niedziela, 24 lipca 2011

Choroby polskich królów




dodano: 3 marca 2008, 17:00 Autor: Krzysztof Ogiolda

- Królowie chorowali tak samo jak my, na niewydolność nerek, cukrzycę, zabijała ich sepsa. Często umierali z powodu chorób dziś bez trudu uleczalnych.

- Królowie chorowali tak samo jak my, na niewydolność nerek, cukrzycę, zabijała ich sepsa. Często umierali z powodu chorób dziś bez trudu uleczalnych. (fot. FOT. ARCHIWUM)

Rozmowa z dr hab. n. med. Januszem Kubickim, pasjonatem historii.

- Kiedy oglądamy poczet królów polskich Matejki, wszyscy nasi władcy wyglądają zdrowo, krzepko i potężnie. Naprawdę tacy byli?

- Raczej nie. Chorowali tak samo jak my, na niewydolność nerek, cukrzycę, zabijała ich sepsa. Często umierali z powodu chorób dziś bez trudu uleczalnych. Na przykład, Władysław Jagiełło chodził nocami po lesie, by słuchać śpiewu słowików. Przeziębił się, dostał zapalenia płuc i umarł. Ale i tak żył 80 lat. Znacznie dłużej niż większość ludzi w jego czasach (średni wiek wahał się w okolicy pięćdziesiątki).
Jagiełło słynął z tego, że miał wrodzoną wadę w postaci dolnej wargi wywiniętej na zewnątrz. Widać to nawet na jego sarkofagu. Przekazał tę cechę synowi, Kazimierzowi Jagiellończykowi. A poprzez córki Kazimierza dostali ją w spadku Habsburgowie, łącznie ze słynnym cesarzem Franciszkiem Józefem.

- Jan III Sobieski, zwycięzca spod Wiednia był pewnie okazem zdrowia.

- Nie za bardzo. Ponieważ większą część życia spędził na wojnach, już gdy obierano go królem Polski, był poważnie i przewlekle chory. W dodatku zakochał się w Marysieńce. A przyszła żona polskiego króla przyjechała do nas jako francuska dwórka zarażona syfilisem.

- Nie podejrzewalibyśmy królowej o taką wstydliwą przypadłość.

- Wtedy nie była wstydliwa, raczej powszechna. Nazywano ją nawet elegancko przymiotem dworskim, bo szerzyła się na dworach królewskich i książęcych, gdzie obyczaje były swobodne. Sobieski zaraził się od żony i musiał się poddać kuracji rtęciowej. Rtęć pomogła na kiłę, ale zniszczyła mu nerki. Jan III cierpiał na mocznicę, czyli ostrą niewydolność nerek. Pod koniec życia trzeba go było nosić na specjalnym krześle, bo miał znaczne obrzęki nóg i podbrzusza. Proszę zwrócić uwagę, że pokazuje się go zawsze jako mężczyznę otyłego. W czasie sekcji w prawej nerce króla znaleziono kamień wielkości kasztana, a w pęcherzu drugi podobny kształtem do gołębiego jaja.

- Marysieńka była taka piękna jak się ją przedstawia?

- Na pewno była ładną i zgrabną kobietą. Natomiast maść rtęciowa, którą ją leczono, zabiła wprawdzie krętki blade powodujące kiłę, ale skutkiem ubocznym kuracji było wypadnięcie włosów i zębów.

- I do tak oszpeconej żony Sobieski pisał czułe listy i spieszył się spod Wiednia.

- Król był naprawdę zakochany. Czego powinniśmy żałować, bo gdyby został pod Wiedniem dłużej, Polska zyskałaby więcej na jego zwycięstwie nad Turkami. Marysieńka nosiła perukę, a braki w uzębieniu były w tamtych czasach czymś powszechnym. Nie było wtedy stomatologów w dzisiejszym rozumieniu, past i szczotek do zębów, ani protez zębowych. Gorzej, że Marysieńka i charakter miała trudny. Męczyły ją napady migreny i melancholii. Skonfliktowana z pierworodnym synem Sobieskiego, Jakubem robiła wszystko, by po śmierci ojca nie wybrano go królem Polski i sądziła o majątek po mężu. Przeżyła Jana III o 20 lat, zmarła z powodu złośliwego nowotworu żołądka. Na marginesie, następca Sobieskiego, Michał Korybut, cierpiał i umarł na wrzody żołądka.

- Jaki był stan zdrowia innej piękności św. królowej Jadwigi?

- Możemy wierzyć Długoszowi, że należała do najpiękniejszych kobiet średniowiecza. Była jak na tamte czasy wysoka, mierzyła 180 centymetrów wzrostu. Po 12 latach małżeństwa ze znacznie starszym Władysławem Jagiełłą urodziła córkę. Poród nie był łatwy, bo Jadwiga miała - jak wiele kobiet wysokich - wąską miednicę. Dziecku nadano imiona Elżbieta Bonifacja na cześć papieża Bonifacego IX, który miał być ojcem chrzestnym. Niestety, po dwóch tygodniach Elżbieta zmarła, a cztery dni później - 17 lipca 1399 odeszła także Jadwiga. Przyczyną śmierci było zakażenie połogowe, czyli sepsa. Gdyby przyczyną zgonu był krwotok, umarłaby natychmiast po porodzie. Tu dygresja. W tamtych czasach przy porodzie umierała co trzecia kobieta.

