niedziela, 2 marca 2008

97 tys. - mamy nowy rekord polskiej ligi!

Jacek Sarzało
2008-03-02, ostatnia aktualizacja 2008-03-02 21:33
Zobacz powiększenie
Widok na niebieską część Stadionu Śląskiego
Fot. GRZEGORZ CELEJEWSKI / AG

Setka nie pękła, ale mamy nowy rekord frekwencji w Orange Ekstraklasie. Mecze 19. kolejki obejrzało 97 tys. kibiców.

To oczywiście zasługa przede wszystkim Wielkich Derbów Śląska Ruch Chorzów - Górnik Zabrze, które na stadionie Śląskim obejrzało 41 tys. kibiców. To najlepszy wynik od 24 lat i meczów idącego wtedy po tytuł poznańskiego Lecha, które ściągały na nieprzebudowany jeszcze obiekt przy ul. Bułgarskiej ponad 40 tys. osób. Dotychczasowy rekord tego sezonu (30 tys. na spotkaniu Lech - Legia Warszawa 6 października ubiegłego roku) został pobity o przeszło jedną trzecią! Podobnie zresztą jak osiągnięcie z całej kolejki - na meczach 10. rundy było 80 tys., teraz - 97 tys. Gdybyśmy taką przeciętną (12,125 tys.) utrzymali przez całą sezon - polska liga byłaby pod względem frekwencji na 9. miejscu w Europie (w ubiegłym roku była - 18.)!

19. kolejka poprawiła również przeciętną z całego sezonu, który - jak się zapowiada - również będzie wyjątkowy. Na razie mecze OE ogląda średnio 7,46 tys. widzów, co jest osiągnięciem nieznacznie lepszym od rekordowego do tej pory sezonu 1989/90 (6,78 tys.)

Ale dlaczego nie osiągnęliśmy magicznej wielkości - 100 tys. kibiców, czego nie było w Polsce od ćwierćwiecza? Kto zawiódł? Przed weekendem napisaliśmy, że wystarczy jeśli na wszystkich stadionach po prostu utrzyma się średnia z jesieni, co - uwzględniając 41 tys. na derbach Śląska oraz tylko 16,5 tys. na częściowo zamkniętym Lechu - oznaczać będzie, że na nowo otwarty stadion Polonii Bytom będzie musiało przyjść 3 tys. osób, aby 100 tys. zostało przekroczone.

Kibice z Bytomia wykonali plan z nawiązką (było ich 6 tys.), na medal spisali się również ci z Poznania i derbów Śląska. Na którym z pozostałych stadionów było ich więc mniej, niż powinno? Okazuje się, że na wszystkich - a więc rekord nie padł prawdopodobnie przez... huragan "Emma", który wiele osób skłonił do pozostania w domu. Pech, że wszystkie pięć meczów spod kreski odbyło się właśnie w sobotę.

miało przyjśćprzyszłoplan (proc.)
Polonia Bytom36200
Ruch Chorzów4141100
Lech Poznań16,5 16,5100
Odra Wodzisław3,13395,8
Jagiellonia Białystok7,77790,9
Legia Warszawa8,22785,1
Wisła Kraków16,51484,8
PGE GKS Bełchatów3,95375,9

Miedwiediew, nowy Putin

Tomasz Bielecki, Moskwa
2008-03-01, ostatnia aktualizacja 2008-02-29 19:26

Sztab Dmitrija Miedwiediewa obawia się zbyt dobrego wyniku w niedzielnych wyborach prezydenckich. - Powyżej 80 proc. to byłby kłopot. Zaczęlibyśmy przypominać Turkmenistan albo Kazachstan - tłumaczą ludzie od Miedwiediewa

Zobacz powiekszenie
Fot. POOL REUTERS
Władimir Putin i Dmitrij Miedwiediew
Sztab Dmitrija Miedwiediewa obawia się zbyt dobrego wyniku w niedzielnych wyborach prezydenckich. - Powyżej 80 proc. to byłby kłopot. Zaczęlibyśmy przypominać Turkmenistan albo Kazachstan - tłumaczą ludzie od Miedwiediewa

Zwycięstwo Miedwiediewa jest pewne od grudnia, gdy prezydent Władimir Putin wyznaczył go na swego następcę. Obecny pierwszy wicepremier dostaje w sondażach przedwyborczych ok. 70 proc. głosów. Zdaniem rosyjskich mediów wielu gubernatorów otrzymało z Kremla zadanie, aby w niedzielę zebrać dla niego najwyżej ok. 65 -70 proc. głosów.

"Zadania wyborcze" zlecane lokalnym władzom nie są w Rosji niczym nowym. Gubernatorzy na poziomie regionów zazwyczaj samodzielnie decydują, czy wypracować stosowny wynik wyłącznie za pomocą propagandy w telewizji i prasie, czy też mogą pozwolić sobie na sfałszowanie wyników w dniu głosowania. Takie manipulacje nazywane są resursem administracyjnym.

Najbardziej zagorzałymi fałszerzami są władze republik Kaukazu Północnego, m.in. Czeczenii, Inguszetii i Dagestanu. Wedle oficjalnych danych w grudniowych wyborach do Dumy głosowało od 96 do 99 proc. wyborców i takie też było poparcie dla Jednej Rosji. Na czele jej listy wyborczej stanął Putin, który potem złożył mandat deputowanego.

Teraz Kreml najwyraźniej dąży do zaniżenia poziomu fałszerstw. Dlatego szef Centralnej Komisji Wyborczej Władimir Czurow nakazał zamontowanie kamer w wylosowanych lokalach wyborczych w regionach, gdzie podczas wyborów do Dumy zanotowano podejrzanie wysoką frekwencję oraz stopień poparcia dla Jednej Rosji. - Musimy zebrać dodatkowe dowody na nadzwyczajnie wysoką frekwencję - tłumaczył Czurow.

Imitacja demokracji

Nie tylko dlatego niedzielne głosowanie trudno nazwać wyborami czy też nawet ich imitacją. To raczej referendum, w którym Rosjanie zatwierdzą Miedwiediewa forsowanego przez państwowe media, władze oraz administrację lokalną z pogwałceniem wszelkich zasad uczciwej kampanii wyborczej.

- Autorytaryzm na jeden dzień przebiera się w demokrację. Będą wszystkie dekoracje - komisja wyborcza, wstępne wyniki, telewizyjne relacje z lokali na prowincji. Sęk w tym, że nie będzie prawdziwej opozycji - mówi Grigorij Jawliński, szef demokratycznej partii Jabłoko.

