środa, 25 czerwca 2008

Hiddink: Mam wrażenie, że szukam igły w stogu siana

Guus Hiddink, zanim zaczął pracować w Rosji, trenował reprezentacje Holandii, Korei Południowej i Australii oraz PSV Eindhoven, Fenerbahçe, Valencię CF, Real Madryt i Betis Sewilla (© REUTERS)

Polska Hubert Zdankiewicz

2008-06-24, aktualizacja: 2008-06-24 23:40:27

Z Guusem Hiddinkiem, trenerem reprezentacji Rosji, rozmawia w Bazylei Hubert Zdankiewicz. Czy Holender poprowadzi Rosjan do zwycięstwa?

Cała Europa jest zaskoczona grą reprezentacji Rosji. Jak Pan tego dokonał?
Też jestem zaskoczony, powiedziałem to zaraz po meczu z Holandią. Wiedziałem, że moich graczy stać na wiele, ale styl, w jakim zagrali w ćwierćfinale, był naprawdę imponujący. Jestem z nich dumny.

Wszyscy są pod wrażeniem zwłaszcza fizycznego przygotowania rosyjskich piłkarzy.
Nie ma w tym żadnych tajemnic. Pod- stawa to selekcja. Trzeba wybrać piłka- rzy, którzy są w dobrej formie, bo nie da się w ciągu kilku tygodni nadrobić wielomiesięcznych zaległości. Rozpo- czynając 18 maja zgrupowanie przed Euro 2008, miałem do dyspozycji zawodników, którzy już byli fizycznie bez zarzutu. Ja i mój sztab tylko poprawiliśmy ich wydolność do poziomu, który teraz oglądacie.

Mówi Pan jakby to było bardzo proste, a jednak nie wszystkim się udało. Na przykład pańskiemu rodakowi Leo Beenhakkerowi. Jego piłkarze ruszali się podczas Euro jak muchy w smole.
Trener musi po prostu wybrać najlepszych piłkarzy, a potem optymalnie przygotować ich fizycznie i taktycznie. Jego rola kończy się jednak wraz z pierwszym gwizdkiem sędziego. Potem wszystko jest już tylko w głowach i nogach zawodników. A co do Beenhakkera? Nie śledziłem oczy- wiście przygotowań Polaków do Euro 2008. Znam go jednak dobrze i dlatego jestem przekonany, że zrobił wszystko jak należy. Nie mógł jednak przewi- dzieć, że Polacy nie udźwigną men- talnie wyzwania, jakim są mistrzostwa Europy. Tu tkwił, moim zdaniem, sekret Waszej słabej gry - kiedy głowa zawodzi, nogi też są jak z waty.

Rosjanie jednak udźwignęli to wyzwanie. A przecież nie różnią się aż tak bardzo od Polaków?
My też mieliśmy problemy. Najlepszym dowodem była porażka 1:3 w pierwszym meczu grupowym z Hiszpanią...

Chyba 1:4?
No tak, lecz jedna z bramek padła ze spalonego, więc dla mnie się nie liczy (śmiech). Przegraliśmy tamten mecz, ponieważ zagraliśmy naiwnie. To znaczy na zbyt niskim poziomie jak na międzynarodowe wymagania. Na szczęście w kolejnym spotkaniu moi piłkarze pojęli różnicę pomiędzy Euro a grą w lidze.

Wrócił też zawieszony Andriej Arszawin.
To wielki piłkarz i cieszę się, że go mam. Chciałbym jednak podkreślić, że mój zespół nie kończy się na Arszawinie. Dla mnie osobiście cichym bohaterem Euro 2008 jest Jurij Żirkow. To jeden z najlepszych piłkarzy w całym turnieju - bardzo mądry, szybki, znakomity w obronie i ataku. A są jeszcze przecież Pawliuczenko, Siemak, Żyrianow i inni.

W półfinale znów zmierzycie się z Hiszpanią. Przygotował Pan na ten mecz jakaś specjalną taktykę?
To by było bez sensu, w ciągu trzech dni nie da się nauczyć piłkarzy nowych zachowań na boisku. Sprawę dodatkowo komplikuje fakt, że będę miał do dyspozycji tylko 12 zawodników. Część wisi za kartki, inni mają kontuzje, a kilku po prostu brakuje doświadczenia, by poradzić sobie mentalnie z takim meczem. Problemem będzie zwłaszcza brak Denisa Kołodina i Dmitrija Torbińskiego. Pierwszy to jeden z filarów naszej defensywy. Drugi natomiast to nasz dopalacz - ktoś, kto wchodzi w trakcie meczu z ławki i podrywa zespół do jeszcze większego wysiłku. Tak jak zrobił to z Holandią.