- Małżeństwo Jadwigi z Jagiełłą dało początek dynastii Jagiellonów.
Czy wygaśnięcie linii Piastów wynikało z jakichś defektów fizycznych Kazimierza Wielkiego?


- Ani trochę. Kazimierz był supermężczyzną. Kazimierz nie miał tylko szczęścia do żadnej z pięciu żon. Dwie pierwsze zmarły niedługo po ślubie. Kiedy okazało się, że trzecia - Adelajda - jest niepłodna - król usunął ją z Wawelu i uwięził w Żarnowcu nad Pilicą. Choć już był żonaty, zawarł następny ślub z Elżbietą Rokiczanką, ale i ją odesłał.
Ostatnia żona, Jadwiga, urodziła mu trzy córki, ale żadnego syna.
Kazimierz doczekał się wprawdzie kilku synów ze związków pozamałżeńskich, ale żaden z nich nie mógł być królem. Krakowska linia Piastów wymarła.

- Co spowodowało śmierć Kazimierza?

- We wrześniu 1370 król na polowaniu złamał kość podudzia. Spadł z konia. Prawdopodobnie złamanie było otwarte, doszło do zakażenia rany ziemią i to spowodowało zgon.

- O impotencję podejrzewany był inny król, Stefan Batory. To prawda?

- Raczej nie. Plotka wzięła się stąd, że król rzekomo spędził w łożnicy swej żony nie więcej niż trzy noce. Trzeba pamiętać, że 40-letni Batory, książę Siedmiogrodu, wstępując na tron, został zobowiązany do poślubienia o 10 lat od siebie starszej siostry Zygmunta Augusta, Anny Jagiellonki, która nie była przesadnie piękna, a w dodatku cierpiała na paradontozę, próchnicę zębów i ropne zapalenie okostnej. I jak się tu dziwić, że Batory większość panowania spędził wojując m.in. z Iwanem Groźnym o Inflanty. Chorował na padaczkę rozpowszechnioną w jego rodzinie. Tej choroby nie umiano skutecznie leczyć. Pamiętamy ze znanego serialu o królowej Bonie, że na padaczkę chorowała także pierwsza żona Zygmunta Augusta, Elżbieta.
Atak choroby, jakiego doznała podczas nocy poślubnej z królem, raz na zawsze zraził do niej Zygmunta. Elżbieta niedługo potem zmarła.

Kolejna królewska żona, Barbara Radziwiłłówna, która słynęła z temperamentu seksualnego, chorowała i umarła na raka szyjki macicy.
Cierpiała bardzo, zwyczajnie gniła za życia. Niezrażony tym król był przy niej do końca, co utrwalił na swym obrazie Matejko.

- Zygmunt nie doczekał się potomstwa…

- O spowodowanie jego niepłodności oskarża się włoską dwórkę Dianę di Cordone, która zaraziła króla syfilisem przywleczonym przez żeglarzy Kolumba. Przyczyną jego śmierci była mocznica i niewydolność nerek. Przed śmiercią wydalił trzy kamienie moczowe wielkości bobu.

- Jaka była kondycja zdrowotna władców z rodu Wazów?

- Zygmunt III Waza podupadł na zdrowiu po śmierci drugiej żony, Konstancji Austriaczki. Dostał udaru mózgu i częściowego paraliżu.

Drugi wylew był śmiertelny. Ale dożył podeszłego jak na tamte czasy wieku, 66 lat. Władysław IV cierpiał na infekcję dróg moczowych, co doprowadziło go do niewydolności nerek z roponerczem i kamicą.

- A Jan Kazimierz, którego pamiętamy z lektury "Potopu"?

- Jego stan zdrowia pogorszył się po abdykacji i wyjeździe do Francji.
Stany depresyjne połączone z apatią przeplatały się u niego z bujnym życiem, co wskazywałoby na psychozę (cyklofrenię). Zmarł nagle po otrzymaniu wiadomości o upadku Kamieńca Podolskiego, co utrwalił Sienkiewicz w "Panu Wołodyjowskim".

- Ile prawdy jest w tym, że znany z siły fizycznej August II Mocny przysypiał na posiedzeniach rady królewskiej?

- Przysypiał, bo chorował na cukrzycę. Po koronacji przyjął wiarę katolicką, a jego żona Krystyna pozostała luteranką i do Polski nie przyjechała. Z pewnością był silny fizycznie i aktywny seksualnie.
Złośliwi mówili o królu, że sam podwoił liczbę mieszkańców Warszawy i Drezna. Rzeczywiście łamał podkowy, ale ówczesne zawierały znacznie mniej żelaza. Prawdopodobnie podczas pokazu siły August skaleczył się w stopę i cierpiał odtąd na tzw. stopę cukrzycową. Rana nie chciała się goić. Można przypuszczać, że przyczyną jego śmierci była infekcja tej rany i sepsa.

- Jego następcą był August III...

