Pokazywanie postów oznaczonych etykietą KULTURA. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą KULTURA. Pokaż wszystkie posty

sobota, 6 lutego 2010

Drink z Poznania podbija Europę. Poznajcie autorkę

Natalia Mazur
2010-02-06, ostatnia aktualizacja 2010-02-05 18:35

Maria Mileńko - studentka poznańskiej ASP - wygrała konkurs na plakat na Dzień Europy. 9 maja jej dzieło pojawi się w 27 krajach UE. A dziś Marysia o sobie.


Fot. Tomasz Kamiński / Agencja Gazeta
Mówię, cały czas mówię, nie przestaję mówić od niedzieli. Dziś byłam już w radiu, telewizja pyta, czy powiem coś przez skajpa. Chyba nigdy w życiu tyle nie mówiłam.

Niedzielę spędziłam przed komputerem, z chłopakiem, z przyjaciółkami. Był tort, konfetti i... kamery. Po północy chwila napięcia... Pierwszy SMS z gratulacjami wysłał profesor z ASP, gdzie studiuję grafikę. To właśnie Eugeniusz Skorwider polecił nam na zajęciach, byśmy wzięli udział w konkursie na plakat promujący Dzień Europy. Do tematu na początku nie byłam przekonana: "I love Europe", "kocham Europę". Ciężko coś powiedzieć, żeby to nie było banalne.

Chciałam przedstawić europejskie kraje jako zwierzęta. Nieraz odpowiednie zwierzę samo się nasuwa. Niemcy to niedźwiedź, bo symbol Berlina. Hiszpania - walki byków. A Polska? Może orzeł? No tak, a potem inni będą mówić, że Polacy to niby takie orły, a inny kraj przedstawili jako krowę. To może kogut? Ale kogut to bardziej Francja.

Organizatorzy konkursu pytali na stronie: co ci się najbardziej podoba w Europie? Można podróżować, poznawać ludzi, ciekawe miejsca, kultury. Szukałam rzeczy, za pomocą której można to pokazać. No i przyszedł mi do głowy ten koktajl.

Nie zastanawiałam się, czy jest alkoholowy, czy nie. Potem zdałam sobie sprawę, że nie wszystkim może się to spodobać: Polka na plakacie przedstawia alkohol. Mam dwie odpowiedzi. Pierwsza: to nie koktajl alkoholowy, tylko europejski. Nie oznajmiam przecież: "moim ulubionym drinkiem jest cosmopolitan". Piszę: "moim ulubionym koktajlem jest europejski miks kultur". Druga odpowiedź: tak, to alkoholowy koktajl. No i co z tego? Drink skłania do spotkań, jest czymś pozytywnym. Każdy przecież lubi sobie wypić winko czy coś innego, i nie ma w tym nic złego. Alkohol jest częścią kultury.

Skąd znam europejski miks? Nie podróżowałam dużo po Europie. Byłam w Niemczech, chwilę w Szwecji. I jeszcze, jako dziecko spędziłam rok w Finlandii. Mój tata został tam oddelegowany jako pracownik Polskiej Żeglugi Bałtyckiej. Starsza siostra Karolina chodziła do szwedzkiej szkoły. Przynosiła stamtąd słowa, za pomocą których porozumiewałyśmy się z koleżankami z podwórka. Musiałyśmy sobie jakoś radzić, bo pamiętam, że bawiłyśmy się w policjantów i złodziei.



Zawsze dużo rysowałam. Gdy rodzice kupili mi blok rysunkowy, od razu siadałam i wszystko było zarysowane. Nie miałam nigdy zajawki na rysowanie księżniczek. Zamiast rysować rodzinkę, rysowałam pieski z dziećmi, w ubraniach, na rowerach. Albo króliki.

W podstawówce raz pani zapytała całą klasę o któregoś ze słynnych malarzy: "Kto nam tak pięknie namalował konia?". A klasa chórem: "Marysia!".

Urodziłam się w 1987 roku, w Świnoujściu. Nigdy nie czułam, że mieszkam przy granicy między Polską a Europą. Raczej dziwiło mnie, że Świnoujście należy do Polski. Żeby dostać się do Niemiec, wystarczyło stanąć w kolejce i pokazać paszport. Żeby dostać się do Polski, trzeba było się przeprawić promem.

Granica kojarzy mi się z wycieczkami. Mama na rowerze, tata na nartorolkach, a ja z siostrami - na rolkach lub rowerach. Po stronie niemieckiej była ścieżka rowerowa przez las, fajne place zabaw i niemiecki ordnung. Duży market, w którym kupowaliśmy żelki, dobre wino i proszki do prania. Po stronie polskiej stały bryczki, którymi Polacy wozili Niemców.

W podstawówce chodziłam z tatą na jogę. Po kilku lekcjach stwierdziłam, że przecież ja też mogę tego kogoś uczyć. Zaprosiłam koleżanki, rozłożyłyśmy na podłodze koce i ręczniki. I za drobną opłatą pokazywałam poszczególne figury, asany. Zarobione pieniądze wydałam na słodycze.

Rodzice wspominają, że lubiłam rządzić. W gimnazjum miałyśmy z dziewczynami gang. Na tajnych nocnych spotkaniach oglądałyśmy horrory. Potem siedziałyśmy w pokoju i bałyśmy się gdziekolwiek ruszyć. Bałyśmy się też, że pracownik wypożyczalni nie przyjmie wygrzebanych złotaków, którymi zamierzamy zapłacić za wypożyczone filmy.

Zawsze byłam bardziej wystraszona niż przebojowa. Dlatego mama bała się o mnie, gdy postanowiłam wyjechać do Poznania do liceum plastycznego. A ja w ogóle nie brałam pod uwagę, że mogę spędzić trzy lata w świnoujskim ogólniaku, ucząc się matmy.



Zamieszkałam w bursie artystycznej. Baletnice płakały po kontuzjach, a muzycy ćwiczyli w toalecie grę na trąbce, bo tam był najlepszy dźwięk. Wszyscy przyglądali się nam, ludziom z plastyka. - Pozwalają wam się tak ubierać? - dziwili się, gdy koleżanka wychodziła do szkoły w bluzce z przejrzystej siatki.

Jakieś 10 lat temu mój tata został wikingiem. Namawiał mnie i siostry, byśmy też brały udział w spotkaniach na wyspie Wolin. Z początku wydawało mi się to trochę obciachowe. Ale zaczęłam tam jeździć. Mieszkam pod namiotem, kąpię się w zimnej wodzie, piekę podpłomyki, robię figurki do lalkowego teatru, w którym z siostrą przedstawiamy przygody Stenki, piratki. A wieczorem siadam przy którymś z ognisk, słyszę język niemiecki, szwedzki, rosyjski. Nie muszę podróżować, by znaleźć europejski koktajl.

Chciałabym zobaczyć Wiedeń, może Paryż. W nagrodę za wygraną w konkursie pojadę do Brukseli. Mam nadzieję, że będę mogła zabrać Mateusza. Poznałam go w... mieszkaniu. Z koleżanką szukałyśmy współlokatora i pojawił się taki poważny ankieter w garniturze. Oglądaliśmy razem "Glengarry Glen Ross" i przegadaliśmy całą noc. Dziś Mateusz ma własną firmę prowadzącą badania rynkowe.

