wtorek, 15 stycznia 2008

Co robi mężczyzna po czterdziestce?

Blog - sposób na kryzys wieku średniego

Mężczyzna po czterdziestce zaczyna zwykle prowadzić bloga

Zakłada bloga i przynudza. Polski bloger płci męskiej to facet w wieku dojrzałym rozliczający się ze swoją młodością i przeszłością, starający się przekazać kilka fascynujących prawd w rodzaju: "Nie ma kobiet idealnych" albo "Życie jest ciężkie".

Polscy faceci uzewnętrzniają swój kryzys wieku średniego na blogach - przede wszystkim dla własnego dobrego samopoczucia. Wyciągam z tego jeden wniosek - mojego bloga kasuję w trzydzieste urodziny.

Najpopularniejszym polskim blogiem ostatniego czasu jest internetowy dziennik niejakiego Wawrzyńca Pruskiego (Prusky’ego?); postawiona w serwisie blogowym Onetu strona miała jak do tej pory sześć milionów odsłon. Sam Prusky (imię i nazwisko to oczywiście pseudonim) pojawił się nawet w programie Ewy Drzyzgi, natomiast tygodnik "Wprost"obwieścił, iż Wawrzyniec ma więcej czytelników niż Dorota Masłowska.

Kim jest Prusky? Przede wszystkim facetem godnie wkraczającym w wiek średni, ustabilizowanym, mającym rodzinę (żonę o pseudonimie Komisarz oraz dzieci nazwane równie pieszczotliwie Dziedzic i Potomka). Fenomen Pruskiego polega jednak przede wszystkim na pomysłowym, choć odrobinę nachalnym dowcipie; Wawrzyniec ma również pewien promil talentu literackiego, który pozwala mu przekuć zwykłe życiowe sytuacje w całkiem sprawne anegdoty. Oczywiście spod spodu wyziera smutne widmo małej stabilizacji.

Blog Pruskiego stał się na tyle popularny, że doczekał się opublikowanej w wydawnictwie Zysk i S-ka edycji książkowej. Potwierdza to jeden fakt -przekraczający Rubikon wieku chrystusowego trzydziestokilku-, czterdziestolatek wyrasta na jednego z ulubionych narratorów polskiego internauty. Zwłaszcza w internecie, gdzie mężczyźni w okolicach wieku autora "Jędrnych kaktusów"codziennie tworzą setki wirtualnych dzienników.

W sumie nie ma w tym nic dziwnego -mężczyzna w okolicach czterdziestki to mężczyzna z problemami, a już na pewno z przeszłością. Blogów są tryliony, ale większość z nich nie nadaje się do jakiejkolwiek lektury, by wspomnieć pamiętniki gimnazjalistek polegające na pozdrawianiu psiapsiółek i podklejaniu w layout motylków i brokatowych piesków.
Tymczasem blogujący facet ma do opowiedzenia jakąś historię, a mówiąc ściślej, któryś z jej dwóch wariantów. Albo jest singlem bądź pozostającym w wolnym związku kobieciarzem, albo tkwi w założonej i ustabilizowanej rodzinie, będąc z tego powodu mniej lub bardziej zadowolonym.

Jak w wypadku 99 proc. blogów należy zadać sobie szczere pytanie: "Po co?”. Odpowiedź brzmi tak jak w wypadku większości blogerów: jest to próba zakucia swojego życia w okowy jakiejś przyczynowo-skutkowej narracji. Facet w wieku dojrzałym jest tu jednak szczególnym przypadkiem -rozliczający się ze swoją młodością i przeszłością, uzurpujący sobie prawo do większego życiowego doświadczenia, starający się przekazać za pomocą pojemnej formy bloga kilka fascynujących prawd w rodzaju: "Nie ma kobiet idealnych"albo "Życie jest ciężkie”. Życie owszem, ale blogowanie już nie tak bardzo -blogi, które znalazłem podczas pisania tego artykułu, należą do najczęściej uaktualnianych w internecie.

Oczywiście polski bloger płci męskiej to człowiek dobrze sytuowany, należący co najmniej do klasy średniej. Ciężko pracujących robotników w Irlandii na blogach raczej nie uświadczysz -tacy bohaterowie polskiej sieci jak Dr Brunet to ludzie pracujący na wyższych stanowiskach i z dobrymi zarobkami.

