poniedziałek, 28 grudnia 2015

Polscy dziennikarze porwani przez Al-Kaidę wrócili do kraju. "Wyszliśmy z tego, dzięki braciom Czeczenom"


Dominik Tomaszczuk
 27.12.2015 20:14
A A A
Marcin Mamoń, jeden z dziennikarzy zatrzymanych przez Al-Kaidę. W niedzielę wrócił do Polski wraz z Tomaszem Głowackim. Na zdjęciu - na gali Dziennikarzy Małopolski w 2013 roku

Marcin Mamoń, jeden z dziennikarzy zatrzymanych przez Al-Kaidę. W niedzielę wrócił do Polski wraz z Tomaszem Głowackim. Na zdjęciu - na gali Dziennikarzy Małopolski w 2013 roku (Jakub Ociepa/AG)

Dziennikarz Marcin Mamoń oraz fotograf i operator Tomasz Głowacki - porwani w listopadzie przez syryjską Al-Kaidę - wrócili do Polski. W niedzielę wylądowali na Lotnisku Chopina w Warszawie. - Jesteśmy tu dzięki braciom Czeczenom - powiedział nam Marcin Mamoń.
Artykuł otwarty w ramach bezpłatnego limitu prenumeraty cyfrowej
Marcin Mamoń i Tomasz Głowacki do Polski wrócili samolotem rejsowym ze Stambułu. W Warszawie wylądowali w niedzielę o godzinie 19. Dziennikarze planowali na lotnisku spotkanie z mediami, podczas którego mieli opowiedzieć o szczegółach swojego porwania i uwolnienia. Do spotkania jednak nie doszło - dziennikarze opuścili lotnisko w asyście służb.

Kilka godzin później udało nam się skontaktować z Marcinem Mamoniem. - Byłem tam już nie pierwszy raz, ale tym razem poznałem ten konflikt z poziomu piwnicy. To przeżycie traumatyczne, ale też niezwykłe. Bardzo prawdziwe w sensie tego, co widziałem i czego się dowiedziałem - powiedział.

- Wyszliśmy z tego, mówiąc wprost, dzięki naszym braciom Czeczenom, ludziom z polskiego rządu, którzy zrobili w tej sprawie bardzo wiele i dzięki mojej żonie, która wiedziała, co w tej sytuacji robić. Jestem im bardzo wdzięczny - podkreślił Mamoń.

Dziennikarze pracowali nad filmem o Państwie Islamskim 

Marcin Mamoń - reporter i filmowiec - oraz Tomasz Głowacki - fotograf i operator kamery - zostali porwani przez syryjską Al-Kaidę w listopadzie. Przez sześć tygodni byli przetrzymywani w syryjskich więzieniach. Informacja o ich porwaniu nie została przekazana mediom ze względu na ich bezpieczeństwo. Dziennikarzy uwolniono 24 grudnia. Do Polski przylecieli z Turcji, w której - z powodu nielegalnego przekroczenia granicy po ucieczce z Syrii - także trafili do aresztu.

Na terenie Syrii Mamoń i Głowacki zamierzali zrealizować zdjęcia do niezależnego filmu o Państwie Islamskim, jednak po przekroczeniu granicy z Turcją zniknęli i nie dotarli do umówionego miejsca.


Cały tekst: http://wyborcza.pl/1,75478,19399336,polscy-dziennikarze-porwani-przez-al-kaide-wrocili-do-kraju.html#ixzz3vZElUxJl

niedziela, 27 grudnia 2015

15 wyjątkowo głupich cytatów z podręczników do wychowania do życia w rodzinie

Aneta Bańkowska
 
21.04.2015 13:16

A A A
Seks bez ślubu akceptują głównie najsłabsi uczniowie, dziewica to dziewczyna, która "nie rozmienia się na drobne", a gdy pomagasz koleżance w geometrii, nie złość się, "że tak wolno myśli albo czegoś nie pamięta" - to fragmenty książek do WDŻ, dopuszczonych do użytku przez MEN. Czego jeszcze uczniowie dowiadują się z tych podręczników? Sprawdziliśmy to.

Postanowiliśmy przeanalizować, czego uczniowie dowiadują się z dopuszczonych do użytku książek z serii "Wędrując ku dorosłości" pod redakcją Teresy Król. Tekst zawiera wybrane cytaty z książek, z których korzystają uczniowie podstawówek, gimnazjów i szkół ponadgimnazjalnych:

1. "Dziewczyna powinna zdawać sobie sprawę, że więcej niż chłopiec płaci za nietrafny wybór, bo nie ma równości w naturze. On jest dawcą życia, 'siewcą', natomiast jej ciało 'glebą', w której będzie wzrastało nowe życie. Postawa chłopców, którzy stają się ojcami, bywa różna".

Wędrując ku dorosłości. Wychowanie do życia w rodzinie dla uczniów klas I-III gimnazjum, red. Teresa Król (s. 97)

2. "Pierwszy partner seksualny, choćby przypadkowy, stanie się wzorem, z którym będziecie porównywać waszego późniejszego małżonka. Dlatego chłopcom zwykle zależy na tym, by jego żoną została taka dziewczyna, która wcześniej 'nie próbowała'".

Wędrując ku dorosłości. Wychowanie do życia w rodzinie dla uczniów klas I-III gimnazjum, red. Teresa Król (s. 96)



3. "Wiadomo jednak, że nie chodzi tu tylko o mały fałd błony dziewiczej, ale o coś więcej. To 'coś' to integralność osoby ludzkiej. Integralny znaczy związany z całością; to dziewczyna, która 'nie rozmienia się na drobne'. Ona należy do siebie i całą siebie ofiaruje temu jednemu, ukochanemu na całe życie. On również - całego siebie dla niej".

Wędrując ku dorosłości. Wychowanie do życia w rodzinie dla uczniów klas I-III gimnazjum, red. Teresa Król (s. 97)

4. "I tak, jeśli zdecydujesz się pomóc koleżance w geometrii, zdobądź się na cierpliwość i wyrozumiałość, choć może cię irytuje, że tak wolno myśli albo czegoś nie pamięta".

Wędrując ku dorosłości. Wychowanie do życia w rodzinie dla uczniów klas I-III gimnazjum, red. Teresa Król (s. 64)

Okładki podręczników "Wędrując do dorosłości"

fot. Wydawnictwo Rubikon

5. "Dla wielu młodych ludzi masturbacja jest problemem; przyznają, że czują się z tym źle i chcieliby umieć się od niej powstrzymać. Nie dramatyzując problemu, dobrze byłoby potraktować go w kategoriach zadania: 'Wiem, że to jest zachowanie niedojrzałe, chcę osiągnąć dojrzałość, więc podejmuję trud uporania się z nim'".

Wędrując ku dorosłości. Wychowanie do życia w rodzinie dla uczniów klas I-III gimnazjum, red. Teresa Król (s. 55)

6. "Stosowanie środków antykoncepcyjnych jest uzależnieniem losu swego i dziecka od techniki i farmacji. Jeśli pomimo stosowania antykoncepcji zaistnieje ciąża, kobieta przenosi odpowiedzialność za ten fakt na lekarza, który zalecił dany środek, lub producenta. Czuje się oszukana, zaś poczęte dziecko nazywa 'wpadką' i traktuje jak intruza".

