25.09.2012 , aktualizacja: 25.09.2012 16:46
- Miałem szczęście, że zwłoki żony były prawie w całości. Nie wszyscy je mieli. Jestem szczęśliwy, że mogłem zidentyfikować żonę i mam niekłamaną nadzieję, że to ona znajduje się w trumnie na Powązkach - poruszająca rozmowa z Pawłem Dereszem, mężem posłanki SLD Jolanty Szymanek-Deresz.
ZOBACZ TAKŻE
Agnieszka Kublik: Naczelna Prokuratura Wojskowa nie ma już wątpliwości: badania genetyczne jednoznacznie potwierdzają, że ekshumowane w zeszłym tygodniu ciała dwóch ofiar katastrofy smoleńskiej zostały wzajemnie zamienione. Pan był wtedy, w kwietniu 2010 r., w Moskwie, w prosektorium.
Paweł Deresz, mąż posłanki Jolanty Szymanek-Deresz, która zginęła w katastrofie smoleńskiej: - Nie jest to dla mnie szok, bo na tym wielkim polu nieszczęścia, jakim było lotnisko pod Smoleńskiem, potem szpital, i potem prosektorium, o pomyłkę nie było trudno.
Mam przed oczyma scenę, kiedy wszedłem do prosektorium w towarzystwie dwóch lekarzy i pielęgniarzy, psychologa oraz tłumacza. Kiedy poprosiłem o odsłonięcie zwłok mojej żony, omal nie zemdlałem. Wtedy chyba lekarz albo pielęgniarz zwrócił uwagę, że i tak mam wielkie szczęście, że zwłoki żony są prawie w całości. A potem powiedział o głowie jednej z ofiar, której trzeba było bardzo długo poszukiwać.
Poszukiwania dotyczyły nie tylko głowy, i nie tylko tej jednej ofiary, ale i wielu innych części ciała wielu osób, które zginęły w katastrofie. W tym wielkim zgiełku musiały nastąpić pomyłki. Nie chcę źle wróżyć, ale być może w trumnach znajdują się części ciał należące do kogoś innego. Bo w prosektorium powiedziano mi, że zmasakrowanie ciał było bardziej niż przerażające.
Czy podczas identyfikacji towarzyszyli Panu polscy lekarze?
- Nie, tylko rosyjscy. Na chwilę odsłonięto zwłoki żony, potem zostały przykryte białym prześcieradłem. Następnie byłem w prokuraturze, gdzie podpisałem dokument identyfikujący zwłoki. Nie mam pojęcia, co się z nimi działo. Nikt mnie nie informował, że mogę być, czy że powinienem być obecny przy składaniu zwłok do trumny. Nie wiem też, w jakim trybie i w jakim miejscu to się odbywało.
Zwłoki pańskiej żony zostały poddane badaniom genetycznym?
- Tak, przed identyfikacją. Parę godzin po katastrofie w pokoju hotelowym żony byli specjaliści, którzy pobrali próbki DNA ze szczoteczki do zębów. Byli też u nas w domu, DNA pobierali z rzeczy należących do żony.
Pamięta pan, ile rodzin, jak Pan, zdecydowało się zidentyfikować zwłoki swoich bliskich?
- Kilkadziesiąt, wszyscy razem przylecieliśmy do Moskwy samolotem. Spotkaliśmy się na lotnisku w Warszawie, gdzie panował totalny bałagan. Moim zdaniem, zawiniony przez ministra Jacka Cichockiego. Otóż kazano nam być na lotnisku 11 kwietnia o 5 rano, odlot miał być o 8 rano. Ale o 8 usłyszeliśmy, że polecimy o 10, a polecieliśmy o 14. Proszę sobie wyobrazić naszą sytuację: to było kilkanaście godzin po katastrofie, byliśmy nieszczęśliwi, zagubieni, po nieprzespanej nocy, a na tym lotnisku tkwiliśmy przez tyle godzin bez dostępu do informacji.
W Moskwie pojechaliście od razu do prosektorium?
- Nie. W hotelu czekała na nas minister Ewa Kopacz. Informowała, co nas czeka następnego dnia, czyli przesłuchanie w prokuraturze i identyfikacja zwłok. Muszę powiedzieć, że to było zorganizowane bardzo przyzwoicie.
Następnego dnia po przylocie byliśmy przez wiele godzin przesłuchiwani przez prokuraturę. To trwało tak długo, bo prokurator zażyczył sobie tłumacza. Prokuratorzy nie posługiwali się komputerami, tylko wszystko spisywali ręcznie. Procedura była więc taka, że prokurator zadawał pytanie po rosyjsku, tłumaczka tłumaczyła na polski, ja odpowiadałem po polsku, tłumaczka tłumaczyła na rosyjski, prokurator ręcznie to zapisywał.
Kiedy Pan identyfikował zwłoki żony?
- Dwa dni później, w prosektorium. Tam było totalne zamieszanie, czekaliśmy godzinami, nie wiedzieliśmy co nas czeka, kiedy zostaniemy wezwani. To był chaos.
Tam byli polscy lekarze?
- Nie wiem. Ja z nimi nie miałem do czynienia.
W chaosie o pomyłkę nietrudno.
