niedziela, 16 maja 2010

Grecja tonie w długach. To jeszcze domino, czy już poker?

Andrzej Lubowski
2010-05-11, ostatnia aktualizacja 2010-05-09 22:46

Jesteśmy tonącym okrętem - lamentował grecki premier, wzywając już nie tylko Europę, ale też resztę świata na ratunek. Ratunek nadszedł, bo nadejść musiał. Tylko na jak długo starczy? I czy pacjent zniesie kurację?

Ateny. Policjant przechodzi obok graffiti  na budynku Banku Grecji ''Precz z MFW''
Fot. THANASSIS STAVRAKIS AP
Ateny. Policjant przechodzi obok graffiti na budynku Banku Grecji ''Precz z MFW''
Wzajemne zadłużenie pięciu najbardziej zadłużonych krajów w strefie  euro
Wzajemne zadłużenie pięciu najbardziej zadłużonych krajów w strefie euro
Na początku roku cały świat dowiedział się, całkiem oficjalnie, że Grecy fałszują statystyki, i to ostro. Okazało się, że deficyt budżetu to nie 3,7 proc. PKB, jak szacował poprzedni rząd, ale 12,9 proc. Wieści z Aten nie przypadły do gustu światowym giełdom. Minęło kilka miesięcy i zaniepokojenie tylko wzrosło, bo sprawy mają się jeszcze gorzej: deficyt jest jeszcze wyższy (13,6 proc. PKB), zaufanie do Grecji jeszcze słabsze, a ateńskie recepty na sanację wciąż mało przekonywające. Rychło zrozumiano, że to nie Unia przystawia Grecji pistolet do skroni, i że stawką w tej batalii jest nie tylko los Grecji, ale również stabilność całej strefy euro.

Grecja jest winna zagranicy równowartość 238 miliardów dolarów, z czego 75 mld - Francji, 45 mld - Niemcom, 15 mld - Wlk. Brytanii, ale także 10 mld Portugalii, która sama ledwo zipie (dane na koniec 2009 r.). Ta z kolei ma 86 miliardów zadłużenia wobec Hiszpanii, której zadłużenie przekroczyło bilion dolarów, a stopa bezrobocia 20 proc. Hiszpanie są winni 238 miliardów Niemcom i niemal tyle samo Francuzom. Z kolei Włosi są winni Francji 511 miliardów dolarów, a cały ich dług przekracza 1,5 bln dol. Pajęczyna długów jest tak zagmatwana, że niełatwo się połapać, kto kogo może pociągnąć w otchłań bankructwa. Ale obawa o efekt domina przyprawia wszystkie rządy i banki centralne o ból głowy.

Nie ulega wątpliwości, że Europa stała się zakładnikiem Grecji. Niezależnie od surowej retoryki, zwłaszcza ze strony Niemiec, które tnąc własne programy społeczne, bez sympatii patrzą na greckie życie ponad stan na rachunek Europy, alternatywy dla pakietu pomocy były mniej strawne niż sam pakiet.

Na ratunek pośpieszyła nie tylko Unia, ale i Międzynarodowy Fundusz Walutowy, bo tego domagały się największe kraje wierzycielskie. Pakiet zakłada pożyczkę w wysokości 110 miliardów euro na trzy lata. Na okres między majem 2010 a majem 2013 r. przypadają spłaty 70 miliardów euro uprzednio zaciągniętych przez Grecję długów. Do tego dochodzi deficyt budżetu szacowany na 50 miliardów euro, przy założeniu że Ateny wywiążą się z przyjętych zobowiązań. Już z tej prostej arytmetyki widać, że rozmiary pomocy są odrobinę mniejsze niż potrzeby finansowe Aten. Zakłada się jednak, że już w przyszłym roku Grecja zdoła na tyle odbudować swą wiarygodność, że będzie w stanie powrócić na rynki finansowe jako pożyczkobiorca. Jeśli te nadzieje okażą się złudne i Ateny nie odzyskają zaufania w oczach prywatnych kredytodawców, wówczas i Grecja, i Unia staną w obliczu kolejnych dylematów: albo powtórzyć podobny zabieg, albo refinansować dług, co jest trudniejsze i bardziej bolesne dla sektora prywatnego krajów wierzycielskich.

