sobota, 21 czerwca 2008

Rosja - Holandia 3:1. Rosjanie Brazylijczykami Euro

21.06.2008, godzina 20:45

Holandia

karne
1
3
  • 12P1
  • 01P0

St. Jakob Park, Bazylea Widzów: 0 Sędzia: Lubos Michel (Słowacja)

Rosja

  • Relacja
  • Na żywo
  • Replay

Analiza meczu » Relacja Z czuba »

Rafał Stec, Michał Szadkowski, Bazylea
Koniec świata. Rosjanie nie tylko pokonali po dogrywce Holendrów 3:1 i wyeliminowali ich z mistrzostw Europy. Oni grali jak Holendrzy - porywająco, bezkompromisowo, od pierwszej po ostatnią minutą ofensywnie.
Zobacz powiekszenie
Fot. JERRY LAMPEN REUTERS
Kuyt, van der Sar, Arszawin
ZOBACZ TAKŻE
Van Basten: To wstyd! »

Tak, Brazylijczyków Europy już w turnieju nie ma, ale wszystkie oferowane przez nich atrakcje pozostały.

Chcecie szalonych slalomów między rywalami? Spójrzcie na Andrieja Arszawina, który zaczynał mistrzostwa zawieszony na dwa mecze, a teraz wystarczył mu jeden wieczór, by zostać gwiazdą.

Chcecie piłki rozrzucanej po obu skrzydłach, by ataki nabrały imponującego rozmachu? Spójrzcie na Rosjan.

Chcecie ofensywnie nastawionych bocznych obrońców, dzięki którym natarcia prowadzi cała drużyna? Podziwiajcie Żirkowa i Aniukowa. Chcecie akcji utkanych z wielu podań, wymienianych na pełnej szybkości i bez przyjęcia? Podziwiajcie rosyjskich pomocników i fantastycznie dysponowany duet napastników Arszawin - Pawluczenko.

Chcecie graczy wdzierających się z piłką w pole karne i tam wciąż swobodnie ją sobie przekazujących, jakby grali na pustej łące, a nie w tłoku obrońców? Oto oni - piłkarze trenera Guusa Hiddinka.

Taktyka spryciarza Hiddinka


Holenderski selekcjoner też był bohaterem. Znów. Czynił cuda z Koreą (przy wydatnej pomocy sędziów), czynił cuda z Australią (już bez wsparcia), teraz czyni je z Rosją. W sobotę wymyślił, by naciskać na wrażliwy punkt przeciwników i jego piłkarze - w sile dwóch - dopadali wielkoluda Orlando Engelaara zawsze, gdy ten przyjmował futbolówkę, by go zmusić do błędu. Udawało się, to chyba najsłabiej panujący nad futbolówką gracz reprezentacji Holandii. Po jednym z jego kardynalnych błędów lewym skrzydłem pomknął Arszawin, ale wtedy jego strzał sparował jeszcze Edwin van der Sar.

Pierwszy gol był - czyżby znów zasługa spryciarza Hiddinka? - taktycznym majstersztykiem. Aż czterech (!) rosyjskich graczy zastosowało pressing na połowie rywali, gdy bramkarz Holendrów wznawiał grę. Ustawili się idealnie, zmusili do faworytów do błędu. Przejęli piłkę, posłali na skrzydło, Siergiej Semak wrzucił ją w pole karne, Pawluczenko dopełnił formalności. Niemal identycznie opór Portugalczyków złamali w czwartek Niemcy. Ale nawet oni nie naciskali rywala zaczynającego grę od bramki aż takim tłumem zawodników. Hiddink widać wymyślił inaczej.

Mógł wymyślić, bo piłkarze fantastycznie przygotował też pod względem kondycyjnym. Im dłużej trwał mecz, tym ich przewaga atletyczna silniej rzucała się w oczy.

Tyle że Rosjanie nie osiągnęli przewagi w dogrywce. Nie osiągnęli jej ani w 80. minucie, ani w 70., ani w 60. Byli lepsi pod każdym względem od pierwszego gwizdka.

