znikome.

Wstrząsy wtórne wywołały panikę

Prowincję Syczuan, w której znajdowało się epicentrum trzęsienia ziemi, nadal nawiedzają wstrząsy wtórne. Amerykańskie centrum geologiczne podało, że w rejonie poniedziałkowego kataklizmu odnotowano dziś wstrząs o sile ponad 6 stopni w skali Richtera. W ponad 10 milionowym Chengdu, które jest stolicą Syczuanu, wstrząs wywołał panikę wśród mieszkańców.

Tymczasem w wielu rejonach prowincji wzrasta zagrożenie powodziowe. Padający od kilku dni deszcz przyczynił się do wielu osunięć ziemi i lawin błotnych. Skały, które po trzęsieniu zablokowały koryta rzek, spowodowały powstanie ogromnych rozlewisk. Agencja prasowa Xinhua ostrzega, że powódź może pogłębić katastrofę humanitarną w regionie.

Do Syczuanu napływa pomoc z całego świata, a w akcji ratowniczej pomagają wyszkolone grupy specjalistów m.in. z Rosji, Japonii i Korei Południowej.

Chiny: Pacjent zawalonego szpitala przeżył sześć dni pod gruzami

alx, PAP, IAR
2008-05-18, ostatnia aktualizacja 2008-05-18 11:09

W zawalonym podczas trzęsienia ziemi szpitalu w prowincji Syczuan ekipy ratunkowe znalazły pacjenta, który przeżył pod gruzami 139 godzin, czyli prawie sześć dób. Ratownicy coraz rzadziej natrafiają na żywych ludzi. Głosy i wołania o pomoc, które do niedawna słyszeli z zawalonych budynków, stopniowo milkną.

Zobacz powiekszenie
Fot. Oded Balilty AP
Mieszkańcy przyglądają się ratownikom przeszukującym gruzowisko
Gdzie zatrzęsła się ziemia
Gdzie zatrzęsła się ziemia
Jak podała oficjalna chińska agencja prasowa Xinhua, zasypany pacjent został wydobyty spod gruzów przez ratowników w mieście Beichuan w północnej części prowincji. Według agencji, był "tylko lekko zadrapany". W ruinach zawalonych budynków odnaleziono wczoraj 63 zasypanych, w większości mieszkańców położonego w epicentrum miasta Yingxiu. Ratownicy odkopali także

Ratownikom kończy się czas

Prowadzone w setkach miejsc akcje ratownicze tylko sporadycznie kończą się szczęśliwie. Przeważnie spod gruzów wydobywane są ciała ludzkie, których liczba idzie w tysiące. Rząd chiński obawia się, że łączna liczba ofiar śmiertelnych może przekroczyć 50 tys.

Szacuje się, że pod gruzami może być nadal około 10 000 osób. Ratownicy nie ukrywają, że ich szanse na przeżycie są minimalne. Wszystkie przypadki uratowania ludzi graniczą z cudem, bowiem według ekspertów szanse na przeżycie pod gruzami dłużej niż 72 godziny są znikome.

Wstrząsy wtórne wywołały panikę

Prowincję Syczuan, w której znajdowało się epicentrum trzęsienia ziemi, nadal nawiedzają wstrząsy wtórne. Amerykańskie centrum geologiczne podało, że w rejonie poniedziałkowego kataklizmu odnotowano dziś wstrząs o sile ponad 6 stopni w skali Richtera. W ponad 10 milionowym Chengdu, które jest stolicą Syczuanu, wstrząs wywołał panikę wśród mieszkańców.

Tymczasem w wielu rejonach prowincji wzrasta zagrożenie powodziowe. Padający od kilku dni deszcz przyczynił się do wielu osunięć ziemi i lawin błotnych. Skały, które po trzęsieniu zablokowały koryta rzek, spowodowały powstanie ogromnych rozlewisk. Agencja prasowa Xinhua ostrzega, że powódź może pogłębić katastrofę humanitarną w regionie.

Do Syczuanu napływa pomoc z całego świata, a w akcji ratowniczej pomagają wyszkolone grupy specjalistów m.in. z Rosji, Japonii i Korei Południowej.

Domostwo poselskie

Dariusz Brzostek
2008-04-29, ostatnia aktualizacja 2008-04-29 16:19
Zobacz powiększenie
Na początku kwietnia Radosław Sikorski gościł w swojej zabytkowej rezydencji Ministra Spraw Zagranicznych RFN Franka-Waltera Steinmeiera z małżonką.
źródło: www.msz.gov.pl

Nie ma to jak dom lub mieszkanie posła. W swoich oświadczeniach majątkowych wszyscy posłowie pochwalili się jak mieszkają. Z naszej wnikliwej analizy wynika, że jedni mają pałace, domy i mieszkania warte miliony, inni niewiele warte blokowe klitki. Wielu posłów choć zabiera się za tworzenie ustaw o budownictwie ...z mieszkaniem nie ma nic wspólnego