Dość niespodziewane wsparcie nadeszło także ze strony Europejskiego Banku Centralnego, który zgodził się honorować w charakterze zastawu wszelkie obecne i przyszłe obligacje rządu w Atenach, niezależnie od ich statusu, a ten od niedawna spadł do poziomu "junk", czyli śmieci. Jeszcze w styczniu Jean-Claude Trichet, prezydent EBC, mówił bez ogródek, że taki wariant nie wchodzi w rachubę. Zdecydowano się jednak na odstępstwo od przyjętych norm - w przeszłości EBC akceptował wyłącznie obligacje spełniające pewne standardy. Eliminuje to kryzys płynności, jaki groził bankom greckim, gdyż będą mogły one uzyskać dostęp do gotówki EBC, zastawiając greckie obligacje.

Grecja potrzebuje oddechu, aby dokonać radykalnych reform strukturalnych i pakiet ma temu właśnie służyć. Kraj potrzebuje redukcji sektora publicznego, który rozrósł się do monstrualnych rozmiarów. Mści się hojność poprzednich rządów, zwłaszcza gabinetu Andreasa Papandreou, ojca obecnego premiera, który w 1981 roku zaczął budować gigantyczną i szczodrze opłacaną biurokrację. Zarobki w sferze publicznej podwoiły się w minionej dekadzie.

Potrzebuje reformy systemu podatkowego, radykalnej poprawy ściągania podatków, zmniejszenia czarnego rynku. Szacuje się, że podatkowe szachrajstwa kosztują budżet Grecji około 30 miliardów dolarów rocznie.

W ramach umowy z Unią Europejską i Międzynarodowym Funduszem Walutowym, rząd ogłosił 2 maja pakiet cięć płac i emerytur i liberalizacji prawa pracy. Oznacza to w praktyce ułatwienie zwalniania pracowników. Firmy zatrudniające więcej niż 200 ludzi będą mogły zwolnić miesięcznie 4 proc. zatrudnionych, a nie 2 proc., jak to określa obowiązujące dziś w Grecji prawo. Rząd zamierza jednak utrzymać obowiązujący wiek emerytalny (65 lat) - kredytodawcy naciskali na jego podwyższenie. Grecja zgodziła się podnieść stopę VAT z 21 do 23 proc., zamrozić płace w sektorze publicznym i wyeliminować roczne premie w tym sektorze równe dwumiesięcznej płacy. Nie przewiduje się w przyszłości premii dla członków parlamentu.

Natychmiast po podpisaniu porozumienia pojawiły się trzy istotne pytania.

• Czy 110 mld euro wystarczy?

• Czy realna jest realizacja przepisanego dla Grecji programu sanacji?

• Czy podjęte kroki wystarczą dla uspokojenia rozdygotanych rynków finansowych świadomych tego, że niedaleko czają się podobne problemy innych krajów Unii, zwłaszcza Portugalii i Hiszpanii.

Grecki minister finansów zakłada 4-proc. spadek PKB w tym roku i 2,6-proc. spadek w 2011 r., ale to bardzo optymistyczna prognoza. Wyższy deficyt oznacza większe potrzeby finansowe.

Grecja potrzebuje wyrzeczeń, a te nie przyjdą łatwo. Wymagają zmian w polityce i w ludzkich postawach. Łatwiej zmienić stopę podatkową albo prawo pracy niż utrwalone przez lata zwyczaje i system zachowań. Do tej kategorii wyzwań należy poskromienie powszechnej korupcji w aparacie podatkowym i skłonienie obywateli do w miarę uczciwego deklarowania dochodów. Dziś 95 proc. podatników deklaruje roczne dochody poniżej 30 tysięcy euro, co nie ma żadnego związku z rzeczywistością. Latem w Grecji, jak wiadomo, gorąco. Kogo na to stać, funduje sobie basen. A ilu Greków stać na basen? To zależy kogo spytać. Na bogatych północnych przedmieściach Aten niespełna 400 rodzin przyznaje się do posiadania basenu. Ze zdjęć satelitarnych wynika, że na tym terenie jest ich ponad 16 tysięcy.