Po konkursie dostałam parę propozycji. Studenci politechniki pytają, czy zaprojektuję grafikę do gry. Odezwała się dziewczyna prowadząca z chłopakiem organizację ekologiczną. Namawiają ludzi, by kupowali od rolników naturalnie uprawiane warzywa. Podoba mi się to. Nie chciałabym pracować w agencji reklamowej, projektować pod dyktando ludzi, którzy przychodzą z gotową wizją. Pracować całymi dniami, by spłacić kredyt za ciasną klitkę w bloku. Mam takie nierealne marzenie: chciałabym żyć w hipisowskiej komunie.

Źródło: Gazeta Wyborcza Poznań

środa, 12 marca 2008

Pożegnanie Holoubka. Służył przez piękno i dobro

awe, rik
2008-03-12, ostatnia aktualizacja 2008-03-12 19:34
Zobacz powiększenie
Ostatnie pożegnanie artysty odbyło się w asyście Kompanii Honorowej Wojska Polskiego.
Fot. Jacek Łagowski / AG

- Jesteś zaproszony, a my oczekiwani - takimi słowami pożegnał Gustawa Holoubka na warszawskich Powązkach jego przyjaciel Piotr Fronczewski. W pogrzebie wielkiego aktora oprócz najbliższej rodziny zmarłego i jego przyjaciół wzięli udział przedstawiciele świata kultury, rządu i prezydenta oraz rzesze warszawiaków. Po mszy żałobnej trumna z ciałem Gustawa Holoubka spoczęła na Starych Powązkach w Warszawie. Artysta został pośmiertnie odznaczony Orderem Orła Białego.

Zobacz powiekszenie
Fot. Jacek Łagowski / AG
Wiązanki kwiatów składali przyjaciele i instytucje, z którymi związany był zmarły.
Zobacz powiekszenie
Fot. Jacek Łagowski / AG
W ostatniej drodze towarzyszyły Gustawowi Holoubkowi Mazurek Dąbrowskiego i dźwięki hejnału mariackiego, który odegrał trębacz z Krakowa.


Ostatnie pożegnanie artysty odbyło się w asyście Kompanii Honorowej Wojska Polskiego. Nad trumną aktora przemówili minister kultury Bogdan Zdrojewski i prezes ZASP Krzysztof Kumor. W ostatniej drodze towarzyszyły Gustawowi Holoubkowi Mazurek Dąbrowskiego i dźwięki hejnału mariackiego, który odegrał trębacz z Krakowa.

Prezydent: Jesteśmy mu winni wdzięczną pamięć

"Gustaw Holoubek kochał świat i kochał życie, dzięki czemu, nam wielbicielom jego talentu, pomagał patrzeć na rzeczywistość jaśniej i z większą ufnością, niekiedy wbrew przygnębiającej szarości realiów. Takim pozostanie w naszej wdzięcznej pamięci, którą jesteśmy mu winni w zamian za wszystkie wzruszenia, jakich dzięki niemu doznaliśmy" - napisał prezydent Lech Kaczyński w liście odczytanym przez Legutkę.

"Poczytuję sobie za zaszczyt, że jako Prezydent Rzeczypospolitej w uznaniu wybitnych zasług dla kultury polskiej mogę nadać Gustawowi Holoubkowi pośmiertnie Order Orła Białego. Niech najwyższe odznaczenie państwowe będzie znakiem hołdu całego narodu dla wielkiego Polaka i wybitnego artysty" - podkreślił prezydent.

Ksiądz Niewęgłowski: Niech doświadczy radości nieba

Uroczystości pogrzebowe Gustawa Holoubka odbyły się w kościele świętego Karola Boromeusza na Starych Powązkach w Warszawie. Mszy świętej przewodniczył duszpasterz środowisk twórczych ksiądz Wiesław Niewęgłowski. Oprócz najbliższej rodziny zmarłego i jego przyjaciół, w mszy wzięli udział przedstawiciele świata kultury, minister kultury Bogdan Zdrojewski, minister z Kancelarii Prezydenta Ryszard Legutko oraz rzesze warszawiaków.

Ksiądz Niewęgłowski w homilii powiedział, że każdy człowiek dostaje od Boga czas, który powinien poświęcić na jego poszukiwanie. Przypomniał, że w momencie śmierci każdy człowiek spotyka Boga, a w wieczności wybrani doświadczają z nim szczęścia. - Niech świętej pamięci Gustaw, który służył przez piękno i dobro, doświadczy radości nieba - powiedział duszpasterz.

Piotr Fronczewski: Jesteś zaproszony, a my oczekiwani

Gustawa Holoubka pożegnał Piotr Fronczewski. - Dziś jesteś zaproszony, a my oczekiwani - powiedział nad trumną przyjaciela. Aktor przypomniał swoją rozmowę ze Gustawem Holoubkiem po jego wizycie w Watykanie i audiencji u papieża Jana Pawła II. Zmarły niedawno aktor miał się wówczas zwierzyć, że podczas spaceru w ogrodach watykańskich poczuł niezwykłe zbliżenie z Bogiem.

Swoje bardzo osobiste przemówienie Piotr Fronczewski zakończył modlitwą "Wierzę w Boga". Aktor zaznaczył, że czyni to w imieniu zmarłego. - Chce powiedzieć za Ciebie, bo nie wiem czy zdążyłeś, bo byłeś zajęty żmudnymi przygotowaniami do podróży - powiedział Fronczewski.

Gustaw Holoubek - wybitny aktor i reżyser, pedagog, senator Rzeczpospolitej w latach 1989-1991 - zmarł w ubiegły czwartek. Miał 85 lat. Po mszy żałobnej trumna z ciałem Gustawa Holoubka spoczęła na Starych Powązkach w Warszawie.


sobota, 9 lutego 2008

Polacy kupili listy. Zdrojewski: Niemcy oferowali pomoc

mig, PAP, mar
2008-02-09, ostatnia aktualizacja 55 minut temu
Zobacz powiększenie
Listy z poczty polowej Powstania Warszawskiego wystawione na aukcji w Niemczech. Licytacja w sobotę

Muzeum Powstania Warszawskiego kupiło za cenę wyjściową - 190 tys. euro - kolekcję poczty powstańczej na sobotniej aukcji w Duesseldorfie. Aukcja odbyła się dwie godziny wcześniej niż planowano, dzięki czemu Muzeum Powstania Warszawskiego było jedynym oferentem. - Niemcy zaoferowali udział w zakupie i to dość wysoki, bo pokrywający niemal całą wartość kolekcji - powiedział w TVN24 minister kultury Bogdan Zdrojewski.

Zobacz powiekszenie
Fot. za Ulrich Felzmann Briefmarken-Auktionen
Strona niemieckiego domu aukcyjnego ze zdjęciami postańczych listów
- Ale podmioty polskie okazały się szybsze - dodał minister. - Kupiliśmy kolekcję też dzięki sponsorom, takim jak PKO BP i TP S.A., którzy zgodzili się ją kupić za cenę wywoławczą - mówił dziś dyrektor Muzeum Powstania Warszawskiego Jan Ołdakowski. - Ale tych sponsorów by nie było, gdyby nie Ministerstwo Kultury, które dało nam możliwość zakupu bez względu na cenę - czytaj więcej >>



Kolekcja to w sumie 123 powstańcze pamiątki: listy, koperty i znaczki z powstańczej poczty polowej. Eksperci, którzy badali w Niemczech autentyczność kolekcji, uznali, że trzy eksponaty to najprawdopodobniej falsyfikaty. Jednak całość - jak ocenia dyrektor Muzeum Jan Ołdakowski - ma ogromną wartość.

