środa, 31 października 2007

Świetne gwiazdy Spurs. 45 punktów Kobe

Łukasz Cegliński
2007-10-31, ostatnia aktualizacja 2007-10-31 09:09

Gwiazdy San Antonio Spurs wybiły z głowy zwycięstwo Portland Trail Blazers - mistrzowie NBA wygrali 106:97. 45 punktów dla LA Lakers rzucił Kobe Bryant, ale jego zespół przegrał z Houston Rockets. NBA ruszyła!

Zobacz powiekszenie
Fot. JOE MITCHELL REUTERS
ZOBACZ TAKŻE
SERWISY
Przed meczem w San Antonio Tony Parker, Tim Duncan, Manu Ginobili i spółka dostali mistrzowskie pierścienie. A dwie i pół godziny później, kiedy Blazers po raz kolejny zmniejszyli straty i dwie minuty przed końcem meczu było tylko 98:95 dla Spurs, gwiazdy wzięły sprawy w swoje ręce. Dwie świetne akcje Ginobilego, wejście pod kosz Parkera i dobitki Duncana przesądziły o wygranej mistrzów. - To był ciężki rywal. Nie poddali się, wciąż byli w grze. A my słabiej rzucaliśmy z dystansu - komentował Parker, MVP ostatnich finałów NBA, który zdobył 19 punktów, ale miał tylko dwie asysty i trzy straty.

Mistrzowie NBA pierwsze ładne i typowe dla siebie akcje dwójkowe pokazali już w końcówce pierwszej kwarty, kiedy zdobyli bardziej wyraźne prowadzenie. Gwiazdy wspierane były przez graczy drugoplanowych - w każdym momencie meczu któryś z nich zaczynał seryjnie trafiać: zaczął Matt Bonner, potem włączył się Francisco Elson, następnie Brent Barry i Michael Finley. Najstarszy zespół ligi (średnia wieku 30,2) w końcówce drugiej kwarty przeważał wyraźnie - przez moment było już 55:39.

Ale goście, którzy są w NBA najmłodszym zespołem (średnia 24), nie poddawali się. Blazers grali oczywiście bez nr. 1 w drafcie, środkowego Grega Odena (kontuzja kolana wyeliminowała go z występów na cały sezon), nierówny i nieskuteczny był najlepszy debiutant poprzedniego sezonu Brandon Roy, ale punkty zdobywali inni. Najpierw wszechstronnością zaskoczył Travis Outlaw, a w drugiej połowie na dobre rozrzucali się LaMarcus Aldridge (27 punktów) i Martell Webster (21). Pod koszami nieźle bił się Joel Przybilla (13 punktów i 10 zbiórek).

W końcówce trzeciej kwarcie, po kolejnej trójce Webstera, Blazers przegrywali już tylko 77:79. Ale w ostatnich minutach decydowały akcje gwiazd. A Blazers zabrakło właśnie takich graczy, którzy umieją zdobywać punkty niekonwencjonalnymi zagraniami po indywidualnych akcjach - próbował robić to Roy, ale nie wychodziło. Rzucił siedem punktów, miał sześć asyst, pięć zbiórek, ale i cztery straty.

Duncan skończył mecz z 24 punktami i 13 zbiórkami, Ginobili dodał z ławki 16 punktów, osiem asyst i trzy przechwyty.

W Houston cudów w czwartej kwarcie dokonywał Kobe Bryant. Jego Lakers przegrywali osiem minut przed końcem 63:77, ale doprowadzili do remisu 92:92. Bryant szalał - w ostatnich 12 minutach zdobył 18 ze swoich 45 punktów. Ale zwycięstwa nie zapewnił.

2,5 sekundy przed końcem za trzy punkty trafił skrzydłowy Rockets Shane Battier. Sekundę później Bryant został sfaulowany i rzucał wolne. Pierwszego trafił, drugiego spudłował specjalnie i zebrał piłkę. Nie oddał jednak rzutu, bo rywale wybili mu ją z rąk.

Bryant trafił 13 z 32 rzutów z gry i 18 z 27 z linii. Miał także osiem zbiórek, cztery asysty, cztery przechwyty i pięć strat. Lakers spudłowali aż 18 z 45 rzutów wolnych.

W Rockets najskuteczniejszy był Tracy McGrady - 30 punktów. 25 i 12 zbiórek dodał Yao Ming.

W Oakland Golden State Warriors zostali wyraźnie pokonali przez Utah Jazz - przegrali aż 96:117. 32 punkty i 15 zbiórek zdobył dla zwycięzców Carlos Boozer, 24 punkty i osiem asyst miał Deron Williams. Najskuteczniejszym zawodnikiem Warriors był Baron Davis - 25 punktów i 10 asyst.

Oracle Arena podczas meczu zatrzęsła się przez 10 sekund podczas meczu, bo w okolicy pobliskiego San Jose odnotowano wstrząsy o sile 5,6 stopnia w skali Richtera. Większość fanów tego jednak nie odczuła. O NBA czytaj też na blogu Supergigant

Dorn i Ujazdowski też chcą decydować o PiS

wz
2007-10-31, ostatnia aktualizacja 2007-10-30 20:30

Powyborczy spór w PiS. Ma pozostać partią wodzowską czy być kierowany bardziej kolegialnie. Kontynuować polityczne wojny czy pójść drogą "konserwatywnego pozytywizmu".



Pierwszemu obozowi sprzyja Kaczyński, drugiemu patronują: Ludwik Dorn, Kazimierz Ujazdowski i Paweł Zalewski.

Tydzień po wyborach okazało się, że premier nie przypadkowo udziela wywiadów, kreśli plany politycznej kontrofensywy, tłumi powyborcze rozliczenia - słowem robi wszystko, by nie stracić inicjatywy. W PiS dojrzewa bowiem spór o przyszłość partii i o to, jak ma się zachowywać jako opozycja. Pretekstem stał się wybór kandydatów na wicemarszałka Sejmu i szefa klubu parlamentarnego.