Są kraje, które w miarę spokojnie przyjmują zaciskanie pasa - należy do nich Łotwa, ale Grecy to nie Łotysze. Ogólnonarodowe strajki już paraliżują kraj. Strajkują nauczyciele, lekarze, personel pogotowia ratunkowego, linie lotnicze odwołują loty na liniach wewnętrznych, a komuniści pojawiają się na Akropolu z hasłami "Narody Europy, powstańcie". Związek zawodowy pracowników sektora publicznego domaga się, aby rząd cofnął wszystkie, co do jednego, projekty cięć świadczeń. Nie jest wcale powiedziane, że socjalistyczny rząd Jeorjosa Papandreou, który obiecywał prosperity, a w obliczu nadchodzącej katastrofy zobowiązał się do zaaplikowania narodowi gorzkiego lekarstwa, przetrwa nawałnicę.

Trzeba wyraźnie powiedzieć, że pakiet ratunkowy dla Grecji jest faktycznie pośrednim sposobem ratunku banków krajów wierzycielskich, głównie francuskich i niemieckich. Francuzi rozumieli to od początku, Niemcom uświadomienie sobie tego nieprzyjemnego faktu zabrało więcej czasu. Z nieskrywanym niesmakiem patrzą na pomoc dla Grecji. Ale w końcu górę wzięła, bo wziąć musiała, świadomość, że alternatywa to ratunek własnych banków pełnych greckich obligacji. Jedna tylko instytucja, Hypo Real Estate Holding, niefortunny posiadacz greckiego długu wartości ponad 10 mld dol., została w ubiegłym roku przejęta przez państwo. Berlin naciska na szybkie i radykalne reformy i ostrzega, że jeśli do nich nie dojdzie, Grecję czeka bankructwo. Niemiecki minister finansów, Wolfgang Schäuble w wywiadzie prasowym powiedział, że w "przypadku pogwałcenia zobowiązań płatności zostaną wstrzymane". Tyle że nie dopowiedział, że ceną byłoby bankructwo banków niemieckich.

Ważnym celem umowy z Grecją jest umocnienie wiarygodności strefy euro, manifestacja woli i zdolności do wspólnego działania. Jej podpisanie nie położyło jednak tamy rozważaniom na temat przyszłości wspólnej waluty i deliberacjom, na ile przynależność do strefy euro pomaga, a na ile, ograniczając swobodę manewru, potęguje kłopoty. Paul Krugman, laureat Nobla z ekonomii, powiada, że choć dziś uwaga koncentruje się na rozmiarach długu publicznego i na tym, czy rząd jest zdolny utrzymać w ryzach wydatki, to jest to tylko fragment kłopotów w przypadku Grecji, dużo mniejszy w przypadku Portugalii i całkiem mały w odniesieniu do Hiszpanii. Jeszcze kilka lat temu do wszystkich tych krajów płynął wartkim strumieniem obcy kapitał, gdyż rynek uważał, że ich przynależność do strefy euro gwarantuje bezpieczeństwo emitowanych przez te kraje obligacji. Potem nadszedł globalny kryzys finansowy, napływ kapitału gwałtownie się skurczył, wpływy budżetowe zmalały i deficyty poszybowały w górę. I wówczas, powiada Krugman, członkostwo w strefie euro zamieniło się w pułapkę. Polega ona na tym, że kraje przeżywające największe trudności nie mogą się podeprzeć polityką kursu walutowego, i drogą zmiany kursu obciąć na przykład swoich płac w stosunku do niemieckich czy francuskich i zwiększyć konkurencyjność swego eksportu. Dziś, zważywszy, że Grecja ma tę sama walutę co Niemcy, jedynym sposobem poprawy konkurencyjności byłby koktajl niemieckiej inflacji i greckiej deflacji. A ponieważ Niemcy nie zaakceptują inflacji, pozostaje deflacja, czyli spadek cen i płac, a to jest arcybolesne. Tym bardziej że perspektywy gospodarki greckiej w najbliższej przyszłości są dość mizerne. Sami Grecy mówią o dwóch latach recesji. Czyli wzrośnie bezrobocie, co tylko spotęguje kłopoty z zadłużeniem, zarówno publicznym, jak i prywatnym, ponieważ dochody będą spadać, a ciężar obsługi długu nie. Standard & Poor's przewiduje, że Grecji przyjdzie czekać aż do 2017 roku, zanim poziom jej PKB wróci do stanu z 2008 roku. Wchodząc do strefy euro, konkluduje Krugman, rządy Grecji, Portugalii i Hiszpanii utraciły możliwości popełniania pewnych grzechów, takich jak nadmierny druk pieniądza, ale jednocześnie pozbawiły się ważnego instrumentu reagowania na kłopoty, takiego jak polityka kursu walutowego.