Grali tak, jakby chcieli skopiować najlepsze holenderskie wzorce. Wstępne oblężenie pola karnego zgotowali rywalom już po kilku minutach, gdy Żirkow potężnie uderzył z rzutu wolnego, a van der Sar wybił piłkę na rzut rożny. I już do końca tylko oni odpalali fajerwerki. Obrońca Kołodin strzelał tak potężnie, że kiedy dostawał piłkę 40 metrów od bramki, zdawało się, że ma do niej ledwie 20.

Bezzębna Holandia


A Holendrzy? Nawet kibice - zdecydowanie liczebniejsi niż rosyjscy, lecz osowiali i cichsi - chyba szybko zrozumieli, że nie zobaczą bajecznego stylu swoich idoli z fazy grupowej. W ćwierćfinale wrócił produkt trenera Marco van Bastena z eliminacji - zespół przyczajony, niemrawy, wyczekujący. Niestety, szybko okazało się, że również bezzębny, niezdolny choć raz przechytrzyć rosyjskiej defensywy.

W 25. minucie pomarańczowi fani oklaskiwali wielkie wydarzenie - faworyci wywalczyli pierwszy rzut rożny. I właśnie stałe fragmenty gry - przede wszystkim wolne bite przez Rafaela van der Vaarta oraz Wesleya Sneijdera były ich najgroźniejszą bronią. Piłka mijała wszystkich rosyjskich obrońców, holenderscy napastnicy ją muskali, a ona przefruwała tuż obok słupka bramki Igora Akinfiejewa. Gdyby nie istniały rzuty wolne i rożne, Holendrzy tego wieczoru nawet by przeciwnika nie postraszyli.

Wyrównali - na cztery minuty przed końcem - właśnie dzięki kopnięciu nieruchomej piłki. Pofrunęła na głowę Ruuda van Nistelrooya, a ten wreszcie ożywił zamarłe pomarańczowe sektory. 1:1, dogrywka. Widzieliśmy już to na Euro 2008 kilkakrotnie - drużyna wstająca z martwych nabiera wigoru, walczy ze zdwojoną energią, wygrywa.

Nie Holendrzy. W dogrywce biegali już wolniej od przeciwnika, zdawali się wyzuci z pomysłów, jakby czekali na serię rzutów karnych. Ćwiczyli je jeszcze przed turniejem, pamiętając, że w przeszłości zazwyczaj kończyły się traumą, czyli odpadnięciem.

Rosjanie biegali szybciej, mając piłkę przy nodze, niż Holendrzy bez piłki. Sprawiali wrażenie, jakby dopiero rozpoczęli grę. A Hiddink jeszcze - żeby wieczór uczynić wręcz doskonałym - trafił ze zmianą. Drugiego gola strzelił rezerwowy Dimitrij Torbiński.

Trzeci ostatecznie zniechęcił bramkarza van der Sara, zdecydowanie wybijającego się wśród Holendrów i rozgrywającego prawdopodobnie ostatni mecz w reprezentacji. To jego po meczu najbardziej żałował, wręcz przepraszał, van Basten.

Kto by pomyślał, że latający dotąd na murawą Holendrzy skończą niemal jak Polacy. Z bohaterem w bramce, bez którego zostaliby znokautowani.

Minuta po minucie

Wirtualne powtórki bramek i najciekawsze akcje meczów Euro 2008 z perspektywy zawodników!
Oglądaj Euro 2008 w czasie rzeczywistym na ekranie Twojego komputera!
Przeszukujemy sieć by pokazać najciekawsze materiały wideo
Kultowe relacje na żywo w zupełnie nowej oprawie!

Radwańska po dramatycznym boju zwycięża w Eastbourne

Hanna Niełacna, Sport.pl
2008-06-21, ostatnia aktualizacja 2008-06-21 18:37
Zobacz powiększenie
Fot. Lewis Whyld AP

Agnieszka Radwańska po ponad 2,5 godzinnym pojedynku pokonała w finale dużego turnieju w Eastbourne 22. rakietę świata, Nadię Pietrową. Zwycięstwo może dać jej awans nawet w okolice 11. miejsca na świecie

