Pokazywanie postów oznaczonych etykietą ZMARLI. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą ZMARLI. Pokaż wszystkie posty

niedziela, 26 czerwca 2011

Jan Kułakowski nie żyje

kid
2011-06-25, ostatnia aktualizacja 2011-06-25 23:52

Główny negocjator wstąpienia Polski do Unii Europejskiej zmarł po ciężkiej chorobie w sobotę około 19 w szpitalu MSWiA w Warszawie. Miał 81 lat

Był kawalerem Orderu Orła Białego, najwyższego polskiego odznaczenia, w kadencji 2004-2009 posłem do Parlamentu Europejskiego (Unia Wolności).

Jako chłopak był łącznikiem i sanitariuszem w pułku AK "Baszta" w Powstaniu Warszawskim. Po wojnie, która zabrała mu ojca i siostrę, wyjechał z matką do Belgii. Choć matka była Belgijką, kochała Polskę. - Nie było rozdwojenia jaźni. W domu mówiliśmy zawsze po polsku. Byliśmy Polakami i koniec - wspominał kiedyś w wywiadzie dla "Gazety". Matka nigdy nie wróciła do belgijskiego obywatelstwa. Zmarła w kraju ojczystym jako polski uchodźca polityczny.

W Belgii studiował zyskując tytuł doktora prawa. W latach 50 związany był z Międzynarodową Konferencją Chrześcijańskich Związków Zawodowych, negocjował z autorytarnymi rządami w celu uwolnienia z więzień osób represjonowanych za działalność związkową.

Od 1974 do 1988 r. pełnił funkcję sekretarza generalnego Światowej Konfederacji Pracy.

Od 1990 r. był nadzwyczajnym ambasadorem i szefem misji RP w Brukseli. W rządzie Jerzego Buzka został ministrem i pełnomocnikiem ds. negocjacji Polski z Unią Europejską. Zgromadził zespół młodych ludzi, którzy od niego uczyli się, a później jako pierwsi reprezentowali Polskę w unijnych instytucjach. Sam nie dokończył negocjacji. Zrobiła to już nowa ekipa Leszka Millera.

Buzek: Odszedł wielki Polak

Jerzy Buzek, b. premier, dziś szef Parlamentu Europejskiego napisał w oświadczeniu po śmierci Kułakowskiego: - Odszedł od nas wielki Polak. Szanowany w Belgii, Polsce i całej Europie. Choć spędził wiele lat na emigracji to w sercu zawsze miał Polskę, której służył z poświęceniem. Był jednym z architektów wejścia Polski do Unii Europejskiej. Wielka przygoda wejścia naszego kraju do Unii Europejskiej zaczęła się właśnie od niego. Był naszym pierwszym unijnym nauczycielem.

I dalej: - To wielka szkoda, że nie mógł dożyć rozpoczęcia polskiej prezydencji. Bez jego wysiłku i energii w negocjacjach nie moglibyśmy się dzisiaj cieszyć się z naszych sukcesów w Unii. Dbał z wielką starannością o jak najlepsze warunki akcesji dla Polski. Żegnamy go ze smutkiem, ale nie zapomnimy co zrobił dla Polski.

Mazowiecki: Polska mu wiele zawdzięcza, to mój najbliższy przyjaciel

- Był w rządzie Jerzego Buzka pierwszym, głównym negocjatorem i położył wielkie zasługi w integracji europejskiej Polski. Określił ramy, kierunek, sposób negocjowania i przeprowadził te negocjacje - wspomina b. premier Tadeusz Mazowiecki. - Był to człowiek głęboko mądry o bardzo wielkim międzynarodowym doświadczeniu, szanowany przez wielu wybitnych ludzi, z którymi osobiście się znał. I to wszystko służyło Polsce w czasie tych negocjacji.

Mazowiecki: - Od dwóch lat już był złożony chorobą. Nie mógł się poruszać. A ostatnie pięć miesięcy spędził już nieprzytomny po kolejnym ataku udaru. To był człowiek, któremu Polska wiele zawdzięcza, a dla mnie najbliższy przyjaciel.

Więcej o Janie Kułakowskim:

Jan Negocjator - tekst na 80. urodziny

Jeżeli chodzi o szprotki - tekst z 2001 r.

Źródło: Gazeta Wyborcza

środa, 25 maja 2011

Nie żyje Edward Żentara. Aktor popełnił samobójstwo

jagor, PAP
25.05.2011 aktualizacja: 2011-05-25 18:49
Edward Żentara w monodramie ''Konopielka'' w teatrze w Gorzowie
Edward Żentara w monodramie ''Konopielka'' w teatrze w Gorzowie
Fot. Daniel Adamski / Agencja Gazeta

Edward Żentara, dyrektor tarnowskiego Teatru im. Ludwika Solskiego zmarł w wieku 55 lat w swoim mieszkaniu w Tarnowie - poinformowało biuro prasowe Urzędu Miasta Tarnowa. Według małopolskiej policji, Żentara popełnił samobójstwo w zajmowanym przez siebie mieszkaniu.

- Wstępne ustalenia wykluczają udział osób trzecich - podała Anna Zbroja z zespołu prasowego małopolskiej policji.

Edward Żentara urodził się 18 marca 1956 roku w Sianowie (woj. zachodniopomorskie). Był aktorem teatralnym, filmowym i telewizyjnym oraz reżyserem. Od 4 lipca 2008 roku, był dyrektorem tarnowskiego teatru.

Po raz pierwszy występował na scenie Teatru Propozycji Dialog w Koszalinie w benefisowym przedstawieniu "Aktor" (1975).

Po ukończeniu Liceum Ekonomicznego w Koszalinie w 1975 roku, studiował na Wydziale Aktorskim w łódzkiej Państwowej Wyższej Szkole Filmowej, Telewizyjnej i Teatralnej im. Leona Schillera, którą ukończył w 1980 roku.

Występował w teatrach: im. Juliusza Osterwy w Lublinie, Polskim w Warszawie, Starym im. Heleny Modrzejewskiej w Krakowie, Studio im. Stanisława Ignacego Witkiewicza w Warszawie, im. Juliusza Słowackiego w Krakowie, Polskim w Szczecinie i Bałtyckim Teatrze Dramatycznym im. Juliusza Słowackiego w Koszalinie, gdzie pełnił funkcję dyrektora artystycznego.

Za rolę tytułową w sztuce Georga Buchnera "Woyzeck" otrzymał Główną Nagrodę Aktorską na XXVI Kaliskich Spotkaniach Teatralnych '86, za występ w monodramie "Romans z Monizą Clavier" wg Sławomira Mrożka zdobył nagrodę jury oraz nagrodę prezydenta miasta na XXI Ogólnopolskim Festiwalu Teatrów Jednego Aktora 1987 w Toruniu, a w 1988 roku odebrał nagrodę prezydenta miasta Krakowa za wybitne dokonania w dziedzinie twórczości filmowej i teatralnej. W 1989 roku został odznaczony Brązowym Krzyżem Zasługi.

Po występie w serialach "Rodzina Połanieckich" (1978) i "W słońcu iw deszczu" (1979), zadebiutował na dużym ekranie w dramacie politycznym Feliksa Falka "Był jazz" (1981) u boku Michała Bajora.

Za postać plastyka-karateki w dramacie Wojciecha Wójcika "Karate po polsku" (1982), rolę księdza Władysława Ryby w serialu "Trzy młyny" (1984) oraz kreację wrażliwego poety Janka Pradery w filmie poetyckim Witolda Leszczyńskiego "Siekierezada" (1985) został uhonorowany nagrodą im. Zbyszka Cybulskiego i nagrodą Złotego Ekranu przyznawaną przez tygodnik "Ekran".

środa, 28 kwietnia 2010

Ostatnia ofiara katastrofy pod Smoleńskiem - gen. Andrzej Błasik spoczął na Powązkach

jagor, IAR, PAP
2010-04-28, ostatnia aktualizacja 2010-04-28 20:16

- On, jak prawdziwy dowódca, ostatni schodzi z tego pola rozpaczy - powiedział podczas pogrzebu generała Andrzeja Błasika, dowódcy Sił Powietrznych RP, poseł Franciszek Stefaniuk z PSL. Ceremonia odbyła się w Katedrze Polowej Wojska Polskiego. Pogrzeb generała Błasika był ostatnim z pochówków 96 ofiar katastrofy polskiego Tu-154 pod Smoleńskiem.