Wędrując ku dorosłości. Wychowanie do życia w rodzinie dla uczniów klas I-III gimnazjum, red. Teresa Król (s. 154)

7. "Dziewczyna szuka miłości w kategoriach romantycznych. Jest wrażliwa na słowa i dotyk. Jeżeli chłopak mówi ciepło i czule obejmuje, dziewczyna otwiera swoje serce i wyobraźnię. Wydaje się jej, że to już ten jedyny, wspaniały i na całe życie. Planuje, jaką będzie miała ślubną suknię, pantofelki, bukiet...".

Wędrując ku dorosłości. Wychowanie do życia w rodzinie dla uczniów klas I-III gimnazjum, red. Teresa Król (s. 92)

8. "Prezerwatywy. Skuteczność w zapobieganiu ciąży: niezbyt wysoka, z powodu częstych wad technicznych (nieszczelność, pękanie) oraz wypadków zsuwania się w czasie stosunku. (...) U niektórych mężczyzn stosowanie prezerwatywy powodujeosłabienie doznań seksualnych".

Wędrując ku dorosłości. Wychowanie do życia w rodzinie dla uczniów klas I-III gimnazjum, red. Teresa Król (s. 156)

9. "W grupie osób stosujących NPR [naturalne metody planowania rodziny - przyp. red.] rzadziej pojawia się objaw 'znudzenia seksualnego', zdecydowanie niższy jest też wskaźnik rozpadu związków".

Wędrując ku dorosłości. Wychowanie do życia w rodzinie dla uczniów szkół ponadgimnazjalnych, red. Teresa Król (s. 176)

10. "Dominantą psychiki kobiecej jest pragnienie miłości, które u kobiety przejawia się jako ważna potrzeba. Równocześnie występuje u niej pragnienie spotkania takiego mężczyzny, z którym mogłaby stworzyć trwały związek małżeński i posiadać potomstwo oraz który opiekowałby się nią i ich dziećmi".

Wędrując ku dorosłości. Wychowanie do życia w rodzinie dla uczniów szkół ponadgimnazjalnych, red. Teresa Król (s. 47)

11. "Pytanie o warunki podjęcia współżycia seksualnego unaoczniło, że najwyższą akceptację seksu pozamałżeńskiego wykazali uczniowie najsłabiej uczący się, a najmniejszą osoby wierzące".

Wędrując ku dorosłości. Wychowanie do życia w rodzinie dla uczniów klas I-III gimnazjum, red. Teresa Król (s. 191)

12. "Pigułki dnia następnego, czyli tzw. antykoncepcja awaryjna - ze względu na mechanizm działania zostaną one omówione w dziale dotyczącym środków wczesnoporonnych".

Wędrując ku dorosłości. Wychowanie do życia w rodzinie dla uczniów klas I-III gimnazjum, red. Teresa Król (s. 160)

13. "Z powyższych rozważań jasno wynika, że najwłaściwszym miejscem dla inicjacji seksualnej jest małżeństwo".

Wędrując ku dorosłości. Wychowanie do życia w rodzinie dla uczniów klas I-III gimnazjum, red. Teresa Król (s. 194)

14. "Nie zaleca się natomiast stosowania tamponów - młode dziewczęta są bardziej od dorosłych kobiet podatne na infekcje dróg rodnych, a tampony temu sprzyjają. Lepiej więc z nich zrezygnować lub pozostawić ich stosowanie na wyjątkową okazję".

Wędrując ku dorosłości. Wychowanie do życia w rodzinie dla uczniów klas I-III gimnazjum, red. Teresa Król (s. 51)

15. "Ginekolog to nie dentysta - regularne kontrole w Waszym wieku nie są konieczne. Jeśli dziewczyna czuje się zdrowo i ma kogoś zaufanego, kto odpowie na pytania czy rozwieje jej wątpliwości (najlepiej, by była to mama), wizyta jest niepotrzebna".

Wędrując ku dorosłości. Wychowanie do życia w rodzinie dla uczniów klas V-VI szkoły podstawowej, red. Teresa Król (s. 65)

MEN: Podstawa programowa WDŻ jest skonstruowana w sposób naukowy

Podręczniki szkolne do wychowania do życia w rodzinie zaprzeczają faktom, szerzą mity i stereotypy oraz bagatelizują tematykę profilaktyki zdrowotnej - alarmowały w marcu Federacja na rzecz Kobiet i Planowania Rodziny oraz Grupa Edukatorów Seksualnych "Ponton".

Co o podręcznikach do wychowania do życia w rodzinie sądzi Ministerstwo Edukacji NarodowejW komentarzu przesłanym Polskiej Agencji Prasowej resort podkreślił, że podstawa programowa WDŻ "jest skonstruowana w sposób naukowy, pozbawiony narracji światopoglądowej". Jak zaznaczono, "obowiązkiem szkoły jest przekazywanie pełnej i rzetelnej informacji, zgodnie ze stanem wiedzy, wolnej od uprzedzeń i stereotypów".

Resort edukacji przypomniał również, że warunkiem dopuszczenia podręcznika do użytku są pozytywne opinie rzeczoznawców.

Nasze najlepsze teksty z 2015 roku. Czytaj w aplikacji Gazeta.pl LIVE! 

niedziela, 1 listopada 2015

Jak by na nich nie spojrzeć - legalni. Serwis CDA.pl i kulisy działania polskiego YouTube

01.11.2015, 09:40 | Aktualizacja: 01.11.2015, 10:09

Sześć lat temu ojcu i synowi prokuratura postawiła zarzuty pomocnictwa w nielegalnym utrwalaniu i rozpowszechnianiu filmów, nagrań i oprogramowania. Dziś swój model biznesowy dopracowali. I to tak, że rządzą milionami dusz polskich internautów. Oto historia powstania i działalności serwisu CDA.pl. 

reklama


Ten tekst najłatwiej byłoby zacząć na dwa sposoby. Pierwszy: rodzimy serwis z pirackimi treściami podbija internet i ma już więcej użytkowników niż oficjalne portale z wideo na życzenie (VoD). Na CDA.pl co miesiąc zagląda 5,5 mln osób, a legalni nadawcy nie są w stanie poradzić sobie z taką działającą na pograniczu prawa konkurencją. Drugi: wrocławski portal podbija nasz internet. Powstał 13 lat temu, zanim pojawił się YouTube. Działa podobnie do niego i dziś pomału odbiera amerykańskiemu gigantowi użytkowników w naszym kraju. Jest już 16. najpopularniejszą stroną w polskim internecie, a w kategorii rozrywka zajmuje czwarte miejsce. Ale zaczniemy inaczej.

Jest 31 października 2009 r. Sobota. Dokładnie jak w tym roku - 1 listopada wypada w niedzielę i nie będzie dłuższego weekendu. Ale 41-letni wówczas Jarosław i jego 21-letni syn Łukasz nawet ten krótki weekend mają zepsuty. Bo do ich wrocławskiego mieszkania wchodzi policja. Przez kilka dni o akcji nie wiadomo, tylko w internecie pojawia się coraz więcej plotek, bo działający od dwóch lat, zdobywający coraz większą popularność serwis OdSiebie.com, służący do wymieniania się plikami, przestaje działać. Aż w środę w sieci wybucha bomba. Założyciele portalu zostali aresztowani! (to nieprawda, byli zatrzymani). Grozi im pięć lat więzienia. Piraci trafią za kratki! - krzyczą nagłówki tekstów w internecie.

Policja enigmatycznie informuje w komunikacie, że "sprawcy przyjmowali nielegalne oprogramowanie, a następnie umożliwiali pobieranie go innym osobom". W internecie wrze. To w końcu pierwszy w Polsce przypadek tak spektakularnego postawienia zarzutów w związku z piractwem. Konferencję urządza Związek Producentów Audio-Video, chwaląc się ogromnym sukcesem - to po ich skardze sprawą zajęli się śledczy.