Dziś w Rosji wszyscy Pana chwalą, początki pracy nie były jednak łatwe. Zarzucano Panu, że nie rozumie narodowej tożsamości i zwyczajów tamtejszych piłkarzy.
Radziłem sobie już w bardziej egzotycznych krajach - na przykład w Korei Płd. Nie miałem zatem wątpliwości, że poradzę sobie i w Rosji. Chociaż nie ukrywam, że praca z tą reprezentacją to największe wyzwanie w mojej trenerskiej karierze.

Dlaczego?
Bo nigdy jeszcze nie prowadziłem drużyny narodowej w kraju, który ma 140 mln obywateli. Holendrów jest raptem 16 mln, mimo to nasz system szkolenia produkuje bez przerwy dobrych piłkarzy. U Rosjan, statystycznie biorąc, powinno być ich jeszcze więcej. Praktyka pokazuje jednak, że to nie do końca prawda. Chwilami mam wrażenie, że moja praca to szukanie igły w gigantycznym stogu siana.

Polacy zakładają się jak szaleni, a bukmacherzy liczą miliony

Polska Tomasz Ł. Rożek

2008-06-24, aktualizacja: 2008-06-24 22:50:52

Ponad milion Polaków obstawia wyniki rozgrywek. Typujemy też liczbę karnych, żółtych kartek i fauli Dzięki Euro i wspaniałej passie Roberta Kubicy rozkwitł polski rynek bukmacherski.

Kibice wykładają średnio od 2 zł do tysiąca, by zaryzykować i - gdy szczęście dopisze - zarobić kilkakrotnie więcej.

W przeszło 400 punktach największej firmy bukmacherskiej STS zakłada się w ciągu tygodnia kilkadziesiąt tysięcy osób. Podobnie jest w innych dużych sieciach - Totolotku i Profesjonale. W dodatku mistrzostwa obfitują w niespodzianki - do półfinałów zakwalifikowały się Turcja i Rosja, których nie zaliczano do faworytów. Kto wytypował te drużyny, dostał kilka razy więcej pieniędzy, niż zainwestował.

Jeśli dziś postawimy w Totolotku na Turcję jako mistrza Europy, możemy zarobić 9 zł za każdą wydaną złotówkę. To nęci.

- Nie mieliśmy takiego szaleństwa już dawno. Ludzie przekonali się, że to dobra zabawa, na której można nieźle zarobić - mówi Łukasz Seweryniak z działu marketingu Totolotka.

I, jak pokazują dane, nie jest to tylko szał jednorazowy, choć w okresie olimpiad, igrzysk i mistrzostw zdecydowanie narasta. Bukmacherzy szacują, że wartość rynku hazardowego (zakłady plus kasyna) wzrośnie z 8 mld zł w ubiegłym do 10 mld zł w tym roku.

A jeszcze w 2006 r. rynek wart był niespełna 6 mld zł. Przychody firm bukmacherskich zwiększają się w tempie 30-50 proc. rocznie, a największe spółki otwierają co roku kilkadziesiąt nowych punktów i urozmaicają ofertę: dziś można obstawić nawet ilość żółtych kartek w meczu, karnych, wolnych i fauli, a także wytypować piłkarza, który pierwszy sfauluje.

- Jeszcze dwa lata temu klienci wpłacali do nas średnio 10 zł, a dziś 25-30 zł, co pokazuje, jak bardzo ta rozrywka stała się w Polsce popularna - podkreśla Wojciech Trzaska, menedżer z firmy Bet-at-Home, działającej w internecie. Spółka w 2007 r. miała 500 mln euro przychodu, rok wcześniej 334 mln euro. Firmie tak dobrze się powodzi i tak duże widzi perspektywy wzrostu swojej branży, że chce nią zainteresować inwestorów.

W ciągu roku zamierza zadebiutować na Giełdzie Papierów Wartościowych. Byłaby to pierwsza tego typu firma na naszym parkiecie. Bet-at-Home jest firmą międzynarodową, zarejestrowaną na Malcie, ale w pierwszym kwartale tego roku miała aż 400 tys. polskich klientów, ponad dwa razy tyle co w całym 2006 r. Firma szacuje, że tylko w ciągu mistrzostw przybyło jej kolejnych 30-35 tys. polskich klientów. W tym roku wyda na reklamę w Polsce 10 mln euro.

Z szacunków wynika, że internetowi obstawiacze stanowią nieco ponad 20 proc. wszystkich grających i ta liczba ciągle rośnie. Kilkanaście firm przyjmuje już zakłady w sieci w języku polskim. Szefowie spółek bukmacherskich uważają, że za kilkanaście lat e-hazard będzie popularniejszy niż tradycyjny.

Jedyne, co blokuje rozwój polskiej bukmacherki, to sztywne przepisy. Zakłady wzajemne to w Polsce działalność ściśle uregulowana ustawą z 1994 r., która nijak nie przystaje do dzisiejszej rzeczywistości. Bukmacherzy po spełnieniu rygorystycznych warunków muszą otrzymać zezwolenie na działalność od Ministerstwa Finansów, a zakłady można obstawiać wyłącznie w kolekturach.