...nosił przydomek Otyły. Słynął z niepohamowanego obżarstwa, zgodnie z powiedzeniem, "za króla Sasa jedz, pij i popuszczaj pasa". Bawiono się świetnie, tyle że brakowało pieniędzy na wojsko, co doprowadziło do upadku Polski. Wracając do króla, ambasador Francji nazwał go złośliwie bryłą mięsa. Do otyłości dołączyła się niedoczynność tarczycy w ekstremalnej postaci obrzęku śluzowatego. Bezpośrednią przyczyną śmierci króla była apopleksja, czyli wylew krwi do mózgu.

- Jak nie padaczka, to apopleksja. Coś chorowici byli nasi władcy.

- Cierpieli na podobne schorzenia jak wielu z nas. Tylko dwóch polskich królów - Leszek Biały i Przemysław II - zostało zamordowanych. Tym możemy się szczycić, w przeciwieństwie do Anglii, Francji czy Rosji.

Amy Winehouse nie żyje. Znaleziona martwa w swoim domu w Londynie


ps, PAP, AP
23.07.2011 aktualizacja: 2011-07-23 22:47
Amy Winehouse, 2007 rok
Amy Winehouse, 2007 rok
Fot. Steffen Schmidt AP

Brytyjska piosenkarka Amy Winehouse została znaleziona martwa w swoim domu w Londynie. Miała zaledwie 27 lat. Powód jej śmierci jest jeszcze nieznany, ale piosenkarka od wielu lat zmagała się z uzależnieniem od narkotyków i alkoholu.

Winehouse została znaleziona martwa w swoim domu na Camden Square w Londynie. Informację o jej śmierci potwierdziła londyńska policja. Przyczyna śmierci jest jeszcze nieznana, ale funkcjonariusze nie podejrzewają udziału osób trzecich. Gazeta "Sunday Mirror" podaje, że prawdopodobną przyczyną śmierci jest przedawkowanie alkoholu i narkotyków.

Policja twierdzi, że około godziny 15 Winehouse wezwała do domu pogotowie. Po pięciu minutach na miejsce przybyły dwie karetki. - Niestety, mogliśmy tylko stwierdzić jej zgon - mówił jeden z ratowników.

Przed domem Winehouse zebrała się już grupa fanów i dziennikarzy. Policja musiała odgrodzić budynek.

Genialna wokalistka i jej walka z nałogiem

Wokalistka urodziła się 14 września 1983 roku w Londynie. Wywodziła się z żydowskiej rodziny o tradycjach jazzowych.

Winehouse szybko stała się jedną z najpopularniejszych wokalistek brytyjskich. Już jej wydany w 2003 roku debiutancki album "Frank" zyskał ogromną popularność. Krytycy i fani zachwycali się jej mocnym, soulowym głosem. Okrzyknięto ją "Janis Joplin naszych czasów."

Przez wiele lat zmagała się z uzależnieniem od alkoholu i narkotyków. Problem z nałogiem i niechęć do pójścia na odwyk była motywem piosenki "Rehab" z wydanego w 2006 roku albumu "Back to Black". Piosenka stała się symbolem kultury celebrytów uwikłanych w nałogi.

"Back to Black" był jej drugim i ostatnim już albumem. Został nagrodzony pięcioma nagrodami Grammy. Winehouse nie mogła odebrać nagród osobiście, gdyż ze względu na uzależnienie od narkotyków władze USA odmówiły jej wizy.



Tabloidy wiele uwagi poświęcały także jej życiu osobistemu. W 2007 roku Winehouse wyszła za Blake'a Fieldera-Civila. Jej rodzice twierdzą, że po poznaniu Fieldera zaczęła brać heroinę i kokainę. Burzliwe i pełne przemocy małżeństwo trwało zaledwie dwa lata. Winehouse i Fielder byli kilka razy razem aresztowani za posiadanie narkotyków. Media publikowały zdjęcia posiniaczonych małżonków po gwałtownych kłótniach i bijatykach. Fielder został również skazany na karę więzienia za napaść.

Stylistów i projektantów mody inspirował jej oryginalny styl. "Znakiem firmowym" Amy był ogromny, przypominający ul kok, gruba czarna kreska na powiekach, obcisłe dżinsy, baletki i wielkie tatuaże.

Odwołała ostatnią trasę koncertową

Jeszcze w maju, kiedy przebywała na leczeniu w klinice Priory w Londynie, usłyszała od swych lekarzy diagnozę: albo całkowicie zerwie z alkoholem, albo czeka ją śmierć. Terapia miała jej pomóc w zaplanowanych na lato występach.

Piosenkarka w ubiegłym miesiącu odwołała trasę koncertową po 12 europejskich miastach po fatalnym występie w Serbii. Wokalistka wówczas słaniała się na nogach i co chwila znikała ze sceny. Muzyk Moby komentował później, że ktoś "powinien ją powstrzymać".

Winehouse odwołała także swój występ na ArtPop Festiwalu w Bydgoszczy. Jedyny w Polsce koncert miał odbyć się 30 lipca.