Wyszło na jaw, że innych ludzi widzą w tych rolach zwolennicy PiS-owskiego status quo, a innych ci, którzy uważają, że partię trzeba zreformować.

Drudzy na wicemarszałka forsują Kazimierza Ujazdowskiego, a na szefa klubu - Ludwika Dorna. Pierwsi wahają się - w klubie - między Krzysztofem Putrą a Przemysławem Gosiewskim. W prezydium Sejmu widzieliby natomiast Zytę Gilowską. - Nie dlatego, że jest zwolenniczką partyjnego zamordyzmu - tłumaczy polityk PiS. - Dlatego, że jest popularna i - w przeciwieństwie do Ujazdowskiego - nie ma politycznego zaplecza. Zależy więc całkowicie od prezesa.

Do próby sił miało dojść w poniedziałek podczas wyjazdowego posiedzenia klubu. Kaczyński nie chciał jednak, aby spory wyciekły na zewnątrz. Przełożył debatę na później, czyli na dzisiejszy komitet polityczny partii.

Stawka? Opowiadając o konflikcie, PiS-owcy chodzą na palcach wokół każdego zdania. Mamy wspólnie duży problem z nazwaniem tego, o co "reformatorom" chodzi. "Gazeta": - Chcecie partię zdemokratyzować? Tworzycie frakcję? - Nie, nie, nie - protestują. - Po prostu nie chcemy ani partii wodzowskiej, ani powtórki z AWS. Szukamy złotego środka. Uważamy, że decyzje należy podejmować bardziej kolegialnie. Źle się czujemy w formacji, w której w końcówce kampanii prezes wraz z pozbawionymi statutowego mandatu spindoktorami (Michałem Kamińskim i Adamem Bielanem) popełniają błędy, a osoby, które taki mandat posiadają, nie mają nic do powiedzenia.

Z dalszych rozmów wynika, że "reformatorzy" duszą się w partii wodzowskiej, ale też boją się powrotu do prawicowej anarchii z lat 90. Męczy ich budowa "twierdzy PiS", ale nie zamierzają podważać przywództwa Kaczyńskiego. - Trzeba wypracować syntezę spójności i wewnętrznej wolności. Znaleźć równowagę między silnym przywództwem i kolegialnością - mówi jeden z nich.

"Gazeta": - I tak do problemu przywództwa prędzej czy później dojdziecie. PiS, taki jaki jest teraz, musi zdobyć w następnych wyborach większość bezwzględną, by rządzić. Nikt nie zechce bowiem tworzyć koalicji z Kaczyńskim. Czułby się w niej jak mucha w koalicji z pająkiem.

- Coś w tym jest - odpowiada PiS-owiec. - Ale tak daleko w swoich myślach nie wybiegamy.

Raczyńska chce wyższej odprawy od TVP

Agnieszka Kublik
2007-10-31, ostatnia aktualizacja 2007-10-31 08:57

Zobacz powiększenie
Fot. Kamil Broszko / AG

Małgorzata Raczyńska, szefowa telewizyjnej "Jedynki", zabiega u prezesa TVP o nowy kontrakt, który utrudniłby zwolnienie jej z pracy. Prezes Urbański nie mówi nie.

Raczyńska prośbę o taką zmianę kontraktu złożyła już u prezesa Andrzeja Urbańskiego. Z naszych nieoficjalnych informacji wynika, że chce wydłużenia okresu wypowiedzenia z 6 do 12 miesięcy. W przypadku zwolnienia z pracy przez rok dostawałaby pensję (ok. kilkunastu tysięcy złotych).

Czy Raczyńska obawia się, że straci pracę? Od porażki PiS w wyborach telewizyjne korytarze huczą od plotek, że właśnie Raczyńska najszybciej wyleci z TVP.

To ona wciągnęła Program 1 w kampanię wyborczą na rzecz PiS. W ostatnim tygodniu przed wyborami kilka razy złamała ramówkę "Jedynki", by w najlepszym czasie antenowym nagłośnić sprawę zatrzymania na gorącym uczynku przez CBA posłanki PO Beaty Sawickiej przyjmującej łapówkę.

Konferencję CBA, podczas której prezentowano zdjęcia z wręczania łapówki i nagrania rozmów Sawickiej z agentem CBA, transmitowano kilka razy. Nie transmitowano natomiast konferencji Sawickiej, gdy łkając, tłumaczyła, że jest ofiarą CBA, bo funkcjonariusz biura ją uwiódł.

By pomóc PiS, Raczyńska w przedwyborczy czwartek przygotowała dodatkowe wydanie programu "Autografy" z minister finansów w PiS-owskim rządzie i kandydatką z listy PiS na posła prof. Zytą Gilowską.

Swoją silną pozycję w TVP Małgorzata Raczyńska zawdzięcza bliskim związkom z matką braci Kaczyńskich i z samymi braćmi. Gdy po wygranych przez PiS wyborach prezydenckich i parlamentarnych Jarosław Kaczyński zaproponował fotel szefa telewizji publicznej Bronisławowi Wildsteinowi, postawił warunek, by "Jedynką" pokierowała właśnie Raczyńska.

Z naszych informacji z TVP wynika, że także Anita Gargas, p.o. szefa publicystyki w pierwszym programie, chciałaby dostać gwarancje, że nie tak łatwo będzie można ją zwolnić. Gargas to autorka "Misji specjalnej", najbardziej propagandowego programu telewizyjnej "Jedynki". "Misją" opiekowała się właśnie Raczyńska. Przed wyborami "Misja" współgrała ze strategią wyborczą PiS - gdy prezydent i premier z walki z oligarchami postanowili uczynić motyw kampanii PiS, "Misja" uczynnie przygotowała program o Ryszardzie Krauzem i zasugerowała, że ma związki ze zorganizowaną przestępczością.

Czy prezes TVP Andrzej Urbański pójdzie na rękę Raczyńskiej? Rzeczniczka TVP nie zaprzeczyła, że szefowa "Jedynki" zabiega o lepszy kontrakt.