- Tak. Pamiętam, co opowiadali wtedy lekarze, rodziny. Słyszałem o niewyobrażalnie zmasakrowanych ciałach. Ja jestem szczęśliwy, że mogłem zidentyfikować zwłoki mojej żony i mam niekłamaną nadzieję, że te same zwłoki znajdują się w trumnie na Powązkach. Marzę, żeby moja żona spoczywała w spokoju i ciszy. Nie zamierzam ekshumować jej zwłok. To nie przywróci mojej żonie życia.
Paweł Deresz, mąż posłanki Jolanty Szymanek-Deresz, która zginęła w katastrofie smoleńskiej: - Nie jest to dla mnie szok, bo na tym wielkim polu nieszczęścia, jakim było lotnisko pod Smoleńskiem, potem szpital, i potem prosektorium, o pomyłkę nie było trudno.
Mam przed oczyma scenę, kiedy wszedłem do prosektorium w towarzystwie dwóch lekarzy i pielęgniarzy, psychologa oraz tłumacza. Kiedy poprosiłem o odsłonięcie zwłok mojej żony, omal nie zemdlałem. Wtedy chyba lekarz albo pielęgniarz zwrócił uwagę, że i tak mam wielkie szczęście, że zwłoki żony są prawie w całości. A potem powiedział o głowie jednej z ofiar, której trzeba było bardzo długo poszukiwać.
Poszukiwania dotyczyły nie tylko głowy, i nie tylko tej jednej ofiary, ale i wielu innych części ciała wielu osób, które zginęły w katastrofie. W tym wielkim zgiełku musiały nastąpić pomyłki. Nie chcę źle wróżyć, ale być może w trumnach znajdują się części ciał należące do kogoś innego. Bo w prosektorium powiedziano mi, że zmasakrowanie ciał było bardziej niż przerażające.
Czy podczas identyfikacji towarzyszyli Panu polscy lekarze?
- Nie, tylko rosyjscy. Na chwilę odsłonięto zwłoki żony, potem zostały przykryte białym prześcieradłem. Następnie byłem w prokuraturze, gdzie podpisałem dokument identyfikujący zwłoki. Nie mam pojęcia, co się z nimi działo. Nikt mnie nie informował, że mogę być, czy że powinienem być obecny przy składaniu zwłok do trumny. Nie wiem też, w jakim trybie i w jakim miejscu to się odbywało.
Zwłoki pańskiej żony zostały poddane badaniom genetycznym?
- Tak, przed identyfikacją. Parę godzin po katastrofie w pokoju hotelowym żony byli specjaliści, którzy pobrali próbki DNA ze szczoteczki do zębów. Byli też u nas w domu, DNA pobierali z rzeczy należących do żony.
Pamięta pan, ile rodzin, jak Pan, zdecydowało się zidentyfikować zwłoki swoich bliskich?
- Kilkadziesiąt, wszyscy razem przylecieliśmy do Moskwy samolotem. Spotkaliśmy się na lotnisku w Warszawie, gdzie panował totalny bałagan. Moim zdaniem, zawiniony przez ministra Jacka Cichockiego. Otóż kazano nam być na lotnisku 11 kwietnia o 5 rano, odlot miał być o 8 rano. Ale o 8 usłyszeliśmy, że polecimy o 10, a polecieliśmy o 14. Proszę sobie wyobrazić naszą sytuację: to było kilkanaście godzin po katastrofie, byliśmy nieszczęśliwi, zagubieni, po nieprzespanej nocy, a na tym lotnisku tkwiliśmy przez tyle godzin bez dostępu do informacji.
W Moskwie pojechaliście od razu do prosektorium?
- Nie. W hotelu czekała na nas minister Ewa Kopacz. Informowała, co nas czeka następnego dnia, czyli przesłuchanie w prokuraturze i identyfikacja zwłok. Muszę powiedzieć, że to było zorganizowane bardzo przyzwoicie.
Następnego dnia po przylocie byliśmy przez wiele godzin przesłuchiwani przez prokuraturę. To trwało tak długo, bo prokurator zażyczył sobie tłumacza. Prokuratorzy nie posługiwali się komputerami, tylko wszystko spisywali ręcznie. Procedura była więc taka, że prokurator zadawał pytanie po rosyjsku, tłumaczka tłumaczyła na polski, ja odpowiadałem po polsku, tłumaczka tłumaczyła na rosyjski, prokurator ręcznie to zapisywał.
Kiedy Pan identyfikował zwłoki żony?
- Dwa dni później, w prosektorium. Tam było totalne zamieszanie, czekaliśmy godzinami, nie wiedzieliśmy co nas czeka, kiedy zostaniemy wezwani. To był chaos.
Tam byli polscy lekarze?
- Nie wiem. Ja z nimi nie miałem do czynienia.
W chaosie o pomyłkę nietrudno.
- Tak. Pamiętam, co opowiadali wtedy lekarze, rodziny. Słyszałem o niewyobrażalnie zmasakrowanych ciałach. Ja jestem szczęśliwy, że mogłem zidentyfikować zwłoki mojej żony i mam niekłamaną nadzieję, że te same zwłoki znajdują się w trumnie na Powązkach. Marzę, żeby moja żona spoczywała w spokoju i ciszy. Nie zamierzam ekshumować jej zwłok. To nie przywróci mojej żonie życia.
Więcej... http://wyborcza.pl/1,75478,12552054,Pawel_Deresz__Zmasakrowanie_cial_bylo_bardziej_niz.html#ixzz27VZDyQ7u