Przyjaciele Amy tuż przed jej śmiercią wyrażali obawę, że piosenkarka "zapije się na śmierć". - Jej nałóg jest zupełnie poza kontrolą. Co najmniej trzy razy w tygodniu upija się do nieprzytomności - mówili mediom.

Zmarła w wieku 27 lat

"Oto najnowsza członkini klubu 27" - to jeden z najczęstszych komentarzy, jaki po śmierci Winehouse pojawił się pod jej teledyskami na Youtube.

"Klub 27" to popularne w kulturze masowej określenie utalentowanych muzyków, którzy zmarli w wieku 27 lat. Zaliczają się do nich m.in. Janis Joplin, Jimi Hendrix, Jim Morrisson, Kurt Cobain i Brian Jones.

Zobacz więcej na temat:

Breivik prowadził notatki: "Będę nazywany największym nazistowskim potworem"


rik
2011-07-24, ostatnia aktualizacja 33 minuty temu
Fragmenty zapisków Andersa Behringa Breivika
Fragmenty zapisków Andersa Behringa Breivika
Fot. HO Reuters

Z liczących 1500 stron zapisków Andersa Behringa Breivika, który w piątek zabił 92 osoby w dwóch atakach w Oslo i na wyspie Utoya, wynika, że przygotowywał on zamachy od jesieni 2009 r. "Będę nazywany największym nazistowskim potworem od czasu II Wojny Światowej" - pisze wprost Breivik

Pierwsza strona dokumentu
Fot. REUTERS/HO
Pierwsza strona dokumentu "2083. Europejska Deklaracja Niepodległości" ndersa...
Anders Behring Breivik - jedno z jego wcieleń
Fot. AP
Anders Behring Breivik - jedno z jego wcieleń
Fragmenty zapisków Andersa Behringa Breivika
Fot. HO Reuters
Fragmenty zapisków Andersa Behringa Breivika
Znalezione w internecie zapiski są po części dziennikiem, po części poradnikiem robienia bomb, a po części polityczną tyradą, w której Breivik ujawnia swoją nienawiść do islamu i marksizmu. Nazywa się też sam siebie rycerzem templariuszem.

W zatytułowanym "2083. Europejska Deklaracja Niepodległości" dokumencie Breivik opisuje m.in. jak założył farmę, by przygotować się do ataków.

"Powodem założenia farmy jest stworzenie wiarygodnej przykrywki w przypadku gdybym został aresztowany. Pozwoli ona na zakup materiałów wybuchowych służących także jako sztuczny nawóz" - można przeczytać w zapiskach zamachowca.

"Będę nazywany największym nazistowskim potworem od czasu II Wojny Światowej" - pisze wprost Breivik, który podpisał się jako Andrew Berwick. Zaraz jednak wyjaśnia znaczenie swojego prawdziwego nazwiska. "Moje nazwisko "Breivik" mogło występować już nawet przed erą Wikingów. "Behring" jest przedchrześcijańskim germańskim nazwiskiem, które pochodzi od słowa "Behr" - czyli germańskim "Bear", "Anders" (Andreas jest skandynawski odpowiednikiem imienia Andrew").

"Putin zasługuje na respekt"

W tekście znajdujemy mnóstwo komentarzy do życia znajomych Breivika - ich zwyczajów, także seksualnych. Są też opisywane dzień po dniu przyziemne sprawy, włączając w to także notatkę o piciu drogiego wina przed atakiem.

"Osobiście napisałem mniej więcej połowę tego tekstu. Reszta jest kompilacją wypowiedzi różnych odważnych indywidualności tego świata. Zawartość tego kompendium naprawdę należy do wszystkich" - deklaruje Breivik. Pisze o także o rosnącej agresji, której powodem jest spożywanie produktów na powiększenie masy mięśniowej.

W pewnej części zapisków Breivik zadaje sam sobie pytania, na które odpowiada:

"- Wymień jedną żyjącą osobę, którą chciałbyś spotkać.

- Papież albo Władymir Putin. Putin wydaje się być zdecydowanym liderem, który zasługuje na respekt. Nie jestem pewien, czy mógłby stać się naszym największym przyjacielem, czy wrogiem".

"Jestem wyjątkowo cierpliwą i bardzo pozytywnie nastawioną osobą" - pisze Brevik.

Jednak w lipcu tego roku tempo zapisków i ich charakter ulegają przyspieszeniu. "Wierzę, że to będzie mój ostatni wpis. Jest teraz piątek 22 lipca, 12.51, szczere pozdrowienia, Andrew Berwick, sprawiedliwy rycerz, dowódca, rycerz templariusz Europy, rycerz templariusz Norwegii".

W piątkowym wybuchu w dzielnicy rządowej w Oslo oraz w strzelaninie na wyspie Utoya, gdzie odbywał się młodzieżowy obóz przybudówki partii premiera Norwegii, zginęło 91 osób. Do ataku przyznał się Anders Behring Breivik - 32-letni Norweg. - Atak był brutalny, ale konieczny - powiedział po zatrzymaniu.