Pytana o decyzję Urbańskiego odpisała: "Uprzejmie informuję, że nie możemy zaspokoić Pani ciekawości w sprawie szczegółów kontraktów przedstawicieli kadry kierowniczej TVP." Zapytaliśmy zatem, czy może potwierdzić lub zaprzeczyć, że prezes spełni prośbę Raczyńskiej. Wrona nie zaprzeczyła.

Przypomnijmy, że poprzedni prezes Bronisław Wildstein, spodziewając się odwołania, podpisał ze swoimi najbliższymi współpracownikami kontrakty zapewniające im wysokie odprawy. Np. Andrzej Mietkowski, były szef TAI i przyjaciel Wildsteina, który odszedł po dziewięciu miesiącach pracy, dostanie w sumie blisko pół miliona złotych odprawy.

Podobnie trzy lata temu temu zachował się związany z SLD prezes TVP Robert Kwiatkowski. Trzy dni po wybraniu przez radę nadzorczą na jego następcę Jana Dworaka Kwiatkowski podpisał niezwykle korzystny kontrakt z Kamilem Durczokiem, wówczas prezenterem "Wiadomości". Przewidywał on, że TVP za zerwanie kontraktu musiałaby wypłacić Durczokowi 720 tys. zł (12 miesięcznych pensji). Na początku 2006 r. Durczok rozstał się z TVP, by zostać szefem i prezenterem "Faktów" w TVN.

Zapomniane pogotowie

Jacek Kowalski
2007-10-30, ostatnia aktualizacja 2007-10-30 12:45
Zobacz powiększenie
Fot. Cezary Aszkiełowicz / AG

Pytasz o najgorzej opłacany zawód w Polsce? Nie ma chyba gorzej wynagradzanego niż ratownik medyczny. Na początek nie zarobisz więcej jak 850 zł na rękę.

SONDAŻ
Chciał(a)byś pracować jako ratownik w pogotowiu?

Tak
Raczej krótko
Nigdy

Pojechałem na nockę z ratownikami medycznymi. Chciałem opisać, jak wygląda ich praca. Ale nie działo się podczas tej nocki nic nadzwyczajnego. - Sorry, Marcin, ale musze jechać jeszcze raz - zakomunikowałem redaktorowi. I pojechałem po raz drugi. Znowu nic. - A spodziewałeś się katastrofy kolejowej? Ciesz się, że miałeś coś więcej ponad zawroty głowy - śmiali się ze mnie ratownicy. Wtedy odebrałem pierwszą lekcję ratownictwa medycznego: w większości interwencji domowych chodzi o naprawdę drobne sprawy.

Czuwanie

Ratownik - gdy już przyjdzie na nocny dyżur - nie ma czasu na układanie pasjansów w necie. - Wcale nie chodzi o to, że nie ma na to chwili. Chodzi o pewien stan ciała i umysłu, jaki trzeba w sobie wytworzyć i utrzymywać. Rozumiesz: stan pewnego napięcia. W każdej chwili musisz być gotowy do wyjazdu. I lepiej, żebyś wtedy nie miał głowy zajętej pierdołami - wyjaśnia Waldek, który jeździ w karetce już czwarty rok.

Więc siedzimy i czekamy: lekarz, ratownik, pielęgniarka i kierowca. Tak zwany zespół wypadkowy. Czyli taki, który jeździ na wezwania do wypadków, ale i na wizyty domowe. - To właśnie większość naszych wyjazdów, szczególnie w nocy - mówi Dominik Maj, ratownik z 20-letnim stażem.

No i siedzę z nimi jeszcze ja. Właściwie nie siedzę - leżę. Jest druga nad ranem, a ja słaniam się na nogach. Połykam dwie kapsułki z guaraną, popijam tigerem. - Da kopa, ale na krótko. Lepiej się zdrzemnąć - radzi mi kierowca. I zamyka oczy, nie wstając z twardego krzesła. Momentalnie odjeżdża. - Co będzie, jak zadzwoni telefon i trzeba będzie wyjeżdżać? - pytam lekarza. - Nic. Otworzy oczy, wstanie z krzesła i pojedzie. Trzeźwy, jakby nawet nie zmrużył powieki.

Okazuje się, że to kwestia wprawy. Wiedzą o tym dobrze np. kierowcy tirów i żeglarze samotnie opływający glob. Kiedy łapie cię senność, lepiej zjechać na pobocze (położyć się wygodnie na dnie łodzi) i zapaść w króciutki sen. Kilkuminutowy i płytki. Po kilku tygodniach ćwiczeń dojdziecie do takiej perfekcji, że zamiast kilku godzin nieprzerwanego spania na dobę wystarczy wam kilkadziesiąt minut, i to podzielonych na krótkie odstępy. Co więcej: wybudzeni z takiego zwierzęcego snu (tak sypiają np. delfiny) od razu jesteście rześcy i odświeżeni.

- Ja bym tak nie potrafił - marudzę, przyglądając się z zazdrością panu Jurkowi, który nawet nie chrapnie, ale oddech ma głęboki i równy. Nagle dzwoni telefon ratownika. Pierwszy tej nocy. Jedziemy na drugi koniec miasta. Wezwanie do domu.

Pan Jurek otwiera oczy, reszta załogi wstaje i wychodzimy do karetki.

Pierwszy raz, czyli niech pan otworzy okno

Pomiędzy chwilą, gdy zadzwonił telefon, a wyjściem, minęło czterdzieści pięć sekund. Szybko? - Normalnie - wzrusza ramionami Dominik. - Nie ma co się dziwić. Na wyjście mamy równo minutę. Dlatego nikt z załogi nie położy się na nocce i nie zaśnie snem sprawiedliwego. Minuta to wszystko, co mamy. Nie mogę siedzieć w karetce. Jadę więc za ratownikami swoim autem. Jadą dość szybko, ale bez sygnału. Gdy po piętnastu minutach zatrzymujemy się pod willą w dobrej dzielnicy miasta, pytam o powody nie włączenia syreny. Okazuje się, że zgłaszająca - młoda kobieta - określiła stan chorego jako "dobry, nie zagrażający życiu". Dlatego lekarz zdecydował, że nie ma potrzeby budzić ludzi po nocy.

