niedziela, 8 marca 2009

Zbigniew Religa nie żyje

rik
2009-03-08, ostatnia aktualizacja 2009-03-08 20:30
Zmarł Zbigniew Religa, wybitny kardiochirurg, pionier polskiej transplantologii,polityk. Został pokonany przez chorobę nowotworową w wieku 70 lat
Zmarł Zbigniew Religa, wybitny kardiochirurg, pionier polskiej transplantologii,polityk. Został pokonany przez chorobę nowotworową w wieku 70 lat
Fot. Rafał Malko / AG

Zmarł Zbigniew Religa - profesor medycyny, wybitny polski kardiochirurg, pionier polskiej transplantologii, autorytet medyczny, a także polityk. Został pokonany przez chorobę nowotworową w wieku 70 lat. Zmarł w domu wśród bliskich osób.

Profesor urodził się 16 grudnia 1938 roku. Był uznanym kardiochirurgiem, opracował między innymi własną metodę operacji pacjentów cierpiących na hipoplazję lewej komory serca. W 1985 roku jako pierwszy w Polsce przeprowadził udaną transplantację serca, a cztery lata później wszczepił sztuczne serce. Był założycielem Fundacji Rozwoju Kardiochirurgii w Zabrzu i Polskiego Towarzystwa Transplantologicznego, a także rektorem Śląskiej Akademii Medycznej w Zabrzu i dyrektorem Instytutu Kardiologii w Warszawie.

Odszedł Zbigniew Religa...


Był ministrem zdrowia w rządach Kazimierza Marcinkiewicza i Jarosława Kaczyńskiego, dwukrotnie senatorem, ostatnio posłem PiS. W grudniu odebrał najwyższe polskie odznaczenie - Order Orła Białego. Od blisko dwóch lat walczył z chorobą nowotworową. Profesor Zbigniew Religa - sylwetka >>

W maju 2007 roku profesor Religa publicznie poinformował o swojej chorobie. - Mam nowotwór, podjąłem walkę, mam zamiar zdrowy wrócić do pracy - deklarował.

Religa: Jestem chory


Balicki: Jego zasługi są trudne do przecenienia

- Profesor Religa był jednym z najlepszych polskich lekarzy i jednocześnie jednym z wybitnych polityków, którzy byli lekarzami - powiedział w radiu TOK FM Marek Balicki, były minister zdrowia. - Jego zasługi dla polskiej kardiologii są trudne do przecenienia. Umiał łączyć swoją wybitną pozycję w świecie medycyny z funkcjonowaniem w sferze politycznej i działaniu na rzecz służby zdrowia. Tak, żeby jej podstawowa misja była zachowana, czyli niesieni pomocy drugiemu człowiekowi, bez względu na jego sytuację materialną - dodał.

Komorowski: Zostawił po sobie masę dobrych myśli

- Odejście prof. Zbigniewa Religi to odejście człowieka wybitnego, który zostawił po sobie masę dobrych myśli i ogromnej wdzięczności, przede wszystkim u ludzi, którzy skorzystali z jego ogromnego dorobku w zakresie kardiochirurgii - powiedział marszałek Sejmu Bronisław Komorowski. - Spotkałem pana profesora ostatni raz trochę ponad tydzień temu. Dowiedziałem się, że jest bardzo ciężko chory. Rozmawiał ze mną w swoim mieszkaniu w sposób bardzo naturalny o tym, co się zbliża w sposób nieuchronny - powiedział Komorowski.

Po dwóch latach walki z chorobą odszedł Zbigniew Religa

Jacek Zawadzki, Gazeta.pl
2009-03-08, ostatnia aktualizacja 2009-03-08 21:08
Zmarł Zbigniew Religa, wybitny kardiochirurg, pionier polskiej transplantologii,polityk. Został pokonany przez chorobę nowotworową w wieku 70 lat
Zmarł Zbigniew Religa, wybitny kardiochirurg, pionier polskiej transplantologii,polityk. Został pokonany przez chorobę nowotworową w wieku 70 lat
Fot. Filip Klimaszewski / AG

Zbigniew Religa w 1986 r. przeprowadził pierwszą w Polsce udaną transplantację serca. Zmarł 8 marca po ciężkiej chorobie nowotworowej w wieku 70 lat. W ostatnich latach był posłem klubu PiS i jednym z najbardziej znanych krajowych polityków. Był kawalerem Orderu Orła Białego.

Zbigniew Religa w klinice kardiochirurgi w Warszawie, 13.10.2003
Fot. Piotr Janowski / AG
Zbigniew Religa w klinice kardiochirurgi w Warszawie, 13.10.2003
GALERIA ZDJĘĆ
Kardiochirurg, parlamentarzysta i minister, a na koniec pacjent onkologii - to trzy najważniejsze etapy życia jednego z najsłynniejszych polskich lekarzy.

Docent Religa stał się sławny, kiedy dokonał pierwszego w Polsce udanego przeszczepu serca. Było to w listopadzie 1985 r. w Katedrze i Klinice Kardiochirurgii w Zabrzu. Pacjent przeżył tylko 6 dni, ale operacja przetarła szlak dla transplantologii w Polsce. Dopiero po operacji Religi zaczęto przeszczepiać też inne organy.

Odszedł profesor Religa | wideo


Był pierwszy w Polsce

On sam wykonał ponad 400 przeszczepów. Zdając sobie sprawę z trudności ze znajdowaniem dawców do przeszczepów, zaangażował się w prace nad sztucznym wspomaganiem mięśnia sercowego oraz stworzeniem polskiego sztucznego serca. Ponownie, jako pierwszy w Polsce wszczepił pacjentowi sztuczną komorę serca w listopadzie 1986 r., a w marcu 1987 r. wszczepił sztuczne serce, skonstruowane w USA. Prace nad polską konstrukcją prowadzi powołana przez Religę w 1991 r. Fundacja Rozwoju Kardiochirurgii w Zabrzu. W październiku 2008 r. profesor twierdził, że polskie sztuczne serce będzie gotowe w 2013 r. Jeśli się uda, będzie to najlepszy pomnik dokonań prof. Religi w dziedzinie kardiochirurgii.

Rozpoczęcie programu polskiej transplantologii w prof. Zbigniew Religia uważał za jeden ze swoich największych sukcesów. - W tamtych warunkach, rok 1985, to nie powinno było się udać - wspominał po latach. - W szpitalach dominowała bieda. Ja bardzo często nie miałem szwów, sprzętu jednorazowego użytku. Codziennie przychodząc do kliniki zastanawiałem się czy będę mógł operować, czy nie - opowiadał o tamtych czasach Religa.

Czas trudnej polityki

Być może to fatalny stan polskiej służby zdrowia popchnął go do aktywnego zaangażowania się w politykę. Pomimo zdeklarowanego ateizmu opowiedział się po stronie prawicy.