Na krwotok tętniczy położono plaster. Bardzo wątpliwe, żeby pomogło. Bardzo prawdopodobne, że czeka nas kolejna odsłona greckiego dramatu.

Źródło: Gazeta Wyborcza

Palikot dla Newsweeka: Przekroczyłem granice wobec Lecha Kaczyńskiego

ozmawiali Andrzej Stankiewicz i Piotr Śmiłowicz
16 maja 2010 00:07, ostatnia aktualizacja 13:42
Janusz Palikot po katastrofie w Smoleńsku. Nowy Janusz Palikot czy tylko zmiana image? Fot. PAP

W krytyce prezydenta przekraczałem dopuszczalne granice. Ale 10 kwietnia wraz z Lechem Kaczyńskim umarł też dawny Janusz Palikot. Nie wierzycie? Nie odbierajcie mi prawa do przemiany — mówi w rozmowie z „Newsweekiem” czołowy skandalista polskiej polityki.

To pierwszy wywiad Janusza Palikota od czasu katastrofy smoleńskiej, w której zginął nie tylko wielokrotnie atakowany przez niego prezydent, ale także wiele innych osób, którym kontrowersyjny polityk Platformy nie żałował cierpkich słów.
Dziennikarze „Newsweeka” Andrzej Stankiewicz i Piotr Śmiłowicz rozliczają Palikota z obelg, którymi obrzucił prezydenta.

Newsweek: Był nikim?
Janusz Palikot: Nie.

Newsweek: „Był nikim, aż sam byłem zdziwiony, jak mało znaczył” — przecież tak podsumował pan kadencję Lecha Kaczyńskiego w swej książce, wydanej tuż przed katastrofą smoleńską.
Janusz Palikot: Nie będę tak już mówił. 10 kwietnia ten dawny, agresywny i bezwzględny Janusz Palikot zginął pod Smoleńskiem wraz z Lechem Kaczyńskim.

Newsweek: „Zmęczeni i zestresowani Japończycy uprawiają seks z lalkami, gdyż te niczego od nich nie oczekują. Dostarczają podwójnej rozkoszy: seksualnej i psychicznej. Podobny jest stosunek Lecha Kaczyńskiego do Polski: zaspokajać wszystkie swoje polityczne potrzeby i niczego w zmian. Kupmy mu lalkę!” To z pańskiego bloga, 2 września 2009.
Janusz Palikot: Wiem, że dzisiaj takie cytaty stawiają mnie w beznadziejnym położeniu. Co mam powiedzieć w obliczu tego, że Lech Kaczyński zginął lecąc do Katynia i leży na Wawelu?

Newsweek: Jeszcze jeden wpis z bloga. „Gdyby było tak, że Jarosław Kaczyński udaje Lecha, który od dawna już nie żyje – tylko po to aby wciąż stwarzać swoje szanse polityczne – to byłby to prawdziwy skandal. Mamy zasadnicze wątpliwości, czy Lech żyje?”. To wpis sprzed pięciu miesięcy. Nawet śmierć pan wplótł w politykę.
Janusz Palikot: Proszę nie nadużywać sytuacji. Trzeba to czytać metaforycznie. Dzisiaj wszystkie tego typu wypowiedzi mają drugie dno. To nie ma nic wspólnego z atmosferą z grudnia 2009. Jest nadużyciem wzięcie cytatu z innej epoki i przypominanie go dziś, po Smoleńsku.