Amy już tu nie mieszka


dzisiaj, 07:10 Paweł Piotrowicz / Onet.pl
Amy Winehouse (fot. Getty Images)
Amy Winehouse (fot. Getty Images)

Żyła na krawędzi, wzbudzała kontrowersje, a kłopoty były jej specjalnością. Mimo to przedwczesna śmierć Amy Winehouse to dla całego muzycznego świata ogromny szok. Szok i zarazem wielka strata.

Najprościej powiedzieć: "To było do przewidzenia" lub "Sama sobie zgotowała ten los". Siedząc za klawiaturą komputera łatwo jest przecież ferować wyroki, oceniać i osądzać. Zwłaszcza anonimowo, nie mając o krytykowanej przez siebie gwieździe wiedzy wykraczającej poza to, co podają media, nie znając jej psychiki ani podłoża problemów, z jakimi się boryka – czy raczej borykała. Zataczająca się na scenie Amy Winehouse wywoływała róże emocje – uśmiech, współczucie, zażenowanie, niekiedy pogardę. Była jednak na tyle łakomym kąskiem, że w doniesieniach prasowych na jej temat rzadko pojawiała się refleksja, iż stoi za tym autentyczna choroba. "Ma za dużo kasy!", "Odbiło jej!" – grzmiały komentarze. I grzmią również teraz, tyle że w czasie przeszłym.

Amy Winehouse nie żyje (zdjęcia: 17)

  • amy
  • amy
  • amy
  • amy

"Jesteś teraz wolna"

Amy Winehouse zmarła w sobotę, 23 lipca 2011 roku – ciało piosenkarki znaleźli wezwani przez pogotowie ratunkowe policjanci w jej mieszkaniu przy londyńskim placu Camden. Przyczyna śmierci nie jest jeszcze znana – wyjaśnić ma ją zaplanowana na 24 lipca autopsja. Pod domem gwiazdy zbierają się dziennikarze, a fani składają znicze i kwiaty.

Z całego świata od razu zaczęły napływać kondolencje, wstrząśnięta jest cała branża muzyczna. "Boże miej litość!!! W tej chwili mam tego serdecznie dość!" – napisała w serwisie społecznościowym Twitter Rihanna, po chwili dodając "Mam autentycznie złamane serce". "RIP Amy Winehouse. Niech wreszcie znajdzie pokój" – skomentowała Katy Perry. "Właśnie się dowiedziałem. Czuję ból. Czuję złość. Odpocznij piękna dziewczyno, odpocznij. Jesteś teraz wolna!" – napisał Ricky Martin.

Zobacz teledyski Amy Winehouse!


Anioł w skórze demona

Amy nie była aniołkiem, co o tego nie ma wątpliwości. Nie była jednak, jak chciała część prasy, dekadenckim demonem, mającym zgubny wpływ na młodzież. Nawet jeśli gros jej tekstów dotyczyło seksu, imprez i narkotyków, nie były to tanie teksty o balangach. Przeciwnie, z jej twórczości, między wierszami, dało się wyczytać ogromną wrażliwość autorki. Można ją było niekiedy odebrać jako wołanie o pomoc. – Piszę tylko o rzeczach, które mi się przytrafiły i przeszłości, z którą nie mogę sobie poradzić – zapewniała Amy. I rzeczywiście: "Rehab", "Back to Black", "You Know I'm No Good" czy "Tears Dry on Their Own" to nic innego jak piekielnie szczera wiwisekcja własnego upadku.

Amy Winehouse 1983-2011 (zdjęcia: 17)

  • amy
  • amy
  • amy
  • amy

Winehouse słynęła z niewyparzonego języka. – Jestem muzykiem, a nie kimś kto w drodze do swoich 15 minut sławy próbuje być dyplomatą. Stawiam na uczciwość i szczerość – tłumaczyła. Cokolwiek by o niej sądzić, nikogo nie udawała. Jak mówiła, słuchała wyłącznie wewnętrznego głosu małego dziecka, które tkwiło głęboko w jej wnętrzu. A dziecko, wiadomo, czasem może nabroić. Sama wielokrotnie obiecywała poprawę. – Myślę, że powinniśmy sobie zdawać sprawę, że ludzie mają prawo do błędów.


Próba bez mikrofonu

Ostatni raz Winehouse pokazała się publicznie trzy dni temu, podczas londyńskiego iTunes Festival. Wyszła na scenę w trakcie koncertu swojej 15-letniej chrześnicy Dionne Bromfield. Amy, choć ograniczyła się jedynie do tańczenia w rytm piosenki "Mama Said", wydawała się być w całkiem niezłej formie. To cieszyło, zwłaszcza że ostatnie miesiące nie nastrajały jej fanów zbyt optymistycznie. Osoby z otoczenia gwiazdy mówiły, że nie radzi sobie z własnymi problemami i wróciła do alkoholu i narkotyków. Niedawno przeszła zresztą terapię w klinice odwykowej Priory w Londynie – chciała oczyścić się przed europejską trasą koncertową. Usłyszała wtedy od lekarzy. – Albo całkowicie zerwiesz z alkoholem, albo czeka cię śmierć.