Zobacz powiekszenie
Fot. Sławomir Kamiński / AG
Posłowie przed głosowaniem
Zobacz powiekszenie
Fot. Iwona Burdzanowska / AGENCJA GAZ
Janusz Palikot w swoim domu
Zobacz powiekszenie
Fot. Paweł Szatkowski / AG
XVIII-wieczny dworek Radosława Sikorskiego w Chobielinie
Chcesz kupić mieszkanie lub dom? Przeszukaj nasze oferty

Chcesz sprzedać mieszkanie? Dodaj ogłoszenie w naszym serwisie

Milionerzy na kilkuset metrach

Niekwestionowanym liderem, osobą, która może poszczycić się najbardziej okazałą nieruchomością budowlaną jest Janusz Palikot, poseł Platformy Obywatelskiej. Choć w rubryce "dom" jak i "mieszkanie" lubelski poseł ku naszemu zdziwieniu wpisał, że nic nie posiada to Palikot jest jednak współudziałowcem w każdej nieruchomości stanowiącej zespół pałacowo-parkowy. Wartość całej tej nieruchomości została wyceniona przez niego na 10 milionów złotych.

Zdaniem wielu ekspertów jest to jedna z najbardziej okazałych nieruchomości w naszym kraju. Drugie miejsce na naszej liście zajął minister spraw zagranicznych, Radosław Sikorski, również z klubu PO. Jego dom w Chobielinie o łącznej powierzchni 800 metrów kwadratowych wart jest dziś 6 milionów złotych, nie liczą blisko 14 hektarowej działki. W jednym z wywiadów Radosław Sikorski wspomniał, że dom przed laty kupili jego rodzice za równowartość dwóch małych fiatów.

W ostatnich dniach na jego chobielińską rezydencję były zwrócone oczy nie tylko polskich, ale i niemieckich polityków. To tu gościł Frank Walter Steinmeier, minister spraw zagranicznych Niemiec, który z Radosławem Sikorskim omawiał dwustronne stosunki pomiędzy naszymi krajami. O wizycie mówiono jako o kolejnym przełomie w stosunkach polsko-niemieckich, bo w ostatnich latach szefowie dyplomacji obu krajów nie spotykali się na prywatnym gruncie. Sam Steinmeier przyleciał ponoć do Bydgoszczy z ochotą. W grudniu w Berlinie, Radosław Sikorski podarował mu książkę o swoim dworku. Minister Steineier chciał zobaczyć tę posiadłość na własne oczy. W kuluarach mówi się zaś, że dom ministra Sikorskiego stanie się rządowym lub ministerialnym centrum spotkań polityków na najwyższym szczycie. Niektórzy nawet żartują, że "po Chobielinie będzie czas na Warszawę".

Minister Spraw Zagranicznych posiada również 170-metrowe mieszkanie, warte niebagatela 1,7 mln zł, co oznacza, że wartość jego domostwa wynosi 7,7 mln zł. O trzecie miejsce toczyła się niezwykle zacięta rywalizacja. W sportowym stylu jak wypadało na byłego piłkarza wygrał ją 42-letni Roman Kosecki. Jego (wspólnie z żoną) 246-metrowy dom został wyceniony przez posła Platformy na 3,9 miliona zł. - To moja duma, mój wizerunek i inwestycja - cieszy się poseł Roman Kosecki. - Pewnie sprzedam ten dom jak tylko dzieci dorosną. Jest tak duży, że albo się w nim gubimy albo musimy szukać - śmieje się popularny "Kosa".

Nieznacznie mniejszym majątkiem w nieruchomościach może pochwalić się poseł Andrzej Halicki, z zawodu dyrektor generalny GGK public relations. Wspólnie z żoną posiada on 345,2 metrowy dom w stanie surowym, za 2,5 miliona zł. Do tego dochodzi prawie 50 metrowe spółdzielcze własnościowe mieszkanie, za kwotę 350 tys. zł, które jest własnością przedmałżeńską posła. Ale to nie wszystko. Halicki posiada wspólnie z żoną dodatkowe dwa mieszkania (47,9 m i 47,7 m) każde warte po ok. 300 tys. zł. Razem wartość jego domostw wynosi 3 mln 450 tys. zł.

Do majętnych w domy należy także kolejny z rządzących, wicepremier i minister spraw wewnętrznych Grzegorz Schetyna. Posiada 240-metrowy dom wart 1,2 mln zł, do tego dochodzi 98-metrowe mieszkanie za 590 tys. zł i 34,3 metrowe "M-2" za 200 tys. zł. Łączna wartość jego nieruchomości wynosi 1 mln 990 tys. zł, co daje mu siódme miejsce.

Wyprzedzili go Łukasz Gibała, kolejny poseł z PO, którego domowy majątek wynosi 2,1 mln zł oraz najbogatszy posiadacz domów z posłów PiS, Ludwik Dorn. Majątek domowy Ludwika Dorna przekroczył 2 miliony. Składa się na to 210-metrowy dom na działce 3100 m o łącznej wartości 1,5 mln zł oraz 69-metrowe mieszkanie za 550 tys. zł.

Imponująco wygląda nie tylko cała pierwsza dziesiątka, gdzie bez domu lub mieszkania za półtora miliona posłowie nie mają, czego szukać.