Przytłaczające poparcie Rosjan dla Putina i Miedwiediewa nie opiera się jednak na masowym entuzjazmie czy kulcie jednostki. To raczej wynik politycznej apatii, zmęczenia burzliwymi przemianami z lat 90. oraz umiarkowanego zadowolenia z poprawy warunków życia w ostatnich latach.

Większość głosujących Rosjan wie o manipulacjach wyborczych, fałszowaniu frekwencji na Kaukazie, nierównych szansach kandydatów i monopolu Kremla w największych mediach. A jednak idą do urn. - Cenią sobie raczej wolność od wyboru niż swobodę wyboru. Mówią politykom: wy się dogadajcie, a my wam to zatwierdzimy - tłumaczy politolog Borys Dubin.

Czego oczekują od nowego prezydenta? - Byle nie było gorzej. Za zmiany na razie dziękujemy - mówią. Tylko najmłodsi i dobrze wykształceni liczą trochę na polityczną odwilż i cieszą się z Miedwiediewa, który uchodzi za bardziej prozachodniego niż Putin.

Lojalny jak Putin?

Prowadzone od lat potajemne rozgrywki za murami Kremla sprawiły jednak, że nikt nie jest pewny, kogo naprawdę w niedzielę wybierają Rosjanie.

Nikt, może poza samym Putinem i Miedwiediewem, nie wie bowiem, w jakim stopniu i jak długo nowa głowa państwa będzie zaledwie marionetką obecnego prezydenta, który zamierza przesiąść się na fotel premiera po zakończeniu swej kadencji. - Przygotujmy się na niespodzianki - ostrzega Nikołaj Pietrow z Moskiewskiego Centrum Carnegie.

Putina też wyniesiono na Kreml w 2000 r. w charakterze wiernego kontynuatora polityki Borysa Jelcyna i posłusznego narzędzia ówczesnych oligarchów. Tymczasem już w pierwszym roku urzędowania zdołał się usamodzielnić, wkrótce zarządził odwrót od budowy demokracji, a swych najgroźniejszych przeciwników politycznych przegnał z Rosji lub powsadzał do łagrów.

Nie wiadomo, czy Putin wierzy, że Miedwiediew jest bardziej lojalny niż on sam przed ośmiu laty. Nie wiadomo, czy jest aż tak bardzo pewny swej siły i liczy, że w razie potrzeby odsunie następcę od władzy. Jego krytykom trudno też uwierzyć, że Putin jest na tyle oddany idei modernizacji Rosji, by dobrowolnie podporządkować się konstytucji i w przyszłości nie uszczuplać uprawnień prezydenta Miedwiediewa. Nie ma też jednoznacznej odpowiedzi na pytanie, dlaczego Putin nie zmienił prawa i nie został na trzecią kadencję, choć za takim rozwiązaniem opowiadała się większość Rosjan. Czy na tyle przejmuje się krytyką Zachodu? Czy to wynik sprzeciwu kremlowskich liberałów? Czy też uwierzył we własne oszustwa i naprawdę ma się za demokratę?

Wiadomo natomiast, czego Rosjanie chcą od nowego prezydenta. - Po pierwsze, zaleczenia poczucia narodowego niedowartościowania i zwrócenia Rosji statusu mocarstwa. Po drugie, zaprowadzenia porządku i silnego prawa. Po trzecie, przywrócenia ojcowskich funkcji państwa: gwaranta pewnej pracy, płacy i mieszkania. Te priorytety nie zmieniają się od co najmniej dekady - wylicza socjolog Oleg Sawieliew.

Źródło: Gazeta Wyborcza

Putin, sowiecki chłopak

Wacław Radziwinowicz
2008-03-01, ostatnia aktualizacja 2008-03-01 21:31

Zobacz powiększenie
Putin - mięśnie lśnią w syberyjskim słońcu (fot. AP)

Prymitywni barbarzyńcy z Brukseli i Paryża zgubili wspaniałe imperium bizantyjskie, a dziś chcą zgubić Rosję. Takie przesłanie niesie film zrealizowany przez spowiednika Putina. Taka też była ideologia prezydenta, który rządził Rosją przez ostatnie osiem lat

Zobacz powiekszenie
Fot. MISHA JAPARIDZE AP
Putin, Dzień Zwycięstwa, 8 maja 2008 r.
Zobacz powiekszenie
Fot. Alexander Zemlianichenko AP
Prezydent Władimir Putin przemawia podczas spotkania rosyjskiej Rady Bezpieczeństwa w Moskwie 30 stycznia 2008 roku
Zobacz powiekszenie
Fot. AP Zobacz powiekszenie
Fot. HO REUTERS
Prezydent Władimir Putin podczas orędzia telewizyjnego do narodu z 29 listopada 2007 roku
Zobacz powiekszenie
Fot. MIKHAIL METZEL AP Zobacz powiekszenie
Fot. MAXIM MARMUR AP
Władimir Putin
Zobacz powiekszenie
Fot. °a~^â Aëaęńaé °a~^â Aëaęńaé
Prezydent Putin straszył Rosjan tarczą antyrakietową i mamił potęgą rosyjskiej armii. Na zdjęciu pokazuje model rosyjskiego bombowca strategicznego TU-160
SERWISY
Dziś Rosjanie formalnie potwierdzą, że ich trzecim prezydentem - zgodnie z wolą Władimira Putina, ogłoszoną już w grudniu zeszłego roku - został Dmitrij Miedwiediew. Nowy gospodarz Kremla odziedziczy Rosję dużo bogatszą i pewniejszą siebie niż ta, która dostała się Putinowi po Borysie Jelcynie. Jednak - wbrew temu, co wmawia światu kremlowska propaganda - odziedziczy Rosję, która wciąż nie jest stabilna i nie może spokojnie spoglądać w przyszłość.

W sierpniu 1999 r. Borys Jelcyn - którego druga i ostatnia kadencja prezydencka miała się skończyć za niecały rok - w krótkim wywiadzie dla "Izwiestii" zapowiedział, że lada moment wskaże swego "dziedzica". Komentatorzy zachodzili w głowę, na czyim policzku "car Borys" złoży pocałunek śmierci. Wydawało się bowiem, że ten, komu przyjdzie walczyć o prezydenturę, poniesie niechybną klęskę w konfrontacji z byłym szefem służb specjalnych i byłym premierem Jewgienijem Primakowem, który obiecywał narodowi bezwzględną rozprawę z Jelcynem i jego ludźmi.