Gdy zaczynamy czytać ich dzienniki, możemy dojść do wniosku, że główną motywacją do ich założenia była po prostu nuda wynikająca albo ze stabilizacji, albo z wpadnięcia w jakiś mniej lub bardziej samodestrukcyjny (czytaj: rozrywkowy) życiowy schemat. Brunetowi, lekarzowi i człowiekowi -co by nie mówić - bystremu i dowcipnemu nudzi się tak naprawdę absolutnie wszędzie; przed telewizorem, w kinie, na spacerze, a nawet w podejrzanej imprezowni, w której do osiemnastoletnich dziewcząt w kiblach ustawiają się kolejki poparzonych od solarium samców. Ta nuda dosięga również niestety czytelnika: po lekturze kilkunastu blogów mężczyzn doświadczonych już przez łysinę/siwiznę/kłopoty z sylwetką/ (niepotrzebne skreślić), jako dwudziestoczterolatek dochodzę do wniosku, że niestety, ale za 10 lat będę dużo mniej interesującym człowiekiem.

Najciekawsze blogi to oczywiście te z momentami -męscy blogerzy w wieku średnim często sporządzają kronikę swoich podbojów erotycznych, przedstawiając siebie jako cynicznych i odrobinę już przepitych supersamców. Te opowieści spełniają oczywiście funkcję czysto masturbacyjną - zarówno dla autorów, jak i czytelników. Np. życie erotyczne autora Caseblog przyprawia o zawroty głowy: mamy tutaj seks z niezliczoną ilością kobiet określanych przeważnie mianem "suk”, dwuzdaniowe, minimalistyczne opisy samego pożycia oraz wielką miłość własną autora z lubością rozpisującego się o swojej rzekomej degeneracji. Trudno stwierdzić, czy treść Casebloga to przypadkiem nie efekt jakiegoś mokrego snu, ale kryzys wieku średniego widać tutaj jak na dłoni -prześwituje on nawet przez tak ciekawe fragmenty, jak podduszanie dziewcząt paskiem do spodni (na ich życzenie oczywiście). Przebija też jakaś straszliwa, houellebecqowska nuda.

Przedstawienie swojej kolekcji zaliczonych lasek może również przybrać bardziej romantyczną formę -jest tak na przykład na Yours.blog.pl, którego autor, Pan Piotruś, przedstawia siebie jako mężczyznę, który "nie może dorosnąć -nawet sobie do pięt”. Filozoficzne rozważania o naturze oddychania przerywają opisy różnych erotycznych relacji, które pachną jednak polską zgrzebnością i powściągliwością w opisie samego świntuszenia ("Budzę się obok niej pierwszego dnia świąt. Jeszcze wydaje mi się, że otrzymałem cudowny prezent, zaledwie parę godzintemu go rozpakowałem z czarnych dżinsów, białej bluzki i koronkowych majteczek”). Ładne, prawda? Case i Yours stoją po przeciwnej stronie okopu do Wawrzyńca, nie tylko jeśli chodzi o tryb życia, ale także pod względem językowej sprawności i poziomu egzaltacji. Wkraczanie w "wiek męski, wiek klęski"jest tak naprawdę cierpieniem, zwłaszcza wtedy, gdy polski blogujący mężczyzna próbuje podtrzymywać etos dwudziestoczteroletniego byczka.

Więc dlaczego? Lektura blogerów przed i po czterdziestce nie nastraja optymistyczne. Dochodzę do wniosku, że mojego własnego bloga skasuję w swoje trzydzieste urodziny. Po co mam dzielić się refleksjami z momentu mojego życia, w którym, jak zapewniają mnie autorzy polskich blogów, i tak nic nie będzie udane, a ja mam do wyboru jedynie psychopatologię życia codziennego lub przypadkowy seks z kobietami pozbawionymi prawdopodobnie nawet imienia? Niejeden powiedział już, że blog jest terapią -nawet w przypadku dowcipnego i zdystansowanego do życia Pruskiego to stwierdzenie jest smutną prawdą. Tak jak to, że mężczyzna dojrzały jest w istocie istotą żałosną, a jedyne, co może tę żałość uszlachetnić, to dystans i literacki talent. A jak wszyscy doskonale wiemy, znalezienie blogera posiadającego obie te cechy jest jak odkrycie złoża ropy.

*Jakub Żulczyk jest pisarzem i publicystą

Blog Palikota c.d.