Amy Winehouse 1983-2011 (zdjęcia: 17)

  • amy
  • amy
  • amy
  • amy

Zerwać się nie udało, a inaugurujący tournee występ z 18 czerwca w Belgradzie był dla dwudziestu tysięcy Serbów ogromnym rozczarowaniem, zakończonym skandalem i gwizdami. Amy, będąca wyraźnie "pod wpływem" nie potrafiła nawet utrzymać mikrofonu, a jej śpiew kojarzył się alkoholowym majaczeniem. Fragmenty "widowiska” stały się przebojem" serwisu YouTube. Media znowu miały pożywkę. Nic więc dziwnego, że menadżer gwiazdy odwołał jej kolejne koncerty, w tym ten z Bydgoszczy, który miał się odbyć 30 lipca.


Głos ciemności

Nazywano ją nową królową soulu, choć trudno było przyrównywać jej styl do znanych z list przebojów div w rodzaju Whitney Houston czy Mariah Carey – soul Amy Winehouse był bardziej ciemny, mroczny i organiczny, więcej w nim było pasji i żywiołu. Artystka odświeżyła jego formułę, zgrabnie poruszając się po wielu innych konwencjach muzyki popularnej, zwłaszcza jazzu, funky i R’n’B. Stylowo nawiązywała do lat 60., ale w bardziej zawadiackim niż kiedykolwiek stylu, podrasowanym niemalże rockandrollowym pazurem. Świetnie komponowała, pisała chwytliwe teksty, ale jej największym atutem był kontraltowy głos, za sprawą którego przyrównywano ją do Arethy Franklin czy Macy Gray. Tyle że Amy nikogo nie podrabiała. Była jedyna w swoim rodzaju.

Sukces, jaki osiągnęła, zadziwił branżę muzyczną, zwłaszcza że związany był ze stylistką retro – jej druga i ostatnia płyta "Back To Black" z 2006 roku zdobyła pięć statuetek Grammy i znalazła aż dziewięć milionów nabywców. Jak na dzisiejsze standardy to ogrom, a przecież najbliższe tygodnie z pewnością ten wynik wywindują.

Amy Winehouse 1983-2011 (zdjęcia: 17)

  • amy
  • amy
  • amy
  • amy

Kolczyk mieć w nosie

Amy od dzieciństwa była ambitna, utalentowana i niepokorna. Urodziła się 14 września 1983 roku w londyńskiej dzielnicy Southgate, w rodzinie o jazzowych tradycjach. Swój pierwszy zespół – Sweet 'n' Sour – zespół założyła jako dziesięciolatka. Po jego rozpadzie próbowała swoich sił w Sylvia Young Theatre School, z którego wyrzuconą za… wstawienie sobie kolczyka do nosa. W wieku szesnastu lat była już sprawną gitarzystką i wokalistką. Na graniu i komponowaniu spędzała po kilka godzin dziennie.


Kontrakt płytowy podpisała dzięki znajomemu wokaliście Tylerowi Jamesowi, który rozesłał jej demo do wytwórni. Ostatecznie dołączyła do Island Records, części Universal Music, któremu została wierna do samego końca. Pierwszy album, "Frank", nie odniósł wielkiego sukcesu – a to za sprawą dość jazzowej zawartości. Po sukcesie "Back To Black" został jednak odkryty na nowo.

Droga do zatracenia

Już jako nastolatka Amy miała liczne problemy mentalne, związane z depresją, samookaleczeniami i zaburzeniami odżywiania, choć próbowała wtedy wyłącznie miękkich narkotyków. Z tymi twardymi zetknęła po wydaniu płyty "Frank". Uzależnienie nasiliło się w 2006 roku, po śmierci babci, z którą była bardzo blisko. Na narkotyki wydawała fortunę – 2008 roku wartość jej majątku szacowano na 10 milionów funtów, a rok później – na zaledwie milion. Większość miała wydać na imprezy i siedmiomiesięczny pobyt na wyspie St. Lucia. Szybko stała się ulubienicą paparazzi, z każdym rokiem coraz mniej kojarzoną z muzyką, a coraz bardziej z narkotykami, alkoholem, a nawet bijatykami – trzy lata temu pobiła w pubie Marokańczyka, który nie chciał jej ustąpić miejsca przy stole bilardowym.

Amy Winehouse 1983-2011 (zdjęcia: 17)

  • amy
  • amy
  • amy
  • amy

Amy kilkakrotnie przedawkowała – lubiła aplikować sobie mikstury kokainy, ecstasy, ketaminy i marihuany. Stała się synonimem upadłej gwiazdy ze skłonnością do autodestrukcji. To wszystko, w połączeniu z problemami z bulimią i anoreksją, sprawiło, że wyglądała na znacznie starszą niż była w rzeczywistości.


W "klubie" z Morrisonem

Dwa lata temu w mrocznym egzystencjalnym tunelu Winehouse pojawiło się jednak światełko nadziei, a to za sprawę nowego partnera gwiazdy, reżysera Rega Travissa, który miał mieć na nią bardzo pozytywny wpływ. Dzięki niemu Amy odstawiła na pewien czas używki i wzięła się do pracy nad nowymi piosenkami. "Wróciła do życiowej formy!" – donosiły media. Niestety, związek niedawno ostatecznie się rozpadł.