Według Ołdakowskiego, w ciągu miesiąca kolekcja powstańczych listów zostanie udostępniona na wystawie w Muzeum Powstania Warszawskiego. Płatność za kolekcję musi być dokonana w ciągu trzech tygodni od dnia licytacji i następnie pamiątki z Powstania zostaną przewiezione do Warszawy - powiedział Ołdakowski w sobotę w TVN24.

Dyrektor Muzeum ma nadzieję, że na wystawę uda się zaprosić rodziny autorów listów z Powstania oraz ich adresatów.

Kolekcja została wystawiona na aukcji przez filatelistyczno- numizmatyczny dom aukcyjny Ulrich Felzmann Briefmarken Auktionen w Duesseldorfie. Licytacja była planowana w sobotę około południa, jednak już godzinę wcześniej okazało się, że Muzeum ją wygrało.

Ołdakowski powiedział, że licytacja została przyspieszona na prośbę strony polskiej. "Być może zastosowano pewnego rodzaju podstęp tak, abyśmy to mogli kupić, bo presja polskich mediów bardzo wpłynęła na postępowanie domu aukcyjnego" - mówił.

Na potrzeby licytacji minister kultury i dziedzictwa narodowego Bogdan Zdrojewski w czwartek przekazał dyrektorowi Muzeum Powstania Warszawskiego pełnomocnictwo do zakupu tej kolekcji. Jak wyjaśnił, ma to być gwarancja na pomoc finansową ze strony resortu kultury w zakupie listów przez Muzeum. "Dajemy gwarancję, że będziemy partycypować finansowo w takiej ilości środków finansowych, jaka będzie niezbędna, by dokonać tego zakupu" - zapewnił Zdrojewski.

W Powstańczej Poczcie Polowej w sierpniu i wrześniu 1944 roku listonoszami byli harcerze, chłopcy 12- 15-letni. W różnych rejonach miasta znajdowało się ok. 40 skrzynek pocztowych. Łącznie harcerze przenieśli prawie 150 tys. listów. Tylko do 1 września 1944 r., jak donosiła powstańcza prasa, harcerska poczta przyjęła ponad 116 tys. przesyłek, co dawało średnio około 3700 listów dziennie.

Eurowizja 2008: Natasza Urbańska, Żywiołak i Izabela Kopeć dostali dzikie karty

Natasza Urbańska,fot.Kapif
Dzisiaj TVP ujawniło kto dostanie dzikie karty w krajowych eliminacjach do konkursu Eurowizja 2008 : są to Natasza Urbańska, Żywiołak i Izabela Kopeć. Przynajmniej w przypadku pierwszej z tych artystów zaskoczenia nie ma.

Mamy już zatem pełną trzynastkę wykonawców, którzy wystąpią w Krajowych Eliminacjach 53. Konkursu Piosenki Eurowizja 2008 .

1. Żywiołak - Noc Kupały


2. Kasia Nova - The Devil

3. Edi Ann - Lovin'u

4. Izabela Kopeć - You've Got My Man

5. Starnawski & Urban Noiz - It's not a game

6. Queens - I say my body

7. Isis Gee - For Life

8. Men Meadow - Viva la musica!

9. Afromental - Thing we've got

10. Plastic - Do something

11. Sandra Oxenryd - Superhero

12. Natasza Urbańska - Blow Up

13. Margo - Dlatego walcz

To właśnie Ci wykonawcy wystąpią 23 lutego 2008 roku na koncercie "Piosenka dla Europy 2008", podczas którego widzowie i jury wybiorą polskiego reprezentanta tegorocznego konkursu Eurowizji. Gośćmi specjalnymi koncertu będą Natalia Kukulska oraz duet Stachursky i włoska wokalistka In-Grid. Finał Eurowizji odbędzie się w Belgradzie w drugiej połowie maja 2008 r.

czwartek, 7 lutego 2008

Komorowski: powstańczą kolekcję powinni kupić nam Niemcy

Uważam, że państwo niemieckie powinno zakupić kolekcję poczty powstańczej i przekazać ją Muzeum Powstania Warszawskiego w akcie dobrej woli - powiedział marszałek Sejmu, Bronisław Komorowski.
Listy, koperty i znaczki z powstańczej poczty polowej zostały w środę wystawione na aukcji przez filatelistyczno-numizmatyczny dom aukcyjny Ulrich Felzmann Briefmarken Auktionen w Duesseldorfie. Cena wywoławcza to 190 tys. euro.

Jak poinformowała rzeczniczka Ministerstwa Kultury Iwona Radziszewska, szef resortu złożył w czwartek deklarację wsparcia finansowego dla Muzeum Powstania Warszawskiego, by mogło ono kupić listy z poczty polowej z Powstania Warszawskiego, wystawione na aukcji. Marszałek Sejmu w rozmowie z PAP zaznaczył, że jest "trochę zaskoczony dyskusją między polskimi czynnikami o tym, skąd znaleźć pieniądze na zakup kolekcji". Według niego "wydawałoby się, że rzeczą jak najbardziej oczywistą i naturalną byłoby, gdyby zakup wzięła na siebie strona niemiecka", co miałoby - jego zdaniem - "wymiar symboliczny".

- Istotne jest tu również pytanie, czy państwo niemieckie zamierza tolerować swoisty handel szabrem. Uważam, że Niemcy powinni zakupić te pamiątki i przekazać je Muzeum Powstania Warszawskiego w akcie dobrej woli, żeby pokazać, że nie toleruje handlu tym, co zostało zrabowane - mówił Komorowski.

Marszałek dodał, że jest pod wrażeniem reportażu, jaki oglądał w środę na temat mieszkańca Pomorza, który wykopał we własnym ogródku puszkę m.in ze złotymi kolczykami i listem byłego mieszkańca domu, który uciekł do Niemiec w 1945 roku. - Ten człowiek zadał sobie trud, żeby odnaleźć właściciela tych dóbr i mu je zwrócić. Ta opowieść wpisuje się w atmosferę wzajemnego przebaczenia, zapomnienia i sympatii - opowiadał Komorowski.

Jak napisano na stronie internetowej domu aukcyjnego, licytowana kolekcja to olbrzymi zbiór poczty powstańczej o "zapierającej dech różnorodności". Jest to zbiór na ponad 80 stronach albumowych, z których każda zawiera ok 10 kart pocztowych.

Dom aukcyjny sugeruje jednocześnie, by zbiór ten stał się częścią ogólnodostępnej kolekcji muzealnej, "z uwagi na jego olbrzymie znaczenie dla polskiej świadomości narodowej oraz historii państwa polskiego II wojny światowej".

W Powstańczej Poczcie Polowej listonoszami byli harcerze - Zawiszacy, chłopcy 12-15 letni. W różnych rejonach miasta znajdowało się razem około 40 skrzynek pocztowych. Łącznie przeniesiono blisko 150 tys. listów. Tylko do 1 września 1944 r., jak donosiła powstańcza prasa, poczta przyjęła ponad 116.300 przesyłek, co dawało średnio około 3700 listów dziennie.

Na początku września 1944 roku Departament Poczt i Telegrafów wydał pierwsze od pięciu lat polskie znaczki pocztowe wykonane przez Wojskowe Zakłady Wydawnicze. Zlecenie przygotowania projektów otrzymało trzech grafików. Ostatecznie dla pierwszej serii znaczków zatwierdzono projekt autorstwa inż. Stanisława Tomaszewskiego ps. "Miedza"; drugi projekt, wykonany przez Mariana Sigmunda, miał być wykorzystany w późniejszym czasie.