Kto pyta, nie błądzi

Gorący dzień... Jestem zszokowany poziomem zakłamania w naszym kraju. Doprawdy przydałby się kolejny Gombrowicz, i to jak bardzo!
Czy trzeba wyjaśniać aż tak elementarną kwestię, że moim prawem wolnego człowieka w wolnym kraju – nie tylko prawem posła – jest stawiać pytania tak, jak się to robi w krajach demokratycznych, w Stanach Zjednoczonych, Francji czy Anglii!? Polski prezydent jest osobą publiczną i wszelkie wiadomości na temat jego zdrowia nie mają charakteru prywatnego – dotyczą bowiem głowy państwa. Pogłoski, kuluarowe dyskusje, zniknięcia na kilka dni, wizyty w szpitalach, wrażenia po niektórych konferencjach prasowych, unikanie dziennikarzy po spotkaniach, czyż to wszystko nie upoważnia do pytania, tylko do pytania!, o zdrowie prezydenta? Czy krążące po całym Sejmie, od roku, setki plotek na ten temat – czy to także nie wymaga, w trosce o dobro prezydenta, jednoznacznej i publicznej komunikacji w tej sprawie?
Był taki czas, że odpowiedź na pytanie o zdrowie pierwszego sekretarza partii owiana była największą tajemnicą. Ale to było dwadzieścia lat temu, w Związku Radzieckim!!! W USA każde pytanie o zdrowie prezydenta spotyka się z racjonalną odpowiedzią ze strony jego urzędników. Obywatel ma prawo wiedzieć, czy najważniejsza postać w jego kraju cierpi na chorobę nerek, przypadłości alkoholowe lub jakiekolwiek inne, bo od tego jaki jest stan zdrowia głowy państwa zależy bardzo wiele: sprawność systemu obronności, kursy walut i akcji, funkcjonowanie władz państwowych.
Nie widzę powodu, by takich pytań nie stawiać również w Polsce i szanuję np. Lecha Wałęsę czy Zbigniewa Religę za to, że o swoich chorobach potrafili mówić otwarcie i że nie obawiali się żadnych pytań. Lepsze jest stawianie spraw publicznych w sposób otwarty niźli międlenie ich w gabinetowych i korytarzowych dyskusyjkach. Być może nie jesteśmy jeszcze do podobnej debaty – jeśli kogoś razi moja otwartość, to przepraszam. Ale całą resztę, zwłaszcza polityków, dopinguję: żądajcie prawdy, jakakolwiek ona jest. Jesteśmy nieustannie poddawani różnym testom i wszystkie nasze sprawy muszą być transparentne dla opinii publicznej. Także w kwestii nadużywania alkoholu! Także wtedy, albo zwłaszcza wtedy, kiedy dotyczy to osób piastujących najważniejsze stanowiska w państwie.

Pod prąd

Tak, wyraziłem ubolewanie. Przeprosiłem. Dobrze wychowanemu człowiekowi przeprosiny nie przychodzą z wielkim trudem. Nie było moim celem wywołanie skandalu polegającego na obrażaniu głowy państwa. Zbyt mocno szanuję urząd Prezydenta RP, niezależnie od własnych sympatii politycznych, by nie wiedzieć, że obraza głowy państwa źle służy polskim interesom.

Nigdy nie postawię publicznego pytania osobie sprawującej urząd państwowy w sprawie jej rozterek uczuciowych, preferencji seksualnych, wiary czy sporów domowych. To jest ta strefa prywatności, której przekraczać nie powinniśmy. Ale zdrowie tak ważnej osoby publicznej nie jest, moim zdaniem, ulokowane w strefie prywatności; ono ma lub może mieć bardzo bezpośredni wpływ na działalność tej osoby w obszarze obowiązków sprawowanych na rzecz dobra publicznego. A zatem – ma wpływ na życie wielu obywateli.

Na każde pytanie można znaleźć dobrą odpowiedź. Nawet na pytania najtrudniejsze. Gdybyśmy w dniu publikacji moich wątpliwości otrzymali szybki i jednoznaczny komunikat ze strony Kancelarii Prezydenta, dziś opinia publiczna nie miałaby za sobą dwóch dni jałowej politycznie debaty. „Tak” lub „nie” załatwiłoby sprawę i uspokoiło zarówno moje sumienie, jak i część uczestników dyskusji. I przy okazji dałoby dobre świadectwo kancelaryjnym urzędnikom: są otwarci, nie boją się trudnych pytań, sprawnie odpowiadają w każdej sytuacji, dostarczając społeczeństwu wiedzy na temat życia i zdrowia głowy państwa.