Pogrzeb generała Andrzeja Błasika w Katedrze Polowej 
Wojska Polskiego
Fot. Adam Kozak / Agencja Gazeta
Pogrzeb generała Andrzeja Błasika w Katedrze Polowej Wojska Polskiego
Gen. Andrzej Błasik
Fot. Łukasz Cynalewski / AG
Gen. Andrzej Błasik
Szef MON Bogdan Klich wręcza nominację 
generalską wdowie po generale Andrzeju Błasiku
Fot. Adam Kozak / Agencja Gazeta
Szef MON Bogdan Klich wręcza nominację generalską wdowie po generale Andrzeju...
W homilii ksiądz pułkownik Józef Srogosz podkreślił, że Andrzej Błasik zginął w służbie dla Rzeczypospolitej. Dodał, że do Katynia generała i innych prowadziła miłość i pamięć o Tych, którzy 70 lat temu oddali za Polskę swe życie.



Ksiądz pułkownik Józef Srogosz mówił, że Andrzej Błasik był pilotem klasy mistrzowskiej, który dzięki swoim umiejętnościom zrobił błyskawiczną karierę. - Uchodził za świetnego pilota, był ambitny, koleżeński, oddany przyjaciołom, kochał lotniczą "gapę" i szachownicę - mówił w homilii ks. płk Srogosz.

Z kolei poseł Franciszek Stefaniuk z PSL powiedział: - On, jak prawdziwy dowódca, ostatni schodzi z tego pola rozpaczy.

Generał Błasik został pochowany na Cmentarzu Wojskowym na warszawskich Powązkach. Był to ostatni z pogrzebów 96 ofiar katastrofy polskiego Tu-154.

Andrzej Błasik był absolwentem Wyższej Oficerskiej Szkoły Lotniczej w Dęblinie. Ukończył też Akademię Obrony Narodowej w Warszawie, Holenderską Akademię Obrony oraz Szkołę Wojenną Sił Powietrznych USA. W 2001 roku objął funkcję szefa Szkolenia 2. Brygady Lotnictwa Taktycznego w Poznaniu. Dowodzona przez niego jednostka wojskowa otrzymała w 2003 roku "Znak Honorowy Sił Zbrojnych RP" za zabezpieczenie międzynarodowych manewrów NATO.

Od 2004 roku był szefem Oddziału Zastosowania Bojowego w Dowództwie Sił Powietrznych RP. W 2005 roku otrzymał awans do stopnia generała brygady. Później przez krótki czas pełnił funkcję komendanta-rektora Wyższej Szkoły Oficerskiej Sił Powietrznych. W 2007 roku awansował do stopnia generała broni. Był pilotem I klasy. Miał uprawnienia instruktorskie do szkolenia pilotów we wszystkich warunkach atmosferycznych.

Generał Błasik był odznaczony: Złotym Medalem Za Zasługi Dla Obronności Kraju, Srebrnym Medalem Siły Zbrojne w Służbie Ojczyzny i Brązowym Krzyżem Zasługi. Pośmiertnie otrzymał Krzyż Komandorski Orderu Odrodzenia Polski.

Pozostawił żonę i dwójkę dzieci.

czwartek, 18 lutego 2010

W Warszawie pochowano byłego szefa MSZ, prof. Krzysztofa Skubiszewskiego

Autor PAP – sprzed 2 godzin

18.02. Warszawa (PAP) - W Warszawie pożegnano uroczyście w czwartek b. szefa MSZ, prof. Krzysztofa Skubiszewskiego. Trumna z ciałem zmarłego profesora spoczęła w krypcie zasłużonych Polaków w Świątyni Opatrzności Bożej w stołecznym Wilanowie.

Poranną mszę świętą w intencji zmarłego profesora Skubiszewskiego w Archikatedrze św. Jana Chrzciciela na stołecznej Starówce koncelebrowali: metropolita warszawski, abp. Kazimierz Nycz i nuncjusz apostolski, abp. Józef Kowalczyk.

W uroczystościach pogrzebowych wzięli m.in. udział: marszałek Sejmu Bronisław Komorowski, szef Kancelarii Prezydenta Władysław Stasiak, pierwszy niekomunistyczny premier po 1989 r. Tadeusz Mazowiecki oraz byli ministrowie sprawa zagranicznych: obecny sekretarz stanu w Kancelarii Premiera Władysław Bartoszewski, Andrzej Olechowski i Adam Daniel Rotfeld. Skubiszewskiego żegnała również aktorka Maja Komorowska.

"Pan życia i śmierci, czasu i wieczności, wezwał do siebie prof. Krzysztofa Skubiszewskiego - szlachetnego człowieka, wybitnego naukowca, znawcę prawa międzynarodowego, cenionego w całym świecie naukowca" - mówił abp. Kowalczyk.

Nuncjusz apostolski podkreślał "człowieczeństwo, kompetencję, kulturę bycia, formację intelektualną i duchową" zmarłego szefa MSZ. W jego opinii, Skubiszewski to "przykład prawdziwego, państwowego urzędnika, który służył dobru całego społeczeństwa".

"Potrafił swoje dary wykorzystać dla dobra wspólnego - czy to jako profesor Uniwersytetu w Poznaniu oraz uczelni zagranicznych, czy też jako minister spraw zagranicznych Rzeczypospolitej. Budując politykę zagraniczną na trwałych fundamentach prawa międzynarodowego, dalekowzrocznej perspektywie troski o zachowanie tożsamości swojego kraju i suwerenności oraz o dobrosąsiedzkie relacje i współpracę z innymi państwami" - wspominał apb. Kowalczyk.

"Jako członek Korpusu Dyplomatycznego podziwiałem jasność jego umysłu i konsekwentną linię polityki zagranicznej - nie tylko w jego poczynaniach, ale również w licznych publicznych wypowiedziach, także do Korpusu Dyplomatycznego" - mówił nuncjusz apostolski.

Zdaniem arcybiskupa, osobę Skubiszewskiego - jego odpowiedzialną pracę i politykę zagraniczną Polski w dobie różnych przemian społeczno-ustrojowych - bardzo cenił też papież Jan Paweł II. "Kwalifikacje intelektualne i duchowe, dydaktyczne profesora znalazły szerokie uznanie w świecie i przyniosły mu wiele doktoratów honoris causa wszystkich dobrych uczelni zagranicznych" - przypomniał Kowalczyk.

Zwrócił uwagę, że również Stolica Apostolska w 2002 roku powołała go na członka Papieskiej Akademii Nauk Społecznych. "Dzisiaj składam świętej pamięci zmarłemu, w imieniu własnym, ale także Korpusu Dyplomatycznego wyrazy uznania i podziękowania za jego bezcenny wkład w budowanie nowej rzeczywistości" - powiedział Kowalczyk.

Kardynał Józef Glemp wspominał Skubiszewskiego jako człowieka "jak najbardziej prostego, a jednocześnie dostojnego, bezpośredniego, od którego jednocześnie czuło się dystans". "Czuło się w nim wiarę nadprzyrodzoną, choć nie afiszował się swoją dewocją" - mówił Glemp.

Stasiak odczytał list, który do uczestników czwartkowych uroczystości skierował prezydent Lech Kaczyński. "Żegnamy dzisiaj prof. Krzysztofa Skubiszewskiego - pierwszego ministra spraw zagranicznych wolnej Rzeczypospolitej, wybitnego znawcę prawa międzynarodowego, człowieka, który przeszedł do historii jako aktywny uczestnik procesów, które zmieniły oblicze ówczesnej Polski i Europy" - napisał prezydent w liście.

L.Kaczyński przypomniał, że Skubiszewski "będąc członkiem czterech ekip rządowych angażował się w redefinicję i praktyczną realizację polityki zagranicznej".

Prezydent zwrócił również w swym liście uwagę, że profesor przyczynił się do nawiązania przyjaznych i równoprawnych stosunków z naszymi sąsiadami oraz innymi partnerami zewnętrznymi. "Wyprowadzenie wojsk radzieckich, udział Polski w międzynarodowej konferencji poświęconej zjednoczeniu Niemiec i uregulowanie stosunków polsko-niemieckich i konkordat ze Stolicą Apostolską, utworzenie Trójkąta Weimarskiego, współpraca w ramach Grupy Wyszehradzkiej, nawiązanie stosunków dyplomatycznych z państwem Izrael to zasługi, które utwierdziły renomę profesora Skubiszewskiego na arenie międzynarodowej" - podkreślił w liście prezydent.