Ten przepis całkowicie wyklucza jednocześnie możliwość przyjmowania zakładów online. Za hazard w sieci grożą nawet dwa lata więzienia. To prawny potworek, bo e-firmy bukmacherskie reklamują się na potęgę, a gracze nic nie robią sobie z zakazu. Zwłaszcza że i Komisja Europejska, i Europejski Trybunał Sprawiedliwości w Luksemburgu stwierdziły, że wszelkie restrykcje dla portali naruszają fundamentalną zasadę swobody świadczenia usług w krajach UE.

Rząd PO-PSL nie ma w tej chwili wyjścia. Ministerstwo Finansów zapowiedziało już zresztą, że w drugiej połowie roku zalegalizuje hazard internetowy.

- Dzięki temu wzrośnie jeszcze liczba graczy - prognozuje Janusz Adamiszyn, specjalista od rynku bukmacherskiego.

A jak tak dalej pójdzie, to polskie firmy, podobnie jak brytyjskie, pozwolą nam obstawiać pogodę podczas turnieju tenisowego na Wimbledonie.

Koniec sieci P2P? Piraci są już krok dalej

2007-10-26 23:05:50
27 komentarzy +3 / -2 ocena pozytywna przeczytano: 4215

Sieci P2P powoli, ale jednak, przechodzą do lamusa. Są wolne, nigdy nie ma pewności co tak naprawdę się ściągnie i - jak niejednokrotnie informowała policja - są monitorowane. Alternatywnym ("lepszym") rozwiązaniem jest rapidshare.com.

Screen z forum / Fot. Janusz DymidziukJak działa Rapidshare? W swoim zamierzeniu serwis Rapidshare miał być (i po części jest) platformą do szybkiej wymiany dużych plików. Przykładowo, chcąc wysłać znajomemu dużą liczbę zdjęć z prywatki, wystarczy spakować je programem do kompresji (WinZip, albo WinRar), wrzucić do serwisu Rapidshare i podesłać wygenerowany link znajomemu. W zasadzie to cała filozofia. W tzw. FAQ-u serwisu możemy jednak przeczytać, że zabronione jest udostępnianie plików, które mogą łamać prawo (materiały pornograficzne, treści o charakterze rasistowskim, pliki audio i video objęte prawem autorskim i etc.). Trudno jednak wymagać od właścicieli serwisu, żeby monitorowali pod tym kątem każdy udostępniany plik. Choć trzeba przyznać, że się starają. W ramach testu wrzuciłem bowiem plik ze zdjęciami (nadając mu wcześniej nazwę: Windows_Vista.Part1.rar). Zniknął z serwisu po kilku minutach... Tyle, że nazwa tego pliku była dość oczywista i sugerująca co jest (lub co może być) w środku.

Test prędkości ściągania płyty "Na siedem" zespołu Zakopower z serwera Rapidshare.com / Fot. Janusz DymidziukW czym jest więc Rapidshare lepszy od sieci P2P? Odpowiedź jest prosta - w szybkości transferu i łatwości dostępu do interesujących nas plików. W ramach kolejnego testu spróbowałem ściągnąć płytę grupy Zakopower. Szybkość transferu (i czas ściągania) można zobaczyć na zdjęciu obok. Wadą (czy raczej zaletą) tego serwisu jest brak wyszukiwarki. Nie możemy wiec wejść tam, wpisać poszukiwany przez nas film, czy album jakiegoś wykonawcy, i rozpocząć ściąganie. Ale w tym przypadku z pomocą przychodzi nam społeczność internetowa. W ostatnim czasie powstały fora dyskusyjne, blogi i strony domowe, gdzie użytkownicy wymieniają się linkami do zasobów Rapidshare. Celowo nie podaje tutaj adresów takich stron, żeby nie udzielać gotowych instrukcji do kradzieży.

Co możemy na takich forach znaleźć? Znane powiedzenie mówi, że jeśli czegoś nie ma w internecie, to znaczy, że to nie istnieje. I tak jest w przypadku Rapidshare (choć jak pisałem - ciężko tutaj winić ten serwis). Na zrzucie ekranowym obok można zobaczyć, że z niedawną polską premierą filmu "Katyń" nie ma w zasadzie większych problemów. Nie ma zresztą problemów z niczym. Na forach (osobiście znalazłem kilkanaście polskich) znajdziemy linki do filmów, albumów audio, pojedynczych utworów w postaci plików mp3, oprogramowania, książek w wydaniu elektronicznym itd. Fora takie nie są zresztą wyłącznie polską domeną, bo oprócz polskich z łatwością można odnaleźć kilkanaście amerykańskich, niemieckich, czy rosyjskich.