Według RMF FM, właścicielem kolekcji jest Niemiec, którego żona jest pochodzenia polskiego. Dokumentację zbierał przez wiele lat, jest bardzo zainteresowany historią Powstania Warszawskiego.

Państwo nie odda archiwaliów Branickiego jego spadkobiercom

cheko, PAP
2008-02-07, ostatnia aktualizacja 2008-02-07 17:50

Spadkobiercy Adama Branickiego, ostatniego właściciela pałacu w Wilanowie, nadal mają tytuł własności bezcennych archiwaliów, bezprawnie przejętych po II wojnie przez państwo, ale wobec przedawnienia ich roszczeń nie mogą ich odzyskać - orzekł w czwartek Sąd Okręgowy w Warszawie.

Oddalił on nieprawomocnie pozew Adama Rybińskiego, wnuka właściciela, który domagał się wydania tych zbiorów, stanowiących dziś jedną trzecią zasobów Archiwum Głównego Akt Dawnych. Powód dowodził, że zostały one bezprawnie przejęte przez państwo.

Według sądu, po 1944 r. na mocy komunistycznego dekretu o reformie rolnej, państwo bezprawnie przejęło archiwalia z Wilanowa, a w świetle prawa tytuł własności do nich nigdy nie został Branickim odebrany. Zarazem sąd uznał, że roszczenia o ich zwrot przedawniły się jeszcze w latach 50.

Pełnomocnik powoda mec. Andrzej Wąsowski zapowiedział apelację, nie zgadzając się z sądem, by roszczenia już się przedawniły, gdyż można było ich skutecznie dochodzić dopiero po 1899 r. Wiceszef Archiwów Państwowych Andrzej Biernat mówił, że sprawę takich m.in. roszczeń powinna rozwiązać ustawa reprywatyzacyjna.

Przedmiotem procesu, który trwał od 1999 r., były zbiory z pałacu w Wilanowie, w których skład wchodzą m.in. archiwa rodowe Branickich i Potockich. Są to dokumenty nawet z XVI wieku, m.in. nadania królewskie i spuścizny po wybitnych przedstawicielach rodów magnackich. Powód określił wartość zbioru na 100 mln zł, co pozwani kwestionowali, dowodząc, że może to być nawet 100 mln dolarów. W oddzielnych procesach Braniccy chcą zwrotu ok. 6 tys. muzealiów z Wilanowa o wartości kilkuset mln zł i księgozbioru pałacu. Nie występują o zwrot samego Wilanowa; domagają się zaś oddania innych części tego majątku, m.in. pałacu w Natolinie.

sobota, 10 listopada 2007

Wyczółkowski na niby

Emilia Iwanciw, Magda Piórek
2007-11-10, ostatnia aktualizacja 2007-11-09 20:07

Zobacz powiększenie
Po lewej stronie oryginał z Krakowa, po prawej - kopia z Gdańska
Fot. Archiwum

Muzeum Narodowe w Gdańsku z pompą eksponuje jako "dzieło miesiąca" kupiony za 80 tysięcy złotych obraz "Rybak z siecią" Leona Wyczółkowskiego. To falsyfikat - mówią eksperci.

Zobacz powiekszenie
Fot. Archiwum
"Rybak z siecią" - olej na płótnie z 1891 r. o wym. 35 na 28,5 cm - oryginał ze zbiorów Muzeum Narodowego w Krakowie
Zobacz powiekszenie
Fot. Archiwum
Akwarela gwasz na tekturze o wym. 59 na 48 cm kupiona przez Muzeum Narodowe w Gdańsku to falsyfikat
Akwarela-gwasz na tekturze o wymiarach 59 na 48 cm, datowana na 1891 rok pojawiła się na rynku sztuki trzy lata temu. "Rybaka z siecią" chciał sprzedać prywatny właściciel. Twierdził, że jest w jego rodzinie "od zawsze". Większość rzeczoznawców, do których trafił obraz, stwierdziła, że to falsyfikat. Trzy lata temu odrzucił "Rybaka" warszawski dom aukcyjny Agra-Art, potem m.in. Muzeum Okręgowe im. Wyczółkowskiego w Bydgoszczy i cztery salony - w Warszawie, Krakowie, Sopocie i Gdańsku.

Ewa Sekuła-Tauer, kierownik działu Wyczółkowskiego muzeum w Bydgoszczy: - Dostaliśmy propozycję kupienia za 150 tys. zł. Odmówiliśmy. Na pierwszy rzut oka widać, że nie mógł tego malować Wyczółkowski.

Muzealnik Jacek Kucharski, Sopocki Dom Aukcyjny: - Oferowano nam "Rybaka" za 100 tys. zł, podziękowaliśmy. Nigdy bym tego nie przyjął do handlu.

W tym roku obraz kupiło Muzeum Narodowe w Gdańsku. Akwarela jest teraz uroczyście eksponowana jako "dzieło miesiąca", potem ma trafić na wystawę stałą.

Muzeum nie chce zdradzić, od kogo kupiło "Rybaka". Nie zna jego dokładnej historii. - Oferent miał żonę, w której majątku był ten obraz. Żona zmarła, a on postanowił go sprzedać - mówi kustosz Iwona Ziętkiewicz.

Z 80 tys. zł, które muzeum za obraz zapłaciło, 65 tys. dało Ministerstwo Kultury, resztę pomorski marszałek. Negocjacje ze sprzedawcą trwały rok. Pracownicy muzeum nie skonsultowali się w tym czasie z żadnym znawcą sztuki Wyczółkowskiego, nie zlecili własnej ekspertyzy, nie zrobili analizy chemicznej papieru czy farb, żeby potwierdzić autentyczność dzieła. Posiłkowali się tylko opinią zleconą przez sprzedającego, a sporządzoną przez prof. Jerzego Malinowskiego z Uniwersytetu Mikołaja Kopernika w Toruniu.

Prof. Malinowski przyznał nam, że nie zajmuje się ekspertyzami na co dzień, ale podtrzymuje swą opinię. Na dowód pokazuje jeszcze raz swą ekspertyzę. Kustosz Ziętkiewicz z Gdańska przyznaje, że nie zleciła dodatkowych ekspertyz. - Opinia profesora wydawała nam się wystarczająca - mówi.

W 1891 r. podczas pobytu na Ukrainie Wyczółkowski rzeczywiście namalował "Rybaka z siecią". Ten - olejny - obraz wisi w Muzeum Narodowym w Krakowie.

Historyk sztuki Adam Konopacki, który robi ekspertyzy dla domów aukcyjnych w Warszawie i Krakowie, porównał dla nas akwarelę z Gdańska z olejem z Krakowa.

- Widać ogromną różnicę artystyczną na niekorzyść akwareli. Jest malowana mechanicznymi pociągnięciami pędzla, sygnatura nie znajduje analogii w twórczości Wyczółkowskiego. Różnica wymiarów pozwala przypuszczać, że powstała jako kopia, do której zapewne dodano fałszywą sygnaturę.

Ewa Sekuła-Tauer z Bydgoszczy dodaje: - Podobnie wykonany podpis Wyczółkowskiego widziałam już na kilku podrobionych obrazach. Olej z Krakowa świeci barwami, malowany jest drobną kreską. Akwarela tymczasem jest w innej tonacji, pociągnięcia pędzla - podłużne.