Zdaniem Lecha Kaczyńskiego, były szef MSZ "do końca pozostał nieformalnym ambasadorem Polski jako państwa nowoczesnego, otwartego, aktywnie uczestniczącego w tworzeniu światowego ładu".

Bronisław Komorowski podkreślił, że Skubiszewski był twórcą linii polityki państwa polskiego, którą kolejne rządy wolnej Polski usiłowały kontynuować przez ostatnie 20 lat i wciąż to robią. "Myślę, że mogę nisko pochylić głowę przed profesorem, przed ministrem, w imieniu całego nie tylko parlamentu polskiego, ale licznej rzeszy ludzi, którzy swoje szlify w pracy publicznej dla Polski zdobywali po 1989 roku" - podkreślił.

Jak mówił, po 1989 roku konieczne było wyznaczenie nowych kierunków w polityce wewnętrznej, zewnętrznej, ustroju gospodarczego, którymi Polska mogłaby zmierzać. "Był to także moment, kiedy potrzebne były wzorce, znalezienie punktów odniesienia, które pozwalałyby wierzyć w to, że Polska poradzi sobie z trudnym dziedzictwem przeszłości komunistycznej, z wielkimi zadaniami stojącymi przed nią" - zaznaczył.

"Stojąc dzisiaj przed trumną profesora Krzysztofa Skubiszewskiego, modląc się ze wszystkimi +wieczny odpoczynek racz mu dać Panie+, dodaję: racz mu dać odpoczynek po ciężkiej, ale rzetelnej pracy, po wielkim zadaniu, racz mu, bo dobrze zasłużył się Polsce" - podkreślił.

Tadeusz Mazowiecki, który jako pierwszy powierzył Skubiszewskiemu tekę ministra spraw zagranicznych, wspominał go jako męża stanu, ale jednocześnie człowieka pełnego uroku, któremu zawsze przyświecało dobro Polski. Jak mówił, profesor w swojej pracy stawiał na jakość, kompetencję. "Był człowiekiem publicznej służby" - mówił Mazowiecki. Według niego, Skubiszewski potrafił kształtować politykę nie tylko na kolejne miesiące, ale dziesięciolecia.

"Jego kompetencje osadzone w głębokiej znajomości prawa i stosunków międzynarodowych, wysoka kultura, takt, umiejętność zjednywania doradców, stanowiły jakby wartość dodaną polskiej polityki zagranicznej tamtego czasu" - podkreślił były premier.

Przypomniał m.in., że Skubiszewski był inicjatorem tzw. dwutorowej polityki wschodniej, co oznaczało wyjście poza kontakty z centralnymi władzami ZSRR i nawiązanie relacji z sąsiadującymi republikami. "Służyło to w jakimś stopniu stymulowaniu dążeń do przyszłej niepodległości" - podkreślił.

Wspominał też, że w 1991 roku wraz z ówczesnymi ministrami spraw zagranicznych: Niemiec Hansem Dietrichem Genscherem i Francji Rolandem Dumas, zainicjował współpracę w ramach Trójkąta Weimarskiego, jako forum trójstronnych konsultacji politycznych.

Władysław Bartoszewski - pełnomocnik rządu ds. dialogu międzynarodowego, który - jak mówił - żegnał Skubiszewskiego w imieniu swoim i premiera Donalda Tuska, podkreślił, że były szef MSZ był "człowiekiem o wielkiej politycznej wyobraźni, osobą porozumienia i dialogu, który przeprowadził Polskę przez przełomowy okres kształtowania nowego ładu w Europie po upadku komunizmu".

Bartoszewski podkreślił, że osobiście uważał Skubiszewskiego za mentora. Wyraził jednak żal z powodu tego, że w ostatnim dziesięcioleciu nie był wykorzystywany w Polsce. Wspominał go jako człowieka pozornie surowego, szorstkiego, ale wrażliwego, dobrego, sprawiedliwego, nieprzeciętnego, o którym się nie zapomina.

Po południu trumna z ciałem prof. Krzysztofa Skubiszewskiego została złożona do krypty zasłużonych Polaków w Świątyni Opatrzności Bożej w Wilanowie. Podczas tej - prywatnej - części uroczystości odczytany został m.in. list kondolencyjny od byłego prezydenta Lecha Wałęsy, który wspominał Skubiszewskiego jako prawego człowieka i wielkiego patriotę. W liście podkreślono, że "Polska straciła oddanego i zasłużonego syna", który do ostatniej chwili służył demokracji.

Były szef MSZ spoczął obok poety księdza Jana Twardowskiego i kapelana Rodzin Katyńskich księdza Zdzisława Peszkowskiego. (PAP)

mkr/ joko/ gdy/ par/ gma/

piątek, 9 października 2009

Markowi Edelmanowi na pożegnanie

Adam Michnik
2009-10-09, ostatnia aktualizacja 2009-10-09 16:18

Wystąpienie Adama Michnika na pogrzebie ostatniego przywódcy powstania w gettcie

Muzyka sprawiała że do konduktu spontanicznie dołączali się warszawiacy
Fot. Adam Kozak / Agencja Gazeta
Muzyka sprawiała że do konduktu spontanicznie dołączali się warszawiacy

Fot. Bartosz Bobkowski / Agencja Gazeta
ZOBACZ TAKŻE
GALERIA ZDJĘĆ
RAPORTY
W tym smutnym czasie dla polskiej kultury, wkrótce po odejściu prof. Leszka Kołakowskiego, prof. Barbary Skargi dziś żegnamy Marka Edelmana. Zebraliśmy się tutaj przy pomniku Powstańców Warszawskiego Getta, by pożegnać bohatera tego powstania, jednego z przywódców żydowskiej Organizacji Bojowej, polskiego Żyda i żydowskiego Polaka - Marka Edelmana.

Po tym powstaniu Władysław Broniewski napisał:

"Oto, co trzeba wyryć, jak w głazie, w polskiej pamięci

Wspólny dom nam zburzono i krew przelana nas brata

Łączy nas mur egzekucji, łączy nas Dachau, Oświęcim,

Każdy grób bezimienny i każda więzienna krata".



Niech mi wolno będzie powiedzieć dzisiaj, tu w tym miejscu, że to Marek Edelman był dla wielu z nas symbolem tego zbratania. Był kimś więcej niż symbolem. Był Marek-bohater antyhitlerowskiej konspiracji, przywódca powstania w Getcie, uczestnik powstania warszawskiego, wielka postać opozycji demokratycznej, współpracownik Komitetu Obrony Robotników i działacz "Solidarności" podziemnej - był więc Marek wzorem, wzorem szanowanym, podziwianym, kochanym.

Jacek Kuroń powtarzał, że Marek Edelman to jedyny bohater, którego spotkał w życiu. Prezydent Aleksander Kwaśniewski uhonorował Marka Orderem Orła Białego. Prezydent Sarkozy odznaczył go Legią Honorową. Marek nigdy nie zabiegał i nie dbał o żadne wyróżnienia. Dlatego dla nas, jego przyjaciół, było wielką radością, że tych zaszczytnych wyróżnień doczekał.

Zrodził go Bund, środowisko żydowskiej socjaldemokracji antyfaszystowskiej i antystalinowskiej. Marek powiedział kiedyś, że Komitet Obrony Robotników "To było to samo co Bund. Te same ideały, te same wartości: braterstwo, sprawiedliwość społeczna, walka z dyktaturą. Dla mnie - mówił Marek - Bund i KOR to ciągłość".

Marek Edelman nie był politykiem; był lekarzem z profesji i pasji. Dlatego jego obecność w świecie polityki naznaczona była jego lekarską pasją - Marek był obecny w polityce, by ratować ludzi. Naznaczyła go Zagłada, najstraszniejsze doświadczenie hitlerowskiego piekła. Naznaczyło go powstanie w Getcie, ten - jak mawiał - wybór sposobu umierania. A przecież był to wybór sposobu życia.

Marek wybrał życie w godności. Opowiadał kiedyś, jak w pierwszych tygodniach okupacji hitlerowskiej - jeszcze nie było getta - wiedział wepchniętego na beczkę starego Żyda, któremu hitlerowcy obcinali brodę, ku uciesze zebranego wokół tłumu. "Najważniejsze - mówił Marek - nie dać się wepchnąć na beczkę. Straszniejsze od samobójstwa jest pragnienie poniżonego do szczętu człowieka, żeby nie mieć twarzy".