Newsweek: A na pewno jest inna epoka?
Janusz Palikot: W przypadku Janusza Palikota tak. Byłem bardzo uwikłany w Lecha Kaczyńskiego tą swoją ostrą krytyką, przekraczającą granice. Dla mnie śmierć prezydenta jest także częścią mnie samego. Być może symbolicznie — na moim przykładzie — będzie szansa pokazać: nie warto przekraczać granic.

Newsweek: Na grobie prezydenta na Wawelu pan był?
Janusz Palikot: Nie.

Newsweek: Wybiera się pan?
Janusz Palikot: Nie.

Newsweek: A dobrze się stało, że Lech Kaczyński został pochowany w tym wyjątkowym miejscu?
Janusz Palikot: Nie. To był zły prezydent.

Na koniec wywiadu dziennikarze „Newsweeka” zaproponowali Palikotowi ostatni happening w starym stylu: założenie maski przedstawiającej Lecha Kaczyńskiego i wypicie paru małpek taniej gorzałki.

Co zrobił Palikot? Odpowiedź w poniedziałkowym „Newsweeku”, gdzie znajdzie się cały zapis wywiadu.


Janusz Palikot w nowym wcieleniu.  Prawdziwy? Fot. PAP
Janusz Palikot w nowym wcieleniu. Prawdziwy? Fot. PAP

Osiem rund i nokaut. "Diablo" Włodarczyk mistrzem świata WBC

mm, PAP
2010-05-16, ostatnia aktualizacja 2010-05-16 07:39

Krzysztof "Diablo" Włodarczyk zdobył tytuł mistrza świata w kategorii junior ciężkiej federacji WBC, wygrywając przed czasem (w 48 sekundzie 8 rundy) walkę z Włochem Giacccobe Fragomenim na ringu w łódzkiej Atlas Arenie.

Giacobbe  Fragomeni (L) i Krzysztof Włodarczyk
Fot. RICCARDO DE LUCA AP
Giacobbe Fragomeni (L) i Krzysztof Włodarczyk
Przed rozpoczęciem walki odegrano hymny narodowe Włoch i Polski. Dwie zwrotki Mazurka Dąbrowskiego zaśpiewał Marek Torzewski. Później minutą ciszy i dziesięcioma uderzeniami w gong uczczono pamięć ofiar katastrofy lotniczej, do której doszło 10 kwietnia pod Smoleńskiem.

"Diablo" prowadził
Zakontraktowany na dwanaście rund pojedynek w Atlas Arenie obejrzało ok. 7 tys. widzów. Zawodnicy rozpoczęli walkę ostrożnie, z wyraźnym respektem dla rywala. Zgodnie z regulaminem WBC podawano punktację po czterech i ośmiu rundach. Po czterech w ocenie dwóch sędziów prowadził Polak (40:36, 39:37). Trzeci arbiter ocenił te rundy na remis (38:38).

Pod koniec szóstej rundy Włodarczyk posłał rywala na deski. Po liczeniu rozległ się gong i Fragomeni miał dodatkowy czas na ochłonięcie po silnym ciosie Polaka. Po raz drugi Włoch upadł na ring na początku ósmej rundy i był to już koniec walki.

"Miałem dziwny spokój"

- Miałem dziwny spokój, jak nigdy dotąd. Każdy zrobiony ruch i odpuszczenie w pewnym momencie były w pełni przemyślane. To było świadome podpuszczenie zawodnika. Ta taktyka była dokładnie przemyślana i bardzo długo przygotowywana. Wszyscy wiedzą, że potrafię wszystko schrzanić, ale tym razem zrobiłem to co do mnie należało. Nagrodą jest ten pas WBC - powiedział tuż po walce Włodarczyk.