- A ty dokąd? - śmieje się kierowca, kiedy ładuję się za zespołem do domu. - Nie wolno. Nie jesteś lekarzem, pielęgniarką ani ratownikiem.

Czekam więc niespokojnie pod domem. W końcu wychodzą. Sami. - To nie było nic poważnego - mruczy niewyraźnie lekarz, najwidoczniej niezadowolony. Okazało się, że starszy mężczyzna miał zawroty głowy. Zresztą - chroniczne, trwające od kilku lat. A że tej nocy nie mógł zasnąć, poprosił córkę, żeby zadzwoniła po pogotowie. - Co pan zalecił? - pytam, niezrażony złym humorem zespołu. - Żeby otworzył okno i zrobił kilka głębokich wdechów - odpala bez namysłu lekarz.

Drugi raz, czyli oto pański cholinex

Ruszamy spod domu pierwszego pacjenta. Ale po chwili - zamiast w kierunku stacji pogotowia - skręcamy w boczną ulicę. Dzwonię do karetki: - Co się dzieje - pytam, lekko zdezorientowany. - Nic. Mamy drugie zgłoszenie.

Podjeżdżamy pod blok. Na szczęście było blisko. I znów to samo: interwencja w mieszkaniu wzywającego, ja czekam pod blokiem. Panowie wychodzą w jeszcze gorszych humorach. - Tym razem pacjent skarżył się na silny ból gardła. Ponieważ apteki są pozamykane, zadzwonił po pogotowie. Bo - jak mówił - ból był tak silny, że nie mógł zasnąć - opowiada ratownik.

Co prawda ten pacjent miał tyle wstydu, że próbował ściemniać: - Na początku mówił, że jadł rybę i chyba mu ość utkwiła w gardle. Ale jak zapytałem: "panie, o trzeciej nad ranem ryby się panu zachciało?" to przyznał, że ma silne bóle gardła niepochodzące od ości. A z przeziębienia, najprawdopodobniej. Ten pacjent dostał od pielęgniarza jego prywatny cholinex i reprymendę, by nie traktował karetki jak taksówki pierwszej pomocy na trasie apteka - dom.

Trzeci wyjazd, czyli nareszcie mamy wyrostek!

Wracamy na bazę. Dochodzi piąta. - I widzi pan, tak się pracuje na pogotowiu. Lwia część naszych wyjazdów to bóle brzucha, gardło, duszności. Pomagamy im w pięć minut, a dojazdu jest nieraz i godzina - mówi Dominik.

Żeby wyjeżdżać do bólów głowy i gardła ratownik najpierw musi dwa lata uczyć się w studium. Potem może robić licencjat i magisterkę. Pracuje dwanaście godzin, dwadzieścia cztery wypoczywa. I zarabia grosze. - No niech pan zgadnie, ile ja do domu przynoszę? Po dwudziestu latach pracy - zaznacza Dominik Maj, podnosząc palec do góry. - No nie wiem. Tysiąc osiemset? - strzelam. - Dobrze by było! Podstawy mam 1170 złotych brutto. Do tego dochodzi wysługa lat i dyżury nadobowiązkowe, którymi łatam budżet. Jak tysiąc sześćset z tym wszystkim przyniosę, to jest dobrze.

Liczę szybko sam. 1170 zł brutto daje około 850 zł na rękę. Każdy dyżur - 80 złotych. Nieważne, czy pracujesz w dzień, czy w nocy. Ile możesz wziąć tych dodatkowych dyżurów? Dziesięć? Umarłbyś z bezsenności i przepracowania. powiedzmy: pięć. Razy osiemdziesiąt złotych daje cztery stówki. I wysługa lat. rzeczywiście - niewiele tego wszystkiego.

- Po prostu o nas zapomnieli, zepchnęli nas na margines. Mówią o rządzących. Wszystkim dosypywali pieniędzy i sprzętu. Strażakom, policjantom. A o pracownikach pogotowia nikt nie pomyślał. jesteśmy traktowani po macoszemu. Najlepszy dowód: jak była akcja rozdawania maskotek dzieciom, które są ofiarami wypadków, to myśli pan, że maskotki trafiły do karetek? A skąd! Mieli je strażacy. A pytam się: kto częściej jest na miejscu wypadku, strażak czy ratownik?

Rozmowę przerywa telefon. Trzeci tej nocy. Tym razem to wyjazd na sygnale: objawy podane przez zgłaszającego świadczą, że może to być wyrostek. Chłopaki z karetki jadą na miejsce, ale ja już odpadam. Zasypiam na tylnym siedzeniu mojego zaparkowanego przed pogotowiem forda.

Po godzinie budzę się i idę pożegnać się z ratownikami. Okazuje się, że ich nie ma: pojechali do wypadku. Niegroźnego, ale wymagającego interwencji ratowników. na szczęście jest z nimi lekarz: udzieli pierwszej pomocy, doradzi, co zrobić. Są jednak karetki, w których wyjeżdża na akcję tylko pielęgniarz lub pielęgniarka i ratownik medyczny. Wtedy dowodzenie akcją przejmuje pielęgniarz. Ratownik wykonuje polecenia. Dopiero gdy zabraknie lekarza, pielęgniarki i pielęgniarza, do akcji może wkroczyć ratownik. Wie, jak udzielić pierwszej pomocy, zna podstawy ratowania życia. Zrobi, ile może na miejscu i - ewentualnie - zaordynuje przewiezienie do szpitala. Ewentualnie, bo znowu może okazać się na miejscu, że karetka pojechała do bólu głowy. W takim przypadku wystarczy otworzyć okno i połknąć aspirynę; obejdzie się bez szpitala. A żeby to zaordynować wcale nie trzeba lekarza pogotowia ratunkowego.