Marek nigdy nie pozwolił wepchnąć się na beczkę. Zawsze miał twarz. Marek nigdy nie pozwalał by na beczkę wpychano innych. Przez całe życie bronił tych wpychanych na beczkę wyznając zasadę, że trzeba być po stronie tych. których biją. "Trzeba być ze słabymi - powtarzał uparcie - być, nawet wtedy, gdy nie można im pomóc. Trzeba ich trzymać za rękę, jak umierającego".

W trudnych czasach Marek trzymał nas wszystkich za rękę.

Ten obrońca ludzkiej godności, obrońca praw człowieka nie był pacyfistą; Ten zwolennik ekumenizmu w relacjach międzyludzkich i kompromisu w życiu publicznym nigdy nie godził się na kompromis kosztem godności i prawdy. Był w tej postawie nieugięty i nieprzekupny - w każdym dopuszczalnym sensie tych słów.

Podczas wojny na Bałkanach Marek mówił jasno: "W czasie II wojny światowej byłem świadkiem ludobójstwa w warszawskim Getcie, przywódcy wolnego świata, prezydent Roosvelt i premier Churchill nie potrafili temu zapobiec. Mówili, że kiedy wojna się skończy, kiedy wygra demokracja, wszyscy, niezależnie od rasy, narodowości, religii, będą znów równi, wszyscy będą znów mogli czuć się ludźmi, a nie ściganą zwierzyną. Tylko, że kiedy skończyła się wojna i wygrała demokracja, tych milionów ludzi, o których toczyła się walka już nie było i nie mogli cieszyć się owocami pokoju (...) Wiem, jak dla tych, którzy wysyłają żołnierzy na wojnę, bolesna jest świadomość, że mogą zginąć. Ale też wiem - jak wszyscy w moim pokoleniu - że wolność ma i musi mieć swoją cenę".

Marek płacił tę cenę przez całe życie. Żył tak, jakby towarzyszyły mu nieśmiertelne słowa Zbigniewa Herberta z "Przesłania Pana Cogito":

"Ocalałeś nie po to aby żyć

Masz mało czasu, trzeba dać świadectwo

Bądź odważny, gdy rozum zawodzi, bądź odważny

W ostatecznym rozrachunku jedynie to się liczy.

A gniew twój bezsilny niech będzie jak morze

Ilekroć usłyszysz głos poniżonych i bitych"

Wedle takich reguł Marek żył i postępował. Powtarzał uparcie: "żaden dyktator nigdy nie ustąpił dobrowolnie. Stalin i Hitler też ciągle mówili o pokoju. Tymczasem dla nich liczy się tylko władza, a przed zbrodnią może ich powstrzymać jedynie siła. Niczego innego nie rozumieją: żadnej perswazji, żadnych ustaleń, żadnych zasad".

Marek nie cierpiał dyktatury. I bał się ludzkiej nienawiści. Mógłby powtarzać za Barbarą Skargą, że "człowiek to nie jest piękne zwierzę", ale dodawał z właściwym sobie sarkazmem: "człowiek nie jest doskonałą mutacją zwierzęcia. Żadne zwierze nie niszczy swojego gatunku, a człowiek niszczy bezinteresownie (...)".

Mógłby też powtórzyć za Leszkiem Kołakowskim:

"Kiedy nienawidzimy prawdziwie, jesteśmy bezkrytyczni zarówno względem nas samych, jak względem tego, czego nienawidzimy, albowiem być krytycznym to umieć różnicować, a nienawiść odbiera nam wszelką zdolność do różnicowania. Przeciwstawia naszą totalną i bezwarunkową słuszność równie totalnej bezwarunkowej i nieuleczalnej nikczemności innych".



W 1993 r. w czeskim mieście Usti nad Łabą rozpoczęto budowę płotu, aby odgrodzić czeskich mieszkańców miasta od domów, w których mieszkali Romowie. Wtedy Marek - wspólnie z Jackiem Kuroniem - napisali list otwarty do Wacława Havla prezydenta Republiki Czeskiej:

"Złe rzeczy zaczynają się zawsze od drobiazgów. Ludzie w dwóch blokach przeszkadzają kilkunastu mieszkańcom po drugiej stronie ulicy, bo śmiecą, hałasują, śpiewają - każdy pretekst jest dobry. Przypominamy, że odgrodzenie Żydów zaczęło się od tego, że Żydzi mają wszy i tyfus plamisty. I też stanął dwumetrowy mur. A potem była "noc kryształowa", potem obozy koncentracyjne, a potem Zagłada. (...) Wszystkie takie mury prowadzą do zbrodni ludobójstwa. To są początki".



Havel dobrze zapamiętał te słowa. Po kilku latach powiedział: "Marek Edelman jest dla mnie ucieleśnieniem tego, co w Polsce najlepsze". Myślę, że Havel nie mylił się.

Marek Edelman wiedział - i tę wiedzę nam uparcie wpajał - że reagować trzeba natychmiast, dzisiaj - bowiem jutro może być za późno. Dlatego uparcie bronił mieszkańców oblężonego Sarajewa, Albańczyków z Kosowa, uwięzionych opozycjonistów kubańskich. Bronił też ośrodków dla chorych na AIDS, bronił gejów, gdy byli oni ofiarami dyskryminującej nagonki. Jednych bronił, innych przestrzegał. Przestrzegał Niemców przed relatywizacją wojny rozpętanej przez Hitlera, przestrzegał Rosjan przed wojną w Czeczenii. Potrafił bardzo ostro krytykować żydowski nacjonalizm i polską nietolerancję.

Bał się o Polskę. Przestrzegał entuzjastów IV RP przed wypuszczaniem demonów nacjonalizmu i antysemityzmu, ksenofobii i agresji. Przestrzegał przed absurdalnymi polowaniami lustracyjnymi. Mówił: "Największym nieszczęściem jest w tej niby IV RP, że pojawia się znowu strach. Ludzie boją się nawet mówić, co myślą, bo mogą stracić pracę. Mam koleżankę, której kazali pisać oświadczenie lustracyjne. Nie chciała, ale tłumaczyła mi, że musi: przecież mam dziecko, nie mogę stracić pracy. To jest straszne".

Na zawsze zapamiętam słowa Marka nasycone troską obywatelską, wypowiedziane jesienią 2007 r. Powiedział wtedy: "Dobrze, że padł rząd nienawiści i podejrzliwości. Pewnie: tych złych emocji, które tak łatwo najpierw udało się rozpalić w Polakach, nie będzie łatwo wymazać z umysłów. Ale przynajmniej na jakiś czas zapanowała inna atmosfera".

Możemy tylko spekulować, jak mógłby Marek komentować ostatnie skandaliczne i zawstydzające wydarzenia polskiego życia publicznego. Z pewnością jednak powtórzyłby w konkluzji: "Wystarczy mieć w życiu zasadę, żeby nie robić świństw".

Marek przeżył życie - długie, trudne, lecz jakże piękne - bez świństw. Był świadkiem epoki pieców hitlerowskich, a potem strażnikiem grobów. Był świadkiem bagna i załgania dyktatury komunistycznej, która nie szczędziła mu świństw i upokorzeń.

Ale Marek nigdy nie został upokorzony. Nie wpadł też w żadną z pułapek totalitarnych swojego czasu, ani w nacjonalizm, ani też w komunizm.

Nie mieścił się w żadnej politycznej szufladzie; wymykał się wszelkim szablonom. Był kimś niezwykłym w długich dziejach polsko-żydowskiej wspólnoty. Wraz z nim najbardziej znanym w świecie synem narodu polskich Żydów, odchodzi epoka. Już nic nie będzie takie jak dotąd.

Marek łączył w sobie odwagę i heroizm polskiego ułana z sarkazmem i melancholią żydowskiego rabina. Była w nim mądrość bez pychy, gniew bez złości, odwaga bez fanfaronady. Był fenomenem

całkowicie unikalnym, do nikogo nie podobnym. Wzbudzał podziw, ale i strach. Przypominał nam nieustannie o zamordowanym narodzie polskich Żydów, o zarazie totalitarnych ideologii, o naszej odpowiedzialności, by nikogo nie stawiano na beczce i odzierano z godności. Z całą pewnością różnych rzeczy nie robiliśmy wyłącznie ze strachu przed Markiem; po zachowaniu niegodnym wstyd było spojrzeć mu w oczy. W tych oczach nieraz zmrużonych, w filuternym uśmiechu odkrywaliśmy jakieś iskierki tego ducha osobliwego; jakieś znaki przestrogi na resztę życia.