29-letni nowy mistrz świata WBC w wadze junior ciężkiej był już wcześniej czempionem tej kategorii wagowej, ale innej federacji - IBF (w latach 2006-2007). W maju 2009 r. po raz pierwszy stanął przed szansą wywalczenia mistrzowskiego pasa WBC, jednak jego walka z Fragomenim zakończyła się remisem, pozwalającym Włochowi zachować tytuł. Fragomeni stracił go po porażce na punkty z Węgrem Zsoltem Erdeiem. Po walce z Fragomenim Erdei zrezygnował z trofeum i wrócił do kategorii półciężkiej. W sobotę wakujący tytuł wywalczył Włodarczyk.

Pojedynek Włodarczyka z Fragomenim był walką wieczoru gali, którą zorganizowała grupa KnockOut Promotions. Budżet sobotniej gali przekroczył 1 mln dolarów. Włodarczyk i Fragomeni dostaną do podziału 616 tys. dolarów.

W pojedynkach poprzedzających walkę Włodarczyka z Fragomenim Łukasz Janik w czwartej rundzie przez KO pokonał Włocha Michele de Meo (waga junior ciężka), Maciej Miszkin przez KO w piątej rundzie wygrał z Azerem Amirem Hacimuradowem (waga półciężka), Andrzej Wawrzyk jednogłośnie na punkty zwyciężył Anglika Paula Butlina (waga cieżka) a Krzysztof Cieślak przegrał na punkty z Feliksem Lorą z Dominikany (waga lekka).

Ekstraklasa. Jacek Zieliński: Zadanie wykonane!

Not. Radosław Nawrot, Poznań
2010-05-15, ostatnia aktualizacja 2010-05-16 11:21
Radość kibiców Lecha
Radość kibiców Lecha

"Panie prezesie, zadanie wykonane" - takimi słowami zwrócił się do władz Lecha Poznań trener Jacek Zieliński po zdobyciu mistrzostwa Polski. Lech wygrał w ostatnim meczu z Zagłębiem Lubin 2:0 i zdetronizował Wisłę Kraków.

Jacek Zieliński
Fot. Kuba Atys / AG
Jacek Zieliński
Specjalny serwis o Lechu Poznań »

Po przeciętnym meczu Lech pokonał 2:0 Zagłębie Lubin. Poznaniacy przypieczętowali tym samym mistrzostwo Polski, Robert Lewandowski zaś, osiemnastym golem w sezonie, przypieczętował tytuł króla strzelców Ekstraklasy. Wszystkie wyniki sobotnich meczów Ekstraklasy znajdziesz tutaj.

Radość w Poznaniu. Wypowiedzi:

- Klęska w Pucharze Polski w Stalowej Woli to był najważniejszy moment tego sezonu - stwierdził trener Jacek Zieliński na konferencji po mistrzowskim meczu z Zagłębiem Lubin. - To było straszne. Nawet nie wiecie, jak bardzo boli mnie tamta porażka. Żeby to wiedzieć, musielibyście znać relacje między Stalową Wola a Tarnobrzegiem - dodał szkoleniowiec, który właśnie z Tarnobrzega pochodzi i delegacja z tego miasta specjalnie przyjechała w sobotę do Poznania, by mu pogratulować.

- Bolały mnie reakcje kibiców, bolały mnie reakcje prasy. Tam jednak właśnie, w Stalowej Woli coś się w zespole pozytywnego zmieniło - ciągnął Zieliński..- Ważne było wotum zaufania właściciela klubu i dzięki temu przez 8 miesięcy od Stalowej Woli wykonaliśmy prace, której efekty dziś mamy.

Zieliński przyznał, że to jego największy sukces życiowy, który trudno porównać do czegokolwiek w jego życiu. - Trzy razy byliśmy w tym sezonie liderem. Raptem trzy razy na 30 kolejek. Wisła Kraków była liderem przez 24 kolejki, ale piłka jest okrutna.

Trener Lecha przypomniał też dziennikarzom, że w przytłaczającej większości nie wierzyli w sukces Lecha po remisie 0:0 z Wisłą w Krakowie. - A jednak remis okazał się korzystny. Teraz czas uderzyć się w piersi, bo nawet nie zdajecie sobie sprawy, ile z kolei ja mam życzliwości do dziennikarzy - powiedział.