Sondaż: warszawiacy chcą stadionu X-lecia tam gdzie PiS

strem, IAR
2007-10-31, ostatnia aktualizacja 2007-10-31 08:13
Zobacz powiększenie
Koncepcja Stadionu Narodowego
fot. Pracownia profesora Stefana Kuryłowicza

Mieszkańcy Warszawy chcą żeby Stadion Narodowy powstał na miejscu obecnego Stadionu X-lecia, czyli w okolicach, które wybrał PiS. Taką lokalizację popiera 45 procent badanych. W ostatnich dniach Hanna Gronkiewicz-Waltz zaproponowała, żeby Stadion Narodowy został zbudowany na obrzeżach miasta. Jej zdaniem teren, na którym stoi obecny stadion powinien zostać sprzedany prywatnemu inwestorowi.

Gdzie powinien stanąć Stadion Narodowy? Zagłosuj

Z sondażu przeprowadzonego na zlecenie Polskiego Radia wynika, że 45 procent warszawiaków chce Stadionu Narodowego w miejscu obecnego Stadionu X-lecia. 14 procent mieszkańcó wybrało Służewiec, 9 procent Łomianki, 7 procent Białołękę, 4 procent Wawer a 3 procent Siekierki. 10 procent badanych warszawiaków nie potrafiło wybrać jednej - najlepszej lokalizacji.

Polacy wierzą, że damy radę zorganizować EURO 2012

Mimo sporów wokół lokalizacji Stadionu Narodowego, większość mieszkańców Polski wierzy, że zdążymy przygotować się do EURO 2012. Tak wynika z sondażu przeprowadzonego na zlecenie Polskiego Radia przez pracownię PBS DGA.

49 procent Polaków jest zdania, że Polska stanie na wysokości zadania i zdąży przygotować się do EURO 2012. "Zdecydowanie tak" odpowiedziało 12 procent, "raczej tak" - 37 procent. 46 procent twierdzi, że nie zdążymy z przygotowaniami. 35 oprocent badanych odpowiedziało - "raczej nie", 11 procent - "zdecydowanie nie".

Nieco większymi optymistami są mieszkańcy Warszawy. 55 procent z nich uważa, że Polska zdąży przygotować się do Mistrzostw Europy w 2012 roku. 16 procent odpowiedziało ankieterom, że "zdecydowanie tak" a 39 procent "raczej tak". Odmiennego zdania jest 40 procent mieszkańców stolicy. "Raczej nie" - wybrało 29 procent badanych a "zdecydowanie nie" - 11 procent.

Mecz otwarcia w Chorzowie? 52 proc. jest "za"

W związku z pomysłem przeniesienia meczu otwarcia Mistrzostw Europy z Warszawy do Chorzowa, zapytano badanych o takie rozwiązanie. 52 procent mieszkańców naszego kraju jest skłonna poprzeć ten pomysł ("zdecydowanie tak" - 18 procent, "raczej tak" - 34 procent). 42 procent uważa, że mimo kłopotów ze wskazaniem lokalizacji Stadionu Narodowego, mecz otwarcia powinien zostać rozegrany w Warszawie ("raczej nie" odpowiedziało 28 procent, "zdecydowanie nie" 14 procent).

Pomysł znacznie mniej podoba się mieszkańcom stolicy. Tylko 31 procent Warszawiaków jest skłonna poprzeć pomysł zmiany miejsca meczu otwarcia EURO 2012. "Zdecydowanie tak" odpowiedziało 9 procent badanych, "raczej tak" 22 procent. Odmiennego zdania jest 64 procent. 26 procent badanych wybrało odpowiedź "raczej nie", 38 procent wybrało odpowiedź - "zdecydowanie nie".

Sondaż PGB DGA na zlecenie Polskiego Radia przeprowadzono 30 października na 500-osobowej próbie mieszkańców Warszawy i identycznej grupie mieszkańców całego kraju.

Prezydent: Zapraszałem Tuska, ale on mi odmówił

jg, man
2007-10-30, ostatnia aktualizacja 2007-10-31 07:10
Zobacz powiększenie
Prezydent Lech Kaczyński
Fot. Wojciech Olkuśnik / AG

Donald Tusk nie chciał spotkać się z Lechem Kaczyńskim - wynika z wywiadu, jakiego prezydent udzielił "Rzeczpospolitej". - W moim imieniu minister Maciej Łopiński zapraszał Donalda Tuska na spotkanie. On odmówił prezydentowi Rzeczypospolitej. Tyle. - powiedział w rozmowie z gazetą Lech Kaczyński. Prezydent dodał, że weta będzie używał rzadko "tylko wtedy, gdy uzna, że musi to uczynić ze względu na interes państwa".

Wywiad zamieszczony na łamach "Rzeczpospolitej" to pierwsze wystąpienie prezydenta po wyborach parlamentarnych, w których wygrała Platforma Obywatelska.

Lech Kaczyński powoła Tuska na premiera...

Lech Kaczyński postanowił zdementować w rozmowie z gazetą niektóre doniesienia, jakie pojawiały się w ostatnich dniach - szczególnie informację jakoby nie zamierzał on desygnować Donalda Tuska na premiera. - W ostatnim tygodniu usłyszałem wiele nieprawdziwych informacji na temat moich zamiarów: że nie uznam wyniku wyborów, ergo - że nie zamierzam powoływać ministrów na wniosek nowego premiera. Przecież to jest konstytucyjnie niemożliwe! Chcę więc mocno zadeklarować: niezależnie od tego, jakie są przyczyny porażki PiS, to wyniki wyborów są, jakie są, i ja je uznaję. Oczywiste więc jest, że jeśli PO stworzy większość parlamentarną, to Donald Tusk zostanie premierem - powiedział w wywiadzie Kaczyński.- Według konstytucji mogę desygnować Donalda Tuska na premiera po 5 listopada. Zapewniam, że gdyby wybory były tryumfem PiS, Jarosław Kaczyński też przed tym terminem nie zostałby desygnowany na premiera - dodał.Prezydent zaznaczył też, że szef Platformy nie powinien spodziewać się po nim niczego więcej. - Po tylu agresywnych słowach, które padły pod moim adresem, trudno dziś oczekiwać, by moje relacje z Donaldem Tuskiem wykraczały ponad to, co dyktuje konstytucja - wyjaśnił Lech Kaczyński.