Pod koniec lat 80-tych. Religa wstąpił do Patriotycznego Ruchu Odrodzenia Narodowego, marionetkowego komitetu, stworzonego przez PZPR, który miał skupiać, zależne od komunistycznej władzy, organizacje katolickie. Z listy Ruchu bezskutecznie kandydował do senatu I kadencji. Do parlamentu dostał się dopiero w 1993 r., z listy Bezpartyjnego Bloku Wspierania Reform. Profesor żartował później, że w "wielką politykę" wpadł na środku jeziora. W 1993 r. kiedy łowił ryby zadzwonił do niego Andrzej Kozakiewicz z kancelarii prezydenta i przekazał osobistą prośbę Lecha Wałęsy, żeby Religia wystartował w wyborach do senatu. Głosowało na niego ponad pół miliona głosów.

Później profesor podjął próbę stworzenia własnej partii republikańskiej, która nie zaistniała na scenie politycznej. Drugi raz Religa został senatorem z listy Blok Senat 2001, który skupiał środowiska sierpnia 80.

Łowienie ryb pozostało jego pasją do końca życia. Najchętniej wyjeżdżał na swoją działkę nad Bugiem. Na połów wypływał najchętniej samotnie, przed świtem.

Niezależnie od politycznych ruchów prof. Zbigniew Religa cieszył się zawsze dużym poparciem społecznym. W 2005 r. ufało mu 64 proc. Polaków. To dało mu pierwsze miejsce w rankingu, nawet przed Aleksandrem Kwaśniewskim. - Zobaczycie, ja w końcu zostanę prezydentem - żartował wtedy profesor z kolegami przy kawie. Od tego momentu już stale był obecny w sondażach prezydenckich, które dawały mu duże szanse na zwycięstwo.

Religa w wyborach prezydenckich w 2005 r. wystartował 5 czerwca, ale jego kampania trwała tylko 89 dni. 2 września wycofał się z wyborów i poparł Donalda Tuska. Został nawet honorowym przewodniczącym jego komitetu wyborczego. Później wielokrotnie tłumaczył, że nigdy nie popierał Platformy Obywatelskiej.

Profesor ministrem zdrowia

Jeszcze w 2005 r. zaskoczył wszystkich przyjmując tekę Ministra Zdrowia w rządzie Kazimierza Marcinkiewicza. Wtedy wreszcie zyskał realny wpływ na polską służbę zdrowia. Jego praca była jednak trudna, bo środowisko PiS-u traktowało go podejrzliwie, jako ateistę i wypominając niedawne poparcie dla liberała Tuska. Z trudem zdobywał poparcie innych ministrów dla swoich pomysłów. - (...) tyle czasu zabrało mi przekonywanie, głównie pani premier, minister finansów, i uzyskanie zgody premiera - mówił Religa w marcu 2008 r. z trybuny sejmowej, tłumacząc się z opóźnień we wprowadzaniu w życie ustawy o składkach zdrowotnych.

Posłem został w 2007 r., kandydując z listu Prawa i Sprawiedliwości. Jako jedyny poseł tego klubu parlamentarnego nie zakończył ślubowania formułą "Tak mi dopomóż Bóg". Nigdy też nie wstąpił do PiS-u, ale z trybuny sejmowej wielokrotnie bronił swoich klubowych kolegów: - Ja myślę, pani poseł, że trzeba mieć dużo odwagi, żeby powiedzieć, że ta strona, gdzie ja siedzę, nie jest zainteresowana naprawą systemu opieki zdrowotnej - to wypowiedź Religi z 14 października 2008 r.

Religa: Obdarzono nas wielkim zaufaniem


Będąc posłem opozycji nie angażował się w polityczne spory, ale dalej pracował na rzecz poprawy sytuacji w polskiej służbie zdrowia. Starał się stawać ponad podziałami: - Skoro to jest gotowe, to niech to będzie i wasz projekt, przecież nikt już nie będzie pamiętał, że to było zrobione za moich czasów. To nie jest ważne. Dajcie tę ustawę - apelował na posiedzeniu 26 marca 2008 r.

Nie bał się wyrazić uznania dla czyjejś pracy, nawet jeśli był to polityk lewicowy: - Jeśli już mówimy o tym, to moim obowiązkiem jest pokłonić się ministrowi Balickiemu. Panie ministrze, kłaniam się panu, bo to jest pański projekt. (posiedzenie 6 lutego 2008 r.)

Walczył do końca

Miał również odwagę publicznie mówić o swoim zdrowiu i słabościach. W styczniu 2008 r., na łamach Rzeczpospolitej przyznał, że miał problem z alkoholem. "Owszem z przykrością i wstydem przyznaję się, że w latach 80. i na początku 90. piłem za dużo. Jednak kiedy zacząłem u siebie podejrzewać, że zaczynam być uzależniony, podjąłem z tym walkę. Wielu ta walka się nie udaje. Ja jednak należę do ludzi, którzy tę walkę wygrali" - tłumaczył w wywiadzie.

Wydawało się, że równie zwycięsko wyjdzie z potyczki z rakiem. 30 maja 2007 r. publicznie przyznał, że ma guza lewego płuca. Dzień później przeszedł pierwszą operację. Nie przestał jednak palić papierosów, co wypominali mu krytycy. Trudno mu było wytrzymać godzinną audycję radiową bez palenia.

Palenie rzucił dopiero po kolejnej operacji. W październiku przyznał, że to papierosy zrujnowały mu zdrowie i zapowiedział poparcie dla ustawy zakazującej palenia w miejscach publicznych.

Profesor Religa przeszedł w sumie 4 operacje i dwa cykle chemioterapii. W grudniu prezydent Lecha Kaczyński odznaczył profesora Orderem Orła Białego.

Religa z optymizmem walczy z nawrotem raka

rik
2008-03-04, ostatnia aktualizacja 2008-03-04 09:35

PRZEGLĄD PRASY. - Pokonam tego raka sk...syna. Wierzę w swoje wyleczenie - powiedział Zbigniew Religa. Profesor jak zwykle z podniesioną głową zmaga się z ciężką chorobą.

Zbigniew Religa
Fot. Darek Redos / AG
Zbigniew Religa
Zbigniew Religa, który walczy z nawrotem nowotworu, udzielił wywiadów dzisiejszym wydaniom "Super Expressu" i "Faktu". W ciągu kilku ostatnich tygodni przeszedł operację i był poddany chemioterapii. Przed tygodniem jego stan gwałtownie się pogorszył. -Wszystko było dobrze do grudnia. Co trzy miesiące robiłem badania kontrolne. Samopoczucie było dobre, pracowałem normalnie. Ale Grudniowa tomografia komputerowa wykazała powiększenie nadnercza. Świadczyło to o jednym: jest przerzut - opowiada Religa.

Lekarze zdecydowali się na operację, a po niej na zastosowanie chemioterapii. Religa poddany był temu leczeniu przez od końca stycznia i mimo, że jak przyznaje, to "ciężkie leczenie", to nie leżał w tym czasie w szpitalu. - Przyjąłem zasadę, że tak długo jak mogę, zamierzam normalnie funkcjonować - powiedział profesor Religa. W tym czasie był aktywny zawodowo. Wziął udział w sejmowej debacie o służbie zdrowia.