Okazja czyni złodzieja

Różnice pomiędzy kontem Free a Premium / Fot. Janusz DymidziukNa koniec warto zadać sobie pytanie - z czego utrzymuje się Rapidshare? Odpowiedź jest prosta: z (płatnych) kont Premium. Opłacając miesięczny abonament mamy dostęp do bezproblemowego ściągania plików. Jedyny limit, to 25 GB ściągniętych danych w przeciągu 5 dni. W przypadku kont darmowych musimy odczekać 1-2 godziny pomiędzy ściągniętymi kolejnym plikami. Konto Premium daje nam też dostęp do systemu premiowania. Otóż, jeśli wrzucimy do tego serwisu jakiś plik o "wadze" powyżej 1 MB, który zostanie przez innego użytkownika ściągnięty, to otrzymujemy w zamian 1 punkt. Filmy w formacie DivX, to najczęściej 7, 8 tzw. paczek. Jeśli ktoś ściągnie, umieszczony przez jakiegoś użytkownika cały film, to - jak łatwo obliczyć - użytkownik ten otrzyma 7, 8 punktów. Po uzbieraniu 10 tys. punktów możemy je zamienić na miesięczne konto Premium. Przy czym na starcie (czyli po wykupieniu miesięcznego abonamentu za 4,5 EUR) otrzymujemy 8000 punktów. Brakujące 2000 punktów uzyskamy, jeśli ściągnie nasz film ok. 285 osób. A o to, jak sądzę, naprawdę nie jest trudno... Ten system premiowania jest właśnie taką okazją czyniąca złodzieja, bo im bardziej będziemy aktywni, tym więcej na tym "skorzystamy".

Tabela opłat serwisu Rapidshare / Fot. Janusz DymidziukWarto też dodać, ze Rapidshare.com nie jest jedynym tego typu serwisem. Podobnego typu działają już praktycznie w każdym kraju. Także w Polsce. Różnice pomiędzy nimi polegają jedynie na rożnych limitach, cenach za płatne konta itd. Na przykład serwis Megaupload.com chwali się ostatnio dobrą wiadomością - nowi użytkownicy na starcie otrzymują 9000 punktów...

Idzie nowe

Wydaje się więc, że czasy sieci P2P, to przeszłość. Mamy WEB 2.0, czyli łatwiej, szybciej i przyjemniej. A co na to policja, czy ZPAV? Czy są przygotowani do tego, że Internet ciągle ewoluuje? Śmiem wątpić. I żal tylko producentów audio-video...

Zdaniem prawników książka o Wałęsie krąży w sieci nielegalnie!

Kontrowersyjna książka "SB a Lech Wałęsa..." Cenckiewicza i Gontarczyka została wydana w niewielkim nakładzie 4 tys. sztuk. To stanowczo za mało, gdyż w tę lekturę pragnie zagłębić się wielu Polaków. Zapowiadany jest jej dodruk, który może okazać się jednak niepotrzebny - książka jest już w całości dostępna w internecie.

 / Fot. "SB a Lech Wałęsa. Przyczynek do biografii"Już od wczoraj słychać glosy, że książka wydana przez IPN, "SB a Lech Wałęsa. Przyczynek do biografii", pojawiła się w internecie w formacie PDF. Dziś rano postanowiliśmy to sprawdzić. Powiem szczerze, długo nie musieliśmy szukać. Wystarczyło skorzystać z jednej z najpopularniejszych wyszukiwarek internetowych. Sprawa jest o tyle prosta, że w wielu komentarzach na temat możliwości ściągnięcia książki, pojawia się hasło, którym została zabezpieczona. Jest nim symbolizująca nowy dzień jutrzenka.

Informacje skąd można ściągnąć "SB a Lech Wałęsa..." znaleźliśmy m.in. na blogu Rafała Ziemkiewicza - jeden z komentujących wpis dziennikarza podał link, który zaprowadził nas do wspomnianych plików PDF (obecnie strona już jest niedostępna).

Książkę ściągnęliśmy i zebraliśmy się wokół komputera, na którym się znalazła. Ktoś poprosił o przesłanie jej za pośrednictwem poczty mailowej. I tu narodziło się pytanie, czy możemy coś takiego zrobić. Co na to prawo?

Zgodnie z "Ustawą o prawie autorskim i prawach pokrewnych":
Art. 23.
1. Bez zezwolenia twórcy wolno nieodpłatnie korzystać z już rozpowszechnionego utworu w zakresie własnego użytku osobistego. Przepis ten nie upoważnia do budowania według cudzego utworu architektonicznego i architektoniczno-urbanistycznego oraz do korzystania z elektronicznych baz danych spełniających cechy utworu, chyba że dotyczy to własnego użytku naukowego niezwiązanego z celem zarobkowym.
2. Zakres własnego użytku osobistego obejmuje korzystanie z pojedynczych egzemplarzy utworów przez krąg osób pozostających w związku osobistym, w szczególności pokrewieństwa, powinowactwa lub stosunku towarzyskiego.