Niestety, panowie parlamentarzyści okazali się bardzo niegościnni, gdyż w pierwszej dziesiątce najbogatszych nie ma żadnej posłanki z własnym "M". Najzamożniejsza z nich, Małgorzata Kidawa-Błońska z PO, posiada dom o wartości 1 miliona 340 tys. zł. Wspólnie z Mirosławem Koźlakiewiczem zajmuje dopiero ex equo 15 - 16 miejsce. Koźlakiewicz, najbogatszy polski poseł, którego całkowity majątek Duży Format wycenił na 33,9 mln zł ma cztery domostwa: 200-metrowy dom dworkowaty z czerwonej cegły wybudowany przez pradziadka obecnego posła wart jest 200 tys. zł. Ten dom ceni sobie najbardziej bo jak wspomina stanowi on kawał historii jego rodziny, dlatego też chce go przekazać swoim dzieciom. Poseł posiada jeszcze trzy mieszkania w Warszawie. Pierwsze 143,60 metrowe o wartości 700 tys. zł, drugie mieszkanie o powierzchni 43,70 metra o wartości 220 tys. Poseł posiada jeszcze jedno mieszkanie o powierzchni 43,70 m o takiej samej wartości 220 tys. zł.

Listę milionerów, których na naszej liście jest aż 25 przedstawicieli Sejmu zamyka posłanka Jadwiga Zakrzewska. Na cały okrągły milion wyceniła swój 225 metrowy dom. Kolejnych 78 posłów może pochwalić się nieruchomościami budowlanymi powyżej 500 tys. do 999 tys. zł.

W sumie posłowie wycenili swoje domostwa na blisko 180 milionów zł (domy warte ponad 120 milionów, mieszkania prawie 60 milionów). Te kwoty byłyby ponad dwukrotnie wyższe, gdyby kilkuset parlamentarzystów lepiej przyłożyło się do wyceny.

500, 1000 złotych za metr

120-metrowy dom za 160 tysięcy zł, mieszkanie 88-metrów za ok. 120 tysięcy zł. Są jeszcze inne rarytasy wśród nieruchomości jak 116-metrowe własnościowe "M" za bagatela 200 tys. zł. Któż z nas nie marzył o tak atrakcyjnym zakupie własnego "M". Niestety, tak tanimi mieszkaniami może pochwalić się ponad stu posłów, którzy wycenili swoje metraże według tylko im znanego cennika. Najczęściej metr nieruchomości wynosi 1 tys. zł. Słownie: tysiąc złotych. Zdziwienia nie kryją liczni eksperci z agencji nieruchomości, których zapytaliśmy o wycenę posłów.

- To niemożliwe, takich cen nie ma na rynku mieszkań już od kilku lat. Nawet zniszczone i bardzo zaniedbane "nory" są dziś o wiele droższe - dodają. Podobnie wygląda sytuacja jeśli chodzi o tzw. wyższą półkę.

Poseł Edward Czesak wycenił swój 450-metrowy dom tylko na 500 tysięcy zł. Arkadiusz Czartoryski swój małżeński dom o powierzchni ok. 220 metrów wycenił na ok. 220 tys. zł. Podobnie postąpił poseł Andrzej Betkowski z domem i mieszkaniem. 120-metrowy dom wart jest w jego oświadczeniu tylko 120 tys. zł, a mieszkanie własnościowe spółdzielcze o powierzchni 70 metrów warte jest 70 tys. zł. Poseł Piotr Waśko, który 120 metrowy dom wycenił na 120 tys. zł, a 147 metrowe mieszkanie na 150 tys. zł. Inny z posłów Robert Telus swoje dwa domy również nisko wycenił.190-metrowy dom liczy po 180-tysięcy, a 100-metrowy dom jego zdaniem wart jest tylko 90 tysięcy zł. Taryfikator tysiąca złoty za metr spodobał się także posłowi Jarosławowi Zielińskiemu, który ok. 250-metrowy dom podliczył na 250 tys. zł, a ponad 41-metrowe spółdzielcze własnościowe mieszkanie na ok. 50 tysięcy zł. Okazyjne mieszkania po 1 tys. zł za metr kwadratowy powierzchni wcale nie są najlepszą okazją. Wielu parlamentarzystów swoje domy wycenia po kilkaset złotych z metra.

Poseł Mieczysław Łuczak swój dom o powierzchni 280 metrowy dom wycenia na 190 tysięcy zł. Jego kolega z poselskiej ławy Wojciech Żukowski swój dom 102,5 metra wycenił tylko na 60 tys. zł. Tylko nieliczni zaznaczają, czym jest spowodowana tak niska wartość mieszkania. Piotr Cybulski swój 183-metrowy dom wycenił na 130 tysięcy zł, ale zaznaczył, że jego dom jest w budowie. O mieszkaniach pozostałych posłów można tylko pomarzyć, że kiedyś zechcą je sprzedać. I tak za 74-metrowe mieszkanie posła Adama Szejnfelda zapłacilibyśmy tylko 59 tys. zł. Jeszcze taniej bo 50 tys. zł zapłacilibyśmy za 150 metrowy dom Wojciecha Mojzesowicza. Wszystkich jednak przebiłby poseł Czesław Mroczek, który swój 45-metrowy dom wycenił tylko na 5 tys. zł. - Moja piwniczka jest o wiele więcej warta

Wycena sprzed 10 lat

Wśród niektórych posłów zapanowała moda na podawanie cennika sprzed lat licząc, że ceny domów i mieszkań stanęły w miejscu. I tak Krzysztof Gadowski 190-metrowy dom wybudowany w 1993 roku wycenia na ok. 190 tys. zł.