SERWISY
Agnieszka Radwańska (nr 4)66(11)6
Nadia Pietrowa (nr 8)47(13)4
Triumf w Eastbourne to największy sukces w karierze polskiej tenisistki. Radwańska ma już wprawdzie na koncie trzy turniejowe zwycięstwa, ale odniosła je w imprezach niższej kategorii niż Eastbourne. Turnieju w Anglii to zawody z kategorii Tier II z pulą nagród 600 tysięcy dolarów. Zwyciężczyni otrzyma czek na 95, 500 tysiąca dolarów, pokonana Pietrowa będzie się musiała zadowolić kwotą o połowę niższą. Wcześniej 19-letnia krakowianka wygrała w Sztokholmie i Pattaya City (Tier IV) oraz Istambule (Tier III). Polka za zwycięstwo na kortach Eastbourne otrzyma także 275 punktów do rankingu (minus 35 za rok ubiegły), co da jej prawdopodobnie awans w okolice 11. miejsca na świecie.

W zeszłym roku w finale turnieju wystąpił dwie czołowe rakiety kobiecych rozgrywek. Rozstawiona z numerem jeden liderka rankingu Justin Henin oraz druga rakieta turnieju - Amelie Mauresmo. Wówczas po trzysetowym pojedynku zwyciężyła belgijska tenisistka. Dzisiaj Henin już w kobiecych rozgrywkach nie ma (w maju zakończyła sportową karierę) a Francuzka jest w słabej dyspozycji i z Eastbourne z powodu kontuzji się wycofała.

W tej sytuacji w Anglii karty rozdawały inne zawodniczki.

W sobotnim finale Radwańska oraz Pietrowa dostarczyły widzom niemniej emocji, co rok wcześniej Belgijka z Francuzką. Znana na Wyspach tenisistka, ostatnia brytyjska triumfatorka Wimbledonu (wygrała w 1977 roku) a obecnie komentatorka stacji BBC, Virginia Wade zachwycała się grą młodej Polki i wypowiadała się na jej temat w samych superlatywach, wieszcząc jej szybki awans na szczyt rankingu WTA Tour.

Set pierwszy, podobnie jak cały pojedynek, miał wyrównany przebieg choć utrzymanie serwisu sprawiało zawodniczkom sporo kłopotów. W ostatecznym rozrachunku lepiej returnowała Polka a Pietrowa częściej popełniała podwójne błędy serwisowe. Rosjance problem sprawiało także dłuższe utrzymanie piłki w korcie. Szybciej wyrzucała piłkę w aut albo posyłała ją w siatkę. Nadmierne ryzyko nie przyniosło efektu. Pewna gra Radwańskiej, piłki regularnie posyłanym pod końcową linię, doprowadziły ją do stanu 5:2. Wtedy Pietrowa ruszyła da ataku i rozpoczęła odrabianie strat. Sił starczyło jej tylko na dwa gemy. W dziesiątym gemie, pomimo początkowych trudności (przegrywała już 15-40) Agnieszka niezrażona niepowodzeniem, odrobiła straty. Przy równowadze przejęła inicjatywę, wygrała kolejną piłkę a przy piłce setowej wytrzymała dłuższą wymianę i po niezbyt dobrym ataku Pietrowej, udanie minęła Rosjankę.

Druga odsłona meczu była podobna do pierwszej. Emocjonujący przebieg miał zwłaszcza drugi gem, kiedy obie tenisistki pokazały widzom tenis z najwyższej półki. Polka zaczęła grać tak, jak nas do tego przyzwyczaiła. Sprytnie, wykorzystując geometrię kortu, często zaskakując przeciwniczkę niespodziewaną zmianą tempa i balansem ciała. Grę poprawiła również Pietrowa, zwłaszcza lepiej zaczął funkcjonować serwis. Rosjanka grała w swoim stylu, mocno, z większym ryzykiem, niż Polka. Gem zakończył się dopiero przy czwartej przewadze dla serwującej, a Radwańska wreszcie musiała uznać wyższość rywalki.