Tym razem na to, kogo wskaże ustępujący Putin, Rosja czekała z zapartym tchem. Nikt nie miał wątpliwości, że jego "pomazaniec" stanie się prezydentem już w chwili naznaczenia.

On jest nasz

Latem w sklepie na Manhattanie spotkałem grupę Rosjan, którzy rozbawieniem grzebali w stosach książeczek i kalendarzy pełnych szyderstw z George'a W. Busha. Wybrali kalendarz ścienny pozwalający odliczać dni, które zostały do tego pięknego momentu, gdy prezydent opuści Biały Dom.

- U was taki sklep splądrowałaby bojówka, a właściciel poszedłby siedzieć za obrazę głowy państwa - zagadnąłem.

- Oczywiście - zgodzili się bez wahania. - Bo my szanujemy swojego prezydenta. On jest nasz. Mądry, a przy tym normalny sowiecki chłopak.

Określenie "sowiecki chłopak" dla Polaka brzmi nie najlepiej. Ale w Rosji to ogromny komplement. Znaczy, że ktoś jest tak swój, że już bardziej być nie można.

Ten wizerunek przywódcy w pocie czoła tworzyły wspólnie służby specjalne, cenzura i propaganda. Odczuł to na własnej skórze choćby satyryk Wiktor Szenderowicz, który w czasie, kiedy Putin doszedł do władzy, był autorem cotygodniowego programu "Kukły" w opozycyjnej wobec Kremla telewizji NTW. Kukła nowego prezydenta była w tym programie szpetna, jąkała się i postępowała paskudnie. Szenderowicz stracił swój program, gdy w 2001 r. Gazprom na rozkaz Kremla przejął NTW. Razem z kolegami, którzy nie chcieli zostać w podporządkowanej państwu NTW, przeszedł do telewizji TW-6. Tę bardzo szybko zamknęli komornicy. Kolejnym miejscem pracy satyryka była telewizja TWS. Po tragicznym szturmie na opanowany przez terrorystów teatr na moskiewskiej Dubrowce Szenderowicz powtórzył frazę Putina: "Siły specjalne wyzwoliły zakładników" i dodał: "Od życia". Wkrótce sponsorzy telewizji wycofali swe pieniądze i TWS stała się kanałem sportowym.

Teraz Szenderowicz raz w tygodniu prowadzi satyryczny program "Topiony serek" w Radiu Echo Moskwy - i nadal dokłada Putinowi. Mówi do najwyżej 800 tys. ludzi. Na NTW miał audytorium co najmniej 80-milionowe. Ale przynajmniej wciąż mówi. Dziennikarkę "Nowej Gazety" Annę Politkowską, ostro potępiającą Putina za wojnę czeczeńską, ponad rok temu dosięgły kule skrytobójcy.

Chuligan z podwórka

Jednak swe niebywale wysokie poparcie społeczne, które przez całe osiem lat sprawowania władzy nigdy nie spadło poniżej 50 proc., a dziś dochodzi do 80 proc., Putin zawdzięcza nie tylko wysiłkom oficjalnej propagandy i administracyjnemu kagańcowi nałożonemu na media.

On sam jak mało kto potrafi znakomicie zjednywać sobie rodaków. Obcokrajowcom czasem trudno jest pojąć, jak po mistrzowsku utrzymuje kontakt z ludźmi i zdobywa ich sympatię.

Kiedyś w zatłoczonej poczekalni dworcowej w Nowgorodzie oglądałem relację z jego spotkania z oligarchami, którym groził, że dobierze im się do skóry, jeśli nie przestaną się wykręcać od płacenia podatków. Zapowiedział: - Zamuczities pyl' głotat' (Zamęczycie się łykać//-ając?// kurz). Słuchający tłum odpowiedział gromkim śmiechem, oklaskami i okrzykami: „Zuch!”. Tak spodobało się to, że Putin powtórzył rytualną frazę, jakiej używają kryminaliści grożący kamratom łamiącym kodeks knajacki. Przy tym w ich żargonie, o czym wiedzą wszyscy Rosjanie, zamiast słowa „zamuczities” stoi nieprzyzwoite „zaj...ties”.

Dziennikarzom rosyjskim w czasie ostatniej konferencji prasowej Putin zaimponował, gdy na pytanie, czy po odejściu z Kremla przejdzie na emeryturę, odpalił: "Za wcześnie wbić szydło w ścianę". Kolejny greps. "Wbijamy szydło w ścianę" - mówi oficer śledczy kryminaliście, dziurkując protokół ostatniego przesłuchania, by dołączyć go do akt sprawy i tym samym zakończyć śledztwo.

- Nauczyli go tego na kursach w KGB - mówią z przekąsem przeciwnicy Putina na temat jego niezwykłej zdolności nadawania na tej fali, która najlepiej dociera do przeciętnego Rosjanina.

- Nasz prezydent mówi językiem chuligana z podwórka! - oburzył się Władimir Abramkin, publicysta niezależnej agencji internetowej Grani.ru, opisując spotkanie Putina z dziennikarzami. To prawda, Putin mówi tak, jak lubi większość Rosjan, bo rzeczywiście wyrastał jako chuligan na biednym leningradzkim podwórku. Tego języka nie można się nauczyć nawet na najlepszych "kursach".

Barbarzyńcy z Brukseli

Gdy Putin w swoim dorocznym orędziu do parlamentu, narodu i świata nazwał upadek Związku Radzieckiego "największą tragedią XX wieku", też wyraził pogląd, który podziela zdecydowana większość jego rodaków.

Jego ideologia z biegiem lat stawała się coraz bardziej "ludowa". Kiedy zaczynał rządy, zapowiadał dość liberalne, oparte na wzorach europejskich, reformy prawa, armii i gospodarki. Żadnej z nich nie doprowadził do końca. Miejsce reform zajęła idea "suwerennej demokracji", której głównym przesłaniem jest lęk przed tym, co przychodzi z Zachodu. Bo Zachód, narzucając światu normy demokracji - powtarzają ideolodzy kremlowscy - prowadzi nową krucjatę przeciw Rosji i jej sojusznikom. Knuje spiski prowadzące do coraz to nowych kolorowych rewolucji.

Najbardziej wyrazistym wyznaniem wiary tych, którzy rządzą dziś Rosją, jest pokazywany przez państwowe kanały telewizyjne film archimandryty Tichona (Grigorija Szewkunowa), spowiednika rodziny Putina "Śmierć Imperium. Lekcja bizantyjska".