- Przyszedł czas na radość i święto, ale i ono ma swoje granice. O godz. 8 w niedzielę jedziemy bowiem na mistrzowska galę do Warszawy - stwierdził.

Zagłębie gratuluje:

Trener Zagłębia Lubin Marek Bajor, który przez trzy lata pracował w Lechu jako asystent Franciszka Smudy, pogratulował kibicom i piłkarzom Lecha. - Myślę, że i my z trenerem Smudą dołożyliśmy do tego sukcesu jakąś mała cegiełkę - powiedział. Zapytany, dlaczego im się nie udało sięgnąć po tytuł, odrzekł: - Zabrakło nam czasu. Gdybyśmy pracowali tu jeszcze rok, może to my cieszylibyśmy się z mistrzostwa.

- Teraz Lech powinien myśleć o przyszłości, o pucharach. Musi wzmocnić zespół2-3 solidnymi piłkarzami - dodał.

Robert Lewandowski królem strzelców:

Strzelając 18 goli zawodnik Lecha Poznań, Robert Lewandowski został królem strzelców polskiej ekstraklasy w sezonie 2009/10. Młody napastnik Kolejorza zdobywając bramkę w meczu z Zagłębiem Lubin najprawdopodobniej pożegnał się z ligą, bo dużo mówi się o jego transferze do Bundesligi - czytaj tutaj.

Boks. Włodarczyk zniszczył Fragomeniego. Ma pas WBC

łw
2010-05-16, ostatnia aktualizacja 2010-05-16 11:17
Giacobbe  Fragomeni (L) i Krzysztof Włodarczyk
Giacobbe Fragomeni (L) i Krzysztof Włodarczyk
Fot. RICCARDO DE LUCA AP

Osiem rund potrzebował Krzysztof Włodarczyk, żeby złamać obronę Giacobbe Fragomeniego. Polak wygrał walkę o tytuł mistrza świata przez nokaut i zdobył pas federacji WBC.

Krzysztof Włodarczyk
Fot. Filip Klimaszewski / Agencja Gazeta
Krzysztof Włodarczyk
W swojej 46. walce w zawodowej karierze "Diablo" Włodarczyk odniósł 43. zwycięstwo (przegrał do tej pory dwa razy, raz zremisował). Po raz 32. Polak pokonał rywala przed czasem. Tym razem z siłą ciosu Włodarczyka zmierzył się Giacobbe Fragomeni i w walce tej poległ.

Polak zaczął spokojnie, oddawał przeciwnikowi pole, nie atakował huraganowo, a raczej szukał swojej szansy w kontrze. Jak się okazało, była to część taktyki Krzysztofa.

Od piątej rundy Polak zaczął przeważać, uderzał coraz więcej prostych, celował w brzuch Włocha, próbował także ciosów sierpowych. W szóstej rundzie zadał pierwszy potężny w tej walce cios i powalił rywala na deski. Fragomeni wstał, chwiał się na nogach, a od porażki przed czasem uratował go gong.

Siódma runda znów toczyła się pod dyktando Włodarczyka, ale nie było w niej ciosów decydujących. Takie Polak zadał w ósmej rundzie. Przywarł rywala do narożnika i tam okładał niemiłosiernie. W końcu Włoch, zbity na kwaśne jabłko, padł. Polak uniósł ręce w geście zwycięstwa.

Triumf dał Polakowi tytuł mistrza świata federacji WBC w wadze junior ciężkiej.

Włodarczyk po walce:

- Dziękuję za kolejną szansę walki o tytuł, za zaufanie, którego nie spieprzę. Wygrałem walkę dla rodziny, dla kochanej żony, dla was wszystkich, żeby nie było głupich tekstów o Włodarczyku. Były wielkie emocje w czasie walki, myślałem o każdym zrobionym ruchu. Oddanie walki na początku nie było przypadkowe, to było podpuszczenie zawodnika. Wszystko mieliśmy z trenerem dopracowane - powiedział szczęśliwy