Dla mnie najważniejsze były słowa Marka na temat kata i ofiary:

"Kat i ofiara - pisał Marek - upodabniają się do siebie. Ofiara kryje się pod murem, ale jeśli wewnątrz zostało jej choć trochę siły, by się katu przeciwstawić, to może sama stać się katem, dotychczasowego kata zmieniając w ofiarę".

Dobrze zapamiętałem te słowa i dziś, przywołując je, żegnam Cię Marku, Twoi przyjaciele uczynią wszystko, by zawsze być po stronie tych, których biją.

Zobacz kondolencje i pożegnania Marka Edelmana

Michnik: Marek wybrał życie w godności


Źródło: Gazeta Wyborcza

sobota, 3 października 2009

Marek Edelman nie żyje

Piotr Zychowicz 02-10-2009, ostatnia aktualizacja 03-10-2009 08:51

Śmierć bohatera. Ostatni z przywódców powstania w getcie warszawskim, lekarz kardiolog, zmarł w Warszawie. Miał 87 lat.

Marek Edelman ze swoimi czytelnikami
autor zdjęcia: Darek Golik
źródło: Fotorzepa
Marek Edelman ze swoimi czytelnikami
Marek Edelman
autor zdjęcia: Kuba Kamiński
źródło: Fotorzepa
Marek Edelman
Marek Edelman podczas 64. rocznicy powstania w Getcie Warszawskim
autor zdjęcia: Piotr Nowak
źródło: Fotorzepa
Marek Edelman podczas 64. rocznicy powstania w Getcie Warszawskim

Maj 1943. Warszawa. Huk pękających granatów i walących się budynków. Gęsta kanonada i ludzkie krzyki. Nad ulicami unoszą się kłęby gęstego dymu. Getto płonie. Po aryjskiej stronie muru otwiera się właz kanalizacyjny i wychodzi z niego kilkudziesięciu Żydów. W brudnych ubraniach, przestraszeni i zdenerwowani. Część krwawi. Ledwie uszli z życiem, są rozbrojeni psychicznie. W każdej chwili może wybuchnąć panika.

– I wtedy z włazu wyszedł Marek. Choć minęło blisko 70 lat, pamiętam to, jakby to było wczoraj. Marek był całkowicie spokojny i opanowany. Na wszystkich obecnych, także i na mnie, zrobiło to wielkie wrażenie, wszyscy od razu się uspokoili – wspomina podwładny Edelmana podczas walk w getcie Kazik Ratajzer. – Właśnie w taki sposób Marek dowodził. Nie tracił głowy nawet w tej straszliwej, beznadziejnej sytuacji, w jakiej przyszło nam walczyć. Jakkolwiek patetycznie by to zabrzmiało: zapisał wtedy piękną kartę.

Jasność umysłu

Kazik Ratajzer po wojnie zamieszkał w Izraelu, ale z Edelmanem przyjaźnił się do końca. Spotykali się regularnie w Polsce lub w Paryżu, później Edelman kilka razy pojechał do Izraela. – Ostatni raz odwiedziłem go w zeszłym miesiącu. Był już w bardzo kiepskiej formie fizycznej. Ale psychicznie zupełnie co innego! Zupełnie jak wtedy, w 1943 roku. Marek w swojej najlepszej formie. Do końca zachował jasność umysłu. Trudno opisać, jak wielką stratą jest jego odejście – mówi Ratajzer.

Edelman rzeczywiście do końca pozostał aktywny. Jeszcze niecałe dwa tygodnie temu udzielił wywiadu „Rzeczpospolitej”. Opowiadał wówczas o zmarłej prof. Barbarze Skardze. – Była osobą ukształtowaną jeszcze przez przedwojenną Polskę. O społeczeństwie myślała kategoriami tamtej epoki. Niewiele takich osób pozostało już w polskim życiu publicznym – mówił Marek Edelman.

Pytany o to, co jest najważniejsze w życiu odpowiedział: "W zasadzie najważniejsze jest samo życie. A jak już jest życie, to najważniejsza jest wolność. A potem oddaje się życie za wolność. I już nie wiadomo, co jest najważniejsze"

Właśnie odeszła kolejna z nich. Edelman był bowiem „dzieckiem II RP”, urodzony w Homlu – prawdopodobnie w 1922 roku – dzieciństwo i młodość spędził w Warszawie. Jako syn znanej działaczki BUND-u Cecylii Percowskiej wyrastał w domu pełnym polityki i spraw publicznych. Już jako dziecko wstąpił do działającego przy BUND-zie Socjalistycznego Związku Dziecięcego, następnie do samej partii, a wreszcie, podczas okupacji, był jednym z twórców Żydowskiej Organizacji Bojowej. Edelman na zawsze pozostał BUND-owcem, a więc zadeklarowanym antysyjonistą.

I choć w polskim środowisku żydowskim odgrywał rolę najwyższego autorytetu, często szokował ostrą krytyką Państwa Izrael. – Oni zachowują się jak pospolici gangsterzy. Czy pan wie, co te bandziory wyrabiają tam z Palestyńczykami? – mówił, charakterystycznym dla siebie ostrym językiem, w jednym z wywiadów dla „Rz”.

– Edelman jako BUND-owiec uważał, że miejsce polskich Żydów jest w Polsce. Tworzenie państwa żydowskiego na Bliskim Wschodzie uważał za błąd. W związku z tym byli w Izraelu ludzie, którzy za nim nie przepadali. Dla wielu był niewygodny – mówi „Rz” Benjamin Anolik, ocalały z Holokaustu, jeden z założycieli kibucu im. Bohaterów Getta w Izraelu.

Mimo krytycznego stosunku do żydowskiego państwa, dla większości Izraelczyków Edelman był jednak jednym z największych bohaterów. Represjonowany w 1968 roku. Jego żona z dziećmi zdecydowała się wyjechać do Francji, ale on nie chciał o tym słyszeć. – Co to, ktoś mi będzie narzucał, co ja mam robić i gdzie ja mam jechać? – mówił. I dodawał: – Poza tym ktoś przecież musiał zostać z tymi wszystkimi, którzy tu zginęli.

Ostatnie obchody

Edelman pozostał aktywny politycznie również w wolnej Polsce, działał w Unii Demokratycznej i jej kolejnych mutacjach. Co roku, w rocznicę wybuchu powstania w getcie, organizował prywatne, niezależne od oficjalnych, obchody. – Podczas ostatnich obchodów przyjechał na wózku. Miał wielkie kłopoty z poruszaniem się, był bardzo słaby. Gdy wtedy szliśmy za nim pod pomnik, wielu z nas domyślało się, że być może to już ostatni raz. Niestety, mieliśmy rację – mówi jeden z przyjaciół zmarłego.

Edelman nie miał łatwego charakteru. Często się irytował, gdy ktoś się z nim nie zgadzał, potrafił być grubiański. Mimo to nawet wśród osób, które się z nim spierały, cieszył się wielką estymą i szacunkiem. – Ludzie często mówili, że jest niewychowany czy niegrzeczny. Co za głupota! Po tym wszystkim, co przeszedł, żeby normalnie funkcjonować, musiał się schować za tym żelaznym pancerzem. To był człowiek, którego cały świat przestał istnieć. Rozsypał się, zniknął. Nie bez powodu mówił o świecie przed i po Holokauście – mówi przyjaciółka Edelmana, autorka szeregu wywiadów z nim Anna Grupińska.

Edelman był „dzieckiem II RP”, urodzony prawdopodobnie w 1922 roku, wyrastał w domu pełnym polityki i spraw publicznych

Według niej nie można jednak fenomenu Marka Edelmana sprowadzać do roli, jaką odegrał w historii. – Nie był wielki dlatego, że był bojownikiem getta czy ocalałym z Holokaustu. Takich osób było i nadal jest na świecie sporo. Przede wszystkim był potwornie mądrym, prawym człowiekiem. Człowiekiem niesamowitym. Kimś, kogo spotka się tylko raz w życiu – podkreśla Anna Grupińska.