...ale prezydent może nie złożyć gratulacji przyszłemu szefowi rządu

Pytany o to, czy pogratuluje Tuskowi zwycięstwa w wyborach Lech Kaczyński powiedział: - Nie pamiętam, żeby prezydent Kwaśniewski składał gratulacje Jarosławowi Kaczyńskiemu. A po drugie, są pewne formy grzecznościowe, których winny dotrzymywać obie strony. Ja mam cały zestaw wypowiedzi Tuska, które są po prostu obelżywe wobec mnie.

Tusk powinien najpierw przeprosić - pytali dziennikarze? - Nie mówię, co ma zrobić. Jeśli ma zostać szefem rządu Rzeczypospolitej, to sam powinien wiedzieć - odpowiedział Lech Kaczyński.

Trudna współpraca na linii parlament - prezydent

Brak sympatii pomiędzy prezydentem a przyszłym premierem nie wróży dobrej współpracy przyszłego rządu z głową państwa. - Nie ma szans na udaną współpracę pana prezydenta z koalicją PO - PSL? - pytali zatem dziennikarze. - Ja w tej chwili niczego nie przesądzam. Gdyby to ode mnie zależało, to dla mnie najlepszą koalicją dla Polski, mającą większość pozwalającą zmienić konstytucję, byłaby koalicja PO - PiS. Z uwzględnieniem tego, że te wybory wygrała Platforma - wyjaśnił prezydent. Jednak na pytanie, czy dopuszcza jeszcze powstanie koalicji PO - PiS Lech Kaczyński odpowiedział, że "w tej chwili to niezmiernie trudne".

Prezydent odniósł się też do przysługującego mu prawa weta, które w razie użycia może popsuć plany gabinetowi Tuska. - Mam nadzieję, że będę używał weta rzadko - tylko wtedy, gdy uznam, że muszę to uczynić ze względu na interes państwa - podkreślił. Przyznał jednak, że z pewnością użyje weta w przypadku ustawy o podatku liniowym, czy zmianie ustawy o CBA.

Lech Kaczyński będzie za to często korzystał z innego prawa, które mu przysługuje - inicjatywy ustawodawczej. - Jeszcze w tym roku złożę kilka planowanych wcześniej projektów ustaw: o bezpieczeństwie, obywatelstwie i kilka innych - oświadczył.

Prezydent przyjrzy się koalicji PO-PSL

Dziennikarze zastanawiali się też dlaczego prezydent chce oglądać umowę koalicyjną. - Jest możliwe, że pan zajrzy do umowy i powie: "nie powierzę panu misji tworzenia rządu"? - padło pytanie. Lech Kaczyński stanowczo zaprzeczył: - Nie. Ale dobrze by było, żebym tę umowę zobaczył. Skądinąd nasza konstytucja wyraźnie przewiduje też drugi etap powoływania rządu - przez parlament. Mówiąc krótko: przewiduje konflikt między prezydentem a parlamentem o to, kto ma być premierem, i stawia w tej sprawie na parlament. Ale nie podjąłem jeszcze decyzji, jak postąpię - zaznaczył prezydent.

Problemy Lecha Kaczyńskiego z Sikorskim i planowaną polityką zagraniczną

Ponadto prezydent Kaczyński podkreślił w wywiadzie dla gazety, że był zwolennikiem dymisji Sikorskiego ze stanowiska ministra obrony i nie zmienił zdania na jego temat. - Część rzeczy jest objęta tajemnicą państwową, więc nie mogę ich ujawnić. Ja przekażę Tuskowi fakty, natomiast on oczywiście postąpi, jak zechce - powiedział prezydent.

Radosław Sikorski jest jednym z kandydatów PO na stanowisko szefa polskiej dyplomacji, prezydent postanowił zatem odnieść się także do zmian w polityce zagranicznej, jakie zapowiada Donald Tusk. - Akurat z tego nie należy się cieszyć. Ta radość w niektórych stolicach nie przyniesie Polsce nic dobrego - podkreślił. Nie wykluczył jednak, że na szczyt Unii 13 grudnia wybierze się wspólnie z szefem PO. - Nie odpowiem na razie. Mogę tylko dodać, że z Rumunii, często Litwy, czasami Czech przyjeżdża nierzadko i prezydent, i premier. Choć nie uważam tego za dobry przykład - powiedział Lech Kaczyński.

PiS po porażce w wyborach

Poza tym Lech Kaczyński przyznał, że PiS przegrał ostatnie wybory, gdyż popełniono w partii pewne błędy. - Były błędy w kampanii PiS. Koncentrowano się nadmiernie na walce z korupcją. To problematyka istotna, w której były sukcesy, ale bardziej powinno zostać wyeksponowane to, że dwa lata rządów PiS były czasem wielkiego sukcesu gospodarczego, wzrostu płac itd. Tego zabrakło. Uwierzono, że ludzi i tak się nie przekona. Ale są i inne przyczyny przegranej. Między innymi ta, że stworzono sferę nierzeczywistości i w istotny sposób pozmieniano znaczenia pojęć: walkę z korupcją na walkę z demokracją, lustrację na uderzenie w prawa obywatelskie. Ale przede wszystkim na wynik wyborów wpłynęła jedna rzecz: złożona przez PO obietnica błyskawicznego rozwoju, dużo szybszego niż dotąd - wyjaśnił.

Prezydent odnosząc się do wyniku wyborów dodał też, że "martwi się o demokrację". - W Polsce promuje się monokulturę w mediach elektronicznych. Nie jest dobrze, gdy wszystkie media wspierają tę samą opcję, która do tego sprawuje władzę. Normalną sytuacją jest równowaga: część mediów jest krytyczna wobec władzy, część umiarkowana, a część wspierająca. Takiej sytuacji nie było w ostatnich dwóch latach - powiedział w rozmowie z "Rzeczpospolitą" Lech Kaczyński.