Rzecz dotyczy upadku Bizancjum w XV wieku, ale to tylko pretekst, bo archimandryta udziela przestróg współczesnej Rosji. Opowiada, że prawosławne Bizancjum było najwspanialszym, najsilniejszym i najbogatszym imperium w dziejach świata. Dało ludzkości podstawy prawa i porządku państwowego, a także wspaniałe dzieła sztuki. I to w czasach, gdy "w Brukseli i Paryżu" mieszkali "prymitywni i głupi barbarzyńcy". Ale ci właśnie dzikusi swoimi podstępnymi spiskami podkopali potęgę Bizancjum i sprawili, że wyrzekło się ono swych wartości konserwatywnych i prawosławnych.

Europę w filmie uosabia dryblas w czarnej opończy i weneckiej masce karnawałowej z długim nosem. To on podburza narody mieszkające na krańcach imperium do buntu przeciw metropolii. Żeby widz nie miał wątpliwości, o jaki bunt chodzi, zamaskowany dryblas zaczyna od tego, że na targu przewraca kosz, z którego w błoto wysypują się pomarańcze. Europejscy barbarzyńcy, prowadząc swą krecią robotę, powodują, że państwo mięknie, wyrzekając się kontroli nad finansami. Rujnują też siły zbrojne Bizancjum, podpowiadając, że trzeba zrezygnować z powszechnego poboru na rzecz armii zawodowej. Pomagają rosnąć fortunom oligarchów, którzy ukrywają kapitały na Zachodzie.

Wreszcie na Bizancjum najeżdżają krzyżowcy, którzy przez pół wieku wywożą ze wspaniałego miasta jego skarby. Złoto Bizancjum staje się fundamentem "brutalnego, zachłannego kapitalizmu" i oczywiście "pierwszych fortun żydowskich". A Bizancjum, śmiertelnie ranione przez barbarzyńców, wpada w ręce muzułmanów.

Gdy w Rosji do władzy doszli bolszewicy, kazali narodowi zapomnieć o "bizantyjskiej lekcji". Uczonych studiujących tę historię wygnali z uniwersytetów i represjonowali. Ten błąd naprawił mądry przywódca. Józef Stalin kazał wznowić badania nad historią Bizancjum - i to w jakże trudnym roku 1943. "Były seminarzysta Dżugaszwili wiedział, z jakich doświadczeń należy korzystać" - tym zapewnieniem kończy swój film spowiednik Putina.

Historycy nie zostawili na dziele Tichona suchej nitki, nie szczędząc słów "kłamstwa", "ciemnota", "głupia propaganda". Ale Rosjanie godzą się z wywodami archimandryty. Na forach internetowych piszą, że dał dzisiejszej Rosji słuszną przestrogę, i chwalą Putina, że odrzuca to, co Moskwie - jak niegdyś Bizancjum - próbuje dziś narzucić Zachód.

Zastał Rosję drewnianą...

Wiarę Rosjan w Putina i jego ideologię wzmacniają bezsporne sukcesy jego prezydentury.

Z rąk Jelcyna dostał 145-milionowe państwo, zajmujące siódmą część światowych lądów, którego budżet był mniejszy od budżetu samego tylko Nowego Jorku. Rosję przygniatało brzemię długów znacznie przewyższające jej roczne dochody. Z samodzielną, choć formalnie pozostającą w granicach Federacji Rosyjskiej Czeczenią Moskwa pozostawała w stanie ni to wojny, ni to pokoju, co rzeczywiście stanowiło dla niej poważne niebezpieczeństwo. Regionami rządzili samowolni gubernatorzy, niczym książęta feudalni. Rynkiem - oligarchowie i bandyci. Dochody ponad jednej trzeciej Rosjan nie przekraczały i tak bardzo skromnego minimum socjalnego.

Dziś Rosja nie ma długów. Dysponuje budżetem dziewięciokrotnie większym niż u schyłku epoki Jelcyna, a jej rezerwy kruszcowo-walutowe sięgają niemal pół biliona dolarów. Więcej zapasów mają tylko Chiny i Japonia.

Według oficjalnych statystyk dochody poniżej minimum socjalnego ma teraz niecałe 18 proc. Rosjan. Inaczej patrzy na to ONZ, oceniająca, że w nędzy żyje ten, kto na codzienne utrzymanie wydaje nie więcej niż trzy dolary, a w takiej sytuacji wciąż znajduje się co najmniej 30 proc. Rosjan - przede wszystkim emeryci. Jednak pod rządami Putina przeciętna płaca nominalna wzrosła z 80 do 400 dol., a jej realna siła nabywcza - 2,5 razy.

Na Kaukazie wciąż tli się konflikt, który może wybuchnąć z nową siłą, ale wojna w Czeczenii skończyła się zwycięstwem Rosji. Pokoju strzeże tam ciężką ręką brutalny Ramzan Kadyrow i jego milicje słynące z okrucieństwa. Trzeba jednak przyznać, że Amerykanie mogliby mówić o sukcesie, gdyby udało się im ustanowić taki porządek w Iraku czy Afganistanie.

Na dodatek, co dla Rosjan bardzo ważne, ich kraj pod rządami Putina zaczął pokazywać światu pazury. Grozi wstrzymaniem dostaw gazu czy ropy i znów, jak w czasach ZSRR, trwoży Brytyjczyków czy Norwegów, wysyłając ku ich wybrzeżom bombowce strategiczne.

Szczęście Rosji toczy się jak baryłka ropy. A ta na rynkach światowych kosztuje dziś ponad 100 dol., podczas gdy pod koniec rządów Jelcyna kosztowała zaledwie 12 dol. Jednak Putin, wbrew temu, co się powszechnie uważa, nie wszystko zawdzięcza niebotycznemu wzrostowi cen surowców energetycznych. W tym tygodniu grupa ekonomistów z Rosyjskiej Akademii Nauk przedstawiła ocenę prezydentury Putina. Oceną zaskakująco krytyczną. Naukowcy przyznali jednak, że z 7 proc. wzrostu PKB, jaki Rosja osiągnęła w zeszłym roku, tylko 2 proc. zawdzięcza wzrostowi cen paliw na rynkach światowych. Pozostałe 5 proc. wypracowały inne branże.

Nieustające poparcie zdecydowanej większości narodu, sukcesy gospodarcze, wygrana wojna. Prezydent Bush, którego rządy zaczęły się w tym samym czasie, co pierwsza kadencja Putina, o takim bilansie mógłby tylko marzyć.