Niespełna dwa lata temu Edelman przeprowadził się z Łodzi do Warszawy. Ostatnie dni spędził pod opieką Pauliny Sawickiej. Tydzień temu po transfuzji krwi jego stan się pogorszył. Wiedząc, że umiera, zdążył się pożegnać z przyjaciółmi.

Powiedzieli dla "Rz":

Szewach Weiss izraelski politolog i polityk, był m.in. przewodniczącym Knesetu i ambasadorem Izraela w Polsce:

Marek Edelman był dla mnie legendą. Ale w Izraelu nie był oficjalnie uwielbiany, gdyż nie był syjonistą. Od dzieciństwa mnie to denerwowało. Taki bohater! Taki człowiek świata! To, co zrobił, to dla mnie szczyt odwagi, której ja nie mam. Edelman przyjeżdżał do Izraela, do swojego kibucu im. Bohaterów Getta. Ale ja poznałem go dopiero w Polsce w 1993 roku, gdy jako przewodniczący Knesetu przyjechałem z delegacją premiera Icchaka Rabina. Spotkaliśmy się na obiedzie u prezydenta Lecha Wałęsy. To było bardzo wzruszające spotkanie. Potem wydarzyło się coś niezwykłego. Edelman nie był syjonistą i krytykował Państwo Izrael, ale Lech Wałęsa postanowił, że będzie jednym z mówców, który wystąpi podczas uroczystości z okazji 50. rocznicy powstania w getcie warszawskim. To nie spodobało się syjonistom. Lech Wałęsa zrobił zatem coś innego. Idąc złożyć wieniec, wziął za rękę Edelmana, a za drugą – jego wnuczkę. To był wspaniały widok. Byłem taki szczęśliwy. Podszedłem do Wałęsy i bardzo mu za to podziękowałem. Potem, będąc już ambasadorem w Warszawie, postanowiłem, że za każdym razem, jak pojadę do Łodzi, to spotkam się z Markiem Edelmanem. Żył w skromnym mieszkaniu. Trzy, cztery pokoje. Bałagan typowy dla intelektualistów, ale czysto. Miło było z nim rozmawiać przy kieliszku koniaku. To były takie filozoficzne rozmowy. Był trochę snobem, bo mówił, że Ben-Gurion był z małego miasteczka Płońska, a on pochodził z Łodzi. Czy często wracał do przeszłości? Tylko gdy go o to pytałem. Był bardzo zainteresowany teraźniejszością.

Raz zaprosiłem go do mojej rezydencji na Mokotowie. Moja żona przygotowała żydowski obiad: rosół, domowe makarony, pierogi, barszcz po żydowsku, czulet. Ale najważniejsze było to, że Edelman z moją żoną rozmawiali w jidysz – języku większości Żydów w Polsce, który był o wiele popularniejszy niż język hebrajski. Rozmawiali przez trzy godziny, na mnie nie zwracając uwagi. Moja żona spytała go m.in., dlaczego nie był dowódcą podczas powstania. Odpowiedział: Bo Mordechaj zawsze chciał nim być.

Był mądry, inteligentny i mało dyplomatyczny. Ostry w wypowiedziach. Mówiąc prawdę, mógł nawet obrazić człowieka. Nie można było się z nim nie pokłócić. Ja jednak zawsze byłem ostrożny i nie miałem z nim żadnych konfliktów. Nisko się przed nim kłaniam.

—k.z.

prof. Andrzej Żbikowski z Żydowskiego Instytutu Historycznego:

Marek Edelman nigdy nie zmieniał poglądów. Był bardzo pryncypialny, gotowy bronić tego, co uważał za słuszne wszelkimi środkami. Piętnował zaś to, co wydawało mu się podłe. Zawsze był po stronie słabszych i uciśnionych, niezależnie od tego, jakiej byli narodowości. Myślę, że właśnie dzięki temu był postacią tak bardzo szanowaną i podziwianą. Marek Edelman przez całe życie był lewicowcem. Ale lewicowcem antykomunistycznym. Gardził wszelką represją i przymusem.

—p.z.

Krzysztof Burnetko dziennikarz, współautor biografii Marka Edelmana:

Z pozoru mógł się wydawać opryskliwym, ale to był bardzo dobry człowiek, który kochał innych. Przez całe życie przeprowadzał ludzi przez śmierć. Tak było w getcie warszawskim, tak było też, gdy pracował po wojnie jako lekarz. Bronił słabszych i w czasach PRL-u, i w III RP. Poprzeczkę stawiał bardzo wysoko. Obcując z nim, chciało się naśladować jego uczciwe życie. Wszystkie sprawy sprowadzał do właściwych proporcji, momentalnie ustawiał problemy na właściwym miejscu. Mówił zawsze, że najważniejsze, by iść po słonecznej stronie i mieć wokół siebie przyjaciół. Do dziennikarzy, którzy tłumnie go odwiedzali, podchodził z dystansem, ale i dużą dozą humoru. Pytany, czy te ciągłe wywiady go nie męczą, odpowiadał: najgorzej jest w kwietniu, bo to szczyt sezonu. Poznałem wielu wielkich ludzi, ale Marek Edelman był tym największym.

—anie

Marek Czekalski były prezydent Łodzi i przyjaciel Marka Edelmana:

Łodź straciła jednego z najwybitniejszych swoich obywateli, ambasadora miasta – jednoosobową placówkę dyplomatyczną. Swoim życiem zaświadczał, że są wartości najważniejsze, jak pomoc biednym i skrzywdzonym. Był dla mnie autorytetem moralnym i przyszywanym ojcem. Potrafił tworzyć niewyobrażalną atmosferę i zarażać ludzi optymizmem.

—ma.go.

Rzeczpospolita

Marek Edelman nie żyje

mm
2009-10-02, ostatnia aktualizacja 2009-10-03 00:29
Marek Edelman nie żyje
Marek Edelman nie żyje
Fot. Wojciech Surdziel / AG

Marek Edelman zmarł w Warszawie. Ostatni przywódca powstania w getcie warszawskim, uczestnik Powstania Warszawskiego. Wybitny kardiolog.

Marek Edelman
Fot. Alik Keplicz AP
Marek Edelman
Marek Edelman z Tadeuszem Mazowieckim podczas uroczystości przyznania tytułu honoris causa UJ
Fot. Sławomir Kamiński / AG
Marek Edelman z Tadeuszem Mazowieckim podczas uroczystości przyznania tytułu...
Marek Edelman przed pomnikiem Bohaterów Getta
Fot. Kuba Atys / AG
Marek Edelman przed pomnikiem Bohaterów Getta
1990 rok. Lech Wałęsa, prof. Geremek i Marek Edelman na posiedzeniu Komitetu Obywatelskiego
Fot. ARCH. MARKA EDELMANA
1990 rok. Lech Wałęsa, prof. Geremek i Marek Edelman na posiedzeniu Komitetu...
- Marek Edelman zmarł w domu, wśród przyjaciół, bliskich ludzi - powiedziała agencji AP jego przyjaciółka Paula Sawicka. Z jej rodziną Marek Edelman mieszkał przez ostatnie dwa lata.

Żegnamy Bohatera - kondolencje>>

- Edelman ma ten charakter od Bozi, że potrafi wypowiadać najbardziej kontrowersyjne poglądy. Potrafi iść pod prąd, kiedy trzeba wyzwolić się z życiowego wygodnictwa. Od takich ludzi jak on, Tischner, Musiał, Kapuściński trzeba uczyć się otwartości na drugiego człowieka - mówił w kwietniu 2008 Witold Bereś, współautor książki "Marek Edelman. Życie. Po prostu".

Marek Edelman o miłości, życiu i przebaczaniu>>

Po wojnie został w kraju

Urodził się w Homlu na Białorusi. Wkrótce jego rodzice przenieśli się do Warszawy. Tam Marek Edelman spędził dzieciństwo. Przystąpił do Bundu, żydowskiej partii socjalistycznej, której celem była walka o Polskę otwartą, gwarantującą prawa mniejszościom. Jak twierdził Edelman, po wybuchu wojny to właśnie z Bundu, który w getcie warszawskim organizował m.in. lekcje i zajęcia dla dzieci, narodził się ruch oporu. Był współzałożycielem Żydowskiej Organizacji Bojowej. Po śmierci Mordechaja Anielewicza, został ostatnim dowódcą ŻOB w powstaniu w getcie warszawskim. Razem z nieliczną grupą walczących udało mu się przedostać kanałami na "aryjska stronę".