Poseł Marek Cebula swój 130-metrowy dom wycenił na 200 tys. zł. Na tyle zostało wycenione przysądzenie z 6 września 1996 roku. Naśladowców wśród posłów ma wielu.

Marek Biernacki swoje 86 metrowe mieszkanie wycenił na 256 tys. zł według ceny zakupu w 2001 roku, a Joanna Fabisiak 1 części bliźniaka wyceniła na 231 757 zł. Na tyle tą nieruchomość wycenił rzeczoznawca w 1997 roku. Także i 83 metrowe mieszkanie z garażem posła Witolda Gintowta-Dziewałtowskiego zostało wycenione na ponad 106 tysięcy według ceny zakupu z 1998 roku. Z oświadczenia posła Jarosława Wałęsy dowiemy się również ile w 2003 roku było warte jego blisko 80-metrowe mieszkanie. Pięć lat temu poseł wycenił je na 245 tys. zł i od tamtego czasu jego wartość nie wzrosła. Tak niewielką wartością domów, zdzwiony jest jeden z posłów, który swoje roczne volvo S 40 wycenił na ponad 120 tysięcy złotych.

Ekspertem dla wielu posłów przy wycenie mieszkania mógłby być poseł Wojciech Olejniczak, który swoje spółdzielcze własnościowe 69,6 metrowe mieszkanie zakupił za 265 tys. a obecną wartość wycenił na ok. 700 tys. zł.

Kto nie oszukuje?

Pochwalić się w czym mieszkają lubią przede wszystkim biznesmeni oraz osoby znane z pierwszych strona gazet i piastujące wysokie publiczne stanowiska.

Wystarczy prześledzić nazwiska Ludwika Dorna, Bogdana Zdrojewskiego, Bronisława Komorowskiego czy Zbigniewa Wassermanna, Jerzego Szmajdzińskiego, Zbigniewa Religi, Tadeusza Rossa, Kazimierza Kutza, Bogdana Lisa, Jolanty Szymanek-Deresz, Pawła Suskiego czy Ryszarda Kalisza, by zobaczyć, że każdy z nich mieszka w domu, którego nikt nie mógłby się powstydzić. W ich oświadczeniach najmniejsze kwoty to 800-, 900 tysięcy zł za dom czy mieszkanie.

Jerzy Szmajdziński swój 320-metrowy dom wycenił na 1,6 miliona zł. Poseł dodatkowo zaznaczył, że ma jeszcze ponad 136-tysięcy kredytu który zaciągnął na wiele lat.

Znani posłowie chętnie też opisują wszystkie swoje nieruchomości. Poseł Karol Karski z Prawa i Sprawiedliwości, swoje 24-metrowe mieszkanie wycenił na 200 tysięcy zł, kolejne 48-metrowe na 400 tysięcy, jeszcze inne 27- metrowe wyliczył na 210 tysięcy. Ponadto pochwalił się swoim 42-letnim domkiem letniskowym na działce. Jego wartość poseł wycenił na 70 tysięcy zł.

Trzema swoimi domami pochwalił się także Henryk Siedlaczek. 250-metrowy dom swojej żony wycenił na 250 tys. zł. Drugi, 120-metrowy będący ich współwłasnością małżeńską wycenił na 283 tys. zł. Trzeci, 220-metrowy dom, który jest tylko jego własnością poseł wycenił na 100 tys. zł.

Marek Wikiński wycenił swój dom (198,55 metrów) na 290 tys. zł. ale zaznaczył, że jest obciążony hipoteką 116 620 franków szwajcarskich, na którego zakup poseł zaciągnął kredyt.

Bardzo dokładny w wyliczeniach wykazał się Mirosław Sekuła, 53-letni prezes zarządu i dyrektor z zabrzańskim przedsiębiorstwie wodociągów i kanalizacji. Swój dom o powierzchni 220 metrów wyliczył według stawki 3140 zł/m kw. Łącznie wartość domu wycenił na 690 800 zł. Podobnie postąpił z drugim domem o powierzchni 328 metrów licząc po 3140 zł/m kw. na łączną wartość 1 029 920 zł. Poseł zaznaczył przy tym, że obydwa domy są objęte wspólnością majątkową małżeńską, a ich wartość pochodzi ze wskaźnika przeliczeniowego kosztu odtworzenia 1 m kw. powierzchni użytkowej budynków mieszkalnych na II i III kwartał roku 2007 dla województwa śląskiego według obwieszczenia Wojewody Śląskiego z 29 marca 2007 roku.