Ale sześć lat później Jarosław i Łukasz Ćwiekowie mają się świetnie. Wprawdzie nigdy nie odbudowali zamkniętego w 2009 r. serwisu, ale za to po cichu, bez rozgłosu i reklamy, bez znajomości w branży (nie kojarzą ich nawet obrotni wrocławscy spece od nowych mediów) stworzyli portal, który coraz bardziej spędza sen z powiek poważnym graczom. Psuje szyki telewizjom - tym internetowym i tradycyjnym, kinom oraz dystrybutorom filmów. Oparty podobnie jak OdSiebie.com na społecznościowej wymianie plików z miesiąca na miesiąc ma coraz lepsze wyniki.

Pani ogląda, pan ogląda

Przeglądając dane na temat czytelników DGP, jestem w stanie uwierzyć, że część z państwa nie wie, czym jest CDA.pl. Tylko drobna część. Reszta z państwa niech się nie kryguje. Z serwisu Ćwieków skorzystało w tym roku, jak podaje Gemius (badanie Megapanel), 25 proc. polskich internautów. A z kolei Millward Brown (badanie Net Track) informuje, że w grupie powyżej 25. roku życia ma on aż 3,5 mln widzów, z czego 1,4 mln to urzędnicy, przedsiębiorcy, prezesi, właściciele firm, menedżerowie i przedstawiciele wolnych zawodów. Nie obawiajcie się - w tym, że oglądacie pirackie wersje filmów i seriali na CDA.pl, nie ma nic nielegalnego. Tak skonstruowane jest prawo.

Dla tej części czytelników, która takiej rozrywki nie zna, krótkie wprowadzenie.Serwisy streamingowe, a takim jest właśnie CDA.pl, umożliwiające oglądanie filmów w czasie rzeczywistym, bez konieczności pobrania pliku, jego zapisania na dysku twardym i dalszego udostępniania - a to jest właśnie karalne (tak działają popularne protokoły P2P emule czy torrent) - zaczęły się pojawiać pięć–sześć lat temu. Po prostu znacząco poprawiła się przepustowość światowej sieci. To wtedy pojawił się Netflix, a VoD, działające trochę jak "antyczne" wypożyczalnie filmów wideo, zaczęły uruchamiać stacje telewizyjne, a nawet sami producenci filmowi. Wtedy także zaczęły się pojawiać serwisy, które prawami autorskimi się nie przejmowały. Tłumaczyły się, że są tylko miejscami wirtualnych spotkań internautów i że to oni umieszczają linki do plików lub same pliki. A gdy trafi się piracka wersja filmu? Cóż poradzić, bo kto skontroluje internet.

Na tę nieuczciwą konkurencję stacje telewizyjne, kablówki, platformy cyfrowe i legalne serwisy streamingowe narzekały coraz głośniej. Szczególnie od chwili, w której odkryły, że jest ona dla nich poważnym zagrożeniem. Takim lodowatym prysznicem w Polsce była jesień 2012 r. Wtedy, już nieistniejące, biuro reklamy Atmedia pokazało wynik badania rozpoznawalności internetowych serwisów telewizyjnych. Na sali rozległ się szum niedowierzania. Nie polsatowska Ipla, nie OnetVOD i nie TVNPlayer, nie oficjalne serwisy internetowe z zapleczem dużych mediowych graczy miały najlepsze oceny. Najwyższe noty zebrał, wydawać by się mogło szerzej nieznany, serwis iiTV.info, będący linkownią do kradzionych seriali i filmów.

Od tej pory trwa wojna. Nadawcom, składającym kolejne wnioski do prokuratur ipolicji, udało się zamknąć Kinomaniaka.tv i doprowadzić do zatrzymania jego twórców i administratorów. Potem zniknęły iiTV.info, Scs.pl i Ekino.tv. Za to świetnie trzyma się - choć podobno od dawna namierzeni są jego twórcy - Weeb.tv. Ale prawda jest jednak taka, że w miejsce każdego zamkniętego serwisu pojawia się kilka kolejnych. Coraz częściej działających poza granicami Polski, więc trudno je zamknąć.

Take down zgodnie z prawem

I jest jeszcze CDA.pl. Jego twórcy na pewno zezłoszczą się, że nazwa ich firmy pojawiła się w pobliżu serwisów typowo pirackich. Gdy ostatnio porównaliśmy CDA.pl do Kinomaniaka.tv lub Chomikuj.pl, dostaliśmy od Cwmedia, spółki, do której należy CDA.pl, "wezwanie do zaprzestania naruszeń". Z zapewnieniami, że"serwis respektuje polskie prawo i działa legalnie. Jesteśmy serwisem społecznościowym, który istnieje w sieci od ponad 12 lat. Wszystkie materiały w serwisie zamieszczane są przez użytkowników. Jako platforma społecznościowa reagujemy na wszelkie zgłoszenia naruszeń, kasując bezzwłocznie zgłoszone pliki. Jesteśmy firmą zarejestrowaną na terytorium RP i tutaj płacimy podatki".

Kiedy o tym piśmie mówię ludziom z branży filmowej, krztuszą się ze śmiechu. -Naprawdę? Są bezczelni - powtarzają kolejni przedstawiciele dystrybutorów filmowych, producentów, serwisów VoD. Ale już zapytani o to, czy CDA.pl jest serwisem pirackim, są znacznie bardziej enigmatyczni. I dlatego nie napiszemy, że to portal piracki ani że żyje z łamania prawa, ani że zarabia na kradzieży, ani że jest największym w Polsce katalogiem linków do ukradzionych nagrań wideo. Bo, o dziwo, on naprawdę działa w granicach prawa.

Te granice to UŚUDE i notice & take down. UŚUDE to ustawa o świadczeniu usług drogą elektroniczną, a notice & take down to zasada z tej ustawy, zgodnie z którą administratorzy portalu mają obowiązek reagować na informacje o naruszeniach praw autorskich i - jeżeli takie treści u nich się pojawią - usuwać je. Ale tylko na wniosek właściciela takich praw i po wskazaniu przez niego konkretnego utworu i linku do niego. I CDA.pl to robi. Co więcej - robi to szybko, a nawet przygotowało specjalny mechanizm, pomagając zgłosić takie naruszenie.

Respektują nasze wnioski - przyznaje Michał Ciecierski z Monolith Films -Oczywiście, że to nie rozwiązuje problemu. Bo co z tego, że jeden czy drugi link zostanie usunięty, gdy na ich miejsce pojawiają się kolejne? I nie jest tak, że raz wskazany film czy serial już więcej na CDA.pl udostępniany nie jest. Za każdym razem trzeba zgłosić kolejne złamanie prawa - dodaje.

Paula Szmidt z M2 Film zapytana o CDA.pl wzdycha. - Nareszcie ktoś się nimi zainteresował. To kopalnia pirackich treści działająca w pełnej jawności. Ależ oczywiście, że zgłaszamy im naruszenia, ale to syzyfowa praca. To dzień w dzień kilka, czasem kilkanaście linków. A nie jesteśmy ogromnym dystrybutorem - tłumaczy.

Dariusz Żytomirski, prawnik Stowarzyszenia Filmowców Polskich, pytany o CDA.pl początkowo nie bardzo wie, o jakim serwisie mowa: - CDA? Nie bardzo kojarzę, tyle jest tych serwisów VoD. Nie przypominam sobie, byśmy mieli z nimi jakąś umowę, ale proszę dać mi chwilę, sprawdzę. Oddzwania po godzinie. - Nie skojarzyłem początkowo, o co chodzi. Ale już sprawdziłem. Znaleźliśmy u nich dwa filmypokazywane ewidentnie bez zgody producenta. Już w tej sprawie do nich piszemy - zarzeka się.