To, co najciekawsze, miało jednak dopiero nastąpić. Polka straciła podanie a straty odrobiła dopiero w ósmym gemie. Fatalne błędy popełniała Rosjanka a nasza tenisistka nie pozwalała sobie na chwilę dekoncentracji. Doszło do przełamania a będąca na fali "Isia" , kontynuowała dobrą grę w kolejnych akcjach. Prowadziła 5:4 i wydawało się, że niegdyś trzecia rakieta świata (maj 2006) już się nie podniesie. Po raz kolejny okazało się jednak, że Rosjanki walczą do końca. Potwierdził to wynik drugiego seta. Pietrowa utrzymała podanie a chwilę później mieliśmy już tie break. Tie break, którego dawno w kobiecych rozgrywkach nie oglądano. Radwańska i Pietrowa wspięły się na szczyt swoich umiejętności. Kiedy wydawało się, że Polka ma już zwycięstwo w kieszeni, w pewnym momencie prowadziła już 4:1, Rosjanka znowu rzuciła się w pogoń i wyrównała straty. Później obserwowaliśmy trzy szanse na zakończenie meczu przez Polkę, ale przez zbyt pasywną grę przy decydujących piłkach, losy tej partii odwróciły się. I choć przez chwilę rosyjska tenisistka znalazła się na kolanach, przy stanie 10:10 zagrała loba, który pofrunął w aut, błagalnie rzuciła się na kolana, licząc, że los się do niej uśmiechnie, szybko się z nich podniosła. Następne trzy punkty padły łupem Rosjanki i trzeba było rozegrać trzeciego seta.

W przerwie Rosjanka poprosiła o interwencję medyczną i opuściła kort. Mecz trwał już ponad dwie godziny a ból w prawym kolanie zaczął się nasilać. (Tuż po tradycyjnej rozgrzewce przed meczem Nadia poprosiła o założenie opatrunku). Pomoc masażystki pomogła, bo po wyjściu na kort Pietrowa grała znakomicie. Polka natomiast, choć nie dała odebrać sobie podania, wyglądała na przygaszoną i miała większe problemy od przeciwniczki. Przy stanie 1:2 dla rywalki sama zdecydowała się na pomoc.

Podobnie jak kilkanaście minut wcześniej Rosjance, interwencja lekarska pomogła także Polce. Wygrała swój serwis pewnie a w kolejnym, przez niektórych uważanym za decydujący o losach meczu, lacostowskim gemie, miała nawet szanse na przełamanie. Wyraźnie zmęczona przeciągającymi się wymianami i długim meczem Pietrowa przedłużała przerwy pomiędzy piłkami za co otrzymała nawet od sędziny ostrzeżenie. Dwa kolejne gemy padły już łupem Polki. Radwańska po raz kolejny pokazała, że ma stalowe nerwy a rywalka w kluczowych momentach pojedynku zaczęła się denerwować. Przy swoim serwisie popełniła aż trzy proste błędy, co dało naszej tenisistce pierwszy wygrany w trzeciej partii gem przy podaniu przeciwniczki. Później poszło już gładko. Mecz zakończył się za piąta, a drugą w decydującym secie piłką meczową. - Jestem wyczerpana nie tylko tym meczem, ale dwoma poprzednimi, jakie grałam w trakcie tego turnieju. - powiedziała tuż po zakończeniu meczu bardzo zmęczona Radwańska. - Najgorsza informacja dla mnie jest taka, że już w poniedziałek gram swój pierwszy mecz na Wimbledonie i będę miała mało czasu na regenerację sił. (Polka spotka się w pierwszej rundzie z Czeszką Ivetą Beneshovą przy. red.). Agnieszkę rozbawiło pytanie dziennikarzy, dlaczego na trybunach zasiadły tylko mama "Isi" i jej młodsza siostra, Urszula. - Tata jest zbyt nerwowy i czasami nie wytrzymuje spokojnie, siedząc w miejscu. Dlatego ogląda spotkania gdzieś z innego miejsca. Rosjanka na swoje usprawiedliwienie miała niewiele. - Zwyczajnie byłam za mało skoncentrowana w najważniejszych momentach meczu. - przyznała.