Historycy sztuki i rzeczoznawcy zgodnie potwierdzają, że kupiony przez Gdańsk "Rybak z siecią" nie jest wyjątkiem. Kucharski: - Domy aukcyjne w całej Polsce są zalewane fałszywymi dziełami - szczególnie Wyczółkowskiego i Witkacego.

Wacława Milewska, szefowa działu malarstwa w krakowskim Muzeum Narodowym, która w 2003 r. przygotowywała wielką monograficzną wystawę Wyczółkowskiego: - Falsyfikatów z tego okresu na rynku jest mnóstwo. Jesteśmy bezradni, fałszerstw dokonują często artyści przy współpracy z konserwatorami dzieł sztuki. Obserwujemy mody na określone nazwiska, na całe kierunki artystyczne. Dlatego ekspertyza jednego człowieka nie może decydować o zakupie obrazu za publiczne pieniądze. Sama nigdy nie zdobyłabym się na taki krok.

czwartek, 11 października 2007

Literacki Nobel dla brytyjskiej pisarki Doris Lessing

cheko, ulast
2007-10-11, ostatnia aktualizacja 2007-10-11 15:57

- Jej epicka proza jest wyrazem kobiecych doświadczeń. Przedstawia je z pewnym dystansem, sceptycyzmem, ale też z ogniem i wizjonerską siłą - napisano w uzasadnieniu decyzji jury o przyznaniu Nobla w dziedzinie literatury Doris Lessing. Najprawdopodobniej Lessing jeszcze nie wie o noblowskim wyróżnieniu bo... wyszła na zakupy.

Zobacz powiekszenie
Fot. MARTIN CLEAVER AP
Doris Lessing - laureatka literackiego Nobla 2007
Zobacz powiekszenie
Fot. ALONSO GONZALEZ Zobacz powiekszenie
Fot. MARTIN CLEAVER AP


Horace Engdahl, sekretarz Szwedzkiej Akademii, powiedział agencji Associated Press, że próbował dodzwonić się do laureatki, ale nikt nie podnosił słuchawki. "Obawiam się, że właśnie jest na spacerze w parku i przechodnie atakują ją wiadomością o nagrodzie" - mówił sekretarz. Agent pisarki Jonathan Clowes zdradził, że w momencie ogłoszenia nagrody laureatka była na zakupach, z których jeszcze nie wróciła.

Najstarsza noblistka w historii

Lessing jest najstarszą laureatka literackiego Nobla w historii. Urodziła się w 1919 roku. Pierwsze lata swojego życia spędziła w Rodezji Południowej - obecnym Zimbabwe. Do Wielkiej Brytanii wyjechała w 1948 roku.

Najbardziej znane książki noblistki to "Lato przed zmierzchem", "Pamiętnik przetrwania", "Piąte dziecko". Opublikowała również pięć powieści fantastycznych pod tytułem "Canopus in Argus. Archives". Lessing jest także autorką opowiadań o problematyce moralno-psychologicznej, w których krytykuje stosunki społeczne w południowej Afryce.

Ceremonia wręczenia literackiego Nobla odbędzie się 10 grudnia w Sztokholmie. Oprócz wyróżnienia laureat otrzyma 10 milionów koron - równowartość półtora miliona dolarów.

Wyróżnienie jest przyznawane przez Szwedzką Królewską Akademię Nauk. To druga w ciągu ostatnich trzech lat nagroda dla pisarza tworzącego w języku angielskim - w 2005 roku Nobla otrzymał Harold Pinter.

Tokarczuk: Nobel dla Lessing to trafny wybór

Pisarka Olga Tokarczuk powiedziała, że tegoroczna laureatka literackiej nagrody Nobla "jest trochę zapomnianą autorką, ale ma nieprawdopodobną siłę pióra". To trafny wybór - cieszę się tym bardziej, że doceniono kobietę - powiedziała pisarka.

Faworytem bukmacherów był Philip Roth

Faworytem angielskich bukmacherów był Philip Roth. Za jednego funta postawionego na amerykańskiego pisarza można było dostać pięć. Drugi w bukmacherskich rankingach był włoski profesor, powieściopisarz i eseista Claudio Magris. W dalszej kolejności plasowali się poeci - Australijczyk Les Murray, Szwed Thomas Transtromer, żyjący w Libanie Syryjczyk Adonis, którego prawdziwe nazwisko brzmi Ali Ahmad Said, Koreańczyk Ko Un, buddyjski mnich i poeta i Francuz Yves Bonnefoy. Pełni nadziei na sukces pozostawali również regularni kandydaci - Haruki Murakami, pisarz i publicysta izraelski wymieniany jako noblista w ubiegłych latach Amos Oz oraz amerykańska pisarka Joyce Carol Oates.

Mniejsze szanse według bukmacherów mieli Milan Kundera, Thomas Pynchon i Mario Vargas Llosa. Najmniejsze - Salman Rushdie i Adam Zagajewski. Jeśli ktoś okazał się na tyle odważny, by postawić na Polaka, w przypadku jego zwycięstwa znacznie by się wzbogacił. Za jednego postawionego funta dostałby w takiej sytuacji aż 100.

Lessing nie było na tzw. sztokholmskiej giełdzie

Na tzw. sztokholmskiej giełdzie, krążyło siedem nazwisk jako najpewniejszych kandydatów do tegorocznego lauru: Ko Un, brytyjski pisarz Ian McEwan, Joyce Carol Oates, Amos Oz, Claudio Magris, pisarka i nowelistka z Kanady Margareta Atwood, oraz Adonis, który w ubiegłym roku był - według szwedzkich mediów - prawie pewnym laureatem literackiego Nobla. Szwedzka Akademia zdecydowała jednak inaczej i jej decyzje są wciąż niemal niemożliwe do przewidzenia.

niedziela, 7 października 2007

Nike 2007 - nominacje

Maria Janion

Marek Radziwon
2007-09-04, ostatnia aktualizacja 2007-09-04 16:21
Zobacz powiększenie
Fot. Alina Gajdamowicz / AG

Niesamowita słowiańszczyzna

Zobacz powiekszenie
ZOBACZ TAKŻE
SERWISY
Kiedy zrodził się założycielski mit słowiański? Czy mógł być równie bogaty i nośny jak mity o prahistorii skandynawskiej lub mitologie grecka i rzymska? Czy, i jeśli tak, to co z tej prastarej, zapomnianej tradycji pozostało do dzisiaj?

Prof. Janion odwołuje się do romantycznych prób rekonstruowania mitologii prasłowiańskiej, do XIX-wiecznych rozpraw, m.in. "Wiary słowiańskiej lub etyki piastującej świat" Bronisława Trentowskiego lub "O słowiańszczyźnie przed chrześcijaństwem" Zoriana Dołęgi Chodakowskiego. Dalekie echa poglądów Chodakowskiego, tego badacza i czciciela słowiańszczyzny pierwotnej i pogańskiej, odnajdziemy w poezji romantycznej, m.in. u Juliusza Słowackiego lub w obrzędach z "Dziadów".