Szczególnie ciekawy jest punkt 2. Jeżeli stosunek pokrewieństwa i powinowactwa jest w pełni zrozumiały, to relacje towarzyskie już nie do końca. Czy pozostajemy w stosunku towarzyskim z osobami, których nie widzieliśmy od 5 lat, ale kiedyś się z nimi przyjaźniliśmy? A z osobami, które spotkaliśmy 3 razy w życiu u wspólnych znajomych, ale wymieniliśmy miedzy sobą tylko grzecznościowe zwroty?

- Nie ma definicji "stosunków towarzyskich", ani jasnego określenia jak bliska ma być więź miedzy dwoma osobami, aby takie relacje miały miejsce. Jest to przepis uznaniowy i wszystko zależy od sędziego prowadzącego sprawę - mówi prawniczka Agnieszka Rolbiecka.

Drążąc sprawę i wertując wspomnianą ustawę, z pomocą prawniczki Anny Ignatiuk z kancelarii prawnej Urbanek w Warszawie, natrafiliśmy jednak na artykuł, który radykalnie zmienia postać rzeczy. Przytacza ona
Art. 6.
3. Utworem rozpowszechnionym jest utwór, który za zezwoleniem twórcy został w jakikolwiek sposób udostępniony publicznie.

- Jak możemy się domyślić, panowie Cenckiewicz i Gontarczyk oraz IPN takiego zezwolenia nie wydali - zaznacza Ignatiuk.

- Rozpowszechnianie w internecie książki "SB a Lech Wałęsa. Przyczynek do biografii" nie kwalifikuje się pod Art. 23, gdyż nie mamy zgody autorów - komentuje Agnieszka Rolbiecka. - Samo ściągnięcie tych plików nie podlega pod kodeks karny, ale umieszczenie ich w internecie oraz rozpowszechnianie dalej już tak. Autorzy książki mogą ewentualnie zażądać wynagrodzenia za książkę od osób, które ją ściągnęły z internetu. W praktyce jest to oczywiście bardzo mało prawdopodobne.

Dziś na jakiś czas padły serwery serwisu Salon24.pl, gdzie bloger Gniewomir Śmiechowski napisał o tym, że książka krąży po internecie w wersji PDF.

Przeczytaj także:
Lech Wałęsa: Moje życie to życie rewolucjonisty
"SB a lech Wałęsa. Przyczynek do biografii" - recenzja blogera
Nakład książki o Wałęsie już wyczerpany

Fatih Terim: Drużyna przyniosła chwałę Turcji

not. Rafał Stec, PAP, AP
2008-06-25, ostatnia aktualizacja 2008-06-26 00:07
Zobacz powiększenie
Fatih Terim gratuluje strzelcowi bramki
Fot. Murad Sezer AP

Fatih Terim po przegranym meczu z Niemcami nie krył smutku. Trener reprezentacji Turcji uważa jednak, że jego piłkarze odnieśli wielki sukces. - Drużyna przyniosła chwałę wszystkim Turkom - powiedział.

SERWISY
Czwartego cudu nie było - Niemcy w finale Euro »

Fatih Terim, trener reprezentacji Turcji:

Jestem bardzo smutny. Przegraliśmy będąc tak blisko finału, na który piłkarze zasłużyli. Niestety mamy tendencje żeby tracić bramki w prostych sytuacjach. Niemcom gratuluje zwycięstwa i życzę sukcesu w finale, ale przede wszystkim jestem dumny ze swoich piłkarzy. Przynieśliśmy chwałę wszystkim Turkom. Myślę, że piłkarze grali dobrze i jeszcze pokażą światu jak dobrą są drużyną. Byliśmy najbardziej barwną ekipą na turnieju. Było blisko finału, ale taki już jest futbol.

Nadzieję miałem nawet przy wyniku 2:3, wygoniłem obrońców do ataku, wciąż wierzyłem. Ale tym razem się nie udało, nie może się udawać zawsze. Na pewno jesteśmy najbardziej kolorową reprezentacją na Euro 2008, choć to nie zawsze mnie cieszy - np. dziś rozegraliśmy jeden z najgorszych meczów na turnieju. Teraz trzeba myśleć o przyszłości, bo nie może być tak, jak po półfinale mundialu w 2002, kiedy nie awansowaliśmy ani do następnych MŚ, ani do ME. Futbol jest zbyt ważny dla Turcji, przecież dzisiaj 70 milionów serc biło dzisiaj dla nas, dla piłkarzy walczących za cały kraj. Następnymi zadaniami zajmie się ktoś inny, ja kończę z reprezentacją i wybieram się do Europy. Ofert dostaję sporo. Ale odchodzę z nadzieją, że ten zespół będzie stale osiągał takie wyniki, jak na tym turnieju, niż takie, jakie mu się przydarzały wcześniej.