Mimo przyjmowania dużych dawek leków, czuł się dobrze. Problemy pojawiły się na początku lutego. - Nastąpiło istotne uszkodzenie produkcji szpiku. Okazało się, że mam praktycznie zero krwinek białych, co jest już zagrożeniem dla życia. Byle infekcja może człowieka zabić - mówi Religa. Lekarze zmienili trapię na klasyczną, aby pobudzić szpik potem usunęli przerzut przy pomocy kolejnej chemioterapii. Teraz profesor czeka na następne badanie tomografem i ma nadzieję, że nie będzie kolejnych przerzutów. - Jestem w tej chwili w okresie dochodzenia do siebie - określił swój stan.

Zbigniew Religa nie planuje w związku z problemami zdrowotnymi rzucać polityki. - Nie. Nie zamierzam nic zmieniać - mówi stanowczo. Będę zachowywać się tak jak obecnie. Zdobył się też na ocenę pomysłów nowej minister zdrowia Ewy Kopacz. - Nie podoba mi się pomysł wprowadzenie dodatkowych ubezpieczeń zdrowotnych. Najpierw powinien powstać koszyk świadczeń gwarantowanych. Czyli tych wszystkich procedur medycznych, za które będzie płacił MFZ - ocenia profesor Religa.

Przeszczepowi rekordziści: minęło już 20 lat

Judyta Watoła
2007-08-13, ostatnia aktualizacja 2007-08-13 00:00

Jerzy Badurski uważa, że życie z obcym sercem to coś zwykłego
Jerzy Badurski uważa, że życie z obcym sercem to coś zwykłego
Fot. Bartłomiej Barczyk / AG

Każdy z nich już kilka razy wygrywał walkę o swoje życie. Wcale nie mają dość, choć od pierwszej wielkiej bitwy minęło już 20 lat

To było lato 1987 roku. Dwa lata wcześniej Zbigniew Religa przeprowadził w Zabrzu pierwszy przeszczep serca. Był już sławny w całym kraju. Dla chorych stał się symbolem nadziei. Roman Wewiór, Jerzy Badurski i Tadeusz Żytkiewicz - trójka pacjentów Religi, którym nowe serce wszczepiono latem 1987 roku - są dowodem na to, że taka nadzieja może dawać życie na długie lata.

65-letni Wewiór mieszka w Gdańsku. W jego piersiach bije serce 17-letniego chłopaka z Włocławka, ofiary wypadku samochodowego. Ojciec tego chłopca sam zgłosił lekarzom, że syn może być dawcą. Życie Wewióra było uratowane. - Początkowo jakbym nie wiedział, co z nim robić. Rok przesiedziałem w domu, ale to się już nie powtórzyło - opowiadał. Wrócił do pracy - prowadził wagon Wars w pociągach dalekobieżnych. 10 lat temu lekarze wykryli u niego chłoniaka. Jedna chemioterapia za drugą, wreszcie trzecia i pokonał raka. Potem jednak wysiadły nerki. To było działanie uboczne leków zapobiegających odrzuceniu obcego narządu. Wewiór dostał kolejną szansę - wszczepiono mu nową nerkę.

O tym wszystkim opowiadał mi dwa lata temu. Uśmiech nie schodził mu z twarzy. Kiedy wczoraj zadzwoniłam, zastałam go w szpitalu. Rak znów dał o sobie znać. - To już ostatnia chemia. Potem wracam do pracy. Te 20 lat? Pewnie, że bywało trudno, ale tyle darowanego życia to sama radość - mówi.

Badurski miał 47 lat, kiedy wszczepiono mu nowe serce. Po operacji żona dostała w klinice kasetę z instrukcją, jak ma przygotować dom na przyjęcie męża. Całe mieszkanie wywróciła do góry nogami, żeby nie było w nim żadnych zarazków mogących męża narazić na inne choroby. Ale on i tak nie mógł w domu wytrzymać. Zaczął szukać pracy. - Nikt nie chciał mnie przyjąć, uważano mnie za kalekę. Wtedy prof. Religa dał mi taki żelazny list. Zagwarantował w nim, że jestem zdrowym człowiekiem. Przyjęła mnie Huta Bankowa w Dąbrowie Górniczej.

Pracował do emerytury. Po drodze siadły mu żołądek i wątroba, potem noga. Ortopedzi w Piekarach Śląskich wszczepili mu rok temu endoprotezę. - 20 lat po przeszczepie? Cóż, w pierwszym roku to się człowiek o siebie bał. Potem się przyzwyczaja. Dziś wydaje mi się, że życie z obcym sercem to coś zwykłego. Zresztą teraz takich przeszczepowych 20-latków jest tylko trójka, ale za rok będzie już dużo więcej - przekonuje.

Najmłodszy z trójki "rekordzistów" jest Żytkiewicz. - Jeśli liczyć do daty, kiedy dostałem nowe serce, bo tak w ogóle to jestem najstarszy - śmieje się. Miał 61 lat, kiedy trafił do Zabrza. Wtedy wielu lekarzom wydawało się, że to za dużo na przeszczep. Ale nie Relidze. - Byłem 19. pacjentem, któremu transplantował serce, i pierwszym, z którym nikt z prasy już nie rozmawiał, bo przeszczepy spowszedniały - wspominał.

Dostał serce 40-letniego taksówkarza z Krakowa. Wie o tym, bo żona tamtego człowieka zadzwoniła do jego żony. Opowiedziała, że kiedyś, oglądając program w telewizji, mąż powiedział: "Jakby mi coś się stało, oddaj moje serce Relidze". I oddała.

Po operacji Żytkiewicz wrócił do pracy nauczyciela. Dowiedział się, że na książeczkę inwalidzką może kupić malucha bez kolejki. Wykorzystał szansę i w wieku 62 lat zrobił prawo jazdy. Tak jak Wewiór przeszedł też kolejny przeszczep i ma nową nerkę. - Nie czuję się, jakbym wygrał los na loterii. Czuję się, jakbym wygrał ich dziesiątki. Wciąż żyję - dla siebie, dla rodziny, dla znajomych. Czego jeszcze chcieć?!

Prof. Marian Zembala, uczeń prof. Religi i jego następca w Klinice Kardiochirurgii Transplantacji w Śląskim Centrum Chorób Serca w Zabrzu: - Takich chorych będzie coraz więcej, bo dziś leki przeciw odrzucaniu przeszczepionych narządów są o wiele lepsze. Nasi chorzy wracają do pracy, uczestniczą w zawodach sportowych. Żyją długo i aktywnie. To powinno przekonać tych, którzy jeszcze sprzeciwiają się transplantacjom ze strachu czy niewiedzy. Niech zobaczą, że oddanie organów do przeszczepu to naprawdę dar życia.