Spotkanie trwało dokładnie 2 i 37 minut a poziom meczu momentami stał na światowym poziomie i mógł zadowolić nawet najbardziej wymagających fanów dyscypliny. Pytanie tylko, jak tak długie i męczące spotkanie wpłynie na dyspozycję Polki w obliczu zbliżającego się dużymi krokami (start już w najbliższy poniedziałek) turnieju wimbledońskiego? Agnieszka grała cały mecz z bandażem na prawym przedramieniu. Efekt kontuzji, jakiej nabawiła się w trakcie paryskiego turnieju na kortach im. Rolanda Garrosa, i która w głównej mierze przyczyniła się do jej porażki w 1/8 finału z późniejszą półfinalistką turnieju, Jelena Janković. Mecz z Pietrową kosztował Agnieszkę sporo sił. Wiele tenisistek przed rozpoczęciem tak ważnej imprezy jak turniej wielkoszlemowy, w obawie przed niepotrzebnym urazem, często "odpuszcza" mecz finałowy albo w ogóle w nim nie startuje. Jak będzie w przypadku Radwańskiej? Już teraz krakowianka uważana jest przez bukmacherów za jedną z poważniejszych kandydatek do końcowego triumfu w Londynie. Wyżej stoją szanse tylko Marii Szarapowej, Venus i Sereny Williams, dwóch Serbek: Ivanović oraz Janković,a także Dinary Safiny i Swietłany Kuzniecowej. Radwańska notowana jest na ósmej pozycji.

Wynik finału:

Agnieszka Radwanska (4) vs. Nadia Pietrowa (8) - 6:4, 6:7(11), 6:4

Tajfun na Filipinach: 700 osób dryfuje u wybrzeży wyspy

mm, PAP
2008-06-21, ostatnia aktualizacja 2008-06-21 22:00
Zobacz powiększenie
Pola zalane po przejscu tajfunu Fengshen
Fot. STRINGER/PHILIPPINES REUTERS

Co najmniej 19 osób zginęło, a ponad 30 tys. zostało bez dachu nad głową na skutek powodzi i osunięć ziemi spowodowanych tajfunem Fengshen, który nawiedził południowe Filipiny. Na wzburzonych wodach u wybrzeży wyspy Sibuyan dryfuje prom z ponad 700 osobami na pokładzie. Łódź ratunkowa nie może się do niego dostać.

Zobacz powiekszenie
Fot. STRINGER/PHILIPPINES REUTERS
Pola zalane po przejscu tajfunu Fengshen
Zobacz powiekszenie
Fot. STRINGER/PHILIPPINES REUTERS
Ulewne deszcze podniosły poziom wodu w mieście Zamboanga
Według prognoz, tajfun przesuwa się na północny zachód w kierunku wyspy Mindoro. Prędkość wiatru osiąga 160 kilometrów na godzinę, a w porywach do 195 km/h.

Na wzburzonych wodach u wybrzeży wyspy Sibuyan w centralnej części kraju dryfuje prom z ponad 700 osobami na pokładzie. Rzecznik straży przybrzeżnej powiedział, że do promu "Princess of the Stars" nie można się dostać, ponieważ fale są bardzo wysokie. Łódź ratunkowa musiała zawrócić. Prom w sobotę rano wypłynął z Manili do centralnej prowincji Cebu.

Najwięcej ofiar było w południowej prowincji Maguindanao, gdzie w sobotę rano wezbrana rzeka Risao wystąpiła z brzegów i zmyła z powierzchni kilka domów.

W mieście Iloilo w środkowej części kraju co najmniej 30 tys. mieszkańców zostało bez dachu nad głową. Miasto nękają powodzie po przerwaniu tamy. Według tamtejszych władz wiele osób mogło stracić życie lub zaginąć.

Jak podała obrona cywilna, w regonie Bicol na wschodzie ewakuowano ponad 200 tys. ludzi.

Władze informują o stratach spowodowanych przez tajfun. Wichura powaliła drzewa, zerwała linie wysokiego napięcia, powodując przerwy w dostawie prądu. Statki nie mogły wypłynąć z portów. 90 lotów krajowych odwołano.

Fengshen to szósty w tym roku tajfun na Filipinach. Co roku wyspiarski kraj nawiedza średnio 20 tajfunów, powodując powodzie i masowe ewakuacje ludności. W 1991 roku w wyniku powodzi zginęło tam ponad 5 tysięcy ludzi. W lutym 2006 roku około tysiąca osób zostało pogrzebanych żywcem pod zwałami błota.