To nie opinie przypadkowych ludzi z tego środowiska. To wskazani przez CDA.pl producenci, nadawcy i dystrybutorzy, którzy korzystają ze specjalnego narzędzia zaoferowanego przez portal do zgłaszania nieprawidłowości. CDA.pl chwali się, że tak współpracuje już z Kinem Świat, Onet.pl, TVN, Agorą, BBC, Stowarzyszeniem Filmowców Polskich, ITI Neovision, Domem Wydawniczym Rafael, Monolith Films, Warner Bros, M2 Films, Gutek Film, Time SA czy Cyfrowym Polsatem. Wszyscy, których o tę współpracę spytaliśmy zaprzeczyli.

To hydra. Gdy odetnie się jedną głowę, w jej miejsce wyrastają kolejne - jeden z producentów wymienionych przez CDA.pl wybucha gorzkim śmiechem. - Mówią, że z nimi współpracujemy. Jeżeli współpraca polega na tym, że zaczynamy dzień pracy od monitoringu, co z naszej produkcji znalazło się na ich portalu , w ilu linkach i ile powiadomień musimy do nich wysłać, to tak, jesteśmy współpracownikami.

Karolina Makowska odpowiadająca w TVN za treści multimedialne mówi, że od początku tego roku w CDA.pl znaleźli ponad 800 materiałów, do których prawa ma jej firma. - W większości są to fragmenty audycji TVN24 lub odcinki programów TVN- tłumaczy.

Polski YouTube

CDA.pl zapewnia, że na wszystkie zgłoszenia reaguje. - Miesięcznie wpływa ich ok. 300, zawierają w sumie pretensje do ponad 2 tys. materiałów. Wszystkie zgłoszenia rozpatrywane są pozytywnie, sporne materiały natychmiast blokowane - przekonuje nas Jarosław Ćwiek. - Uruchomiliśmy specjalne narzędzie do zgłaszania przypadków łamania praw autorskich, a więc niejako wychodzimy ponad wymogi prawa. Skoro uważa pani, że YouTube działa legalnie i przestrzega prawa, to dlaczego nas ocenia inaczej? - pyta z emocjami w głosie. Zapewnia, że nie ma nic do ukrycia i o swoim biznesie chętnie opowie.

I opowiada, a właściwie odpisuje: "Serwis CDA.pl powstał w 2003 r. jako platforma skupiająca graczy i osoby zainteresowane rozrywką. W tym czasie internetwyglądał zgoła odmiennie niż dzisiaj. Nie było sieci społecznościowych ani serwisów typu YT. W owym czasie w CDA.pl można było znaleźć gry online w technologii flash i darmowe wersje gier. Wraz z rozwojem technologii w 2009 r. serwis został przebudowany i od tego czasu funkcjonuje jako społecznościowa platforma, która umożliwia dzielenie się materiałami wideo, grami online, zdjęciami i memami. W serwisie każdy może zamieścić materiały wideo, gry lub obrazki - nie trzeba mieć założonego konta. Na dzień dzisiejszy w serwisie zarejestrowanych jest ponad milion aktywnych kont". I dalej: "Dział wideo generuje 55 proc. ruchu, dział z grami online 35 proc., reszta zasięgu rozkłada się pomiędzy memy internetowe, zdjęcia i profile użytkowników". Jarosław Ćwiek podkreśla, że od lata tego roku działa ich specjalny program partnerski dla dystrybutorów filmowych i twórców autorskich materiałów wideo. - Współpracujemy ze 120 podmiotami dostarczającymi treści. Są to zarówno dystrybutorzy filmowi, jak i osoby fizyczne prowadzące jednocześnie kanały na np. YT. Nasi partnerzy dostarczyli ok. 35 tys. plików wideo, za które serwis w ramach programu wypłacił 100 tys. zł. Wśród partnerów są mało znani dystrybutorzy BB Media i Epelpol, ale także Filmoteka Narodowa.

"Zakładając dalszy wzrost liczby partnerów dostarczających materiały wideo oraz wzrost oglądalności samego serwisu, szacujemy, iż do końca przyszłego roku kwota wypłacana twórcom zwiększy się kilkudziesięciokrotnie. Jesteśmy przekonani, że sumy wypłacane najpopularniejszym partnerom mogą być w najbliższym czasie siedmiocyfrowe" - zarzeka się Ćwiek.

Ambitne plany. Ale skoro jest tak wspaniale, to dlaczego nie zainteresował się nimi żaden zagraniczny inwestor? Dlaczego CDA.pl nie ma w rankingach najbardziej innowacyjnych biznesów i w konkursach dla serwisów 2.0? Nie mamy polskiego Skype'a, polskiego Facebooka, polskiego Twittera, ale oto mamy konkurencję dla YT. Serwis, który wyrósł na potentata internetowej rozrywki. Dlaczego nie ma peanów na cześć CDA.pl?

Innowacyjność w czasach CDA

- Jeżeli mogą się pochwalić czymś innowacyjnym, to umiejętnością lawirowania w granicach prawa. Przecież oni urośli na kradzionym. Zbudowanie biznesu na pokazywaniu za darmo cudzego produktu nie jest wielką filozofią - ocenia Marcin Przasnyski, szef firmy Anti-Piracy Protection. Mecenas Dominik Skoczek, doradca zarządu Stowarzyszenia Kreatywna Polska, były dyrektor departamentu własności intelektualnej i mediów w Ministerstwie Kultury, stwierdza jednoznacznie: - CDA.pl wyrasta na największego pirata w Polsce. Jeśli chodzi o zasięg, liczbę wizyt miesięcznie, prześcignął już Chomikuj.pl. Dla branży audiowizualnej i filmowej jest szczególnie niebezpieczny, bo zawiera wyłącznie materiały wideo i gry, a udostępnia je całkowicie za darmo.

Identyczne wnioski wypływają także z analizy ruchu w serwisach oferującychpirackie treści przedstawionej kilka tygodni temu w Wyższej Szkole Policyjnej w Szczytnie, a przygotowanej przez Anti-Piracy Protection. Stwierdza ona: "Zasięg Chomika systematycznie spada. To serwis płatny, ale ma wszystkiego rodzaju treści - natomiast już z początkiem br. wyprzedził go CDA, który ma tylko treści audiowizualne - za darmo. Jak wiemy z porównania oficjalnych wyników obu spółek, Chomikuj monetyzuje się jakieś 20 razy lepiej niż CDA".

Skoro jednak CDA.pl stosuje się do prawa, skoro usuwa nielegalne treści, to co tak boli nadawców i producentów? - To, że zanim prawo zostanie zastosowane, film czy serial w ciągu kilku godzin ma kilkadziesiąt, czasem nawet ponad sto tysięcy wyświetleń. Proszę tylko pomyśleć, jaki ma to wpływ na wyniki sprzedaży biletów do kin czy płatnych wyświetleń w serwisach VoD - tłumaczy Przasnyski. - Jestem o tym przekonany, choć nie mogę tego udowodnić, że na początku swojej działalności właściciele tego serwisu pomagali szczęściu i te wszystkie filmy i seriale nie znalazły się u nich przypadkowo - dodaje.