Jednak jednym z najtrwalszych spoiw wspólnotowych zawsze było w Polsce chrześcijaństwo, katolicyzm, który w okresie zaborów odgrywał rolę szczególną, zaowocował m.in. koncepcjami mesjanistycznymi. Naród pozbawiony państwa przez przeszło stulecie miał sporo bieżących "interesów do Boga", czekał na specjalne znaki. Później trudno było wyzwolić się, jak to ujmuje Janion, z "oparów mesjanistycznych złudzeń". "Katolicyzm w Polsce, w XIX i XX wieku stale zagrożony w swej religijnej i narodowej tożsamości, traktowany był jako pociecha i ucieczka (...). Konsolacyjna rola religii ogołacała z odczucia i przeżycia pierwiastka nadprzyrodzonego" - pisze Maria Janion i powołuje się także na Simone Weil w tłumaczeniach Czesława Miłosza. Bo Weil, inaczej niż to jest w polskiej tradycji, uważała, że "religia jako źródło pociechy jest przeszkodą do prawdziwej wiary". Być może tu także należałoby szukać źródeł odwiecznej niechęci do Rosji. Bo sakralizacja Polski jako ofiary musiała prowadzić do satanizacji zaborcy.

Właśnie po jednym z takich obszernych wywodów z historii idei autorka wybiega ku współczesności i wykazuje, że najwybitniejsze dokonania literatury polskiej ubiegłego wieku wcale nie żywią się męczeńskim stereotypem ufundowanym w epoce romantycznej: "Opowiadania Tadeusza Borowskiego i >>Inny świat<< Gustawa Herlinga-Grudzińskiego nie podzielają poglądów na polską wrodzoną wyższość moralną i nieskalanie przez żadne zło oraz na równie wrodzone, całkowite bestialstwo rosyjskich i niemieckich prześladowców Polski". Analizuje także najnowsze obrazy Rosji i stereotypu Rosjanina u pisarzy tak różnych jak Dorota Masłowska czy Mariusz Wilk.

Bo "Niesamowita słowiańszczyzna" jest w dużej mierze książką o współczesności. Janion m.in. właśnie w literaturze współczesnej odnajduje próby odejścia od tradycyjnych, romantycznych pojęć narodu, wspólnoty, źródłem są dla niej nawet polemiki prasowe, bo może w kulturze popularnej, w codziennych, najbardziej potocznych sporach najjaskrawiej ujawnia się nasza świadomość uformowana, jak się okazuje, przez rozmaite stare zbitki. Janion tropi więc odbicia dawnego mitu słowiańskiego w dzisiejszych dyskusjach politycznych, dowodzi, jak często w najprostszych zachowaniach społecznych jesteśmy niewolnikami przeszłości, pokazuje, jak trudno uwolnić się od trwałego kompleksu starej Europy, od której ma nas oddzielać słowiańska, wschodnia i północna inność. Wciąż jesteśmy, jak pisze, "na wschód od Zachodu i na zachód od Wschodu".

Jerzy Pilch

Marek Radziwon
2007-09-04, ostatnia aktualizacja 2007-09-04 16:23
Zobacz powiększenie
Jerzy Pilch
Fot. Wojciech Surdziel / AG

Moje pierwsze samobójstwo

Zobacz powiekszenie
ZOBACZ TAKŻE
SERWISY
Codziennie prezentujemy po jednej z książek nominowanych do Nagrody Literackiej Nike. Dzisiaj "Moje pierwsze samobójstwo" Jerzego Pilcha.

"Moje pierwsze samobójstwo" to trochę powieść a trochę zbiór opowiadań. W kolejnych częściach tomu pojawiają się te same miejsca i te same postaci, echa epizodów z początku, słyszymy w finale. Rozpoznajemy także bohatera - to chłopak z Wisły, wychowany w surowym, protestanckim domu. To on jest przewodnikiem i bohaterem całości, to o jego życiu jest ta opowieść. Prowincjusz z Wisły, który trafia do wspaniałego Krakowa już się zresztą w twórczości Pilcha pojawiał.

W opowieściach zawartych w "Moim pierwszym samobójstwie" jest sporo charakterystycznego dla Jerzego Pilcha sarkazmu. Tak jest w opowiadaniu tytułowym, kiedy narrator przypomina sobie po 40 latach, jak wymyślił, żeby targnąć się na swoje życie. Operacja był skomplikowana, trzeba ją było przeprowadzić nocą, bo wtedy bohatera nawiedzały młodzieńcze depresje, ale należało działać tak, żeby nie obudzić śpiących rodziców. Do rangi wielkiego przedsięwzięcia urastała więc kwestia bezszelestnego odsuwania zasłon na balkon. Autor długo się wprawiał: "Ćwiczenia są drogą żywota" - komentuje w pewnej chwili.

Fraza "Ćwiczenia są drogą żywota" wraca jak refren wielokrotnie. Z jednej strony to tylko prosta formuła z małomiasteczkowego, protestanckiego żywota. Z drugiej jednak refleksja nad całą egzystencją bohatera - pisarza, który przekroczył pięćdziesiątkę, człowieka samotnego, który ma kłopoty z alkoholem, rozmaite zmartwienia z samym sobą, który, jak w "Rozdziale o nieruchomo siedzącej postaci", zmaga się z licznymi kompleksami erotycznymi, faceta, który ma poczucie, mniejsza, zasadne, czy nie, że sporą część dotychczasowego życia zmarnował. Właśnie ten ton serio, chociaż wyrażony dowcipną Pilchowską frazą, porusza w "Moim pierwszym samobójstwie" najbardziej i powoduje, że efektownie skrojony zbiór wybija się na prawdziwą artystyczną niepodległość, stawia ważne, zasadnicze pytania, staje się powieścią nie tylko o ciekawym życiu chłopaka z Wisły, który przeniósł się do Krakowa, żeby przenieść się po latach do Warszawy, ale o życiu po prostu.

Tak jest np. z niefortunnym przemówieniem, jakie bohater wygłasza na uroczystości sześćdziesięciolecia rodziców. Ta opowieść od samego początku idzie jak świetna anegdota, ale przecież kryje się w niej, od chwili tego toastu, kiedy uroczysty obiad to już nie jest obiad, ale katastrofa, także wzruszający ton poświęcony ojcu i matce. Podobnie jest w "Sobowtórze zięcia Tołstoja". Ojciec bohatera zamówił u stolarza specjalny stolik do gry w szachy. Pomysł jest obłąkany, tatuś chyba oszalał, a jednak po latach stary krakus i warszawiak wspomina tamten wiślański epizod z nie udawanym chyba wzruszeniem: "Mało, bardzo mało razy widziałem w życiu mojego starego w pełni szczęścia. Trzy, może cztery razy. Kiedyś schodziliśmy z Partecznika i nagle, jak się wyszło zza zakrętu, na przeciwległym stoku pokazał się w żółtawym blasku gasnącego nad Czantorią słońca nasz, dopiero co postawiony dom - może wtedy był szczęśliwy. Może był szczęśliwy, jak na rok przed śmiercią wrócił ze szpitala domu, otwierał furtkę, wchodził po schodach i życia zdawało się, było przed nim"

Mariusz Szczygieł

Marek Radziwon
2007-09-04, ostatnia aktualizacja 2007-09-04 16:20

Gottland

Zobacz powiekszenie
Fot. Albert Zawada / AG
Mariusz Szczygieł
ZOBACZ TAKŻE
SERWISY
Codziennie prezentujemy po jednej z książek nominowanych do Nagrody Literackiej Nike. Dzisiaj "Gottland" Mariusza Szczygła.