Magiczna ręka Loewa - Niemcy nie grają po niemiecku

Joachim Loew, trener reprezentacji Niemiec:

To niezwykłe uczucie wygrać taki mecz, piłkarze są wniebowzięci, przyjemność jest niewyobrażalna. Tyle było dzisiaj dramatu, tyle szaleństwa, wszystkiego, czego moglibyście chcieć od futbolu. Nie mogę uwierzyć, że w takiej końcówce zdołaliśmy jeszcze przeprowadzać sensowne akcje. Ten mecz długo nam nie wychodził. Turcy byli tak szybcy, że nie mogliśmy im odebrać piłki, było naprawdę ciężko nad nimi nadążyć. Choć po przerwie poprawiliśmy naszą grę, to generalnie cała nasza pomoc bardzo się męczyła. Traciliśmy piłkę w głupi sposób, rywale wytrącili nas z rytmu, zaczęliśmy grać długimi podaniami. My mieliśmy luki w obronie, a oni z piłką wyczyniali wspaniałe kombinacje w środku boiska. Na szczęście pokazaliśmy, że mamy to, co każda niemiecka reprezentacja - mentalność zwycięzców, którzy nie umieją się poddać w żadnych okolicznościach. A ja nie potrzebowałem Euro 2008, by wiedzieć, że Turków nie wolno streślać nigdy. Pracowałem u nich i zbyt dobrze ich poznałem, by poczuć komfort przy prowadzeniu w końcówce. Nawet gdybym nie widział tego niesamowitego turnieju, wciąż bym się bał.

Franz Beckenbauer

Inaczej sobie wyobrażałem ten mecz. Daliśmy Turkom grać, a to mogło się źle dla nas skończyć. To, że podopieczni Terima są dobrymi piłkarzami wiadomo od dawna, ale to, że potrafią również strzelać bramki jest nowością. Dzięki Bogu mieliśmy w składzie Lahma, który potrafił strzelić decydującego gola. W finale musimy pokazać taką postawę, jak w meczu z Polską, czy Portugalią, jeśli jednak zagramy tak, jak w półfinale, o sukcesie w niedzielę możemy zapomnieć.

Niemcy w finale, a prasa krytykuje. Turcy odpadli, ale dumni

PAP, pk
2008-06-26, ostatnia aktualizacja 2008-06-26 11:34
Zobacz powiększenie
Na trybunach kolorowo
Fot. Daniel Roland AP

Szczęście zdecydowało w dużej mierze o zwycięstwie niemieckiej reprezentacji 3:2 w półfinale z Turcją na Euro 2008 - komentuje w czwartek niemiecka prasa. Z kolei w Turcji, mimo odpadnięcia z turnieju, nastroje są podniosłe

SERWISY
Gokhan Zan: Nie zapomnimy tego, co tu przeżyliśmy »

Choć media cieszą się z sukcesu i awansu Niemiec do finału turnieju, nie szczędzą krytyki na temat niezbyt dobrej gry jedenastki.

"Der Spiegel" ocenia, że niemiecka reprezentacja miała wiele szczęścia. - Niemcy pokazali zadziwiająco słabą grę, Ballack rozczarował, także Lahm, zanim strzelił bramkę, popełniał błąd za błędem - pisze.

- Mimo to niemiecka jedenastka zasłużyła na wejście do finału - w najważniejszych momentach za każdym razem na tych mistrzostwach wykorzystywała swoje szanse - dodaje "Spiegel" w internetowym wydaniu.

"Frankfurter Allgemeine Zeitung" zauważa, że Niemcy pokonali Turków ich własną bronią, jaką jest dobry finisz.

- Dynamika i zdecydowanie, którymi drużyna trenera Joachima Loewa zaskoczyła podczas meczu z faworytami Portugalią, znikły w meczu z autsajderem Turcją, gdy były bardzo potrzebne (...) Niemieccy piłkarze długo grali tak, jakby byli przekonani, że mają w tym meczu więcej do stracenia niż do wygrania - pisze "FAZ".

"Niemcy zwyciężyły po turecku" tytułuje swoją relację "Der Tagesspiegel"; w poprzednich spotkaniach to reprezentacja Turcji wygrywała w ostatnich minutach. W środę w 89. minucie spotkania decydująca trzecią bramkę strzelili Niemcy.

"Sueddeutsche Zeitung" nazywa reprezentację Niemiec "jedenastką niespodzianek". Dziennik drwi ze słów, które często powtarzać ma trener Loew: "W następnym meczu na boisko wyjdzie zupełnie inna drużyna".

- Tak jakby wydawało mu się po dotychczasowych występach Niemców na mistrzostwach, że są dwie niemieckie reprezentacje, których gracze są niesamowicie do siebie podobni, tak samo się nazywają, ale grają zupełnie inaczej - ironizuje dziennik.