Polecam zrobić taki eksperyment: wpisać w Google nazwę dowolnego filmu czy serialu. W większości przypadków pierwszym wynikiem, jaki podpowie wyszukiwarka, będzie CDA.pl - Marcin Hajek, szef platformy OnetVOD, nie ukrywa, że jemu oraz jego firmie portal Ćwieków naprawdę zabił ćwieka. Robię eksperyment. I rzeczywiście - na CDA.pl znajduję i "Homeland", i "Obce niebo", i "Marsjanina". Hajek jest przekonany, choć brakuje mu twardych dowodów, że serwis ten - choćby jego właściciele twierdzili, że jest inaczej - wciąż żyje z nielegalnych treści. Ma świadczyć o tym cały zestaw działań CDA.pl. - Wysoka rozpoznawalność marki, i to bez kampanii reklamowych. Pozycjonowanie w Google mistrzowskie, takie, że ok. 50 proc. ich użytkowników wchodzi właśnie z wyszukiwarki. W dodatku nowości filmowe pojawiają się tam niemalże razem z premierami. Mogą właściciele CDA.pl przekonywać, że są portalem społecznościowym i jedynie umożliwiają udostępnianie linków, ale to wygląda po prostu na biznes na cudzych treściach - tłumaczy Hajek.

I to dobry biznes. W 2012 r. firma miała zaledwie 55 tys. zł przychodu i 44 tys. zysku netto. Rok później to już ponad 1,956 mln zł przychodu przy zysku netto na poziomie 1,498 mln zł. A rok 2014 zamknęła z 4,1 mln zł przychodu i ponad 3 mln zł zysku.

- O takich wzrostach marzą menedżerowie największych serwisów. To sytuacja kuriozalna, nawet trochę śmieszna, choć nie jest nam do śmiechu. Bo jak się okazuje, CDA.pl jest dzisiaj największą platformą VoD w kraju. I dopiero po tym jak urosła i zaczęła wchodzić do mainstreamu, chce pokazywać się jako praworządny serwis - rozkłada ręce szef OnetVOD.

Serwis, w którym swoje kanały zakładają vlogerzy znani z YT, tacy jak Matura to Bzdura, Jaja w Kuchni czy Kurs na Wschód. I który współpracuje z Filmoteką Narodową.

Branżowa solidarność 2.0

Eksperci zwracają uwagę jeszcze na jeden element funkcjonowania CDA.pl. - 3 mln zarobku przy tak ogromnej widowni, przy 130 mln odsłon miesięcznie to śmieszne pieniądze. To kilka czy kilkanaście razy mniej, niż zarobiono by na sprzedaży biletów do kin czy nawet opłat za VoD - zauważa Przasnyski.

Te znacznie mniejsze zarobki wynikają z modelu biznesowego, który wybrało CDA.pl - czyli reklam. Nie są w tym odosobnieni. Jak wynika z wielu badań, Polacy nie lubią płacić za treści w sieci. I dlatego tak serwisy VoD z legalnymi treściami, jak i ponad połowa serwisów z nielegalnymi treściami (raport IAB) żyją z reklam.

Ale w tym reklamowym modelu CDA jest element zaskoczenia. Bo wsparcie reklamowe temu portalowi zapewnia sieć reklamowa IDMnet, będąca częścią Grupy ZPR (holdingu medialnego takich spółek jak Time SA, Radio ESKA, Eska ROCK, Radio WAWA, VOX FM i Plus, ESKA TV i wydawnictwa Murator). A w obsłudze technicznej tych reklam pomaga Ad Player należący do Agory. - Więc jak to jest: koncerny medialne, którym powinno zależeć na wspieraniu legalnych treści w sieci, pomagają zarabiać serwisowi, który wyrósł dzięki bezprawnemu korzystaniu z tych treści? - pytam znajomego pracującego dla dużego domu mediowego.

Wytłumaczenie jest proste. Klienci nie są do końca w stanie skontrolować tego, komu w internecie domy mediowe sprzedają ich reklamy. Liczy się dobra wycena jednego potencjalnego odbiorcy tej reklamy. A ta dla tak dużej grupy, konsumencko idealnych i sprzedawanych pakietowo widzów jak w CDA jest bardzo korzystna. Bardzo - tłumaczy.

- Branża przeoczyła moment, kiedy można było z CDA walczyć. Od dawna ją się o tym zagrożeniu ostrzegało, ale żadnych skoordynowanych działań nie podjęli - rozkłada ręce Przasnyski. I dodaje: - A dziś nie jest już to serwis, na który można nasłać policję. Jego właścicieli nikt już nie zatrzyma za złamanie prawa.

****

W 2012 r. sąd drugiej instancji uznał, że twórcy serwisu OdSiebie.pl są niewinni - bo z uwagi na ogromną liczbę plików umieszczanych każdego dnia nie byli w stanie sprawdzić legalności wszystkich.

 Materiał chroniony prawem autorskim - wszelkie prawa zastrzeżone. Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy INFOR Biznes.
Zapoznaj się z regulaminem i kup licencję

Rosja będzie miała nieograniczony dostęp do śledztwa ws. katastrofy airbusa



Śledztwo będzie prowadzone równolegle przez służby rosyjskie i egipskie. Agencja Ria Novosti podała, że ciała ofiar będą przewożone do Sankt Petersburga, gdzie będą identyfikowane. 

Przyczyny katastrofy będą wyjaśniane również przez międzynarowych ekspertów. TVPInfo podaje, że będą nimi eksperci Airbusa, członkowie Międzypaństwowego Komitetu Lotniczego MAK, a także specjaliści ds. bezpieczeństwa lotów z Francji oraz Niemiec.

Odnaleziono czarne skrzynki

Wczoraj wieczorem poinformowano, że udało się odnaleźć obie czarne skrzynki, znajdujące się na pokładzie.

Wstępne ustalenia wskazują, że przyczyną katastrofy samolotu była usterka techniczna. Pojawiło się jednak oświadczenie działającej w Egipcie grupy związanej z Państwem Islamskim, w których terroryści przyznają się do tego zamachu, mówiąc, że to zemsta za rosyjskie naloty w Syrii.

Co wiemy o katastrofie

1. Lot 7K9268 z Sharm El-Sheikh do Petersburga zniknął z radarów niedługo po starcie o godz. 4.51 czasu polskiego

2. Egipskie władze potwierdziły, że samolot rozbił się na półwyspie Synaj

3. Na pokładzie były 224 osoby, w tym 17 dzieci. W większości to rosyjscy turyści

4. Nikt nie przeżył katastrofy

5. Najbardziej prawdopodobną przyczyną katastrofy były problemy techniczne

6. Państwo Islamskie przyznaje się do zestrzelenia samolotu. Eksperci: Niemożliwe

7. Wcześniej agencja Reutera podała, że ekipa ratunkowa słyszała głosy dobiegające z wraku samolotu

8. Odnaleziono czarne skrzynki

9. Rosyjscy śledczy wszczęli postępowanie przeciwko liniom lotniczym Metrojet. Biura linii są przeszukiwane

piątek, 16 października 2015

Jak naukowcy siedem razy "odkryli" kosmitów. Wydrążony Fobos, kanały na Marsie, kwazary, pulsary i Wow!