Dokładna w swoich wyliczeniach jest także posłanka Jolanta Szymanek-Deresz z Lewicy i Demokratów. Swoje 2/3 udziału w 209 metrowym dom wyliczyła na 800 tys. zł. Posłanka zaznaczyła przy tym, że majątek całego domu oszacowany został na 1,2 mln zł.

Poseł Tadeusz Tomaszewski, oprócz domu i dwóch mieszkań zaznaczył, że posiada także 40-metrowy budynek gospodarczy z garażem (wartość ubezpieczenia 30 tys. zł). Swój dom wart 200 tysięcy zł poseł wycenił według wartości polisy ubezpieczeniowej. Natomiast poseł Sławomir Nowak z PO, swoje 139-metrowe mieszkanie ma obciążone hipoteką bankową. Wartość mieszkania 516 124, 91 zł poseł wycenił w oparciu o faktury dewelopera.

Nelly Rokita, posłanka PiS-u, swoje 78-metrowe mieszkanie własnościowe wyceniła zaś na 115 tysięcy ...euro. Podobnie uczyniła z drugim mieszkaniem o powierzchni 55 metrów, którego wartość wynosi 70 tys. euro. Nelly Rokita w specjalnym załączniku zaznaczyła, że dochody z wynajęcia mieszkania - ok. 1000 euro miesięcznie, w całości przekazuje swojej córce na pokrycie kosztów studiów zagranicznych oraz utrzymanie.

Najmniejsze mieszkanie posiada 25-letni Krzysztof Brejza. Poseł musi się zmieścić w maleńkich 19 metrach (wycenione na 115 tys. zł.)

Spora grupa posłów nie zna wartości swoich mieszkań. Swojego 36 metrowego mieszkania nie wyceniła ani nie określiła własności posłanka PiS, Jolanta Szczypińska. Wartości swojego 110 metrowego domu nie zna poseł Edward Wojtas. 40-metrowego mieszkania nie wyceniła również Izabela Leszczyna. Niewiedzą, ile warte jest jego 98-metrowe mieszkanie wykazał sie także poseł Marek Opioła.

Są bezdomni, wynajmują lub są na utrzymaniu żon

Nie wszyscy jednak mogą się pochwalić swoim własnym M. Według oświadczeń wielu posłów jest bezdomna, korzysta z mieszkania małżonka lub wynajmuje jakieś lokum.

Poseł Tomasz Lesz zaznaczył, że nie ma domu, ani mieszkania, ale ma za to domek letniskowy na działce za 120 tysięcy zł.

Jerzy Wenderlich, poseł lewicy mieszka w 80-metrowym mieszkaniu, którego nie jest właścicielem.

Posłanka Agnieszka Kozłowska - Rajewicz ma mieszkanie lokatorskie, 50-metrów w TBS-ie, za 200 tysięcy, ale partycypowała w kwocie 38 tys. zł. A Grzegorz Karpiński mieszka w 52-metrowym mieszkaniu, które wynajmuje (najem). Choć posiada, ponad 400 metrowy dom z 1926 roku. Jeden z najmłodszych posłów Łukasz Tusk mieszka w 240-metrowym domu, wartym 150 tysięcy, który jest odrębną własnością jego żony.

Poseł Ryszard Terlecki także nie posiada własnego M, a 100-metrowe mieszkanie w którym mieszka jest własnością jego żony. Dwoma domami żony, każdy ponad 200 metrów pochwalił się poseł Tomasz Tomczykiewicz.

Zbigniew Dolata w rubyce mieszkanie wpisał, że posiada 69-metrażowe M. Poseł zaznaczył, że mieszkanie jest wynajmowane od TBS.

Leszek Cieślik burmistrz Augustowa nie posiada domu, tylko 75-metrowe mieszkanie spółdzielcze lokatorskie wspólnie z małżonkiem, którego nie wycenił. Emeryt, poseł Jan Religa ma 48-metrowe mieszkanie lokatorskie bez wyceny. A posłanka Elżbieta Łukacijewska oprócz dużego domu ma również 75-metrowe mieszkanie zakładowe RDLP. W 73 metrowym mieszkaniu lokatorskim zameldowana jest Danuta Pietraszewska. Podobnie jak Tadeusz Kopeć, który zamieszkuje na lokatorskich 72,21 metrach. Żadnych domostw nie posiadają Cezary Grabarczyk, Ewa Kierzkowska, Tomasz Kamiński, Michał Jaros, Jan Dziedziczak, Tomasz Dudziński, Tadeusz Motowidło, Tadeusz Motowidło, Magdalena Kochan, Krzysztof Lipiec, Michał Marcinkiewicz, Izabela Kloc czy Bogusław Wontor.

Poseł Jacek Żalek zaznaczył, że w ogóle nic nie posiada. Gdzie tylko mógł wpisywał duże Ż. Jacek Żalek przekonuje, że można nie mieć ani domu, ani mieszkania, ziemi samochodu a nawet kredytu. Posiada jedynie niewielką kwotę na koncie.