Pierwsza podróż zagraniczna Tuska

Bartosz T. Wieliński, Berlin, Dominika Pszczółkowska, Bruksela, Wojciech Szacki
2007-10-31, ostatnia aktualizacja 2007-10-31 07:23

Bruksela, Paryż, Berlin - te stolice Donald Tusk planuje odwiedzić tuż po zaprzysiężeniu na premiera. Wszystkie w ciągu jednego dnia

Zobacz powiekszenie
Fot. WOLFGANG RATTAY REUTERS
Donald Tusk pozdrawia zwolenników PO podczas wieczoru wyborczego
Informacje o podróży, do której dojdzie zapewne w połowie listopada, potwierdziliśmy w Berlinie, Paryżu i u polityków Platformy.

Tusk chce dobitnie pokazać, że będzie innym partnerem w Europie niż Jarosław Kaczyński. Wizyta w Brukseli ma oznaczać, że za jego rządów polityka europejska nie będzie stała w cieniu stosunków z Ameryką. Lider PO chce też zademonstrować, że zmieni się język, w jakim będzie rozmawiał z unijnymi partnerami. I że minęły czasy, kiedy Warszawa co chwila szantażowała Unię wetem.

Najwięcej po wizycie nowego premiera spodziewają się Niemcy - kraj, z którym stosunki za czasów PiS uległy zamrożeniu. Od Tuska oczekuje się, że atmosfera szybko się poprawi.

- Tusk może wykorzystać wielką sympatię, jaką Niemcy go darzą. Nie jest tajemnicą, że jest na ty z Angelą Merkel. Łatwiej będzie mu nas przekonać - mówi Karl Georg Wellmann, rzecznik CDU do spraw polskich.

Jeszcze tydzień temu wydawało się, że Tusk do Niemiec nie pojedzie, bo mówiąc o pierwszych zagranicznych podróżach, nie wymienił Berlina. Na Niemców podziałało to jak zimny prysznic.

- To rozczarowanie szybko minęło. Kanclerz Merkel zna delikatną sytuację wewnętrzną w Polsce. Wie, że Kaczyńscy chcą zrobić z Tuska Niemca, i nie chce do tego dopuścić - mówi nam polityk PO. Jarosław Kaczyński tuż po wyborach ironizował, że ze zwycięstwa PO cieszą się w Berlinie i Moskwie, a "pewien bardzo znany polityk" ma u Merkel "pozycję chłopca na posyłki".

Sprawę rozwiązano kompromisowo. Berlin znalazł się na końcu podróży nowego polskiego premiera po Europie - tak by nikt nie mógł mu zarzucić, że faworyzuje Niemcy.

Czego można się spodziewać po podróży Tuska? W Brukseli raczej wiele się nie wydarzy, choć do załatwienia jest kilka spraw. Nie wiadomo na przykład, czy Polska przyłączy się do unijnej Karty praw podstawowych odrzuconej przez rząd PiS ani jak zostanie rozwiązany problem obwodnicy Augustowa biegnącej przez Dolinę Rospudy.

W Paryżu tematem rozmów będzie zbliżające się przewodnictwo Francji w UE - od czerwca 2008 r. Paryż chce się m.in. zająć tworzeniem europejskiej polityki zagranicznej i obrony. Z zainteresowaniem będzie spoglądał w stronę Polski, która już współpracuje z Francją, m.in. wysyłając żołnierzy na misję pokojową do Czadu. Polska i Francja mają też wspólne interesy przy reformie unijnego budżetu i polityki rolnej.

W Berlinie tematów do rozmowy będzie mnóstwo: od sposobu upamiętnienia wypędzonych, pozwów Powiernictwa Pruskiego czy sporu wokół budowy Gazociągu Północnego z Rosji do Niemiec z ominięciem Polski do wymiany młodzieży.

Grunt pod rozmowy Merkel - Tusk przygotuje zapewne ceniony za Odrą Władysław Bartoszewski, b. szef MSZ, który w ostatniej kampanii wyborczej poparł Platformę. W rozmowie z "Gazetą" profesor nie wykluczył, że też pojedzie do Niemiec.

Niemcy liczą na to, że przynajmniej część problemów uda się szybko rozwiązać. Berliński MSZ przygotowuje specjalny dokument poświęcony sposobom na poprawę stosunków z Polską.

(Jak poinformowało Polskie Radio Londyn, w najbliższą sobotę Tusk odwiedzi stolicę Wielkiej Brytanii, gdzie spotka się z Polakami i podziękuje im za udział w wyborach, zdecydowanie tam wygranych przez PO. Tusk odwiedzał Londyn w kampanii.

Tusk przeprosił. Co teraz zrobi prezydent?

ulast
2007-10-31, ostatnia aktualizacja 55 minut temu

- Jeśli panu prezydentowi do nawiązania współpracy ze mną i z partią, która wygrała wybory, potrzebne jest słowo "przepraszam", mówię: przepraszam - powiedział we wtorek w programie "Kropka nad i" Donald Tusk. Przeprosin za "chamskie" zachowania PO i używania wyrażenia "bracia Kaczyńscy" domagał się premier. Mówił, że prezydent pogratuluje Platformie zwycięstwa dopiero po przeprosinach. Czy teraz Lech Kaczyński złoży Platformie Obywatelskiej gratulacje?

Zobacz powiekszenie
Fot. PETR DAVID JOSEK AP
SONDAŻ
Czy po przeprosinach Tuska prezydent pogratuluje Platformie?

Tak
Nie sądzę
Trudno to uznać za przeprosiny

Przez 11 dni po ogłoszeniu wyniku wyborów prezydent Lech Kaczyński nie zabierał publicznie głosu, nie wystąpił z powyborczym orędziem, które wcześniej zapowiadał, nie pogratulował Platformie zwycięstwa w wyborach. Milczenie prezydenta tłumaczył jego brat, mówiąc, że Lech Kaczyński jest obrażony chamskimi inwektywami, które padały w czasie kampanii wyborczej. Zapowiedział, że prezydent pogratuluje zwycięzcy dopiero po przeprosinach ze strony Tuska.