Jedna z tych drużyn - dodaje "SZ" - pewnie pokonała Polskę i Portugalię, a druga nie radzi sobie z przeciwnikiem. - Joachim Loew nigdy nie ma przed meczem pewności, którą z reprezentacji będzie miał tym razem do dyspozycji - pisze bawarska gazeta. - Tym razem na boisko wyszła ta druga, która sprawia problemy.

Turcja odpada, ale jest dumna

Turcja jest dumna ze swoich piłkarzy. Mimo porażki w Bazylei z Niemcami (2:3) w półfinale mistrzostw Europy - na ulicach tureckich miast kibice z wielką sympatią odnosili się do zawodników swego kraju.

W Stambule po meczu na ulice wyległy tysiące kibiców, z flagami narodowymi, skandujące: Turcja, Turcja". Zapełnione były lokale, w których dyskutowano o przebiegu meczu.

- Polegliśmy od własnej broni - powiedział 24-letni student, przypominając, że Niemcy zdobyli decydującą bramkę w ostatniej minucie gry.

Wcześniej Turcy awansowali do półfinału m.in. dzięki golom strzelonym pod koniec rywalizacji w meczach ze Szwajcarami, Czechami i Chorwatami. Tym razem w 90 min stracili bramkę po strzale Philippa Lahma.

- Przeznaczeniem Niemców są zwycięstwa w futbolu - dodał. Podkreślił jednak, iż piłkarze niemieccy zapewne nie wygraliby spotkania, gdyby drużyna turecka mogła skorzystać ze wszystkich swoich najlepszych graczy (z powodu kontuzji i dyskwalifikacji za kartki w ekipie tureckiej zabrakło dziewięciu piłkarzy.

- Niemcy są znani ze zdyscyplinowania, Brazylijczycy - z doskonałego wyszkolenia technicznego. Teraz Turcy będą znani z hartu ducha i woli walki - powiedział inny, 21-letni turecki student.

Trener Turków: W piłce nie ma cudów

Niemcy - Turcja 3:2. Cudu nie było, Niemcy w finale

25.06.2008, godzina 20:45

Niemcy

karne
3
2
  • 2P
  • 11P1

St. Jakob Park, Bazylea Widzów: 42500

Turcja

Bramki:Ugur Boral(21.)Semih Sentürk(86.)
Kartki:Semih Sentürk(53.)
  • Relacja
  • Na żywo
  • Replay

Analiza meczu » Relacja Z czuba »

Rafał Stec, Michał Szadkowski, Bazylea
Grać z pasją, gdy mecz już niemal się skończył, umieją tylko dwie drużyny w Europie. 86. minuta - wyrównującego gola strzelają debiutujący w półfinale Turcy. 90. minuta - zwycięskiego wbijają trzykrotni mistrzowie Europy Niemcy
Zobacz powiekszenie
Fot. Jon Super AP
Podziękowania zdobywcy bramki dla podającego. Kolejną asystę zaliczył Podolski
Magiczna ręka Loewa: Niemcy nie grają po niemiecku »

Na dreszczowiec zanosiło się od początku. Już na długo przed przerwą piłka odbiła się od niemieckiej poprzeczki raz, potem drugi raz, by wreszcie wpaść do siatki. Kiedy wturlał ją tam Ugur Boral, do Niemców chyba dotarło, że wyhodowali potwora.

Bez ich trenerskiego know-how, bez tabunu fachowców podróżujących za Bosfor, wśród których był zresztą selekcjoner Joachim Loew, reprezentacja Turcji prawdopodobnie wciąż tkwiłaby w mizerii z czasów, gdy Polacy wbijali jej worki goli. Teraz nawet guru od przygotowania kondycyjnego i dietetyka polecał im Niemiec, poprzednik Loewa Jurgen Klinsmann. I na mistrzostwach Europy po raz pierwszy w historii przebili się do strefy medalowej.

Nie uznali, że mają dość. Poprzeczkę obijał Kazim Kazim vel Colin Kazim Richards, urodzony w Londynie produkt angielskiego futbolu, a jego koledzy wnet przyłączyli się do ostrzału. Intensywna kanonada trwała non stop, jakby Turków inspirowała pewność, że golkiper Jens Lehmann wcześniej czy później musi kardynalnie się pomylić.

W 26. minucie się nie pomylił, ale niemieccy piłkarze uprawiali właśnie - co zdarzało im się w tym meczu często - futbol statyczny, stawiający na opóźnione reagowanie i ogólny bezruch. Ugur Boral skorzystał z okazji. 1:0.