Wszystkich zaskoczył poseł Damian Raczkowski, który nie ma ani domu, ani mieszkania, ani żadnej innej nieruchomości, ale udało mu się wziąć kredyt na zakup domu w Zaborowie. Kredyt otrzymał na 20 lat w kwocie ponad 377 tys. zł.

Nie zna ceny swego domu, a tworzy ustawę?

W internecie można znaleźć setki ofert "Kupię tanio mieszkanie". Niestety żadnemu z ogłaszających się nie było dane trafić na super ofertę 1 tys. zł za metr kwadratowy. - Nawet domy w małych miasteczkach są o wiele droższe niż ceny jakie podali posłowie - dziwi się Jacek Wierzbicki z agencji nieruchomości. Czytam te oświadczenie i oczom nie wierzę. Jak tu wierzyć posłom, jeżeli oni nawet nie wiedzą w czym mieszkają i ile dziś są warte mieszkania. Aż strach pomyśleć co będzie jak zabiorą się za ustawy dotyczące zmian w budownictwie - mówi z oburzeniem. - Za 400 tysięcy to mogę zamieszkać w 40 - metrowym mieszkaniu na warszawskim Mokotowie - dodaje Wierzbicki.

Wycenie poselskich domów nie dowierza również Katarzyna Siwek, szef działu analizy w firmie doradczej Expander.

- Tysiąc złotych za metr? Od wielu już lat nie ma tak tanich mieszkań na rynku - mówi. - Nie bardzo mogę sobie to wyobrazić, żeby cena za metr kwadratowy była niższa niż 5 tys. zł. - dodaje.

Z raportu cen domów i mieszkań za pierwszy kwartał 2008 roku zrobionych wspólnie przez Expandera i serwis szybko.pl wynika, że średnia ceny mieszkań w dużych miejscowościach kształtują się znacznie powyżej tej kwoty. W marcu, we Wrocławiu metr mieszkania kosztował 7137 zł., w Krakowie - 7854 zł., w Warszawie już 8939 zł. Nawet w Olsztynie trzeba było zapłacić powyżej 5 tysięcy złotych. Na rynku wtórnym poniżej 5 tys. zł można było poszukać mieszkań w Szczecinie, Lublinie, Toruniu, Opolu, Białymstoku, Katowicach a nawet Łodzi. Gdyby ktoś dysponowal mniejszymi finansami mógłby zdecydować się na 70-metrowe mieszkanie w Tarnowie wart 130 tys. zł.

Podobnie wyglądał cennik domów: Za 230-300 metrowe chętni musieli zapłacić: w Katowicach - 720 tys. zł., w Białymstoku - 750 tys. zł., w Łodzi - 900 tys. zł a w stolicy już 1,67 mln. zł. Kto nie dysponował taką kwotą mógł kupić dużo mniejsze mieszkanie. Średnia cena domu o powierzchni do 150 metrów w Warszawie wyniosła 1,05 mln zł. Tańsze domy można było znaleźć w województwie mazowieckim, ale średnia cena nie schodziła poniżej 450 tys. zł.

Domy do 150-metrów w Białymstoku można było kupić za 520 tys., w Katowicach za 440 tys., Lublinie 500 tys.. Krakowie - 700 tys. czy we Wrocławiu - 800 tys. zł.

Gdybym otrzymała tak niską ofertę za dom czy mieszkanie - jak podaje w swoich oświadczeniach wielu posłów - byłabym bardzo podejrzliwa - przekonuje Katarzyna Siwek z Expandera. - Mielibyśmy tutaj do czynienia albo z super okazją albo z całkowitym brakiem znajomości ceny domów - dodaje. W cenę domu często wchodzi również cena działki na której stoi dom. 300 - 400 metrów kw. samej działki w warszawskim Wawrze to koszt minimum ćwierć miliona zł. - Nawet gdyby z domu nie było żadnego pożytku cena powinna być wyższa - mówi.

Z tą opinią zgadza się poseł PO, Roman Kosecki. Poseł powinien dawać przykład i być wiarygodnym - przekonuje Kosecki. - Ja w swoim oświadczeniu napisałem prawdę, bo nie widzę powodu do zaniżania ceny. Cale życie ciężko pracowałem, by mieszkać tak jak dziś w ładnym domu. Nie wiem dlaczego inni podają takie ceny. Przecież nikt nie mieszka w lepiance tylko w ładnym, zadbanym domu lub mieszkaniu. Dla mnie dom to moja przystań, zacisze w którym odpoczywam z rodziną a także inwestycja na przyszłość. Dlatego nie wolno się go wstydzić - dodaje. Kosecki, gdy był jeszcze piłkarzem warszawskiego zespołu mieszkał w blokach na Targówku. - Mieszkałem w niewielkim mieszkaniu przy Ostrobramskiej ale zawsze byłem dumny z tego - przekonuje Kosecki.