Efektem chwilowej poprawy miała być płyta, która jest już zresztą ponoć nagrana. I pewnie się ukaże. Jeśli tak, sukces ma zapewniony, bez względu na zawartość. Niepotwierdzone doniesienia mówiły o "mnóstwie nowych doskonałych kawałków", utrzymanych w "stylistyce podobnej do drugiego albumu".

W chwili śmierci Amy miała 27 lat, tyle samo co Jimi Hendrix, Jim Morrison, Janis Joplin czy Kurt Cobain. Ale jeśli w przyszłości będzie uznawana za równie wielką legendę, to raczej ze względu na coś więcej niż zbieżność liczb czy przynależność do jakiegokolwiek pośmiertnego klubu, najbardziej nawet ekskluzywnego.

Postrach Dalekiego Wschodu


21 lip, 16:13 Maciej Szopa / Polska Zbrojna
Marynarze z "Emdena" opuszczają wrak krążownika, 30 grudnia 1914 roku
Marynarze z "Emdena" opuszczają wrak krążownika, 30 grudnia 1914 roku

Rajd niemieckiego krążownika "Emden" wzbudził podziw nawet wśród wrogów. Krążownik SMS "Emden" został zbudowany w gdańskiej Stoczni Cesarskiej i wszedł do służby w 1909 roku. Wkrótce potem niewielka, uzbrojona w dziesięć 105-milimetrowych dział jednostka została skierowana do ochrony niemieckich kolonii na Dalekim Wschodzie. Przez pierwsze kilka lat głównym zadaniem załogi krążownika było demonstrowanie siły wobec buntujących się tubylców.

Do zdobycia wielkiej chwały potrzebna była jednak wielka wojna, która rozpoczęła się w sierpniu 1914 roku. "Emden" upolował pierwszą ofiarę już 4 sierpnia. Podczas samotnego wypadu na Morze Japońskie zajął rosyjski parowiec "Riazań", który został następnie doprowadzony do niemieckiej bazy w Tsing Tao (Kiau-Czou) i przezbrojony na krążownik pomocniczy.

Wybuch wojny sprawił, że Niemiecka Eskadra Dalekowschodnia znalazła się na straconej pozycji. Choć w jej skład wchodziły dwa krążowniki pancerne i cztery lekkie (a mogła też liczyć na wiele mniejszych i pomocniczych jednostek), jej dni na Pacyfiku były policzone. Swoje okręty kolonialne wystawiły przeciw Niemcom: Rosja, Wielka Brytania i Francja, a Japonia i Australia mogły skoncentrować na tym akwenie całą swoją morską potęgę. Dowodzący Eskadrą Dalekowschodnią wiceadmirał Maksymilian von Spee zdawał sobie sprawę z tego, że jedyną szansą na ocalenie okrętów i ludzi będzie przedarcie się do Europy. Próbę tę podjęły wszystkie krążowniki z wyjątkiem "Emdena". Dowodzący nim kapitan Karl von Müller zasugerował w czasie narady, że jedna agresywnie działająca jednostka odwróci uwagę od uciekającej przez Pacyfik eskadry. Von Spee zgodził się ze swoim podkomendnym, pozwolił mu na samodzielne działania, nakazał też przygotowanie zapasów węgla dla krążownika w kilku punktach zaopatrzeniowych.

Nabrani na komin

Po oddzieleniu się od eskadry 13 sierpnia "Emden" i towarzyszący mu węglowiec "Markomania" skierowały się w rejon szlaków handlowych we wschodniej części Oceanu Indyjskiego. Potężny akwen był w owym czasie uznawany za "wewnętrzne jezioro" Imperium Brytyjskiego. Panował tutaj olbrzymi ruch statków handlowych, których ochrona pozostawiała zazwyczaj wiele do życzenia. Po odebraniu informacji o przebywającym w okolicy brytyjskim krążowniku "Yarmouth" dowódca "Emdena" postanowił upodobnić swój okręt do potencjalnego przeciwnika. Postawiono więc dodatkowy, czwarty komin. Przyszłe ofiary nawet pozdrowią korsarza, a o pomyłce dowiedzą się dopiero wtedy, gdy będzie za późno.

"Emden" wdarł się na brytyjski szlak handlowy i stał się wilkiem w stadzie owiec. Po wpłynięciu w głąb Zatoki Bengalskiej zatapiał bądź włączał do swojego zespołu posiłkującego brytyjskie parowce. W sumie było ich siedem, każdy o pojemności większej niż 3 tysiące ton brutto. Schwytane załogi były przesadzane na pokłady spotykanych neutralnych jednostek, a cały proces odbywał się z poszanowaniem obowiązujących konwencji. 22 września niemiecki okręt stanął na redzie Madrasu. Ostrzeliwał port przez 10 minut, w wyniku czego spłonęły 2 miliony ton ropy i został uszkodzony jeszcze jeden statek. Krążownik zatapiał kolejne jednostki, co paraliżowało żeglugę w całej wielkiej zatoce. Ruch statków handlowych wstrzymano, a alianci zaczęli ściągać kolejne okręty. "Emdenem" straszono nawet dzieci na Cejlonie. Do dziś w języku tamilskim wyjątkowo sprytna osoba nazywana jest emdeną.