Źródło: Gazeta Wyborcza Katowice

"Po ludziach tego formatu pozostaje puste miejsce"

us, PAP
2009-03-08, ostatnia aktualizacja 2009-03-08 21:27

Z ogromnym żalem przyjęli informację o śmierci Religi politycy, z którymi współpracował jako poseł i minister zdrowia. - Odejście prof. Zbigniewa Religi to odejście człowieka wybitnego, który zostawił po sobie masę dobrych myśli i ogromnej wdzięczności - powiedział Bronisław Komorowski. Donald Tusk stwierdził, że "po ludziach tego formatu na długo pozostaje puste miejsce".

Bronisław Komorowski
Fot. Wojciech Olkuśnik / AG
Bronisław Komorowski
Donald Tusk
Fot. Sławomir Kamiński / AG
Donald Tusk
Ewa Kopacz
Fot. Jerzy Gumowski / AG
Ewa Kopacz
- Spotkałem pana profesora ostatni raz trochę ponad tydzieńWyrównaj z obu stron temu. Dowiedziałem się, że jest bardzo ciężko chory. Rozmawiał ze mną w swoim mieszkaniu w sposób bardzo naturalny o tym, co się zbliża w sposób nieuchronny - powiedział Komorowski.

- Widać było po nim, że jest człowiekiem w ogromnej mierze spełnionym w życiu, człowiekiem odważnym, który tak jak szykował się do wielkich spraw jako lekarz, tak samo do tej najtrudniejszej chwili był po prostu przygotowany - podkreślił marszałek.

- Dla mnie pan prof. Religa to nie tylko człowiek, z którym się niejednokrotnie spotykałem gdzieś w polityce, ale człowiek, który wnosił do polityki własny dorobek, własne wielkie nazwisko i nie potrzebował wsparcia, ani partii politycznej, ani samej polityki. To on dawał polityce bardzo wiele - dodał.

- Zapamiętam go jako bardzo przyzwoitego człowieka - mówił marszałek.

Kopacz: Śmierć prof. Religi to bardzo smutny dzień i wielka strata

Śmierć prof. Zbigniewa Religi to wielka strata dla polskiej medycyny i bardzo smutny dzień - powiedziała minister zdrowia Ewa Kopacz. Podkreśliła, że śmierć prof. Religi jest także stratą dla młodych lekarzy, "których mógł jeszcze wiele nauczyć".

- Do końca był aktywny, mówił otwarcie o swojej chorobie. Wielka strata dla polskiej medycyny - oceniła minister zdrowia.

Tusk: Śmierć prof. Religi to ogromna strata

- To ogromna strata, po ludziach tego formatu na długo pozostaje puste miejsce - powiedział Donald Tusk po informacji o śmierci prof. Zbigniewa Religi.

- Znałem Zbigniewa Religę. Jego śmierć przeżywam bardzo osobiście - dodał premier.

J.Kaczyński o prof. Relidze: To był silny, twardy człowiek

- To był silny, twardy człowiek - tak wspominał zmarłego w niedzielę prof. Zbigniewa Religę prezes PiS Jarosław Kaczyński.

- Wspominam go jako wielkiego człowieka, jako wielkiego lekarza - powiedział Jarosław Kaczyński. Dodał, że Religa był wybitnym fachowcem, dzięki któremu żyją setki ludzi.

Prezes PiS podkreślił, że Religa od dłuższego czasu zdawał sobie sprawę ze złego, pogarszającego się stanu zdrowia. Zaznaczył, że rozmawiał niedawno z profesorem i był pod wrażeniem, że znosi on ciężką chorobę z wyjątkową odwagą.

Prof. Zbigniew Religa, był ministrem zdrowia w rządzie PiS. Jarosław Kaczyński wspominał, że to właśnie wówczas poznał profesora; w tym czasie często się spotykali. - Był ciepły, dobrze mi się z nim współpracowało i rozmawiało - podkreślił.

- Nie mam wątpliwości, że to był człowiek idei - ocenił prezes PiS. Według J. Kaczyńskiego, tą ideą było doprowadzenie do reformy zdrowia, która "byłaby korzystna dla pacjentów".

Zdaniem prezesa PiS, Religa miał spójną, przemyślaną koncepcję - niestety zabrakło czasu, żeby rząd, którego J. Kaczyński był premierem, mógł ją zrealizować.

- Jako minister potrafił rozmawiać z ludźmi, ze związkami zawodowymi - wymieniał.

Prezes PiS powiedział, że było dla niego "czymś niezwykle ważnym i ujmującym", że Religa wziął udział w ostatnich wyborach i startował z list PiS. - Poszedł z nami, chociaż wiedział, że znajduje się po stronie, która będzie miała trudno - ocenił.

Odszedł Zbigniew Religa. Kliknij na zdjęcie, aby obejrzeć galerię: Kliknij, by obejrzeć galerię

Po dwóch latach walki z chorobą odszedł Zbigniew Religa

Jacek Zawadzki, Gazeta.pl
2009-03-08, ostatnia aktualizacja 2009-03-08 21:08
Zbigniew Religa w klinice kardiochirurgi w Warszawie, 13.10.2003
Zbigniew Religa w klinice kardiochirurgi w Warszawie, 13.10.2003
Fot. Piotr Janowski / AG

Zbigniew Religa w 1986 r. przeprowadził pierwszą w Polsce udaną transplantację serca. Zmarł 8 marca po ciężkiej chorobie nowotworowej w wieku 70 lat. W ostatnich latach był posłem klubu PiS i jednym z najbardziej znanych krajowych polityków. Był kawalerem Orderu Orła Białego.

Zmarł Zbigniew Religa, wybitny kardiochirurg, pionier polskiej transplantologii,polityk. Został pokonany przez chorobę nowotworową w wieku 70 lat
Fot. Filip Klimaszewski / AG
Zmarł Zbigniew Religa, wybitny kardiochirurg, pionier polskiej transplantologii,polityk. Został pokonany przez chorobę nowotworową w wieku 70 lat
GALERIA ZDJĘĆ
Kardiochirurg, parlamentarzysta i minister, a na koniec pacjent onkologii - to trzy najważniejsze etapy życia jednego z najsłynniejszych polskich lekarzy.

Docent Religa stał się sławny, kiedy dokonał pierwszego w Polsce udanego przeszczepu serca. Było to w listopadzie 1985 r. w Katedrze i Klinice Kardiochirurgii w Zabrzu. Pacjent przeżył tylko 6 dni, ale operacja przetarła szlak dla transplantologii w Polsce. Dopiero po operacji Religi zaczęto przeszczepiać też inne organy.