"Gottland" to zbiór opowieści o czeskiej historii najnowszej - od końca XIX wieku do dzisiaj. Spisuje je reporter. Korzysta wprawdzie z reporterskiego warsztatu - natrętnie szuka dawnych bohaterów lub ich rodzin, słucha świadków, grzebie w archiwach, ale w końcu po zebraniu całego materiału zachowuje się jak pisarz, pisze bardziej opowiadanie dokumentalne niż klasyczny reportaż prasowy i pozwala sobie w zindywidualizowanym stylu i w formie na znacznie więcej niż pozwoliłaby mu jakakolwiek gazeta. Oprócz paru obszernych tekstów, znajdziemy w tomie także miniatury, jakby przerywniki miedzy dużymi rozdziałami - niektóre nie przekraczają kilku akapitów. To ledwie szkice, pojedyncze obrazki, przyczynki, wstępne pomysły, które z rozmaitych powodów nigdy nie przerodziły się w skończone opowieści.

W pierwszej chwili wybór tematów i bohaterów może się wydawać karkołomny - Szczygieł opowiada m.in. o najsłynniejszych ikonach czeskiej kultury popularnej: L~dzie Baarovej, Karelu Gotcie, Helenie Vondráekovej. Czy da się jeszcze powiedzieć coś ciekawego o ludziach, którzy już dawno stali się naj głośniejszymi symbolami swojego kraju i swoich czasów? Z książki wyłania się jednak zupełnie nowe oblicze starych bohaterów, bo w "Gottland" rozbity zostaje w Polsce akurat mocno ugruntowany stereotyp Czech jako kraju wesołego i trochę na niby, Czechów zaś jako społeczeństwa, które unika trudnych wyzwań i zasadniczych rozstrzygnięć .

Poruszające są losy właściwie wszystkich bohaterów tej książki np. Marty Kubišovej, w latach 60. najpopularniejszej czeskiej piosenkarki, którą władze skazały po Praskiej Wiośnie na całkowite zapomnienie. Kubišov á śpiewała w tercecie z Heleną Vondráekovą i Václavem Necká em, Szczygieł pisze jakby żywot równoległy całej trójki. Fantastycznie i złowrogo brzmi opowieść o gigantycznym pomniku Stalina wybudowanym w Pradze w latach 50., o tragicznych losach jego autora, rzeźbiarza Otokara Šveca, dla którego triumf stał się przekleństwem.

Dlatego w jakimś sensie opowieści zawarte w "Gottland" są przygnębiające. Praga lat stalinizmu okazuje się miastem tak samo ponurym, jak wszystkie stolice na wschód od Berlina, system wobec przeciwników nie mniej opresyjny i bezwzględny, a współczesne rozliczenie z dawną pamięcią równie trudne i niejednoznaczne.

Szczygieł nie ogranicza się zresztą tylko do czechosłowackiego powojnia. Pisze o tragicznym politycznym uwikłaniu Lidy Baarovej, słynnej aktorki filmowej, którą oskarżono po wojnie o kolaborację z Niemcami i romans z Josephem Goebbelsem, opowiada o wielkim imperium obuwniczym Tomaša i Jana Batów. W historii tych niezwykłych fabrykantów nie chodzi zresztą tylko o zawrotne kariery i bajeczne fortuny. Mówi się tu także o trudnych próbach utrzymania interesu w czasie wojny, o powojennej nacjonalizacji, przede wszystkim zaś o nowatorskim i utopijnym projekcie społecznym, jaki się jeszcze w początkach XX wieku przemysłowcom ze Žlina zamarzył. Wprowadzili szkoły dla dzieci pracowników, stypendia dla najlepszych, budowali tanie domki jednorodzinne dla pracowników - wszystko to były w owych latach niesłychane nowości. Jedni uważali Batów za wielkich dobrodziejów i hojnych filantropów, inni za cynicznych właścicieli wielkiej korporacji, jeszcze inni widzieli w nich orwellowskiego Wielkiego Brata

Wiesław Myśliwski - Traktat o łuskaniu fasoli

Marek Radziwon
2007-09-04, ostatnia aktualizacja 2007-09-04 16:19

Traktat o łuskaniu fasoli

Zobacz powiekszenie
Zobacz powiekszenie
Fot. Rafal Michalowski / AG
Wiesław Myśliwski
ZOBACZ TAKŻE
SERWISY
Prezentujemy książki nominowane do Nagrody Literackiej "Nike". Dziś "Traktat o łuskaniu fasoli" Wiesława Myśliwskiego.

Sytuacja jest najprostsza z możliwych: do starszego człowieka, który pilnuje domków letniskowych nad jakimś malowniczym zalewem zagląda przypadkowy miastowy przyjezdny. Chce kupić we wsi trochę fasoli, ale zostaje na dłużej, żeby wysłuchać kilku wspomnień gadatliwego stróża. Sezon się skończył, domki stoją puste, nie ma z kim pogadać. Tymczasem niewinna gawęda samotnika szybko zmienia się w niezwykłą opowieść o całym jego życiu. "Traktat o łuskaniu fasoli", książka obszerna, z poważnym epickim rozmachem, jest jednym wielkim monologiem bohatera. W tak pomyślanej formie dokonuje się najważniejsze powołanie literatury - opowiadanie historii.

U Myśliwskiego nie ma nagłych zwrotów akcji, ani zaskakujących puent. Młodość w latach 50. bohater powieści spędził na budowach, był elektrykiem, później wyjechał na Zachód i przez lata grał w rozmaitych zespołach na saksofonie. Na starość wrócił do kraju i osiadł na tej spokojnej prowincji. Jednak bohater "Traktatu" powoli odkrywa przed nami tajemnice - okazuje się, że na letnisku nie znalazł się przypadkowo.

W "Traktacie o łuskaniu fasoli" jest kilka wspaniałych opowieści - niektóre krótkie, na kilka akapitów, jak ta o psach, które służą bohaterowi - jednego znalazł w lesie uwiązanego do drzewa, drugiego odebrał jednemu z wczasowiczów, kiedy ten wsadził szczeniaka do worka pełnego kamieni i przyjechał nad brzeg zalewu. Inne historie są obszerne, np. ta o wojennych losach bohatera, który, kiedy mordowano jego rodzinę, skrył się w ziemiance koło chałupy, później został przygarnięty przez partyzantów, w opiekę wzięła go młoda sanitariuszka i była dla niego siostrą i matką jednocześnie. Jednak najbardziej poruszająca jest opowieść o przypadkowym spotkaniu kilkadziesiąt lat po wojnie z jakimś obcym przechodniem w jednym z zachodnich miast. Wydają się sobie znajomi, chociaż ani jeden ani drugi nie umie powiedzieć, czy i kiedy się poznali. Siadają w kawiarni i starszy nieznajomy zaczyna wspominać ojca, który po powrocie z wojny nie chciał dłużej żyć. Ojciec o powiedział synowi o pewnym wojennym zdarzeniu, którego nie umiał wymazać z pamięci. Krótko potem popełnił samobójstwo.

Można by powiedzieć, że zbyt wiele tu przypadków i podejrzanych zbiegów okoliczności. Ale przecież nie jest ważne, czy zdarzenia opowiedziane przez Myśliwskiego wydarzyły się naprawdę. Ważne, że mogły się wydarzyć. I sama ta możliwość ma wielkie znaczenie.

Bo przypadek nie jest u Myśliwskiego ślepy. Przypadek, powiada narrator, to porządek, którego nie umiemy rozpoznać. Ta kluczowa myśl wraca w różnych miejscach powieści i jest chyba najważniejszym tematem "Traktatu". Przekonanie, że nie tkwimy w chaosie, ale jesteśmy poddani działaniu jakiejś wielkiej siły, której nie umiemy zrozumieć i opisać czyni z realistycznej powieści Myśliwskiego tekst tajemniczy i metafizyczny. Powieść Myśliwskiego z ładnej, malowniczej i mądrej historii o jednym życiu typowym dla pokolenia wojennego, staje się wielką, natchnioną i symboliczną opowieścią o życiu w ogóle. To tu udaje się uchwycić najważniejsze egzystencjalne pytania, wspiąć się na poziom wielkich spraw i zasadniczych wartości - śmierci, miłości, dobra, zła. Takich pytań zwykle wprost się nie stawia.