Piotr Cieśliński
 16.10.2015 17:35
A A A Drukuj
Wiele rzekomych sygnałów obcych cywilizacji okazało się wcześniej nieznanymi zjawiskami naturalnymi

Wiele rzekomych sygnałów obcych cywilizacji okazało się wcześniej nieznanymi zjawiskami naturalnymi(Sebastien Decoret / 123RF)

Już wiele razy astronomowie natrafiali na coś, czego nie byli w stanie wyjaśnić. Jak się najczęściej okazywało, były to egzotyczne obiekty i nieznane zjawiska, jeszcze nigdy - sygnał od obcej cywilizacji. Ale niektóre z zadziwiających obserwacji wciąż pozostają zagadką.
Artykuł otwarty w ramach bezpłatnego limitu prenumeraty cyfrowej
W ostatnich dniach media na całym świecie rozpisują się o gwieździe KIC 8462852.Przygasa w tak dziwny sposób, że astronomowie nie potrafią tego wytłumaczyć żadnym naturalnym zjawiskiem. Pozostaje więc inne, fantastyczne wyjaśnienie. Naukowcy sugerują, że powodem dziwnych zmian w blasku gwiazdy mogą być wielkie struktury, zbudowane przez zaawansowaną technicznie cywilizację. "Wielkie panele, całe ich grupy, o rozmiarze setek tysięcy kilometrów i dziwnym kształcie, mogą przygaszać światło tej gwiazdy właśnie tak, jak to teraz obserwujemy" - opisują.

Dosłownie wczoraj w serwisie ArXiv ukazała się praca napisana pod kierunkiem astronoma Jasona Wrighta, która analizuje, jak takie sztuczne megastruktury wyglądałyby w obserwacjach teleskopu Keplera.

Dzieje astronomii dowodzą jednak, że bardziej prawdopodobne jest wyjaśnienie naturalne, co wcale nie oznacza, że mniej niezwykłe. Przeczytajcie siedem opowieści o odkryciach, które wprawiły naukowców w zdumienie i kazały im brać pod uwagę kosmitów.

1. Kanały. System nawadniający Marsjan?



Kiedyś w czasie największych zbliżeń Ziemi i Marsa, tzw. wielkich opozycji następujących co 15-17 lat, astronomów ogarniała gorączka. Niemal wszystkie teleskopy na Ziemi kierowano w stronę Marsa. W czasie takiej opozycji w roku 1877 włoski astronom Giovanni Schiaparelli odkrył sieć przecinających się linii pokrywających powierzchnię Marsa. Nazwał je po włosku "canali".

Kanały na wiele dziesięcioleci zdominowały badania Czerwonej Planety. Inni astronomowie, m.in. Quenisset, Revard, Pickering i przede wszystkim amerykański milioner Percival Lowell, nie tylko potwierdzili ich istnienie, ale też znacznie pomnożyli ich liczbę. Sugerowali, że nie są to twory naturalne. Lowell ufundował obserwatorium we Flagstaff w Arizonie z jednym z największych wówczas teleskopów specjalnie po to, żeby je obserwować.

Pod koniec XIX wieku A. Mercier pisał: "Obecnie nie można już wątpić, czy Marsa zamieszkują istoty rozumne. Pogląd, że wykonują one pracę, a więc, że dysponują środkami przemysłowymi, że nieobca jest im nauka, sztuka i astronomia, ma zupełnie racjonalną podstawę opartą na obserwacjach". Zdawały się potwierdzać to obserwacje sezonowych zmian zachodzących na powierzchni planety - z początkiem wiosny wykwitały tam ciemne plamy, rozszerzając się na cały glob. Interpretacja nasuwała się sama. To wegetacja budziła się do życia. Wody miało na Czerwonej Planecie brakować, więc - jak dowodził Lowell - tamtejsza cywilizacja zbudowała kanały doprowadzające drogocenną ciecz z topniejących czap polarnych.

Dużo później okazało się, że kanały są iluzją optyczną, choć były jeszcze zaznaczone na jednych z najdokładniejszych map powierzchni Marsa, jakie stworzył astronom Earl C. Slipher, a którymi posługiwała się NASA pod koniec lat 50., kiedy planowała wysłanie pierwszych sond w kierunku tej planety! Wtedy wciąż też byli astronomowie, którzy je widzieli.

Matematyk Alan Webb przeanalizował je nawet z punktu widzenia topologii. Znalazł kryterium pozwalające odróżnić sieć powstałą w sposób przypadkowy (np. pęknięcia w szybie) od dzieła istot żywych (jak sieć pajęcza czy drogowa). I doszedł do wniosku, że sieć na Marsie nie jest przypadkowa. Iluzja była więc tak wielka, że mąciła nawet absolutne, zdawałoby się, reguły matematyki.

Do dziś bardzo chcielibyśmy wierzyć w Marsjan. Niektórzy zresztą podejrzewają, że NASA coś odkryła, tylko ukrywa prawdę przed opinią publiczną.

2. Wydrążony Fobos. Wielka baza kosmitów?



.

W 1945 r. Amerykanin Bevan Sharpless pracujący w Morskim Obserwatorium w Waszyngtonie opublikował w "Astronomical Journal" wyniki obserwacji Fobosa, z których wynikało, że jego orbita zadziwiająco szybko się obniża. Wydawało się, że Fobos spiralnym ruchem spada na Czerwoną Planetę, tak że w ciągu kilku milionów lat powinno dojść do zderzenia.

Zaintrygowało to astrofizyka Iosifa Szkłowskiego, członka Akademii Nauk ZSRR. Szkłowski nie potrafił w żaden sposób znaleźć przyczyny, dla której Fobos tak szybko tracił wysokość. Ciśnienie wiatru słonecznego, pole magnetyczne, także siły pływowe planety są na to zbyt słabe. Jedyne wyjaśnienie, jakie mu przychodziło do głowy, to tarcie o zewnętrzne warstwy atmosfery Marsa. Ale bardzo rozrzedzone powietrze potrafiłoby ściągać w dół księżyc tylko pod warunkiem, że jest on lekki niczym piórko. Szkłowski więc obliczył, że wszystko do siebie pasuje, jeśli Fobos ma tysiąc razy mniejszą gęstość niż woda. Ale w takim razie nie może być litym głazem - musi być wydrążony w środku. W 1959 r. Iosif Szkłowski w wywiadzie dla "Komsomolskiej Prawdy" zasugerował, że oba księżyce Marsa to sztuczne satelity.

W tamtych czasach, kiedy zaczynała się era sputników, nie było to wcale takie szalone twierdzenie. Twórca radzieckiego programu lotów w kosmos Siergiej Korolow tuż po locie Gagarina mówił nawet, że jego następnym marzeniem jest lot na Marsa, żeby sprawdzić hipotezę Szkłowskiego. Frank Salisbury, profesor biologii na Uniwersytecie Colorado, sugerował wtedy nawet, że oba satelity zostały wyniesione nad powierzchnię Marsa całkiem niedawno. Fobosa i Dejmosa wykryto bowiem dopiero w 1877 r., tymczasem wcześniej, choć dysponowano równie dobrymi teleskopami i również wpatrywano się w Czerwoną Planetę, żadnych księżyców nie widziano.

Lata 60. XX w. to prawdziwy wysyp literatury science fiction, w której pojawia się Fobos, sztuczny satelita (np. w powieści braci Strugackich "Południe, XXII wiek"). Wyobraźnia uczonych i pisarzy kreśliła te fantastyczne wizje, dopóki w pobliże Marsa nie zawitały pierwsze sondy kosmiczne. Zdjęcia z sond Mariner, a potem Viking w latach 70. nie pozostawiły wątpliwości. Mars jest pustą, mroźną pustynią, a Fobos - przynajmniej z zewnątrz - przypomina zwykły podziobany kraterami kosmiczny głaz.