Odszedł profesor Religa | wideo


Był pierwszy w Polsce

On sam wykonał ponad 400 przeszczepów. Zdając sobie sprawę z trudności ze znajdowaniem dawców do przeszczepów, zaangażował się w prace nad sztucznym wspomaganiem mięśnia sercowego oraz stworzeniem polskiego sztucznego serca. Ponownie, jako pierwszy w Polsce wszczepił pacjentowi sztuczną komorę serca w listopadzie 1986 r., a w marcu 1987 r. wszczepił sztuczne serce, skonstruowane w USA. Prace nad polską konstrukcją prowadzi powołana przez Religę w 1991 r. Fundacja Rozwoju Kardiochirurgii w Zabrzu. W październiku 2008 r. profesor twierdził, że polskie sztuczne serce będzie gotowe w 2013 r. Jeśli się uda, będzie to najlepszy pomnik dokonań prof. Religi w dziedzinie kardiochirurgii.

Rozpoczęcie programu polskiej transplantologii w prof. Zbigniew Religa uważał za jeden ze swoich największych sukcesów. - W tamtych warunkach, rok 1985, to nie powinno było się udać - wspominał po latach. - W szpitalach dominowała bieda. Ja bardzo często nie miałem szwów, sprzętu jednorazowego użytku. Codziennie przychodząc do kliniki zastanawiałem się czy będę mógł operować, czy nie - opowiadał o tamtych czasach Religa.

Czas trudnej polityki

Być może to fatalny stan polskiej służby zdrowia popchnął go do aktywnego zaangażowania się w politykę. Pomimo zdeklarowanego ateizmu opowiedział się po stronie prawicy.

Pod koniec lat 80-tych. Religa wstąpił do Patriotycznego Ruchu Odrodzenia Narodowego, marionetkowego komitetu, stworzonego przez PZPR, który miał skupiać, zależne od komunistycznej władzy, organizacje katolickie. Z listy Ruchu bezskutecznie kandydował do senatu I kadencji. Do parlamentu dostał się dopiero w 1993 r., z listy Bezpartyjnego Bloku Wspierania Reform. Profesor żartował później, że w "wielką politykę" wpadł na środku jeziora. W 1993 r. kiedy łowił ryby zadzwonił do niego Andrzej Kozakiewicz z kancelarii prezydenta i przekazał osobistą prośbę Lecha Wałęsy, żeby Religa wystartował w wyborach do senatu. Głosowało na niego ponad pół miliona głosów.

Później profesor podjął próbę stworzenia własnej partii republikańskiej, która nie zaistniała na scenie politycznej. Drugi raz Religa został senatorem z listy Blok Senat 2001, który skupiał środowiska sierpnia 80.

Łowienie ryb pozostało jego pasją do końca życia. Najchętniej wyjeżdżał na swoją działkę nad Bugiem. Na połów wypływał najchętniej samotnie, przed świtem.

Niezależnie od politycznych ruchów prof. Zbigniew Religa cieszył się zawsze dużym poparciem społecznym. W 2005 r. ufało mu 64 proc. Polaków. To dało mu pierwsze miejsce w rankingu, nawet przed Aleksandrem Kwaśniewskim. - Zobaczycie, ja w końcu zostanę prezydentem - żartował wtedy profesor z kolegami przy kawie. Od tego momentu już stale był obecny w sondażach prezydenckich, które dawały mu duże szanse na zwycięstwo.

Religa w wyborach prezydenckich w 2005 r. wystartował 5 czerwca, ale jego kampania trwała tylko 89 dni. 2 września wycofał się z wyborów i poparł Donalda Tuska. Został nawet honorowym przewodniczącym jego komitetu wyborczego. Później wielokrotnie tłumaczył, że nigdy nie popierał Platformy Obywatelskiej.

Profesor ministrem zdrowia

Jeszcze w 2005 r. zaskoczył wszystkich przyjmując tekę Ministra Zdrowia w rządzie Kazimierza Marcinkiewicza. Wtedy wreszcie zyskał realny wpływ na polską służbę zdrowia. Jego praca była jednak trudna, bo środowisko PiS-u traktowało go podejrzliwie, jako ateistę i wypominając niedawne poparcie dla liberała Tuska. Z trudem zdobywał poparcie innych ministrów dla swoich pomysłów. - (...) tyle czasu zabrało mi przekonywanie, głównie pani premier, minister finansów, i uzyskanie zgody premiera - mówił Religa w marcu 2008 r. z trybuny sejmowej, tłumacząc się z opóźnień we wprowadzaniu w życie ustawy o składkach zdrowotnych.

Posłem został w 2007 r., kandydując z listu Prawa i Sprawiedliwości. Jako jedyny poseł tego klubu parlamentarnego nie zakończył ślubowania formułą "Tak mi dopomóż Bóg". Nigdy też nie wstąpił do PiS-u, ale z trybuny sejmowej wielokrotnie bronił swoich klubowych kolegów: - Ja myślę, pani poseł, że trzeba mieć dużo odwagi, żeby powiedzieć, że ta strona, gdzie ja siedzę, nie jest zainteresowana naprawą systemu opieki zdrowotnej - to wypowiedź Religi z 14 października 2008 r.

Religa: Obdarzono nas wielkim zaufaniem


Będąc posłem opozycji nie angażował się w polityczne spory, ale dalej pracował na rzecz poprawy sytuacji w polskiej służbie zdrowia. Starał się stawać ponad podziałami: - Skoro to jest gotowe, to niech to będzie i wasz projekt, przecież nikt już nie będzie pamiętał, że to było zrobione za moich czasów. To nie jest ważne. Dajcie tę ustawę - apelował na posiedzeniu 26 marca 2008 r.

Nie bał się wyrazić uznania dla czyjejś pracy, nawet jeśli był to polityk lewicowy: - Jeśli już mówimy o tym, to moim obowiązkiem jest pokłonić się ministrowi Balickiemu. Panie ministrze, kłaniam się panu, bo to jest pański projekt. (posiedzenie 6 lutego 2008 r.)

Walczył do końca

Miał również odwagę publicznie mówić o swoim zdrowiu i słabościach. W styczniu 2008 r., na łamach Rzeczpospolitej przyznał, że miał problem z alkoholem. "Owszem z przykrością i wstydem przyznaję się, że w latach 80. i na początku 90. piłem za dużo. Jednak kiedy zacząłem u siebie podejrzewać, że zaczynam być uzależniony, podjąłem z tym walkę. Wielu ta walka się nie udaje. Ja jednak należę do ludzi, którzy tę walkę wygrali" - tłumaczył w wywiadzie.

Wydawało się, że równie zwycięsko wyjdzie z potyczki z rakiem. 30 maja 2007 r. publicznie przyznał, że ma guza lewego płuca. Dzień później przeszedł pierwszą operację. Nie przestał jednak palić papierosów, co wypominali mu krytycy. Trudno mu było wytrzymać godzinną audycję radiową bez palenia.

Palenie rzucił dopiero po kolejnej operacji. W październiku przyznał, że to papierosy zrujnowały mu zdrowie i zapowiedział poparcie dla ustawy zakazującej palenia w miejscach publicznych.

Profesor Religa przeszedł w sumie 4 operacje i dwa cykle chemioterapii. W grudniu prezydent Lecha Kaczyński odznaczył profesora Orderem Orła Białego.