Cukierek od Janukowycza

Największą porażką polityki zagranicznej Putina były kolorowe rewolucje - w Gruzji, a przede wszystkim na "bratniej" Ukrainie. Tu Moskwę zgubiła arogancja i zaściankowość.

Obłędem było stawianie przez Kreml na premiera Wiktora Janukowycza, z jego szemraną przeszłością kryminalną. Obłędem było też kompletne zignorowanie ambicji i woli elektoratu. Tu wina spada w dużej mierze na "dziedzica" Putina Dmitrija Miedwiediewa. To on, jako szef administracji kremlowskiej, tuż przed wyborami prezydenckimi jesienią 2004 r. zakładał w Kijowie Klub Rosyjski, w którym zwiezieni z Moskwy macherzy od technologii politycznych mieli zmajstrować rezultat korzystny dla ukraińskich zwolenników Rosji. Gdy na parę dni przed głosowaniem Putin przyjechał do Kijowa, by publicznie wesprzeć Janukowycza, Miedwiediew stał na trybunie obok swoich ekspertów w czasie parady wojskowej.

Premier Ukrainy częstował wtedy gości wyjętymi z kieszeni cukierkami. Putin odmówił, bo - jak to skomentowali ukraińscy widzowie - przypomniał sobie twarz ciężko chorego po niedawnym otruciu Wiktora Juszczenki, rywala Janukowycza. A Miedwiediew cukierek chętnie przyjął.

- Im w komsomole i na kursach w partii czy KGB wbili do głowy, że nigdzie na świecie nie ma prawdziwej demokracji. Oni głęboko wierzą, że to tylko gra pozorów, oszustwa, a w polityce o wszystkim decydują pieniądze, sztuczki polittechnologów i brutalna siła - ocenia ludzi rządzących dziś w Rosji Ludmiła Aleksiejewa, szefowa Moskiewskiej Grupy Helsińskiej. - Nie potrafią zrozumieć, że setki tysięcy ludzi mogą tygodniami stać na zaśnieżonym placu i marznąć w namiotach nie za pieniądze, lecz tylko dlatego, że chcą o coś walczyć. Nie rozumieją tego, bo w szkołach radzieckich nauczono ich, że naród to bydło, którym można kierować kijem albo marchewką. Czas zmienić ten pogląd. Mamy w końcu XXI wiek.

Słuszna kula w łeb

Na Kremlu jednak takich rad nie słuchają.

Pytany przez dziennikarzy, czy przebieg wyborów prezydenckich będą kontrolować obserwatorzy OBWE, Putin gniewnie odpowiedział: "Niech swoją żonę uczą kapuśniak gotować". W oczach rodaków zarobił kolejne punkty. Bo to kolejna, typowa dla niego riposta z podtekstem. Tym razem cytował bandytę Gorbatego z kultowego filmu "Czarny kot", który na pytanie, czemu nie zmieni samochodu na bardziej szykowny, odpowiada: - Niech swoją żonę uczy kapuśniak gotować. Jestem starym hersztem bandy i tradycji przestrzegam.

Rosja niestety coraz częściej rozmawia ze światem takim właśnie szyderczym językiem. Znany komentator Siergiej Dorienko, pytany niedawno o Litwinów, którzy chcą domagać się od Moskwy odszkodowania za okupację radziecką, odpowiedział: - Pomiędzy nami a Europą mieszkają jakieś dojarki.

Anglicy domagający się ekstradycji agenta specjalnego Andrieja Ługowoja, który najprawdopodobniej otruł polonem w Londynie emigranta politycznego Aleksandra Litwinienkę, też otrzymali odpowiedź w podobnym stylu. Ługowoj został posłem do Dumy. Dziś przed wszelką odpowiedzialnością chroni go immunitet parlamentarny.

Niedawno oberwało się nawet braciom Serbom. Komentator telewizji państwowej Konstantin Siomin powiedział, że premier Serbii Zoran Dzindzić zastrzelony pięć lat temu przez bandytę "zasłużył sobie na kulę w łeb", bo był marionetką amerykańską i "zniszczył legendarną armię serbską i służby specjalne".

Serbowie się obrazili. Miedwiediew w czasie swej wizyty w Belgradzie musiał składać wyjaśnienia.

Biurokracja pod specjalną ochroną

Nie styl dialogu jest jednak ważny, lecz to, co się za nim kryje. Największą porażką polityki wewnętrznej Putina jest niesamowity wzrost korupcji. Osiem lat temu odbierała ona Rosjanom 40 mld dol. rocznie. Dziś oceny oficjalne i niezależnych ośrodków badawczych mówią, że chodzi o kwotę sześć do ośmiu razy większą - mniej więcej tyle, ile wynosi cały budżet państwa.

Niektóre media światowe twierdzą, że wśród polityków, którzy dorobili się na korupcji, jest i sam Putin, który miał zgromadzić majątek wart 40 mld dol. Źródłem tej rewelacji jest Stanisław Biełkowski, politolog, któremu - delikatnie rzecz ujmując - prowokacje polityczne nie są obce. Jeśli jednak nie brakuje ludzi, którzy wierzą w tę pogłoskę, to dlatego, że Rosja jest dziś trzecim krajem świata pod względem liczby ludzi, których majątek liczy się w miliardach dolarów. Najbogatszy z Rosjan, magnat aluminiowy Oleg Deripaska, ma majątek wyceniany na 40 mld dol. - dokładnie tyle, ile zachodnie gazety imputują Putinowi.

Korupcja rozkwitła w putinowskiej Rosji w promieniach "suwerennej" demokracji. Biurokraci każdą próbę poddania ich kontroli społecznej uważają za knowania współczesnych krzyżowców. Zasłaniając się taką tarczą, mogą bezkarnie łupić własny kraj jak najbardziej drapieżni kolonialiści, a za skradzione pieniądze kupować luksusowe domy na znienawidzonym Zachodzie. Putin zaś bardzo ich rozzuchwalił, nakładając kaganiec na media i oskarżając niezależne organizacje społeczne o to, że "pozostają na żołdzie" obcych krajów. Na dodatek jesienią 2004 r., zaraz po tragedii w Biesłanie, tłumacząc to koniecznością walki z terrorystami, zniósł wybieralność gubernatorów przez mieszkańców ich regionów. W praktyce oznaczało to koniec odpowiedzialności administracji terenowych wszystkich szczebli przed społecznościami lokalnymi.