Tymczasem w rejonie działań niemieckiej jednostki znalazł się zespół złożony z brytyjskiego krążownika pancernego "Minotaur", australijskich krążowników "Sydney" i "Melbourne" oraz japońskiego "Ibuki". Poszukiwania prowadziły też rosyjski krążownik lekki "Żemczug" oraz brytyj skie "Yarmouth" i "Hampshire". Tymczasem von Müller, nie do końca świadomy wywołanego przez siebie zamieszania, zawinął do brytyjskiej kolonii na wysepce Diego Garcia. Jej władze, które nie wiedziały nic o wybuchu wojny, przyjęły Niemców serdecznie, a nawet umożliwiły im dokonanie drobnych napraw. Na korsarski szlak "Emden" powrócił 16 października. W ciągu kilku następnych dni posłał na dno jeszcze sześć statków.

Rozzuchwalony bezkarnością von Müller postanowił rozprawić się ze zorganizowaną przeciw niemu obławą. W nocy z 27 na 28 października "Emden" wpłynął we mgle do portu w Pinang (dzisiejsza Indonezja). Znajdował się tam mocny przeciwnik – rosyjski krążownik "Żemczug", który przechodził właśnie rutynowy przegląd maszyn. Niemiecki okręt niepostrzeżenie dostał się w pobliże nieprzyjaciela. Nawet jeśli ktoś go zauważył, to wziął za jednostkę sojuszniczą. Nikomu nie przyszłoby do głowy, że samotny korsarz dopuściłby się tak zuchwałego czynu. "Emden" odpalił w kierunku "Żemczuga" torpedę, a następnie otworzył ogień z minimalnej odległości. Rosyjski okręt poszedł na dno, nie oddawszy ani jednej salwy.

W Pinang doszło do zamieszania. Załoga "Emdena" została zmuszona do opuszczenia portu przez francuską kanonierkę "D’Iberville". Gdy oddała ogień, Niemcy upewnili się, że okrętów nieprzyjaciela jest znacznie więcej. Za uchodzącym krążownikiem ruszył w pościg francuski torpedowiec "Mosquet", który podjął próbę ataku. "Emden" wykonał jednak błyskawiczny zwrot na burtę, ostrzelał słabszego przeciwnika, zabrał na pokład ocalałą załogę, a następnie zniknął w bezmiarach oceanu.

Nosił wilk razy kilka

Po udanym rajdzie na Pinang szczęście "Emdena" się skończyło. Przez następne dwa tygodnie okręt krążył, nie mogąc przechwycić żadnego statku. Na jedyną zdobytą w tym czasie jednostkę przeładowano jeńców z "Mosqueta". Von Müller postanowił wreszcie dokonać kolejnej zuchwałej akcji – zniszczenia brytyjskiej radiostacji na Wyspie Kokosowej i przecięcia przebiegającego tam podmorskiego kabla telegraficznego.

Po przybyciu na miejsce 9 listopada okazało się, że obsada brytyjskiej stacji nie nabrała się na sztuczkę z kominem i natychmiast wysłała meldunek o napotkaniu korsarza. Von Müller nie przejął się tym jednak. Sądził, że w promieniu 250 kilometrów nie ma żadnych nieprzyjacielskich jednostek. Niemcy wysadzili na brzegu pięćdziesięcioosobowy desant, który zniszczył radiostację i przeciął kabel. W tym samym czasie na horyzoncie pojawił się jednak nowoczesny australijski krążownik "Sydney". Okręt ten eskortował właśnie konwój ze zdążającymi na Bliski Wschód oddziałami australijskimi i meldunek radiostacji dotarł do niego w momencie, kiedy znajdował się nieopodal wyspy. "Sydney" był wyposażony w osiem 152-milimetrowych dział, mógł też rozwinąć większą prędkość od niemieckiej jednostki. Von Müller porzucił swój oddział na wyspie i zaczął ucieczkę. Po 20 minutach "Emden" dokonał nagłego zwrotu i wystrzelił w kierunku Australijczyków salwę torpedową. "Sydney" zdołał jednak wykonać unik i kontynuował pościg. Trafiał przy tym coraz częściej, przez co niemiecka jednostka powoli zamieniała się w ledwo unoszący się na wodzie wrak. O godzinie 11.15 korsarz osiadł na rafie koralowej.

Zginęło 134 Niemców, a 65 zostało rannych. Straty australijskie były znacznie mniejsze: trzech zabitych i trzynastu rannych. Von Müller i 177 członków załogi "Emdena" dostali się do niewoli, gdzie z uwagi na swoje dokonania byli traktowani z szacunkiem. Kapitan został nawet wymieniony na brytyjskiego jeńca i powrócił do kraju. Niewoli uniknął oddział desantowy, który przez kraje arabskie dotarł do Turcji. Byli to jedyni marynarze Eskadry Dalekowschodniej, którzy zdołali znowu znaleźć się w kraju.

Podpis pod fot.: Marynarze z "Emdena" opuszczają wrak krążownika, 30 grudnia 1914 roku.

Autor: Maciej Szopa Źródła: Polska Zbrojna