Z tanich domów i mieszkań wielu posłów śmieją się także gwiazdy polskiego show biznesu. - Dziś jak nie masz porsche wartego pół miliona złotych to lepiej nie pokazuj się na ulicy - śmieje się jedna z popularnych piosenkarek. Dziś porsche to dla gwiazd chleb powszedni - Urbański, Kammel, Wojewódzki czy piosenkarka Dorota Rabczewska - wszyscy dorobili się już takiego samochodu. Ale reguły gwiazdorskiego lansu nakazują, by auta były wykończone na ich specjalne zamówienie. By auto wyróżniało się od wersji fabrycznej musi mieć nie tylko większą pojemność silnika a i tzw. gadżety pozwalające na identyfikację posiadacza w zawodowym światku. Na podświetlane progi wydaję więcej niż poseł wycenia swój dom - mówi wprost gwiazda show biznesu. Jedna z piosenkarek, by wyróżnić się modelem od innych posiadaczy podświetlane logo umieściła na progach samochodu. Żeby je zobaczyć trzeba wsiąść do środka. Do ilu z takich poselskich domów chciałby wejść b. przedstawiciel Sejmu Piotr Misztal, znany z zamiłowania do luksusu. Jedno z jego aut, czerwone ferrari warte jest tylko milion złotych.

Jeszcze w poprzedniej kadencji nieścisłościami w oświadczeniach poselskich zainteresowało się CBA. W 2007 roku przeprowadzono 38 postępowań kontrolnych. Ponadto kontrolerzy sprawdzili 702 oświadczenia majątkowe osób pełniących funkcje publiczne. Przykład niskich cen poselskich nieruchomości spodobał się radnym i urzędnikom w wielu miastach. Co najmniej 2,9 miliona zł strat poniósł Szczecin w wyniku niegospodarności miejskich urzędników. Kilkadziesiąt atrakcyjnych mieszkań bezprawnie sprywatyzowano, sprzedając je nieuprawnionym osobom za ułamek ich wartości. Centralne Biuro Antykorupcyjne prowadzi śledztwo w sprawie przekroczenia uprawnień i niedopełnienia obowiązków oraz działania na szkodę Urzędu Miasta Szczecina przez funkcjonariuszy publicznych.

3 mln chińskich kałasznikowów dotarło do Zimbabwe

rik, PAP
2008-05-17, ostatnia aktualizacja 2008-05-17 21:52

Wielki ładunek broni - 3 mln karabinów szturmowych AK-47 i 3 tys. moździerzy - zamówiony w Chinach przez rząd Zimbabwe dotarł mimo wielu przeszkód do Harare - poinformował w sobotę ukazujący się w RPA dziennik "The Weekender".

Zobacz powiekszenie
Fot. AP
Prezydent Zimbabwe Robert Mugabe
GALERIA ZDJĘĆ
Prezydent Zimbabwe Robert Mugabe, który po przegranej w pierwszej turze, przed drugą turą wyborów prezydenckich, próbuje sterroryzować opozycję, potwierdził, że ładunek broni dotarł do celu - podał dziennik.

Chiński statek "An Yue Jiang", nazwany "statkiem hańby" przez przeciwników "mocnego człowieka Zimbabwe" próbował wyładować tę broń w porcie Durban w RPA. Stamtąd chińska firma wysyłająca broń chciała przetransportować ładunek drogą lądową. Napotkało to jednak sprzeciw władz RPA.

Według mozambikańskiego dziennika "Canal de Mozambique" chińska broń dotarła w końcu do Harare na pokładzie wyczarterowanego samolotu transportowego towarzystwa "Avient Aviation".

Ładunek broni dotarł do stolicy Zimbabwe prawdopodobnie z jednego z portów Demokratycznej Republiki Konga lub Angoli, lecz żaden z cytowanych dzienników nie ma co do tego pewności.

Mugabe potrzebuje tej broni, aby trzymać w szachu opozycję, po tym jak w pierwszej rundzie wyborów 29 marca wygrał kandydat opozycji Morgan Tsvangirai. Uzyskał on 47,9 proc. głosów, podczas gdy Mugabe - 43,2 proc.

Już podczas kampanii poprzedzającej pierwszą rundę wyborów Mugabe użył wojska, policji i służb bezpieczeństwa do sterroryzowania zwolenników lidera Demokratycznego Ruchu na rzecz Zmian (MDC). Od czasu opublikowania rezultatów głosowania z 29 marca, zostało skrytobójczo zamordowanych około trzydziestu działaczy tej partii.

Druga runda wyborów prezydenckich ma się odbyć 27 czerwca.

Mugabe rządzi w Zimbabwe z katastrofalnymi wynikami dla całej gospodarki kraju, a zwłaszcza dla jego rolnictwa, które popadło w ruinę, od 1980 roku jako premier z ramienia partii ZANU i od 1987 r. - jako prezydent.

Prezydent Kaczyński w "sali wstydu" Human Rights Watch

rik, PAP
2008-05-17, ostatnia aktualizacja 2008-05-17 23:01

Nowojorska organizacja obrony praw człowieka Human Rights Watch skrytykowała prezydenta Lech Kaczyńskiego za wypowiedzi i działania określane jako homofobiczne.