Dziś Miedwiediew powtarza, że korupcja zagraża Rosji. I proponuje słuszną terapię - wolność mediów, kontrola społeczna, wzrost roli samorządów.

Odważy się ją przeprowadzić?

A jeśli tak, to czy jakiś archimandryta Tichon nie upomni go, że próbuje sięgać po wzory prowadzące imperium do zguby, a nie po te, które w trudnym roku 1943 słusznie docenił "były seminarzysta Dżugaszwili"?

Źródło: Gazeta Wyborcza

Męki Legii i Wisły

pk
2008-03-01, ostatnia aktualizacja 2008-03-01 20:57
Zobacz powiększenie
Fot. Lukasz Cynalewski / AG

W Warszawie przez ponad godzinę prowadził ŁKS. Legioniści zwycięstwo zapewnili sobie dopiero w 85. minucie. Wisła też nie zachwyciła i ledwie wygrała z Widzewem. Groclin zdeklasował w drugiej połowie drepczących piłkarzy GKS.

Grali w sobotę

Wisła - Widzew 1:0

Wisła nie gra, ale strzela bramkę, tak jak w Łodzi Oshadogan sprezentował bramkę Zieńczukowi, tak teraz Ukah idealnie wystawił piłkę Pawłowi Brożkowi, który potężnym uderzeniem z woleja nie dał szans Fabiniakowi.

Legia - ŁKS 2:1

Legia w fatalnym stylu rozpoczęła rundę rewanżową przegrywając z Groclinem na wyjeździe 0:1. Podobnie "efektownie" piłkarze ze stolicy zaprezentowali się przed własną publicznością. ŁKS nie przestraszył się Legii i po strzale Adamskiego objął prowadzenie w 12. minucie. Legia w drugiej połowie zdecydowanie atakowała. Co chwilę dochodziło do groźnych sytuacji. Honor Legii uratował Chinyama strzelając dwie bramki w 66. i 85. minucie.

Jagiellonia - Cracovia 0:2

Strzałem z 16 metrów tuż przy słupku prowadzenie dla gości zdobywa Witkowski. Wynik meczu ustala w 90. minucie Pawlusiński po strzale z rzutu karnego.

Bełchatów - Groclin 0:4

1:0 dla Groclinu. Sikora przejął piłkę 30 m przed bramką Kozika. Zdecydował się na strzał i pięknym lobem pokonał bramkarza GKS. Groclin demoluje GKS, który zupełnie oddał pole gry przyjezdnym.

Odra - Korona 1:0

Odra potwierdza, że z faworytami potrafi grać na własnym boisku. Bramkę na 1:0 zdobył Micanski po złym wybiciu z rogu kieleckich obrońców.

Mecze piątkowe

Lech - Zagłębie L.

Polonia - Zagłębie S.

Grają w niedzielę

Ruch - Górnik

Gortat zadebiutował w NBA i zdobył dwa punkty

mik, PAP
2008-03-02, ostatnia aktualizacja 2008-03-02 12:48
Zobacz powiększenie
Fot. ROMAN KOKSAROV AP

Marcin Gortat zadebiutował w sobotę w lidze NBA. Wszedł na boisko w końcówce meczu Orlando Magic z New York Knicks, który "Czarodzieje" wygrali 118:92. Polski koszykarz grał przez 2 minuty i 11 sekund, zdobył dwa punkty, zaliczył asystę i raz sfaulował.

ZOBACZ TAKŻE
SERWISY
Blog Supergigant o debiucie Gortata

Gortat był dotąd jedynym zawodnikiem z kadry Magic, który nie zagrał w NBA nawet minuty. W listopadzie klub odesłał go do niższej ligi NBDL, do drużyny Anaheim Arsenal, gdzie spisywał się bardzo dobrze. Na debiut w najlepszej lidze świata czekał jednak do 61. meczu ligowego zespołu z Florydy.

Gortat jest trzecim polskim koszykarzem, który wystąpił w NBA. Przed zawodnikiem z Łodzi próbowali sił w NBA, choć bez powodzenia, Cezary Trybański i Maciej Lampe.

Oszustka z Dwóch Wież

Marcin Bosacki, Waszyngton
2007-10-01, ostatnia aktualizacja 2007-09-30 20:02

Tania Head 11 września 2001 r. cudem ocalała z World Trade Center. Została przewodniczącą Sieci Ocalałych z WTC i prawdziwą legendą, dawała wykłady, oprowadzała wycieczki. Tyle że 11 września 2001 r. w WTC w ogóle nie była.

ZOBACZ TAKŻE
W 2004 r. Gerry Bogacz, jeden z założycieli Sieci, usłyszał o kobiecie, która w internecie organizuje tych, którzy 11 września byli w płonących wieżowcach I przeżyli. Wymienił z Tanią Head kilka e-maili, spotkali się, zaprosił ją do współpracy. Już po roku Tania została członkiem zarządu stowarzyszenia, potem jego przewodniczącą.

Jej historia była zaiste niezwykła. 11 września jako pracownica wielkiej firmy doradczej Merril Lynch była na 96. piętrze południowego wieżowca WTC. Tam zobaczyła, że pierwszy samolot z zamachowcami wbija się w północną wieżę. Zaczęła się ewakuować. Gdy drugi samolot uderzył w jej wieżowiec, była na 78. piętrze, czekała na windę. Straciła przytomność. Gdy się obudziła, tliło się na niej ubranie, gasił je młody mężczyzna. Był nim Welles Crowther, broker giełdowy, a prywatnie strażak ochotnik, człowiek, który naprawdę ocalił tego dnia kilka osób, zaprowadzając je do jedynych niezniszczonych schodów. Sam Crowther jednak, ratując innych, zginął.

Tania Head opowiadała, że po uratowaniu znów straciła przytomność, a gdy się ocknęła po pięciu dniach w szpitalu, dowiedziała się, że w drugiej wieży zginął jej narzeczony Dave.

Ta niezwykła historia na trzy lata (2004-07) uczyniła z Tanii Head bohaterkę. Była jedną z 19 osób, które przeżyły, będąc 11 września na piętrach wyższych niż te, w które samoloty uderzyły.

Tania spotykała się z byłym burmistrzem Nowego Jorku Rudolphem Giulianim, obecnym Michaelem Bloombergiem, oprowadzała po ruinach WTC wycieczki, dała kilka wykładów.