Nike 2007 dla Mysliwskiego

Marek Radziwon
2007-10-07, ostatnia aktualizacja 2007-10-07 20:58

Zobacz powiększenie
Wiesław Myśliwski odbiera statuetkę NIKE z rąk Wandy Rapaczyńskiej i Adama Michnika
Fot. Kuba Atys / AG

Nagroda Literacka Nike 2007 dla Wiesława Myśliwskiego za "Traktat o łuskaniu fasoli"! - Chciałem w tej książce opisać dzieje przeciętnego człowieka w XX wieku. Wieku wielkich nadziei i wielkiego upadku - mówił "Gazecie" pisarz, który odebrał Nike po raz drugi - poprzednia jego powieść, "Widnokrąg", była laureatką pierwszej edycji nagrody dziesięć lat temu

Zobacz powiekszenie
Zobacz powiekszenie
Fot. Kuba Atys / AG
Wiesław Myśliwski odbiera statuetkę NIKE
Zobacz powiekszenie
Fot. Kuba Atys / AG
Wiesław Myśliwski odbiera statuetkę NIKE z rąk Wandy Rapaczyńskiej i Adama Michnika
Zobacz powiekszenie
Fot. Kuba Atys / AG
Wiesław Myśliwski odbiera statuetkę NIKE z rąk Wandy Rapaczyńskiej i Adama Michnika
Zobacz powiekszenie
Fot. Sławomir Kamiński / AG
Wiesław Myśliwski podczas gali wręczania NIKE
SERWISY
Wiesław Myśliwski odbiera statuetkę NIKE (zdjęcia TVP2)



Laudacja na cześć Wiesława Myśliwskiego wygłoszona przez przewodniczącą jury Małgorzatę Szpakowską (zdjęcia TVP2)



"Traktat o łuskaniu fasoli" ukazał się po przeszło dziesięciu latach pisarskiego milczenia Wiesława Myśliwskiego. Poprzednia jego książka, "Widnokrąg", jest laureatką pierwszej edycji nagrody Nike w 1997 roku, a sam Myśliwski pierwszym pisarzem, który odebrał Nike po raz drugi, chociaż jeszcze niedawno mówił: - Po "Widnokręgu" nie wiedziałem, czy cokolwiek jeszcze napiszę. Teraz, po wydaniu "Traktatu", słyszę pytania o kolejną powieść. Irytują mnie one. Bo choć częstokroć życzliwe, są rodzajem presji, że coś muszę. A ja czuję się wolny, wolny także od konieczności pisania.

Sytuacja w "Traktacie" jest najprostsza z możliwych. Oto do starszego człowieka pilnującego domków letniskowych nad zalewem zagląda miastowy przyjezdny. Chce kupić we wsi trochę fasoli, ale zostaje na dłużej i słucha gadatliwego stróża. Niewinna gawęda samotnika, który po sezonie nie ma wielu okazji, żeby sobie pogadać, zamienia się w niezwykłą opowieść o całym jego życiu. "Traktat o łuskaniu fasoli", chociaż obszerny, prawie 400 stronicowy, jest monologiem. W tak pomyślanej formie dokonuje się pierwotne powołanie literatury - niespieszne opowiadanie historii.

Życiorys bohatera "Traktatu" jest tragiczny i symboliczny. Wszystkich mieszkańców jego rodzinnej wsi, w tym najbliższą rodzinę, rozstrzelano w czasie okupacji. On sam ocalał cudem, schowany w ziemiance. Po wyzwoleniu, jako sierota wojenna, tułał się po domach wychowawczych, skończył szkołę zawodową, dostał pracę przy elektryfikacji wsi, później żył w hotelach robotniczych, pracował na wielkich budowach, w końcu wyjechał na Zachód - grywał trochę w orkiestrach zakładowych, a ponieważ był saksofonistą samoukiem, znajdował pracę w restauracjach i zespołach dancingowych.

Jest w tej powieści kilka wspaniałych fragmentów, które mogłyby być samodzielnymi opowiadaniami, np. właśnie okupacyjne wspomnienie pacyfikacji wsi i następująca zaraz potem opowieść o spotkaniu bohatera i syna niemieckiego żołnierza, do jakiego doszło kilkadziesiąt lat później. To spotkanie przypadkowe, w każdym razie takim się wydaje. Mężczyźni mijają się na ulicy i chociaż ani jeden, ani drugi nie umie powiedzieć, czy i kiedy się poznali, czują, że łączy ich jakaś bliskość. Siadają w kawiarni i starszy zaczyna opowiadać o ojcu, którego po powrocie z wojny dręczyły straszne wspomnienia. Jednym z takich wspomnień był obraz ziemianki, w której skryło się dziecko.

Czy ojciec nieznajomego był tym żołnierzem, przed którym ukrył się bohater powieści? Nie ma to większego znaczenia, bo w "Traktacie" na przykładzie tego jednego losu opisana zostaje symboliczna sytuacja każdej zagłady, każdej wojny i każdej zbrodni. Myśliwski stara się budować taki świat, który, chociaż pozornie realny i sprawdzalny, będzie się jednoznacznemu opisaniu wymykał. Tu wszystko jest możliwe - ślepy traf i metafizyczna zagadka. Dlatego powieść Myśliwskiego z ładnej, malowniczej i mądrej historii o jednym życiu, dość zresztą typowym dla pokolenia wojennego, staje się wielką opowieścią o życiu w ogóle. To tu udaje się uchwycić najważniejsze egzystencjalne pytania, wspiąć się na poziom wielkich spraw i zasadniczych wartości: śmierci, miłości, winy, odkupienia, dobra, zła. Takich pytań zwykle wprost się nie stawia.

Wiesław Myśliwski uchodzi za pisarza pracującego bardzo wolno, niektóre pomysły nosi w sobie wiele lat. I tak np. pomysł na narratora, który snuje swoją opowieść, łuskając fasolę, zrodził się przed prawie 40 laty. Chociaż Myśliwski jest jednym z najważniejszych pisarzy polskich i należy do starszego pokolenia twórców, w dorobku ma jeszcze - oprócz "Traktatu o łuskaniu fasoli" i "Widnokręgu" - tylko trzy powieści: "Kamień na kamieniu", "Nagi sad" i "Pałac". O pracy nad "Traktatem" mówi tak: - "Traktat", jak każda moja powieść, miał dwie wersje. Po napisaniu pierwszej w jakiś sposób zapanowałem nad całym tym żywiołem epickim, co mi pozwoliło dostrzec, co jest nieudane, a co warto zostawić. Samo poprawianie nic tu nie mogło pomóc. Trzeba było raz jeszcze wejść w tę materię i napisać całość na nowo. Druga wersja "Traktatu" była krótsza o 100 stron, "Widnokręgu" o prawie 250. Tuż przed wydaniem "Traktatu" Znak przysłał mi wydruk, a ja im jeszcze sporo fragmentów wprowadziłem. Na dobrą sprawę o żadnej książce nie mógłbym powiedzieć, że ją ostatecznie skończyłem. Książkę można pisać bez końca. I może tak powinno się robić.