Odszedł Zbigniew Religa. Kliknij na zdjęcie, aby obejrzeć galerię: Kliknij, by obejrzeć galerię

Religa: Muszę tylko napisać testament

Były minister zdrowia dla DZIENNIKA

Religa: Muszę tylko napisać testament

Tak długo, jak normalnie żyję, będę robić wszystko tak, jak do tej pory. Pracować w Sejmie, zabierać głos, prowadzić prace doktorskie, spotykać się z dziećmi. Żyję dalej, staram się żyć normalnie. Zakładam, że jeszcze pożyję. Ale nie czepiam się życia kurczowo - mówi DZIENNIKOWI Zbigniew Religa.

czytaj dalej...
REKLAMA

>>>Religa: Nie wygrałem z rakiem

RENATA KIM, BARBARA KASPRZYCKA: Denerwują pana rozmowy o chorobie i pytania o nią?
ZBIGNIEW RELIGA: Denerwują, bo to moja osobista sprawa.

Ale nie schował się pan, nie chciał chorować w ukryciu.
Dlaczego miałbym się chować? Nawet gdybym chciał, to nie mogłem. Kiedy zdiagnozowano u mnie raka, byłem ministrem zdrowia. Nie mogłem zniknąć w ogniu strajków lekarzy. Musiałem wziąć zwolnienie na jakiś czas i miałem wybór: skłamać, że nie chodzi o chorobę, albo mówić prawdę. Wydaje mi się, że lepiej mówić prawdę.

To było kilkanaście miesięcy temu. Teraz też nie zamierza pan się wycofywać z życia publicznego, pojawia się pan regularnie w Sejmie, udziela wywiadów.
Dlaczego miałoby być inaczej?

Bo sam pan mówi, że ma dosyć zainteresowania pańską chorobą. Mógłby pan odpuścić, pochorować sobie w domu.
W żadnym wypadku. Choroba jest chorobą, ale życie jest życiem. Zdecydowałem się być posłem i zamierzam tak długo, jak będę mógł, wykonywać związane z tym obowiązki. Teraz był gorący moment dotyczący proponowanej przez PO reformy służby zdrowia. Ja powstrzymanie tego idiotycznego planu traktuję nie jak politykę, ale jak misję. Poświęciłem kilka lat na poznanie tego systemu i uważam, że Platforma, forsując jego urynkowienie, robi strasznie niebezpieczną rzecz. Tego nie ma nigdzie w Europie! Moim psim obowiązkiem jest ostrzec przed tym ludzi.

I musi pan w związku z tym iść na pierwszą linię frontu, być przedstawicielem prezydenta w Senacie?
Najpierw zgodziłem się na prośbę prezydenta Kaczyńskiego być ministrem zdrowia. Zwrócił się do mnie o to, mimo że w wyborach prezydenckich popierałem obóz jego przeciwnika. Byłem więc ministrem prezydenckim, nie pisowskim. I przyjmując tę funkcję, postawiłem warunki, z których najważniejszym było utrzymanie ubezpieczeniowego finansowania służby zdrowia. PiS ze mną strasznie walczył przez pierwsze miesiące, a prezydent stanął po mojej stronie.

I dlatego znów się pan zgodził go reprezentować?
Oczywiście, że tak. Mam wobec niego zobowiązania.

Warto się tak szarpać? Najpierw jako minister, teraz w krucjacie przeciwko prywatyzacji szpitali?
Warto, nic bym nie zmienił, niczego bym nie cofnął. Wręcz przeciwnie, żałuję, że PiS przegrało i nie mogłem jeszcze choćby dwa lata być dalej ministrem. Chciałbym doprowadzić do końca swoją wizję naprawy służby zdrowia. Ale ponieważ nie mogę, to muszę przynajmniej walczyć z tą idiotyczną wizją PO.

Często pan musi odpowiadać na pytania o chorobę?
Nie, ludzie nie pytają. I słusznie. Pytają najwyżej, jak się czuję, ja odpowiadam, że dobrze.

Zawsze pan odpowiada, że dobrze.
Zawsze odpowiadam, że dobrze. A czuję się różnie. Ale z ludźmi nie mam problemów. Czasem mam problem z dziennikarzami.

Ale wie pan, dlaczego. Ludzie chcą wiedzieć, jak się pan czuje.
Czuję się tak, że wszystko, co jest do zrobienia, jest przeze mnie zrobione. Jutro jadę do Siedlec na groby rodziny mojej żony. Nie mam potrzeby z czegoś rezygnować.

Półtora roku temu mówił pan, że w domu nie ma tematu choroby. Nadal nie rozmawia pan o tym z żoną?
Nadal, o czym tu rozmawiać? Moje stanowisko jest proste: tak długo, jak będę mógł, zachowuję się normalnie. Chorobę staram się zwalczyć. A czy mi się uda, czy nie – to nie zależy ode mnie ani od nikogo innego.

Jest pan tak twardy, czy tak skryty?
Skrytość nie ma z tym nic wspólnego. Ja oddzielam chorobę ode mnie. Ja idę swoją drogą, ona swoją. A że jestem twardym człowiekiem - chyba tak. Przeżyłem w życiu bardzo wiele, nie tylko wygranych, ale i przegranych.

Która porażka jest tą najważniejszą?
Najważniejsza jest zawsze z chorym. Kiedy umiera pacjent. Wszystkie polityczne przegrane to rzecz drugoplanowa. Zresztą kiedy znajduję wytłumaczenie dla takich przegranych, one przestają być istotne.

Pamięta pan takiego pacjenta, po którym pan płakał?
Nieraz płakałem. Na początku, w latach 70. i na początku 80., kardiochirurgia miała bardzo złe wyniki. Śmiertelność na tych oddziałach sięgała 40 procent. W tej chwili jest minimalna - 3 proc., ale wtedy umierał niemal co drugi pacjent po operacji. Kiedy byłem docentem w Instytucie Kardiologii w latach 1981 - 83 miałem taką czarną serię, po moich operacjach jeden po drugim umierali mi pacjenci. To było trudne do wytrzymania.

I myślał pan o tym, co zrobił źle?
Oczywiście, że tak. Każdy lekarz tak myśli. Dziś na pewno mógłbym zrobić wiele rzeczy lepiej: jest inna wiedza, inna technologia, a i umiejętności wówczas miałem pewnie mniejsze.

Trudno było rozmawiać z pacjentami o chorobie i tzw. rokowaniach?
Trudno było na początku, w latach 60., kiedy byłem źle wyuczonym lekarzem. Ze studiów i od starszych kolegów wynosiło się przekonanie, że prawdę należy mówić rodzinie chorego. Samemu choremu trzeba kłamać. Ludziom z nowotworami nie mówiło się prawdy! Byłem święcie przekonany, że tak trzeba, do czasu, aż w 1973 roku wyjechałem do USA i zobaczyłem, że można inaczej. Tam choremu mówi się absolutną prawdę. Nikt nie ośmieliłby się okłamać pacjenta. Trudne były więc moje rozmowy z chorymi przez 1973 rokiem. Mówienie prawdy okazało się dużo łatwiejsze. Znajdowałem pełne zrozumienie u pacjenta. Pacjent się dostosowywał i pytał, co ma robić. To były zupełnie inne rozmowy.