Turcy poczuli się nieswojo. Oni przywykli na Euro 2008 do odrabiania strat i wychodzenia się ze skrajnej opresji, oni lubią jasne sytuacje: nie wygrywamy, trzeba zapomnieć o bożym świecie i gnać przed siebie, po gola. Naturalne nieopanowanie ich zgubiło. Nie chcieli zwolnić, zatrzymać piłki na dłużej, podejmować ciut mniejszego ryzyka. Niemcy, choć przecież to oni potrzebowali nacierać, strzelili gola z kontrataku. Wystarczyły cztery minuty, by rozochoceni przeciwnicy podarowali im piłkę w środku pola, by pofrunęła ona na lewe skrzydło do Lukasa Podolskiego, by ten ją dośrodkował, a Bastian Schweinsteiger wyrównał.



Turkom służą okoliczności, w których nie mają nic do stracenia i mogą z czystym sumieniem postawić na niepohamowaną brawurę. Powściągnąć emocji nie umieją. Gdyby zachowywali się rozważniej, gdyby zdołali z zimną krwią wykorzystać techniczną i szybkościową przewagę nad faworytami, być może jeszcze przed przerwą rozłożyliby ich na łopatkę. Uderzali na bramkę - celnie! - z lewego skrzydła i prawego, z środka pola karnego i zza niego. Zawsze potężnie, jakby chcieli rozerwać siatkę, jakby reprezentacja Turcji składała się wyłącznie z głównych ogniowych, którzy na wątłe niby-strzały czasu nie tracą.

Niemcy musieli się tego półfinału bać, bo rywale - choć dotąd na turnieju nie wypracowali przewagi nad żadnym przeciwnikiem - półfinał wyszarpali z iście niemiecką determinacją, nie kapitulując nawet wtedy, gdy sędzia podnosił gwizdek, by dmuchnąć po raz ostatni. Teraz swoim błędem wsparł ich jeszcze sędzia. Wkrótce po przerwie nie zareagował, gdy Sabri Sarioglu powalił wdzierającego się w pole karne Philippa Lahma. Powinien podyktować albo "jedenastkę", albo przynajmniej rzut wolny (Turek faulował na linii). Nie gwizdnął w ogóle.



Niemcy grali przeciętnie. Rzadko przebłyski miewał nawet Michael Ballack, przywódca drużyny i pod każdym względem "naj" - kandydat na największą gwiazdę turnieju, piłkarz najwięcej wśród Niemców biegający i najbardziej zdeterminowany. Zdeterminowany, by wreszcie wygrać międzynarodowe trofeum godne jego sportowej klasy. Przegrał finał Ligi Mistrzów z Bayerem Leverkusen, przegrał finał LM z Chelsea, z powodu żółtych kartek nie wystąpił w przegranym finale mundialu z 2002 roku, przegrał półfinał mundialu w 2006 roku. We wszystkich tamtych rozgrywkach zachwycał, wielokrotnie bywał bohaterem meczów i przesądzał o wyniku. Najcenniejszej nagrody nie dostał nigdy.

Przed półfinałem Ballack zwierzał się, że stał się w reprezentacji "więcej niż kapitanem", że dyskutuje z trenerem o taktyce, że to sam Joachim Loew pyta go opinię. Na boisku człowiekiem orkiestrą nie był. Niemcy odzyskali prowadzenie dzięki wrzutce Lahma, umiejętności gry głową Miroslava Klose oraz tradycyjnej plątaninie w tureckiej defensywie. Bramkarz Recber Rustu niepotrzebnie wybiegł z bramki, nie dosięgnął piłki i napastnik Bayernu Monachium posłał ją do siatki.



Turkom został kwadrans, a kwadrans wystarcza im - czego dowiedli w horrorze z Czechami - na strzelenie nawet trzech goli. Teraz pomógł im Lahm, który postanowił tego wieczoru być wszędzie, gdzie coś się dzieje. Zostać antybohaterem i zarazem bohaterem, raz wpędzać kibiców w euforię, a raz w czarną rozpacz. To jego w dziecinny sposób oszukał Sabri, zanim na cztery minuty przed końcem dośrodkował do Samira Senturka. Zrobiło się 2:2, Turcy po raz czwarty z rzędu na Euro 2008 czynili cuda w końcówce.

Nie z Niemcami takie numery. To oni są arcymistrzami szalonych końcówek, to oni od dziesiątek lat zapadają w pamięć dzięki zwycięskim, roztrzygniętym na sekundy przed końcem dreszczowcom. Teraz do przodu znów wyrwał Lahm. Był tak na siebie wściekły, że na pole karne wdarł się chyba siłą woli, a w piłkę kopnął z taką mocą, jakby chciał, żeby się rozpadła.

Turcy jeszcze muszą się od Niemców uczyć, choć przegrali tylko trochę. W niedzielę ponad 2,7 miliona emigrantów może pocieszać się finałowym zaciskaniem kciuków za zwycięzców. Byłoby jak podczas mundialu przed dwoma laty, gdy razem z niemieckimi sąsiadami fetowali triumfy reprezentacji Klinsmanna, powiewając tureckimi flagami.

Podolski pobije rekord Gerda Muellera? »