Po wojnie nie wyjechał z kraju. W 1946 zamieszkał w Łodzi. Ożenił się, skończył studia medyczne. W 1966 został zwolniony ze szpitala im. S. Sterlinga, dwa lata później - ze szpitala wojskowego. Z powodów politycznych nie przyjęto jego pracy habilitacyjnej. Jednak nie chciał opuścić Łodzi. Nawet, gdy jego żona po nagonce na Żydów w 1968 roku wraz z dziećmi wyemigrowała do Francji. Dlaczego został? Nie zawsze odpowiadał na to pytanie. Kiedyś jednak przyznał: "Ktoś przecież musiał zostać z tymi wszystkimi, którzy tu zginęli".

"Wielki Człowiek. Nie opuścił ukochanej Polski">>

"Bóg chce zgasić świeczkę, ja muszę osłonić płomień"

Był wybitnym kardiologiem. "Bóg już chce zgasić świeczkę, a ja muszę szybko osłonić płomień, wykorzystując jego chwilową nieuwagę" - powiedział Hannie Krall o swojej pracy. Na początku lat 70. wprowadził w Polsce rewolucyjną metodę leczenia schorzeń sercowych, polegającą na połączeniu krążenia żylnego z tętniczym. Dzięki temu uratowano życie wielu chorym. Otrzymał doktorat honoris causa Uniwersytetu w Yale, Universite Libre w Brukseli i Uniwersytetu Medycznego w Łodzi.

Był działaczem opozycji. Współpracował z KOR-em i "Solidarnością". Był jednym z sygnatariuszy Listu 101 intelektualistów przeciwko zmianom konstytucji. Podczas stanu wojennego był internowany.

"Uczył nas odwagi">>

O Zagładzie trzeba pamiętać

Powtarzał, że o Zagładzie trzeba pamiętać. Bo Holocaust może się powtórzyć. - Kiedy skończyła się wojna, w której zginęło 40 mln ludzi, w tym 6 mln Żydów - mówi Marek Edelman - pomyślałem: Europa tak się zhańbiła, że nic takiego nie może się już nigdy więcej powtórzyć. Tymczasem co się okazało? Weszliśmy w XXI wiek, a ludobójstwo z powodów ideologicznych i rasowych wcale nie zniknęło. Kambodża, Biafra, Somalia, Ruanda, Kosowo... - powiedział w rozmowie z Anną Bikont i Joanną Szczęsną z "Gazety Wyborczej".

Wraz z konwojem pomocy humanitarnej pojechał do Sarajewa. W kwietniu 1999 apelował do przywódców NATO o wprowadzenie wojsk do Kosowa. Jego list opublikowano w zachodniej prasie.

W 1998 został odznaczony Orderem Orła Białego. 10 lat później prezydent Francji Nicolas Sarkozy przyznał mu Order Komandora Legii Honorowej.

Edelman - przyznanie Doctora Honoris Causa


Chciał, by ktoś napisał kiedyś książkę o miłości w getcie. - Bo gdyby nie było miłości w getcie, nie dałoby się żyć. Chodziło o to, żeby nie być samemu, żeby ktoś na ciebie czekał. Z miłości ludzie ratowali komuś życie albo szli na Umschlagplatz, byle tylko być do końca z bliską osobą - mówił w rozmowie z Joanną Szczęsną. Sam spisał kilka historii zakochanych Żydów w getcie.

piątek, 18 września 2009

Barbara Skarga nie żyje

Piotr Zychowicz 19-09-2009, ostatnia aktualizacja 19-09-2009 03:19

Pierwsza dama polskiej filozofii Łączniczka AK, więźniarka łagrów umarła wczoraj we śnie. Miała 90 lat

Barbara Skarga nie znosiła socjalizmu, komunizmu i wszelkiego kolektywizmu. Powtarzała, że stoi na straży wolności
autor zdjęcia: Bartosz Siedlik
źródło: Fotorzepa
Barbara Skarga nie znosiła socjalizmu, komunizmu i wszelkiego kolektywizmu. Powtarzała, że stoi na straży wolności

Rok 1944, Wilno. Wbrew nadziejom Polaków ustąpienie Niemców nie oznacza końca okupacji i odzyskania niepodległości. Miasto zajmują Sowieci i natychmiast wprowadzają ostry reżim. Infiltrowane przez komunistycznych agentów struktury Armii Krajowej w mieście rozsypują się w mgnieniu oka.

To, czego przez trzy lata nie zdołali zniszczyć Niemcy, bolszewicy rozbijają w kilka tygodni. Nocami na ulicach Wilna sieją postrach samochody NKWD, członkowie podziemia wpadają jeden po drugim. Wojna, która miała przynieść wyzwolenie, kończy się gorzką porażką. Z jej smakiem na ustach tysiące Polaków w bydlęcych wagonach jedzie na Wschód.

Jedną z tych osób jest 25-letnia studentka filozofii i łączniczka AK Barbara Skarga. – Cóż, koniec wojny nic nie zmienił w naszych losach. To znaczy zmienił o tyle, że przyśpieszył wywózki... – mówiła po latach w jednym z licznych wywiadów. Wraz z innymi członkami polskiego podziemia skazano ją za „zdradę ojczyzny”. Wyrok: dziesięć lat łagrów.

Naszą ojczyzną jest Polska

– A myśmy mówili, że jej nie zdradzamy, bo naszą ojczyzną jest Polska. Myśmy walczyli dla ojczyzny. Ale nie dawano nam mówić. Czytano jakieś kawałki z naszych zeznań, wybrane przez ludzi, którzy zupełnie się w sprawach nie orientowali. A potem odczytano z góry przygotowany wyrok. Taki to był sąd, właściwie nadający się na jakieś dowcipne przedstawienie – wspominała Barbara Skarga.

Sytuacja nie była jednak śmieszna. Po półtora roku spędzonym w straszliwych sowieckich więzieniach Skarga trafiła do obozu koncentracyjnego w Uchcie. Swoje dramatyczne przeżycia – morderczą pracę przy wyrębie lasu, potworny głód, przemoc i szykany ze strony strażników i urków – opisała w głośnej, wydanej w Paryżu przez Jerzego Giedroycia książce „Po wyzwoleniu” (1985).

Dożyzniennoje posielenije

– Napisała ją pod pseudonimem Wiktoria Kraśniewska, więc kiedy ją po raz pierwszy czytałem, nie miałem pojęcia, że autorką była Barbara Skarga. Pamiętam jednak do dziś, że ta książka mną wstrząsnęła – wspomina Władysław Bartoszewski. – Jako kolega akowiec, który spędził osiem lat w rozmaitych więzieniach i obozach,

byłem poruszony. Ta kobieta przeżyła w niewoli nie osiem, ale 11 lat! I to nie w Polsce, ale tysiące kilometrów od ojczyzny. To, że po tym horrorze wróciła do Polski i odgrywała tak aktywną rolę w życiu tego kraju, zawsze wzbudzało we mnie wielki podziw.

Związek Sowiecki opuściła dzięki odwilży, jaka nastąpiła po śmierci Józefa Stalina. Gdyby nie to, z „nieludzkiej ziemi” nie wydostałaby się nigdy. Po odsiedzeniu blisko dekady w łagrze – co, zważywszy na wysoką śmiertelność więźniów sowieckiego Gułagu, graniczyło z cudem – została skazana na dożyzniennoje posielenije w azjatyckiej części Sowietów.

– Rozumie pan, co to znaczy? Do końca życia – przymusowe osiedlenie. Żadnej nadziei na powrót. Co za różnica siedzieć w obozie czy na tym osiedleniu przymusowym. To przecież jak gdyby dalszy ciąg więzienia... Trudno było mieć jakąkolwiek nadzieję – mówiła kilka lat temu w wywiadzie.

A jednak przetrwała i w 1955 r. przyjechała do komunistycznej Polski. Wychowana przed wojną, pochodząca z ziemiańskiej rodziny z Mińszczyzny, a do tego ofiara sowieckiego terroru – do rzeczywistości komunistycznego kraju przyzwyczaić się było trudno. Mimo to postanowiła ułożyć sobie życie i podjęła studia. Ukończyła filozofię rozpoczętą przed wojną na Uniwersytecie Stefana Batorego w Wilnie.