A rozmowy z opiekującymi się panem teraz lekarzami też są szczere?
Absolutnie. Za nieszczerość, niepowiedzenie mi prawdy o moim stanie, miałbym śmiertelną pretensję. Jak są przerzuty, to są: zastanawiamy się wspólnie, co z nimi zrobić. Nie ma mowy o ukrywaniu czegoś - w każdym razie taką mam nadzieję.

Ale domyśla się pan, skąd się bierze nieszczerość? Ludzie - lekarze pewnie też - boją się, że chory, jak usłyszy diagnozę, zacznie płakać, krzyczeć albo dostanie ataku serca.
Kiedyś tak myślałem, ale to nie jest prawda. Jeżeli takie reakcje się zdarzają, to w pojedynczych przypadkach, bardzo rzadko. Na ogół reakcja jest normalna.

Mówi pan, że nie rozmawia z żoną o chorobie. Ale przecież ona może zostać sama, może się tego boi, może trzeba coś uporządkować?
Moja żona jest lekarzem, ja jestem lekarzem, zdajemy sobie sprawę z tego, czym jest nowotwór. Nie ma o czym mówić. O uporządkowanie życia i moich spraw sam zadbam. Nikt nie musi mi o tym przypominać. Czy taki będzie koniec? Może taki być, zdajemy sobie z tego sprawę. Codzienne rozmawianie o tym byłoby udręką. To bez sensu.

I nadal się pan nie boi śmierci? Czy aby zaakceptować śmierć trzeba być lekarzem?
Trzeba być człowiekiem, który ma na ten temat przemyślenia. Moje przemyślenia są proste: nie ma człowieka, który by nie umarł. Łącznie z papieżem. Skoro jest to nieodwołalne i nieodwracalne, to nie ma się czego bać. Każdy musi umrzeć, panie też. Dla mnie śmierć jest niczym, śmierć jest snem. Tłumaczę to sobie jeszcze tak: miałem ukochane miejsce w świecie - Wyspy Zielonego Przylądka. Ukochane było dawno temu, kiedy nie było tam tych wszystkich hoteli, tłumu turystów, hucznych imprez, a ja mogłem łowić ryby. Ale mnie na tych Wyspach nie ma. Nie żyję tam, nie żyję i już. To samo dotyczy innych miejsc na świecie. I naturalną koleją rzeczy kiedyś nie będzie mnie też tu.

I nie zastanawia się pan, gdzie pan będzie, kiedy tu pana nie będzie?
Nie muszę, wiem, gdzie będę. W ziemi.

Rozumiem, że jest się ateistą, kiedy jest się młodym, zdrowym, świat jest piękny i wszystko przed nami. Ale im bliżej końca tym - wydawałoby się - więcej pytań o to, co będzie dalej.
U mnie jest na odwrót. Jestem ateistą coraz bardziej.

Kiedyś był pan bardziej skłonny uwierzyć w siły nadprzyrodzone?
Ja pochodzę z rodziny katolickiej. Był taki okres w moim dzieciństwie, kiedy wierzyłem w Boga. Potem zacząłem się nad tym wszystkim zastanawiać i z tego zastanowienia wynikło, że nie wierzę w to wszystko. Ale muszę jasno powiedzieć: ja nie jestem wojującym ateistą. Wydaje mi się, że jestem przykładem osoby tolerancyjnej. Moje dzieci były wychowane tak, jak same chciały. Jeśli chciały chodzić na religię, to mogły. Nigdy im nie zabraniałem. Zresztą nigdy na ten temat nie rozmawiałem z nimi, dawałem im pełne prawo wyboru.

I co wybrały?
Wydaje mi się, że ateizm, choć chyba nie tak zdecydowanie jak ja, bo mają w głowie jakieś znaki zapytania. Swoje dzieci wychowują tak samo. Ale jeśli panie myślą, że zbliżam się teraz do śmierci i w związku z tym zmieniłem zdanie w sprawie wiary, to nie mają panie racji. Nie widzę powodu, żeby zmieniać zdanie. Jestem coraz bardziej niewierzący, ale to jest prywatna sprawa. Nigdy tego nie manifestowałem na zewnątrz.

Więc jakim kodeksem etycznym się pan kieruje? Chrześcijanie mają dekalog, a pan?
Dekalog, który ma kilka tysięcy lat, przyjęła znaczna część ludzi na świecie, w tym również ja. Ale to nie ma nic wspólnego z wiarą. Nie trzeba być wierzącym, by przestrzegać dekalogu. Myślę, że ja przestrzegam tych zasad bardziej niż niejeden wierzący. Ja je w pełni akceptuję. Bo to nie jest tak, że ateista wszystko może, że żadne normy go nie obowiązują. Żyje wśród ludzi, ma wobec nich zobowiązania i dlatego właśnie przyjąłem dekalog. Ale nie ma w tym nic religijnego.

A zdarzyło się panu kiedyś patrzeć na kogoś głęboko wierzącego i zazdrościć mu, myśląc: on ma w życiu łatwiej?
Nie, nigdy. Patrzę na takich ludzi, w pełni akceptuję ich stanowisko, ale nie mam poczucia, że oni mają lepiej niż ja. A wydaje mi się, że może nawet mają gorzej.

Dlaczego?
Bo oni nie wiedzą, co będzie z nimi po śmierci.

A pan wie?
Wiem, że nic nie będzie.

Nie widzi pan na świecie cudów? Ręki Boga?
Nie. Obserwacja życia i doświadczenie lekarskie utwierdzają mnie, że Boga nie ma.

Nie widział pan cudu medycznego?
Jeżeli nawet widziałem rzeczy, których nie potrafię wytłumaczyć, to nie wierzę, by stała za nimi siła wyższa. Przyjmuję po prostu, że brak wytłumaczenia musi wynikać z mojej niepełnej wiedzy.

A może świadomość nieuchronnej śmierci, niebytu, jest panu wręcz miła? Nie trzeba się będzie dłużej męczyć, odpowiadać na głupie pytania.
Nie, nie ma czegoś takiego. To byłoby bzdurne i nieprawdziwe. Prawdziwa jest jedna rzecz, choć nie wiem, czy uda mi się was przekonać. Mianowicie, że tak długo, jak normalnie żyję, a wydaje mi się, że żyję w 90 proc. normalnie, będę normalnie działać, robić wszystko tak, jak do tej pory. Pracować w Sejmie, zabierać głos, przedstawiać swoje przemyślenia, prowadzić czyjeś prace doktorskie, spotykać się z córką i synem. Żyję dalej, staram się żyć normalnie. Zakładam, że jeszcze pożyję. Ale też nie czepiam się życia kurczowo.