Stało się jednak inaczej, wbrew moim intencjom. Stało się też niestety tak, że jeśli w przyszłości polityk poweźmie informację o pogorszeniu się zdrowia prezydenta, premiera czy marszałka, to zamiast ją ujawnić – dla dobra publicznego – będzie milczał w obawie przed środowiskowym i medialnym ostracyzmem.

Powiedziałem i napisałem: przepraszam, nie chcąc brnąć głębiej w bezsens tego skandalu. Ale problem nie znika – nie znika problem dostępu obywatela do pełnej wiedzy o funkcjonowaniu głowy państwa, nie znika też spór o stosunek do zasady transparentności życia politycznego. I tak jak kilka dni temu dziennikarze wraz z politykami rzucili się na newsa w sprawie roszczeń mojej byłej żony, to choć sam czułem się podle jako człowiek, występując w roli polityka musiałem udzielać odpowiedzi. Sami się na to skazaliśmy – ja, Suski, Kaczyńscy, Tusk, Borowski, każdy z polskich polityków. I dobrze nam tak.

Dotknąłem ważnej sprawy, choć może w polskiej demokracji – zbyt wcześnie. Dlatego z przykrością odbieram opinie wielu zacnych komentatorów, w tym Piotra Zaremby i Macieja Rybińskiego, widzących w moim działaniu jakąś nikczemność (nie widzieli jej, gdy ich gazety ukamienowały doktora G., smutne...). Dlatego z przykrością, choć bez żalu, czytałem tysiące komentarzy na mój temat w sieci Internetu. I z tym większą przyjemnością chciałbym podziękować wszystkim, którzy w ostatnich dniach zachowali spokój, trzeźwą ocenę sytuacji i którzy myśleli podobnie jak ja.

Odkładam na bok podobne tematy, być może nadal będziemy o nich plotkowali w zaciszu sejmowych korytarzy... Chcę zająć się pracą komisji Przyjazne Państwo i udowodnić niedowiarkom, że można zmieniać Polskę także wówczas, kiedy idzie się pod prąd.

Janusz Palikot (09:38)

Iwiński: Fotydze może grozić Trybunał Stanu

mar
2008-01-15, ostatnia aktualizacja 2008-01-15 20:07

Posłowie z sejmowej Komisji Spraw Zagranicznych sprawdzą, czy była szefowa MSZ Anna Fotyga oszukała Sejm, nazywając Andrzeja Sadosia "kandydatem na ambasadora", gdy ten był już formalnie mianowany na szefa polskiej placówki przy OBWE w Wiedniu - pisze "Wprost". - Jeśli nasze podejrzenia się potwierdzą, to pani Fotydze może grozić nawet Trybunał Stanu - uważa Tadeusz Iwiński z LiD.

Zobacz powiekszenie
Fot. Krzysztof Miller / AG
Minister Anna Fotyga
Chodzi o pismo, które Fotyga przysłała do Sejmu 16 listopada. Była minister prosi w nim komisję o przesłuchanie "kandydatów na ambasadorów": Andrzeja Sadosia (OBWE), Roberta Kupieckiego (USA) i Jarosława Starzyka (Hiszpania). Zdaniem posłów, mogła w ten sposób wprowadzić Sejm w błąd. - W przypadku pana Sadosia mam podejrzenie graniczące z pewnością, że był on już wówczas ambasadorem, a nie tylko kandydatem. Niejasny jest dla mnie także ówczesny status panów Kupieckiego i Starzyka. To należy sprawdzić - mówi Iwiński w rozmowie z "Wprost".

Poseł LiD wystąpił już nawet do obecnego szefa MSZ Radosława Sikorskiego o przedstawienie kompleksowego kalendarium procedury powoływania tych trzech ambasadorów.

Czy Fotydze rzeczywiście może grozić Trybunał Stanu? - Na ostatnim posiedzeniu komisji poseł Iwiński wspominał, że formalnie istnieje taka możliwość. Ja nie jestem pewien. W końcu przesłuchiwanie kandydatów na ambasadorów przez posłów nie jest obowiązkiem, a jedynie dobrym obyczajem. Nie zmienia to jednak faktu, że komisja musi się przyjrzeć sposobowi, w jaki ci trzej ambasadorowie zostali powołani - twierdzi w rozmowie z "Wprost" szef Komisji Spraw Zagranicznych Krzysztof Lisek z PO.