Za swą pracę w stowarzyszeniu ocalonych nie brała żadnych pieniędzy, nie wystąpiła też o odszkodowanie jako poszkodowana (kolegom ze stowarzyszenia pokazywała blizny po poparzeniach z 11 września), ale wiodła życie sławnej osoby, była zapraszana na drogie obiady.

Na jeden z nich zaprosili ją rodzice Wellesa Crowthera - była w końcu jedną z ostatnich osób, które go widziały.

- Opowiadała nam, jak Welles mówił do niej w płonącym wieżowcu: "Nie dam ci zginąć". Była wobec nas taka współczująca i delikatna

Współpracownicy Tanii przez lata nie dopytywali się o szczegóły tamtego dnia. Jednak w ostatnich miesiącach nabrali podejrzeń, gdy szczegóły jej opowieści zaczęły mieć różne, sprzeczne wersje.

Gdy podejrzenia zaczęły narastać, niektórzy działacze Sieci Ocalonych z WTC poinformowali o tym "New York Timesa". Dziennikarskie śledztwo okazało się szokujące. Tania Head nigdy nie była pracownicą Merrill Lynch, nie była po 11 września w szpitalu, a rodzina Dave'a, który w istocie zginął w północnym wieżowcu, nigdy o niej nie słyszała.

Tydzień temu Sieć Ocalonych z WTC usunęła ją ze swego zarządu. W ostatni czwartek "New York Times" o wszystkim napisał.

Tania Head nie chciała rozmawiać z dziennikarzami gazety i agencji prasowych. Jej prawniczka wydała jedynie oświadczenie, że "nie ma żadnego komentarza".

Źródło: Gazeta Wyborcza

Reinkarnacja WTC. Teraz jest okrętem wojennym

tan, gazeta.pl
2008-03-02, ostatnia aktualizacja 39 minut temu
Zobacz powiększenie
USS New York w całej okazałości. Baza Avondale, Luizjana.
Fot. Bill Haber AP

Tysiące osób zebrały się w bazie marynarki wojennej w Avondale, stanie Luizjana, aby obejrzeć chrzest nowego amerykańskiego okrętu wojennego USS New York. Dlaczego? Bo przy jego budowie wykorzystano 7,5 tony stali, którą zabrano z Strefy Zero - miejsca zawalenia się wież Światowego Centrum Handlu, które runęły po terrorystycznym ataku 11 września 2001.

ZOBACZ TAKŻE
Przyjaciele i rodziny ofiar 9/11 byli wśród widzów i uczestników ceremonii chrztu nowego okrętu bojowego w bazie Avondale. Uroczystość prowadziła żona zastępcy Sekretarza Obrony Gordona Englanda - podniosła ona butelkę szampana z tradycyjnym toastem: "Niech Bóg błogosławi ten okręt i wszystkich, którzy na nim będą pływać".

W swoim wystąpieniu powiedziała, że nazwa okrętu będzie źródłem siły i inspiracji dla załogi. W amerykańskiej marynarce nazwy stanów to zwyczajowo imiona wyłącznie okrętów podwodnych, ale dla Nowego Jorku zrobiono wyjątek specjalnie dla byłego burmistrza tego miasta Georgea Patakiego.

To już drugi chrzest okrętu - ponad 2 lata temu bowiem, w trakcie jego budowy, przez okolicę przeszedł śmiertelny Huragan Katrina, który niemal zatopił Nowy Orlean. "Nowy Jork" atak pogodowy jednak przetrwał i od przyszłego roku będzie w pełni sprawnym, kolejnym okrętem pływającym po morzach i oceanach pod amerykańską flagą.

Jego kadłub zawiera 7,5 tony, którą odzyskano z zawalonych i spalonych wież WTC.

ONZ potępiła izraelskie naloty na Gazę

tan, PAP
2008-03-02, ostatnia aktualizacja 2008-03-02 08:18

Rada Bezpieczeństwa ONZ potępiła w niedzielę wzrost przemocy między Palestyńczykami i Izraelczykami oraz podjęła decyzję o ponownym zebraniu się w poniedziałek w celu omówienia sytuacji na Bliskim Wschodzie.

Zobacz powiekszenie
Fot. MOTI MILROD AP
Dym wznosi się nad Gazą po uderzeniu izraelskiego lotnictwa.
- Członkowie Rady są głęboko zaniepokojeni śmiercią cywilów na południu Izraela i w Strefie Gazy i potępiają obecną eskalację przemocy - oświadczył ambasador Rosji przy ONZ Witalij Czurkin, którego kraj sprawuje rotacyjne przewodnictwo w Radzie Bezpieczeństwa.

Podczas nadzwyczajnego posiedzenia Rada rozpatrywała zgłoszony przez Libię w imieniu państw arabskich projekt rezolucji potępiającej ataki izraelskie i wzywającej do natychmiastowego zaprzestania przemocy.

W proponowanym tekście, który będzie analizowany także w poniedziałek, apeluje się też o wstrzymanie ataków rakietowych na Izrael i "przestrzeganie przez wszystkie strony zawieszenia broni".

Podobne rezolucje nie były wcześniej przyjmowane przez Radę, gdyż USA i państwa europejskie uważały, że w swoim potępieniu nie są one w wystarczającym stopniu wyważone. Ambasador USA Zalmay Khalilzad powiedział dziennikarzom, że także ta rezolucja "z pewnością nie jest wyważona".

Wcześniej sekretarz generalny ONZ Ban Ki Mun powiedział, że potępia użycie siły przez Izrael w Strefie Gazy, które określił jako "nadmierne i nieproporcjonalne". Potępił również palestyńskie ataki rakietowe na południe Izraela.

Rada zebrała się w Nowym Jorku w sobotę wieczorem (czasu lokalnego), by omówić sytuację w Strefie Gazy, gdzie w sobotę w izraelskiej operacji zbrojnej zginęło 61 Palestyńczyków. Służby medyczne oceniają, że połowę ofiar stanowili cywile. Izrael stracił dwóch żołnierzy.

Z wnioskiem o zwołanie Rady Bezpieczeństwa wystąpiła Libia w imieniu Ligi Arabskiej. Poprosił o to również prezydent Autonomii Palestyńskiej Mahmud Abbas.

Ofensywa izraelska w Strefie Gazy trwa od środy i do niedzieli zginęło w niej łącznie 96 Palestyńczyków. Izrael uzasadnia działania zbrojne w Strefie narastającymi palestyńskimi atakami rakietowymi na swoje terytorium.