Nie zabiega pan gorączkowo, żeby je przedłużyć?
Gdybym mógł zabiegać, tobym zabiegał. Ale jest jak jest. Niezależnie od zabiegów i tak umrę. Stosuję się do zaleceń lekarza, uzgadniam z nim, co jest dla mnie dobre, a co złe. I ustalam komfort życia: stosuję taką terapię, jaka nie zaburza tego komfortu. Z doświadczeń półtorarocznych wiem, że chemioterapia działa na mnie fatalnie. Umarłbym po tej chemii. Do niej już nie wrócę.

Po naświetlaniach też pan skarżył się na poparzenia.
Nie miałem poparzeń, miałem typowy odczyn radiologiczny. To jest straszna sprawa, ale dzięki lekom został zlikwidowany.

Ma pan taką rzecz, z którą chce jeszcze zdążyć? Coś zrobić, zobaczyć, przeżyć?
Chciałem odwiedzić w Stanach Zjednoczonych miejsca, w których byłem i które miały na mnie wpływ. Pojechałem tam, ale musiałem przerwać tę podróż właśnie ze względu na odczyn popromienny. Całe szczęście, że wróciłem. Jednak zdążyłem zobaczyć te wszystkie miejsca istotne dla mnie ze względów zawodowych. Musiałem niestety zrezygnować z wędkowania na Wielkich Jeziorach. Nie miałem już siły.

Kiedy rozmawia pan zupełnie szczerze ze swoim lekarzem o dalszych perspektywach, to co pan słyszy?
Słyszę prawdę. Lekarz mówi mi, jak powinienem być dalej leczony, kiedy następne badanie kontrolne i co w nim może wyjść.

Pyta pan, ile jeszcze czasu przed panem?
Absolutnie nie. To nie jest pytanie do niego.

A do kogo?
Do mnie. Jestem lekarzem. Co prawda tylko kardiochirurgiem, ale wydaje mi się, że niezłym. Mam rozeznanie w chorobach, więc nie muszę nikomu stawiać takich pytań.

A pan co sobie odpowiada?
Odpowiadam, że muszę jeszcze załatwić to, to i to. I załatwiam.

Ale bez udawania przed samym sobą: ile pan sobie daje czasu?
Nie muszę udawać. Ja naprawdę nie wiem.

Co by powiedziała medycyna o takim przypadku jak pana, w takim stadium, z takimi przerzutami? Kiedy przyszedłby do pana taki pacjent i zapytał, ile ma czasu na pożegnanie się z dziećmi i napisanie testamentu - co by mu pan powiedział?
Niedługo robię kolejne badania, ale ostatnie wykazują cofanie się zmian nowotworowych. W związku z tym nie zadaję sobie takich pytań i nie umiem na nie odpowiedzieć. Co więcej, nie jestem specjalnie zainteresowany tą odpowiedzią.

A boi się pan czegoś?
Nie.

Nawet degeneracji ciała czy bólu towarzyszącego postępom choroby?
Medycyna potrafi uśmierzyć ból, więc tego się nie boję. Ufam lekarzom, że zrobią wszystko, bym nie cierpiał.

Wie pan, że na sejmowych korytarzach mówi się, że pan już powoli żegna się z życiem?
Ci, co tak mówią, mówią bzdury. To dla mnie zaskoczenie.

I nie zaszył się pan w lecie w swoim domu nad rzeką?
Ja zawsze się zaszywam na działce i łowię ryby. Wyjeżdżam tam po to, bym był sam. Nie chcę wtedy widzieć nikogo, tolerowałem tylko psa, póki jeszcze był. Więc to wszystko są bzdury, że ja tam żegnam się z życiem. Ja po prostu nie lubię być z ludźmi; nie chodzę na bankiety, nienawidzę rozmów o niczym. Większość tych ludzi po prostu strasznie mnie nudzi. Rzadko spotykam takich, z którymi łączy mnie dobry kontakt psychiczny. Ja wolę być sam. Rozmawiać ze sobą albo z żoną.

Kiedy rozmawialiśmy półtora roku temu, zaraz po diagnozie, pytałam, czy zaczął pan porządkować swoje sprawy. Mówił pan wtedy, że nie. Jak jest teraz?
Mam bardzo niewiele rzeczy do załatwienia. Został mi tylko testament do napisania i jakoś nie wiem, czy mam się umawiać z prawnikiem, czy wystarczą świadkowie. Ale to będzie prosty testament, trzy zdania, więc nie ma o czym mówić. Rodzina wie mniej więcej, jak powinien wyglądać mój grób, a reszta... Reszty nie ma.

A jakieś rozmowy, które powinien pan odbyć? Niezałatwione sprawy?
Nic. Nie mam takich spraw.

Za miesiąc ma pan 70. urodziny. Kiedy pan o nich myśli, to jak pan ocenia te minione lata?
Nie myślę o urodzinach. Gdyby nie panie, to w ogóle bym o nich nie pamiętał. W mojej rodzinie nie ma tradycji obchodzenia urodzin czy imienin. Wstaję rano, żona mówi: "Wszystkiego najlepszego" i tyle.

To kiedy pan dostaje prezenty?
Nie dostaję. Zresztą tylko kolejna wędka może sprawić mi przyjemność, wszystkie inne prezenty to kłopot. A jeśli chodzi o rocznicowe podsumowanie mojego życia, to odpowiem prosto: to bez sensu. Oczywiście zastanawiam się, czy po diagnozie o raku coś się zmieniło w wyznawanych przeze mnie wartościach, ale myślę, że nic. Niczego nie musiałem zmieniać. Naturalnie, gdy patrzę wstecz na moje życie, to widzę, że narobiłem różnych głupot. Ale kto ich nie narobił?

A teraz, po diagnozie, pozwala pan sobie na więcej?
Nie, na nic więcej sobie nie pozwalam. Nie chodzę do restauracji, nie mam żadnych takich potrzeb. Może jeszcze tylko pojechałbym do Południowej Afryki, bo bardzo lubię ten kraj. Ale to nie jest nic takiego, co koniecznie muszę zrobić i zaliczyć tylko dlatego, że moje życie się kończy.

Jest panu dobrze?
Tak. Nie mam do siebie o nic pretensji, a to chyba najważniejsze. Bo to, że kiedyś się upiłem czy coś podobnego, cóż to jest? Nie zrobiłem nikomu krzywdy, chyba że jako lekarz, ale wtedy też nie była to celowa krzywda. Mam prawo być zadowolony z mojego życia. Być może mi nie uwierzycie, ale moje życie jest dokładnie takie, jakie chciałem mieć. Nie osiągnąłem wprawdzie w polityce tego, co sobie zaplanowałem, ale wiem dlaczego i się z tym godzę. Pocieszeniem jest dla mnie to, że chyba mało osób cieszy się takim uznaniem ludzi jak ja. To było wyraźnie widać podczas ostatniej debaty w Senacie, kiedy nikt nie wypowiadał się personalnie przeciwko mnie. I to jest konsekwencja całego mojego życia.

Jest pan z tego życia dumny?
Jestem.