A dane Bevana Sharplessa, na podstawie których Szkłowski wysnuł hipotezę o pustym Fobosie, okazały się przesadzone. Księżyc spada na Marsa, ale niezbyt szybko - ledwie 2 m na stulecie. Ulegnie katastrofie dopiero za 50, może 100 mln lat. Na pewno nie jest wydrążony w środku, choć jego gęstość rzeczywiście jest zadziwiająco mała - blisko dwa razy mniejsza niż ziemskich skał. Z tego wynika, że nawet jedna trzecia wnętrza to wnęki puste albo wypełnione lodem. Co jest bardzo interesujące.

3. Pulsary. Małe zielone ludziki?



Kiedy doktorantka Jocelyn Bell z Uniwersytetu Cambridge natrafiła w 1967 r. na pierwszy pulsar, odkrycie było tak zdumiewające, że miesiącami naukowcy trzymali je w tajemnicy. Obawiali się ośmieszenia. Na taśmie z wydrukiem sygnału zarejestrowanego przez radioteleskop Bell zanotowała "śmieci?". Dopiero w następnym roku badacze odważyli się ogłosić odkrycie, ale wciąż nie mieli pojęcia, z czym mają do czynienia.

Były to rytmiczne impulsy radiowe, które nadchodziły z regularnością co 1,3 s. Wtedy już wiedziano, że gwiazdy są źródłem fal radiowych, także Słońce. Ale żadna ze znanych nie pulsowała w tak szybkim rytmie. Inne nasuwające się badaczom wytłumaczenie to odległa cywilizacja, która usiłuje nawiązać kontakt. Ale - jak potem wspominała Bell - byliby to dość głupiutcy kosmici, bo częstotliwość sygnału nie była modulowana, więc nie niosła żadnej treści.

Dlatego to pulsujące źródło promieniowania radiowego badacze z Cambridge żartem nazwali LGM - od angielskiego "little green men" (małe zielone ludziki).

Okazało się, że jest ich wiele - są rozsiane po całym niebie. Wkrótce angielski kosmolog Thomas Gold wpadł na to, że muszą to być gwiazdy neutronowe. Zostały one wymyślone - podobnie jak czarne dziury - kilkadziesiąt lat wcześniej, ale do tej pory były tworami hipotetycznymi. Przypominają one gigantyczne jądra atomowe - mają masę o połowę większą niż Słońce, ale są sto tysięcy razy od niego mniejsze. Mają ledwie 10-20 km średnicy i wypełnione są niezwykle silnie sprasowaną materią. W ich wnętrzu znajduje się przypuszczalnie neutronowa ciecz, której łyżeczka ważyłaby na Ziemi setki milionów ton. Zewnętrzną skorupę prawdopodobnie tworzą jądra atomów żelaza ułożone ciasno niczym pomarańcze w skrzynce. Panuje tam tak silna grawitacja, że upuszczona moneta rozpędziłaby się do połowy prędkości światła przed uderzeniem w powierzchnię.

Wyszło więc na to, że zamiast "małych zielonych ludzików" astronomowie odkryli coś równie niezwykłego.

4. Kwazary. Cywilizacje typu trzeciego?



Na początku lat 60. radioteleskop California Institute of Technology, który przeprowadzał przegląd nieba, znalazł potężne źródło fal radiowych. Oznaczono je jako CTA102 i z początku nikt nie miał pojęcia, skąd może dobiegać ta emisja. W 1963 roku rosyjski astrofizyk Nikołaj Kardaszew postawił hipotezę, że CTA102 to sygnał od cywilizacji pozaziemskiej, dużo bardziej rozwiniętej niż nasza.

Kardaszew wierzył, że we Wszechświecie istnieją miliony cywilizacji. Dzielił je na trzy kategorie, opierając się na zużyciu energii. Cywilizacja typu pierwszego do zasilania swego przemysłu wykorzystuje wszystkie zasoby rodzimej planety (do tej kategorii nasza cywilizacja dopiero się zbliża). Cywilizacja typu drugiego do realizacji swoich projektów potrzebuje całej energii generowanej przez rodzimą gwiazdę. A cywilizacja typu trzeciego przypomina cywilizację z "Gwiezdnych wojen" - jest na skalę całej galaktyki i korzysta z energii całej galaktyki. Rozmach działania takiej pangalaktycznej cywilizacji powinien być widoczny z bardzo daleka.

CTA102 miała być sygnałem cywilizacji typu drugiego lub nawet trzeciego.

Kilka lat potem Obserwatorium Palomar w Kalifornii odkryło, że CTA102 jest kwazarem. To dość tajemnicze obiekty, które zajmują bardzo niewielki obszar w centrum niektórych galaktyk (nie są większe niż Układ Słoneczny), ale świecą równie jasno jak cała galaktyka, czyli kilkadziesiąt miliardów słońc jednocześnie. Widać je z odległości wielu miliardów lat świetlnych.

Dzisiaj znamy tylko jeden mechanizm produkowania tak olbrzymiej ilości energii z tak niewielkiego obszaru. Podejrzanym są ogromne czarne dziury, które - zdaniem wielu astronomów - siedzą w centrach galaktyk i wciągają do wnętrza otaczającą materię.

Szczerze mówiąc, hipoteza ta jest równie zwariowana i zadziwiająca, jak obca cywilizacja typu trzeciego.

5. Sygnał Wow! Kosmici nadają?



Od 1959 roku działa program nasłuchu nieba SETI, którego celem jest znalezienie sygnału cywilizacji pozaziemskich. Do tej pory bez sukcesu, choć był moment, kiedy naukowcom skoczyło ciśnienie. Sprawił to sygnał spoza Układu Słonecznego, który odebrał 15 sierpnia 1977 roku Jerry Ehman za pomocą radioteleskopu Uniwersytetu Stanowego Ohio.

Ten sygnał wręcz wzorcowo przypominał sztucznie wygenerowaną transmisję. Nosi on nazwę "Wow!" - od notatki, jaką Ehman zostawił na wydruku, gdy zobaczył, że sygnał niemal idealnie pasuje do charakterystyki przekazu, jakiego oczekujemy od obcych. Trwał on 72 sekundy, miał częstotliwość bardzo bliską linii wodoru (o długości fali 21 cm) i niezwykle wąskie pasmo częstotliwości.

Tyle tylko, że było to zdarzenie jednorazowe, nigdy już niczego podobnego nie odebrano. Do dziś stanowi zagadkę.

6. Szybkie błyski radiowe FRB. Znowu transmisja obcych?



Te radiowe impulsy odkryto całkiem niedawno. Zdają się pochodzić spoza Drogi Mlecznej, trwają kilka milisekund, nie mają wyróżnionej częstotliwości - składają się z "paczki" najróżniejszych fal radiowych. I mają sporą energię. Nazwano je "szybkimi błyskami radiowymi" albo FRB, co jest skrótem ich nazwy po angielsku.

Na pierwszy sygnał FRB natrafił doktorant David Narkevic, który na polecenie swego promotora Duncana Lorimera z Uniwersytetu Zachodniej Wirginii przekopywał się przez archiwalne zapisy australijskiego radioteleskopu Parkes. Szukali sygnałów od nietypowych pulsarów, ale niespodziewanie znaleźli mocny, krótki i zagadkowy "szum" radiowy, który został zarejestrowany w 2001 r. Był kakofonią najróżniejszych częstotliwości i urwał się po zaledwie 5 milisekundach.

Duncan Lorimer zrelacjonował odkrycie w 2007 r. w "Science", sugerując, że być może jest to radiowe echo jakiegoś całkiem nowego zjawiska, zapewne jakiegoś kosmicznego kataklizmu. Ale mając tylko jeden przypadek, trudno było coś pewnego ustalić.