Osiem śmiertelnych ofiar orkanu Emma w Europie

jg, alx, PAP
2008-03-01, ostatnia aktualizacja 2008-03-01 18:46
Zobacz powiększenie
W tym samochodzie zginęła jedna ze śmiertelnych ofiar Emmy
Fot. HO REUTERS

Co najmniej osiem osób zginęło, a wiele doznało obrażeń podczas przejścia orkanu Emma nad Europą. Najwięcej osób zginęło w Austrii, wichura zabiła tam cztery osoby. Czeskie media donoszą o dwóch śmiertelnych ofiarach Emmy. W Niemczech orakan zabił kolejne dwie.

Zobacz powiekszenie
Fot. HO REUTERS
Orkan Emma przeszedł nad Austrią zrywając dachy i łamiąc drzewa
ZOBACZ TAKŻE
Jedna osoba zginęła w Walchsee w Tyrolu, kiedy na samochód, w którym się znajdowała, runęło drzewo - podała lokalna policja.

Drugi wypadek śmiertelny, na wschodzie Austrii, również był spowodowany przez padające drzewo. Zostały w nim również ranne dwie osoby.

W podobnych okolicznościach w Austrii zginęły jeszcze dwie osoby.

Wichura pozrywała przewody elektryczne i na północy Austrii prądu zostało pozbawionych około 10 tysięcy gospodarstw.

W wielu miejscach drogi są zablokowane przez powalone drzewa i połamane gałęzie.

W Wiedniu na dworcu Suedbahnhof wywrotka dźwigu spowodowała zakłócenia w kursowaniu pociągów.

W Alpach wiatr osiągał prędkość 190 km na godzinę. Służby meteorologiczne ogłosiły alarm lawinowy.

Wcześniej, rano, gwałtowne wichury i ulewy nawiedziły zachodnią część Niemiec, powodując zakłócenia w ruchu kolejowym. Lekko rannych zostało kilka osób.

Niebezpiecznie także w Czechach

11-letnia dziewczynka zginęła pod upadającym drzewem w Libeznicach na północ od Pragi. Drugą ofiarą jest mężczyzna, który poniósł śmierć pod spadającymi blachami metalowymi w Sadskiej, na wschód od stolicy Czech.

Tysiące domów zostały pozbawione prądu. Z powodu przewróconych drzew i zerwanych linii wysokiego napięcia stanęły dziesiątki pociągów. Na międzynarodowym lotnisku praskim Ruzyne doszło do opóźnień lotów.

Według czeskiej telewizji CT24, prędkość wiatru dochodziła do 140 km na godzinę.

W. Brytania/ Wichura zdezorganizowała ruch kolejowy

Śmiertelne ofiary w Niemczech

Zginął młody motocyklista, którego w Oberpfaffenhofen (Bawaria) podmuch wiatru rzucił na pas jezdni, gdzie został przejechany przez ciężarówkę, oraz 58-letni mężczyzna, którego przywaliło drzewo, gdy jechał wraz z dwiema innymi osobami samochodem.

Na lotnisku we Frankfurcie odwołano 70 lotów. Do opóźnień lotów doszło także w Monachium oraz na międzynarodowym lotnisku praskim Ruzyne. Na wiedeńskim lotnisku Schwechat wstrzymano na półtorej godziny ruch, a na budapeszteńskim Ferihegy - na 40 minut.

Z powodu wichury zamknięto w Niemczech połączenia kolejowe między Dortmundem i Hanowerem, Lipskiem i Dreznem, Muenster i Osnabrueckiem, Koblencją i Kolonią oraz Monachium i Salzburgiem (Austria).

W Bawarii doszło do przerw w dostawie energii elektrycznej, które dotknęły 150 tys. osób. Na północy Austrii prądu zostało pozbawionych około 10 tysięcy gospodarstw, a w Czechach kilka tysięcy.

Wiatr atakuje brytyjską kolej

Silne wiatry wiejące nad Wielką Brytanią spowodowały w duże opóźnienia w ruchu kolejowym, a nawet zawieszenie niektórych połączeń - podały władze.

Nie ma informacji o ofiarach śmiertelnych, ale są straty materialne.

We wsi Shap w angielskim hrabstwie Cumbria wichura zrzuciła z lor kolejowych pięć pustych kontenerów, które spadły na tory linii łączącej Londyn ze Szkocją - podały firmy transportowe.

Nikt nie został ranny, ale ponieważ zrzucone kontenery blokują tory, główna linia w tym rejonie jest do odwołania nieczynna - powiedziała rzeczniczka kolejowej spółki przewozów towarowych.

Wiatr zerwał z pociągu dwa kontenery także w rejonie Buckinghamshire, około 60 km od Londynu.

Z powodu wichury zawieszono kursowanie pociągów miedzy Hemel Hempstead a Bletchley. Zakłócenia w ruchu kolejowym wystąpiły też na innych liniach między stolicą W. Brytanii a Milton Keynes.

Silne wiatry - obalające drzewa, przewracające ogrodzenia i niszczące kominy - dały się we znaki na dużym obszarze Wielkiej Brytanii. W okolicach Sedgefield w hrabstwie Durham wiatr wywrócił ciężarówkę, a we wschodnim Yorkshire hospitalizowano kierowcę, którego samochód uszkodziło padające drzewo.

Ze względu na złą pogodę promy kursujące przez Kanał La Manche mają poważne opóźnienia.

Awaryjne lądowanie

W piątek o godzinie 23 Samolot linii lotniczych Wizzair, lecący z Gdańska do Doncaster w Wielkiej Brytanii musiał lądować awaryjnie, z powodu orkanu Emma, na na lotnisku w Coventry.

Na pokładzie było około 150 pasażerów. Lotnisko okazało się być zamknięte i nie przygotowane na kontrolę celną pasażerów.

Załoga Wizzair poinformowała, iż po przybyciu na miejsce podane zostaną dalsze informacje dotyczące przebiegu podróży. Tymczasem po przejściu pasażerów do terminala, nie pojawił się żaden przedstawiciel Wizzaira.

Zdesperowany tłum nie wiedział co robić. Wśród pasażerów były kobiety w ciąży i dzieci. Dodatkowo dach budynku terminalu uległ uszkodzeniu pod naporem silnego wiatru.

Po 2 godzinach od wylądowania pojawiła się policja która w ciągu godziny zorganizowała transport na lotnisko w Birmingham oraz Doncaster w celu przeprowadzenia kontroli celnej.