Wraz z prezydentem Ugandy Yoweri Musewenim i brytyjskim Home Office (ministerstwem spraw wewnętrznych), prezydent RP został wyróżniony wprowadzeniem do tzw. Sali Wstydu (ang. Hall of Shame, co jest trawestacją Hall of Fame, czyli Sali Sławy, w której honoruje się w USA słynnych sportowców).

W oświadczeniu przysłanym PAP HRW stwierdziła, że prezydent Kaczyński został napiętnowany "za odmawianie ludziom szacunku dla ich rodzin".

Organizacja wyjaśniła, że chodzi tu o znaną sprawę orędzia przeciwko ratyfikacji traktatu o reformie Unii Europejskiej, w którym prezydent wykorzystał zdjęcie ze "ślubu" gejów amerykańskich: Brendana Fay'a i Thomasa Moultona do ostrzeżenia o niebezpieczeństwie legalizacji małżeństw homoseksualnych.

"Kaczyński i jego sojusznicy - w tym jego brat, były premier - od lat prowadzą kampanię odmawiania podstawowych praw lesbijkom, gejom, biseksualistom i transseksualistom w Polsce"- czytamy w komunikacie HRW.

Prezydent Ugandy został skrytykowany za to, że policja w tym kraju prześladuje homoseksualistów, a jeden z ministrów powiedział, że homoseksualizm "jest nienaturalny".

Brytyjski Home Office napiętnowano za odmowę przyznawania azylu imigrantom, którzy twierdzą, że w swych krajach są prześladowani za homoseksualizm.

HRW podaje tu przykład geja-Irańczyka, któremu w 2007 r. zagrożono deportacją z Wielkiej Brytanii, chociaż w Iranie homoseksualiści zagrożeni są torturami i karą śmierci.

Amerykańska organizacja nie wyjaśnia jednak, czy Irańczyk został ostatecznie deportowany.

Premier Tusk w Andach na tropach inż. Malinowskiego

jg, PAP
2008-05-18, ostatnia aktualizacja 9 minut temu

Ostatni dzień wizyty w Peru premier Donald Tusk spędził w Andach. W sobotę przejechał się wybudowaną przez inżyniera Ernesta Malinowskiego linią kolejową, do niedawna położoną najwyżej na świecie.

Szef polskiego rządu odwiedził też szkołę imienia Malinowskiego w dystrykcie Morococha, w departamencie Junin.

Do 2005 roku, kiedy uruchomiono linię kolejową łączącą chińską prowincję Quinghai ze stolicą Tybetu Lhasą, linia kolejowa w Andach, której pomysłodawcą i budowniczym był inż. Malinowski, była położona najwyżej na świecie.

Linia ma 218 km długości, a w najwyższym punkcie (na przełęczy Ticlio) wznosi się na 4768 m n.p.m. Tymczasem Lima leży nieco powyżej poziomu morza. Dlatego też kilkugodzinna podróż do Ticlio ze stolicy Peru może okazać się forsowna dla osób nieprzyzwyczajonych do gwałtownych zmian wysokości.

Chorobę wysokościową Peruwiańczycy nazywają Soroche. W łagodnych przypadkach objawia się ona zawrotami głowy i nudnościami, w skrajnych - może prowadzić do obrzęku płuc lub mózgu.

Miejscowi zalecają, aby przed podróżą na wyżej niż 2500 m.n.p.m., dla złagodzenia skutków ubocznych, napić się naparu z liści koki, tzw. mate de coca, oferowanej w rozlicznych lokalach po drodze na Ticlio.

Ernest Malinowski, uczestnik Powstania Listopadowego, przybył do Peru w 1852 r. Siedem lat później przedłożył władzom projekt transandyjskiej linii kolejowej, łączącej wybrzeże Peru (port Callao) z zasobnym w surowce wnętrzem kraju.

Projekt początkowo odrzucono jako zbyt rewolucyjny. Kongres Peru zaakceptował go w 1871 r. Budowę, osobiście nadzorowaną przez Malinowskiego, rozpoczęto rok później, a już wiosną 1873 r. osiągnięto okolice przełęczy Ticlio. Obecnie na Ticlio stoi pomnik upamiętniający dokonania inż. Malinowskiego. Premier Tusk złożył pod nim w sobotę kwiaty.

Dawna osada górnicza Morococha leży niewiele niżej od Ticlio bo na wysokości 4600 m. n.p.m. W szkole podstawowej im. Malinowskiego uczy się tam nieco ponad stu małych Indian. Peruwiańczycy przywitali Tuska m.in. pokazem tańców ludowych, obdarowali go też ręcznie robioną wielobarwną czapką i szalem.

Po odwiedzinach Morococha, Tusk przejechał turystyczną wersją kolei andyjskiej z Rio Blanco do San Bartolome. Stamtąd wrócił do Limy.

W Peru polski premier przebywał od środy, uczestniczył tam m.in. w szczycie UE-Ameryka Łacińska i Karaiby oraz odbył szereg spotkań dwustronnych m.in. z prezydentami Brazylii, Kolumbii i Meksyku.