To samo powtarzał sekretarz stanu w Kancelarii Prezydenta Michał Kamiński. - To by dobrze o nim świadczyło. Jeszcze nikomu włos z głowy nie spadł, jeżeli za coś, co zrobił źle, przeprosił - mówił pytany, kiedy prezydent pogratuluje PO.

L. Kaczyński: Wypowiedzi Tuska były obelżywe

W środę ukazały się fragmenty wywiadu z prezydentem ze środowej "Rzeczypospolitej". Lech Kaczyński zapytany, czy złoży Tuskowi gratulacje, powiedział, że odebrał wypowiedzi Donalda Tuska pod swoim adresem jako "obelżywe". Pytany, czy lider PO powinien go przeprosić L. Kaczyński odparł, że "jeśli (Tusk) ma zostać szefem rządu Rzeczypospolitej, to sam powinien wiedzieć".

Tusk: Jeśli prezydent tego potrzebuje, to przepraszam

W środę w programie "Kropka nad i" z ust Donalda Tuska padły słowa "przepraszam". Początkowo Tusk w rozmowie z Moniką Olejnik mówił, że nie wie, za co ma przepraszać, ale dodał, że "jeśli panu prezydentowi do nawiązania współpracy ze mną i z partią, która wygrała wybory, potrzebne jest słowo +przepraszam+, mówię: przepraszam".

J. Kaczyński: Lepiej, że przeprosił, niż gdyby tego nie zrobił

Jarosław Kaczyński, komentując w czwartek w "Sygnałach Dnia", przeprosiny Tuska, stwierdził, że "lepiej, iż przewodniczący PO powiedział "przepraszam", niż gdyby tego nie zrobił". Dodał, że Platforma Obywatelska wprowadziła do życia politycznego praktykę obrażania przeciwników, a Lech Kaczyński był wielokrotnie obrażany przez Donalda Tuska.

Brudziński: Te wymęczone przeprosiny nie mają żadnego znaczenia

Sekretarz generalny Prawa i Sprawiedliwości wczorajsze przeprosiny Tuska uznał za kuriozalne. Joachim Brudziński, powiedział, że przeprosiny po tak długim czasie, wymęczone i przekazane w tak niechętnej formie, nie mają żadnego znaczenia. Polityk PiS-u zaznaczył, że znacznie chętniej usłyszałby od lidera PO garść konkretów w sprawie powstającego nowego rządu, planowanej polityki i obsady stanowisk.

Niesiołowski: Byłoby ładnie, gdyby prezydent zareagował

Stefan Niesiołowski przyznał w "Poranku TVN 24", że był zaskoczony przeprosinami Tuska. Stwierdził, że były one nieplanowane i spontaniczne. Ironizował, że prezydent obraził się za to, że PiS przegrało wybory i Tusk powinien powiedzieć: "Przepraszam, że wygraliśmy". Dodał, że ładnie byłoby ze strony prezydenta, gdyby zareagował na przeprosiny i w końcu pogratulował Platformie sukcesu w wyborach.

J. Kaczyński: Dziś wynik wyborów byłby zupełnie inny

ulast, IAR
2007-10-31, ostatnia aktualizacja 2007-10-31 08:04

Jarosław Kaczyński powiedział, że PO się odsłania jeszcze przed przejęciem rządów i że nie jest to już ta partia, która w wyborach otrzymała tak wielkie społeczne poparcie. Dodał, że gdyby obecne wydarzenia były znane przed wyborami, to ich wynik byłby zupełnie inny.

Zobacz powiekszenie
Fot. PAWEL KOPCZYNSKI REUTERS
Jarosław Kaczyński na chwilę przed wygłoszeniem przemówienia w czasie wieczoru wyborczego
SERWISY
SONDAŻ
Dziś zagłosował(a)bym:

Tak samo jak 21 października
Inaczej
Nie głosowałam(em)

Ustępujący premier wyraził pogląd, że Platforma Obywatelska nie była przygotowana do objęcia władzy. Jarosław Kaczyński występując w Sygnałach Dnia Polskiego Radia podkreślił, że ostatnie dni pokazują wyraźnie, iż PO nie ma kandydatów na ministrów. Premier powiedział, że najlepszym tego świadectwem jest wciąż zmieniająca się sytuacja, rozgrywki i fakt, że o obsadzie stanowisk przyszłego gabinetu decydują względy niemerytoryczne. Jako przykład wskazał zamieszanie wokół ministerstwa obrony. Powiedział, że PO ma świetnego kandydata na stanowisko szefa tego resortu, Bogdana Zdrojewskiego, a tymczasem już wiadomo, że to nie on zostanie ministrem, a do nazwisk, jakie padają, można mieć poważne zastrzeżenia. Premier przyznał, że wie, o co chodzi prezydentowi, gdy mówił o poważnych zastrzeżeniach wobec kandydatury Radosława Sikorskiego. Odmówił jednak podania bliższych szczegółów powołując się na tajemnicę państwową. Powiedział tylko, że chodziło o wizytę Sikorskiego w Stanach Zjednoczonych i nadmierne żądania finansowe.

"Powierzenie władzy PO jest krokiem wstecz"

Jarosław Kaczyński wyraził przekonanie, że wyborcy szybko się zorientują, iż powierzenie władzy Platformie Obywatelskiej jest krokiem wstecz, w lata 90. Ustępujący premier występując w Sygnałach Dnia w Programie Pierwszym Polskiego Radia podkreślił, że Polska straci przez to wiele lat i że polityka transakcyjna, jaką prowadzi PO, będzie dla Polski niesłychanie kosztowna. Jako przykład wymienił doniesienia o zmianie lokalizacji stadionu narodowego w Warszawie i plany budowy na miejscu stadionu X-lecia osiedla mieszkaniowego.