Obwodnica wstrzymana przez nieczytelny podpis

Krzysztof Śmietana
2008-06-20, ostatnia aktualizacja 59 minut temu

Nieczytelny podpis byłej minister rozwoju regionalnego Grażyny Gęsickiej zatrzymał w sądzie budowę obwodnicy Warszawy. Teraz nie ma już co marzyć, że przed Euro 2012 stolica zyska wygodną wylotówkę w stronę Ukrainy

Zobacz powiekszenie
Fot. Marcin Kucewicz / AG
Grażyna Gęsicka
Zobacz powiekszenie
Feralny podpis minister Gęsickiej
 0,09MB
0,09MB
Nad wschodnią obwodnicą Warszawy przez Wesołą ciągle wisi fatum. Awantura o to, gdzie ją budować, trwa już kilkanaście lat. Przy zarezerwowanym pod nią korytarzu wyrosło wiele domów jednorodzinnych, których właściciele nie chcą słyszeć o trasie. Do skandalu doszło w zeszłym roku. Mieszkający w tej okolicy minister środowiska w rządzie PiS Jan Szyszko chciał wyrzucić obwodnicę do sąsiedniego Halinowa i na dawny poligon, który ma być wpisany na listę obszarów cennych przyrodniczo Natura 2000. Wariant ten przez wiele lat popierał też obecny wiceprezydent Warszawy Jacek Wojciechowicz z PO (również mieszkaniec Wesołej).

Premier Jarosław Kaczyński w końcu odsunął Szyszkę od decydowania o trasie i wskazał na minister rozwoju regionalnego Grażynę Gęsicką. Po wielu analizach uznała, że najlepszym wariantem obwodnicy będzie tzw. wariant III A - między Wesołą i Starą Miłosną.

„Gazeta” dowiaduje się, że wielomiesięczne prace poprzedzające budowę trasy najpewniej trzeba będzie zacząć od początku. Sąd Administracyjny w Warszawie uchylił postanowienie minister Gęsickiej sprzed roku. Co ciekawe, przyczyną wcale nie były rzekome błędy wskazywane przez odwołujących się mieszkańców Wesołej. Skład sędziowski pod przewodnictwem Krystyny Napiórkowskiej dopatrzył się za to innych uchybień: • minister Gęsicka nie podpisała się czytelnie na postanowieniu (czyli niezgodnie z przepisami), • minister wybrała wariant, o który nie wnioskowali drogowcy, • dwie osoby z 35, które się odwoływały, nie podpisały swoich wniosków, a ministerstwo nie zwróciło im na to uwagi.

To jeszcze nie koniec komedii pomyłek: w uzasadnieniu orzeczenia sąd sam się pomylił, podając mylny symbol wybranego wariantu "WINA" zamiast "W III A".

- Jeszcze nie wiem, co teraz będzie z trasą - mówi Wojciech Dąbrowski, szef Generalnej Dyrekcji Dróg Krajowych i Autostrad na Mazowszu. Prawnicy drogowców analizują teraz orzeczenie sądu. W przyszłym tygodniu będą się naradzać z Ministerstwem Rozwoju Regionalnego, co zrobić z tym fantem. - Nie wykluczamy odwołania do NSA - mówi Dąbrowski. Dziwią go niektóre zarzuty sędziów. - Przebieg obwodnicy, który wybrała minister Gęsicka, też był przez nas zgłoszony, tyle że jako wariant rezerwowy - dodaje.

Nie wie jeszcze, o ile może się opóźnić budowa wschodniej obwodnicy Warszawy. Nie ma jednak co marzyć, że powstanie ona w ciągu najbliższych pięciu lat.

- Ten wyrok pokazuje, że w Polsce nic nigdy nie da się zbudować. W każdej dokumentacji znajdzie się jakiś błąd formalny - narzeka Robert Chwiałkowski ze stowarzyszenia SISKOM, które promuje budowę dróg i rozwój komunikacji.

Była minister rozwoju regionalnego Grażyna Gęsicka, obecnie posłanka PiS, od "Gazety" dowiedziała się o uchyleniu jej decyzji z zeszłego roku. Zdziwiła się, że stało się to m.in. z powodu nieczytelnego podpisu. - Przecież można go uwierzytelnić. W sprawie wschodniej obwodnicy Wesołej przeprowadziliśmy rzetelne badania i uważamy, że wybraliśmy najlepszy wariant. Opóźnienie budowy to wielka strata także dla mieszkańców Wesołej. Ogromny ruch samochodów zamiast szybką trasą przetacza się teraz przez małe osiedlowe uliczki - dodaje była minister.

Źródło: Gazeta Wyborcza Stołeczna