Przejaw romantyzmu

– Dla wielu z nas ten powrót był bardzo trudny. Jako byli więźniowie łagrów poddawani byliśmy rozmaitym szykanom. Na przykład ja przez pewien czas nie mogłem mieszkać w Warszawie. Wychowani przed

wojną, aresztowani w 1944 r., nie znaliśmy nowej Polski. Dla wielu ludzi to, co zastali po powrocie, było szokiem – opowiada Kazimierz Żygulski, członek lwowskiej Delegatury Rządu, wywieziony przez Sowietów w 1944 r. i tak samo jak prof. Skarga zwolniony w 1955 r.

Straszliwe przeżycia łagrowe, gdzie na własnej skórze odczuła potęgę sowieckiego Wielkiego Brata, spowodowały, że Barbara Skarga sceptycznie podchodziła do polskich zrywów lat ‘56, ‘68, ‘70 czy nawet 1980 r. – Oczywiście patrzyła na to z sympatią, popierała KOR, gdzie miała wielu znajomych, organizowała fundusze na kulturę niezależną, ale czynnie w działalność opozycyjną się nie angażowała. Uważała, że to przejaw polskiego romantyzmu, który jest skazany na porażkę – mówi Piotr Mucharski z „Tygodnika Powszechnego”, współautor wywiadu rzeki z prof. Skargą pt. „Innego końca świata nie będzie”.

Mężczyźni: genialne bestie

Barbara Skarga skupiła się na karierze naukowej. Zdobywała tytuły naukowe, pisała artykuły, wydawała książki. Na czele z dziełami o kapitalnym znaczeniu, takimi jak „Granice historyczności” (1989) czy ostatnio „Kwintet Metafizyczny” (2005). Cieszyła się sławą i międzynarodowym uznaniem. „Pierwsza dama filozofii polskiej” – jak ją okrzyknięto – stworzyła również własną szkołę, wychowała pokolenia zdolnych, młodych naukowców i filozofów.

Jedną z nich jest znana feministka prof. Magdalena Środa. – Seminaria prof. Skargi były czymś niezwykłym i wywarły wielki wpływ na osoby, które brały w nich udział. Ukształtowały wielu znakomitych filozofów – wspomina prof. Środa. – Na seminariach panowała niesamowita atmosfera. Nigdy nie kończyły się tak po prostu. Zawsze szliśmy po nich na wino czy do kogoś do domu. Profesor Skarga stworzyła niesamowite środowisko składające się z ludzi o bardzo różnych poglądach.

Prof. Skarga, choć popierała umiarkowane hasła feministyczne, często doprowadzała znajome feministki do szału. Wychowana przed wojną uwielbiała, jak panowie całowali ją w dłoń czy przepuszczali w drzwiach. Mówiła również, że mężczyźni to „bestie”, ale „bestie obdarzone geniuszem”.

I powtarzała swoim feministycznym znajomym, żeby się nie wygłupiały, bo gdzie tam kobietom do takich umysłów, jak Platon, Kant czy Mozart.

Przedwojenna moralność

– Trudno ją zaszufladkować. Pomimo że tyle wycierpiała od Sowietów, zawsze z niechęcią odnosiła się do wszystkiego co prawicowe. Kojarzyło jej się to z gettem ławkowym i antysemityzmem – mówi Piotr Mucharski. – Jednocześnie myliłby się ten, kto nazwałby ją lewicową. Wprost przeciwnie nie znosiła socjalizmu, komunizmu i wszelkiego kolektywizmu. Powtarzała, że stoi na straży wolności. Tak samo było z jej podejściem do Boga. Była ateistką, ale bardzo szanowała wiarę, co zresztą wyniosła z łagrów. Nie była osobą, która stawałaby na barykadach, aby przeprowadzić jakiś atak na Kościół.

W III RP profesor Skarga była niezwykle aktywna w życiu publicznym. Pisała artykuły do gazet, udzielała wywiadów i występowała z rozmaitymi obywatelskimi inicjatywami. Często pisała w staroświecki sposób, odwołując się do przedwojennych wartości i norm moralnych.

Nazywano ją jednym z ostatnich autorytetów moralnych. Cieszyła się wielkim szacunkiem, nawet wśród osób niezgadzających się z jej poglądami.

Profesor Skarga była bowiem silnie kojarzona ze środowiskiem Unii Demokratycznej. Publikowała w „Gazecie Wyborczej”, wypowiadając poglądy zbliżone do linii pisma, choćby w takich kwestiach jak lustracja, która „przypominała jej działania francuskich jakobinów”. W 2005 r. ustąpiła z funkcji kanclerza kapituły Orderu Orła Białego, gdy prezydentem został Lech Kaczyński.

– Byłem wówczas sekretarzem kapituły i doskonale pamiętam tę sprawę. Na nic zdały się próby przekonania jej do zmiany decyzji. Jak sobie coś postanowiła, to zawsze to realizowała – mówi Władysław Bartoszewski. – Niezależnie, czy się ktoś z nią zgadzał czy nie, nikt nie kwestionował jej wielkiej uczciwości. Była prawą osobą o przedwojennej moralności. W sprawy publiczne angażowała się do końca.

Opinie

Marek Edelman przywódca powstania w gettcie

Doprawdy trudno coś powiedzieć. To bardzo smutna chwila. Barbara Skarga była mi bliska. Pamiętam jedną z naszych ostatnich rozmów. Mówiliśmy o książce Miłosza „Wyprawa w dwudziestolecie”. O tym, ile prawdy jest w polskości... Cóż to był za umysł! Rzeczowy, a jednocześnie światły, o szerokich horyzontach. Nigdy nie odstępowała od swoich zasad i przekonań, zawsze była po tej stronie, po której była prawda. Była osobą ukształtowaną jeszcze przez przedwojenną Polskę. Choć była wtedy bardzo młoda, już wówczas należała do ścisłej czołówki polskiej inteligencji. O społeczeństwie myślała kategoriami tamtej epoki. —p.z.

prof. Jacek Hołówka filozof, etyk

O tym, jakim była człowiekiem, najlepiej świadczy jej życiorys. Mimo licznych prób, na jakie była wystawiana, wyszła z nich jako człowiek mężny. Nikim nie pogardzała, miała wspaniałą zdolność wybaczania. W każdym człowieku – przyjacielu, wrogu i w osobie zupełnie obcej – widziała dobre cechy. Może być wzorem dla każdego naukowca, w szczególności dla filozofa. Była rzetelna. Wymagała wiele od siebie, a innych zachęcała do pracy. Na jej seminaria przychodziło bardzo wiele osób. Jej książki zyskiwały najwyższe uznanie. Żyła bardzo skromnie, lubiła chodzić do filharmonii, gdzie miała swoje ulubione miejsce, na którym zawsze siadała. —anie

Jarosław Gowin filozof, poseł PO

Prof. Skargę wyróżniała precyzja myślenia, niezależność intelektualna i uczciwość. Nigdy nie związała się z żadną koterią ani z żadnym środowiskiem. Umiała myśleć samodzielnie i pod prąd. Nie przeżyła najmniejszego flirtu z marksizmem i nie zależało jej na karierze w PRL, zwłaszcza takiej, która wiązałaby się z koniecznością wstąpienia do partii. Mimo to była wyrozumiała dla tych, którzy na takie kompromisy się decydowali. Bardzo przeżywała to, że w PRL zabroniono jej uczenia studentów. Wówczas zorganizowała prywatne nielegalne seminarium, z którego wyszło wielu znanych dziś filozofów. Z pieczołowitością pełniła funkcję ich mistrza. —anie

prof. Marcin Król filozof i historyk idei

Zostanie zapamiętana jako wybitny zmahistoryk filozofii, kontynuator myśli pozytywistycznej i autorka prac o francuskim pozytywizmie, którym nikt się u nas w zasadzie nie zajmował. Jako myślicielka wysoko stawiała rozsądek i roztropność. W swoich tekstach nie używała argumentów religijnych, co dzisiaj jest niezwykle rzadkie. Ja zapamiętam ją jako osobę wesołą i towarzyską. Lubiła młodych ludzi i pracę ze studentami, dlatego jeszcze wiosną tego roku organizowała seminaria u siebie w domu. Wiem, że stały one na bardzo wysokim poziomie. Były, tak jak sama pani profesor, pełne humoru, ale i dezaprobaty dla bezmyślności. —anie

Rzeczpospolita