Sytuacja zmieniła się w 2011 r., kiedy inny astronom znalazł drugi podobny milisekundowy sygnał radiowy, także w archiwalnych zapiskach radioteleskopu Parkes. Dwa lata później w archiwach natrafiono na kolejne cztery. A dzisiaj znamy już 11 tego typu sygnałów z kosmosu - 10 z nich zarejestrowało obserwatorium Parkesa, a jeden - radioteleskop w Arecibo w Portoryko.

Jeden z ostatnich sygnałów udało się usłyszeć na żywo w zeszłym roku - astronomowie z Parkes natychmiast dali o nim znać innym obserwatoriom na świecie, które w ciągu kilku godzin skierowały teleskopy w miejsce na niebie, skąd nadszedł sygnał, ale... niczego tam nie dostrzeżono. Żadnej galaktyki, żadnego rozbłysku, żadnego śladu kataklizmu.

Najciekawszą cechę tych zagadkowych sygnałów znaleźli jednak ostatnio trzej badacze - Michael Hippke z Instytutu Analizy Danych w Neukirchen-Vluyn wNiemczech, Wilfried Domainko z Instytutu Maxa Plancka w Heidelbergu oraz John Learned z Uniwersytetu Hawajów. Chcieli oni sprawdzić, czy można te sygnały jakoś pogrupować na podstawie szerokości dyspersji, a więc domniemanej odległości od Ziemi. Niespodziewanie okazało się, że dyspersje sygnałów są ze sobą powiązane, i to bardzo prostą regułą. Mianowicie ich stosunki są wielokrotnością liczby 187,5!

Ten fakt wprawił naukowców w zdumienie. Jak wyliczono, szansa na to, by te wartości przypadkowo ułożyły się w ten sposób, wynosi jak 5 do 10 000. To więc raczej nie jest przypadek, ale na razie nikt nie ma pojęcia, skąd się bierze taki wzór. Może więc jesteśmy na tropie kosmitów albo - co jednak bardziej prawdopodobne - nowego zjawiska astrofizycznego.

7. Peryty. Obcy pasażer z... kuchenki mikrofalowej



Czasem wyjaśnienie zagadki okazuje się banalne, tak jak to było niedawno z perytami. Tak zostały nazwane dziwne sygnały radiowe, które odbierał radioteleskop w australijskim Parkes. Ich źródłem okazały się dwie kuchenki mikrofalowe używane na terenie obserwatorium. Trzeba jednak powiedzieć, że od początku podejrzewano, że peryty nie pochodzą z kosmosu. Na ich ziemskie pochodzenie wskazywało to, że radioteleskop rejestrował je tylko w godzinach pracy biurowej, prawie nie pojawiały się w weekendy. Kropkę nad i postawił eksperyment. Podczas rutynowej przerwy w nasłuchu kosmosu naukowcy ustawiali czaszę radioteleskopu pod różnymi kątami i w tym samym czasie włączali kuchenki. Okazało się, że w czasie normalnej pracy kuchenek żaden sygnał z nich nie ucieka, radioteleskop niczego nie rejestruje. Dopiero gdy drzwi od kuchenki zostają otwarte, zanim zakończy ona pracę, radioteleskop odbiera krótki - 250-milisekundowy - sygnał o częstotliwości ok. 1,4 GHz.

Tym razem więc obeszliśmy się smakiem, choć astronomowie zjedli ciepłą kolację.


Cały tekst: http://wyborcza.pl/1,75400,19036451,wydrazony-fobos-kanaly-na-marsie-kwazary-pulsary-i-sygnal.html#ixzz3olXFjJ6P

sobota, 3 października 2015

11 rzeczy, które musisz wiedzieć o Jarosławie Kaczyńskim

30-09-2015 , ostatnia aktualizacja 30-09-2015 08:28

jarosław kaczyński
 fot. marcin kaliński/wprost/pap, getty images  /  źródło: Getty Images

Mama była ważniejsza od polityki. Sam Jarosław jest kopią ojca. Na grób brata jeździ 70 razy w roku.

1. W życiu Jarosława Kaczyńskiego na pierwszym miejscu zawsze była mama.

Mama była ważniejsza od polityki. Wbrew temu, co się sądzi, to nie wokół polityki a wokół niej kręciło się jego całe życie. Jarosław drżał o jej zdrowie i był gotów do największych poświęceń. Po Smoleńsku wydał dla niej specjalną gazetę bez informacji o katastrofie. Była jedyną osobą, która nad nim dominowała i wobec której był uległy.

2. W małżeństwie Jadwigi i Rajmunda Kaczyńskich nie było miłości.

Rodzice Jarosława wzięli cichy i nagły ślub, niecały rok po nim pojawiły się dzieci. Przyjaciele pana Rajmunda twierdzą, że nad domem ciążyło jakie wydarzenie z przeszłości.

3. Jarosław jest kopią ojca.

Odziedziczył po nim silny charakter, zdecydowanie, asertywność, władcze skłonności, ale też niską inteligencję emocjonalną i brak talentów dyplomatycznych.

4. Ojciec miał poczucie wychowawczej porażki. Nie dostrzegał w Jarosławie swojego podobieństwa.

Pan Rajmund był niezadowolony ze sposobu, w jaki chłopców wychowywała pani Jadwiga. Sam był męski, wysportowany, podobał się kobietom, był inżynierem. Synowie od małego interesowali się historią i polityką.

5. Ojca i syna dzieliła też polityka.

Pan Rajmund czytał "Gazetę Wyborczą", nie znosił PC ani PiS. W ostatnich latach życia przestrzegał przyjaciół z Powstania przed rządami Jarosława. Umierał po cichu, skarżył się koleżance, że rodzina chce go oddać do hospicjum.

REKLAMA
REKLAMA

6. Jarosław całe życie dominował nad bratem.

Lech wyprowadzi się po studiach do Trójmiasta, żeby spróbować samodzielnego życia. Jednak nawet na odległość ulegał bratu. Cała jego polityczna kariera została zaprojektowana przez Jarosława.

7. Jarosław był zdolniejszy od brat, ale uważał, że jest odwrotnie.

To dlatego wypychał brata do kolejnych stanowisk: prezesury NIK, udziału w rządzie Jerzego Buzka, prezydentur Warszawy i Polski. Siebie widział jako człowieka od brudnej roboty.

8. Start w wyborach prezydenckich Jarosław konsultował z bratem.

Z Lechem łączy go metafizyczna więź – przynajmniej tak uważa. Jarosław jeździ na jego grób ok. 70 razy w ciągu roku.

9. Jarosław to urodzony przywódca. Ale jest też pełny kompleksów.

Uważa, że jest nieatrakcyjny fizycznie, za niski. Bardzo przejmuje się negatywnymi opiniami na swój temat, bywa drażliwy. Ale jednocześnie nie podporządkowuje się żadnym hierarchiom. M.in. dlatego nie kariery w opozycji. Pierwszym miejscem, w którym poczuje się dobrze, będzie jego własna partia.

10. Instynkt despoty budzi się w Jarosławie bardzo szybko, już na początku lat 90.

Razem z nim pojawia się brutalność. Z jego inspiracji wśród działaczy PC i PiS kwitnie donosicielstwo. Postacią historyczną, która fascynuje Jarosława, jest Józef Stalin. Prezes chętnie posługuje się jego cytatami i przywołuje jego biografię.

11. Po Smoleńsku życie Jarosława wypełnia samotność.

Prezes mówi o swojej codzienności krótko: moje życie jest smutne.